- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Zaginięcie świata

Zaginięcie świata

Opowiadanie z gatunku postapokalipsy wraz z elementami nieznanej technologi. Kilka ciekawych pomysłów na temat organizacji, które obejmują władzą pozostałości po katastrofie.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Zaginięcie świata

Wokół obcej istoty przemawiającej do zebranych, w nałożonym na siebie, ludzkim kombinezonie astronauty, zaczynało pustoszeć. Zgromadzone osoby, powoli rozchodziły się do własnych osiedli, zapalając przy wyjściu, otrzymane latarki. Był to miły prezent, który wyeliminował przymus, używania zwykłych pochodni czy dużo mniej dostępnych, ale bezpieczniejszych, lamp naftowych. Długie i kręte labirynty, oddzielały zebranych naukowców, od świata zewnętrznego, który pozostał, po globalnej katastrofie. Ocieplenie arktycznych biegunów, zmieniło wygląd planety Ziemia i nic, nie mogło tego odwrócić.

– Wielki wytwórco! – zakrzyknął jeden ze studentów.

– O co chodzi Adamie?

– Dlaczego, nie możemy wyruszyć i zamieszkać w miastach od razu?

– Musimy wyszkolić własnych pilotów, zgromadzić odpowiednie zapasy jedzenia i niezbędne środki, pozwalające nam na przetrwanie.

– Jednak wielu z nas, zginęło przy budowie sferycznych osiedli… skoro panuje tam taka niska temperatura, w jaki sposób przeżyjemy?

– Nie jesteśmy pozostawieni bez pomocy. Wasi inżynierowie, potrafią obsługiwać różne urządzenia, choćby generatory antygrawitacji, wyciągnięte z mojego statku. Wytworzona energia, pozwoli na osiągnięcie odpowiedniego stanu, panujących warunków klimatycznych. Udoskonalenie tych projektów, umożliwi lepszą ochronę przed krążącymi, wokół orbity satelitami. Czy taka odpowiedź cię zadowala?

– A więc, istnieje możliwość wykrycia? – zapytał siedzący z prawej strony sali, kandydat na głównego magazyniera.

– Zbiorczy procent zaawansowania prac, z trzech osiedli sferycznych, mieści się w granicach czterdzieści trzy, a czterdzieści dziewięć. Jeśli odkryją jakieś dziwactwo, burzące ich stan homeostazy i tak, nie zdołają zajrzeć do środka. Jedyni zwolennicy dawnych technologii, w postaci Ruchu więzi naukowych, nie posiadają żadnych urządzeń, pozwalających na podróże, po sferach tak daleko oddalonych od planety.

Adam postanowił zadać, jeszcze jedno pytanie, bez którego cały układany przez niego schemat postępowania, nie miałby sensu.

– Czy gdyby uszkodzenia statku, pozwalały na naprawę, pozostałbyś wśród ludzi?

– Przed chwilą, zginęło czterech pracowników. Ich ubrania ochronne, zostały zniszczone, musimy zająć się rodzinami i bezpieczeństwem. Co do pytania, to odpowiem na nie, kiedy zreperuję swój statek.

Prawie wszyscy inżynierowie wiedzieli, że nigdy do tego nie dojdzie. Przynajmniej nie, za ich życia. Większość sprzętu, znajdująca się wewnątrz obcego obiektu, już dawno została zabezpieczona albo zmagazynowana, w najbardziej strzeżonych schronach. Jak dotąd, żadna z podwodnych frakcji, nie wiedziała o planach, które dawno temu, określił w swoich zamysłach, wybrany ambasador Raul Mcbride. Rozmowa, z tak ważnym człowiekiem, rozwiązałaby wiele problemów i była z pewnością, pierwszym krokiem, który należało teraz wykonać.

 

* * *

 

Wizyta ambasadora Raula Mcbride, w morskim atolu

Atak anarchistów przybywających z głębin morza, doprowadził do śmierci wielu, dobrych ludzi. Wśród nich, znajdowała się jego partnerka. Po kilkunastu latach żałoby, spotkał silną i młodą kobietę, która zajęła się całym jego życiem.

Jennifer spojrzała na Raula, kierując swoje drobne palce, w poszukiwaniu butelki, wypełnionej słodką wodą.

– Niestety, to znowu my, jesteśmy skazani na powolną śmierć, a oni jak zwykle triumfują. – powiedziała, koncentrując się na podlewaniu małych rozmiarów paproci.

– Nie bądź taka zdziwiona… każdy, miał zapewnione miejsce, podczas transportu do podwodnych metropoli.

– Te bogate świnie, nawet nie myślą, by pomagać ludziom, pozostałym na powierzchni. Najwięksi przedstawiciele frakcji, udają słup soli, pomimo tego, że znają miejsce położenia, każdej większej wyspy czy atolu.

Podrapałem się po brodzie, zapisując coś na pomazanej kartce papieru, którą bardzo dawno temu, otrzymałem od jednej, ze swoich córek o imieniu Anna. Byłem dumny, że stała się wspaniałą kobietą, o nieskazitelnej reputacji. Pracowała za dwóch, przy sprzedaży pożywienia, w pobliskim atolu "Utraconych nadziei". Każdy jeden, nawet mocno zapisany skrawek papieru, miał w dzisiejszym świecie, ogromną wartość.

– Technologia wykorzystywana dwieście lat temu, jest w praktyce, bezużyteczna. Jacyś naukowcy, starają się bezwarunkowo skorzystać, z krążących wokół planety, satelit – robiąc zdjęcia. Tymczasem szpiedzy, wysłani do ich siedziby donieśli, że od dawna, nikt z nich, nie aktualizował powyższych procedur.

– Absolutnie, niczego to nie dowodzi.

– Wręcz przeciwnie, Jennifer. Ciągle stykamy się, z przeciwnościami natury, w tym na przykład klimatu, niszczącego fundamenty naszej egzystencji. Możesz mi nie uwierzyć, ale istnieją ukryte miejsca, o których większość ludzi na tej planecie, nie ma zielonego pojęcia.

– Chodźmy do łóżka, Raul. Jestem już naprawdę zmęczona, nieustanną pracą i ciągłym zamartwianiem się, na tematy, przyszłości świata.

– Jutro dopłyniemy do atolu, gdzie jestem umówiony z miejscowym mechanikiem o imieniu Gary Newman. Chcę, abyś była przy mnie obecna, a po załatwieniu wszystkich spraw porozmawiała z Anną.

– Jeśli do tego czasu wykrzeszę z siebie jeszcze trochę energii.

Na zewnątrz ich okrętu, rubinowe słońce powoli kryło się za horyzontem. W tymże dniu, wiatry panujące na morzu były wyjątkowo przychylne, a bezchmurne niebo okrywało każdą żywą istotę, bezkresnym błękitem. Białe bałwany fal, łagodnie i miarowo prowadziły statek do najbliższej przystani. Nazajutrz, powinni zawinąć do największego w tym obszarze ośrodka cywilizacji. Zastanawiałem się, jak długo jeszcze, będziemy musieli chronić pozostałe ziemie przed najazdami "Podwodnych anarchistów spazmu wolności". Podobno nikt z nich, nie zawinął do opuszczonych czy zdziesiątkowanych atoli, a mimo wszystko poszukiwali stałego lądu. Dwadzieścia lat temu, większość społeczności pozostałych na powierzchni, obrało mnie swoim ambasadorem. Ktoś musiał stać po stronie tych, którzy nie chcieli oddawać innym własnych domów. Przybysze z głębin oceanów, mieli ustaloną strategię podbijania interesujących stref lądowych. Zupełnie nie obchodziło ich zamieszkiwanie tamtych obszarów, chcieli po prostu mieć je w swoim posiadaniu. Nasze dzieci mieszkające na wyspach oraz atolach nazywały ważne osoby wpływające do ich świata uzurpatorami morza. Często w ten sposób określały również mnie samego.

Po przypłynięciu do miejsca przeznaczenia, powoli opuszczałem – wraz z kochaną Jennifer – nasz naprawiony niedawno katamaran. Powitanie było przyjemne, acz niezbyt doniosłe. Mieszkańcy wiedzieli, kto i w jakim celu odwiedzał ich skupiska. Ludzie bawili się do białego rana, wręczając sobie wybierane z naszej ładowni prezenty. Dzięki wiedzy lokalnego speca od elektroniki, chcieliśmy szybko połączyć się ze stacjami komunikacji, położonymi bliżej biegunów. W domu Gary`go Newmana były porozrzucane różnego rodzaju części zamienne, ale przy nadajniku wszystko było czyste i schludne.

– Od czego chcesz zaczynać, Raul? – zapytał wesoło zaciekawiony specjalista.

– Musimy porozumieć się z naszymi przyjaciółmi mieszkającymi dość daleko stąd. Arktyka jest dzisiaj miejscem, zdecydowanie najlepiej nadającym się do przetrwania.

Przedstawiłem położenie interesującego nas punktu odbioru.

– To może nieco potrwać… Usiądźcie wygodnie na kanapie. Spróbujemy wysłać podstawowy sygnał powitalny, przy okazji dobrze wiedzieć, jak nazywa się ich przywódca. Mamy tutaj od tygodnia wspaniałą pogodę, a nasze akumulatory furczą od energi.

– Przedstawiciel ich komuny, ma na imię Sven.

– Bardzo dobrze. Na początek powinno wystarczyć. Jak bardzo chcesz zdobyć kontakt, poprzez naszą komunikację, z tak odległym miejscem?

– O wiele mocniej, niż sobie wyobrażasz.

Przez dwanaście sekund, Gary wymieniał na głos jakieś liczby, odczytując je w nieregularnym porządku. Trzy minuty ciszy przerwały nagle słowa płynące z małych rozmiarów głośniczka, wbudowanego w nadajnik.

– … trzydzieści pięć, zielony atol akwenu południowego. Szczęśliwego Nowego Roku. Witam, ambasadorze Mcbride! W czym możemy wam pomóc? – zapytał ktoś z drugiej strony.

Postanowiłem powiadomić Gary`ego o tajemnicy, jaka obowiązuje go w stosunku do spraw najwyższej rangi.

– Jeśli coś wypłynie z tego pomieszczenia do naszych wrogów, będziemy mieć spore kłopoty. A teraz wytłumacz mi, jak się tym posługiwać.

Twój znajomy wskazał przyciski, mające wpływ na działanie urządzenia oraz nacisnął na próbę jeden z nich.

– Zdaj nam krótki raport o stanie przyległych obszarów.

– W większości przypadków, zmniejszenie poziomu wody doprowadziło do powiększenia obszarów lądowych o jeden procent. Stan naszych koloni produkujących żywność bez zmian.

– Jaka temperatura dobowa? – zapytała śmiało Jennifer.

– Pomiary urządzeń sugerują, że w najbliższych czterech miesiącach, średnia temperatura wzrośnie o dwa stopnie i będzie wynosić dziewiętnaście stopni Celsjusza.

– Jak radzicie sobie z budowaniem miasta na wyższych platformach sferycznych?

– W tym momencie nie umiemy odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób działa kamuflaż lokalizacji, w której odbywa się budowa. Tam na górze jest nieco bardziej chłodno… Próbujemy rozdysponować odpowiednią ilością kombinezonów, jednak od dłuższego czasu brakuje sporo rzeczy tego rodzaju.

– Postaramy się dostarczyć je szybko i sprawnie.

– Co będzie, gdy naukowcy pracujący pod wodą, wykryją nasze posiadłości na powierzchni – pomimo urządzeń maskujących, przysłanych przez "Wielkiego wytwórcę”? – zapytał dobitnie Sven.

– Szpiedzy donoszą, że nie ma żadnych podstaw do niepokoju. Satelity robiące zdjęcia, nie znalazły żadnych śladów. Ich bazy nie posiadają żadnej wiedzy, mogącej zaszkodzić naszym działaniom. Nie zdobędą maszyn do transportu powietrznego, prowadzących ich do budowanych miast. "Wielki wytwórca” zadbał o odpowiednie ukrycie magazynów z dronami oraz najlepszymi wehikułami.

– Niech mu podziękują za to, boskie syreny boga Neptuna!

