- Opowiadanie: Corrinn - To tylko jeden dzień

To tylko jeden dzień

Cześć wszyst­kim po­now­nie! Za­pra­szam do prze­czy­ta­nia mo­je­go no­we­go opo­wia­da­nia. :) Tro­chę mnie tu nie było, ale znów je­stem.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

To tylko jeden dzień

Ja­dłem śnia­da­nie, my­śląc o nie­bie­skich mig­da­łach, gdy od obu tych waż­nych czyn­no­ści ode­rwa­ło mnie pu­ka­nie do drzwi. Zde­ner­wo­wa­ny, wsta­łem od stołu.

Nie spo­dzie­wa­łem się gości, a już na pewno nie o siód­mej rano. Zza okna wpa­da­ły do kuch­ni pierw­sze pro­mie­nie słoń­ca, ale i tak za­pa­li­łem świa­tło, aby ła­twiej zna­leźć klucz. Prze­krę­ci­łem go w zamku i, jesz­cze w szla­fro­ku, uchy­li­łem drzwi, by prze­ko­nać się, kto za­kłó­ca mój spo­kój. Sta­wia­łem na jed­ne­go z moich przy­ja­ciół, ale gość, który po­sta­no­wił mnie od­wie­dzić, na pewno nie na­le­żał do grona fa­wo­ry­tów.

W progu stało mi­nia­tu­ro­we sło­niąt­ko, pa­trzą­ce na mnie z cie­ka­wo­ścią i za­chwy­tem.

W pierw­szym od­ru­chu chcia­łem za­mknąć dom na czte­ry spu­sty i czym prę­dzej za­dzwo­nić po pomoc me­dycz­ną, bo naj­praw­do­po­dob­niej nie było ze mną do­brze. Prze­tar­łem oczy, ale sło­nik nie znik­nął. Prze­ciw­nie, wy­glą­dał na roz­ba­wio­ne­go całą sy­tu­acją.

Sta­łem jak wryty może kil­ka­na­ście se­kund, a moje zdzi­wie­nie jesz­cze się po­głę­bi­ło, osią­ga­jąc war­tość kry­tycz­ną, gdy usły­sza­łem, że sło­niąt­ko mówi do mnie:

– No wpu­ścis mnie cy nie wpu­ścis?

Tego było już za wiele. Za­czą­łem się wy­co­fy­wać, aż w pew­nym mo­men­cie po­tkną­łem się i ostat­nie, co pa­mię­tam, to ból głowy i ciem­ność.

Gdy się ock­ną­łem, czu­łem się okrop­nie, ale przy­naj­mniej mia­łem na­dzie­ję, że strasz­li­wa wizja prze­mi­nę­ła, a zwie­rząt­ko ucie­kło do kra­iny wy­obraź­ni, gdzie jego miej­sce. Ro­zej­rza­łem się po po­miesz­cze­niu, jak­bym wi­dział swój dom po raz pierw­szy. Ani śladu słoni. Ach, muszę iść bo ban­daż, chyba krwa­wię, po­my­śla­łem, kie­ru­jąc się w stro­nę kre­den­su.

Gdy wy­cią­gną­łem z niego po­trzeb­ne opa­trun­ki, po­sze­dłem do ła­zien­ki, aby przej­rzeć się w lu­strze i oce­niń po­nie­sio­ne ob­ra­że­nia. Czasz­ka praw­do­po­dob­nie w ca­ło­ści, ale będę miał nie­złe­go guza.

Na­ci­sną­łem klam­kę i usły­sza­łem, już teraz zna­jo­my, pi­skli­wy gło­sik:

– Sa­ję­te! Sa­ję­te!

Po czym, po chwi­li ciszy, usły­sza­łem spusz­cza­nie wody w se­de­sie i gło­śny śmiech. Nie­dłu­go potem z ła­zien­ki wy­szedł sło­nik, pa­trząc na mnie ma­ły­mi, za­baw­ny­mi oczka­mi.

– To mose sje teras po­ba­wi­my? Długo spa­les na tej pod­lo­dze!

Opar­łem się dło­nią o ścia­nę, aby się po­now­nie nie prze­wró­cić. Po­wo­li do­cie­ra­ło do mnie, że to nie jest sen.

– No dalej! Pobaw sje se mną!

– Ale ja nie wiem, w co bawią się małe sło­ni­ki – po­wie­dzia­łem, zu­peł­nie nie wie­dząc, co o tym wszyst­kim my­śleć. Nigdy nie mia­łem nawet psa, a w mojej opi­nii opie­ko­wa­nie się małym sło­niąt­kiem było o wiele więk­szym wy­zwa­niem.

– Plose! To tylko jeden cień, jutro jus mnie nie bę­dzie.

Mu­sia­ła minąć chwi­la, zanim po­ją­łem, że „cień” ozna­cza „dzień”. Osta­tecz­nie pod­ją­łem de­cy­zję, że skoro to tylko kil­ka­na­ście go­dzin, a dziś była so­bo­ta, mo­głem po­świę­cić mu tro­chę czasu. W końcu było w tym wszyst­kim coś nie­zwy­kłe­go.

– Do­brze… – za­czą­łem nie­pew­nie. – Tylko naj­pierw zajmę się swoją głową. A w co chcesz się bawić?

Mój nowy zwie­rzę­cy przy­ja­ciel roz­my­ślał przez mo­ment, pod­czas gdy ja zmy­wa­łem za­sy­cha­ją­cą krew nad umy­wal­ką. Gdy ob­wią­za­łem głowę ban­da­żem, sło­nik uniósł wy­so­ko trąbę i za­wo­łał:

– Za­graj­my w zga­dy­wan­ki!

