- Opowiadanie: Gabita - Pętla

Pętla

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Pętla

Za szybą prze­dzia­łu słoń­ce ma­lo­wa­ło zło­tem po­ła­cie fa­lu­ją­cych kło­sów. Na­brzmia­łe ko­lo­rem pro­mie­nie opa­da­ły cięż­ko, znu­żo­ne całym dniem hu­la­nia wśród drzew i pól fran­cu­skiej pro­win­cji. Za­cze­pia­ły o chmu­ry, orząc je różem oraz czer­wie­nią i snuły się nie­mra­wo po­śród nie­licz­nych za­bu­do­wań. Wie­czór nie­spiesz­nie otu­lał kan­cia­ste linie świa­ta, po­zwa­la­jąc mu na­sy­cić się reszt­ką dnia, nim za­pad­nie mrok let­niej nocy.

Marie ob­ser­wo­wa­ła sen­nie barw­ny spek­takl, sie­dząc na kra­wę­dzi sto­li­ka pod oknem. Jej wzrok sunął od drze­wa do drze­wa, od krzacz­ka do krzacz­ka, od kępki krwi­stych maków do wy­bla­kłych, choć wciąż czer­wo­nych, drzwi nie­wiel­kiej sto­do­ły. Drze­wo, drze­wo. Krza­czek, krza­czek. Maki, sto­do­ła. Drze­wo, drze­wo. Krza­czek, krza­czek. Maki, sto­do­ła…

Marie zmru­ży­ła oczy.

– Nie wiem, czy to kogoś za­in­te­re­su­je, ale po raz trze­ci mi­nę­li­śmy tę samą sto­do­łę –

oznaj­mi­ła w za­krze­płej ciszy.

Za­in­te­re­so­wa­ło cza­ro­dzie­jów. Sie­dzą­cy na­prze­ciw­ko sie­bie ma­go­wie jed­no­cze­śnie wy­chy­li­li się ku oknu i z trza­skiem zde­rzy­li gło­wa­mi.

– Blat’… – syk­nął wyż­szy, pa­ty­ko­wa­ty blon­dyn w lnia­nej ko­szu­li z frędz­la­mi. Zła­paw­szy się za czoło, za­czął ener­gicz­nie ma­so­wać, ły­piąc jed­no­cze­śnie jed­nym okiem na prze­mi­ja­ją­cy za szybą kra­jo­braz. Po chwi­li za­marł. – O kurwa, tra­fi­li­śmy w pętlę.

– We Fran­cji? – za­py­tał nie­do­wie­rza­ją­co wil­ko­łak, ścią­ga­jąc po­tęż­ne słu­chaw­ki ze spi­cza­stych, owło­sio­nych uszu. Z od­sło­nię­tych na­usz­ni­ków po­pły­nę­ło coś po­dej­rza­nie przy­po­mi­na­ją­ce­go skrzyp­ce. – To… pra­wie nie­moż­li­we.

– Szan­sa jak jeden na mi­lion! To taki rzad­ki fe­no­men w dzi­siej­szych cza­sach, mamy nie­wia­ry­god­ne szczę­ście! – Ucie­szył się niż­szy z cza­ro­dzie­jów, pulch­niut­ki Azja­ta w ele­ganc­kiej ka­mi­zel­ce (Ko­re­ań­czyk? Wy­glą­dał na Ko­re­ań­czy­ka). Sko­czyw­szy na równe nogi, za­czął ścią­gać z półki swój bagaż, mam­ro­cząc pod nosem o po­ło­że­niu geo­gra­ficz­nym i porze roku. Miał cięż­ki ak­cent.

Wil­ko­łak ob­ser­wo­wał go z unie­sio­ną brwią. Druga po­wę­dro­wa­ła w górę na widok po­dob­nych ma­chi­na­cji wyż­sze­go maga. Skrzyp­ce na­bie­ra­ły mocy, kreu­jąc opo­wieść pełną gnie­wu, na­tchnie­nia i szcze­ro­ści.

