- Opowiadanie: burton - Spokojna noc

Spokojna noc

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Spokojna noc

Spokojna Noc

 

Noc jak dotąd była spokojna. Radiowóz powoli sunął osiedlowymi uliczkami. Siedzący za kierownicą starszy posterunkowy Tomasz Kowalski ziewnął przeciągle i przykręcił okno.

– Zimno coś – stwierdził.

 

– Ano zimno – po dłuższym milczeniu odpowiedział Marek. Nie chciało mu się gadać. Po czterech godzinach służby wyczerpali z Tomkiem wszytkie już chyba tematy łacznie z tyłkiem i cyckami Agaty, nowej dziewczyny z dochodzeniówki.

 

– Co tak wolno jedziesz? – spytał Marek. Sierżant z dwunastoletnim stażem służby.

 

– Prędkość patrolowa, no nie. – odpowiedział. – Na paliwo komenda nie ma, to się kurwa wlokę.

 

– To powlecz się jeszcze trochę, a ja się zdrzemnę. Jak się nic nie będzie działo to obudź mnie za godzinę. Wskoczę za ciebie na kierownicę, to ty się wtedy zdrzemniesz.

 

Sierżant podciągnał nogi, obniżył fotel a potem przekrzywił ciało tak żeby mogł położyć głowę we w miarę wygodnym miejscu. Marek był wysoki, prawie dwa metry wzrostu toteż trudno było mu ułożyć się wygodnie a szeroka szyba z pleksy, wciśnięta pomiędzy przednie i tylnie siedzenia sprawiała że w ogóle ciężko było się tu poruszać.

 

– Pieprzona pleksa – zaczął, gdy w głośniku radiostacji rozległ się zaspany głos dyżurnego.

 

– 312 – 75 zgłoś się dla 301– 00.

 

Dyżurny powtórzył wołanie dwa razy zanim Marek z Tomkiem zajarzyli że to o nich chodzi.

 

– Dwa, siedem, pięć zgłasza się.

 

– Sienkiewicza 12, awantura domowa, zgłasza sąsiadka. Mają się tam bić, pić i tak dalej. Jedź sprawdź. Zgłoszenie sprzed godziny więc pewnie wszyscy poszli spać. Jak nie to przegoń towarzystwo.

 

– Przyjąłem Sienkiewicza 12, awantura, jadę.

 

Tomek skierował radiowóz na Sienkiewicza nieznacznie tylko przyśpieszając.

 

– Damy im czas, może się rozejdą – stwierdził.

 

Po chwili zastanowienia wywołał dyżurnego na kanale indywidualnym i spytał.

 

– Panie dyżurny a z zgłaszający do tego jest?

 

– Nie ma Tomuś, pewnie zazdrosna sąsiadka, Wiesz jak jest, nie zaprosili jej to dzwoni. Pewnie też by coś łyknęła.

 

– Jasne – zaśmiał się policjant. – Dobre, jedziemy.

 

 

 

Na miejsce dotarli po dwudziestu minutach. Bez przeszkód weszli na klatkę schodową. Domofon był rozbebeszony, smętnie zwisały z niego kable. Na klatce rozlegał się ciężki smród uryny, niedopałki papierosów walały się na schodach. Na zimnym kaloryferze stała kolekcja pogiętych puszek Żubra.

 

– Dwunastka jest na czwartym – stwierdził Marek przeglądając spis numerów mieszkań.

 

– No to dymamy po schodach – uśmiechając się do partnera powiedział Tomek. Wiedział że sierżant nie znosi schodów a brak windy w blokach, nawet tych czteropietrowych uważał za głębokie nieporozumienie.

 

Zgłaszającą spotkali na trzecim. Była stara, mała i pomarszczona. Stała w otwartych drzwiach mieszkania numer dziewięć z którego cuchneło kocimi szczynami i niemytym ciałem.

 

– Dzień dobry– grzecznie przywitał się Tomek.

 

– Noc jest – odpowiedziała odpryskliwie – i spóźnieni jesteście. – Ze dwie godziny temu dzwoniłam. Teraz to tam już nic nie słychać.