– Ten człowiek, czy jak wolisz istota nie pochodzi z naszego świata. Nikt nie wie, po co tutaj przybył, mimo to uratował prawie dwa tysiące mieszkańców w okresie zlodowacenia. Bardziej martwi mnie brak w odpowiedniej ilości pracowników.

Podczas odpowiedzi Svena dało się słyszeć intensywne szumy, które uniemożliwiały chwilowo dalszą rozmowę. Gary Newman doskoczył do nadajnika, naciskając w odpowiedniej kombinacji drobne przełączniki.

– Ktoś posiadający urządzenia podsłuchujące, wpływa do atolu "Utraconych nadziei"… Muszę sprawdzić kim jest, aby nie doszło do niepotrzebnych incydentów.

Bawiący się na zewnątrz ludzie, powoli zaczynali odchodzić do własnych kwater mieszkalnych. Przy dokach pojawił się wielki katamaran, mający sporo uszkodzeń. Równie potężny kapitan statku, jednym susem przeskoczył na metalowy mostek, zawiązując liny mocujące. Po chwili, szybkim krokiem udał się w stronę uzbrojonych mężczyzn utrzymujących porządek w przystani.

– Wiem, kim jest ten człowiek. Od wielu lat, to zaufany zwiadowca naszych atoli… pokonał wielu wrogów, którzy hańbili świat, zabijając ludzi i okradając spokojne domy. Przebywa głównie blisko atolu "Wzniosłych nadziei" i prawdopodobnie ma kłopoty ze statkiem – gdyby nie było ambasadorów, takich jak ty Raul, ten człowiek byłby już martwy. Wszyscy na powierzchni, są bardzo podejrzliwi.

– Czy będziemy mogli jeszcze porozmawiać ze Svenem?

– Spróbuję, ale może to potrwać, co najmniej dwie godziny. Gdyby nie ta pogoda i bawiący się ludzie, to nie byłoby takie proste.

Spojrzałem na niego karzącym wzrokiem, który dawniej wskazywałby nie tyle na osobę o wyższym urodzeniu, co wyjątkowo ważną i nietykalną osobistość.

– Gdy odwiedzamy wasz atol, zawsze w większym czy mniejszym stopniu jest fajna zabawa. Nie zmarnujmy takiej sytuacji. Musisz przyznać, że to dużo lepsze, niż skakanie sobie do gardeł. – powiedziałem doniośle.

– Jestem tylko prostym mechanikiem, Raul. Wszystkie polityczne zagrywki przerastają moją wizję świata, z jaką stykam się codziennie. Wybacz, jeśli sprawiłem ci przykrość.

Jennifer słysząc podniesione głosy dwóch mężczyzn otworzyła oczy, budząc się z krótkiej i boleśnie upragnionej drzemki.

– Przynajmniej jeden z was jest szczery. Tobie Gary, gdy przejdziesz na emeryturę, zapewnimy z Raulem wspaniałą rezydencję, w jednym z miast sferycznych "Wielkiego wytwórcy". Będziesz mógł sprowadzać tam wiele kobiet i przyjaciół – tak, jak najbardziej lubisz robić to teraz.

Przed drzwiami kwatery, w której rozmawialiśmy, ktoś usilnie starał się dostać do środka pomieszczenia.

– Jest środek nocy. Czego chcecie? – zawołał twój przyjaciel.

– Pewien człowiek pragnie porozmawiać z zarządcą atolu. Twierdzi, że spotkał ludzi szukających "Wyspy czarów".

– Co nas to obchodzi. Niech płyną w swoją stronę.

Gruby głos podróżnika–zwiadowcy przerwał raport składany przez strażnika.

– Napotkani ludzie posiadali wiedzę o "zakazanej" żywności. Musieli pochodzić z głębi, gdyż podróżowali wielkim okrętem podwodnym. – powiedział tajemniczo.

Informacja była dość ciekawa, a fakt dwudziestoletniej służby dla naszych interesów, podwajał jeszcze to uczucie.

– Zajmij się swoim nadajnikiem. W tym czasie wyjdę z nim porozmawiać.

Na zewnątrz stało czworo ludzi patrzących zdecydowanie na osobę wyżej postawioną od nich.

– Przed tobą stoi ambasador Raul Mcbride… Na kolana, zwiadowco! – powiedział strażnik atolu.

– Zostawcie nas samych.

Po chwili milczenia, klęczący podróżnik rozpoczął swoją opowieść. Był bardzo zdenerwowany, jakby analizując momenty swoich morskich potyczek.

– Dwie napotkane osoby wiedziały o farmach produkujących żywność. Byłem zdziwiony, gdyż zdobycie tej wiedzy zajęło mi prawie piętnaście lat, w których poznałem wiele zamożnych osób.

– Czy byli dobrze ustosunkowani do handlu lub wymiany?

– Tak, o panie! Chcieli handlować żywicą i drewnianymi deskami. Ich łódź była cała wykonana z metalu, w odległości czterech mili zauważyłem ich, dając sygnały świetlne. Byli zainteresowani roślinami, a więc zwrócili też uwagę na moje mapy.

– Zwróć się do pracowników magazynu, aby wydali ci potrzebne zasoby. Jeśli nie będą chcieli przekazać materiałów, to pokaż im ten pierścień. Mogą go używać, jedynie "Uzurpatorzy morza" oraz najbardziej zaufani sprzymierzeńcy. Czy zdajesz sobie sprawę, o posiadanym na statku, urządzeniu szpiegującym?

– Jestem lojalnym zwiadowcą i nigdy nie zdradziłbym "Władzy zjednoczonych atoli". Musieli umieścić je podczas negocjacji.

– Świetnie… Teraz wiemy o nich dużo więcej. Czy masz coś jeszcze do dodania?

– Dziękuję, ambasadorze. Jest pilna sprawa, która ma związek z zasobami drobnej społeczności. Ludzie z atolu "Wzniosłych Nadziei" głodują, nie mając również nic na wymianę. Wszystko co posiadali, zostało wydane na żywność i najważniejsze potrzeby.

– Porozmawiamy o tym jutrzejszego dnia. Możesz odejść.

Przetarłem dłonią spocone czoło, odchodząc do kwatery Gary`go. Przyjaciel, trzymając w ręku wiadomość odczytywał ją na głos partnerce.

"Dwunastu ludzi zamarzło na trzecim poziomie budowli sferycznej. Potrzeba ich trzy razy więcej. Sven"

– I co teraz zrobimy?

– Będziemy musieli porozmawiać z naszymi przyjaciółmi w głębi oceanu. – powiedziałem cicho.

– Masz kogoś specjalnego na myśli?

– "Czciciele jasności hydrozium" pomogą nam w trudnych chwilach. Ich władza jest ograniczona, a członkowie z roku na rok, odchodzą do ich bogów. Jednak łączy nas wiele wspólnych celów.

Jennifer próbowała włączyć się do rozmowy, celnie stawiając postawione pytanie.

– Czy nie lepiej, aby wysłać ludzi z podupadłych atoli?

– To obniżyłoby stan naszych wpływów na morzu – w ich społecznościach znajduje się więcej szpiegów, niż możesz sobie wyobrazić.

– Co z człowiekiem, który zawinął do doków?

– Jest szczerym i prostym podróżnikiem. Z pewnością nic nie wiedział o podsłuchu, a nawet gdyby miał coś na sumieniu, to wszystko co tutaj zostało powiedziane stanowi prawdę.

– Informacja była dobrze chroniona i przesłana pasmem kodowanym. – powiedział mocno zmęczony, Gary Newman.

Jennifer ruszyła nerwowo głową, jakby próbując zrzucić z siebie silne napięcie.

– Myślałam, że wiem już wszystko na temat atoli.

– To dopiero początek kochanie…

 

* * *

 

Dla pierwszej lepszej osoby pochodzącej ze świata nadmorskich atoli, wszystko wewnątrz łajby wydawało się ciasnawe. Każdy korytarzyk albo przejście stanowiło nie lada wyzwanie, zwłaszcza w momencie, kiedy trzeba było biegać z jednego punktu do drugiego. Pomieszczenia takie jak maszynownia, magazyn czy sterownia były nieco większe od kwater służących do nawigacji czy messy. Po odejściu na emeryturę kapitana Jamesa Throna – będącego moim dziadkiem – do naszych drzwi zapukał przedstawiciel władzy, przekazując mi w spadku statek o śmiesznej nazwie "Odjechany powiew". Nie miało to specjalnie wielkiego znaczenia, gdyż i tak nikomu nie miałem zamiaru oddawać swojego jedynego, prawdziwego domu. Na okręcie, mogły przebywać trzy osoby, ale od chwili odejścia dziadka na pokładzie pozostałem sam. Często myślałem o kataklizmach, które dotknęły planetę Ziemia. Niemal dwieście lat temu, globalne ocieplenie doprowadziło do apokalipsy, ale nikt nie spodziewał się, że prawie wszyscy zdołają ocalić własną skórę przed śmiercią. Wielu naukowców już bardzo dawno temu, przewidziało grożące naszej planecie liczne przeobrażenia klimatu. Rozpoczęto budowę podwodnych miast, przenosząc fundusze pochodzące z dawnych projektów podboju kosmosu w nowy wodny "wszechświat" przeznaczony dla ludzi. To ostatnie słowo było oczywiście mocno przesadzone, chociaż filozofia "jasności hydrozium" wyraźnie mówiła o tym, że przeznaczeniem każdego człowieka jest okiełznanie potęgi drzemiącej w sile mórz i oceanów. Cokolwiek miałoby to oznaczać. Naukowcy mówili trochę o następujących cyklicznie fazach zlodowacenia, wysyłając swoich najlepszych ludzi na powierzchnię – nie pomylili się, gdyż nastała niedługo później. Tego faktu, żaden zwyczajny człowiek nie potrafił sobie wyjaśnić. W tych trudnych chwilach, jakie wtedy nastały, populacja wielu wysp stanowiących bazy wypadowe na powierzchni, została całkowicie zdziesiątkowana. Częste anomalie musiały wywrzeć swoje piętno, również na mieszkańcach przebywających pod wodą. Niekończące się wojny spowodowane głodem oraz chęcią dominacji, miały przesądzić o przyszłych władcach nowego świata. Wtedy też, wiele osób posiadających jakiekolwiek zabezpieczenie finansowe, widząc zbliżający się kres rozpoczęło swój exodus i kupując własny okręt napędzany wzbogaconym uranem odpływało w ostatnią podróż, przemierzając niezmierzone pustki i otchłanie. Niektóre z miast wymarły, wodne metropolie przemieniały się w pirackie przybytki – całkowicie zdominowane przez anarchistycznych przywódców, których jednym celem była chęć zysku oraz zabijania dla przyjemności. Po kilkudziesięciu latach powtórna “odwilż" na nowo zmieniła wygląd planety, diametralnie podwyższając poziom linii brzegowych. Z dawnych wyżyn pozostały jedynie kilkunastu kilometrowe pasma ziemi, licznie porośnięte roślinnością, a czasem nawet przesycone źródłami czystej wody. Głęboko pod powierzchnią oceanów rozpoczęto tworzenie wodnych plantacji, wyjątkowo zasobnych w jadalny gatunek morskich wodorostów oraz genetycznie modyfikowanych alg, będących przysmakiem przeznaczonym dla nieco bardziej bogatych obywateli. Kiedyś w dzienniku pokładowym, zauważyłem dość enigmatyczny wpis, pozostawiony przez mojego przodka.

"Nowy cel podróży, jaki powinien być twoim bieżącym zadaniem Bobby, to znaleźć i zaznaczyć na mapie nawigacyjnej, dawne ośrodki cywilizacji… Pamiętaj o istniejących wyspach na wschodzie”.