– Mam tro­chę inną de­fi­ni­cję “szczę­ścia” – oznaj­mił wresz­cie krót­ko. Strzep­nąw­szy usza­mi, wstał, wy­cią­gnął z kurt­ki pacz­kę pa­pie­ro­sów i wy­szedł z prze­dzia­łu. – Po­szu­kam kon­duk­to­ra.

Marie po­dzie­la­ła opi­nię wil­ko­ła­ka. Zer­k­nę­ła nie­uf­nie za okno. Maki. Sto­do­ła.

– Czy to nie przez wpad­nię­cie w pętlę pa­sa­że­ro­wie tego irań­skie­go po­cią­gu umar­li z głodu?

– Taaa, ale tylko dla­te­go, że nie było wśród nich żad­ne­go cza­ro­dzie­ja. – Blon­dyn zbył obawy wróż­ki, wy­cią­ga­jąc ze zno­szo­nej torby ko­cio­łek oraz prze­no­śną ku­chen­kę. Wszyst­ko odra­pa­ne. Na boku ku­chen­ki tkwi­ła żół­to-nie­bie­ska na­lep­ka z na­pi­sem “Сила Природи!!!“.

Marie za­trze­po­ta­ła gniew­nie skrzy­deł­ka­mi.

– A teraz?

– Nie chwa­ląc się, jadę wła­śnie na MKM. – Blon­dyn prze­rwał wy­cią­ga­nie nie­chluj­nych, pa­pie­ro­wych pa­czu­szek z drew­nia­nej skrzy­necz­ki, by mru­gnąć we­so­ło do wróż­ki. – Pętla to żaden pro­blem dla Na­tu­ry.

Marie to nie uspo­ko­iło. Nie zdą­ży­ła jed­nak za­py­tać, czym jest MKM.

– Oook, żar­tu­jesz, praw­da? – Niż­szy mag ob­ró­cił się gwał­tow­nie, po­rzu­ca­jąc po­rząd­ko­wa­nie wła­sne­go sta­no­wi­ska na rzecz ob­ser­wo­wa­nia ko­le­gi po fachu sze­ro­ko otwar­ty­mi ocza­mi. W dłoni ści­skał gruby, wy­mię­ty ze­szyt. – Nie za­mie­rzasz chyba uczest­ni­czyć w MKM, opie­ra­jąc się wy­łącz­nie na wier­szy­kach i do­brej woli ka­pry­śne­go, nie­prze­wi­dy­wal­ne­go bytu? To nie śre­dnio­wie­cze!

Blon­dyn za­stygł.

– MKM? – spró­bo­wa­ła Marie.

– Na­tu­ra to nie tania dziw­ka, którą można ob­ra­cać, jak się chce. – Wyż­szy z cza­ro­dzie­jów ob­ró­cił się po­wo­li, upior­nie spo­koj­ny. Wróż­ka roz­ło­ży­ła nie­pew­nie skrzy­deł­ka. – Nie jest na każde za­wo­ła­nie mar­nych pył­ków, ja­ki­mi są lu­dzie i nigdy nie bę­dzie. Czło­wiek jed­nak, w swo­jej pysze i ego­izmie, ubz­du­rał sobie, że jest panem i wład­cą i po­czuł się wiel­ce ura­żo­ny. – Zmie­rzyw­szy po­gar­dli­wym spoj­rze­niem pulch­ne­go Ko­re­ań­czy­ka, blon­dyn wró­cił do swo­ich nie­chluj­nych pa­czu­szek. – Nie żebyś tym zdia­gra­mo­wa­nym, rosz­cze­nio­wym móżdż­kiem mógł to pojąć.

– Ooook, czyli wy­zna­jesz Praw­dę – mruk­nął niż­szy cza­ro­dziej pod nosem. Zer­k­nął na Marie, wzru­szył ra­mio­na­mi i otwo­rzył ze­szyt.

– MKM? – spró­bo­wa­ła po­now­nie wróż­ka.