 

– To jak spokój jest, szanowna pani to do spania czas iść. – mruknął gniewnie Marek. – a nie wystawać w nocy po korytarzach.

 

-A stoję bo jak pojdę spać to wam się nawet zapukać nie będzie chciało – bezczelnie odpowiedziała baba.– a tam straszne rzeczy się działy.

 

– Dobra, dobra – odparł zrezygnowany Tomek. – Już my się tym zajmiemy. Pani niech do domu idzie a my zapukamy i pogadamy z włascicielem mieszkania.

 

Wachała się jeszcze przed chwilę po czym weszła do środka i cicho zamknęła drzwi. Po chwili usłyszeli ciche skrobanie gdy babsko przesunęło klapkę judasza i zaczeło podglądać.

 

Popatrzyli po sobie w końcu Tomek westchnął.

 

– Trzeba iść bo przecież zaraz zadzwoni i dyżurny nas znowu wyśle.

 

Marek pokiwał głową i obaj wyszli na ostatnie piętro. Zapukali pod 12 ale odpowiedziała im głucha cisza. Na wszelki wypadek zastukali jeszcze raz tym razem energiczniej. Nic się nie stało. Już mieli odejść gdy wzrok Marka padł na wycieraczkę i próg mieszkania. Były umazane we krwi.

 

– Szlag – zaklął i zapukał jeszcze raz tym razem z całą mocą. Nie było odzewu więc na wszelki wypadek nacisnął klamkę. Drzwi były otwarte więc sierżant pchnął je otwierając na oścież jednocześnie wołając.

 

– Hej, jest tu kto? Policja! Zgłoszenie mamy że za głośno jest.

 

W całym mieszkaniu paliło się światło, nic nie było słychać, żadnych głosów, muzyki ani nawet telewizora.

 

– Pewnie już nieprzytomni leżą. – zawyrokował młodszy funkcjonariusz. – Wchodź. Zobaczmy.

 

Trupa znaleźli w kuchni. Był nagi od pasa w górę, leżał twarzą do dołu w kałuży własnej krwi. Na plecach ziały dziury z których powoli sączyła się krew.

 

– Kurwa, wołaj dyżurnego. Niech wezwie karetkę i techników. – nakazał Marek ze stoickim spokojem. Gdy Tomek chwycił za radio, mężczyzna poruszył się.

 

– Ty , on kurwa żyje, wołaj że szybciej. – wrzasnął sierżant jednocześnie klęknął w kałuży krwi, złapał mężczyznę za ramiona i próbował go obrócić. Gdy odchylił mu głowę od razu zauważył krwawą dziurę w gardle mężczyzny. Spojrzał mu w oczy. Ostatnie iskierki życia gasły powoli.

 

Marek wstał i spojrzał na Tomka.

 

– Nic już mu nie pomożemy. Ma poderżnięte gardło.

 

– Dobra, to rozglądnijmy się po mieszkaniu – powiedział Tomek patrząc na kolegę znacząco.

 

Podczas gdy sierżant stał w drzwiach czekając na karetkę, drugi policjant szybko przeszukał kieszenie umierającego. Wyciągnał stary, mocno sfatygowany portfel. Wewnątrz znalazł tylko dwadzieścia złotych, które szybko zniknęło w wewnętrznej kieszeni munduru. Położył portfel na stole po czym sprawdził przednie kieszenie. Znalazł w nich starą pomiętą stówkę i zmiętolonego do granic kiepa. Stówka zniknęła tak samo szybko jak dwudziestka.

 

– Pośpiesz się dobiegło od strony drzwi. Syreny już słyszę.

 

Tomek podszedł do wieszaka na ubrania. Sprawdził kurtkę i kobiecy płaszcz ale tym razem nie miał szczęścia. Wszedł do dużego pokoju i od razu otworzył barek w komodzie. Jak przypuszczał była tam szkatułka. Niewielka, z wikliny. W sam raz by do niej schować wypłatę lub zaskórniaki na czarną godznę. Otworzył wieczko. Gotówki nie było. Zamiast niej była obrączka. Zastanowił się chwilę. Była dość mała i choć na pewno złota to na oko nie przedstawiała wielkiej wartości. Ale zawsze coś, pomyślał i wsadził ją do kieszeni.