Złoża znajdujące się na tego typu obszarach, mogły przynieść ogromny zysk, zwłaszcza osobom zajmującym się kupiectwem. Najcenniejsza jak zawsze pozostawała przedwojenna technologia w postaci projektów, kolejnym klejnotem była czysta woda, rośliny zaspokajające potrzeby ludzkiego organizmu w zakresie witamin i minerałów, stanowiły rzadkość, a ostatnim ogniwem pozostawała broń. Wszystko wskazywało na to, że w przeciągu trzystu następnych lat, największe skupiska lodowych czap mieszczących się na biegunach, ponownie zostaną zamrożone po całkowitym roztopie. Nie trzeba było być doktorem, aby wiedzieć co się święci i jak historia lubi w naszym przypadku zataczać koło. Większość społeczeństw wybrała swoich przywódców, określając własny ustrój, jaki najbardziej im odpowiadał. Najsilniejsze ośrodki dysponujące największą siłą militarną oraz policyjną stworzyły "Federację podwodnych miast", z kolei najemnicy, kupcy oraz poszukiwacze przygód zbudowali "Unię porozumienia stron". Do najbardziej znanych organizacji, mających swoje siedziby wybudowane po katastrofie zaliczano również "Ruch więzi naukowych", zrzeszający grono oświeconych grup naukowych oraz "Anarchistyczny spazm wolności", którego celem była eliminacja, każdej żywej istoty nie należącej do tego popularnego związku. Już od dwudziestu godzin wyczuwałem, że już wkrótce, będę rozmawiał z kimś zupełnie nieznanym. Ten czas z minuty na minutę stawał się coraz bardziej napuchły, jakby jakaś tajemnicza siła wlewała w krąg mojego świata tajemniczy eliksir jasnowidzenia. Śmiesznie to zabrzmiało, ale osoby podróżujące samotnie, wiedzą co tak naprawdę miałem na myśli. Sonar już od paru chwil, wykazywał obecność obcego okrętu, który wolno lecz zdecydowanie zbliżał się w kierunku tuby przyłączającej luk wyładunkowy. Postanowiłem wysłać krótką wiadomość do kapitana obcej jednostki, zawierającą standardowy slogan powitalny. Niedługo potem, otrzymałem swoją odpowiedź.

– Witaj kapitanie! Czy James nadal jest właścicielem tego pływającego złomu? – na ekranie pojawił się przekaz tekstowy, utrwalony szybko w dzienniku pokładowym.

– Dawny właściciel odpoczywa w atolu "Wodnego Zmierzchu" i przygląda się tańczącym syreną. Z kim mam przyjemność rozmawiać?

– Samuel… Poszukiwacz przygód i stały bywalec podwodnych tortug. Skoro James Thorn obgryza ze złości paznokcie, nowym kapitanem musi być jego wnuczek.

– Pamiętam cię. Niech bóg Neptun połączy nas wieczną przyjaźnią i da nam długie wspaniałe życie w bogactwie i zdrowiu.

– Może tak będzie, Bobby. Ostatnio byłem na twoich siedemnastych urodzinach. Zawsze myślałem, że jesteś typem kobieciarza chłopcze.

– A ja myślałem, że jesteś typem z pod ciemnej gwiazdy.

– Każdy ma swoją historię. Przygotuj tuby dokujące statku, musimy porozmawiać w cztery oczy o bardzo ważnych sprawach. Mam dla ciebie prezent, który zapomniałeś wziąć w czasie ostatniego spotkania.

– Aye, sir.

Automatyczny kontroler stanu technicznego, szybko odłączył pozostałe pomieszczenia okrętu, zabezpieczając je przed zatopieniem. Z każdej strony słychać było trzaski i ciągłe darcie metalowych pokryw. Przez ułamek sekundy wahałem się co do tego, czy aby nie lepiej schować za paskiem od spodni, mały rewolwer kalibru dwadzieścia dwa. Nigdy nie lubiłem broni palnej, stąd zawsze pod prawym ramieniem trzymałem sporych rozmiarów "scyzoryk". Patrząc na powoli unoszący się pionowo właz wyjąłem grzebień, czesząc powoli swoje długie kruczoczarne włosy. Przed moimi oczami pojawił się mężczyzna w wieku sześćdziesięciu pięciu lat, którego nienaganny wygląd, jak również zachowanie, zwróciłyby uwagę najbardziej dystyngowanych przedstawicieli elit federacji miast. Kilka znajomych gestów powitalnych, załatwiło sprawy związane z etykietą. Każda osoba reagowała w inny sposób, a jeśli trafiłeś na kupca o złej reputacji, to błędna interpretacja zachowania, mogła doprowadzić do najgorszego zakończenia.

– Czyli nadal pracujesz dla siebie, Samuelu? – zapytałem uśmiechniętego starca.

– Powinienem zostać na powierzchni. Tam znowu jest cieplej, niż przed stu laty, tylko że jeszcze nie znalazłem swojego stałego lądu.

– Nie bądź śmieszny. Twoja wiara zabrania ci dokonywania aktu samobójstwa, a pozostanie w takim miejscu bez wody i jedzenia, to jest samobójstwo w najgorszym wymiarze. Kolejna misja "jasności hydrozium", została najechana przez gówniany "Spazm wolności" – jeśli nie wiesz z kim walczyć, to niszcz ich siedziby.

Samuel spojrzał na ciebie bardzo smutnym wzrokiem, a następnie trochę bardziej rozluźniony, wyciągnął mocną rękę, przekazując małe pudełeczko.

– To od naszych braci. Nigdy nie zapomnimy o swoich przyjaciołach, Bobby!

Dzisiejszego dnia, podwodna przestrzeń pomiędzy starym kontynentem, a wyspami Galapagos, wydawała się spokojna. Daleko na wschodzie, czekało coś nowego i mającego prawdopodobnie specjalne znaczenie dla mojego dziadka Jamesa. Powinien wiedzieć, że jestem jego marzeniem, gdyż nigdy nie zawiodłem jego oczekiwań. Ciągle czekał na moje wieści, a naszym jedynym przeciwnikiem dalej pozostawał czas.

– Co jest w pudełku?

– Kilka przedwojennych kart pamięci wypełnionych ciekawymi danymi. Mogą być popularne wśród tych wariatów z "Ruchu więzi naukowych".

– Nadal walczysz w opozycji?

– Czasami zachowują się tak, jakby fala oceanu unosiła ich na samym szczycie. Nie zdają sobie sprawy, jak wielką potęgą dysponuje panteon naszych bóstw. Nie jesteśmy sami, jeśli jeszcze tego nie wiesz.

– To pierwszy krok do drogi samozrozumienia. Myślę, że ignorancja poprzednich pokoleń, które rządziły naszą planetą, przeznaczyła cały dorobek cywilizacji właśnie bóstwom mórz. Twoja rodzina nie należy do tępych ignorantów spotykanych w podwodnych tortugach.

Powoli siadałem na swoim krześle, nalewając mocny alkohol do dużego kieliszka, postawionego obok prawej dłoni zacnego towarzysza.

– Słusznie. Niestety tylko my wiemy, o co tak naprawdę, toczy się ta cała gra. – uśmiechnął się Samuel.

– Oni też coś wiedzą. Tylko nie patrz na mnie, jak na idiotę albo małego niedojdę, bo nigdy ci tego nie wybaczę.

Jego ubranie było wyjątkowo eleganckie, surdut był jak zwykle w doskonałym stanie, a biała koszula z krawatem odznaczały się złotymi spinkami, ciasno przyległymi do mankietów.

– Popłyniesz w ich strony, Bobby?

– Nie daleko ich siedziby znajduje się opuszczona metropolia o nazwie "Kawowy dzwon". Niegdyś zbudowana w oparciu o przedwojenną technologię, należała w całości do kupców "Unii porozumienia stron". Handlowano tam różnymi przyprawami, jednak najbardziej rozchwytywanym towarem była kawa. Dzisiaj prawie połowa tego obszaru została zniszczona, a piraci raz w roku, gromadzą się wewnątrz, przeszukując każdą mysią norę, na jaką uda im się trafić.

– Wiesz, w jaki sposób dostają się do środka?

– Zasilanie pochodzące z rdzenia atomowego, pozostało nadal aktywne. Podobno jedna z luk prowadzących do środka basenów dokujących jest cały czas uruchomiona – wystarczy dostosować prędkość płynącego okrętu do momentu otwarcia śluzy.

– Nie boisz się o swój okręt, w czasie eksploracji tego molochu?

Przez chwilę nie chciałem odpowiadać wprost na postawione przez niego pytanie, ale po chwili zrozumiałem, że nie jestem tak doświadczony jak on i muszę potraktować go z powagą i szacunkiem.

– Gdybym obawiał się o swoje życie, już dawno rozmawiałbym ze swoim stwórcą. W naszym świecie liczy się tylko dobra przygoda, a także spory zysk.

– Właśnie dlatego, chcę ci kogoś przedstawić.

Do mesy okrętu o nazwie "Powiew Tsunami" weszła wysoka kobieca postać. Posiadała wyjątkowo krótko przycięte włosy oraz jasną cerę, a jej szczupła kibić w bardzo dużym stopniu, przypominała doskonale ukształtowane i zawsze wyprostowane ciało, jakie prezentował twój rozmówca. Doprawdy w jego wieku było to sporym wyzwaniem. Na lewym ramieniu, miała przerzucony ciężki marynarski worek, którego dźwiganie wymagało wykrzesania sporej ilości siły. Z prawej strony szyi, na światło dzienne wyzierał jakiś tatuaż przypominający pradawnego morskiego potwora. Mocna budowa ciała świadczyła o sporym zahartowaniu i silnym charakterze.

– Nie wspominałeś nic o gościach?! – Zdenerwowany nagłą wizytą, szybkim ruchem sięgnąłem w kierunku ukrytej pod ramieniem broni.

– Spokojnie kapitanie! To tylko siostrzenica Irena Wierzbowska. Urodziła się w "Federacji podwodnych miast" i przez bardzo długi okres pływaliśmy razem.

Kobieta powoli podeszła w stronę mężczyzn, elegancko wyciągając silną dłoń.

– Jaki jest cel wizyty, aż tak dostojnego gościa? – zapytałem lekko zdenerwowany.

– Moim celem jest zabijanie naszych wspólnych wrogów.

Wyjątkowo zimny, lecz delikatny i dziewczęcy głos uświadomił mi, że coś tutaj nie jest na swoim miejscu.

– Czego ode mnie chcecie?

– Chcę, abyś przyjął tę osobę na stanowisko swojego zastępcy. Otrzymała dobre wykształcenie, w siedzibie naszej organizacji. W przypadku niebezpieczeństwa, doskonale poradzi sobie nawet z trzema przeciwnikami na raz.

– Wiesz, że zawsze pracuję samotnie.

– Dzięki temu, nie musisz dzielić zysków. – powiedział z nutą drwiny Samuel. – Musisz wiedzieć, że jesteśmy dziesiątkowani przez różne frakcje i grozi nam załamanie fundamentów naszej wspólnoty. Jeśli nie zrobimy kroku do przodu, za parę lat, nie będzie po nas śladu. Irena świetnie radzi sobie również w maszynowni i może zająć się naprawą typowo elektronicznych urządzeń. Potrzebujemy każdego wsparcia, jakie tylko jest możliwe do uzyskania.

– Jeśli nie spełnię waszych oczekiwań, to skąd mogę wiedzieć, że twoja siostrzenica nie zabije mnie podczas snu?

– Myślałem, że mamy do siebie zaufanie. Bóg Neptun, miał podobno sprzyjać naszym planom – moja w tym głowa, ażeby nigdy do tego nie doszło.

Dałem się zaskoczyć jego słodkiej mowie, mimo wszystko dodatkowa para rąk zrzuciłaby ze mnie wiele nowych obowiązków.

– Na pierwszy rzut oka, wszystko wydaje się w porządku, ale co, jeśli cholerny "spazm wolności" uzna mnie za wroga numer jeden, tylko dlatego, że na pokładzie znajduje się czcicielka "jasności hydrozium"? Wyśle swoje rekiny, aby pożarły mnie na śniadanie.

– Sam mówiłeś, że w życiu najważniejsza jest dobra przygoda i spory zysk. Listy gończe za głowy ich przywódców, opiewają na tysiące nowych dolarów federacji.

– Dobra odpowiedź, Samuelu! Sam lepiejbym tego nie ujął. Twoja siostrzenica może rozpakować swoje rzeczy, jednak na samym początku nie liczcie na wielkie zyski.