– Mię­dzy­na­ro­do­wy Kon­kurs Ma­gicz­ny – wy­ja­śnił Ko­re­ań­czyk, stu­diu­jąc uważ­nie jedną z za­pi­sa­nych dziw­ny­mi krzacz­ka­mi stron. Za­czął wy­ła­wiać ze swo­je­go ba­ga­żu her­me­tycz­ne pu­de­łecz­ka i fla­ko­ni­ki. – Rów­nież biorę udział. To wiel­ki za­szczyt zo­stać za­pro­szo­nym na tak pre­sti­żo­we wy­da­rze­nie! Wy­kład ma po­pro­wa­dzić sam Edu­ar­do Espi­no! Nie­sa­mo­wi­ty czło­wiek, wi­zjo­ner, ge­niusz…!

– Zdraj­ca – rzu­cił po­gar­dli­wie blon­dyn. – Zda­jesz sobie spra­wę, że to, co ro­bi­cie, te wszyst­kie ba­da­nia, eks­pe­ry­men­ty, ob­ma­cy­wa­nie świa­ta, to czy­sta zdra­da?

Ko­re­ań­czyk wes­tchnął.

– We­dług Praw­dy!

– We­dług samej Na­tu­ry.

– Wiesz co? – Niż­szy mag za­trza­snął ze­szyt. – Chcia­łem być miły, ale nie, to nie. Skoro taki je­steś pewny swo­jej Na­tu­ry, taka jest wspa­nia­ła, to sprawdź­my, kto pierw­szy wy­cią­gnie po­ciąg z pętli! Praw­da kon­tra wie­dza!

Z bły­skiem w oku, blon­dyn przy­jął za­kład. Klap­nąw­szy na pod­ło­gę, obaj ma­go­wie po­chy­li­li się nad swo­imi ko­cioł­ka­mi.

Marie dość szyb­ko znu­dzi­ła się ob­ser­wa­cja. Ko­re­ań­czyk głów­nie od­mie­rzał, bez­u­stan­nie po­rów­nu­jąc dane z róż­nych apli­ka­cji i stron in­ter­ne­to­wych. Blon­dyn ze spo­ko­jem szat­ko­wał ko­lej­ne skład­ni­ki, to śpie­wa­jąc pod nosem w obcym ję­zy­ku, to po­wta­rza­jąc jedno słowo niby za­pę­tlo­ne na­gra­nie. Nie mając, co robić, wróż­ka po­sta­no­wi­ła roz­pro­sto­wać skrzy­deł­ka.

Wil­ko­łak za­stał ją la­ta­ją­cą bez celu po prze­dzia­le. Śmier­dział pa­pie­ro­sa­mi. Z oka­la­ją­cych jego szyję słu­cha­wek wciąż pły­nę­ły skrzyp­ce. Ob­rzu­ciw­szy magów spoj­rze­niem, uniósł brwi.

– Za­ło­ży­li się, kto wy­rwie po­ciąg z pętli – wy­ja­śni­ła mu Marie, ro­biąc becz­kę pod su­fi­tem.

Strzep­nął nie­cier­pli­wie usza­mi.

– Oook, skoń­czy­łem! – Ko­re­ań­czyk, wy­raź­nie za­do­wo­lo­ny, otarł pot z czoła. – A skoro pierw­szy wy­ko­nam za­klę­cie…

– Nie wy­ko­nasz, bo ja też skoń­czy­łem…

– Finis et actus – wark­nął wil­ko­łak. Za­war­tość ko­cioł­ków wy­pa­ro­wa­ła z sy­kiem.

Sto­do­łę mi­nę­li jesz­cze tylko raz – Marie za nią nie tę­sk­ni­ła. Cza­ro­dzie­je na­to­miast mil­cze­li do sa­me­go Pa­ry­ża.