– OK – od­rze­kłem, nie będąc pe­wien, czy sło­niąt­ko zro­zu­mie to, co wła­śnie po­wie­dzia­łem. – Kto pierw­szy za­da­je py­ta­nie?

– Ja! Ja! Ja! – pod­eks­cy­to­wa­ło się zwie­rząt­ko.

Po­szli­śmy do po­ko­ju. Sie­dząc wy­god­nie na dy­wa­nie, przyj­rza­łem się do­kład­niej mo­je­mu to­wa­rzy­szo­wi. Po raz pierw­szy od chwi­li spo­tka­nia za­uwa­ży­łem, że jest to nie tylko bar­dzo mały, ale rów­nież nie­zwy­kle ładny okaz. Był przy­ja­ciel­ski, a oczy aż iskrzy­ły mu ra­do­śnie, gdy wpa­try­wał się we mnie z nie­mal na­boż­ną czcią, po­zba­wio­ną jed­nak ja­kie­go­kol­wiek lęku. Widać było, że czuje się tu jak u sie­bie, gdzie­kol­wiek to „u sie­bie” mia­ło­by być.

Nie my­śląc już nawet o ab­sur­dal­no­ści całej sy­tu­acji, wsłu­cha­łem się w pierw­szą za­gad­kę.

– Co to jest: duzie, po­tęź­ne, i ma trąb­kę!

– Słoń? – od­po­wie­dzia­łem, choć pa­trząc na to ma­leń­stwo, szu­ka­łem ja­kiejś al­ter­na­ty­wy dla słów „duzie” oraz „po­tęź­ne”.

– Tak! – Zwie­rząt­ko bar­dzo się ucie­szy­ło z mojej by­stro­ści i za­czę­ło się znów śmiać. Był to naj­we­sel­szy dźwięk, jaki kie­dy­kol­wiek sły­sza­łem.

– Teras ty!

Ze­szło mi tro­chę, zanim wy­my­śli­łem coś, o co mógł­bym za­py­tać sło­niąt­ko, ale w końcu uzna­łem, że naj­le­piej bę­dzie zadać py­ta­nie o inne zwie­rzę.

– Co to jest: w paski, bia­ło-czar­ne i je trawę?

Długo nie sły­sza­łem od­po­wie­dzi, ale gdy ją w końcu otrzy­ma­łem, zu­peł­nie zbiła mnie z tropu.

– Ko­siar­ka w bia­ło-ciar­ne paski!

– Do­brze… – Przy­zna­łem, choć sam nigdy nie wpadł­bym na takie roz­wią­za­nie.

Sło­nik za­smu­cił się.

– Dla­cze­go je­steś smut­ny? – za­py­ta­łem, szcze­rze prze­ję­ty. – Czy zro­bi­łem coś nie tak?

– Je­stem gło­ood­ny! – po­wie­dzia­ło zwie­rząt­ko.

I wtedy zda­łem sobie spra­wę, że nie dałem mu nic do je­dze­nia. Ale co wła­ści­wie jedzą małe sło­ni­ki, w do­dat­ku mó­wią­ce jak czło­wiek?

Po­sze­dłem do lo­dów­ki, ale nie zna­la­złem nic, co mógł­bym mu za­pro­po­no­wać. Re­zo­lut­ny zwie­rzak znów mnie za­sko­czył, oświad­cza­jąc gło­śno i jakby wy­raź­niej:

– Chcę pizzę!

– Słu­cham? – zdzi­wi­łem się, nie mogąc wy­obra­zić sobie sło­nia je­dzą­ce­go pizzę. Wi­docz­nie moja wy­obraź­nia jest bar­dzo słaba. – A jaką?

– We­ge­ta­liań­ską. – po­wie­dział sło­nik. – Nie je­stem ty­gly­sem.

– A tak, oczy­wi­ście.

Za­dzwo­ni­łem do piz­ze­rii, aby zło­żyć za­mó­wie­nie. W tym cza­sie sło­niąt­ko wy­raź­nie za­in­te­re­so­wa­ło się wa­zo­nem, sto­ją­cym na sto­li­ku w po­ko­ju.

Gdy skoń­czy­łem skła­dać za­mó­wie­nie, usły­sza­łem brzdęk pę­ka­ją­ce­go szkła.

Po­bie­głem do po­ko­ju i zo­ba­czy­łem, że sło­nik pła­cze.

– Ja psie… psz­sie… prze­pra­szam!

– Nic nie szko­dzi – po­wie­dzia­łem bez wiel­kie­go en­tu­zja­zmu. – Mó­wisz już ład­niej, wiesz? Wy­ma­wiasz er.

Ma­leń­stwo prze­sta­ło pła­kać i za­pisz­cza­ło z za­do­wo­le­niem, jak gdyby to co po­wie­dzia­łem, było naj­wspa­nial­szym kom­ple­men­tem.

Po­sprzą­ta­łem szkło (sło­ni­ko­wi na szczę­ście nic się nie stało, co przy­ją­łem z ulgą, sam sie­bie za­ska­ku­jąc fak­tem, że za­czy­na za­le­żeć mi na nim coraz bar­dziej), po czym uśmiech­ną­łem się.

Jeśli nie okaże się, że mam zwidy, bę­dzie to cał­kiem przy­jem­ny dzień.

Tym­cza­sem sło­nik po­ło­żył się w po­bli­żu na dy­wa­nie, a po chwi­li usnął. Po cichu wy­sze­dłem z po­ko­ju, aby nie obu­dzić ma­leń­stwa.