– Dziękuję, kapitanie Thorn. – powiedziała lekko uśmiechnięta, Irena Wierzbowska. Jej smukłe policzki i pełne czerwone usta skurczyły się w piramidalną deltę, jakby chciała przesłać ci gorącego całusa.

– Nazywam się Bobby, a ty nie musisz do mnie mówić oficjalnym tonem. Na statku obowiązuje standardowy ubiór, jeśli nie posiadasz ubrania, to znajdziesz coś w sam raz blisko sterowni.

Samuel podniósł się na nogi, trzymając delikatnie za rękę swoją najbliższą krewniaczkę.

– Od teraz jesteś zdana tylko na siebie. Niech bogowie czuwają nad twoim życiem.

Dwadzieścia godzin później, nowo poznani podróżnicy wyruszyli do obszaru zajętego przez "Ruch więzi naukowych". Sterowanie okrętem nie należało do najłatwiejszych, ale czego nie robi się dla zdobycia większego doświadczenia. Maszynownia korzystała z olbrzymich generatorów energi, które napędzały standardowo trzy olbrzymie śruby. Dwie z nich znajdowały się po bokach, natomiast najmniejsza rozmieszczona była centralnie z tyłu. Same urządzenia prądotwórcze, nie miały w praktyce większych szans bez solidnego reaktora jądrowego.

– Jak długo podróżowałaś z Samuelem?

Dziewczyna siedziała na oddalonym kilka kroków dalej fotelu, trzymając blisko brody ciasno podciągnięte kolana.

– Dwadzieścia miesięcy i kilka słonecznych dni.

– Chyba naprawdę jesteś wyjątkowa. Znałem tylko jedną kobietę, która potrafiła poświęcić się dla sprawy waszej organizacji. Niestety od trzech lat nie miałem z nią żadnego kontaktu.

– Czy była równie młoda, jak ja?

– Nie przejmuj się zbytnio utratą bliskości swojej rodziny – na początku wszyscy przechodzą to w podobny sposób. – zmieniłem szybko kontekst rozmowy, nie chcąc urazić jej dumy.

– Jesteś bardzo uprzejmą osobą, Bobby. W przeszłości, gdy podróżowaliśmy razem, często miałam różne dziwne sny. Wyobrażałam sobie, że jestem cholerną "królową piratów" podobną do Mary Read, która pływała pod czarną banderą. Ktoś napisał o niej, dawno temu kilka akapitów.

Na olbrzymim ekranie widokowym sterowni, jedna po drugiej zapalały się światła zniszczonego miasta o nazwie "Kawowy Dzwon". Całość przypominała olbrzymi spodek, nadpsuty tu i ówdzie, poprzez ogromne uderzenia torped czy wewnętrznych detonacji.

– Kim była ta kobieta, o której mówisz? – zapytałem zaciekawiony jej historią.

– W historii istniały tylko dwie osoby płci żeńskiej, mające własny okręt wraz z posłuszną załogą wypełniającą ich rozkazy. Jedna z nich, została stracona za dokonanie licznych przestępstw, z kolei druga była o wiele bardziej rozwinięta. Potrafiła czytać, posługiwać się bronią białą, jak również wytyczać oraz śledzić trasy handlowe.

– Nigdy o niej nie słyszałem.

– Niestety w jednym z pirackich portów, po zakończonej zabawie, ktoś w czasie snu zadźgał ją sztyletem. Kiedy pierwszy raz to czytałam, nie skończyłam jeszcze siedemnastu lat.

– Lubisz poznawać ciekawe osoby i to mi się w tobie podoba. Za kilka minut, będziemy w środku.

Tak jak przypuszczałem, manewr dokowania nie był zbyt skomplikowany. Oprócz kilku wraków, basen dokujący, przeznaczony dla okrętów podwodnych był całkiem pusty. Postanowiliśmy pozostać tutaj kilka godzin, po czym wyruszyć do stolicy "Ruchy więzi naukowych".

– Jeśli chcesz cokolwiek znaleźć, w tym zapomnianym przez bogów miejscu, musisz poświęcić wiele dni i wykorzystać sporą ilość zapasów.

– Dlaczego, musimy tracić tutaj nasz cenny czas?

– Przede wszystkim z powodu tego, abyś mogła zobaczyć, co można zrobić z ludzkimi osiedlami, które zostały wybudowane prawie cztery wieki temu.

– Jako osoba lubiąca historię, jestem zadowolona, a jednak całe to przedsięwzięcie jest strasznie nudne.

– Staraj się oceniać skutki dewastacji, a nie udawaj, że poznajesz każdą z jej przyczyn. Za dwadzieścia tygodni zbiegną się w to miejsce stali bywalcy, wyjęci spod prawa podróżnicy lub na końcu piraci i anarchiści "spazmu wolności". Wtedy lepiej poszukaj sobie bezpiecznego schronienia.

Irena spojrzała na ciebie z dziwnym wyrazem twarzy.

– Myślę, że będzie mi tutaj jak w domu i spodobam się komuś w porcie.

– To nie są żarty. Gdybyś kiedyś doświadczyła silnej pogoni, skierowanej przeciw komukolwiek z nas pamiętaj, że w maszynowni jest jeszcze coś "ekstra" na czarną godzinę. Kiedy uruchomisz przyspieszacz, bądź przygotowana na to, że jego działanie trwa tylko kilka minut. A teraz wyjdźmy poszukać jakichś ciekawych przedmiotów.

Nie daleko widocznych wszędzie metalowych barierek, powolnym oraz miarowym krokiem zbliżała się zakapturzona postać. Okazało się, że zyskaliśmy coś, na co inni, musieli pracować przez wiele lat. Propozycja jaką otrzymaliśmy, była nie do odrzucenia. We troje, szybko opuściliśmy ruiny, zdewastowanej metropolii. Kontrabanda sprowadzana z różnych miejsc piekielnej otchłani, rozchodziła się po całym, znanym obszarze cywilizowanych frakcji. Tajemniczy mężczyzna idący w naszym kierunku, zaproponował zlecenie, które polegało na transporcie pewnych przedmiotów wraz z ich właścicielem. Przedstawił się jako Baltazar Drake, ale nie miałem wątpliwości, że skłamał. Zlecenie obejmowało dostęp do połowy jego ładunku, w zamian za dopłynięcie do centrum frakcji "spazmu wolności". Wykonanie zadania było dość niebezpieczne i wiązało się z wpłynięciem na obszar, który nie do końca został poddany kartograficznym operacją. Mimo wszystko, Irena wreszcie nie musiała udawać, że jej misja została definitywnie rozpoczęta.

Siedziałem samotnie w sterowni, próbując monitorować zły pomiar głębokości, wskazywanej przez komputer pokładowy.

– Wystrzelić sondy zwiadowcze! – powiedziałem nieco głośniej, niż zamierzałem.

W momencie kiedy miałem być poddany próbie "ognia" – przebywając oczywiście w głębinach oceanu – prawie zawsze, z sekundy na sekundę marszczyłem intensywnie brwi. Próbowałem udowodnić, że coś jest robione źle, poczym rozmyślałem wyłącznie o sobie, jakby cały świat kręcił się tylko wokół mnie. Dziadek mówił, że ten wyraz twarzy dodawał mi autorytetu.

– Sonar wykrył trzy obiekty, znajdujące się pod nami, kapitanie. Komputer wykazał, że przygotowują się do ataku. Już od kilku minut płyną w naszą stronę.

– Zmienić kurs -3 stopnie na północny zachód. Wystrzelić miny rozszczepiające oraz trzy torpedy bez namierzania celu.

Przeciwnicy zbliżali się w wolnym temie i byli w kiepskiej kondycji. Ich osłony wymagały sporych napraw, a turbinowy napęd przyspieszający, od dwudziestu lat wycofano już z produkcji. Nie mogli nam zadać żadnych poważniejszych uszkodzeń, z kolei ich taktyka, mogła opierać się jedynie na taranowaniu wroga. Gdyby posiadali jakąkolwiek nowoczesną broń, to już dawno uderzyliby jako pierwsi.

– Skąd pan wie, że nie posiadają broni, kapitanie? – zapytał zdenerwowany Baltazar Drake.

– Rekiny tygrysie zawsze polują w grupach. Co prawda, bardzo rzadko odłączają się od stada. Szabrownicy ich pokroju szanują każdą zdobytą broń, dlatego są przekonani, że używanie nowoczesnych wynalazków w stosunku do słabych przeciwników urąga ich wartości. Nie wiedzą z kim mają do czynienia.

– Nie mogą użyć jej później, w trakcie taranowania?

– Nie zrobią tego, gdyż właśnie w tym momencie, nasze "cygara" dochodzą do celu.

Ogromny wybuch w odległości jednej mili morskiej, pochłonął dwa z trzech obiektów, określony przez układ celowniczy. Do sterowni wleciała szybkim krokiem, ubrana w strój mechanika Irenka Wierzbowska.

– Został jeszcze jeden okręt, Bobby. Ten drań wypuścił w kierunku naszej torpedy mechaniczne osłony zwabiające. Kieruje się wprost na nas, przyspieszając co dwadzieścia sekund o kilka węzłów. Tym razem nic mu nie zrobimy.

Mężczyzna nie umiejąc pohamować drżenia rąk, usiadł w pobliskim fotelu, spuszczając zmęczoną głowę, aż do kolan.

– W takim razie jesteśmy zgubieni. Mój cenny ładunek kawy, zostanie albo zniszczony albo przejęty przez piratów. – powiedziała osoba ubrana w pobródzony, mnisi habit.

– Czy pan całkiem postradał zmysły? Proszę się opamiętać i spróbować zachować resztki godności, panie Drake.

Mechaniczna mina broniąca nasz "Odjechany powiew", rozpoczęła swoje działanie, dzieląc się na kilkadziesiąt mniejszych części. Przyczepiając się z ogromną prędkością do kadłuba wrogiego statku, rozerwała jego osłony, dziurawiąc każdą grubszą powłokę. Parę chwil później, po przeciwnikach nie było już więcej śladu. Zadowolona Irena, wolnym krokiem podeszła w twoim kierunku, kłaniając się w pasie i całując wyciągniętą, kapitańską dłoń.

– To był wspaniały manewr, Bobby. Czy wystrzelić sondy przeszukujące wraki?

– Dla tych łajdaków nie ma już miejsca w naszym świecie. Przywróć pierwotny kurs na obszar "spazmu wolności", a także uruchom przyspieszacz prędkości. Będziemy w mesie, jeśli znajdziesz później wolną chwilę.

– Aye, sir. Straciliśmy tutaj zbyt wiele cennego czasu.

Nowy gość przebywający na twoim statku, pobladł ze wstydu, nie wiedząc z początku jak się zachowywać.

– Przepraszam, kapitnie. To dla mnie nowa sytuacja.

– Nie rozumiem… Nigdy nie pływał pan na okręcie podwodnym?

– Zostałem wysłany z misją, która miała na celu przeszukanie ruin przylegających do obszarów "Ruchu więzi naukowych". Dowódca wynajętego transportowca, ukradł całe zabezpieczenie, zabijając wszystkich moich współpracowników. Pozostawił mnie samego na pastwę losu, opuszczając parę godzin później Kawowy Dzwon. Tamten statek był o wiele większy, a mnie trudno odnaleźć się na pańskiej małej łodzi.

– Nie tylko tobie, Baltazarze. Irena dopiero po kilku dniach, wróciła do swojego normalnego stanu psychicznego. Tak między nami, ona jest kobietą o wyjątkowo spójnym kodeksie zasad zachowania. Chodźmy wypić coś mocniejszego, na poprawienie nastroju.

– A kto będzie kierował okrętem?

– Nie bądź naiwny, przyjacielu. Przy okazji, chciałbym się dowiedzieć czy spotkałeś kiedyś towar, który jest bardziej cenniejszy od kawy?

– Pytasz na serio? To chyba oczywiste, że w naszych warunkach, najbardziej cenna jest ziemia.

Przez chwilę nie wiadomo dlaczego, na mojej twarzy pojawiły się czerwone rumieńce. Jak mogłem nie wspomnieć, o tak istotnym przedmiocie handlu.

