- Opowiadanie: MPJ 78 - W zaklętym kręgu

W zaklętym kręgu

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

W zaklętym kręgu

 Trzy­dzie­sto­let­ni męż­czy­zna z dys­tynk­cja­mi po­rucz­ni­ka, sie­dział opar­ty o koło trans­por­te­ra opan­ce­rzo­ne­go. W prze­ci­wień­stwie do wielu swo­ich to­wa­rzy­szy broni nie wpa­try­wał się w ekran smart­fo­na, ale w zdję­cie umiesz­czo­ne w nie­wiel­kim sta­ro­mod­nym za­my­ka­nym me­da­lio­nie. Gdyby ktoś zaj­rzał mu przez ramię, nie­wąt­pli­wie by się zdzi­wił. Ko­bie­tę z fo­to­gra­fii bar­dzo łatwo było bo­wiem roz­po­znać, mię­dzy in­ny­mi jako bo­ha­ter­kę ar­ty­ku­łów na ser­wi­sach plot­kar­skich. Do sie­dzą­ce­go pod­biegł zdy­sza­ny żoł­nierz.

– Po­rucz­ni­ku O'Be­onic, major wzywa was do na­mio­tu.

– Ile mam czasu?

– Sasza mówi, że ma pan tam być na wczo­raj.

Na stole le­ża­ła mapa zło­żo­na z sze­re­gu zdjęć sa­te­li­tar­nych. Wokół stało kil­ku­na­stu męż­czyzn i jedna ko­bie­ta. Bez wąt­pie­nia byli to żoł­nie­rze, acz­kol­wiek róż­no­rod­ność wzo­rów ich mun­du­rów wska­zy­wa­ła na nie­zu­peł­nie re­gu­lar­ny cha­rak­ter armii, w któ­rej słu­ży­li. Gdyby ja­ki­kol­wiek ob­ser­wa­tor miał wąt­pli­wo­ści w tej kwe­stii, zni­ka­ły one w mo­men­cie, w któ­rym da­wa­ła o sobie znać spe­cy­ficz­na hie­rar­chia. Z na­ra­mien­ni­ków wy­ni­ka­ło, iż wśród zgro­ma­dzo­nych naj­wyż­szy stop­niem jest ge­ne­rał Mu­amar Ha­fta­ra, pry­wat­nie syn mar­szał­ka Kha­li­fa Ha­fta­ra, wła­da­ją­ce­go więk­szą, a w każ­dym razie za­sob­niej­szą w pola naf­to­we czę­ścią Libii. Jed­nak­że grzecz­nie i spo­koj­nie wy­słu­chi­wał on roz­ka­zów da­wa­nych przez Saszę, blon­dy­na w stop­niu ma­jo­ra. Ten zaś, od czasu do czasu spo­glą­dał na ko­bie­tę w stop­niu po­rucz­ni­ka, szu­ka­jąc u niej po­twier­dze­nia swo­ich słów.

– Na­szym celem jest za­ję­cie lot­ni­ska – rzekł major. – Mu­si­my to zro­bić w spo­sób mi­ni­ma­li­zu­ją­cy po­ten­cjal­ne znisz­cze­nia wieży kon­tro­li lotów i sta­cji ra­da­ro­wej.

– Po­trze­bu­je­my sil­ne­go wspar­cia ar­ty­le­rii. Mamy do lot­ni­ska fa­tal­ne, od­kry­te po­dej­ście. Bę­dzie­my wy­sta­wie­ni jak na pa­tel­ni. – Ha­fta­ra skrzy­wił się z wy­raź­ną nie­chę­cią. Pchnął­bym czoł­gi, o ile wy­wiad za­pew­ni mnie, że nie ma tam no­wo­cze­snej broni prze­ciw­pan­cer­nej.

– Co na to nasza Cza­ro­dziej­ka z roz­wied­ki? – Sasza zwró­cił się do je­dy­nej ko­bie­ty w tym gro­nie.

– Mam dla ge­ne­ra­ła złe wie­ści. Z moich da­nych wy­ni­ka, że jest tam sporo nie­złych  za­chod­nich ra­kiet prze­ciw­pan­cer­nych.

– Zma­sa­kru­ją nas – Mu­amar nie pytał, a stwier­dził fakt.

– Nie­ko­niecz­nie. Na­jem­ni­cy po­tra­fią­cy ją w pełni wy­ko­rzy­stać, są w wieży kon­tro­li lotów i bu­dyn­ku ter­mi­na­la. Na te punk­ty ude­rzy Sasza z na­szy­mi ludź­mi pod osło­ną dymu. Bun­kry na końcu pasów star­to­wych są ob­sa­dzo­ne miej­sco­wy­mi. Ich mo­ra­le nie jest za wy­so­kie. To nie fa­na­ty­cy Ka­li­fa­tu, ale po­bo­ro­wi z Try­po­li­su.

– Za żel­be­to­no­wym murem, nawet tchórz może bro­nić się długo i krwa­wo.

– Zgła­szam się na ochot­ni­ka do po­pro­wa­dze­nia na nie ataku. – O'Be­onic pod­niósł rękę.

– Lanc, dasz radę? – Major nie był prze­ko­na­ny do po­my­słu. – Masz na to za mało ludzi.

– Bę­dzie do­brze – za­pew­nił.

 

Strzel­ni­ca bun­kra ja­rzy­ła się roz­bły­ska­mi. Ata­ku­ją­cy w więk­szo­ści kle­ili się do ziemi. Nie­kie­dy pod­ry­wa­li się by wy­rwać do przo­du na dwa trzy kroki i znów zalec. Wy­jąt­kiem był do­wo­dzą­cy nimi Lanc. Po­rucz­nik szedł po­wo­li na lekko ugię­tych no­gach i nie tyle roz­ka­za­mi, co wła­snym przy­kła­dem cią­gnął na­tar­cie. Kro­cząc strze­lał, na zimno, spo­koj­nie, ogniem po­je­dyn­czym. Każdy strzał eli­mi­no­wał jed­ne­go z wro­gów. Choć obroń­cy kon­cen­tro­wa­li na nim ostrzał, kule zda­wa­ły się go nie imać. Acz­kol­wiek ka­mi­zel­ka ku­lo­od­por­na mia­ła­by na ten temat nieco inne zda­nie. Do­tarł już na  dy­stans pięć­dzie­się­ciu me­trów od bun­kra, gdy jego ob­sa­da nie wy­trzy­ma­ła i za­czę­ła ucie­kać. O'Be­onic opu­ścił broń. Strze­la­nie w plecy ucie­ka­ją­cym uwa­żał za czyn nie­ho­no­ro­wy. Po­zo­sta­li ata­ku­ją­cy nie mieli tego typu opo­rów.

