- Opowiadanie: Isenna - Zupełnie zwyczajny dzień

Zupełnie zwyczajny dzień

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zupełnie zwyczajny dzień

W ciągu swej dwudziestotrzyletniej egzystencji Milady była atakowana przez różne dziwne indywidua: u zarania lat dziecinnych regularne zamachy na jej skromną osobę podejmowali dwaj kuzyni, następnie kontynuacji tej zaszczytnej tradycji podjął się sąsiad i kolega ze szkolnej ławy zarazem. Później zaczęli pojawiać się znacznie poważniejsi przeciwnicy: przypadkiem przyzwane duchy, urażeni magowie, egzorcyści, czy – najgroźniejszy z nich wszystkich – ksiądz uczący religii w gimnazjum.

Nigdy wcześniej nie została jednak zaatakowana przez włosy.

– Tfu! Co to ma być?! – parsknęła, walcząc z jasnymi lokami i ręką szukając włącznika światła. Gdy niczego się nie spodziewając wkroczyła do pomieszczenia pogrążonego w ciemnościach, weszła wprost w kitę włosów. Żywych włosów.

– Oj! Milady!

Wreszcie udało się jej odszukać włącznik, żarówka zapłonęła i oczom Milady ukazała się Sunny Sun, zwisająca do góry nogami z drążka umocowanego pod sufitem. Dziewczyna podciągnęła się, złapała drążek rękoma, a po chwili zeskoczyła na podłogę.

Sunny Sun miała czternaście lat, długie, jasne loki, brązowe oczy, a w jej papierach zapisano, że nazywa się Elżbieta Kowalska. Elżbietą była nieprzerwanie do zeszłej jesieni, a obecnie bywała nią od poniedziałku do piątku w godzinach od ósmej rano do czternastej, okazyjnie także wieczorami i w weekendy. Elżbieta nosiła workowate ubrania i okulary, włosy zaczesywała w warkocz, garbiła się, nie miała przyjaciół i była najnudniejszą nastolatką pod słońcem. Jeśli zaś chodziło o Sunny Sun…

– Chcę wiedzieć, co robiłaś? – spytała Milady. Uczyła dziewczynę od roku i szybko przyswoiła sobie wielką prawdę: nie pytaj, jeśli nie chcesz poznać odpowiedzi.

– Próbowałam wczuć się w sytuację nietoperza, żeby lepiej pojąć obyczaje wampirów, co na pewno pomogłoby mi w zrozumieniu tego, dlaczego Klaus jest wiecznie rozdrażniony i…

– Nie, nie, jednak nie chcę wiedzieć – jęknęła Milady, unosząc dłonie w geście poddania. – Milcz, kobieto.

…jeśli zaś chodziło o Sunny Sun, to można by opisać ją bardzo wieloma epitetami, jednak "nudna" nie byłby jednym z nich. Jeśli w ogóle związywała włosy, robiła to za pomocą czerwonej sznurówki, nosiła porwane dżinsy, miała dziesięć tysięcy pomysłów na minutę, a próby realizacji niektórych z nich doprowadzały jej mistrzynię do czarnej rozpaczy. Co gorsza nigdy nie zdawała sobie sprawy z tego, co zrobiła źle. "Owszem, przywołałam ducha seryjnego mordercy, choć nie znam się na rytuałach i nie utrzymałam go w kręgu. Dlaczego jesteś taka czerwona na twarzy i zaciskasz pięści?", "Tak, zaprosiłam do nas trzy wampiry, pomyślałam, że może trochę rozweselą Klausa, no dobrze, dobrze, skąd miałam wiedzieć, że spróbują zjeść twoją sąsiadkę, przecież wcale jej nie lubisz, a wszyscy wiedzą, że wampiry są dobre i świecą w słońcu!".

– A… aż się boję zapytać, ale… Słońce, coś ty zrobiła z włosami?

– Aaa, to! – Uniosła rękę i dotknęła swojej fryzury. Jasne loki poruszały się jak żywe, Milady bardziej jednak niepokoiło to, że chwilę wcześniej usiłowały ją udusić. – Wypróbowałam zaklęcie meduzy z…

– Z Księgi Czarów Zakazanych – dokończyła Milady znużonym tonem, opadając na najbliższe krzesło. Sunny Sun przytaknęła radośnie.

– Sun, maleńka… czy nazwa tej książki nic ci nie podpowiada?

Lisia twarzyczka nastolatki wyrażała jedynie pustkę.

Milady zapragnęła uderzyć głową o ścianę.

*

 

Milady odkryła Internet mniej więcej w tym samym okresie, co własne, magiczne zdolności i właśnie w Sieci poszukiwała informacji na temat nowych umiejętności. Nie dowiedziała się wiele, ale te kilka strzępków wiedzy wystarczyło, aby nie wysadziła w powietrze kogoś lub siebie, zaś szalejąc po forach dyskusyjnych, blogach i stronach podpisywała się jako Milady, który to pseudonim później przylgnął do niej na dobre.