– Owszem, tylko miałem na myśli pieniądze, dolary używane w "Federacji podwodnych miast". Wielkie skarby, których cena przekracza zwykłe ludzkie pojmowanie albo stare technologie mogące zmienić nasz obecny los.

– Nic nie można już zmienić, panie Thorn. Pieniądze to nie wszystko, pomimo że ekonomia stanowi nadal istotny fundament gwarantujący nasze przetrwanie. Brakuje wielu surowców, takich jak na przykład stal konstrukcyjna. Nie możemy więcej rozbudowywać naszych koloni, tak jak w okresie podróżowania po lądach, dawnych i legendarnych odkrywców. Jedyne co nam pozostało, to powolna rekonstrukcja rozpadających się metropolii. Może nie jestem specjalnie doświadczonym podróżnikiem, ale wiem, że w w pewnych miejscach zamieszkałych przez ludzi nie słyszano o pieniądzach.

– Zdradzisz mi, jak radzą sobie bez podstawowych środków do życia?

– Sami produkują własną żywność, zdobywają cenne surowce, poprzez handel wymienny uzdatnionymi zapasami.

– Nigdy nie słyszałem o takich społecznościach.

– To bardzo stare komuny i przede wszystkim zamknięte dla obcych. Tak naprawdę nie powinieneś zaprzątać sobie nimi głowy.

Kilkanaście minut przeznaczonych na swobodną rozmowę, uspokoiło nieco bogatego gościa. Do zebranych osób w mesie statku dołączyła pani mechanik.

– Kim jest przywódca, "spazmu wolności"? – zapytała zaciekawiona Irena, parząc swoją kawę.

– Gdybym ci powiedział, wydałbym na siebie wyrok śmierci.

– Więc dlaczego zabijają czcicieli "jasności hydrozium" i niszczą ich siedziby? Tyle chyba możesz wyjaśnić.

– Jestem tylko zwykłym kupcem. Nie znam odpowiedzi, na wszystkie pytania dręczące ten świat.

– Ale to nie przeszkadza ci wykonywać ich zadania. Skoro zostałeś obdarzony zaufaniem, musisz wiedzieć coś więcej.

– Po prostu jedni nie lubią tych drugich.

Wściekła na siedzącego blisko niej mężczyznę, próbowała ustabilizować swoje wyjątkowo wysokie ciśnienie.

– Kłopoty ze zdrowiem? – szybko zapytałem, nie wiedząc co robić.

– Pójdę się położyć. Gdybyś mnie potrzebował, to daj znać przez głośniki. A tobie Baltazarze, niech bóg Neptun oraz podwodne bóstwa zafundują wilczy bilet.

Pijąc kolejną butelkę dobrego alkoholu, zastanawiałem się skąd mógł pochodzić nasz obecny zleceniodawca. Był w średnim wieku, posiadał "dziobatą" cerę, a kilka sporych blizn na policzkach, mogło wskazywać na awanturniczą przeszłość.

– Jak pan myśli, ile będzie trwała podróż do "Mrocznej otchłani”? – zapytał luźno Baltazar.

– Znajdujemy się powyżej dawnych wysp Brytyjskich. Nasze zapasy są wystarczające, aby wykonać zlecenie. Myślę, że nie potrwa to dłużej jak cztery albo pięć dni.

– Co będziesz robić potem?

– To dosyć skomplikowane. Pewnie wypłyniemy do stolicy "Unii porozumienia stron", gdzie zostaniemy kilka tygodni w basenie dokującym "Nowej Dalmacji".

– Chciałem ci życzyć powodzenia w tym, co planujesz wspólnie z twoją kobietą.

– Irena nie należy do mnie, tylko została zatrudniona na okres próbny.

Jego intensywne insynuacje, mogły nas przenieść na bardzo niebezpieczny grunt, więc należało odebrać nagrodę w siedzibie "Grup naukowych" i sprawdzić, jaką wartość osiągają zdobyte magazyny pamięci, otrzymane od Samuela Blooda. W niecałe dwadzieścia minut potem, otrzymałem zaproszenie od Ireny, która chciała pilnie zamienić ze mną kilka słów w środku swojej kwatery.

– Posłuchaj Bobby, ten człowiek śmierdzi na odległość. Jest zbyt tajemniczy i małomówny, jak na kupca. Myślę, że federacja zapłaci za niego więcej, niż sam oferuje w kontrakcie. Oczekuję jego wydania w najbliższym mieście.

– Chcesz, abym zepsuł swoją reputację przez głupie gierki?

– To już nie jest zabawa. Dla mnie, to po prostu zwyczajna vendetta. Chcę, aby zawisł albo najlepiej spłonął na stosie.

– To dla mnie trudna decyzja, Ireno. Ten mężczyzna podaje się za kupca, a my nie możemy pozwolić sobie na konfrontację, z każdym napotkanym agentem pracującym dla "spazmu wolności".

Twoja rozmówczyni, mocno zaciskając pięść uderzyła w pobliską szafkę z ubraniami.

– Zastanów się, z kim jesteś bardziej związany! Chyba nie będziesz pomagał tym cholernym mordercą. Zabijali wszystkich kogo popadnie, dla nich jesteśmy wyłącznie żywym towarem albo pokarmem dla rekinów.

Musiałem szybko podjąć jakieś kroki, w przeciwnym wypadku stracę bardzo zdolnego mechanika. Prawie na pewno czciciele "jasności hydrozium", nigdy więcej nie wejdą już na mój pokład.

– Otrzymasz to, czego chcesz, ale pamiętaj, żeby nigdy więcej nie wywierać na mnie swojej presji. Podpisaliśmy z waszą rodziną pakt krwi i żaden cholerny pirat, nie będzie wchodził nam w drogę.

– Wreszcie mówisz jak prawdziwy mężczyzna i doświadczony kapitan.

Próby oszukania naszego klienta zakończyły się sukcesem. W porcie małego podwodnego miasta federacji o nazwie "Granitowy Zdrój", jeden z oficerów policji przyglądał się aresztowanemu człowiekowi o fałszywym imieniu i nazwisku. Na posterunku policji, nie wiedząc dlaczego, zaczęło przybywać coraz więcej osób z wyższymi insygniami władzy. Baltazar Drake cały czas milczał, wpatrując się w puste krzesło, oddalone na odległość szerokości metalowego stolika.

– Kim jest ta osoba sierżancie? – zapytała doniośle Irena Wierzbowska.

– Niestety, nie wiemy. Będzie to temat do rozważania na następne kilka tygodni. Kontrabanda zachowana w waszej ładowni przechodzi na własność federacji. Mężczyzna posiada na lewym ramieniu tatuaż zaufania "wysokich elit anarchistów", a "Mroczna otchłań" była jego domem i punktem wypadowym, gdzie prowadził swój interes. Być może naprawdę był kupcem, tylko według mnie jego zachowanie świadczy o czymś zupełnie przeciwnym.

– Czy możemy zatrzymać, chociaż kilka kilogramów kawy? Chciałbym pochwalić się bliskiej osobie, mieszkającej daleko na zachodzie i przewieść do jej mieszkania.

– Odliczymy wartość od nagrody za schwytanie niebezpiecznego agenta. Proszę przejść trzy kroki w prawo, abym mógł zadelamować słowa podziękowania.

"W imieniu najjaśniejszego imperatora, za schwytanie wroga "Federacji podwodnych miast", zostaniecie nagrodzeni sumą tysiąca nowych dolarów oraz otrzymacie dokument, świadczący o zaufaniu władzy. Ponadto, możecie tymczasowo łączyć się z naszymi bazami danych, w globalnej sieci, a wasza łajba zyskuje miano łowcy głów imperium."

Po kilku godzinach przesłuchania zdecydowaliśmy, że musimy nadrobić czas spędzony poza łodzią i idąc powolnym krokiem, rozpoczęliśmy zwiedzanie "przyczółku". Poza kilkoma sklepami handlującymi różnorodnym towarem, znajdował się jeden hotel oraz dwa biura znanych korporacji przewozowych.

– Spotkamy się w przystani jutrzejszego dnia. Idę poderwać jakąś dziwkę, a potem zalać się w trupa. Tobie radzę zrobić to samo.

– W kwesti filozoficznej znacznie się różnimy, mimo wszystko poszukam sobie jakiegoś faceta. Przy okazji, znalazłam to w jednym z plecaków tego pirata.

– Nie musisz pokazywać mi wszystkiego teraz. Naładujmy akumulatory przed kolejną podróżą.

– Aye, sir.

Na parterze pobliskiego hotelu znajdował się również bar serwujący różne alkohole. Wszelkiego rodzaju narkotyki czy inne dopalacze były tutaj surowo zakazane. Prostytucja nie była zbyt miło widziana przez lokalne władze, jednak przymykano oko na tego typu proceder. Wokół głównej lady znajdowała się spora grupka pijących obieżyświatów, zdeprawowanych kobiet udających nastoletnie panny czy skąpo ubranych prostytutek. Paru nietrzeźwych gości leżało pijanych na stolikach, uderzając co jakiś czas pięścią w blat.

– Podejdź tu! – zawołałem dość przystojną dziewczynę, kiwając w jej kierunku małym palcem.

– Samotny rycerz na białym koniu…

– Niestety, to nie jest ta bajka. Ile bierzesz za noc?

– Mogę cię podrzucić w lepsze miejsce, niż to w którym jesteśmy. Pięćdziesiąt dolarów, słoneczko.

– Weź te pieniądze i kup trochę dobrego rumu albo wódki. Potem pójdziemy do jakiegoś pokoju na piętrze.

Czas płynął bardzo szybko. Nawet nie zauważyłem chwili, kiedy osoba towarzysząca zniknęła z łóżka, wyskakując do małej i obskórnej łazienki.

Następnego dnia wypłynęliśmy na powierzchnię wody, kierując się do miejsca zaznaczonego na mapie, odnalezionej przez Irenę. Temperatura na powierzchni przekraczała w tym regionie dwadzieścia dziewięć stopni. O tej porze roku, była to zdecydowanie zbyt gorąca aura.

– Dobrze się bawiłaś w nocy?

– Może być.

– I nic więcej nie masz mi do powiedzenia.

– Modliłam się o rozwiązanie konfliktów oraz błogosławieństwo dla naszej społeczności.

– A co robił twój mężczyzna, siedział i patrzył jak odprawiasz ceremonię? – parsknąłem ze śmiechu.

– A co innego mógł robić. Było mu dobrze w mojej obecności.

– Typowa indywidualistka.

– Sam mnie namówiłeś, do takiego zachowania, więc teraz nie miej do mnie pretensji.

Dość długo płynęliśmy przy całkowitym wynurzeniu. W odległości trzech mili morskich, ktoś w intensywny sposób, dawał rozproszone sygnały świetlne.

– Kto to może być?

– Pewnie jakiś zbłąkany wariat.

– Czy ludzie często pływają jeszcze normalnymi okrętami na powierzchni oceanu?

– Zdarzają się twardzi podróżnicy, którzy szukają wszystkiego, co zostało po dawnych spuściznach cywilizacji. Określanie ich jako "wilki morskie" to zdecydowanie za słabe porównanie. Niektórzy z nich pływają już bardzo długo, aż tracą zmysły.

Przed naszymi oczami stanął olbrzymi katamaran wraz z jego silnie zbudowanym kapitanem. Mężczyzna podniósł miarowo prawe ramię, wykrzykując słowa kupieckiego powitania!

– Chwała "Wielkiemu wytwórcy"! Będziemy kupować, wymieniać czy wzbogacać nasz upadły świat?!

– Dziwne pozdrowienie. – szepnęła cicho Irena.

– Witam! Niech bóg Neptun obdarzy cię zdrowiem, a przy tym, także szczęściem i bogactwem. Czy masz jakieś problemy?

– Parę dni temu, wyczerpałem całą zawartość żywicy. Moja łódź potrzebuje napraw, a wy należycie do najbogatszych kupców, jakich widziałem od bardzo dawna. Niedaleko stąd znajduje się atol "Wzniosłych nadziei", jednak mieszkańcy albo nie chcą handlować albo nie mają żadnego towaru do wymiany.