 

– Tomek, chodź już są na drugim piętrze – usłyszał ciche wołanie kolegi.

 

Po chwili do środka weszło dwóch ratowników medycznych i niski, chudy jak szczapa lekarz.

 

– Dobry – kiwnął szybko głową i przypadł do leżącego mężczyzny. Starszy z ratowników oparł się wygodnie o framugę i wsadził ręce w kieszenie. Drugi, młodszy stał obok, wyjął komórkę z kieszeni i stukał kciukiem w przyciski.

 

– Nie żyje – stwierdził lekarz krótko po czym popatrzył oskarżycielsko na Marka i lekko podniesionym głosem dodał.

 

– Może pożyłby dłużej sierżancie gdybyście mu te rany choćby próbowali opatrzyć.

 

-A czym mu miałem to gardło zatkać doktorze? – odwarknął policjant – ścierką z kuchni? Dobrze pan wie że z taką raną to się nic kurwa nie da zrobić.

 

– Może i nie – powiedział wyraźnie zdenerwowany lekarz. – ale wyście nawet nie próbowali udzielić mu pomocy. Na to panowie, to paragraf jest.

 

Gdzieś z boku dobiegło parsknięcie.

 

– Ta.. – Tomek wyszczeżył zęby w zimnym usmiechu. -A może jakbyście jechali dziesięć minut a nie pół godziny to by się go też dało uratować? Szpital dwie ulice stąd. Na nogach dotarłbym szybciej.

 

– Ale my z Kopernika panowie – wtrącił starszy z ratowników nie wyciągając rąk z kieszeni. – To tam dzisiaj dyżur ratunkowy jest.

 

– No to wszystko jasne. – stwierdził Marek. – Winnych nie ma.

 

Panie doktorze – zaczął pojednawczo – pan nam wypisze zaświadczenie zgonu, żeby go do zakładu medycyny sądowej można było przewieźć a my już zajmiemy się resztą. Technicy w drodze, zrobią oględziny a resztę przejmie dochodzeniówka. My już i tak mu nie pomożemy więc nie ma się co kłócić. Pan swoją robotę wykonał i my też. Na miarę możliwości -dodał znacząco.

 

Lekarz, zrezygnowany, machnął reką i wypisał papiery. Tymczasem do mieszkania weszli dwaj technicy z komendy miejskiej, Edek Puchacz z dochodzeniówki i dwaj policjanci w kompletnie różnych mundurach. Na widok ostatniej dwójki Tomek uśmiechnął się szeroko.

 

– Cześć Marynarze. Znudziło się wam grzanie dupy na komendzie?

 

– Tomciu. Ty nam przysługę właśnie wyświadczyłeś. My tu zostajemy pilnować dobytku denata a wy z Mareczkiem na interwencje zapierdalać będziecie.

 

– Dokładnie – wyszczerzył w uśmiechu zęby drugi z Marynarzy. – Mamy z głowy całą służbę. Do rana tu będziemy w ciepełku siedzieć.

 

Tomek zaśmiał się głośno a Marek odpowiedział.

 

– Nam to pasuje. – mrugnął okiem. – To na razie panowie może się jeszcze coś ciekawego wydarzy.

 

 

 

Gdy wsiadali do samochodu Tomek poczuł się dziwnie. Najpierw przeszedł go zimny dreszcz a chwilę później zalała go fala gorąca. Obrócił się na pięcie i spojrzał na blok. Ktoś mu się przyglądał. Czuł na sobie natarczywy wzrok anonimowego obserwatora.

 

– Ktoś na nas patrzy – powiedział do Marka zaniepokojonym głosem.

 

– No jasne. Dwa radiowozy przed blokiem to społecznicy patrzą. Jak zawsze – skwitował Marek – wsiadaj , dyżurny dał nam przerwę, jedziemy coś zjeść.