Czasy, w których wiedźmy mieszkały na moczarach i zjadały dzieci usmażone w piecu, dawno przeminęły. Milady była więc czarownicą nowoczesną, a jej przywiązanie do własnego laptopa sprawiło, że ten stał się żywą istotą – albo przynajmniej przejął pewne cechy takowej. Stanowiło to znaczne ułatwienie na trzecim roku ujotowskiej informatyki, nawet jeśli koledzy ze studiów z niedowierzaniem spoglądali na siedmioletniego laptopa, którego taszczyła ze sobą na wszystkie zajęcia. Zapytywana, dlaczego nie kupi czegoś nowszego, uśmiechała się tylko pobłażliwie i klepała swojego "Staruszka" pieszczotliwie po klawiaturze.

– Jakaś nastolatka z Częstochowy utrzymuje, że jej polonistka jest wiedźmą, ale wszystko wskazuje na to, że to po prostu kolejna sfrustrowana pani w średnim wieku, która cierpi na kompleks niższości wywołany…

– Tak, tak, wiem. Co dalej?

– Mogłabyś być milsza. Cały ranek przetwarzam dane, a ty przerywasz mi w pół zdania! To niegrzeczne.

– Nie drażnij mnie, bo zastąpię cię nowym Assusem. Michał pokazywał mi dziś ulotkę, są całkiem tanie i można je brać na raty zero procent…

– No pewnie! Lata wiernej służby, żadnych skarg, jeden jedyny raz ośmielasz się poprosić o godziwe traktowanie i zaraz wyskakują ci z ratami zero procent!

Staruszek miewał swoje humory. Uwielbiał wygłaszać długie monologi na temat tego, jak bardzo jest niedoceniany, a ilekroć w jego pobliżu znajdowała się Sunny Sun, wdawał się z nią w kłótnie. Milady podejrzewała, że gdyby był człowiekiem, stałby w pierwszym szeregu obrońców krzyża, rozwodził się nad niewychowaniem młodzieży i jeździł tramwajami jedynie po to, aby studenci musieli ustępować mu miejsc. Była jednak tylko – albo aż -laptopem.

– Jakiś czarownic spod Warszawy. Uważa się za bogowie wiedzą kogo i uwodzi nieletnie dziewczęta, dokonując na nich prania mózgu.

– To chyba dalej nie żaden z naszych.

– W takim razie na tym koniec. Żadnych prawdziwych artefaktów i ksiąg magicznych na allegro, zero artykułów wartych uwagi, nic ciekawego.

Staruszek każdego ranka przetrząsał fora, blogi, portale społecznościowe, pocztę, włamywał się do baz danych i na prywatne komputery, szukając śladów magów nowej generacji. Ilekroć Milady myślała nad tym, czego mogliby dokonać na przykład Julek czy też, o zgrozo, Sunny Sun, gdyby nie dotarła do nich w porę, robiło się jej słabo. W związku z tym nieprzerwanie poszukiwała świeżo przebudzonych magów, zdecydowana nie pozwolić na to, aby na świat został wypuszczony samopas ktoś taki jak Sunny.

– Over, kolego. Naładuj baterię, spadam na zajęcia.

– A ja mam zostać sam?!

– Wybacz, potem idę robić zakupy, nie będę cię targać po sklepach.

Zaglądając rano do lodówki Milady odkryła, że znajduje się w niej ser, który już wkrótce sam zacznie pożerać inne produkty spożywcze, przeterminowane mleko, lody, szpinak oraz dwie kostki mydła. W mieszkaniu brakowało już właściwie wszystkiego: jedzenia, płynu do mycia naczyń, proszku do prania, szamponów i zapewne mnóstwa innych rzeczy, o których zapomniała.

To naprawdę nie jej wina. Była studentką. Zbliżała się sesja. Nie mogła nawet iść i porządnie się upić, bo istniało niebezpieczeństwo, że akurat wtedy, kiedy ona będzie leczyć kaca, Sunny Sun postanowi otworzyć portal między wymiarami i sprowadzić na Ziemię bandę demonów – przecież one są takie zabawne! Jak w takich warunkach pamiętać o regularnych posiłkach? Jak w ogóle pozostać normalną?

Odpowiedź brzmiała: nijak. W związku z czym Milady nie jadała regularnie i już dawno pogodziła się z myślą, że jest tak daleka od normalności, jak nie przymierzając Słońce od Plutona.

I tak nie było z nią tak źle, jak z Sunny Sun. Ona i normalność nie egzystowały nawet w tej samej galaktyce.

*

 

Czarny Piotruś studiował na piątym roku medycyny. Jego magia obudziła się, gdy skończył osiemnaście lat – miał tyle szczęścia, że jego prababka również dysponowała magicznymi zdolnościami i ściągnęła do siebie "ukochanego prawnuczka", choć nigdy wcześniej nie utrzymywała z nim kontaktów. Wakacje w zapadłej dziurze na końcu świata wystarczyły, aby Piotr okiełznał świeżo przebudzone zdolności oraz zrozumiał, że różnice pokoleniowe w przypadku magów objawiają się jeszcze drastyczniej niż u normalnych ludzi. Prababka nie tolerowała komputerów. Nienawidziła komórek. Telewizor zaczynał przy niej wariować, a mp3 podskakiwać jak żaba. Doprowadzony do ostateczności Piotr umknął do miasta, zamieszkał w mieszkaniu wujka, który wyjechał za granicę, a po dwóch latach poznał Milady i wynajął jej pokój. Nie tak łatwo o współlokatora, któremu nie będą przeszkadzać przypadkowe wybuchy, gadające laptopy i wizyty gości zza światów.

– Jest Milady?