– Chyba masz dzisiaj szczęście. Mamy żywicę, a także trochę drewnianych desek. Pytanie brzmi, co ty możesz nam dać w zamian?

Mężczyzna podrapał się nerwowo po głowie, wyciągając różne przedmioty z dolnego pokładu. Katamaran posiadał wiele ulepszeń, o których przeznaczeniu lepiej było nie rozprawiać.

– Mam smaczne i zdrowe rośliny, trochę ziemi oraz dziwne mapy z zaznaczonymi na czerwono punktami.

– Czy pomożesz nam odnaleźć miejsce, zaznaczone na mapie? – powiedziałem pokazując z odległości skrawek papieru.

– Dlaczego nie. Powoli podejdę do haku holowniczego, po czym podpłynę nieco bliżej.

Mężczyzna szybkim susem przeskoczył drobną przeszkodę, biorąc do ręki mapę i łapczywie spoglądając na zawartość. Za pasem nosił krótki, zakrzywiony nóż, a na szyi widniał sporych rozmiarów amulet, wykonany z zębów, ości oraz łusek drapieżnych ryb.

– Wygląda na to, że zaznaczone miejsce przedstawia "Wyspę czarów". Mogę wam wskazać punkt nawigacyjny, będący jednocześnie szlakiem wytyczającym najkrótszą drogę.

– Będziemy wdzięczni. Interesują nas unikatowe rośliny oraz wiedza o społecznościach, które podobno zajmują się produkowaniem ekologicznej żywności. Czy są na tyle zasobni, że znają miejsca ze źródłami czystej wody?

Podróżnik z przestrachem odskoczył, wyjmując ostry nóż.

– Odejdźcie, diabły. Nie jesteście warci, aby z wami handlować. – Miarowym krokiem wycofał się w kierunku własnej łajby.

– Człowieku postradałeś rozum?! Chcemy tylko dowiedzieć się, jak do nich dotrzeć.

– Wszyscy tak mówią… Dajcie mi spokój!

Kilkoma szybkimi susami przeskoczył z powrotem na pokład, zwalniając hak holowniczy oraz odpływając w kierunku pobliskiego atolu. Nie mieliśmy innego wyjścia, jak zanurzyć się pod wodę i oznaczyć nowy cel podróży na komputerze pokładowym. Podekscytowany tym faktem, musiałem zdecydować dokąd płynąć. "Sanktuarium wiedzy" było najlepszym wyborem, na który w obecnej chwili, mogło stać takich podróżników jak ja i Irena Wierzbowska.

Po długim rejsie w północno zachodnie obszary oceanu i osiągnięciu stolicy "Ruchu więzi naukowych", opuściliśmy basen dokujący, udając się po swoją nagrodę. Widoczna z daleka, szeroka na dziesięć metrów brama, została wykonana z hartowanej stali. Na jej powierzchni widniało sporo wykutych symboli i scalonych przez najlepszych mistrzów kowalstwa pnączy. Na samym środku znajdowało się średnich rozmiarów godło symbolizujące ślepą boginie. Po obydwu stronach, tej ważącej kilkanaście ton metalowej masy stały dwa olbrzymie i całkowicie unikatowe roboty strażnicze, będące aktualnie w fazie spoczynku. Kiedy podeszliśmy nieco bliżej, obydwa egzemplarze uruchomiły wbudowane soczewki impulsowe, skalując źródło obrazu.

– Proszę odsunąć się od metalowych wrót. Jaki jest cel waszej wizyty?

– Nazywam się Bobby Thorn, a to moja towarzyszka Irena Wierzbowska. Przynosimy interesujące znalezisko w postaci kart pamięci, odkrytych przez naszego przyjaciela.

– Irena… Wierzbowska. Uzyskała pełnoletność w październiku 2430 roku, dalsze informacje, zawarte w bazie danych świadczą o jej mglistej przeszłości i możliwym zagrożeniu terrorystycznym. Czcicielka musi pozostać na zewnątrz!

– W takim razie, do zobaczenia. I tak będziemy wiedzieć, co znajduje się znalezionych częściach.

Miarowym krokiem wyruszyliśmy w kierunku "Odjechanego powiewu", trzymając się za ręce i udając parę zakochanych. Po kilku sekundach, jeden z metalowych drągali nerwowo zaskrzeczał, próbując odwieść nas od odejścia.

– Proszę się zatrzymać! Zostaniecie wpuszczeni do środka za kilkanaście sekund. Po zerwaniu blokady i otwarciu wrót, udajcie się prosto do znajdującej się na końcu korytarza windy.

Drugi z robotów, szybko przejął kontrolę, wygłaszając krótkie przemówienie.

– Jakakolwiek posiadana broń, musi być pozostawiona w stojącej skrzyni przed wejściem do windy. Jeśli skaner wykryje podejrzany przedmiot, po zjechaniu windą na niższe poziomy, zostaniecie automatycznie unicestwieni. Dziękujemy za współpracę.

Niezwykle głośny odgłos ocierających się o siebie stalowych turbin, dał nam do zrozumienia, że za chwilę przestąpimy próg siedziby "Ruchu więzi naukowych". Przez otwarte przejście ujrzeliśmy szeroki korytarz, który z obydwu stron prezentował kamienne posągi, pięknych i skąpo ubranych bogiń. Odległość, pomiędzy bramą a widoczną w oddali windą, mogła sięgać około dwustu metrów.

– Nie wiedziałam, że są aż tak bogaci. Nasza grupa religijna, uważa ich za wariatów, ale nie jesteśmy do nich wrogo nastawieni. Głównymi nacjami, będącymi fundamentem "jasności hydrozium" są Polacy i Brytyjczycy. Grupy naukowców zamieszkujących ten obszar, to uchodźcy z dawnej siedziby Unii Europejskiej oraz stolicy Waszyngtonu. Ludzie obecni tutaj nadal żyją w przeświadczeniu, że wszechświat będzie leżał pod ich stopami – podobnie, jak nasza planeta. Mam wrażenie, że czasami ich wiedza może być przydatna.

– Pływałem tutaj razem z dziadkiem, gdy jeszcze nie skończyłem piętnastu lat. Sprzedawaliśmy odnalezione przedmioty, w tym dawne projekty ułożone jeden po drugim na elektronicznych nośnikach danych. Często rozmawialiśmy z rudym drągalem o imieniu Danny Johnson. – Naciśnięcie przycisku otworzyło wejście do windy.

– Dlaczego tylko dwoje podróżników odwiedza nasz poziom. Czyżby zabrakło już młodych i zdolnych kapitanów? – powiedział jeden z mężczyzn kręcących się po ogromnej sali. W jej środku znajdowało się wiele urządzeń, które swobodnie można było nazwać starożytną technologią.

– Pamiętasz mnie, przyjacielu? Nazywam się Bobby Thorn. Zdobyłem karty pamięci, które mogą zawierać interesujące informacje.

Mężczyzna wyciągnął drobny kalkulator, z którego w bardzo szybkim tempie otrzymał potrzebną odpowiedź.

– Pierwszy z nich, to zwykłe archiwum poczty elektronicznej należącej do zarządu wielkiej korporacji przemysłowej, która istniała około dwieście lat temu. Dość ciekawe dane… Mogę wam od ręki zapłacić pięćset nowych dolarów. Drugi nośnik posiada poważne uszkodzenie powierzchni, a jego wartość to tysiąc pięsetdwadzieścia nowych dolarów.

– Czy mógłbyś wspomóc tymi pieniędzmi "jasność hydrozium"?

– Chcecie, żebym bawił się w kuriera? Jestem tutaj zwyczajnym pracownikiem i mam sporo do roboty. Jeśli nie chcecie nic sprzedawać, to wracajcie do swoich zniszczonych rdzą osiedli.

– Spokojnie, przyjacielu. Chodzi o zamianę dolarów na ważne technologie, mogące zapewnić im większe bezpieczeństwo.

– Nie macie tyle gotówki, aby zapewnić sobie naszą przychylność.

– W takim wypadku, oddawaj karty pamięci. Znajdziemy innego kupca w stolicy "Unii porozumienia stron".

Szczupły mężczyzna, widząc niechęć przybyszów, zmienił nieco taktykę negocjacji polegającą na odgrywania zdecydowanego pana i władcy.

– Chwileczkę. Musicie trochę poczekać na ekspertyzę z naszego laboratorium informatyki. Jeśli uda się odzyskać zawartość w dziewięćdziesięciu procentach, będziemy mogli podpisać umowę.

– Zgoda. Czy na poziomie naukowym pracuje jeszcze Danny Johnson?

– Umarł trzy miesiące temu. Otrzymałem informacje, że jesteśmy gotowi do transakcji.

Po dwóch godzinach, wyrzucono nas z siedziby “jajogłowych” władców. W całym mieście znajdowało się około dwustu poziomów, z których ostatni był podobno największy. Przebywali tam ludzie budujący świat od zera i według własnych wyklarowanych dyrektyw.

– Możemy wracać na okręt, koleżanko.

– Odłożyliśmy dziesięć tysięcy nowych dolarów. To duża suma na zakup broni. – powiedziała opuszczając powieki w stronę wnętrza pokładu.

Gdybym tylko potrafił pozostawić ją samą w najbliższym basenie dokującym, jakiegoś małego podwodnego miasta.

– Czy zrobiłem coś nie tak?

– Źle cię oceniałam… Jesteś doświadczony bardziej, niż myślałam. Muszę przyznać, że twój przodek włożył dużo energi w wykształcenie. Powiedz mi, czy aby się nie mylę?

– Czy to już wszystko o co chcesz mnie zapytać?

– Niestety, nie. Z twoich podróży i opowiadań wiem, że podróżowałeś na wschód. Chce wiedzieć, jak tam jest. Chcę widzieć dawne zabytki kultury, zagubione dawno temu cywilizacje, które umieją wypowiedzieć parę słów o dziejach, naszego utraconego świata.

– Tego nie było w umowie o pracę, którą podpisywał członek grupy wyznaniowej.

– Nikt nie zabroni mi negocjować nowych warunków. Czy pomożesz mi to zdobyć?

– Spójrz na to od strony praktycznej. Jeśli chcesz to ogląda,ć musisz mi przede wszystkim zaufać. Widzę pana zdenerwowanie, jeszcze nie wiem, czym zostało wywołane, ale nie musisz brać wszystkiego na serio. Nikt nam nie przeszkadza w podróży.

– Powiedz mi, co dokładnie znajduje się na wschodzie?

Zaczynała wczuwać się w swoją rolę, była dobrym przyjacielem na trudny czas, jaki mnie spotykał. Chociaż James Thorn zakazał opowiadania o wyspach mieszczących się w tamtym obszarze, wiedziałem że nadeszła odpowiednia chwila na podzielenie się swoim dziedzictwem.

– Zapalisz cygaro? – zaproponowałem zachowane w świetnym stanie kubańskie cygara i odłożone na specjalną okazje.

– Gdybym spróbowała, to z pewnością miałbyś kolejnego umarlaka w swoim niebie. Nigdy tego nie robiłam i nie nigdy zamierzam.

– Trudno, zostanie więcej dla mnie. Masz ochotę napić się Whisky?

– Odrobinę.

– Od czego by tutaj rozpocząć? – zamyśliłem się bardziej, niż planowałem.

– Najlepiej od samego początku.

– Na samym dnie bez dobrego oświetlenia nic nie zobaczymy. Tym bardziej, musisz wiedzieć że na wschodzie nie ma nic wyszukanego. Chcesz widzieć olbrzymie budowle, które zatopione zostały właśnie tam? Nic z tego, kochanie.

– Uważasz, że jestem głupia? Czytałam dziennik pokładowy i zapisy dziadka.

– Nie pozwoliłaś mi dokończyć, Irena. Po rozproszeniu mieszkańców dawnej Europy do Unii porozumienia stron, metropolia stanowiąca ich wspólny i nowy podwodny dom, rozpoczynała swoją najwznioślejszą i złotą erę rozwoju. Nikt już nie zapuszczał się na wschodnie rejony, gdyż odkryto w pobliżu kilka mniejszych wysp. Zaspokajały potrzeby rządzących imbecyli, których zapędy świadczyły wyłącznie o żądzy dominowania nad swoim społeczeństwem.