– Wstrzy­mać ogień! Sa­pe­rzy, spraw­dzić umoc­nie­nia, czy nie ma w nich min pu­ła­pek!

– Tak jest.

– Sa­ni­ta­riu­sze, opa­trzyć ran­nych.

– Tak jest.

– Wszyst­kich ran­nych, a nie tylko na­szych. Zro­zu­mia­no!

– Taa jest. – Głosy sa­ni­ta­riu­szy tym razem miały w sobie znacz­ny po­ziom nie­chę­ci.

Lanc przez dłuż­szą chwi­lę pa­trzył na to, co dzia­ło się w re­jo­nie wieży kon­tro­li lotów. Nie na­pa­wa­ło to opty­mi­zmem, rzu­cił więc krót­ko.

– Pierw­szy plu­ton ob­sa­dza bun­kier, drugi, trze­ci i czwar­ty za mną!

 

Wie­czor­ny wiatr z wolna roz­wie­wał dym bi­tew­ny. Na lot­ni­sku zdo­by­tym przez armię Ha­fta­ra pa­no­wa­ła względ­na cisza. O'Be­onic przy­siadł obok bun­kra i ko­rzy­sta­jąc z za­cho­dzą­ce­go słoń­ca, wpa­try­wał się w zdję­cie z me­da­lio­nu.

– Za dzi­siej­szy dzień po­wi­nie­neś do­stać medal, co naj­mniej Bo­ha­te­ra Związ­ku Ra­dziec­kie­go. – Sasza do­siadł się do po­rucz­ni­ka.

– Nawet ja wiem, że nie ma już tego od­zna­cze­nia. Po­nad­to nikt nie daje me­da­li na­jem­ni­kom.

– Kto nie daje, ten nie daje. Roz­ma­wia­łem z Cza­ro­dziej­ką, a ona z synem Ha­fta­ra, wszy­scy są pod wra­że­niem. Dadzą ci li­bij­ski Order Od­wa­gi, albo Gwiaz­dę Woj­sko­wą.

– Nie trze­ba, po pro­stu wy­ko­ny­wa­łem swoją pracę.

– Facet ty po­pro­wa­dzi­łeś na­tar­cie po pły­cie lot­ni­ska, dwa ki­lo­me­try be­to­nu rów­niut­kie­go jak Plac Czer­wo­ny. Po­win­ni was wy­strze­lać jak kacz­ki, ale tobie się udało po­dejść, przy mi­ni­mal­nych stra­tach. Teraz, za­miast się chwa­lić, mó­wisz, że to nor­mal­na ro­bo­ta. Wiesz, ty je­steś jak ry­cerz ze sta­rej bajki.

– Chyba nie mam in­ne­go wyj­ścia, ro­dzi­ce dali mi na imię Lan­ce­lot, a to zo­bo­wią­zu­je. – O'Be­onic wes­tchnął ze smut­kiem.

– Dobre! – Sasza wy­szcze­rzył się w uśmie­chu.

– Nie, kiedy po­wta­rzam w koło jego błędy.

– Coś ko­ja­rzę, pro­ble­my z ko­bie­ta­mi. – Do­my­ślił się Ro­sja­nin. – Mam na to le­kar­stwo. Zanim wodze dadzą ci medal, masz pre­zent ode mnie, za ura­to­wa­nie mi tyłka pod wieżą kon­tro­li lotów. – Sasza wy­cią­gnął bu­tel­kę ory­gi­nal­nej ro­syj­skiej wódki z worka zrzu­to­we­go.

– Chyba nie po­wi­nie­nem.

– Ty je­steś ry­cerz, a nie pio­nier, zna­czy się, wypić mo­żesz.

– Skoro tak.

Lanc po­cią­gnął so­lid­ny łyk na­pit­ku i podał bu­tel­kę Ro­sja­ni­no­wi. Przez jakiś czas pili w mil­cze­niu, pa­trząc na za­cho­dzą­ce słoń­ce. Sasza do­szedł jed­nak do wnio­sku, że zwy­cię­stwa nie po­win­no się ob­le­wać w mil­cze­niu.

– Tak sobie kom­bi­nu­ję i nie mogę ogar­nąć, jak ci może nie wy­cho­dzić z ko­bie­ta­mi. Ok, nie masz lśnią­cej zbroi i mie­cza wy­ło­wio­ne­go z je­zio­ra, tylko au­to­mat, ge­ne­ra­ła in­ży­nie­ra Ka­łasz­ni­ko­wa i ka­mi­zel­kę ku­lo­od­por­ną, zna­czy się, to samo co ry­ce­rze, tylko no­wo­cze­sne. Chłop je­steś na schwał, z pyska ład­niej­szy od go­ry­la, zna­czy się przy­stoj­ny. Co praw­da je­steś szur­nię­ty, ale tylko tro­chę. Da­le­ko ci do ta­kie­go mar­szał­ka Su­wo­ro­wa. Nie­źle nam tu płacą, więc babki po­win­ny się o cie­bie za­bi­jać.

– Co z tego, kiedy ja się za­ko­cha­łem w księż­nicz­ce.

– Lubię cię. – Ro­sja­nin po­cią­gnął ko­lej­ny łyk wódki. – Dam ci radę. One wszyst­kie są zimne księż­nicz­ki, ale jak się z nimi do­brze wódki na­pi­jesz, to lód ich serc się topi.

– Pro­blem w tym, że ja się za­ko­cha­łem w żonie an­giel­skie­go na­stę­py tronu. – Lan­ce­lot pod wpły­wem al­ko­ho­lu zro­bił się szcze­ry.

– Chło­pie, teraz to mnie za­sko­czy­łeś. Niby o gu­stach się nie dys­ku­tu­je, ale żeby się za­ko­chać w żonie Ka­ro­la! Brrry – Sasza skrzy­wił się z obrzy­dze­niem. – Bez urazy, ale ty jed­nak mu­sisz mieć nie­źle zryty beret.