Piotr zmierzył nastolatkę stojącą w drzwiach uważnym spojrzeniem. Przez ramię miała przerzucony plecak, jej włosy były związane w warkocz – stała przed nim Elżbieta. Gdy Sunny Sun była Elżbietą, ziewało się średnio dziesięć razy na minutę, ale nie drżało się o własne życie.

– Nie ma. Miała chyba zrobić zakupy.

– Aaaha. Czy mogę wejść? – Elżbieta była grzeczną, perfekcyjnie wychowaną dziewczyną.

– Obym tego nie żałował – westchnął, gestem zapraszając ją do środka.

Jeśli chodziło o Czarnego Piotrusia, to niewiele miał w sobie czerni: jego oczy były szare, włosy brązowe, często się uśmiechał, nosił kraciaste koszule i nie istniała chyba osoba bardziej roztargniona od niego. Elżbieta bardzo lubiła Piotra. Sunny Sun była w nim śmiertelnie zakochana, on natomiast trochę się jej bał.

Nastolatka weszła do kuchni, odłożyła plecak na krzesło i zaczęła kontemplować zlew, czy też raczej to, co w zlewie się znajdowało.

– Piotrze?

– Hmmm?

– Kiedy ostatni raz zmywaliście naczynia?

Zmarszczył brwi, zerkając na zlew: piętrzyły się w nim talerze i szklanki. Milady całymi dniami potrafiła funkcjonować li i jedynie na kawie, on zaś zwykle jadał na mieście, a więc na razie brudne naczynia nie wypadały na podłogę. W związku z tym potrzeba ich umycia nie wydawała się znowuż aż tak paląca…

– Milady robiła to tydzień temu… albo dwa…

– Albo trzy. Albo pół roku temu – stwierdziła dziewczyna, ostrożnie trącając garczek czubkiem palca. – Wiesz, wykluła wam się tutaj nowa forma życia. Nie przeszkadza ci to?

– Jeśli nie będzie zajmować kolejki do łazienki, to niech sobie żyje – mruknął Piotruś, zerknął na Elżbietę podejrzliwie i zrobił krok w tył, rozpoznając znajome symptomy. – Eee… idź sobie do pokoju Milady, ja muszę… hm… odpisać na maila!

Ani Piotr, ani Milady nie potrafili pojąć przemiany, jaka zachodziła w małej magini. Udało im się dojść jedynie do tego, że ma coś wspólnego z gimnazjum, do którego uczęszczała. W jego murach zawsze była Elżbietą, zwykle pozostawała nią także w domu, zapewne z przyzwyczajenia. Stawała się Sunny Sun, gdy tylko znikała z oczu nauczycieli, znajomych i rodziny.

– Ale Pioooootrusiu! – zaprotestowała Sunny Sun. Na nic się to nie zdało: Piotr Nowicki, mag, student medycyny, znikł we własnym pokoju, zatrzaskując drzwi. Szczęknął zamek, klamka rozjarzyła się niebieskim światłem, potraktowana zaklęciem broniącym przystępu niepowołanym.

Nastolatka westchnęła rozczarowana, jasne włosy same wyzwoliły się z gumki. Milady cofnęła zaklęcie meduzy, czar nie znikł jednak do końca: prawdopodobnie to niemożność kompletnego usunięcia skutków zaklęcia sprawiła, że umieszczono je wśród uroków zakazanych.

– Entliczek, pętliczek, czerwony stoliczek… – mruknęła pod nosem dziewczynka, znów nachylając się nad zlewem. Wydało się jej, że widzi tam coś zielonego, co ukryło się pod plastikowym pojemnikiem. Sunny Sun była ciekawa, jaka cywilizacja utworzy się w tym mieszkaniu do czasu, aż Milady i Piotruś uzyskają stopnie doktorantów.

Magowie magami, ale studenci zawsze pozostaną studentami.

*

 

– …i weź ze sobą twojego narzeczonego.

– To nie jest mój narzeczony. Podasz mi kawę? Dziękuję.

– Zobaczysz, szykuje się super impreza. Wpadną moi kumple z licealnej. Szkoda, że masz faceta, ty i Arek moglibyście się dogadać…

– Piotr to nie jest mój facet. Ściągniesz mi sok pomarańczowy?

Właściwie Milady nie przepadała za Jackiem, ale był jedynym z jej roku, który mieszkał w pobliżu i dawał się wmanewrować w "wejście na sekundkę do spożywczego" nawet bez sugestii telepatycznych. A jako, że ona liczyła sobie zaledwie półtora metra wzrostu, potrzebowała kogoś do ściągania towarów z wyższych półek. W głębi duszy zawsze sądziła, że to spisek albo nawet Spisek zawiązany przeciw niskim ludziom – wszystko, czego potrzebowała (kawa!) zawsze stało tuż poza zasięgiem jej rąk.

– Ooo! Daniel, hej! – Jacek uścisnął rękę osobnikowi, który zdaniem Milady zasługiwał na trzy lata w zawieszeniu za sam wygląd. Miał jakieś dwa metry wzrostu i zapewne około stu dwudziestu kilo żywych mięśni.

– To Daniel, a to jest Mila… eee, zaraz, Milady, jak ty masz na imię?

– Milady – odparła bezmyślnie. – Nie, chwila, czekaj… Milena. Mam na imię Milena.