Koniec

Komentarze

No cóż, nie bar­dzo wiem, co wy­da­rzy­ło się w prze­dzia­le i jaki wpływ na prze­rwa­nie pętli miały słowa wil­ko­ła­ka… :(

Tak po praw­dzie, to bar­dziej in­te­re­su­je mnie, dla­cze­go po­dróż­ni w rze­czo­ną pętlę wpa­dli.

 

– Nie wiem, czy to kogoś za­in­te­re­su­je, ale po raz trze­ci mi­nę­li­śmy tę samą sto­do­łę -

oznaj­mi­ła w za­krze­płej ciszy. –> Po wy­po­wie­dzi, za­miast dy­wi­zu, po­win­na być pół­pau­za.

 

Zła­paw­szy się za czoło, za­czął ener­gicz­nie ma­so­wać, ły­pa­jąc jed­no­cze­śnie jed­nym okiem… –> Zła­paw­szy się za czoło, za­czął je ener­gicz­nie ma­so­wać, ły­piąc jed­no­cze­śnie jed­nym okiem

 

Miał cięż­ki ak­cent. –> Po czym po­zna­je się wagę ak­cen­tu?

 

Zer­k­nę­ła nie­uf­nie za okno. –> Zer­k­nę­ła nie­uf­nie przez okno.

By zer­k­nąć za okno, trze­ba je naj­pierw otwo­rzyć, a potem wy­chy­lić się zeń.

 

– Na­tu­ra to nie tania dziw­ka, którą można ob­ra­cać, jak się chce. – Wyż­szy z cza­ro­dzie­jów ob­ró­cił się po­wo­li… –> Nie brzmi to naj­le­piej.

 

– A skoro pierw­szy wy­ko­nam za­klę­cie…

– Nie wy­ko­nasz, bo ja też skoń­czy­łem… –> Mam wra­że­nie, że za­klę­cia wy­po­wia­da się, nie wy­ko­nu­je.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Dzię­ku­ję za uwagi.

Bar­dzo pro­szę. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Ja za­ła­pa­łem. Miało być dwóch cza­ro­dzie­jów, a oka­za­ło się, że jest i trze­ci, naj­sil­niej­szy. No i tyle. W tre­ści cze­goś mi bra­ku­je. O wil­ko­ła­ku wiem tyle, co nic. Dla­cze­go więc ma mnie ru­szać, że jest po­tęż­niej­szy niż ma­go­wie na­tu­ral­ny i na­uko­wy? Bo jest ku­dła­ty i lubi skrzyp­ce? Sorry, to za mało.

Prze­czy­ta­łem jed­nak z za­in­te­re­so­wa­niem. Przy­jem­na scen­ka. 

Total re­co­gni­tion is cliché; total sur­pri­se is alie­na­ting.

Dzię­ku­ję za ko­men­tarz i prze­czy­ta­nie. W za­koń­cze­niu nie do końca o to cho­dzi, ale do­pie­ro po opu­bli­ko­wa­niu tego szor­ta do­wie­dzia­łam się, że ostat­nie trzy li­nij­ki można zro­zu­mieć zu­peł­nie ina­czej niż ja je wi­dzia­łam. Otóż wil­ko­łak miał je­dy­nie uru­cho­mić za­klę­cia wy­ko­na­ne przez cza­ro­dzie­jów – oba na raz. Sam ma­giem nie jest, po pro­stu wy­po­wie­dzia­na przez niego sen­ten­cja to miał być taki uni­wer­sal­ny “włącz­nik” za­klęć. Pra­cu­ję już, żeby za­koń­cze­nie po­pra­wić i uczy­nić bar­dziej zro­zu­mia­łym. Ale cie­szę się, że, mimo po­waż­nej wpad­ki pi­sar­skiej, tekst wciąż można było prze­czy­tać z przy­jem­no­ścią.

Aha. Szko­da. Wil­ko­łak cza­ro­dziej – to mo­gła­by być cie­ka­wa po­stać :)

Total re­co­gni­tion is cliché; total sur­pri­se is alie­na­ting.

Sym­pa­tycz­ne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Nowa Fantastyka