– Ale…

– Nie szko­dzi, ja ci po­mo­gę. Jak skoń­czy­my w Libii, to je­dziesz z nami do Mo­skwy i ja ci tam znaj­dę ślicz­ną młodą la­secz­kę. Pie­lę­gniar­kę, albo le­kar­kę, co cię z tam­tej mi­ło­ści w try miga wy­le­czy.

– Wi­dzisz? – Lanc po­ka­zał Saszy wnę­trze me­da­lio­nu. – Ja się za­ko­cha­łem w niej, a nie w Ka­mi­li.

– No! Chło­pie to ro­zu­miem, młoda, ładna, zna­czy się jed­nak gust masz.

– Po służ­bie w SAS, od­de­le­go­wa­no mnie do ochro­ny księ­cia Cam­brid­ge. Wtedy ją po­zna­łem. – Lanc wes­tchnął głę­bo­ko. – Sta­łem się jej po­wier­ni­kiem i wspar­ciem. Dużo pi­sa­li­śmy do sie­bie, z po­mo­cą smart­fo­nów. By­li­śmy dys­kret­ni, ale i tak nas na­mie­rzy­li. Wil­liam za­ła­twił to na po­zio­mie trój­stron­nej po­waż­nej roz­mo­wy. Mu­sia­łem wy­je­chać. Żyję tylko dla­te­go, że nasze uczu­cie było pla­to­nicz­ne.

– Ty się nie łam! Ma­tusz­ka Rosja ma wiele pięk­nych ko­biet. Chcesz, to znaj­dzie­my ci dziew­czy­nę co ma car­skich przod­ków? – Sasza był go­to­wy do nie­sie­nia po­mo­cy, bez oglą­da­nia się na ewen­tu­al­ne opory za­in­te­re­so­wa­ne­go.

– Komu ty chcesz swa­tać księż­nicz­ki krwi? – Cza­ro­dziej­ka nagle po­ja­wi­ła się koło nich.

– Nasz bo­ha­ter ma zła­ma­ne serce, a że gu­stu­je w ary­sto­kra­cji, to to­wa­rzysz­ka z roz­wied­ki sama ro­zu­mie.

– Dla­cze­go na­zy­wa­ją cię Cza­ro­dziej­ką? – Lan­ce­lo­ta od dawna nur­to­wa­ło to py­ta­nie. Wcze­śniej jed­nak był zbyt roz­sąd­ny, aby zadać je Ro­sjan­ce z GRU.

– Bo wiem to, czego nie wie­dzą inni, do tego warzę ma­gicz­ne na­po­je.

– Znam twoje de­sty­la­ty, czy­ste de­li­cje – Sasza się odro­bi­nę roz­ma­rzył.

– Mam tu coś dla na­sze­go bo­ha­te­ra – wy­cią­gnę­ła z kie­sze­ni pę­ka­tą bu­tel­kę.

Kwa­drans póź­niej nieco pod­cię­ta trój­ka, pro­wa­dzi­ła roz­wa­ża­nia z po­gra­ni­cza fi­zy­ki i fi­lo­zo­fii na temat cza­so­prze­strze­ni. Dys­ku­sja kon­cen­tro­wa­ła się na prak­tycz­nym za­gad­nie­niu wpły­wu czasu na zwięk­sza­nie się pu­stej prze­strze­ni w bu­tel­ce. Prze­cho­dzą­cy obok major Mu­am­mar Sadii, po­sta­no­wił bli­żej po­znać so­jusz­ni­ków i ich zwy­cza­je. Nie­ste­ty nie do­ce­nił, jakby to de­li­kat­nie ująć, róż­nic ge­ne­tycz­nych. Ir­landz­kie DNA Lan­ce­lo­ta i sło­wiań­skie geny pary Ro­sjan po­zwa­la­ły im bez­pro­ble­mo­wo spo­ży­wać płyn z bu­tel­ki. Mu­am­mar miał wśród przod­ków pu­styn­nych ra­bu­siów i ber­be­ryj­skich pi­ra­tów, nie bra­ko­wa­ło mu od­wa­gi. Się­gnął po bu­tel­kę, po­cią­gnął so­lid­ny łyk, za­krztu­sił się, flasz­ka wy­pa­dła mu z ręki tłu­kąc się, oczy wy­szły mu z orbit i wy­char­czał:

– Co to jest?

– Bim­ber dak­ty­lo­wy, za­pra­wia­ny kar­me­lem – wy­ja­śni­ła Cza­ro­dziej­ka.

– Jak wy to mo­że­cie pić? – Sadii pytał, ła­piąc od­dech ni­czym ryba wy­cią­gnię­ta z wody.

– Sasza, od­pro­wadź ma­jo­ra, i za­dbaj o jego zdro­wie. – Ro­sjan­ka wy­da­ła szyb­ko dys­po­zy­cję.

– No i po im­pre­zie. – Lan­ce­lot nie ukry­wał smut­ku.

– Nie­ko­niecz­nie. Lanc, chodź ze mną. Na kwa­te­rze znaj­dę jesz­cze coś do picia.

– Pani, le­jesz miód na me serce. – Po­rucz­nik zgiął się w dwor­skim ukło­nie.

 