Od paru ładnych lat "Milena Sosnowska" były tylko dwoma słowami, które należało umieścić na wszystkich oficjalnych dokumentach.

Daniel zamrugał. Najwyraźniej zrozumienie, dlaczego osoba o imieniu Milena przedstawia się jako Milady, przekraczało jego intelektualne możliwości. Męki podtrzymywania konwersacji oszczędził Milady telefon, który postanowił zadzwonić akurat w tej chwili.

– Sunny Sun – powiedział Piotr, gdy odebrała. Te dwa słowa wystarczyły za całe tłumaczenia.

– Bardzo źle?

– Jeszcze gorzej.

– Nie rozłączaj się.

W błyskawicznym tempie porwała koszyk i znalazła się przy kasie. Wypadła ze sklepu nawet nie żegnając się z Danielem i Jackiem i biegiem pomknęła ku najbliższemu blokowisku, gdzie klatki schodowe oferowały odrobinę prywatności.

– Dobra, Piotruś, otwieram portal – mruknęła, znów przykładając komórkę do ucha.

Kiedyś wyglądało to inaczej. Wedle słów prababki Piotra, portale otwierało się za pomocą niezbyt skomplikowanego rytuału. Milady i Piotruś nie umieli go odprawić, choćby próbowali dziesięć tysięcy razy. Jeśli jednak w miejscu docelowym był ktoś, kto mógł odebrać komórkę… Żadne z nich nie potrafiło tego pojąć, ale połączenie telefoniczne zdawało się łączyć dwa punkty w przestrzeni.

Westchnęła. Nienawidziła tego sposobu podróżowania: wyczerpywał i wywoływał ból głowy, ale to była sytuacja alarmowa.

Andrzej Gadecki, dwudziestodwuletni bezrobotny, wchodząc na swoją klatkę zobaczył kobietę stojącą tyłem do niego – i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że nagle rozpłynęła się w powietrzu.

Postanowił rzucić narkotyki, picie i poszukać pracy.

*

 

– …i on wtedy powiedział, że jestem nieznośnym bachorem.

– …i wtedy dodał, że ludzie mają łatwe życie.

– …i wtedy kazałam mu spróbować.

– …i wtedy to się stało.

– …i… Milady, gniewasz się?

– …i Milady, dlaczego tak na mnie patrzysz?

– …Milady?

– …przepraszam, Milady.

Milady była niższa od Sunny o centymetr i wyglądała absolutnie niegroźnie. "Dziewczyna z sąsiedztwa" o brązowych oczach, włosach, które ktoś litościwy mógłby nazwać kasztanowymi i piegowatej twarzy. Dziecko uzbrojone w grzechotkę mogłoby wydawać się bardziej niebezpiecznie od niej.

Mimo to Sunny Sun, istotka posiadająca instynkt samozachowawczy zaledwie w szczątkowej postaci, kuliła się na krześle, a gdy spojrzenie Milady padło na Piotra, ten zaczął nerwowo wykręcać sobie palce.

– Zostawiłeś ją samą w moim pokoju – stwierdziła. – W pokoju, w którym trzymam księgi czarów, amulety i gadający komputer… przepraszam, trzymałam gadający komputer.

– Myślałem…

– Nie myśl! – syknęła Milady, wskazując go palcem. Na podłogę sypnęły się czerwone iskry. – Nie myśl, bo nie jesteś w tym dobry! Myślenie ci nie wychodzi! Ilekroć zaczynasz myśleć, mamy kłopoty i to przez duże K!

– Dobrze – odparł potulnie, wbijając wzrok we własne buty. Sunny Sun pomyślała, że gdyby był psem, położyłby uszy po sobie, a potem przekręcił się na plecy. Ponieważ Milady i tak już się denerwowała, Sunny postanowiła nie dzielić się z nimi swoimi przemyśleniami. – Obiecuję nigdy więcej nie myśleć.

Magia Sunny Sun była nieprzewidywalna. Kontrolowanie jej zdawało się niemożliwe. Prababka Piotra wspomniała nawet półgębkiem, że trzysta lat temu takie dziecko unieszkodliwiono by odpowiednio wcześnie. Kłótnia pomiędzy Milady a czcigodną nestorką rodu Nowickich wywołała nad wioską, w której mieszkała Helena Nowicka, małe tornado. Od tamtej pory żaden z piątki młodocianych magów nie pojawił się u starej wiedźmy.

W każdym razie, podczas zwyczajowej sprzeczki ze Staruszkiem, nastoletnia magini zamieniła laptopa w człowieka. Teoretycznie powinno być to niemożliwe, ale lektura ksiąg magicznych i własne doświadczenie doprowadziły Milady do następującego wniosku: rozwój techniki sprawił, że magia oszalała. Istnienie Sunny Sun było na to dowodem.

– Dobrze – stwierdziła w końcu Milady. – Musimy go znaleźć i odczarować, zanim narobi kłopotów.

– Dzwonić po Jeremiego i Julka? – spytał nieśmiało Piotr, niepewny, czy ta propozycja zostanie uznana za objaw zakazanego myślenia.

– Nie – odparła po chwili. – Jeremi ma dziś radę, a Julek pojechał z kolegami na wycieczkę. Nie będziemy ich tu ściągać. A Klaus… niech lepiej zostanie w piwnicy. Jeszcze nam tu spłonie.