 

Tomek popatrzył na kolegę i zajął miejsce za kierownicą. Gdy zamykał drzwi samochodu kątem oka zauważył poruszenie. Obejrzał się i wpatrzył w otwarte drzwi klatki schodowej z której przed chwilą wyszli. Przysiągłby że zamknął drzwi za sobą. Choć może to Marek wychodził ostatni?. Przetarł ręką skroń i zapalił silnik. Ruszył powoli przez osiedle kierując samochód do KFC – ulubionej jadłodajni swego kolegi.

 

Marek przeciągnął się z głośnym ziewnięciem i popatrzył za siebie, chcąc się upewnić że wszystko jest w porządku. To takie przyzwyczajanie. Jechali na przerwę a nie chciałoby mu się tu wracać bo na przykład zostawił głupi notatnik na ławce przed blokiem. Nagle zrobiło się ciemno. Zgasły pobliskie latarnie. Tomek wcisnął gwałtownie hamulec a Marek poleciał głową do przodu niemal uderzając w deskę rozdzielczą.

 

– Co jest kurwa, śpisz czy co?! – wydarł się na kolegę.

 

– Jezus Maria latarnie zgasły – spanikowanym tonem odezwał się kierowca.

 

-I chuj że zgasły, światła w samochodzie masz, na drogę masz patrzyć a nie po krzakach. Po cholerę ci światło na ulicy – warknął w odpowiedzi Marek.

 

Tomek spojrzał na kolegę.

 

– Wiesz bo tam, w mieszkaniu… – zaczął a głos drżał mu ze zdenerwowania. Po chwili już uspokoił się i dokończył opowieść.

 

-I co? – rzekł Marek krzywo się uśmiechając. – zajebałeś trupowi obrączkę ślubną i lęki teraz masz? To jej trzeba było nie ruszać.

 

– Tak? A sam mówiłeś żeby brać takie rzeczy. – stwierdził Tomek z wyrzutem

 

– Mówiłem, mówiłem, no tak ale jak masz potem nie spać po nocach to… – resztę zdania zakończył machnięciem ręki.

 

 

 

Było około trzeciej nad ranem. Marek drzemał zwinięty w kłębek a Tomek prowadził radiowóz głównymi drogami miasta. Myśl o obrączce nie dawała mu spokoju. Wymacał ją palcami i wyjął z kieszeni. Czyste złoto, żadnego wygrawerowanego napisu. Nic. Nagle w samochodzie zrobiło się zimno. Przeraźliwie zimno. Na przedniej szybie, pojawiła się lodowa pajęczyna którą rosła z każdą chwilą obejmując całą jej powierzchnię. W mgnieniu oka widoczność zmalała do zera. Tomek zatrzymał samochód na środku głównej ulicy. Szron zaczął pokrywać już boczne szyby. W tym momencie policjant poczuł Obecność. Ktoś siedział na tylnym siedzeniu. Rozległ się lekki zapach przywodzący na myśl zepsute mięso za długo trzymane w lodówce. Zapach tężał by przeistoczyć w się smród rozkładającego się ciała. Powoli, wstrzymując oddech, ze ściśniętym sercem, Tomek obrócił się i z trwogą wpatrzył się plamę czerni o ludzkich kształtach.

 

Nagle rozległ się pisk i dzwięk klaksonu. Tomek instynktownie nacisnął na hamulec i spojrzał przed siebie. Jego radiowóz zjechał na przeciwlegly pas i teraz walił prosto na nadciągającą ciężarówkę. Uniknęli wypadku tylko dzięki przytomności umysłu kierowcy tira, który wcisnął hamulec i klakson jak tylko zauważył zjeżdżający z drogi policyjny samochód. Zatrzymali się mniej niż metr od siebie. Tomek biały jak kreda tępo patrzył przed siebie. Nie zauważył jak równie blady Marek wyskoczył z radiowozu i zaczął przepraszać kierowcę ciężarówki. Po kilku chwilach starszy policjant wrócił i łagodnym tonem zwrócił się do kolegi.

 

– Tomuś przesuń się na siedzenie pasażera. Ja poprowadzę.

 

Gdy ten wykonał polecenie, Marek wsiadł do samochodu, pomachał ręką na pożegnanie, ciągle jeszcze zszokowanemu kierowcy tira i odjechał.