Da­le­ki od­głos ar­ty­le­rii obu­dził Lan­ce­lo­ta. Nie zdzi­wi­ło go, iż śpi przy­tu­lo­ny do na­giej Cza­ro­dziej­ki. Po raz ko­lej­ny los za­ta­czał krąg. Był znów ry­ce­rzem bez skazy, za­ko­cha­nym w żonie swego se­nio­ra i wy­gna­nym. Cią­gle wal­czył, ale nie znał smaku klę­ski. Teraz przy­szła kolej na to by spło­dził syna z Cza­ro­dziej­ką. Chło­pak, kiedy do­ro­śnie, bę­dzie je­dy­nym, który po­ko­na swego ojca. Lan­ce­lot zaś po­wró­ci jako wła­sny wnuk. Ko­lej­ny, tym razem bliż­szy grzmot dział, spra­wił, że dziew­czy­na po­wie­dzia­ła coś po ro­syj­sku. Uspo­ko­ił ją po­ca­łun­kiem, po czym znów za­to­pił się w my­ślach. Kie­dyś dawno, dawno temu, pró­bo­wał usta­lić, kto mu to zro­bił? Mer­lin na po­le­ce­nie Ar­tu­ra, a może Mor­ga­na by upo­ko­rzyć swego wroga? Kto ob­ło­żył go klą­twą, spra­wia­ją­cą, iż przez wiecz­ność po­wta­rza ten sam sce­na­riusz. Od paru wie­ków, dał sobie z tym spo­kój. Teraz po pro­stu od­gry­wa swoją rolę. Miało to swoje za­le­ty. Wie­dząc, że prze­zna­cze­nie de­ter­mi­nu­je czas jego trium­fów, mógł brać misje, któ­rych nie od­wa­żył­by się pod­jąć nikt inny. Sta­rał się też nieco wpły­wać na to, kogo prze­zna­cze­nie ob­sa­dzi w in­nych ro­lach. Spra­wi­ło to smut­ne do­świad­cze­nie z po­ło­wy sie­dem­na­ste­go wieku. Wów­czas spło­dził syna, z ko­bie­tą jak z kosz­ma­ru. Wzdry­gnął się, kiedy przy­po­mi­nał sobie jej uśmiech zna­czo­ny za­awan­so­wa­ną próch­ni­cą. Czy ktoś może go winić, iż dziś wy­brał na cza­ro­dziej­kę zie­lo­no­oką, ru­do­wło­są zgrab­ną dziew­czy­nę? Krąg losu bę­dzie się to­czył dalej. Dziś, może jutro, roz­go­rze­ją walki na uli­cach Try­po­li­su. Znów bę­dzie bo­ha­te­rem z po­mni­ka, tę­sk­nią­cym za dziew­czy­ną z me­da­lio­nu. Teraz jed­nak chciał kon­tem­plo­wać pięk­no Cza­ro­dziej­ki. Bo czy nie warto cza­sem po­zwo­lić sobie na wy­ko­rzy­sta­nie po­wta­rzal­no­ści tego za­klę­te­go kręgu? 

 

Koniec

Komentarze

Także i na tym opo­wia­da­niu kon­kur­so­wym swoje pięt­no odbił srogi limit zna­ków. Choć w sumie – masz jesz­cze zapas. I czas…

Bo to jest bar­dzo spraw­nie na­pi­sa­ne, ma cie­ka­wą sce­no­gra­fię i wcią­ga. Jed­nak po­cząt­ko­we, bar­dzo dobre wra­że­nie, ze­psu­ło mi za­koń­cze­nie. Sęk w tym, że ono jest takim tro­chę in­fo­dum­pem uzu­peł­nia­ją­cym to, czego nie udalo się objąć opo­wie­ścią. Ale – po­do­ba mi się, jak pi­szesz, chciał­bym, żeby to wy­brzmia­ło.

Dzię­ki i po­zdra­wiam. 

Dzię­ku­ję za opi­nię. Acz­kol­wiek ra­czej nie prze­ro­bię koń­ców­ki. Po dys­ku­sji z Fin­klą o Medei za­sko­czył mi inny po­mysł. Teraz w gło­wie mam inne sceny z innym bo­ha­te­rem i wkle­pu­ję w kompa, zanim stra­cę wizję. :D

Po­nad­to w obec­nym za­koń­cze­niu jest pewna prze­ko­ra. Lan­ce­lot z le­gen­dy za­wsze wy­da­wał mi się ciut spły­co­ny. Ry­cerz bez skazy ale ma pla­to­nicz­ny ro­man­sik z kró­lo­wą. Niby wy­gna­ny, ale zdą­żył oca­lić ją ze stosu. Niby cza­ro­dziej­ka mu­sia­ła go otu­ma­nić zio­ła­mi żeby z nią teges, ale sam też po­tra­fił cał­kiem sku­tecz­nie le­czyć, co w tam­tej epoce ozna­cza­ło nie­złą zna­jo­mość zie­lar­stwa. Mimo wy­gna­nia przy­by­wa by w de­cy­du­ją­cej bi­twie pomóc Ar­tu­ro­wi, ale jakoś tak przy­pad­kiem do­pie­ro po tym jak król zo­sta­je śmier­tel­nie ranny.

Dla­te­go Lan­ce­lot z tego opo­wia­da­nia nie wal­czy z klą­twą, tylko ją wy­ko­rzy­stu­je by dalej bu­do­wać swój mit. 

Ja mam z Lan­ce­lo­tem nieco inny pro­blem. Sko­ja­rze­nie, któ­re­go już nigdy się nie po­zbę­dę…

(Ja tu mało za­glą­dam na forum więc jesli wkle­ja­jąc of­fto­po­wy ob­ra­zek za­cho­wa­łem się nie­ład­nie, to prze­pra­szam – ska­su­ję to oczy­wi­ście.) 

Bar­dzo przy­jem­ne opo­wia­da­nie. Spo­dzie­wa­łam się go­rą­cej akcji, mor­do­bi­cia i rzezi, ale ład­nie prze­sze­dłeś od opisu walki do prze­my­śleń i zwie­rzeń bo­ha­te­ra. Może dwa zda­nia nie pa­so­wa­ły mi do kli­ma­tu, ale resz­ta ok. Dia­lo­gi, moim zda­niem, na­tu­ral­ne. Szko­da mi było Lan­ce­lo­ta i tego, że tak w kółko cier­pi. Cie­ka­we roz­wią­za­nie to z po­now­ny­mi na­ro­dzi­na­mi. We­dług mnie za­koń­cze­nie jest dobre i nie trze­ba nic zmie­niać.

Ca­łość ode­bra­łam po­zy­tyw­nie. :)

Meh, po­krę­cę nosem, po­nie­waż z za­pę­tle­niem na­ro­dzin “pod­kra­dłeś” mi po­mysł :( Po­krę­cę tro­chę bar­dziej, po­nie­waż miej­sca­mi rów­nież parę zdań – lub wtrą­ceń – nie pa­so­wa­ło mi do nar­ra­cji. Wrzu­cam przy­kła­dzik:

 

Nie­ste­ty nie do­ce­nił, jakby to de­li­kat­nie ująć, róż­nic ge­ne­tycz­nych.

Jakoś nie prze­pa­dam za tego typu do­dat­ka­mi, ale to czy­sto su­biek­tyw­na opi­nia.