Jeremiasz był najstarszym z ich grupki. Liczył sobie dwadzieścia siedem lat i uczył matematyki w gimnazjum w Gdańsku. Julek natomiast uczęszczał do ostatniej klasy zakopiańskiego technikum, był magiem zaledwie od pół roku i sprawiał prawie tak samo wiele kłopotów jak Sunny Sun. U niego wynikało to jednak raczej z chęci buntowania się przeciwko autorytetom, wartościom i ogólnie całemu światu, niż wrodzonego talentu do siania chaosu.

– Ty zostajesz i próbujesz go zlokalizować czarami – nakazała Milady, mierząc Piotrka groźnym spojrzeniem, na wypadek, gdyby próbował protestować. Nie spróbował. – Zabieram Sun i idziemy szukać Staruszka na mieście. Lepiej, żeby się znalazł, bo na twardym dysku ma moją pracę zaliczeniową. A jeśli będę musiała pisać ją od nowa… zrobię się naprawdę zła.

*

 

Zanim Staruszek wyszedł z mieszkania, pozostawiając za sobą osłupiałą Sunny Sun, zgarnął z szafki portfel Piotra, kojarząc niejasno, że pieniądze są czymś absolutnie niezbędnym, gdy się jest człowiekiem.

Oczywiście, wielokrotnie wcześniej Milady nosiła go ze sobą po mieście, do tej pory jednak zawsze znajdował się przy takich okazjach w torbie, w związku z tym od razu przed blokiem omal nie został rozjechany przez samochód. Logika wskazywała na to, że spotkanie pierwszego stopnia z rozpędzonym autem nie byłoby przyjemnym przeżyciem, dlatego wyszukał w bazie danych program, z którego parę lat temu korzystała Milady przygotowując się do kursu prawa jazdy. Dzięki niemu Staruszek mógł poruszać się po mieście w miarę bezpiecznie. Plan miasta ściągnięty z Internetu bezbłędnie pokierował nim ku galerii handlowej – na chwilę obecną udanie się tam wydawało się najlepszym pomysłem.

Zaczął od odwiedzenia McDonalds. Milady i Piotr – o ile akurat pamiętali o tym, że ludzie powinni zjeść coś od czasu do czasu – zwykle żywili się tam bądź zamawiali pizzę. Staruszek zamówił więc mcnugettsy (Milady zawsze je kupowała), mcroyala (przysmak Piotra), tortille (Sunny Sun mawiała, że jest w stanie zabić za tortille z McDonalds) i wieśmacka (spodobała mi się nazwa). Kiedy skończył, powtórzył zamówienie, dodatkowo prosząc o wszystkie inne dostępne produkty. Gdy jadł, wszyscy obecni go obserwowali. Najpierw ukradkiem, później całkiem jawnie.

Po raz pierwszy Staruszek znalazł się w centrum uwagi.

*

 

Obeszły całe osiedle, poszły do pobliskiego parku, zajrzały do okolicznych sklepów, wreszcie urządziły rajd po kafejkach internetowych i wszystkich miejscach, w których można kupić sprzęt komputerowy, jakie przyszły im do głowy. Każda kolejna godzina uświadamiała Milady beznadziejność poszukiwań. Pochmurniała coraz bardziej, ilekroć Sunny próbowała się odezwać, Milady obrzucała nastolatkę morderczymi spojrzeniami bądź warczała na nią ze złością. Magia kobiety wymakała się spod kontroli i co jakiś czas nieszczęśni przechodnie, którzy mieli pecha otrzeć się o jej ramię, potykali się na równej drodze, wypuszczali z rąk zakupy, psuły im się suwaki w kurtkach, bądź pruły torby.

– To na nic – jęknęła w końcu, siadając na krawężniku. – Już pewnie leży gdzieś w rowie rozjechany przez samochód. Albo czar się cofnął i ktoś go ukradł!

– W mieście nie ma za wielu rowów – zauważyła przytomnie Sunny Sun, siadając obok Milady, ta jednak nie zwróciła na nią uwagi.

– To wielki groźny świat! Jak jeden, mały laptop ma sobie w nim poradzić?!

Kobieta przechodząca obok z synkiem, pociągnęła dziecko za rękę, jak najdalej od nich.

– Eee… nie przejmuj się, ma dostęp do wszystkich baz internetowych świata i wgraną mapę miasta. Da sobie radę. – Sunny nie była najlepsza w pocieszaniu, mimo to postanowiła spróbować. Poklepała nawet Milady po ramieniu.

– Moją pracę zaliczeniową szlag trafił – kontynuowała Milady. – Koniec z czytaniem mangi po nocy. Nigdy więcej seriali, nie dowiem się, czy Chuck i Blair będą razem. Skończyło się nadzorowanie Julka, kto teraz włamie się do jego dziennika internetowego, żeby sprawdzić oceny. Nie zamówię nic więcej na allegro, nie będę mogła czytać fan fiction do Bleacha…

– Możesz kupić nowego laptopa.

– Nowego?! – Milady zerknęła wreszcie na Sunny Sun, w jej brązowych oczach widać było oburzenie. – Staruszek był członkiem rodziny! Moim bratem!

– Aaa, to by wyjaśniało, dlaczego jak się zmienił, miał takie oczy jak ty i kasztanowe włosy – ucieszyła się nastolatka. – Ale czekaj, skoro twoim bratem jest laptop, to kim są wasi rodzice..?