 

– Zasnąłeś. Kurwa o mały włos i byś nas obu pozabijał – stwierdził.

 

– Nie zasnąłem. Widziałem coś… – zaczął łumaczyć się Tomek ale nie dokończył. Sam nie był pewny czy faktycznie nie zasnął. Nie miał jednak zamiaru opowiadać koledze o tym co zobaczył niezależnie od tego czy był to sen czy nie. Marek ,do bólu racjonalny, uznałby go za wariata.

 

Sierżant pokręcił głową, już miał coś powiedzieć gdy odezwał się Tomek.

 

-A może masz rację i zasnąłem – stwierdził – Przepraszam – dodał po chwili. Zastanowił się chwilę i wyjął telefon z kieszeni. Wybrał numer i nacisnął przycisk połączenia.

 

– Hej Marynarzu, to ja. Dalej siedzicie w mieszkaniu tego denata? – spytał równocześnie ze wszystkich sił starając się nie patrzeć w oczy kolegi. -A gdzie go zawieźli? Dzięki.

 

– Jedź do Żeromskiego.

 

 

 

Łatwo przekonali lekarza że muszą wypełnić zaległy protokół oględzin. Przecież nikt nie spodziewał się że policja może kłamać. W niewieliej sali rozświetlanej blaskiem jarzeniówek leżał zamordowany mężczyzna. Zwłoki położono na szpitalnym łóżku, od pasa w dół zakrywając prześcieradłem. Tomek podszedł do ciała, ręce trzymał w kieszeniach. Prawą zacisnął na obrączce. Znowu zrobiło mu się zimno. Przez chwilę wydawało się że zaczyna robić się ciemniej. Po raz kolejny poczuł obezwładniający strach i szeroko rozszerzonymi oczyma popatrzył na Marka. Ten w spokoju wypisywał lipny protokół oględzin.

 

– No pośpiesz się, póki nikogo nie ma. – powiedział

 

Tomek wyjął obrączkę i próbował wcisnąć umarłemu na palec. Nie mieściła się. Spanikowany nie wiedząc co robić siłą otworzył trupowi usta i wrzucił ją do środka. Usta samoistnie zamknęły się z głośnym kłapnięciem. Tomek zachwiał się. Oczy trupa otwarły się szeroko. Policjant upadł na podłogę z głośnym hukiem.

 

Posadzili go na kozetce a lekarz badał mu puls.

 

– Wysoko ponad normę. Dzisiaj na służbę już pan nie wróci.

 

Policjant pokiwał smętnie głową. Był zmęczony ale już się nie bał. Przypomniał sobie otwarte oczy trupa. Pielęgniarki w szpitalu nieudolnie kryjąc śmiech, powiedziały że to się zdaża. Ostatnie ruchy tężejących mięśni czy coś takiego. Powninien o tym wiedzieć, mówiły. Przecież uczą tego w szkole policyjnej. Może uczą pomyślał Tomek. Tylko że ja nic stamtąd nie pamiętam.

 

Po służbie Marek odwiózł go do domu. Przyglądał się młodszemu policjantowi z politowaniem.

 

Tomek już miał coś powiedzieć gdy starszy policjant zimnym głosem oświadczył.

 

– Nie przepraszaj. Po prostu zanim zrobisz coś takiego następnym razem zastanów się czy twoje sumienie jest to w stanie udźwignąć.

Koniec

Komentarze

Temat wielokrotnie przerabiany w horrorach klasy B, przedstawiony w przeciętny sposób nie zachwyca. Językowo w miarę poprawnie. Jedynymi błędami jakie zauważyłem było uporczywe pisanie dialogów małą literą oraz niewielkie problemy z przecinkami. Poza tym jakoś nie wciąga i czyta się go nieco monotonnie.

Przebrnąłem przez tekst, choć bardzo raziły mnie dialogi pisane z małej litery, zwłaszcza, że niektóre z nich są dość infantylne. Styl w miarę poprawny, w wielu miejscach brakuje przecinków, a niektóre zdania można by pozmieniać, by brzmiały dużo lepiej, bardziej klimatycznie. W kilku momentach przydałby się bardziej szczegółowy opis danej sytuacji.