 

Resz­ta w po­rząd­ku, nie mam pro­ble­mu z za­koń­cze­niem, wy­da­je mi się wy­star­cza­ją­ce :) Fajną per­spek­ty­wę ob­ra­łeś na spoj­rze­nie na po­stać Lan­ce­lo­ta, do­da­łeś nieco cha­rak­te­ru, któ­re­go zde­cy­do­wa­nie w po­da­niach bra­ku­je.

Dwoma sło­wa­mi: na plus :)

Po­tkną­łem się na kilku zda­niach. Naj­bar­dziej uwie­ra mnie to:

Acz­kol­wiek ka­mi­zel­ka ku­lo­od­por­na mia­ła­by na ten temat nieco inne zda­nie.

Nie je­stem pe­wien, czy ro­zu­miem prze­kaz. Wy­glą­da, jakby go nie tra­fia­li, ale tak na­praw­dę ob­ry­wa w ka­mi­zel­kę? Je­że­li tak, to po pierw­sze, ma strasz­ne­go fuksa (względ­nie uza­sad­nio­ne fa­bu­lar­nie), a po dru­gie, jest chyba z ka­mie­nia, bo tra­fie­nie w ka­mi­zel­kę ponoć pie­kiel­nie boli (za­leż­nie jesz­cze z czego strze­la­li – ale przy­pusz­czam, że z ka­ła­szy).

 

Poza tym – nie urze­kła mnie zmia­na spo­so­bu pro­wa­dze­nia opo­wie­ści w fi­na­le (o czym wspo­mi­nał już Ło­siot).

Fa­bu­lar­nie – cóż, nie ma wiele o czym tu mówić, fa­bu­ła pro­sta i kon­kret­na, nie­zbyt za­ska­ku­ją­ca, ale po­praw­nie zbu­do­wa­na.

Po­sta­cie w po­rząd­ku, choć Ro­sja­nin Sasza mógł­by być odro­bi­nę mniej ste­reo­ty­po­wy. Lan­ce­lot wy­pa­da nie­źle, choć znowu – sporą część jego oso­bo­wo­ści pre­zen­tu­jesz w koń­co­wym in­fo­dum­pie, co mnie tro­chę uwie­ra.

Ogól­nie na plus, ale bez po­ry­wów.

Hmmm. Te­ma­ty­ka do mnie nie prze­mó­wi­ła. Po­mysł z klą­twą po­le­ga­ją­cą na wiecz­nym ko­pio­wa­niu śred­nio przy­jem­ne­go za­cho­wa­nia fajny. Ale jak dla mnie za dużo na­pa­rzan­ki.

Prze­cin­ko­lo­gia tra­dy­cyj­nie ku­le­je. Gdzieś tam masz błąd w za­pi­sie dia­lo­gów.

 Około trzy­dzie­sto­let­ni męż­czy­zna z dys­tynk­cja­mi po­rucz­ni­ka, sie­dział opar­ty o koło trans­por­te­ra opan­ce­rzo­ne­go.

Słabo to wy­glą­da.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Przyj­rza­ła­bym się prze­cin­kom.

Przy­no­szę ra­dość :)

None gdy to pi­sa­łem oczy­ma wy­obraź­ni wi­dzia­łem scen­kę, w któ­rej Lan­ce­lot pro­wa­dzi atak. Idzie jest le­piej wi­docz­ny niż inni, więc druga stro­na wali do niego z czego po­pad­nie. Nie widać skut­ków ostrza­łu, tzn nie pada mar­twy, ranny itd ale coś tam jed­nak tra­fi­ło w jego ka­mi­zel­kę ku­lo­od­por­ną ale jej nie prze­bi­ło. 

Fajny po­mysł z tym Lan­ce­lo­tem. Też mi się wy­da­je, że po­stać ta jest nieco bar­dziej skom­pli­ko­wa­na, niż wy­ni­ka­ło by to z le­gen­dy. Na pewno jest parę nie­do­po­wie­dzeń.

W opi­sie przy­go­to­wań, przed ata­kiem na lot­ni­sko, zmie­nił­bym w zda­niu “jest tam sporo nie­złych  za­chod­nich ra­kiet prze­ciw­pan­cer­nych” na okre­śle­nie prze­ciw­pan­cer­ne po­ci­ski kie­ro­wa­ne, ale to tylko taka uwaga ko­sme­tycz­na.

Dzię­ku­ję za opi­nie :D

 

Są Ro­sja­nie? Piją wódkę? I nie ja to na­pi­sa­łem :P?

A teraz po­waż­nie – fajne to. Pra­wie. Bo ta ło­pa­to­lo­gia pod ko­niec roz­wa­li­ła mi całą przy­jem­ność czy­ta­nia. Zo­sta­wił­byś coś do­myśl­no­ści czy­tel­ni­ka…

Z cze­pów szcze­gó­ło­wych:

– “Cza­ro­dziej­ka z roz­wied­ki” – wy­da­je mi się, że u nas przy­ję­ła się pi­sow­nia “ra­zwied­ka”;

– “an­giel­skie­go na­stę­py tronu” – li­te­rów­ka.

 

Ogól­nie – nie­złe, za wy­jąt­kiem za­koń­cze­nia :(.

Pierw­sze prawo Sta­ru­cha - li­te­rów­ki w cu­dzych tek­stach są oczo­bi­ją­ce, we wła­snych - nie­do­strze­gal­ne.

No wła­śnie po ko­men­ta­rzach widzę, że za­koń­cze­nie nie za­sko­czy­ło :( 

Idąc tro­pem bo­ha­te­rów le­gend ar­tu­riań­skich w kon­kur­sie, tra­fi­łem tutaj w ślad za Lan­ce­lo­tem.

Mer­li­na, jak widzę, nie uśmier­ci­łeś na prze­kór ostat­nim tren­dom (wy­zna­cza­nym prze­ze mnie i Le­ni­we­go2 ;)

Za­cznę może od wred­ne­go stwier­dze­nia, że spora część opo­wia­da­nia przy­po­mi­na mi żart o sło­niu i dżdżow­ni­cach. Te­ma­tem jest niby słoń, ale jego trąba przy­po­mi­na dżdżow­ni­cę więc opo­wia­dasz o dżdżow­ni­cach. To zna­czy, bar­dzo widać, że lu­bisz mi­li­tar­ne kli­ma­ty, opisy walki, woj­sko­wy en­to­ura­ge i spora część opo­wia­da­nia sku­pia się na tym za­gad­nie­niu. Ale potem na szczę­ście wra­casz do swo­je­go bo­ha­te­ra i tra­we­sto­wa­nej le­gen­dy.

Po­mysł masz bar­dzo pro­sty, cho­ciaż nie bar­dzo wiem, dla­cze­go aku­rat Lan­ce­lo­ta mia­ło­by spo­tkać takie "za­pę­tle­nie życia" w dzie­jach, czy ra­czej po­wta­rza­ny do znu­dze­nia cykl. W le­gen­dach nie ma ku temu żad­nych prze­sła­nek. Ale w sumie z racji tak wielu od­mien­nych wer­sji ar­tu­riań­skich opo­wie­ści, nie wia­do­mo wła­ści­wie kto żyje, kto śpi, a kto czeka w Ava­lo­nie.

Warsz­tat masz do po­pra­wie­nia, pew­nie wiesz o tym, a zwłasz­cza in­ter­punk­cję. Na­tkną­łem się w tek­ście na róż­ne­go ro­dza­ju zgrzy­ty, ale przy­kła­dy podam na ko­niec ko­men­ta­rza. Naj­więk­szym mi­nu­sem jest kom­po­zy­cja – po­cząw­szy od tego nie­po­trzeb­nie szcze­gó­ło­we­go mi­li­tar­ne­go wpro­wa­dze­nia, po za­koń­cze­nie, o któ­rym póź­niej.

Za to do­brze się czyta Twoje dia­lo­gi. Zwłasz­cza roz­mo­wa Saszy i Lance'a za­słu­gu­je na uwagę. Faj­nie też po­gry­wasz nie­któ­ry­mi ele­men­ta­mi – na­stęp­ca tronu, Lan­ce­lot na­jem­nik, ro­syj­ski przy­ja­ciel itd. Niby to wszyst­ko pro­ste, ale do­brze wpi­su­je się w hi­sto­rię i pa­su­je do kon­cep­cji. Ogól­nie mó­wiąc, gdy po­rzu­casz efek­ciar­skie re­jo­ny woj­sko­wo­ści tekst na­bie­ra sporu luzu i lek­tu­ra spra­wia czy­tel­ni­ko­wi fraj­dę.

Mają jed­nak rację po­przed­ni ko­men­tu­ją­cy, tro­chę skrzyw­dzi­łeś tekst tym in­fo­dum­pem w fi­na­le, który wy­ja­śnia i stresz­cza za­mysł fa­bu­lar­ny oraz po­stę­po­wa­nie Lan­ce­lo­ta. To nie jest fajne za­koń­cze­nie. Sam nie wiem, czy nie by­ło­by le­piej, gdy­byś po­zo­sta­wił swo­je­go bo­ha­te­ra­mi w nie­świa­do­mo­ści, gdyby jego życie de­ter­mi­no­wa­ło je­dy­nie imię nada­ne przez ro­dzi­ców, ry­cer­ski cha­rak­ter i los pla­ta­ją­cy figle. U cie­bie jest on jed­nak TYM Lan­ce­lo­tem, zna swoją prze­szłość i fatum na nim cią­żą­ce. Ro­zu­miem in­ten­cję, chcia­łeś na­wią­zać do te­ma­ty­ki kon­kur­su i pew­nie unik­nąć za­rzu­tów o brak fan­ta­sty­ki. A moim zda­niem takie nie­do­po­wie­dze­nie by­ło­by moc­nym punk­tem opo­wie­ści.

Na ko­niec za­py­tam jesz­cze, czy zda­jesz sobie spra­wę, że Pani Je­zio­ra/Cza­ro­dziej­ka była przy­bra­ną (lub nawet ro­dzo­ną) matką Lan­ce­lo­ta? A on sam po śmier­ci Gi­new­ry zo­stał pu­stel­ni­kiem i zmarł?

Kilka uste­rek dla przy­kła­du:

 

"Do­tarł już na pięć­dzie­siąt me­trów od bun­kra, gdy jego ob­sa­da nie wy­trzy­ma­ła i za­czę­ła ucie­kać."

– do­tarł na pięć­dzie­siąt me­trów od bun­kra brzmi dziw­nie, bra­ku­je chyba słowa "od­le­głość".

 

"Lanc przez dłuż­szą chwi­lę pa­trzył to, co dzia­ło się w re­jo­nie wieży kon­tro­li lotów. Nie na­pa­wa­ło to opty­mi­zmem, rzu­cił więc krót­ko". 

– zgu­bi­łeś"na".

 

"Dużo pi­sa­li­śmy do sie­bie, z po­mo­cą smart­fo­nów. By­li­śmy dys­kret­ni, ale i tak nas na­mie­rzy­li. Wil­liam za­ła­twił to na po­zio­mie trój­stron­nej po­waż­nej roz­mo­wy. Mu­sia­łem wy­je­chać. Żyję tylko dla­te­go, że nasze uczu­cie było pla­to­nicz­ne". 

– fa­tal­ny in­fo­dump, sztucz­na ta gadka, zwłasz­cza te smart­fo­ny.

Po­wo­dze­nia w kon­kur­sie!

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Mnie się aku­rat za­koń­cze­nie po­do­ba­ło. Jest o wiele płyn­niej na­pi­sa­ne niż cała ta mi­li­tar­na część. Może mam takie wra­że­nie, bo nie lubię wo­jen­nych hi­sto­rii. Roz­mo­wy też są fajne. Po­mysł in­te­re­su­ją­cy. Kilka przy­kła­dów prze­cin­ków i li­te­ró­wek do po­pra­wy:

 

Ko­bie­tę ze fo­to­gra­fii

Ko­bie­tę z fo­to­gra­fii

 

Po­rucz­ni­ku, O'Be­onic, major wzywa was do na­mio­tu.

Po­rucz­ni­ku O'Be­onic, major wzywa was do na­mio­tu. – bez pierw­sze­go prze­cin­ka

 

róż­no­rod­ność wzo­rów ich mun­du­rów wska­zy­wa­ła, na nie­zu­peł­nie re­gu­lar­ny cha­rak­ter armii,

róż­no­rod­ność wzo­rów ich mun­du­rów wska­zy­wa­ła na nie­zu­peł­nie re­gu­lar­ny cha­rak­ter armii, – bez prze­cin­ka

 

ale jak się z nimi do­brze wódki na­pi­szesz

ale jak się z nimi do­brze wódki na­pi­jesz

 

Komu, ty chcesz swa­tać księż­nicz­ki krwi?

Komu ty chcesz swa­tać księż­nicz­ki krwi? -bez prze­cin­ka

 

Po­wo­dze­nia! :)

Po­praw­ki na­nio­słem 

 

yan­tri dzię­ku­ję za dobre słowo :)

 

mr.maras za­koń­cze­nie miało nieco w za­ło­że­niu nieco uczło­wie­czyć Lan­ce­lo­ta. Ry­cerz bez skazy, taki z po­mni­ka, miał być tro­chę bar­dziej re­al­ny. Ok jest szla­chet­ny, nie strze­la w plecy, pil­nu­je by opa­trzo­no wszyst­kich ran­nych, ale to swo­ista część roli. Tak pry­wat­nie to facet, który zna­jąc swoje prze­zna­cze­nie stara się je wy­ko­rzy­stać. Wie jak długo jest nie­po­ko­nal­ny, więc bie­rze misje z ga­tun­ku sa­mo­bój­czych bo nic mu nie grozi. Mając roz­pi­sa­ny sce­na­riusz na życie, za­miast iść śla­dem bo­ha­te­rów grec­kich tra­ge­dii, do­bie­ra sobie ładną Cza­ro­dziej­kę.

Tu drob­na uwaga z tego co pa­mię­tam tych cza­ro­dzie­jek w le­gen­dach ar­tu­riań­skich tro­chę jed­nak było. Może coś po­krę­ci­łem, ale wy­da­je mi się, że któ­raś cza­ro­dziej­ka i to by­naj­mniej nie Pani Je­zio­ra, przy po­mo­cy jakiś ziół które mu pod­su­nę­ła spra­wi­ła, że uj­rzał w niej Gi­new­rę i w trak­cie upoj­nej nocy zmaj­stro­wał syna. Do­pie­ro ten syn zna­lazł świę­te­go Grala.  

Co do mi­li­tar­nych kli­ma­tów, Lan­ce­lot to ry­cerz, czyli taki współ­cze­sny żoł­nierz i to z to­po­wych for­ma­cji. Przez chwi­lę my­śla­łem tym by zro­bić z niego ja­kie­goś za­wod­ni­ka spor­tów walki, ale w mojej wy­obraź­ni wy­kre­ował się ob­ra­zek z woj­sko­wym opar­tym o koło trans­por­te­ra opan­ce­rzo­ne­go. Resz­ta po­to­czy­ła się sama. Ak­tu­al­nie bili się w Libii o Try­po­lis, no to mia­łem miej­sce akcji. Nie jest ta­jem­ni­cą, że mar­sza­łek, który pod­bi­ja Libię ma kosę z za­cho­dem, za to wspie­ra­ją go Ro­sja­nie. To ide­al­nie pa­so­wa­ło mi do ry­ce­rza wy­gna­ne­go z za­cho­du. No do kogo in­ne­go mógł pójść jak nie na wschód.  :D  

Oczy­wi­ście! Masz cał­ko­wi­tą rację! Jak mo­głem za­po­mnieć o Ela­ine! I to jesz­cze za spra­wą Mer­li­na Lan­ce­lot wsko­czył do jej łoża. Za­ćmie­nie strasz­ne. Zwra­cam honor, MPJ78.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Brak na­pię­cia. O ile pierw­szy frag­ment i osa­dze­nie le­gen­dy ar­tu­riań­skiej we współ­cze­snej Libii ma jakiś po­ten­cjał, to nie­ste­ty kom­po­zy­cja nie wy­pa­la. Drugi frag­ment z bitwą ma zbyt nagły prze­skok – nic nie czu­łem na­pię­cia bi­tew­ne­go. Roz­mo­wa Saszy, Cza­ro­dziej­ki i Lanca tro­chę za mocno sztyw­na i in­fo­dum­pin­go­wa. A koń­ców­ka to czy­sty skró­to­wiec. Znowu – bez na­pię­cia.

Po­mysł więc był, ale jakby za­bra­kło zna­ków, by go po­pchnąć w cie­kaw­sze re­jo­ny. Tro­chę szko­da, zwa­żyw­szy na Twe po­przed­nie opo­wia­da­nia.

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

A mnie, jakoś od­wrot­nie niż po­zo­sta­łych, po­czą­tek nie za­chwy­cił.

Pierw­sze słowa 

Mniej wię­cej trzy­dzie­sto­let­ni męż­czy­zna

Spra­wi­ły że się “zje­ży­łem”.

Potem był brak “w”

nie wpa­try­wał się w ekran smart­fo­na, ale (+w) zdję­cie umiesz­czo­ne 

Oraz nagły prze­skok od trans­por­te­ra do na­mio­tu.

– Sasza mówi, że ma pan tam być na wczo­raj.

Na stole le­ża­ła mapa – trze­ba chyba po­rucz­ni­ka prze­pro­wa­dzić do na­mio­tu

Pierw­sze dia­lo­gi też ja­kieś drę­twe były, a kon­struk­cja zdań co naj­mniej dziw­na,

Bez wąt­pie­nia byli to żoł­nie­rze, acz­kol­wiek róż­no­rod­ność wzo­rów ich mun­du­rów wska­zy­wa­ła na nie­zu­peł­nie re­gu­lar­ny cha­rak­ter armii, w któ­rej słu­ży­li.

Lub mało lo­gicz­na,

Z na­ra­mien­ni­ków wy­ni­ka­ło, iż wśród zgro­ma­dzo­nych naj­wyż­szy stop­niem jest ge­ne­rał Mu­amar Ha­fta­ra

No, źle się to za­czy­na­ło.

Ale z każ­dym wer­sem było coraz le­piej i od pew­ne­go mo­men­tu wcią­gnę­ło.

Zga­dzam się z przed­pi­ś­ca­mi, że gdyby struk­tu­rę i hi­sto­rię “za­pę­tle­nia” wy­ja­śnić w ja­kimś dia­lo­gu/re­tro­spek­cji, to opo­wia­da­nie wiele mogło by zy­skać. 

Jeśli komuś się wy­da­je, że mnie tu nie ma, to spie­szę po­wia­do­mić, że mu się wy­da­je.