Oburzenie zamieniło się w rozpacz. Milady jęknęła, niepewna, czy powinna załamywać się zniknięciem Staruszka, czy też zachowaniem Sunny Sun.

Po namyśle zdecydowała się na jedno i drugie.

*

 

Staruszek zawsze uważał, że taniec to jeden z tych dziwnych, pozbawionych sensu rytuałów, które odprawiają ludzie, aby zapomnieć o własnej niedoskonałości i o tym, że komputery są od nich mądrzejsze. Nie dostrzegał sensu w podrygiwaniu, podskakiwaniu, wymachiwaniu rękoma. Dopóki sam nie spróbował, oczywiście.

Nie był do końca pewien, jak to się stało, że trafił do klubu Carpe Diem. Głośna muzyka, psychodeliczne światła, tłum ludzi i – najwspanialszy wynalazek ludzkości, zaraz za laptopem – alkohol, przyprawiały go o zawrót głowy. Tańcząc z jakąś blondynką (zbyt przypominała Sunny Sun, by nie próbował przed nią uciec, ale nie dała łatwo się zbyć) zorientował się, że znacznie wolniej przetwarza dane. O dziwo, wcale mu to nie przeszkadzało…

*

 

– Kupiłem lody. Czekoladowe! O, i popatrz, Sunny przyniosła ci książkę, najnowszego Prattcheta. Hej, on miał być wydany dopiero za miesiąc, Sun, jak ty..? Albo nie, nie chcę wiedzieć. Mamy też ptasie mleczko i wypożyczyłem Gwiezdne Wojny na DVD. Wszystkie części!

Piotr wręcz promieniował dobrym chęciami, gdy rozkładał na stoliku przed Milady jej ulubione słodycze, filmy i książki. Sunny, która złożyła solenną obietnicę, że przynajmniej spróbuje być normalną, grzeczną dziewczynką, usiadła po turecku na podłodze i skupiała się na nic nie robieniu – jedynej czynności, podczas której mogła za taką uchodzić.

– I sądzisz, że mnie to pocieszy? – prychnęła Milady, otwierając jedno oko. Całą sobotę przeleżała na kanapie, nie podnosząc się nawet wtedy, kiedy Sunny Sun postanowiła pozmywać i odkryła w zlewie nową, nieprzyjazną cywilizację, ukształtowaną na skutek zbyt dużego natężenia magii w mieszkaniu. Piotr musiał stoczyć z obcymi formami życia ciężki bój. – Straciłam sens życia!

– Milady… wiem, że… ee… Staruszek był z tobą od lat i tak dalej, ale… pamiętasz, że to tylko laptop?

– Nie. To człowiek. I w tym tkwi problem – mruknęła. – Hej, zostaw te lody. To, że mnie nie pocieszą, nie znaczy, że nie mogę ich zjeść.

– Milaaady – jęknęła Sunny. – No przestań się już pogrążać w tej otchłani rozpaczy, czy co tam! Pioootruś, powiedz jej coś!

– Dziś na pewno zamieścili nowego Bleacha – powiedziała Milady melancholijnie, nie zwracając uwagi na dziewczynkę. – A ja go nie zobaczę i nie dowiem się, czy Gin zginął.

– Możesz skorzystać z mojego komputera – podsunął Piotr.

– Twój komputer nie będzie rzucać ironicznych komentarzy pod moim adresem – burknęła. – I nie będzie udowadniać, że manga jest dla dzieci.

Piotr nie odpowiedział. Faktycznie, nie mógł zaprzeczyć, że jego komputer nie potrafi zdobyć się na sarkazm i z całą pewnością nie żywi Zdecydowanych Poglądów Na Mangę, a także wiele innych rzeczy, w rodzaju czarnych ubrań, Harry'ego Pottera, fantastyki w ogólności i czyszczenia monitora czymś innym niż specjalne ściereczki z mikrofibry.

– Milady, no! Masz zamiar tak leżeć do końca życia?! – wykrzyknęła Sunny Sun. Milady sięgnęła po lody czekoladowe.

– Nie, chyba nie – odparła po chwili namysłu. – Ale przynajmniej do poniedziałku.

– Aaa, to może być – uznała Sunny, uśmiechając się szeroko. Podniosła się z podłogi i złapała Piotra za łokieć, zanim ten zdążył się odsunąć. – Piotruś się mną zaopiekuje!

Na twarzy młodego maga pojawiła się panika. Zawsze patrzył na Sun trochę jak na chodzącą bombę atomową, która może wybuchnąć w każdej chwili, zaś jedyną osobą zdolną opanować sytuację w razie takiej katastrofy była Milady. Tymczasem czarodziejka wypowiedziała służbę i postanowiła leżeć przed telewizorem cały weekend…

– Milady – jęknął z rozpaczą, spoglądając na przyjaciółkę. Nie przejęła się tym. – Eee, Sunny, nie powinnaś spędzić trochę czasu z rodzicami albo z przyjaciółmi?

– Skąd! Ja mam pięciu braci, pamiętasz? Mamusia musi ich ciągle pilnować, więc mnie nawet nie zauważa, a ludzie ze szkoły sądzą, że jestem potwornie nudna! Pff, zresztą kto chciałby spędzać z nimi czas?