– Czyżby kolejna mglista przepowiednia?

– Nie chodzi tutaj o parę przyległych miejsc przynoszących zyski kupieckiej frakcji, a chcącej zdobyć poważanie wśród innych społeczności. Ktoś podróżujący bardzo daleko na wschód, odkrył coś na kształt pasm małych wysepek, wśród których znajdowały się pewne rozbudowane starożytne struktury.

– Czy zlodowacenie nie miało wpływu na stan tych obiektów?

– Nie zupełnie, gdyż zabiegi jakie włożono w przetrwanie tych obiektów, niekoniecznie musiały być wytworzone ręką człowieka. Odkryto tam bazy, pomieszczenia wypełnione okrętami, jak również innym sprzętem do poruszanie się w powietrzu.

– Gdzie znajduje się teraz ów odkrywca?

– Niestety umarł ze starości. Ostatnią osobą, której przekazał położenie wysp, był mój przodek James Thorn. Teraz wiesz dlaczego ma to, aż tak ogromne znaczenie.

– Cholerni szczęściarze. Czy naprawdę nic nie można zrobić, aby nadać dawnym osiedlom żywszego ornamentu?

– Wiem, że to co teraz powiem, może wywołać w tobie śmiech, ale gdyby żyjące bóstwa mórz i oceanów wyprosiły u najwyższego stwórcy pomoc, wtedy bylibyśmy wreszcie uratowani!

Irena spojrzała na ciebie dziwnym wzrokiem, próbując wybadać grunt. Czy ten podły i podający się za przyjaciela człowiek drwił z jej fundamentów wiary.

– Kto zapalił w tobie, tak dużą wiarę? Posejdon albo Neptun, a może nie zdajesz sobie sprawy, ile czasu trzeba spędzić nad "jasnością hydrozium", aby posiąść wiedzę tej frakcji?

– Domyślam się, co chcesz przez to powiedzieć… Skoro zatopiona w całości przeszłość nie pokonała testu numer jeden, to może nie było sensu pisać następnego.

"A wszystko to, co miało pozostać w umysłach wiernych, zmieniło tylko swój wizerunek".

Po deklamowacji fragmentu z tajemnych ksiąg hydrozium, dziewczyna wzruszyła się do granic możliwości.

– Jeśli powiesz jeszcze słowo na temat naszej filozofii, stracimy nadrzędny sens wspólnej rozmowy. Ludzie mówią, że pod wodą nie ma przyjaciół. Kiedyś słyszałam więcej na ten temat. Dzisiaj, przygotuj się do dokowania w stolicy "Unii porozumienia stron". Resztę rozmowy dokończymy w odpowiednim czasie.

Gdy moja mechanik zabrała się do wykonywania swoich obowiązków, pomyślałem że powinniśmy zdecydować się na chwilowy odpoczynek. Wiele miejsc podwodnych metropolii było do siebie bardzo podobnych, ale nie dotyczyło to stolicy "Unii porozumienia stron". Władze wyraźnie próbowały budować tam społeczności o różnych upodobaniach i pochodzeniu. Obszar przeznaczony do dokowania przypominał wielkie akwaria dla wielorybów – baseny przygotowane do różnych celów, zostawały wynajmowane przez najbogatszych kupców. Najlepsi mechanicy podczas chwilowych przestojów, służyli pomocą w naprawie okrętów podwodnych. Radzono sobie z podstawowymi usterkami, czasami dokonywano prawdziwych cudów, rekonstruując olbrzymie zniszczenia kadłubów. Kontrast, jaki ogarniał świat biednych i bogatych podróżników, pokazywał w jakim stopniu cała hierarchia udostępnionych wysokozaawansowanych usług, opierała się na posiadaniu pieniędzy. Przybywający przybysze z innych frakcji, którzy poruszali się w transportujących "żywy towar" łajbach nie próbowali nawet negocjować cen, gdyż nikt nie udzielał tutaj rabatu biednym turystą. Odwiedzający czekali cierpliwie na możliwość skorzystania z przywileju opuszczenia tego przybytku i udania się w swoją stronę. Nikt naprawdę nie namyślał się zbytnio, z jakich powodów robili to właśnie w ten sposób. Wszędzie było podobnie, a postępująca ideologia bazująca na władzy absolutnej, tworzyła neo – niewolników. Rzeczywiście, co do wolności nie mogło być tutaj tak, jak przed katastrofą. W bardziej oddalonych od obrzeży miasta obszarach, najbardziej rzucały się w oczy wysokie wieże, które przyciągały przebywających ludzi swoją budową. Konstruktorzy podwodnej stolicy zmienili swoje plany, rezygnując z tworzenia poziomowego systemu kondygnacji, pozostawiając je wyłącznie przy osłonach. Centrum miasta od samego dna, aż po górne krańce, wypełnione było piramidami. U podnóża każdej z nich znajdowały się najbardziej tanie hotele, bary dla samotnych wykolejeńców, kilka restauracji z nagimi tancerkami, a kończąc na burdelach wypełnionych po brzegi naćpanymi czy pijanymi mieszkańcami. Im wyżej spoglądaliśmy w górę, tym coraz bardziej dotykało nas przekonanie o destrukcyjnym wpływie przebywających tam skupisk ludzkich. Właśnie tam, zbierały się różne środowiska przestępcze przybywające z siedzib frakcji przemytniczych czy innych tego typu miejsc. Stożki wszystkich piramid wypełnione zmniejszającymi się do granic możliwości korytarzami, zostały od zewnątrz scalone wzmocnionymi metalowymi konstrukcjami. Wyglądało to jak trójkątny telewizor, z postawionymi na szczycie antenami. Biegły one w stronę osłon mających chronić miasto przed zniszczeniem. Wbrew pozorom nie były one łatwym celem, nawet dla zaawansowanej technologii.

– Potrzebuję wypić trochę alkoholu i porozmawiać o naszym położeniu.

– Chodźmy na jednego "kuśtyczka".

Weszliśmy do największego przybytku rozkoszy, którego reklama przed wejściem określała jako "Diamentowy Feniks". Ściany tego lokalu, co dwadzieścia sekund z niewiadomych przyczyn migotały, zmieniającymi się barwami. Ich jasność oraz kontrast pulsowały wraz z losowymi kolorami – ciekawy efekt wprawiający w zadowolenie kogoś, kto przez dłuższy czas przebywał w podróży. Na środku postawiona była okrągłych rozmiarów lada, wokół której piło alkohol oraz tańczyło sporo ludzi. Miejsce, jakie aktualnie przyszło nam odwiedzać nie było przeznaczone dla biedaków. Zewsząd słychać było ostrą muzykę wywołującą niekiedy nazbyt intensywne emocje.

– Dlaczego te ściany ciągle migają? – zapytałem ładnej dziewczyny zajmującej się obsługą klientów.

– Robią to tylko w momencie, gdy ktoś wchodzi do środka klubu.

Twoja towarzyszka, zachęcona odpowiedzią również postanowiła zadać pytanie.

– Przecież tu co pięć sekund wchodzą i wychodzą różni ludzie?

– Dlatego nigdy nie przestają… Przyzwyczaicie się.

Rozmówczyni odeszła do swoich zajęć, nie zwracając więcej na nic uwagi.

– Usiądźmy gdzieś daleko od tych nowoczesnych wynalazków.

Przez cztery następne godziny syciliśmy nasze zmysły najlepszym alkoholem, ale niewątpliwie sprzedawanym tutaj po wyjątkowo zawyżonych cenach. Wyglądało na to, że będziemy potrzebowali jakiegoś miejsca do spania. Generalnie obsługa była miła i wykonywała wszystkie życzenia klientów – zwłaszcza tych, którzy byli zdolni do pokrycia własnych rachunków.

– Idziemy do hotelu? – powiedziałem ledwo trzymając się stolika.

Irena lubiła moje towarzystwo, ale wiedziałem, że dotrzymywała mi kroku jedynie z powodu lekkiej chandry. Picie nie było jej ulubionym zajęciem – zwłaszcza, kiedy martwiła się o dobro własnej organizacji. Jakiś mężczyzna, nie wiedząc czemu powoli podchodził w naszą stronę.

– Coś ty za jeden… nie chcemy z nikim rozmawiać! – wykrzyknęła.

Mężczyzna był w średnim wieku, posiadał ponad dwa metry wzrostu, a jego twarz pokrywała długa, gęsta broda. Po chwili milczenia, wyciągnął mapę rozkładając ją na blacie naszego stolika.

– Doktor Gregory Blumenthal do usług.

Nie wiedząc jak rozpocząć rozmowę z tym człowiekiem, musiałem trochę poudawać.

– Widzi pan… Mamy tutaj drobną uroczystość. Moja towarzyszka wychowywała się w różnych dziwnych miejscach i brakuje jej ogłady. Proszę siadać.

– Zapłacę panu trzysta tysięcy dolarów, za ujawnienie informacji na temat wysp, które odnalazł James Thorn. Wystarczy, że przekaże mi pan to, co zostało zapisane w dzienniku pokładowym.

– To interesująca propozycja. Irena? – powiedziałem głośno, starając się wywrzeć jak najlepsze wrażenie.

– Myślę, że jest do kitu… W równym stopniu, jak ten brodaty małpolud.

– Nie docenia mnie pani. Przez dwadzieścia lat pracowałem jako klimatolog w siedzibie "Ruchu więzi naukowych". Kiedy plany tej organizacji przestały brać pod uwagę badania powierzchni naszej planety, postanowiłem odejść. Rozmawiałem kiedyś z Jamesem na temat klimatu – powiedział, że jest w trakcie odkrycia czegoś ważnego w okolicy dawnych Wysp Brytyjskich.

– Niech bóg Neptun chroni Wyspy i "jasność hydrozium"! – powiedziała Irena, chowając głowę pomiędzy ramiona. Była zbyt pijana, żeby rozmawiać w normalny sposób.

– Bardziej na wschód.

– Czyżby? Zdjęcia zrobione z orbity, zaprzeczają obecności stałego lądu, w tamtym obszarze.

– Panie, Gregory… Czy słyszałeś o osobie nazywanej "Wielkim wytwórcą"?

Naukowiec lekko potarł palcem prawy policzek, zamyślając się nad pytaniem swojego rozmówcy.

– Mam propozycje. Jeśli pomożesz nam w odkryciu miejsca jego obecnego pobytu, to zabierzemy cię tam, gdzie sobie tego życzysz. Co o tym sądzisz, Gregory?

– A co z pieniędzmi?

– Kup towarzyszce coś na kaca i będziemy kwita, a teraz witaj wśród nowych przyjaciół. – uśmiechnąłem się do niego, wołając obsługę Diamentowego feniksa i zamawiając kolejne drinki.

 

Koniec

Komentarze

Wokół obcej istoty przemawiającej do zebranych w nałożonym na siebie, ludzkim kombinezonie astronauty zaczynało pustoszeć.

Obca istota znalazła się bardzo uprzejmie, wdziewając kombinezon „na siebie”, nie zaś na kogoś ze zgromadzonych, bo łażenie w cudzych łachach bywa obrzydliwe.

Wiem, mniej więcej, co znaczy „ludzki pan”, ale z „ludzkim kombinezonem” dotychczas się nie spotkałam.

 

Zgromadzone osoby, powoli rozchodziły się do własnych osiedli, zapalając przy wyjściu otrzymane latarki.

„Zgromadzonym osobom” in plus należy zaliczyć, że rozlazły się do „własnych” osiedli, a nie pałętały po cudzych. A te latarki to zapalali przy wyjściu, czy dopiero je przy wyjściu otrzymali? Zmiana szyku wyrazów wielce by tę kwestię doświetliła.

 

Ocieplenie arktycznych biegunów zmieniło wygląd planety Ziemia i nic nie mogło tego odwrócić.