Opo­wia­da­nie cał­kiem cał­kiem choć nie po­ry­wa, no cóż kwe­stia gustu. Klą­twa fajna, tylko Lan­ce­lot jakiś taki cio­to­wa­ty. Mija taki szmat czasu, a on po­go­dzo­ny, cią­gle to samo. Ja bym osa­dził go w wy­da­rze­niach zmie­rza­ją­cych do prze­rwa­nia klą­twy i wtedy opo­wia­da­nie na­bra­ło­by tempa.

Nie po­rwa­ło, nie­ste­ty.

Nie­spe­cjal­nie za­ję­ły mnie frag­men­ty wy­peł­nio­ne spra­wa­mi woj­sko­wy­mi i opi­sem walki, nie­zbyt po­do­ba­ła mi się też część, w któ­rej Sasza rai Lan­ce­lo­to­wi ro­syj­skie dziew­czy­ny. Za­koń­cze­nie może być, ale też bez zbyt­nie­go en­tu­zja­zmu.

 

spo­glą­dał na ko­bie­tę w stop­niu po­rucz­ni­ka, szu­ka­jąc o niej po­twier­dze­nia swo­ich słów. –> Li­te­rów­ka.

 

Bę­dzie­my wy­sta­wie­ni jak na pa­tel­ni – Ha­fta­ra skrzy­wił się z wy­raź­ną nie­chę­cią. Pchnął­bym czoł­gi… –> Brak krop­ki po wy­po­wie­dzi. Brak pół­pau­zy po di­da­ska­liach. Winno być:

Bę­dzie­my wy­sta­wie­ni jak na pa­tel­ni. – Ha­fta­ra skrzy­wił się z wy­raź­ną nie­chę­cią. Pchnął­bym czoł­gi

 

– Ja się za­ko­cha­łem w niej, a nie Ka­mi­li. –> – Ja się za­ko­cha­łem w niej, a nie w Ka­mi­li.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

po­sta­ram się dziś po po­łu­dniu na­nieść po­praw­ki

 

Ej, teraz to już nie można.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

http://altronapoleone.home.blog

Za­wsze mam pro­blem z Two­imi tek­sta­mi, bo nie wiem, jak je oce­niać. 

Zatem jed­nej stro­ny po­do­ba­ją mi się – głów­nie jeśli cho­dzi o po­my­sły, te po­do­ba­ją mi się nie­mal za­wsze – z dru­giej, za­wsze jest coś, co mi prze­szka­dza. Ten tekst jest taki sam. Po­do­ba mi się wy­ko­rzy­sta­nie le­gen­dy Lan­ce­lo­ta – zda­ło­by się pro­ste, ale w rze­czy­wi­sto­ści cał­kiem po­my­sło­we. Po­do­ba­ła mi się sce­no­gra­fia i bi­tew­no-woj­sko­wo-fak­tycz­ne re­alia, wszyst­ko na­kre­ślo­ne ra­czej zgrub­nie, bez na­wa­łu zbęd­nych szcze­gó­łów, ale bar­dzo su­ge­styw­nie. Dobre po­sta­cie, zwłasz­cza Sasza – bar­dzo faj­nie "ro­syj­ski" (nawet jeśli prze­ry­so­wa­ny) ze swoim spo­so­bem mó­wie­nia, uży­wa­ną ter­mi­no­lo­gią i tak dalej… 

No ale, jak to u Cie­bie, musi być ja­kieś ale. Sztucz­ne zgrzy­ty w, nie­złych ską­d­inąd, dia­lo­gach (wspo­mnia­ne "przy po­mo­cy smart­fo­nów") fa­tal­ne, po­śpiesz­ne za­koń­cze­nie, które spra­wia wra­że­nie, jakby Ci się nagle ode­chcia­ło, ale trze­ba było jesz­cze wy­ja­śniać parę rze­czy i za­mknąć fa­bu­łę.

Był prze­cież czas i miej­sce na kla­sycz­ne "show, don't tell" – może jakaś do­dat­ko­wa scena, może garść re­tro­spek­cji, przy­bli­ża­ją nam klą­twę Lan­ce­lo­ta sub­tel­niej, niż ło­pa­to­lo­gicz­ny in­fo­dump? 

Cóż, czyli tra­dy­cyj­nie – wszyst­ko sumie fajny tekst, ale.

Kurde, na­pi­szże w końcu coś bez alów! 

Po­zdra­wiam! 

P. S. 

Był­bym za­po­mniał – od nie­daw­na por­ta­le plot­kar­skie szu­mią na temat po­waż­ne­go kry­zy­su mie­dzy Kate i Wil­lia­mem. Czyż­by Lan­ce­lot wró­cił na stare śmie­ci? ;-) 

Dla pod­kre­śle­nia wagi moich słów, Si­łacz pal­nie pię­ścią w stół!

Po­praw­ki na­nio­słem ;)

 

Thar­go­ne wi­dzisz co praw­da tek­ście są pewne “ale” nie­mniej z tym Lan­ce­lo­tem coś na rze­czy jest wink

 

 

Spodo­bał mi się po­mysł i dobór re­aliów, ale muszę nie­ste­ty przy­znać, że nar­ra­cja mnie znu­dzi­ła. Scenę ba­ta­li­stycz­ną prze­czy­ta­łam bez emo­cji (może dla­te­go, że to nie moja bajka, a może dla­te­go, że za­bra­kło w niej na­pię­cia), a w sce­nie z po­pi­ja­wą tempo zu­peł­nie sia­dło. Tutaj za­czą­łeś od­kry­wać po­mysł, cze­goś jed­nak tu było za mało, żeby bar­dziej mnie za­in­te­re­so­wać. Po­ja­wia­ły się tu i ów­dzie ja­kieś bły­ski w po­sta­ci wy­ra­zist­szych wy­po­wie­dzi Saszy, ogól­nie jed­nak wy­pa­dło dość mdło. 

Szko­da, że za­bra­kło też miej­sca na lep­sze po­ka­za­nie doli Lan­ce­lo­ta, skut­kiem czego, jak sądzę, zde­cy­do­wa­łeś się po pro­stu o niej opo­wie­dzieć w ostat­nim frag­men­cie. 

Ogra­ni­cze­nie licz­ny zna­ków dało o sobie znać :( z dru­giej stro­ny gdy­bym był w to lep­szy, to by star­czy­ło. 

 

Nowa Fantastyka