Piotr przez chwilę miał dziwną minę. Dopiero po kilku sekundach uświadomił sobie, że Sunny Sun bywa Elżbietą, a więc koledzy – i prawdopodobnie rodzina – nie znają jej bardziej niszczycielskiego oblicza, które ujawniała ilekroć odwiedzała swych magicznych przyjaciół. Czyli: każdego dnia po lekcjach.

Z przedpokoju dobiegł hałas. Podejrzane odgłosy mogły równie dobrze świadczyć o tym, że jakiś biedny włamywacz postanowił ich okraść, nie wiedząc, co czyni, jak o tym, że Sun przez przypadek otworzyła na środku korytarza portal do piekielnych wymiarów, bądź kilka organizmów ze zlewu zdołało uniknąć eksterminacji i teraz powracają po zemstę. Piotr rzucił się więc do drzwi, gotów bronić swego mieszkania, rozanielona Sunny pognała za nim, chcąc zobaczyć ukochanego w akcji, a Milady niechętnie zgramoliła się z kanapy. Ledwo stanęła na progu, coś padło jej do nóg.

– Miiiilady! – zawyło indywiduum. – Ja już zawsze będę grzeczny!

– A kysz, potworze! – krzyknęła, celując w podejrzanego typa ręką, z palców trysnęło coś, co bardzo przypominało prąd. Osobnik wrzasnął z bólu i potoczył się po dywanie pod nogi Sunny Sun.

– Ej, Milady! To przecież Staruszek!

– Że co?! Chodź tu natychmiast! O cholera, przecież on wygląda totalnie jak ja!

Chłopak miotający się po dywanie miał kasztanowe włosy, a także (jak się okazało, gdy Milady złapała go za rzeczone włosy i zmusiła do zaprzestania rzucania się) brązowe oczy, piegi, trójkątne brwi i lekko spiczaste uszy. Był raczej chudy i niewysoki – zupełnie jak Milady. Gdyby miała bliźniaka, zapewne wyglądałby dokładnie tak.

– O kurcze – mruknęła. – A zawsze wyobrażałam sobie, że Staruszek byłby panem w podeszłym wieku, wygrażającym ludziom laską…

Dalsze rozważania przerwał jej sam Staruszek, który rzucił się z łkaniem prosto w ramiona Milady, nie zrażony tym, że chwilę wcześniej poraziła go prądem.

– To było straaaaszne! Nie zostawiajcie mnie więęęcej!

Milady uwolniła się z objęć Staruszka i cofnęła, odrobinę oszołomiona. Niecodziennie spotykasz swój laptop, zamieniony w człowieka, który mógłby być twoim bliźniakiem. Co więcej zdawało się, że Staruszek ma za sobą ciężkie przeżycia. Jego ubranie było brudne i poszarpane, oczy miał przekrwione, a lewe zostało podbite.

– Co mu się stało? – spytał Piotr, obchodząc Staruszka dookoła.

– Ja już nie chcę być człowiekiem – zachlipał. – Ona się na mnie rzuciła! A potem zostałem pobity, okradziony, zmarzłem i tak strasznie boli mnie głowa…

– Aaaa! – Czarny Piotruś pokiwał głową ze zrozumieniem. – Ma kaca. Nic dziwnego, że nie chce być człowiekiem.

– Tak czy inaczej, to się świetnie składa – oznajmiła Milady. – Nawet nie chcę słyszeć o tym, jak cię molestowano, bito i jak marzłeś… Po prostu stawaj się znowu laptopem i już!

Staruszek spojrzał na nią ze zdumieniem.

– Ja? To ty tu jesteś czarodziejką! Odczaruj mnie!

– Zaraz… ale ja nie mam pojęcia, jak to zrobić.

Zapadła cisza. Piotr, Sunny i Staruszek przypatrywali się Milady tak intensywnie, ze aż poczuła się nieswojo. W końcu wzruszyła ramionami, wyraźnie zirytowana.

– No co? Czy ja zawsze muszę wszystko wiedzieć i rozwiązywać każdy problem?!

– No tak – przytaknęła Sunny Sun. – To ty zamykasz przejścia do demonicznych wymiarów, egzorcyzmujesz duchy, odczarowujesz nauczycieli, których zamieniam w żaby, wyłapujesz chochliki, które wypuszczę w szkole i w ogóle…

– Naprawdę nie umiesz tego zrobić? – spytał Piotr. – Niczego nie ma w tych księgach czarów?

– Najmłodsza ma ponad sześćdziesiąt lat! Myślisz, że znajdę w którejś zaklęcie zamieniające komputer w człowieka?!

– Jesteś z nas najlepsza i studiujesz informatykę, powinnaś coś z tym zrobić.

– Nie umiecie mnie przywrócić do poprzedniej postaci?!

Staruszek, który zdążył się podnieść, znów opadł na podłogę i zaczął walić głową o ścianę.

– Hej, spokojnie, prędzej czy później cię odczarujemy… chyba – wymamrotała Milady, klepiąc go po ramieniu. – A tymczasem… hm… jak mocno jesteś człowiekiem? Znaczy się, zostało coś w tobie z komputera? Jakieś bazy danych, czy coś?

– Nie straciłem danych – odparł Staruszek, pociągając nosem. Sunny Sun pisnęła i podskoczyła do góry z radości.

– Mamy własnego androida! – wykrzyknęła. – Jak w filmach science – fiction!