„Czubek” północny Ziemi – Arktyka, „czubek” południowy – Antarktyka. Każdemu z nich, równo i sprawiedliwie, przydzielono po jednym biegunie i tego się trzymajmy, bo na łeb pospadamy w kosmiczną otchłań, gdy Ziemia, z jednej strony bezbiegunowa, będzie nam się gibać pod nogami jak wańka-wstańka. Tak to właśnie widzę, bo umysłem ścisłym, niestety, nie jestem.

 

– Wielki wytwórco! – zakrzyknął jeden ze studentów.

Dlaczego nie możemy wyruszyć i zamieszkać w miastach od razu? (…)

– Jednak wielu z nas zginęło przy budowie sferycznych osiedli… skoro panuje tam taka niska temperatura, w jaki sposób przeżyjemy?

Czyli jednak studencik wie, z jakiego powodu w miastach od razu zamieszkać się nie da. Po co więc truje? A tak na marginesie, to nieco wyżej znaleźć można informację, że zebrani to „naukowcy”, tymczasem student, jak wiadomo, stanowi dopiero materiał na naukowca, a i to pod warunkiem, że prac semestralnych nie zrzyna z internetu. Nieco później, wśród naukowców, pojawia się także i „kandydat na głównego magazyniera”. Tu mam jednak mniejsze wątpliwości, bo jeszcze ze dwie reformy oświaty i „magazynier” faktycznie stanie się jedynym możliwym do zdobycia tytułem naukowym.

 

Jedyni zwolennicy dawnych technologii w postaci Ruchu więzi naukowych nie posiadają żadnych urządzeń pozwalających na podróże, po sferach tak daleko oddalonych od planety.

Pozostawiasz czytelnikowi wiele możliwości wyboru. Nawet zbyt wiele! Można np. uznać, że „dawne technologie mają postać Ruchu”, że „zwolennicy dawnych technologii nie posiadają więzi naukowych [jak również] żadnych urządzeń pozwalających na podróże” (A tu i więzi naukowe i środek transportu dobrze mieć – bez promotora nie powalczysz o magistra, bez motorynki nigdzie nie zajedziesz.), że istnieją sfery „daleko (!) oddalone” czyli muszą istnieć i „niedaleko (!) oddalone”. Cały ten galimatias wynika z nieumiejętności poprawnego zapisywania nazw własnych, „figlarnie” stosowanej interpunkcji, braku „czuja” językowego, który już po pierwszej autokorekcie podpowiedziałby ci m.in., że „daleko oddalony” to zwrot co najmniej bezsensowny.

 

– A więc istnieje możliwość wykrycia?

Czego wykrycia? Kogo wykrycia? No, i przez kogo? Lub przez co? Bardzo enigmatyczne!

 

(…) kiedy zreperuję swój statek.

Niby OK – zreperować to naprawić. Tym niemniej nie weszłabym na pokład zreperowanego boeinga, bo i tak podejrzewałabym, że podrutowali go niechlujnie i pójdzie się wietrzyć w momencie najmniej dogodnym, jak to czynią np. fleki moich reperowanych przez szewca szpilek, permanentnie haratanych na nowiutkim acz, rzecz jasna, „średniowiecznym” bruku lokalnego Rynku. Nie wzgardziłabym natomiast fachowo naprawionym promem kosmicznym bądź starannie wyremontowanym rollsem międzygwiezdnym.

To tyle z fragmentu do pierwszych gwiazdek. Resztę tylko przeskanowałam. Gdyby znakomite opowiadanie pozbawić znaków interpunkcyjnych i tak przebrnięcie przez niego byłoby koszmarem, bo ileż razy można w trakcie lektury robić sobie postój, aby przeanalizować kontekst i wyłowić myśl! Twoje opowiadanie znakomite nie jest, a interpunkcja błąkająca się w nim na oślep, rzewnymi łzami płacze nad swą nędzą i poniewierką.

Po gwiazdkach lepiej nie jest. Na przykład te zdania, które wyobraźni czytelnika podsuwają obrazy zgoła różne od autorskiego zamierzenia:

Po kilkunastu latach żałoby spotkał silną i młodą kobietę, która zajęła się całym jego życiem.

Młoda = naiwna, więc bez słowa sprzeciwu prała mu to parszywe życie, wykręcała, rozwieszała i prasowała, a wszystko w znakomitym tempie, bo – dziękować Bogu – silna baba z niej była!

Lub:

Jennifer spojrzała na Raula, kierując swoje drobne palce w poszukiwaniu butelki, wypełnionej słodką wodą.

Chciał nie chciał, zobaczyłam tuptającą na paluszkach Rączkę, takuteńką samą jak w „Rodzinie Adamsów” (w której Gomeza grał – cóż za zbieżność imion – Raul, tyle że nie Mcbridge, a Julia), rozpaczliwie macającą wokół w poszukiwaniu butelki z wodą.

 

Lubisz pisać – fajnie, ale narzuć sobie jakąś dyscyplinę. Czytasz zdanie, widzisz, że złożone, odkop podstawówkową wiedzę typu „kiedy w zdaniu stawiamy przecinki”, zastosuj. Myśl o swoich bohaterach jak o prawdziwych ludziach, szukaj słów, które najtrafniej oddadzą ich osobowość, emocje, charakter, wygląd. W przeciwnym razie stworzysz postacie bez wyrazu, płaskie, bezcielesne, nie budzące w czytelniku zainteresowania lecz co najwyżej nieprzyjemne zdziwienie.

Napisany tekst schowaj głęboko, a gdy już zapomnisz, co naskrobałeś, przeczytaj ponownie. To jedyny skuteczny sposób dokonywania autopoprawek – mnóstwo dziwnych rzeczy da się wówczas wyłapać i wytłuc bez litości. Nie doczytałam do końca, pardon, ale ja nie „Loża” na dyżurze, a zwykły, dochodzący szarak, więc z tekstami, od których omłot zbieram już na wstępie, nie boksuję się do upadłego, bo nie muszę. Ale ty nie poddawaj się. Walcz!

Pozdrawiam.

 

 

 

 

ukła­da­ny przez niego sche­mat po­stę­po­wa­nia, nie miał­ny sensu. –> Literówka.

 

– Nie­ste­ty, to znowu my je­ste­śmy ska­za­ni na po­wol­ną śmierć, a oni jak zwy­kle trium­fu­ją. – po­wie­dzia­ła… –> Zbędna kropka po wypowiedzi. Nadal nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi.

 

pod­czas trans­por­tu do pod­wod­nych me­tro­po­li. –> …pod­czas trans­por­tu do pod­wod­nych me­tro­po­lii.

 

– Tech­no­lo­gia wy­ko­rzy­sty­wa­na dwie­ście lat temu jest w prak­ty­ce bez­u­ży­tecz­na. Jacyś na­ukow­cy sta­ra­ją się bez­wa­run­ko­wo sko­rzy­stać… –> Nie brzmi to najlepiej.

 

sko­rzy­stać, z krą­żą­cych wokół pla­ne­ty sa­te­lit, aby robić zdję­cia. –> Satelita jest rodzaju męskiego, więc: …sko­rzy­stać, z krą­żą­cych wokół pla­ne­ty sa­te­litów, aby robić zdję­cia.

 

Na ze­wnątrz ich okrę­tu, ru­bi­no­we słoń­ce po­wo­li kryło się za ho­ry­zon­tem. –> Zbędne dopowiedzenie – czy słońce mogło kryć się wewnątrz okrętu?

 

Nasze dzie­ci miesz­ka­ją­ce na wy­spach oraz ato­lach… –> Atole to też wyspy.

 

a nasze aku­mu­la­to­ry fur­czą od ener­gi. –> …a nasze aku­mu­la­to­ry fur­czą od ener­gii.

 

– … trzy­dzie­ści pięć, zie­lo­ny atol akwe­nu po­łu­dnio­we­go. –Zbędna spacja po wielokropku.

 

Twój zna­jo­my wska­zał przy­ci­ski… –> Twój, czyli czyj znajomy?

 

Stan na­szych ko­lo­ni pro­du­ku­ją­cych żyw­ność… –> Stan na­szych ko­lo­nii pro­du­ku­ją­cych żyw­ność

 

Tu kończę łapankę, Anonimie, bo utwierdziłam się w przekonaniu, że wciąż popełniasz błędy, które w innych opowiadaniach pokazywałam Ci palcem.

Opowiadanie, tak jak poprzednie Twojego autorstwa, niestety, nie zdołało mnie zaciekawić. :(

Czuję tutaj wyraźnie ducha Marinera79… Niestety nie zdołałem zgłębić się i przebrnąć przez całą lekturę. Bardzo długą, a przy tym spisaną ciężkim i niepoprawnym stylem oraz językiem. Na pocieszenie dodam, że za rywala miałeś, niby anonimowy, chociaż jakby znajomy, Autorze, Petera Wattsa. Przegrałeś zatem z nie byle kim na polu science-fiction.

A opowiadanie… Hmm. Już pierwszy fragment rzuca czytelnikiem o ścianę. Aczkolwiek nie jest to rzut z wrażenia… Brutalna analiza tylko krótkiego akapitu wyglądałaby mniej więcej tak (i można ją odnieść do reszty tekstu):

 

Wokół obcej istoty przemawiającej do zebranych w nałożonym (czy zostali oni zebrani w nałożonym kombinezonie?) na siebie (a na kogo niby innego miała nałożyć skoro była właśnie w owym kombinezonie?), ludzkim kombinezonie astronauty zaczynało pustoszeć. Zgromadzone osoby, powoli rozchodziły się do własnych osiedli (czyli tych osiedli było niedaleko więcej niż jedno?), zapalając przy wyjściu (przy wyjściu skąd? Nie wiemy nic o ich pobycie w jakimś wnętrzu, tylko że byli zgromadzeni wokół istoty, ale już pustoszało bo się właśnie rozchodzili) otrzymane latarki (gdzie, kiedy i od kogo otrzymane? Piszesz jakbyśmy wiedzieli, że je wcześniej otrzymali). Był to miły prezent (od kogo?), który wyeliminował (prezent wyeliminował?) przymus używania zwykłych pochodni, czy dużo mniej dostępnych, ale bezpieczniejszych lamp naftowych. Długie i kręte labirynty oddzielały zebranych naukowców od świata zewnętrznego (a gdzie te osiedla w takim razie się znajdowały?), który pozostał po globalnej katastrofie (aha, to teraz już patrzymy z globalnej perspektywy na to miejsce spotkania. Przyznam, że zaskakujący przeskok i sposób poinformowania, że zgromadzeni byli naukowcami, a świat na zewnątrz punktu spotkania otoczonego labiryntami i zapewne osiedlami do których rozchodzili się naukowcy zgromadzeni wokół obcej istoty przebranej w ludzki kombinezon astronauty i rozdającej latarki [jak się domyślam to jej robota, zapewne obcy przyjeżdżają do takich osiedli ze skrzyniami latarek, które rozdają potem jako prezenty eliminujące konieczność używania pochodni lub lamp naftowych]) przeżył apokalipsę. Ocieplenie arktycznych biegunów (jakby było normalne, że są dwa bieguny arktyczne. Zapewne obok trzech biegunów antarktycznych. Zresztą skąd ta nazwa? Znam Biegun Północny i Biegun Południowy) zmieniło wygląd planety Ziemia (czemu nie planety po prostu albo zwyczajnie Ziemi? Planety Ziemia brzmi jak z jakieś kiepskiej anime. Do tego chyba z odmianą coś nie tak) i nic nie mogło tego odwrócić.

– Wielki wytwórco! – zakrzyknął jeden ze studentów (skąd tam się wzięli studenci? Wiem tylko o naukowcach).

Itd. Itp.

 

Jak wspomniałem, czytanie powyższego tekstu okazało się wysiłkiem ponad moje możliwości. Naprawdę sporo trzeba zmienić i poprawić, przeredagować, edytować, przerobić . 

Na początek proponuję wyeliminować około 95% zaimków.

Dziękuję wszystkim serdecznie za pomoc… Rzeczownik studenci, będzie poprawiony na analogiczny “podmiot”, natomiast zaimki jeszcze przemyślę.

Pozdrawiam.

Nie porwało mnie :(

Sorry, spróbuję czegoś innego,wink

pozdrawiam

Trzymam za słowo ;)

Nowa Fantastyka