Do­staw­ca pizzy przy­je­chał po go­dzi­nie. Mu­sia­łem prze­brać się na­pręd­ce, po­nie­waż za­afe­ro­wa­ny całą nie­co­dzien­ną sy­tu­acją, do­pie­ro teraz po­ją­łem, że wciąż cho­dzę w szla­fro­ku. Po­spiesz­nie za­pła­ci­łem, nie chcąc, aby kto­kol­wiek do­wie­dział się, kto jest u mnie, po czym po­dzię­ko­wa­łem, za­mkną­łem drzwi na klucz i po­sze­dłem obu­dzić sło­ni­ka.

Nie było go w po­ko­ju.

Nieco za­nie­po­ko­jo­ny, za­czą­łem go szu­kać. Chcia­łem za­wo­łać sło­ni­ka po imie­niu, ale nagle zda­łem sobie spra­wę, że nawet nie wiem jak ma na imię, o ile ja­kieś po­sia­da.

Nie było go ani w ła­zien­ce, ani w kuch­ni. Szu­ka­łem w całym domu, ale bez re­zul­ta­tu, tak że za­czą­łem się za­sta­na­wiać, czy nie wy­szedł na ze­wnątrz.

Usły­sza­łem jed­nak ciche łka­nie, do­bie­ga­ją­ce z szafy. Otwo­rzy­łem ją, a w środ­ku zna­la­złem swoją zgubę. Wy­glą­dał na za­ła­ma­ne­go.

– Co się stało? – za­py­ta­łem, pró­bu­jąc za­ha­mo­wać wzru­sze­nie i smu­tek, który za­czął mi się udzie­lać.

– Boję się! – po­wie­dział sło­nik i po­wo­li wy­szedł z szafy. Zda­wa­ło mi się, że nieco urósł od czasu, gdy ostat­ni raz go wi­dzia­łem. Jego łebek był teraz nieco po­wy­żej moich kolan.

– Czego się boisz? – za­py­ta­łem, nie bez obawy.

– Kłu… kłu… kłu­sow­ni­ków!

– Ależ ma­lut­ki, tu nikt nic ci nie zrobi. – po­wie­dzia­łem dość prze­ko­nu­ją­co, choć nie na tyle, aby nie spoj­rzeć mi­mo­wol­nie w okno, jak gdy­bym spo­dzie­wał się, że ujrzę przez nie czy­ha­ją­cych prze­śla­dow­ców sło­niąt­ka.

– Na pewno?

– Oczy­wi­ście! Prze­cież ja tu je­stem. – pró­bo­wa­łem dodać mu od­wa­gi, choć roz­wa­ża­łem w gło­wie różne moż­li­wo­ści. Skoro w moim domu po­ja­wił się słoń, to może… Od­rzu­ci­łem na­tych­miast tę myśl. – Chodź­my coś zjeść.

– Do­brze – po­wie­dzia­ło zwie­rząt­ko i roz­glą­da­jąc się z prze­stra­chem do­oko­ła, po­szło za mną.

Pizza była smacz­na, choć nie dane było mi zjeść wię­cej niż dwa ka­wał­ki. Sło­nik, mimo swo­ich nie­wiel­kich roz­mia­rów, miał ogrom­ny ape­tyt.

– Sło­ni­ku? – za­ga­iłem, chcąc za­py­tać go o coś.

– Nie mów tak do mnie! – za­wo­łał mój to­wa­rzysz, ale w jego gło­sie nie było obu­rze­nia, ra­czej roz­ba­wie­nie. – Je­stem już do­ro­sły!

To stwier­dze­nie roz­śmie­szy­ło mnie. Po­wzią­łem jed­nak de­cy­zję, że nie będę się sprze­czał.

– Tak, wiem, ma­lut­ki… – ugry­złem się w język, ale było za późno.

– Nie wie­rzysz mi – żalił się słoń. – A za go­dzi­nę będę star­szy od cie­bie.

– Wie­rzę – od­rze­kłem, pró­bu­jąc prze­ko­nać sam sie­bie. Nie wie­dzia­łem, co o tym wszyst­kim my­śleć. Przy­po­mnia­łem sobie, że nie za­da­łem jesz­cze bar­dzo waż­ne­go py­ta­nia.

– Jak masz na imię? – za­py­ta­łem wprost, choć nie bez wsty­du, że zro­bi­łem to do­pie­ro teraz. – Ba­wi­my się ze sobą, jemy sma­ko­ły­ki, a ty nie przed­sta­wi­łeś się.

– To nie jest ważne – od­po­wie­dział. – To tylko jeden dzień, moje imię by­ło­by dla cie­bie cię­ża­rem.

– Dla­cze­go? – Nie mo­głem zro­zu­mieć, jaki może być powód ukry­wa­nia imie­nia i w jaki spo­sób mo­gło­by mnie to skrzyw­dzić.

– To tylko jeden dzień… – po­wtó­rzył ko­lej­ny raz sło­nik. – Jeśli bę­dziesz znał moje imię, bę­dzie ci trud­niej o mnie za­po­mnieć.

– Na pewno tego nie zro­bię! – wy­krzyk­ną­łem, tro­chę zbyt gło­śno. – Prze­cież, prze­cież… jeśli chcesz, mo­żesz zo­stać dłu­żej. Nawet mógł­byś u mnie za­miesz­kać. Co ty na to?

Zwie­rząt­ko mil­cza­ło, a w mil­cze­niu tym było coś bar­dzo smut­ne­go.

 

***

 

Przez ko­lej­ne kilka go­dzin po­zna­wa­li­śmy się coraz le­piej. Sło­nik rze­czy­wi­ście za­cho­wy­wał się doj­rza­lej, jak gdyby przy­by­ło mu do pięt­na­stej ze trzy­dzie­ści lat. Roz­ma­wia­li­śmy o wszyst­kim, przede wszyst­kim jed­nak zwie­rząt­ko za­cie­ka­wio­ne było moim ży­ciem, nie chcąc za bar­dzo wspo­mi­nać o swo­ich spra­wach. Ak­cep­to­wa­łem to, ale rów­no­cze­śnie za­czą­łem się za­sta­na­wiać, dla­cze­go nie chce nic o sobie opo­wie­dzieć. Wię­cej do­wie­dział­bym się o sło­niach z te­le­wi­zji, lecz czy by­ło­by to wspa­nial­sze od tego, co dziś prze­ży­łem?

Około go­dzi­ny osiem­na­stej sło­nik źle się po­czuł. Roz­bo­lał go brzuch i mu­siał się po­ło­żyć na dy­wa­nie.

– Je­steś zmę­czo­ny? – za­py­ta­łem.

– Nie.

– W takim razie co się dzie­je?

– Wi­dzisz, prze­ży­łem dziś pięk­ny dzień. Bar­dzo cie­szę się, że mo­głem dzie­lić go wła­śnie z tobą. Ale każdy się kie­dyś koń­czy, a gdy przyj­dzie wie­czór i słoń­ce zaj­dzie, mnie już tutaj nie bę­dzie.

I wtedy zro­zu­mia­łem, co sło­nik miał na myśli, mó­wiąc że to tylko jeden dzień. Czu­łem, że zaraz się roz­pła­czę. Ma­leń­stwo, które było teraz bar­dzo stare, spoj­rza­ło na mnie i ci­chut­ko wy­szep­ta­ło:

– Nie mu­sisz o mnie pa­mię­tać. Choć, jeśli chcesz, mo­żesz, ale to bę­dzie dla cie­bie bo­le­sne. Obie­cu­ję ci jed­nak, że dzię­ki two­jej do­bro­ci, jaką dla mnie mia­łeś, ten dzień jest naj­mniej stra­co­nym dniem w twoim życiu.

Po­my­śla­łem wtedy, że tak rzad­ko zda­rza­ło mi się przez tyle lat być do­brym, a to małe stwo­rze­nie w jeden dzień na­uczy­ło mnie, co to zna­czy tro­ska, od­po­wie­dzial­ność i mi­łość.

– Będę pa­mię­tał – rze­kłem, wzbu­dza­jąc w sobie mocne po­sta­no­wie­nie. – Nawet gdyby było to dla mnie bo­le­sne.

Wtedy mi­nia­tu­ro­wy słoń za­czął zni­kać, a o dzie­więt­na­stej, gdy za­czę­ło robić się szaro, roz­pły­nął się zu­peł­nie, tak że nie po­zo­stał po nim żaden ślad, poza okrusz­ka­mi pizzy i stłu­czo­nym wa­zo­nem.

Nie wiem, czy umarł, czy też prze­niósł się do in­ne­go wy­mia­ru. Je­stem za to zu­peł­nie prze­ko­na­ny, że wy­brał mnie nie­przy­pad­ko­wo i jego krót­ka obec­ność w moim życiu od­mie­ni­ła je cał­ko­wi­cie.

 

Koniec

Komentarze

Cał­kiem nie­zły ma­te­riał jak na bajkę dla dzie­ci. Mo­men­ta­mi jak dla mnie jest tu odro­bi­nę za dużo wy­da­rzeń, a za mało opi­sów. Mam wra­że­nie, jakby ca­łość była pi­sa­na dość szyb­ko, z po­trze­by zre­ali­zo­wa­nia po­my­słu i prze­la­nia tre­ści, bez zbyt­niej dba­ło­ści o formę. Nie czyta się tego jed­nak źle, tylko ca­łość jest odro­bi­nę in­fan­tyl­na. Nie czy­ta­łem wcze­śniej nic Two­je­go, ale po lek­tu­rze “Tylko jed­ne­go dnia”, po­bież­nie zer­k­ną­łem na inne tek­sty, które do­da­łeś i tam zdaje się jest le­piej, doj­rza­lej. Nie wiem więc czy to był ce­lo­wy za­bieg “pod młod­szych czy­tel­ni­ków”, czy tak po pro­stu wy­szło. Być może czy­tam zbyt dużo "dziw­nych” opo­wia­dań, ale spo­dzie­wa­łem się, że pod ko­niec dnia bo­ha­ter bę­dzie pił ze sło­niem wódkę i roz­pra­wiał o fi­lo­zo­fii. ;)

 

Kilka uwag, które wy­no­to­wa­łem:

 

chcia­łem za­mknąć dom na czte­ry spu­sty i czym prę­dzej za­dzwo­nić po pomoc me­dycz­ną, bo naj­praw­do­po­dob­niej nie jest ze mną do­brze. -> nie­kon­se­kwen­cja cza­sów, jeśli wszyst­ko jest tu w cza­sie prze­szłym, to po­win­no być "nie było ze mną do­brze". Taki błąd wy­stę­pu­je zresz­tą kilka razy w tek­ście.

 

Ach, muszę iść bo ban­daż, chyba krwa­wię, po­my­śla­łem -> nie wiem czy nie le­piej by­ło­by tu za­sto­so­wać formę dia­lo­go­wą.

 

Czasz­ka praw­do­po­dob­nie w ca­ło­ści -> takie skró­ty my­ślo­we, bez cza­sow­ni­ków, brzmią wła­śnie jak skró­ty my­ślo­we. Albo bym to roz­bu­do­wał, albo dał w for­mie dia­lo­gu "w my­ślach". Obec­nie brzmi nie­na­tu­ral­nie.

 

– Ok – od­rze­kłem -> to tylko moja opi­nia, ale nigdy nie byłem fanem ta­kie­go za­pi­su. Zapis wiel­ki­mi li­te­ra­mi "OK" czyta się z an­giel­skie­go jako "okej". I gdyby po­stać fak­tycz­nie po­wie­dzia­ła "okej", to wła­śnie tak bym to wi­dział. Bo takie "ok" to czy­tam tak samo, jak do­peł­niacz "oka" w zna­cze­niu oka w zupie lub w sieci ;)

 

nie­zwy­kle ładny okaz. -> brak mi tu do­okre­śle­nia czego to jest okaz

 

oczy aż iskrzy­ły mu ra­do­ścią -> nie je­stem pe­wien czy można iskrzyć ra­do­ścią, brzmi to tro­chę sztucz­nie

 

za­ofe­ro­wa­ny całą nie­co­dzien­ną sy­tu­acją -> za­afe­ro­wa­ny

 

 

Dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie i ko­men­tarz. Nie uwa­żam, aby w każ­dym opo­wia­da­niu była po­trzeb­na wódka i prze­moc, cza­sa­mi trze­ba po­ru­szyć też inne te­ma­ty w od­mien­ny spo­sób. :) Fakt, może przez to tekst wy­da­je się bar­dziej dzie­cin­ny, ale to praw­do­po­dob­nie przez bo­ha­te­ra-sło­ni­ka. Sam po­mysł, aby do nar­ra­to­ra przy­był mi­nia­tu­ro­wy słoń jest już prze­cież in­fan­tyl­ny, ale ja mia­łem wła­śnie taką kon­cep­cję i dla­te­go jest jak jest. :)

 

Aww, to jest słod­kie i uro­cze. Prze­sła­nie na końcu bar­dzo mi się po­do­ba. Lubię czy­tać, jak czy­jaś do­broć zo­sta­je do­ce­nio­na.

Jest mi bar­dzo miło :) Po­zdra­wiam!

Skrzy­wi­łam się tro­chę na ło­pa­to­lo­gicz­ny morał na końcu, pew­nie po­da­ro­wa­ła­bym sobie ostat­ni aka­pit, ale do ta­kiej tro­chę baj­ko­wej kon­wen­cji tek­stu pa­su­je. W któ­rymś mo­men­cie też już za dużo było sa­me­go na­zy­wa­nia emo­cji. Ro­zu­miem, że to uprasz­cza przed­sta­wia­nie sy­tu­acji, ale cza­sem mógł­byś te emo­cje po­ka­zać za­miast je tylko na­zy­wać.

Ca­ło­ścio­wo opo­wia­dan­ko wy­szło cie­płe i sym­pa­tycz­ne. Uśmiech­nę­ło :-)

Spodo­ba­ły mi się scena z cho­wa­niem się do szafy ze stra­chu przed kłu­sow­ni­ka­mi i po­mysł na sło­ni­ka za­ma­wia­ją­ce­go we­ge­ta­liań­ską pizzę :D

It's ok not to.

Dzię­ku­ję za dobre słowo! Cóż, przy pi­sa­niu nawet się nie za­sta­no­wi­łem, że za dużo emo­cji opi­su­ję, za­miast je po­ka­zy­wać, ale pew­nie masz rację.

Ok, jest sym­pa­tycz­nie. Głów­ny pro­blem po­le­ga na tym, że nie wiem za bar­dzo, do kogo kie­ro­wa­łeś swoje opo­wia­da­nie, Cor­rin­nie. Ani to bajka z mo­ra­łem, ani tekst dla do­ro­słych. Do mnie nie tra­fi­ło. Ale ja po­dob­no je­stem no­so­roż­cem i mal­kon­ten­tem więc może to moja wina. Lub zwy­czaj­nie nie za­ja­rzy­łem, o co tu cho­dzi.

Oczy­wi­ście opo­wiast­ka ma swój po­zy­tyw­ny kli­ma­cik, jest przy tym po­praw­nie na­pi­sa­na, zda­nia kle­cisz w po­rząd­ku, bez więk­szych zgrzy­tów. Jed­nak na­praw­dę nie wiem, jakie jest tutaj ukry­te prze­sła­nie i prze­kaz. Bądź­my do­brzy? To o to cho­dzi­ło? To wszyst­ko, co nam chcia­łeś po­wie­dzieć? Po to przy­pro­wa­dzi­łeś do bo­ha­te­ra ga­da­ją­ce­go sło­ni­ka, a na ko­niec go uni­ce­stwi­łeś? Ej, no gdzieś już takie prze­sła­nie sły­sza­łem. Z bi­lion razy. Za­zwy­czaj cie­ka­wiej po­da­ne.

Kiedy wpro­wa­dzi­łeś na scenę sło­ni­ka i zro­bi­łeś ta­jem­ni­cę z jego imie­nia, po­my­śla­łem, że to może per­so­ni­fi­ka­cja ja­kichś pro­ble­mów psy­chicz­nych bo­ha­te­ra, a może jed­nak ktoś mu bli­ski w sło­ni­ko­wej in­kar­na­cji, albo że może od­wie­dzi­ło go szczę­ście we wła­snej oso­bie (sło­nik mu­siał­by mieć wów­czas trąbę w górze przez cały czas, ale prze­cież wia­do­mo, że to wła­śnie po­ma­ga­nie innym czyni nas szczę­śli­wy­mi), potem po­my­śla­łem, że może sło­nik sym­bo­li­zu­je utra­co­ne dzie­ciń­stwo bo­ha­te­ra, lub jego bez­tro­skę, za­gu­bio­ne dobro, coś in­ne­go stra­co­ne­go – jakiś ważny dla bo­ha­te­ra cym cyk czy teges, ogól­nik, nie­okre­ślo­ne coś lub jesz­cze inne, nie mniej ważne coś. Potem już tylko łu­dzi­łem się, że sło­nik sym­bo­li­zu­je co­kol­wiek, a ja zwy­czaj­nie nie ogar­niam te­ma­tu, ale do końca hi­sto­rii nie po­zna­łem ani imie­nia zwie­rza­ka, ani nie do­my­śli­łem się jego praw­dzi­wej toż­sa­mo­ści. A przez to opo­wia­da­nie wy­da­ło mi się nie­peł­ne, po­zba­wio­ne dru­gie­go dna, po­zba­wio­ne cze­go­kol­wiek głęb­sze­go. Poza tym wspo­mnia­nym już "bądź­my do­brzy". Ist­nie­je nawet po­dej­rze­nie, że sam Autor nie wie dla­cze­go aku­rat sło­nik i dla­te­go nie wy­ja­śnia nam jego po­cho­dze­nia i imie­nia, lecz ukry­wa je za pustą ta­jem­ni­cą. 

Ok. Jest ja­kieś credo, ale czy po­trze­ba do tego ga­da­ją­ce­go sło­ni­ka? Czy po­trze­ba go wy­sy­łać do ubi­ka­cji, żeby mógł za­se­ple­nić, że za­ję­te?? Czy ko­niecz­ne było wal­nię­cie bo­ha­te­ra w łeb, aż stra­cił przy­tom­ność? Po co to wszyst­ko? Ocze­ki­wa­łem, że te wy­da­rze­nia mają ja­kieś znacz­nie, sens, coś sym­bo­li­zu­ją. Mia­łeś do opo­wie­dze­nia krót­ką hi­sto­rię, po­wi­nie­neś za­dbać o każdy ele­ment, wy­ko­rzy­stać “do cze­goś” i “ja­kimś celu” każdy szcze­gół fa­bu­ły i świa­ta przed­sta­wio­ne­go. Gdyby jesz­cze bo­ha­ter wal­nął się w łeb, zanim zo­ba­czył sło­nia to ok, coś bym zro­zu­miał. A tak? Prze­cież już pierw­sze aka­pi­ty wy­glą­da­ją jakby bo­ha­ter był na kwa­sie lub miał nie­złe ha­lu­ny wy­wo­ła­ne ja­ki­miś pro­ble­ma­mi psy­chicz­ny­mi (zo­ba­czył ga­da­ją­ce­go sło­nia i spoko, po­dzi­wił się dwie mi­nu­ty po czym za­mó­wił mu pizzę). A prze­cież to też nie­praw­da. Zatem ale­go­ria? Do­ty­czą­ca czego?

Ca­łość jest przy tym wy­raź­nie in­fan­tyl­na i mocno na­iw­na, jak sam za­uwa­ży­łeś, i czy­tel­ni­ko­wi do­ro­słe­mu nie ofe­ru­je zbyt wiele. To nie "Mały ksią­żę" ani "Kubuś Pu­cha­tek". Nie ma tu głęb­szych prze­my­śleń, fi­lo­zo­fii ani dra­ma­tu, nie jest nawet zbyt za­baw­nie. Ro­zu­miem, że ta in­fan­tyl­ność to świa­do­my za­bieg, tylko że nie mam po­ję­cia w jakim celu pod­ję­ty.

Co gor­sze, opo­wia­da­nie nie­ste­ty nie przy­po­mi­na rów­nież bajki dla dzie­ci. Jest zwy­czaj­nie za słabe na bajkę (przy­po­mnij sobie, co o pi­sa­niu dla dzie­ci po­wie­dział Mak­sym Gorki), bra­ku­je w nim mo­ra­łu i baj­ko­wej pro­sto­ty (któ­rej osią­gnię­cie na­praw­dę wy­ma­ga nie lada umie­jęt­no­ści). Pi­sa­nie o ga­da­ją­cym sło­ni­ku, który chce się po­ba­wić i mówi jak sze­ścio­la­tek bez przed­nich mle­cza­ków, nie czyni z tek­stu bajki. Bo tak na­praw­dę po całym dniu wi­zy­ty ga­da­ją­ce­go i sta­rze­ją­ce­go się (to ma ja­kieś ukry­te zna­cze­nie, bo nie za­ła­pa­łem?) sło­nia, zje­dze­niu pizzy i cho­wa­niu się przed kłu­sow­ni­ka­mi (i to też ma jakiś ukry­ty sens?) pu­en­ta o byciu do­brym wy­da­ła mi się do­cze­pio­na na siłę i nie wy­ni­ka­ła bez­po­śred­nio z fa­bu­ły. Nie im­pli­ko­wa­ła z wi­zy­ty aku­rat ta­kie­go, nie­re­al­ne­go zwie­rza­ka. Mógł­by to by prze­cież zwy­czaj­ny bez­dom­ny, jakiś ćpun, kto­kol­wiek. Ale nie, my mamy sło­ni­ka, który znika. Gdyby za­miast sło­ni­ka zja­wił się tam sta­rzec z ulicy, sens opo­wiast­ki by­ły­by iden­tycz­ny i nie by­ło­by rów­nież tej mocno umow­nej "fan­ta­sty­ki" (a ra­czej ab­sur­dal­nej fan­ta­stycz­no­ści). A i sam sło­nik przy­szedł się prze­cież po­ba­wić, więc wiel­ce po­trze­bu­ją­cy nie był. 

To co udało się tutaj prze­my­cić czy wy­kre­ować, to odro­bi­na nie­uchwyt­ne­go smut­ku, ja­kiejś małej no­stal­gii i cie­płej, de­li­kat­nej iro­nii. To je­dy­ne za co mogę ten tekst po­chwa­lić.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Ok, zro­zu­mia­łem, co mogło być le­piej za­pla­no­wa­ne. Miło się czyta tak wni­kli­wy ko­men­tarz, nawet jeśli jest w więk­szej czę­ści kry­ty­ką (na szczę­ście kon­struk­tyw­ną). Dzię­ku­ję za cenne uwagi.

 

 

 

Nie zro­zu­mia­łam opo­wiast­ki – nie wiem, dla­cze­go do nar­ra­to­ra przy­szedł ma­lut­ki słoń… Nie wiem, dla­cze­go do­ra­stał w przy­śpie­szo­nym tem­pie… nie wiem, dla­cze­go jego ist­nie­nie ogra­ni­czy­ło się do jed­ne­go dnia… Nie wiem, dla­cze­go słoń był ano­ni­mem… Za­sta­na­wiam się też, skąd maleń skłoń wie­dział o kłu­sow­ni­kach…

Nie poj­mu­ję też bajki dla­te­go, że morał, wy­ło­żo­ny jak kawa na ławę, zdał mi się tyleż na­tręt­ny, co nie­zro­zu­mia­ły – czy na­praw­dę wy­star­czy być do­brym i miłym przez jeden dzień, aby potem móc pła­wić się w sa­mo­za­do­wo­le­niu?

 

Kłu.. kłu… kłu­sow­ni­ków! –> W pierw­szym wie­lo­krop­ku bra­ku­je jed­nej krop­ki. Wie­lo­kro­pek ma za­wsze trzy krop­ki.

 

nie dane było mi zjeść wię­cej jak dwa ka­wał­ki. –> …nie dane było mi zjeść wię­cej niż dwa ka­wał­ki.

 

bę­dzie ci cię­żej o mnie za­po­mnieć. –> bę­dzie ci trud­niej o mnie za­po­mnieć.

 

nie bój­cie się przy­gar­nąć sło­ni­ka pod swój dach ten jeden, je­dy­ny dzień. –> Chyba miało być: …nie bój­cie się przy­gar­nąć sło­ni­ka pod swój dach na ten jeden, je­dy­ny dzień.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Morał usu­ną­łem, bo widzę że wielu oso­bom prze­szka­dzał.

Dzię­ku­ję za ko­men­tarz. :)

Cor­rin­nie, wiel­ka szko­da, mi tam się po­do­bał.

Cor­rin­nie, to nie była kwe­stia “prze­szka­dza­nia”. Ale nie ukry­wam, że teraz za­koń­cze­nie po­do­ba mi się bar­dziej. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

So­na­ta – usu­ną­łem go z tek­stu, ale tak na­praw­dę to on tam nadal jest, tylko w do­my­śle :)

Niby tak, ale i tak szko­da.

Prze­czy­ta­łem. Z jed­nej stro­ny fak­tycz­nie, przy­jem­nie to się czyta, sym­pa­tycz­ne i tak dalej. Szczę­śli­wie forma jest krót­ka, więc nie zdą­ży­łeś zmę­czyć tym czy­tel­ni­ka in­fan­tyl­no­ścią (cho­ciaż było bli­sko, spo­sób, w jaki po­cząt­ko­wo wy­ra­żał się sło­nik iry­to­wał mnie sro­dze). Więc ok, czy­tan­ka cał­kiem przy­jem­na, ale jak już za­uwa­żo­no, nie za wiele z niej wy­ni­ka. Tro­chę wy­glą­da to tak, jak­byś po­wrzu­cał do jed­ne­go worka różne po­my­sły, które wy­da­wa­ły ci się in­te­re­su­ją­ce, ale za­bra­kło ja­kie­goś ja­sne­go ob­ra­zu ca­łe­go opo­wia­da­nia, który by te sceny spa­jał i nada­wał im sens. Bo póki co to nie wia­do­mo za bar­dzo nic. No, ale jak już mó­wi­łem, opo­wia­da­nie krót­kie i czyta się lekko, więc na­rze­kać nie będę. 

Może nie wy­glą­dam, ale je­stem tu ad­mi­ni­stra­to­rem. Jeśli masz jakąś spra­wę - pisz śmia­ło.

Cóż, na­stęp­ne opo­wia­da­nie, które dodam, pla­nu­ję prze­my­śleć o wiele le­piej. :) Zo­ba­czy­my, co mi z tego wyj­dzie. Dzię­ku­ję za ko­men­tarz.

No cóż… Jest ba­jecz­nie, cho­ciaż to nie bajka, jest dziw­nie cho­ciaż to nie ab­surd ;) Tak do końca nie wiem co o tym my­śleć, bo za­bra­kło prze­ło­że­nia tego co się wy­da­rzy­ło w tre­ści na pu­en­tę. Może gdyby sło­nik nie był tylko słow­ni­kiem dla bo­ha­te­ra… Nie­mniej jed­nak czy­ta­ło się płyn­nie:) Po­zdra­wiam Czwart­ko­wy Dy­żur­ny

Rów­nież po­zdra­wiam i dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie. ;)

Tro­chę późno, ale

 gdy z obu tych waż­nych czyn­no­ści wy­rwa­ło mnie pu­ka­nie do drzwi

Mmm, nie. Nie można wy­rwać z czyn­no­ści, naj­wy­żej ze stanu.

Zde­ner­wo­wa­ny wsta­łem od stołu.

Zde­ner­wo­wa­ny, wsta­łem od stołu.

 prze­ko­nać się, kto za­kłó­ca mój spo­kój

Hmm.

 Sta­wia­łem na wiele moż­li­wych osób,

Sta­wia się na jedną moż­li­wość, to me­ta­fo­ra (taka ha­zar­do­wa).

 wy­glą­dał na wy­raź­nie roz­ba­wio­ne­go

Skoro wy­raź­nie, to mu­siał wy­glą­dać – du­blu­jesz in­for­ma­cję.

 osią­ga­jąc war­tość kry­tycz­ną

Hmm.

 ostat­nie co pa­mię­tam to

Ostat­nie, co pa­mię­tam, to.

 uda­łem się do ła­zien­ki, aby przej­rzeć się w lu­strze i osza­co­wać po­nie­sio­ne ob­ra­że­nia

Tro­chę wy­so­ki ton, i ob­ra­żeń się nie sza­cu­je. Naj­wy­żej oce­nia.

 zu­peł­nie nie wie­dząc, co o tym wszyst­kim my­śleć.

W sumie mógł­byś to po­ka­zać.

 zwie­rzę­cy przy­ja­ciel

An­gli­cyzm.

 ob­my­wa­łem za­sy­cha­ją­cą krew

Krew zmy­wał, ob­my­wa­jąc ranę.

 nie będąc pe­wien

Hmm. No, nie wiem.

 po­boż­ną czcią, po­zba­wio­ną jed­nak ja­kie­go­kol­wiek lęku

Na­boż­ną czcią – i w ta­kiej czci z de­fi­ni­cji jest tro­chę lęku.

 Nie my­śląc już nawet o ab­sur­dal­no­ści całej sy­tu­acji

Pokaż, nie za­pew­niaj.

 ja­kiejś al­ter­na­ty­wy dla słów

?

to co po­wie­dzia­łem

To, co po­wie­dzia­łem.

 fak­tem, że za­czy­na za­le­żeć mi na nim coraz bar­dziej

Po­ka­zuj, nie za­pew­niaj. Po­nad­to – na­tu­ral­niej­szym szy­kiem by­ło­by: za­czy­na mi na nim coraz bar­dziej za­le­żeć.

 za­afe­ro­wa­ny całą nie­co­dzien­ną sy­tu­acją

Po­ka­zuj, nie za­pew­niaj.

 do­pie­ro teraz po­ją­łem, że wciąż cho­dzę w szla­fro­ku

Wy­so­ki ton.

 kto­kol­wiek do­wie­dział się, kto jest u mnie

Hmm.

 nie wiem jak ma na imię, o ile ja­kieś po­sia­da

Nie wiem, jak. Imie­nia się nie po­sia­da.

 swoją zgubę. Wy­glą­dał

Niby wia­do­mo, o co cho­dzi, ale taka nagła zmia­na ro­dza­ju tro­chę myli.

 czy­ha­ją­cych prze­śla­dow­ców sło­niąt­ka

Czy­ha­nie nie jest cechą isto­to­wą prze­śla­dow­ców, za­sad­ni­czo. Może: prze­śla­dow­ców czy­ha­ją­cych na sło­niąt­ko?

 mu­siał po­ło­żyć się na dy­wa­nie

Mu­siał się po­ło­żyć.

 

Jej­ciu, jakie to słod­kie. Tro­chę za wy­so­kie w tonie, tro­chę ło­pa­to­lo­gicz­ne, zwłasz­cza pod ko­niec, ale słod­kie jak ule­pek.

Ta słod­kość i sche­ma­tycz­ność mogą draż­nić – patrz inne ko­men­ta­rze – Two­jej hi­sto­ryj­ce bra­ku­je tro­chę ad­re­sa­ta. Dla dzie­ci jest zbyt no­stal­gicz­na, dla do­ro­słych – zbyt na­iw­na. Nie po­wie­dzia­ła­bym, że je­steś już Pi­lo­tem, na razie masz tylko la­ta­wiec, ale przy­naj­mniej po­rząd­nie skle­jo­ny.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nie po­wie­dzia­ła­bym, że je­steś już Pi­lo­tem, na razie masz tylko la­ta­wiec, ale przy­naj­mniej po­rząd­nie skle­jo­ny.

 

Cie­szę się, że oprócz cer­ty­fi­ka­tu ma­łe­go kar­me­la­rza z cu­kier­ni w Kiel­cach, mam teraz także po­zwo­le­nie na pusz­cza­nie la­taw­ca! Za­ba­wa przed­nia, a i krzyw­dy sobie nie zro­bię. :D

Dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie i ana­li­zę. Idę mo­der­ni­zo­wać swój po­jazd la­ta­ją­cy. Oczy­wi­ście naj­pierw po­pra­wię nie­do­cią­gnię­cia tutaj.

Po­zdra­wiam!

 

edit: Nie, ten kar­me­larz to był w Po­zna­niu. Zresz­tą, muszę spraw­dzić na do­ku­men­cie…

Sym­pa­tycz­ne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Cie­szę się :D

Nowa Fantastyka