Były wszędzie.
Zaczęło się niewinnie.
Ekologia, ekologia, ekologia. – palce nerwowo wystukiwały rytm – Rewolucja, rewolucja
Oczy wielkie jak pięć złotych.
Miasta nigdy nie będą takie same. Nigdy! Do sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. Rewolucja. Ekologia. Rewolucja.
Uśmiechy szaleńców.
Zignorowałem pierwsze objawy epidemii. Wszak byłem świadkiem takich objawień już kilkakrotnie – pojawiała się nowa technologia, ludzie otaczali ją kultem, a później nagle magia znikała, stawała się częścią codziennego życia. Cud może robić wrażenie za pierwszym, drugim, albo nawet i dziesiątym razem – później staje się nudną codziennością. Mam dostęp do całej wiedzy ludzkości? Mogę się skomunikować z każdym człowiekiem na świecie? Stałem się jednoosobowym mass media? Fascynujące. Świetnie. Serio, serio, naprawdę. Pokaż mi zdjęcia kotów…
Tym razem było inaczej.
Intensyfikowało się. Zarażonych było więcej i więcej i więcej. Zanim się obejrzałem – byłem otoczony przez wyznawców greenpeace, zielonych i innego szkaradztwa. To byli ludzie, którzy jeszcze tydzień temu modlili się do Świętej Przepustowości, plwali na komunikację miejską i popieraliby eutanazję, gdyby polegała na uduszeniu się spalinami własnego samochodu. Przyjaciele, rodzina, bracia – zniknęli. Zostali tylko aktywiści miejscy.
Ich mózgi na odległość śmierdziały proszkiem do prania.
…może jednak mają trochę racji…
…może jednak…
GRYZĄCA TRUCIZNA wypełnia moje płuca. Wgryzam się w filtr, pochłaniając połowę skręta jednym wdechem. Zamyka się świat – nie ma już nic poza dymem i mną. Wyprawiam z nim rzeczy, na widok których purystom zrobiłoby się niedobrze. Czuję drapanie nikotyny, mruczenie uspokojonego demona nałogu, słodki zawrót głowy. Euforię zaspokojonego pożądania. Ulgę kochanka.
Ostatni całus na koniec romansu. Zostaje tylko mgliste wspomnienie rozkoszy i obietnica, obietnica miłości odwzajemnionej – rakiem płuc.
Nie ma już papierosa. Jestem tylko Ja.
– Też powinieneś spróbować – namawiał, namawiał, namawiał – to fun. To przyszłość. Rewolucja, Ekologia, Rewolucja. Nie jesteśmy sektą. HaHahAhaHAHa – zażartował.
– Ha ha ha – zażartowałem.
Były wszędzie.
Czułem, jak mnie obserwują. Z początku robiły to niewinnie – zbliżały się, kiedy odwracałem się, żeby zapłacić w kiosku. Po jakimś czasie ruszały się na granicy wzroku – jakby badały granice, próbując przy okazji doprowadzić mnie do szaleństwa. Zamierały, gdy skupiałem na nich uwagę, kiedy podchodziłem, żeby je oglądać. Uosobienie niewinności w oczach wariata.
Z czasem zaczęli znikać ludzie.
Wtedy stały się bezczelne – zaczęły mnie otaczać. Poruszały się, pozbawione ludzkich sług, za nic mając jakiekolwiek pozory. Kiedy patrzyłem na nie, z niedowierzaniem, trzymając dymiącego papierosa w ręce, zwracały w moją stronę swoje przerażające, metaliczne oblicza. W pozbawionych mimiki i emocji twarzach mogłem w nim wyczytać jedno – byłem… nie, nie, JESTEM ostatni.
Strach paraliżował, nie pozwalał wyjść z mieszkania – czekali przed drzwiami.
Wychodzę na balkon, patrzę w dół. Drżę, ale wytrzymuję spojrzenie molochów ze stali – jest ich kilkanaście.
Czekają.
Jest też… ciekawość.
Jak to jest na drugiej stronie?
Co się z nimi d z i e j e?
A może to ja jestem szalony. Może, może, może to rzeczywiście ekologia, ekologia, rewo…
Trzask zapalniczki.
Zajrzałem do paczki.
Zostały ostatnie dwa.
Teraz to już tylko kwestia czasu.

Rycina 1 – stalowe potwory polują na lądzie, ziemi i powietrzu.

Rycina 2 – trzy potwory nadzorujące swoje ofiary – i wyszukujące nowych, podatnych na kontrolę umysłu.

Rycina 3 – gdy Najeźdźcy zdobywają już władzę, przestają przejmować się kamuflażem – dumnie paradują środkiem podbitego miasta, otoczone kultem swych ofiar.

Rycina 4 – istnieje nieliczny ruch oporu, gotów stawić czoła Najeźdźcom. Czeka ich los gorszy od śmierci – setki lat w najgorszym możliwym koszmarze, podczas gdy same ciało cierpi niewyobrażalne katusze.