– Tak, tak, tak. – Milady lekceważąco machnęła ręką. – W końcu go odczarujemy. Ale teraz… jeśli masz gdzieś tam moją pracę zaliczeniową, trzeba wymyśleć, jak podłączyć cię do drukarki…

*

 

Marta i Antoni Kowalscy mieszkali na piątym piętrze w trzypokojowym mieszkaniu. Nierozsądnie zafundowali sobie szóstkę dzieci i zapewne mieliby kłopoty z lokum, gdyby nie to, że na przeciwko mieszkali rodzice Marty, którzy użyczyli im dwóch pokojów. Jeden oddali do dyspozycji swojej jedynej wnuczki, Elżbiety.

– Jak było u koleżanki? – spytała babcia, gdy Elżbietka stanęła na progu. – Milenki, prawda?

– Tak, babciu, Mileny. W porządku. Dawała mi korepetycje z informatyki.

– Umyj ręce, Elu i chodź na obiad.

Ela posłusznie poszła do łazienki. Babcia Joanna westchnęła, pokręciła głową i spojrzała na swojego męża.

– Nie uważasz, że Elcia jest trochę… zahukana?

Marek uniósł nieprzytomny wzrok znad gazety.

– Nie, czemu? To dobre, grzeczne dziecko. Wydaje ci się tak, bo jej bracia ciągle rozrabiają.

Dobre, grzeczne dziecko, wróciło do kuchni i usiadło przy stole. Joanna postawiła przed nią talerz zupy i Elżbieta zabrała się do jedzenia. W przeciwieństwie do braci nigdy nie grymasiła, nie siorbała, nie wylewała na siebie rosołu ani nie próbowała obrzucić jedzeniem rodzeństwa.

– Codziennie chodzisz do tej Milenki… Mogłabyś kiedyś zaprosić ją do nas. A ten Piotruś, o którym kiedyś opowiadałaś? Robiliście dziś coś ciekawego?

Elżbietka oblizała łyżkę, głęboko zastanawiając się nad odpowiedzią. Była osobą z natury prawdomówną i nie chciała okłamywać babci, ale ta na pewno nie uwierzyłaby w opowieść o laptopie zamienionym w człowieka. Z drugiej strony, czy to było naprawdę coś nadzwyczajnego? Pomyślała o tym, jak w zeszły wtorek sąsiadka Milady znalazła w piwnicy Klausa i uznała go za zboczeńca, przypomniała sobie polowanie na zbiegłe chochliki i lekcję czarów dwa tygodnie temu, kiedy przez przypadek przenieśli się w czasie.

– Nic niezwykłego, babciu – zapewniła, całkiem szczerze. – To był zupełnie zwyczajny dzień.

 

 

Koniec

Komentarze

[Tak, wiem, jak głupio brzmi imię Sunny Sun, ale jestem do niego bardzo przywiązana. Wyjaśnienie, skąd się wzięło ono i "przemiany" Sunny znajduje się w innym opowiadaniu, tamto jest jednak jeszcze bardziej wariackie niż tu, więc wolę go nie prezentować.]

Słodkie i sprawnie napisane. Zazwyczaj nie lubię takich opowiadań, ale muszę przyznać, że czytało się to diablo miło.
Pozdrawiam :)

Ot, takie zupełnie zwyczajne opowiadanko ;) Czyta się gładko, bohaterowie z charakterem, spora dawka niewymuszonego humoru. W sam raz na dobranoc (przeczytałam sobie wczoraj przed snem).

Chętnie przeczytałabym tę wariacką historię Sunny Sun :D 

Spokojne, wesołe, niby nie moja bajka a czytałam z przyjemnością. Naprawdę. Jest coś w Twoim stylu takiego, że, no... lubię czytać to, co napiszesz. Charakter Sunny Sun jest rewelacyjny. I rzeczywiście, dziwne imię, ale moim osobistym zdaniem nie przebije autentycznego męskiego (!) imienia... Rainbow Sun ;)

Przyznaję, Rainbow Sun nie pobija. Jak można tak skrzywdzić dziecko..?
Bardzo dziękuję za opinię;) Tak, to miało być takie zupełnie zwyczajne opowiadanko, które miło się czyta i być może wzbudza uśmiech na twarzy. Cieszę się, że przynajmniej po części wyszło.

Ubawiłam się. Lekkie i sympatyczne.

Świetne, bardzo mi się podobało i przyjemnie czytało. Zastanawiam się tylko, gdzie Milena zlokalizowała gniazdko w Staruszku, żeby podłączyć drukarkę... a nie, chwila. Nie chcę wiedzieć!

Ja też wolę nie wiedzieć, Estero, serioXD Ten temat pominę więc milczeniem, wierzę, że moi magowie jakoś dadzą sobie radę.

Kilka razy prawie w głos się roześmiałam :)
Ale żeby zrobić błąd w nazwisku Mistrza? Noo, moja droga, coś takiego bezwzględnie ucina rozważania nad szóstką.

*pad*
O jasna... źle napisałam nazwisko Pratchetta! Kajam się w pyle. Raju, ale mi wstyd. Niezgodo, możesz spokojnie i jeden stawiać, za taką zbrodnie mi się należy.
*czołga się w pyle, czerwona ze wstydy*

I tak mu nakabluję ;)

Przyjmę to z pokorą, Niezgodo. Zasłużyłam sobie;p

Nowa Fantastyka