 

Generalnie nie mam pojęcia, czy chodziło Ci w tym opowiadaniu o grozę, czy o refleksje, w każdym razie jakoś mnie to nie porwało, choć mojej Żonie podoba się zwłaszcza zakończenie. Wydaje mi się, że gdyby poświęcić tekstowi więcej czasu i uczucia, dopracować go, efekt końcowy byłby zdecydowanie lepszy.

 

Jeśli stawiasz pierwsze kroki w pisaniu, powinieneś popracować przede wszystkim nad dialogami i opisami wydarzeń, które widzą Twoi bohaterowie, bo sam z doświadczenia wiem, że to, co sam widzę i opisuję, nie zawsze przekłada się na to, co widzą moi czytelnicy z NF (pozdro Fasoletti i agazaga! :D). Na tej stronie znajdziesz sporo przydatnych porad (np odnośnie dialogów), ale polecam Ci również książkę S. Kinga „Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika.” – znajdziesz tam wiele cennych uwag i wskazówek, do których sam się stosuję i które rozwijają styl.

 

Pozdrawiam serdecznie!

WAHAĆ a nie wachać !!!
A poza tym spoko, opowiedziane sprawnie, może przesłanie niespecjalnie głębokie i temat trochę filmowy i filmowo opisany... To co jest fajne to dobrze rozkładasz napięcie. Tutaj jest dużo tekstów co zaczynają się trzęsieniem ziemi a kończą czymś tandetnym i w złym miejscu - u ciebie tego nie ma. Próbuj dalej, warto.

Cześć.

Dzięki za krytykę i proszę o więcej.

Dla mnie każda krytyka jest potrzebna. Dzęki wam juz się dowiedziałem o dialogach. Czytam tyle książek że powninienem wiedzieć o pisaniu ich dużą literą. Dopiero po uwagach KCPR95 zauważyłem że faktycznie piszę dialogi małą.

I jakoś nie wydawało mi się to błędem. Po prostu jakimś cudem nie zarejestrowałem tego.

Jeśli chodzi o infantylność dialogów to nie mogę się zgodzić - tak gadają wkurzeni gliniarze o drugiej w nocy. Dlaczego - bo im się zwyczajnie nie chce. Robią co muszą, nie wychylają się z inicjatywżą. Jest nudno. I monotonnie .

Przecinki - taa... to jest problem. Nie zawsze jestem pewny kiedy i gdzie powinien być przecinek.Staram się ale chyba dużo pracy (pisania znaczy się) przede mną.

To jest moje drugie opowiadanie w życiu. Znaczy takie które ma początek i koniec.

Tak czy siak dzięki za krytykę i naorawdę chciałbym wiecej.

Takie uwagi jak "językowo w miarę poprawnie", "mojej Żonie podoba się zwłaszcza zakończenie", "Próbuj dalej, warto" dodają mi tylko animuszu.

pozdrawiam

Skoro każda krytyka jest dla Ciebie ważna, to czemu nie zastosujesz się i nie poprawisz tych nieszczęsnych dialogów. Pisane z małej litery naprawdę jakoś dziwnie drażnią.

Nie porwało mnie specjalnie, ale nie było złe. Niby groza, niby refleksja. Ot, takie coś, co czyta sie bez zgrzytania zębami. Próbuj dalej, bo widać, że coś z tego może być, weź sobie do serca porady Serginho odnośnie opisów. Tylko nie przesadź ;)

Dialogi poprawione. Po prostu nie wiedziałem że po dodani opowiadania można je jeszcze edytować.

A, tak, debiut tutaj. No, darowane ;)

Przeczytałam. Nic poza tym.

Taka historyjka z morałem. Dla mnie nie jest ani złe, ani rewelacyjne. Czytało mi sie przyjemnie, a że krókie, to czas poświęcony na nie, nie był na pewno stracony. Błędy wymienili użytkownicy wyżej, więc ja ograniczę się do tego, że przy opisie trupa trochę za często słowo 'krew" się pojawiało. Powtórzenia to też błąd, więc staraj się je wyłapać.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka