- Opowiadanie: GaPa - Miłość

Miłość

Bied­na jo­se­he­im ro­bi­ła co mogła, by opo­wia­da­nie było choć trosz­kę lep­sze.  Cóż mogę dodać, to na­praw­dę dziel­na ko­bie­ta.

٩(̾●̮̮̃̾•̃̾)۶

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Miłość

Kiedy za­pa­la ostre, jasne górne świa­tło, znika cały urok na­tu­ra­li­stycz­nej sceny, uzy­ska­ny mięk­ką grą świa­tło­cie­ni. Za­my­ka po­zo­sta­wio­ne na oścież drzwi wej­ścio­we. Oj­ciec chra­pie pi­jac­ko, nagi, nie­atrak­cyj­ny, na pod­ło­dze. Przy­gar­bio­na stoi na środ­ku po­ko­ju. Nie­mal ulega roz­pa­czy, ale po­wstrzy­mu­je się. Gdyby za­czę­ła szlo­chać, głę­bo­ko, nie do po­wstrzy­ma­nia, bo­leść nie­odwo­łal­nie wbi­ła­by się w ścia­ny, za każ­dym razem wy­sy­sa­jąc tlen z płuc. Kręci głową i za­czy­na sprzą­tać.

Mię­dzy rę­ko­ma męż­czy­zny leży szkla­na fi­gur­ka tań­czą­cej ba­let­ni­cy. Na szczę­ście da się ją łatwo po­skle­jać, dziew­czy­na ma w tym wpra­wę. Po raz mi­lio­no­wy wskrze­sza ulu­bio­ny bi­be­lot nie­ży­ją­cej, nigdy nie wi­dzia­nej matki, po czym ogar­nia pokój. Przy­kry­wa śpią­ce­go tatę na­rzu­tą, z obrzy­dze­niem wy­rzu­ca za­żół­co­ne gacie do śmiet­ni­ka. Rzy­go­win nie jest w sta­nie tknąć. Długo wpa­tru­je się nie­wi­dzą­cy­mi ocza­mi w roz­ko­ły­sa­ne ga­łę­zie drze­wa, nim za­bie­ra ją przy­pływ płyt­kie­go snu.

 

Oj­ciec stoi przy zle­wie. Z za­an­ga­żo­wa­niem za­bie­ra się do pracy, jakby za­pro­wa­dzał ład na świe­cie, po­ko­nu­jąc en­tro­pię, de­mo­ny, całe zło. Włą­czył swój ulu­bio­ny ka­wa­łek. Przy za­pę­tlo­nym “Exi­led” Judas Priest, przy­gnę­bia­ją­cym utwo­rze, któ­re­go dziew­czy­na słu­cha­ła na okrą­gło przez ostat­ni mie­siąc, bo pa­ra­dok­sal­nie do­da­wał oboj­gu otu­chy, jego ręce nie­zmor­do­wa­nie usta­wia­ją w prze­myśl­nym pla­nie umyte na­czy­nia na su­szar­ce, by dało się je potem łatwo i spraw­nie po­ukła­dać w szaf­kach. Bez prze­rwy pa­pla­jąc zerka na nią ukrad­kiem, upew­niw­szy się, że dziew­czy­na wie o tym, a ona udaje, że jest ob­ra­żo­na. Są szczę­śli­wi.

― Do­brze, że nie po­sprzą­ta­łaś po mnie. Naj­gor­sze, co może spo­tkać al­ko­ho­li­ka, usu­wa­nie sprzed oczu brzyd­kiej otocz­ki na­ło­gu. Ja co praw­da nie je­stem uza­leż­nio­ny, paź­dzier­nik się skoń­czył i wra­cam do ży­wych, ale za­sa­da to za­sa­da. Cho­ciaż muszę przy­znać, że to naj­bar­dziej ko­lo­ro­wy paw, jaki wi­dzia­łem. Pijąc mu­sia­łem, na sku­tek sa­mo­ist­ne­go wy­zwo­le­nia wiel­kiej dawki ener­gii, prze­nieść się w cza­sie i sha­fto­wać na obraz Clau­de Mo­ne­ta, nie­świa­do­mie roz­po­czy­na­jąc nowy trend w sztu­ce. Oczy­wi­ście o tan­tie­mach mogę za­po­mnieć, no ale przy­naj­mniej zro­bi­łem coś dla świa­ta. Jak już prze­sta­niesz się dąsać, ob­sta­wiam go­dzi­ny po­po­łu­dnio­we, zdasz re­la­cję, jak sobie ra­dzi­łaś przez ten mie­siąc. Bę­dziesz się mu­sia­ła przy­zwy­cza­ić, że sta­ru­szek jest na cha­cie, uwa­żać z chło­pa­ka­mi i te de. Oczy­wi­ście ruszę do ja­kiejś ro­bo­ty, żeby spryt­nym tri­kiem, gdy nie bę­dziesz pa­trzeć, za­peł­nić ci szafę, bo ile mo­żesz łazić w tej samej blu­zie. Ja to oczy­wi­ście co in­ne­go, u mnie ten wie­ko­wy łach jest eks­pre­sją mojej oso­bo­wo­ści i te pe, u cie­bie ozna­ką za­nie­dba­nia. Żeby była ja­sność, na­praw­dę cie­szy mnie, że je­steś taka od­po­wie­dzial­na i doj­rza­ła, po to wła­śnie ma się ro­dzi­ców. Żeby stali z boku, po­wstrzy­mu­jąc się z ca­łych sił, by nie zła­pać dziec­ka za rękę, gdy bawi się za­pal­nicz­ką po raz pierw­szy. Żeby krwa­wi­ło im serce, gdy dzie­ci się po­ty­ka­ją. Żeby wpy­chać watę w roz­bi­te nosy. No i naj­waż­niej­sze: aby je roz­śmie­szać, gdy roz­pę­ta się burza. Nie mu­sisz tego za­pa­mię­ty­wać, masz wła­sne buty.

Ob­ser­wu­je ją przez okno. Zimny wiatr targa błysz­czą­ce, świe­żo umyte włosy. Ani razu się nie obej­rza­ła. Gdy zni­kła za ro­giem, bez­gło­śnie ob­sta­wia „albo teraz za­ło­ży czap­kę, albo nie” i uśmie­cha się.

― Czyż może być le­piej, Hugo? ― rzuca do pu­ste­go miesz­ka­nia.

 

Po­po­łu­dniem od­wie­dza­ją zna­jo­mych. Wy­pro­sto­wa­na córka ni­czym ra­kie­ta śmiga po scho­dach i już po chwi­li z góry do­bie­ga­ją gło­śne śmie­chy dwóch na­sto­la­tek.

― Hej, Marta ― Hugo wita panią domu.

― Jak było?

― Coraz cię­żej. Ja wiem, że trze­ba, w końcu w paź­dzier­ni­ku po­że­gna­łem nie­mal wszyst­kich, na któ­rych po­win­no mi za­le­żeć, ale zdro­wie już nie to. Cóż, jak bra­ku­je kon­dy­cji, po­zo­sta­je upór i kon­se­kwen­cja. Te za­pi­te po­ran­ki, na si­li­ko­no­wych pier­siach pa­nie­nek, któ­rym trze­ba po­ma­gać w przed­sta­wia­niu się, a cza­sem nawet przy męż­czy­znach, któ­rzy do­brze wie­dzą, jak się na­zy­wa­ją. Cięż­ka ha­rów­ka. Zo­bacz, taki po­stęp wkoło, a w al­ko­ho­lach cią­gle to samo. Po­mię­dzy sto­łem a usta­mi ręka z kie­lisz­kiem trzy razy się znu­dzi, no, ale jakoś pcham ten wózek. Teraz znowu je­de­na­ście mie­się­cy spo­ko­ju.

― Wiesz co, jak raz po­wiesz praw­dę, to w Ziemi otwo­rzy się wiel­ka dziu­ra ― ri­po­stu­je cie­pło ko­bie­ta.

Mąż Marty wpada, przy­bi­ja piąt­kę, bur­kli­wie mówi coś do żony, maj­stru­je przy ko­min­ku i wy­cho­dzi.

― Nie bę­dzie to łatwe dla nas oboj­ga, ale o Marto, wiem, jak ura­to­wać twoje mał­żeń­stwo.

― Wy­obra­żam sobie. ― Go­spo­dy­ni udaje prze­ra­że­nie.

― Po­mo­gę ci, znamy się tyle lat. Cho­dzi o seks oral­ny. Nie jakiś tam, ską­d­inąd uro­czy, nie­spo­dzie­wa­ny lo­dzik, ale praw­dzi­wie za­an­ga­żo­wa­ną ję­zy­ko­wą pasję. Za nie­wiel­ką opła­tą, a to dla­te­go, że cię sza­nu­ję, i wiem, że gdy­bym za­pro­po­no­wał ci to za darmo, po­my­śla­ła­byś, że nisko cię cenię, pro­po­nu­ję in­dy­wi­du­al­ny kurs seksu oral­ne­go. Coraz bar­dziej je­stem prze­ko­na­ny, że to je­dy­ny ra­tu­nek dla wa­sze­go mał­żeń­stwa. Nie mogę pa­trzeć, jak cier­pi­cie.

― Za zimno, nie zjemy na patio tylko w środ­ku ― za­rzą­dza Marta. ― I Hugo, do­ce­niam tro­skę ― do­da­je.

Uśmie­cha­jąc się za­czy­na roz­sta­wiać na­czy­nia. Męż­czy­zna po­ma­ga jej nie­spiesz­nie. Pro­wa­dzą le­ni­wą roz­mo­wę na ode­rwa­ne te­ma­ty, aż wszy­scy gro­ma­dzą się i roz­po­czy­na­ją po­si­łek.

― Mo­że­my nie iść jutro do szko­ły? ― py­ta­ją chó­rem dziew­czy­ny.

― Nie ma spra­wy, zło­ży­cie się po dwie stówy i mo­że­cie gnić w cha­cie. Trze­ba wy­ko­rzy­stać wy­cho­waw­cze aspek­ty każ­dej sy­tu­acji ― pro­po­nu­je Hugo.

― Ale po co tra­cić czas na szko­łę, jak wkrót­ce ma być ko­niec świa­ta ― po­dej­mu­ją ne­go­cja­cje.

― Znowu prze­krę­cił się ka­len­darz Majów?

― No prze­cież w Zie­mię ma ude­rzyć aste­ro­ida.

― Taaa… ile to już tych koń­ców świa­ta było. Co ty­siąc lat parę zer na­gro­ma­dzi się przy wio­dą­cej cy­frze i już potop albo przy­naj­mniej tych czte­rech we­so­łych ko­nia­rzy „cześć sześć sześć sześć” grozi pla­ne­cie. Prze­cież co chwi­lę or­bi­tę ziem­ską prze­ci­na albo ma prze­ciąć ja­kieś ciało nie­bie­skie, nie mar­tw­cie się, no chyba że wy­bie­ra­cie się do Cze­la­biń­ska albo je­ste­ście di­no­zau­ra­mi. Zresz­tą, moja o od­po­wied­niej wy­so­ko­ści córko, nie­dłu­go je­dzie­cie ze szko­ły na wy­ciecz­kę do sto­li­cy. Czy byle me­te­oryt po czymś t a k i m mógł­by wzmóc en­tro­pię owych te­re­nów? Sama sobie od­po­wiedz. Teraz macie sie­dzieć i plot­ko­wać, pod­nie­cać się ży­ciem przy­stoj­nia­ków z mod­nych se­ria­li, kto na kogo po­pa­trzył wy­mow­nie albo nie w szko­le. Zna­czy stan­dard, po­ko­je mają być po­sprzą­ta­ne, lek­cje od­ro­bio­ne. A pra­ca­mi ame­ry­kań­skich na­ukow­ców…

― Za­pew­ne Xian Li i Paszcz­kow­skie­go ― wtrą­ca pod­chmie­lo­ny mąż Marty.

…sobie głowy nie za­przą­taj­cie. W końcu je­ste­ście na­sto­lat­ka­mi, jesz­cze nie ludź­mi.

Dziew­czy­ny prze­drzeź­nia­ją ich przez chwi­lę, aż znu­żo­ne za­le­ga­ją na fo­te­lach, z ko­mór­ka­mi w rę­kach. Do­ro­śli robią to co zna­ją­cy się od po­cząt­ku świa­ta do­ro­śli robić zwy­kli. Wie­czór objął ich, przy­tu­lił i wy­pchnął do wy­god­nych le­go­wisk.

 

Pani McGor­nik, jakże żywa i czuj­na na wszyst­kie za­gro­że­nia, czy­ha­ją­ce na sto­ją­ce w roz­kro­ku mię­dzy do­ro­sło­ścią a dzie­ciń­stwem isto­ty, któ­rych ro­dzi­ce są tak nie­kom­pe­tent­ni i nie­od­po­wie­dzial­ni, ze zbo­la­łą miną wy­gła­sza swoją kwe­stię.

― Bar­dzo dzię­ku­ję, że mógł pan po­je­chać z nami na wy­ciecz­kę. Mama Magdy roz­cho­ro­wa­ła się… ― za­wie­sza pełen wąt­pli­wo­ści głos, nie po­zo­sta­wia­jąc złu­dzeń, co sądzi o ubra­nym w wy­tar­tą bluzę męż­czyź­nie. Pa­trzy na jego córkę, sym­pa­tycz­ną, in­te­li­gent­ną dziew­czy­nę, za­cho­wu­ją­cą się gło­śniej niż za­zwy­czaj i nie po­dej­mu­je wątku.

 

Sześć go­dzin póź­niej wy­peł­nio­ny bu­zu­ją­cy­mi hor­mo­na­mi, umę­czo­nym kie­row­cą i cia­łem pe­da­go­gicz­nym au­to­kar wy­wra­ca się, pchnię­ty na­głym po­dmu­chem. Od ro­dzin­ne­go mia­sta dzie­li ich nie­mal pięć­set ki­lo­me­trów. Niebo za­snu­wa się ciem­no­ścią, zie­mia drży. Jesz­cze nie ma po­łu­dnia. Nie­licz­ne la­tar­nie, które prze­trwa­ły ka­ta­klizm, za­świe­ca­ją się na chwi­lę i gasną. Sły­chać krzy­ki.

 

― To tylko przed­smak ― oznaj­mia ra­tow­nik me­dycz­ny. Sy­tu­acja wy­da­je się być opa­no­wa­na. W bla­dym świe­tle ja­rze­nió­wek do­wia­du­ją się, że w miej­scu ich mia­sta zieje po­tęż­ny kra­ter. W skali pla­ne­ty nie jest to od­osob­nio­ne zja­wi­sko.

― Kara boża! ― krzy­czy jakaś nie­wia­sta i pada na ko­la­na. Ra­tow­nik kręci przy skro­ni pal­cem kółka i rusza dalej. Musi na­sta­wiać zła­ma­ne kości, li­czyć koń­czy­ny roz­hi­ste­ry­zo­wa­nym pa­cjen­tom, do­ko­ny­wać drob­nych cudów sku­pia­jąc się wy­łącz­nie na pracy. Dla­te­go nie wa­riu­je. Cicho klnie pod nosem.

― Chcesz być w wia­do­mo­ściach czy ru­sza­my dalej? ― pyta Hugo córkę. Do­da­je, że nie otrzy­ma­li chyba peł­ne­go pro­gra­mu wy­ciecz­ki, bie­rze roz­trzę­sio­ną dziew­czy­nę za rękę i wy­cho­dzą z wiel­kie­go na­mio­tu, lo­kal­ne­go cen­trum kry­zy­so­we­go. Po dro­dze mi­ja­ją sze­reg przy­kry­tych prze­ście­ra­dła­mi ciał. We­dług za­pew­nień przed­sta­wi­cie­li władz to ko­niec za­gro­że­nia, ale wie­czo­rem w sie­dzi­bie ONZ ma być wy­gło­szo­ne spe­cjal­ne orę­dzie do wszyst­kich na­ro­dów.

 

Wspa­nia­łe ani­ma­cje, dłu­gie wy­stą­pie­nia na­ukow­ców, świa­to­wych au­to­ry­te­tów z róż­nych dzie­dzin. Rangę wy­da­rze­nia pod­kre­śla wiel­ka rze­sza ce­le­bry­tów te­le­wi­zji śnia­da­nio­wych, obec­nych w stu­dio o nie­zwy­kłej dla nich porze. Usta­wia­ją się w atrak­cyj­nych po­zach w kie­run­ku kamer, dziel­nie wal­cząc o miej­sce w ka­drze. Oglą­da­ją­cy chło­ną spek­takl w mil­cze­niu. Hugo je cie­płą zupę i za­chę­ca córkę do tego sa­me­go.

― Ile to już razy się po­my­li­li. Cał­kiem nie­daw­no Zie­mia była pła­ska, a jak się za­okrą­gli­ła to trze­ba było czasu, żeby za­czę­ła ga­niać wokół Słoń­ca a nie od­wrot­nie ― re­agu­je na to, co dzie­je się na ekra­nie, ale w jego gło­sie bra­ku­je zwy­cza­jo­wej pew­no­ści sie­bie. Prze­cież mówią, że za rok stara, umę­czo­na Zie­mia koń­czy bieg. ― Jakby była ja­kimś wy­eks­plo­ato­wa­nym do­staw­cza­kiem! ― ze zło­ścią gło­śno koń­czy myśl.

― Tak na­praw­dę to nie ma gdzie się scho­wać? ― Dziew­czy­na pra­gnie kon­kre­tów.

Hugo kiwa głową z za­ci­śnię­ty­mi usta­mi. Chce przy­tu­lić córkę, ale ta na­je­ża się.

― I co teraz?

― Myślę, że roz­pocz­ną się mi­gra­cje. Je­ste­śmy ludź­mi, za­wsze w ruchu. Trze­ba się przy­go­to­wać do po­dró­ży. Gdzieś za­rzu­ci­my ko­twi­cę po­śród cha­osu. Za­kręć­my kołem for­tu­ny. Kto wie, jakie przy­go­dy nas cze­ka­ją? Za­praw­dę po­wia­dam ci, bejbe, szko­łą nie mu­sisz się już mar­twić.

― Tato ― mówi takim tonem, że Hugo na chwi­lę od­wra­ca wzrok. Mruga szyb­ko. Potem pa­trzy na nią cie­pło, długo. Wzdy­cha.

― Bę­dzie­my się trzy­mać tej wy­wło­ki Ziemi jak klesz­cze, ma­lut­ka. To bę­dzie gęsty od wy­da­rzeń czas. Tak to widzę. Przej­dzie­my do bar­dziej przy­ziem­nych spraw. Zaj­mie­my się zwy­kłym, bio­lo­gicz­nym prze­trwa­niem. Spra­wy się uprosz­czą. Ten, kto umie opra­wić kró­li­ka, bę­dzie wart wię­cej niż dy­rek­tor domu ma­kler­skie­go. Mówię o ludz­ko­ści. Oglą­da­łaś „Ostat­ni brzeg”?

― Nie.

― Wer­sja z Gre­go­rym Pe­ckiem, ta, w któ­rej gra Fred Asta­ire, jest bliż­sza książ­ko­we­mu pier­wo­wzo­ro­wi. Jest lep­sza, aż do koń­ców­ki. Tutaj rzą­dzi now­sza wer­sja, z ak­to­rem któ­re­go na­zwi­ska nigdy nie mogę sobie przy­po­mnieć. Za­koń­cze­nie miaż­dży. I wła­śnie to przy­kład tego, co wkrót­ce prze­pad­nie. To­tal­na zmia­na de­ko­ra­cji. Wiesz, z czego się cie­szę?

Dziew­czy­na czeka na od­po­wiedź.

Hugo na­bie­ra po­wie­trza i mówi.

― Do­sta­li­śmy świet­ną odzież wierzch­nią. Cie­płą, lekką. Prze­jaw ge­niu­szu na­sze­go ga­tun­ku. Czyż nie na tym po­win­ni­śmy się sku­pić?

 

Wra­ca­ją do noc­le­gow­ni, oto­cze­ni przez szme­ry roz­go­rącz­ko­wa­nych gło­sów. Nie za­sy­pia­ją, ale sta­ra­ją się leżeć nie­ru­cho­mo. Żadne nie chce zbu­dzić dru­gie­go. Zza gę­stej po­kry­wy wciąż nie widać gwiazd. Wie­dzą, czym jest ciem­na za­sło­na. Mo­le­ku­ły, które two­rzy­ły ich przy­ja­ciół, ławki, dziu­ra­we ulice, ramy okien­ne osie­dlo­wych skle­pi­ków, psie budy. Mapa ich życia. Nie­prze­rwa­ny stru­mień hi­sto­rii bez ciągu dal­sze­go, tań­czą­cy dzię­ki uprzej­mo­ści ko­smicz­ne­go złomu. Pacz­ka bez ad­re­su nadaw­cy do­tar­ła do celu.

 

Gdyby nie barwa opadu, można by po­my­śleć, że jest zwy­kły, spo­koj­ny zi­mo­wy wie­czór. Było jed­nak samo po­łu­dnie, niebo prze­sła­nia­ły chmu­ry pyłu a tłu­ste, czar­ne płat­ki nie były śnie­giem, lecz sadzą. Sta­ra­ją się nie od­da­lić za bar­dzo od noc­le­gow­ni.

― Cio­cia Marta? ― pada krót­kie py­ta­nie. Jedno z serii tych, które muszą za­brzmieć.

― Wiesz, co mi po­wie­dzia­ła ko­bie­ta w Cen­trum Kry­zy­so­wym, gdy po­da­łem ad­re­sy na­szych bli­skich?

Po­nie­waż dziew­czy­na mil­czy, Hugo sam sobie od­po­wia­da, od­da­jąc sens wy­po­wie­dzi zmę­czo­nej urzęd­nicz­ki.

― Nie trzy­ma się wszyst­kich jaj w tym samym ko­szy­ku.

Wie, że praw­dzi­wa isto­ta stra­ty do­trze do dziew­czy­ny póź­niej. W ja­kiejś pro­za­icz­nej sy­tu­acji. Bę­dzie sie­dzia­ła, je­dząc swoją ulu­bio­ną po­tra­wę, gdy przy­po­mni sobie, że naj­le­piej to danie przy­rzą­dza­ła bab­cia. Szloch wy­rwie ją znad ta­le­rza i na nie­skoń­cze­nie in­ten­syw­ną chwi­lę sta­nie po­śród ro­dzi­ny, na tyle długo, żeby czas po­wro­tu eks­plo­do­wał naj­więk­szym wy­obra­żal­nym bólem.

― Kiedy mi jest smut­no, po pro­stu pła­czę, to na­tu­ral­ne ― za­zna­cza Hugo.

― Nigdy jakoś nie wi­dzia­łam ― od­po­wia­da bo­jo­wo dziew­czy­na. Ką­ci­ki jej ust drżą. Po­dą­ża za wzro­kiem ojca i pa­trzy na star­ca, który co jakiś czas pró­bu­je wbić się w stru­mień ciem­nych syl­we­tek, po czym siada na kra­węż­ni­ku i po­wta­rza cykl. Pod­cho­dzą do niego. Z bli­ska męż­czy­zna nie wy­glą­da na zre­zy­gno­wa­ne­go. Przy­po­mi­na spor­tow­ca, który otrzy­mał silny cios w głowę i nie wie, którą bram­kę ata­ko­wać.

― Całe życie w epi­zo­dach ― żar­to­bli­wym tonem, za­miast po­wi­ta­nia, mówi Hugo.

― Po pro­stu nie wiem, o co cho­dzi w tej astro­no­mii. Im dłu­żej to przed­sta­wia­li, tym mniej ro­zu­mia­łem ― sły­szą w od­po­wie­dzi za­dzi­wia­ją­co mocny głos.

Sta­rzec stoi wy­pro­sto­wa­ny, jak na apelu.

― Były woj­sko­wy? ― ry­zy­ku­je Hugo.

― Tak jest!

Przez chwi­lę przed ocza­mi star­ca prze­la­tu­ją szrap­ne­le i zdal­nie ste­ro­wa­ne po­ci­ski. Razem z po­dob­ny­mi mu mło­dzień­ca­mi pró­bu­ją zabić ni­czym nie róż­nią­cych się od nich chło­pa­ków po dru­giej stro­nie. Za jakiś czas razem pójdą na piwo, ale teraz jest wojna. Sy­tu­acja, która czę­sto się po­wta­rza w hi­sto­rii i którą zna. Kto strze­la tym razem?

― Pro­szę sobie wy­obra­zić, że sie­dzi­cie w oko­pie. Po­wiał wiatr i spa­dły na was zia­ren­ka dmu­chaw­ców. To wła­śnie teraz. Za rok Zie­mia znaj­dzie się w miej­scu, gdzie za­cznie się praw­dzi­wa ka­no­na­da.

Sta­rzec przez chwi­lę trawi in­for­ma­cje. Ba­daw­czym spoj­rze­niem ob­rzu­ca sto­ją­cą przed nim parę. Dziew­czy­na robi hardą minę, ale do­świad­czo­ny fron­to­wiec nie daje się zwieść. To­wa­rzy­szą­cy jej męż­czy­zna ma zmę­czo­ny wzrok ofi­ce­ra, który wie, że pier­ścień okrą­że­nia jest szczel­ny, nie­kom­pe­tent­ne do­wódz­two nie po­zwa­la się pod­dać, wspar­cia nie bę­dzie, za każ­dym pod­wład­nym stoją po­sza­rza­łe za­stę­py matek, sióstr, braci, przy­ja­ciół i za­gu­bio­nych dzie­cia­ków, po­zba­wio­nych oj­cow­skiej opie­ki.

― Nie­tu­tej­si?

― Czło­wiek na chwi­lę wy­je­dzie z mia­sta, a potem bez prze­rwy po­ka­zu­ją pa­ru­ją­cą kupę żużlu w miej­scu, gdzie było. Po­my­śleć, że przez całą drogę za­sta­na­wia­łem się, czy nie zo­sta­wi­łem na gazie czaj­ni­ka. Jeśli mam być szcze­ry, to coś mi mówi, że już się nie do­wiem.

― Macie gdzie pójść? ― pada rze­czo­we py­ta­nie.

Hugo ukrad­kiem zerka na córkę i mi­ni­mal­nym ru­chem głowy za­prze­cza. Czuje się, jakby na każ­dym ra­mie­niu spo­czę­ła co naj­mniej gwiaz­da neu­tro­no­wa, przy­gwoż­dża­jąc go do grun­tu. Widzi, jak sta­rzec na wy­cią­gnię­tej z kie­sze­ni ulot­ce kre­śli kilka zdań.

― Jak­by­ście chcie­li zwie­dzić cie­płe kra­iny, na­pi­sa­łem wam adres. Ugosz­czą was tam.

― Po­ra­dzi pan sobie? Może gdzieś pod­pro­wa­dzić?

Jed­nak wojak nie zwra­ca na nich uwagi, my­śla­mi jest już gdzie in­dziej.

― Ko­niec. Nie mogli tak od razu po­wie­dzieć? Po pro­stu ko­niec. Muszę prze­pro­sić kilka osób. Z czy­stym su­mie­niem… ― mam­ro­cząc od­cho­dzi, tym razem nie ma pro­ble­mu z włą­cze­niem się do ruchu.

― Jak się coś powie gło­śno, to nagle staje się praw­dą. Nie, ma­lut­ka? ― mówi Hugo. W my­ślach wy­li­cza wszyst­kie rze­czy, jakie po­win­na prze­żyć ko­bie­ta w swoim życiu i ze­sta­wia to z ka­len­da­rzem. Jeden rok. Czuje się winny. Okra­dzio­ny. ― Po­trzeb­ne nam dobre buty ― mówi au­to­ry­ta­tyw­nie. Oj­co­we za­wsze mają plan, nie­praw­daż?

 

Muszą ostroż­nie stą­pać, bo ulice pełne są szkła. Mi­ja­ją sie­dzą­ce­go z bro­nią wła­ści­cie­la skle­pu z ar­ty­ku­ła­mi AGD. Lu­dzie ła­du­ją do toreb opie­ka­cze, mik­se­ry, blen­de­ry. Zer­ka­ją na niego, ale gość nie re­agu­je. Nie­wi­dzą­cym wzro­kiem pa­trzy w głąb sie­bie. Z półki spada z gło­śnym ło­mo­tem ku­chen­ka mi­kro­fa­lo­wa. Nawet to nie jest w sta­nie wy­rwać go z le­tar­gu.

W skle­pie z obu­wiem rów­nież obec­ny jest wła­ści­ciel. Robi in­wen­ta­ry­za­cję. Nie­spiesz­nie za­glą­da do pu­de­łek. Jeśli towar zy­sku­je apro­ba­tę, usta­wia go w rów­nych rzę­dach na pół­kach. Jeśli nie, wy­rzu­ca bez­po­śred­nio na ulicę. Omia­ta ich wzro­kiem.

― Po­trze­bu­je­my so­lid­nych butów.

― Jesz­cze wczo­raj za­pro­po­no­wał­bym coś z wę­żo­wej skóry. Ale uwa­żam, że lep­sze będą te.

Bez­błęd­nie oce­nia roz­mia­ry i po­da­je im su­per­no­wo­cze­sne trze­wi­ki.

― Na każdą po­go­dę, bez­ob­słu­go­we ― mówi. ― Ja po pro­stu lubię buty ― do­da­je, jakby czuł po­trze­bę uspra­wie­dli­wie­nia się. ― To wspa­nia­ła rzecz. Mógł­bym sie­dzieć tu, do­ra­dzać, ofe­ru­jąc wy­łącz­nie naj­lep­sze buty świa­ta. Bez nic nie­war­tych mod­nych, nie­wy­god­nych mo­de­li, które nie prze­ży­ją desz­czu. Wy­na­leź­li­śmy sztu­kę, syfon w kiblu, au­to­ma­ty­za­cję, prom ko­smicz­ny. Po co sie­dzia­łem ca­ły­mi dnia­mi, li­cząc VAT, sprze­da­jąc nic nie­war­ty chłam, bez dumy i po­czu­cia sensu? I dla­cze­go zro­zu­mia­łem to do­pie­ro teraz? ― koń­czy gorz­ko.

Dzię­ku­ją mu, do­sta­ją jesz­cze parę ad­re­sów, gdzie kom­ple­tu­ją sprzęt do wę­drów­ki. Są wdzięcz­ni. Nie znają mia­sta, sieć ko­mór­ko­wa leży, In­ter­net nie dzia­ła, GPS świ­ru­je. W po­zba­wio­nym ob­słu­gi gi­gan­tycz­nym cen­trum han­dlo­wym od­wie­dza­ją kilka splą­dro­wa­nych aptek, aż udaje im się zgro­ma­dzić parę nie­zbęd­nych, zda­niem Hugo, rze­czy. Gdy córka stoi na cza­tach sam ukrad­kiem wkła­da do ple­ca­ka jesz­cze jedno opa­ko­wa­nie ta­ble­tek, po czym mocno za­ci­ska pię­ści.

Prze­my­ka­ją po­śród po­wyw­ra­ca­nych re­ga­łów wiel­kiej hali spo­żyw­czej, sta­ra­jąc się trzy­mać jak naj­da­lej od in­nych ludzi. Nie­któ­rzy za­cho­wu­ją się zu­peł­nie nie­prze­wi­dy­wal­nie, jakby ste­ru­ją­cy nimi jesz­cze wczo­raj pro­gram zo­stał za­ra­żo­ny groź­nym wi­ru­sem. Hugo ob­ser­wu­je w na­pię­ciu oto­cze­nie, dziew­czy­na pa­ku­je pusz­ki, ryż, nie­mal wsty­dli­wie wska­zu­je roz­sy­pa­ne na pod­ło­dze sło­dy­cze.

― Roz­trop­nie. Nie­jed­ne­mu po­lar­ni­ko­wi kost­ka cze­ko­la­dy ura­to­wa­ła życie ― mówi do za­do­wo­lo­nej córki Hugo, gło­śno mla­ska­jąc. W od­da­li sły­chać strza­ły. ― Na­praw­dę im się spie­szy. Sprawdź­my może, czy roz­su­wa­ne drzwi wej­ścio­we jesz­cze dzia­ła­ją. Kto jest za? Kto się wstrzy­mał? Dzię­ku­ję, idzie­my.

No­cu­ją w tej samej noc­le­gow­ni co uprzed­nio, ko­ły­sa­ni ryt­mem eks­plo­zji, serii z au­to­ma­tu, wycia syren.

 

― Ranne mia­sto ― mówi do córki, gdy po śnia­da­niu idą w kie­run­ku dwor­ca ko­le­jo­we­go. Dziew­czy­na uśmie­cha się, zro­zu­mia­ła żart. Czuje się bez­piecz­nie, bo na uli­cach widać pa­tro­le woj­sko­we, ekipy po­rząd­ko­we. Ma na­ła­do­wa­ną ko­mór­kę, ale do ni­ko­go nie udało im się do­dzwo­nić. Przez jakiś czas dzia­łał In­ter­net, oglą­da­li zdję­cia sa­te­li­tar­ne. Ich ro­dzin­ne­go mia­sta po pro­stu nie ma, wy­ma­za­ny frag­ment mapy. Zie­mia otrzy­mu­je w sumie je­de­na­ście ta­kich cio­sów. Teraz już wie­dzą, że to zwy­kłe klap­sy, praw­dzi­wy finał ga­lak­tycz­nej za­ba­wy przed nimi. 321 dni, 8:24 ― po­ka­zu­je wiel­ki zegar na mi­ja­nym placu. Po chwi­li czwór­ka zo­sta­je za­stą­pio­na trój­ką. Nie ko­men­tu­ją tego.

― Gdzież się po­dzia­ła tra­dy­cja chó­rów gre­go­riań­skich ― szep­cze (nie­po­trzeb­nie, bo hałas jest okrop­ny) Hugo, gdy mi­ja­ją wiel­ką pro­ce­sję re­li­gij­ną.

― Czy to nie ten chło­piec, który nigdy się nie kładł? ― pyta re­to­rycz­nie, gdy pa­trzą w prze­krwio­ne oczy le­ka­rza w na­mio­cie z czer­wo­nym krzy­żem. Gdy ofe­ru­ją pomoc medyk od­sy­ła ich wład­czym, kró­lew­skim ge­stem.

Chwi­lę potem dziew­czy­na w ten sam spo­sób zdzie­ra osłon­kę z pa­rów­ki. Pró­bu­ją nie po­kła­dać się ze śmie­chu.

Po do­tar­ciu na sta­cję z nie­ja­kim zdu­mie­niem od­kry­wa­ją, że po­cią­gi przy­jeż­dża­ją i od­jeż­dża­ją. Są ko­twi­cą, łą­czą­cą teraz ze sta­ry­mi, do­bry­mi cza­sa­mi, kiedy Zie­mia nie miała ter­mi­nu przy­dat­no­ści. Wszyst­ko zdaje się funk­cjo­no­wać spraw­nie, cho­ciaż kasy nie dzia­ła­ją.

― Dokąd?

Dziew­czy­na wy­cią­ga kart­kę, otrzy­ma­ną od star­ca. Przy­naj­mniej mają cel.

Wy­szu­ku­ją pa­su­ją­ce po­łą­cze­nie. Po­ciąg jest no­wo­cze­sny, ale prze­peł­nio­ny. Oboje stoją, sta­ra­jąc się nie wy­glą­dać przez okna. Jasne świa­tła wa­go­nu kon­tra­stu­ją z pa­nu­ją­cym na ze­wnątrz pół­mro­kiem. W końcu zwal­nia się jedno miej­sce.

― Mo­głaś się przy­znać, że masz nad­mia­ro­wy pa­kiet kości ― fuka Hugo, ob­cią­żo­ny na­sto­let­nim, za­dzi­wia­ją­co cięż­kim cia­łem.

Dziew­czy­na mru­czy gniew­nie w od­po­wie­dzi. Jest zmę­czo­na. Gdy za­czy­na mia­ro­wo, głę­bo­ko od­dy­chać, on rów­nież za­pa­da w po­zba­wio­ny snów sen.

 

Nie­wiel­ka pani kon­duk­tor nawet nie pró­bu­je spraw­dzać bi­le­tów. Stara się od­po­wie­dzieć na wszel­kie py­ta­nia, ale za­zwy­czaj koń­czy się to roz­ło­że­niem w bez­rad­nym ge­ście rąk. Wy­da­je się miłą osobą, więc gdy pró­bu­je otwo­rzyć opor­ne drzwi, pa­sa­że­ro­wie chcą pomóc. Grzecz­nie, ale sta­now­czo od­ma­wia. Nie­mal ska­cze na klam­kę i opusz­cza wagon. Kła­nia się z pe­ro­nu wi­wa­tu­ją­cym ku czci tego wy­czy­nu lu­dziom.

― Na­stęp­na sta­cja to duży węzeł prze­siad­ko­wy. Po nim jest nie­wiel­ka sta­cja, gdzie ro­dzi­nę ma ma­szy­ni­sta. Nie li­czy­ła­bym, że po­ciąg po­je­dzie dalej. Wy­cho­dzi na to, że nie je­ste­śmy ludź­mi kolei ― in­for­mu­je po­dróż­nych.

― To ten od­ci­nek, w któ­rym oka­zu­je się, kto z ja­kiej gliny jest ule­pio­ny ― pod­su­mo­wu­je Hugo.

 

Jed­nak skład koń­czy bieg znacz­nie bli­żej. Stoją w szcze­rym polu, przed nimi cią­gnie się sznur wa­go­nów, lo­ko­mo­tyw. Nie wia­do­mo, co się stało. Pod­cze­pia­ją się pod dużą grupę pa­sa­że­rów, zmie­rza­ją­cych w kie­run­ku ma­ja­czą­cej w od­da­li miej­sco­wo­ści. Ktoś pod­su­wa im nie­wąt­pli­wie kosz­tow­ny szal z de­li­kat­ne­go ma­te­ria­łu. Zgod­nie z su­ge­stią robią sobie z niego chro­nią­ce nos osło­ny. Po­wie­trze wy­da­je się nie­mal gęste od za­wie­si­ny po­pio­łów i licho wie czego jesz­cze.

 

No­cu­ją w wiel­kim, zim­nym na­mio­cie na przed­mie­ściach mia­sta, któ­re­go nazwy nie znają. Nie ma wody, kuch­nia nie dzia­ła. Dziew­czy­na od­kry­wa, że ktoś prze­ciął jej ple­cak i za­pa­sy skur­czy­ły im się nie­mal o po­ło­wę. Jest na sie­bie zła.

― Tak mi się wy­da­wa­ło, że prze­sa­dzi­li­śmy z ob­cią­że­niem. Wiesz, taki pa­ra­doks, im wię­cej dźwi­gasz, tym wię­cej ener­gii tra­cisz na nie­sie­nie za­pa­sów, które mu­sisz spo­żyć, by unieść taki cię­żar ― wy­ro­ku­je Hugo. Nie naja­da­ją się w pełni, zimna kon­ser­wa zu­peł­nie nie sma­ku­je. ― Motto na dziś: droga sama od­kry­je swe ta­jem­ni­ce, po­dróż to po­dróż a twar­de łóżko to nie sofa, naj­le­piej śpi się na le­żą­co ― szep­cze za­miast „do­bra­noc”.

 

Wie­rzą na słowo, że jest po­ra­nek. Ktoś sprze­da­je plot­kę, że te­le­fo­ny za­czną naj­da­lej jutro dzia­łać, za­kli­na­jąc się, że to stu-pro-ce-nto-wo pewna wia­do­mość. Chwi­lę potem, ku zdu­mie­niu wszyst­kich, po­ja­wia się za­sięg. Hugo na zmia­nę z córką znów pró­bu­ją dzwo­nić pod wszyst­kie znane im nu­me­ry, raz jesz­cze wy­sy­ła­ją SMS z proś­bą o kon­takt.

Za­miast tego otrzy­mu­ją serię wia­do­mo­ści rzą­do­wych.

― Za­wsze sto­suj się do za­le­ceń funk­cjo­na­riu­sza ― czyta dziew­czy­na i zna­czą­co pa­trzy na tatę. Do­wia­du­ją się, jak za po­mo­cą kilku wia­do­mo­ści tek­sto­wych można od­na­leźć naj­bliż­szy punkt po­mo­co­wy. Chwi­lę błą­dzą, ale udaje im się zjeść cie­pły po­si­łek.

― Sys­tem dzia­ła ― oznaj­mia Hugo.

Je­dy­nie w nie­wiel­kim stop­niu udaje im się od­two­rzyć za­pa­sy, skle­py są albo splą­dro­wa­ne, albo do­brze strze­żo­ne. Na­tar­czy­wą pro­po­zy­cję wy­mia­ny kur­tek za woj­sko­we kon­ser­wy udaje im się od­rzu­cić. Głów­nie dzię­ki po­ja­wie­niu się pa­tro­lu.

― W środ­ku pew­nie były cegły. Jed­nak wy­ma­ga to wkła­du pracy, nie oce­niaj­my tych panów zbyt su­ro­wo ― prosi Hugo po­waż­ne. Mają o czym roz­my­ślać.

 

Wci­ska­ją się do au­to­bu­su, który zmie­rza mniej wię­cej w in­te­re­su­ją­cym ich kie­run­ku. Po­jazd czę­sto zba­cza z trasy ― kie­row­ca czer­pie ra­dość z jazdy i ulega każ­dej su­ge­stii pa­sa­że­rów. Potem ka­wa­łek pod­wo­zi ich ma­ło­mów­ny, bar­dzo młody chło­pak. Hugo wątpi, czy ma de­kla­ro­wa­ne osiem­na­ście lat, ale wszy­scy do­ce­nia­ją kom­fort jazdy naj­now­szym Volvo.

― Pro­sto z sa­lo­nu ― mówi chło­pak i zna­czą­co się uśmie­cha.

Kiedy koń­czy się pa­li­wo przez jakiś czas wę­dru­ją razem. Tego dnia nie udaje im się już zła­pać pod­wóz­ki. W nie­mal każ­dym ― bliź­nia­czo do sie­bie po­dob­nym ― wy­sza­rzo­nym mia­stecz­ku otrzy­mu­ją pomoc.

 

Po ty­go­dniu stają u bram farmy, wpa­trze­ni w wylot gwin­to­wa­nych luf. Hugo ostroż­nie po­da­je kart­kę otrzy­ma­ną od star­ca i w ciągu dwóch se­kund zo­sta­ją przy­ja­ciół­mi Ste­fa­no, wła­ści­cie­la naj­lep­sze­go na świe­cie go­spo­dar­stwa rol­ne­go. Sie­dzą przy stole, opo­wia­da­jąc po raz dwu­dzie­sty swoją po­dróż, bo co chwi­lę trza­ska­ją drzwi, tłum słu­cha­czy po­więk­sza się i muszą za­czy­nać od nowa. Zu­peł­nie im to nie prze­szka­dza.

― Jaka ona chu­dziut­ka ― jęczy żona Ste­fa­no, dając so­lid­ne­go kuk­sań­ca córce Hugo. Na stole lą­du­ją pa­ru­ją­ce, do­mo­we po­tra­wy. Dziew­czy­na pęka, szlo­cha w ra­mio­nach nie­mal tak samo sze­ro­kiej jak ni­skiej ko­bie­ty. Męż­czyź­ni po­kle­pu­ją się po ple­cach. Dla wszyst­kich jest oczy­wi­ste, że wę­drow­cy nie opusz­czą farmy, zanim każde z nich nie uzy­ska wagi ma­łe­go hi­po­po­ta­ma. Po raz dwu­dzie­sty pierw­szy re­la­cjo­nu­ją po­dróż sły­sząc „jutro, jutro, teraz mu­si­cie się na­jeść” w od­po­wie­dzi na swoje py­ta­nia. Za­sy­pia­ją w ra­do­snych na­stro­jach z peł­ny­mi żo­łąd­ka­mi.

 

W na­tu­ral­ny, płyn­ny spo­sób wta­pia­ją się w co­dzien­ność funk­cjo­no­wa­nia farmy. Do­pó­ki dzia­ła te­le­wi­zja, wspól­nie ko­men­tu­ją nad­cią­ga­ją­ce z całej Ziemi (nie na­zy­wa­ją jej już „świa­tem”) wy­da­rze­nia. Ob­ser­wu­ją wiel­ką ar­ma­dę stat­ków od­pły­wa­ją­cą z Au­stra­lii. Dzie­lą się na dwa obozy. Jedni sym­pa­ty­zu­ją z opusz­cza­ją­cy­mi od­da­lo­ny kon­ty­nent tłu­ma­mi, dru­dzy twier­dzą, że po­win­ni zo­stać i pomóc ro­da­kom drą­żyć gi­gan­tycz­ne ja­ski­nie.

― Szwaj­car­sko-szczu­rza opcja ― cedzi z nie­sma­kiem Ste­fa­no, który nie lubi nie­po­trzeb­nej ro­bo­ty. Chwi­lę potem w te­le­wi­zji po­ja­wia się na­uko­wiec, który naj­wi­docz­niej jest tego sa­me­go zda­nia. To­wa­rzy­szy mu pro­sta ani­ma­cja. „Jakby zgnieść doj­rza­ły po­mi­dor” sły­chać ko­men­tarz oglą­da­ją­cych. Przy „kiedy oce­any wy­pa­ru­ją” ktoś zmie­nia kanał, w końcu są jesz­cze dwa. Przez wzgląd na fan­ta­stycz­ne kształ­ty i roz­mia­ry kon­struk­cji śle­dzą plany stra­tos­fe­rycz­nych ba­lo­nów. Wra­ca­ją na po­przed­ni pro­gram aku­rat w chwi­li, gdy na­uko­wiec mówi o pło­ną­cej a na­stęp­nie zdmuch­nię­tej w ko­smicz­ną pust­kę at­mos­fe­rze. „Marsa czeka nie lep­szy los, ale…” ― za­wie­sza głos, mruga zdzi­wio­ny, jakby do­pie­ro zdał sobie spra­wę, gdzie się znaj­du­je. Bez słowa opusz­cza stu­dio. Przez długi czas kadr nie ulega zmia­nie.

 

Wy­ja­śnia się za­gad­ka star­ca. Ste­fa­no z dumą pre­zen­tu­je zdję­cie. Przy­stoj­ny, groź­nie wy­glą­da­ją­cy męż­czy­zna trzy­ma na rę­kach roz­wrzesz­cza­ne­go, od­święt­nie ubra­ne­go bo­ba­sa.

― To ten więk­szy. Po­sta­rzał się tro­chę od tego czasu. Wujek ze stro­ny żony, chrzest­ny mo­je­go syna, tego ma­lusz­ka. Młody też jak tylko ode­rwał się od cycka za­czął ka­rie­rę woj­sko­wą. Rzu­ca­ją go w różne miej­sca, po­ma­ga lu­dziom. Dzwo­nię do niego, jak tylko dzia­ła­ją te­le­fo­ny. Chce wszyst­ko wie­dzieć, każe cały czas wy­sy­łać zdję­cia. Do­ra­dza, jak chro­nić farmę. Do dia­bła, kie­dyś muszą go pu­ścić na prze­pust­kę! Je­dy­ny syn ― pod­kre­śla z dumą i nutką za­wo­du w gło­sie. ― Po pro­stu je­stem zbyt do­brym ko­chan­kiem, ma­szyn­ka musi być cały czas w ruchu ― do­da­je skrom­nie i śmie­je się za­raź­li­wie. Chciał­by mieć wiel­ką i gło­śną ro­dzi­nę, z plą­czą­cy­mi się pod no­ga­mi wnu­ka­mi, nie­ma­ją­cy­mi końca spo­ra­mi przy wspól­nych po­sił­kach. Ob­raz­ki kor­do­nów woj­sko­wych, bro­nią­cych do­stę­pu do bu­do­wa­nych po­spiesz­nie ko­smo­dro­mów, łamią mu serce. Nikt nie mar­nu­je czasu na ślepe na­bo­je.

Córka Hugo ku­pi­ła go nie­odwo­łal­nie i na zabój.

― Oto tem­pe­ra­ment, żyw­cem moja krew! ― z uzna­niem ko­men­tu­je wy­bu­chy zło­ści, jakie przy­da­rza­ją się ostat­nio na­sto­lat­ce.

― Naj­nor­mal­niej­sza rzecz pod słoń­cem. Ja kie­dyś spa­li­łam sku­ter Ste­fa­no, nawet nie pa­mię­tam czemu ― mówi po­tul­na, cie­pła i pulch­na żona go­spo­da­rza.

― Wiel­kie Bom­bar­do­wa­nie nie ma szans, jeśli się za­cznie aku­rat w na­pa­dzie furii mo­je­go ma­leń­stwa ― do­da­je Hugo. Jesz­cze wspo­mi­na awan­tu­rę, jaką zro­bi­ła mu, gdy zo­ba­czy­ła, że re­je­stru­je ją w każ­dej lo­te­rii z bi­le­ta­mi na stat­ki ko­smicz­ne, jaką tylko znaj­dzie w In­ter­ne­cie. Wie, że w takim sta­nie ra­cjo­nal­ne ar­gu­men­ty do niej nie do­cie­ra­ją, ale pró­bu­je tłu­ma­czyć, że jest ro­dzi­cem, i każda, choć­by naj­mniej­sza, naj­bar­dziej mi­kro­sko­pij­na szan­sa…

― Nie rządź się moim ży­ciem, nie je­steś Bo­giem! Mam prawo wy­brać, gdzie i z kim będę, gdy świat umrze! ― ryczy na­sto­lat­ka.

― Ro­zu­miem, jak dzia­ła Ko­smos, ale waż­niej­sza dla mnie jest mniej­sza per­spek­ty­wa. Taka wrzesz­czą­ca na dwóch chu­dych, krzy­wych no­gach ― Hugo dziel­nie sta­wia czoła trza­ska­ją­cym gło­śno drzwiom i po­sta­na­wia le­piej się kryć. Jeśli tylko coś wy­ła­pie od razu po­da­je dane córki, nawet gdy od­kry­wa, że wszyst­kie stro­ny, z któ­rych do­sta­je od­po­wiedź, są oszu­stwem.

 

W asy­ście mia­ro­we­go dud­nie­nia ge­ne­ra­to­ra śle­dzą w na­pię­ciu ostat­ni pro­gram te­le­wi­zyj­ny. Pasek in­for­mu­ją­cy o za­koń­cze­niu nada­wa­nia le­ni­wie prze­su­wa się dołem ekra­nu. Nie wia­do­mo, co stało się w Afry­ce, ale widok nie­ru­cho­mych ciał wiel­kich ssa­ków robi na wszyst­kich wra­że­nie. Gdzie­nie­gdzie ka­me­ra na­tra­fia na sku­pi­ska za­sty­głych ludz­kich syl­we­tek, na któ­rych nie widać śla­dów ob­ra­żeń. Za­to­pio­ne we wszech­ogar­nia­ją­cej ciszy spra­wia­ją wra­że­nie, że cze­ka­ją, aż ktoś wci­śnie „Play”. Nie­kie­dy sły­chać tylko szum wia­tru za­plą­ta­ne­go w skrzy­dła au­to­no­micz­ne­go po­jaz­du. Bez ko­men­ta­rza.

 

Hugo dba, by ich ple­ca­ki były spa­ko­wa­ne. Cza­sa­mi chciał­by wzno­wić po­dróż, zo­ba­czyć na wła­sne oczy ma­ją­cy ustą­pić ma­je­stat przy­ro­dy, roz­po­star­te nad do­li­na­mi mosty, wziąć udział w nie­koń­czą­cych się ma­so­wych im­pre­zach, coś tam prze­bą­ku­je o or­giach. Jego córka rów­nież nie­kie­dy ma ocho­tę wy­ru­szyć, ale nigdy w tym samym mo­men­cie. Żadne nie na­le­ga, jest im do­brze.

 

Milk­nie In­ter­net. Ostat­ni fil­mik, jaki obej­rze­li, przed­sta­wia wy­nu­rze­nia dłu­go­wło­se­go męż­czy­zny, który do­wo­dzi, że to wszyst­ko spi­sek! Nie bę­dzie żad­ne­go Wiel­kie­go Bom­bar­do­wa­nia! Ko­smicz­ny złom nie prze­orze Ukła­du Sło­necz­ne­go! Cho­dzi o kon­tro­lę po­pu­la­cji! Nie było ude­rze­nia me­te­ory­tów, a jeśli nawet, to za­uważ­cie, spa­dło ich je­de­na­ście! Ro­zu­mie­cie? Je­de­na­ście me­te­ory­tów i je­de­na­sty wrze­śnia ― oznaj­mia, jakby do­wo­dził, że dwa plus dwa to czte­ry. Chmu­ry pyłów to chem­tra­ils, a w „znisz­czo­nych” stre­fach wy­god­nie żyją Rep­ti­lia­nie, któ­rzy mają już dość za­ku­li­so­wych gie­rek.

Hugo mówi do córki „Pani Jasz­czu­rzy­co”, ona go na­zy­wa „Panem Jasz­czu­rzem”. Wspól­nie nisz­czą wszyst­kie ze­gar­ki w domu. Nikt nie ma im tego za złe.

 

Świę­tu­ją cud. Niebo od rana jest błę­kit­ne. Opa­la­ją się na stoku win­ni­cy, roz­le­ni­wie­ni. Wszyst­ko, na co pa­trzy, Hugo uzna­je za naj­pięk­niej­sze na świe­cie. Córka po­dą­ża za jego wzro­kiem, syczy ze zło­ścią.

― Mama nie miała ta­kich cyców, co?

Maria, roz­pię­ta w od­da­lo­nym punk­cie na siat­ce ro­dzin­nych ko­nek­sji Ste­fa­no, nie­omyl­nie czuje, że stała się cen­trum za­in­te­re­so­wa­nia. Roz­ko­ły­sa­ne bio­dra przy­no­szą ją wraz z cięż­kim, ko­rzen­nym za­pa­chem wy­mie­sza­nym ze zdro­wą wonią potu.

― Twój tato to nie­zły ogier ― wy­pły­wa za­chryp­nię­ta pro­wo­ka­cja spo­mię­dzy zmy­sło­wych ust ko­bie­ty.

― Ty… ty… młóc­kar­nio! ― krzy­czy dziew­czy­na. Bie­gnie do domu, ko­piąc po dro­dze przy­droż­ne ka­mie­nie.

― Dzię­ki ― mówi Hugo, nie mogąc ode­rwać wzro­ku od wcie­le­nia bo­gi­ni mi­ło­ści. Ob­ser­wu­je lśnią­ce ob­sza­ry, żądne kar­to­gra­fa. Za­sta­na­wia się, czym jest dziw­ny, świsz­czą­cy dźwięk…

 

…po­ci­sków, które ota­cza­ją dom fon­tan­na­mi ziemi. Hugo wbie­ga po­mię­dzy ogni­ste gej­ze­ry, zde­rza się z córką. Łapie ją za rękę i za­wra­ca. Cho­wa­ją się w wiel­kiej hali, przy­ku­ca­jąc na za­ku­rzo­nej po­sadz­ce, po­śród nie­mych ma­szyn rol­ni­czych. Wy­da­je się, że strza­ły do­bie­ga­ją ze wszyst­kich stron.

― Praw­dzi­wy sur­ro­und ― za­uwa­ża Hugo. Oba­wia się, że ich gło­śno wa­lą­ce serca za­głu­sza­ją nawet na­ma­wia­ją­ce do za­prze­sta­nia bez­ce­lo­we­go oporu me­ga­fo­ny. Co jakiś czas sły­chać eks­plo­zje, jakby po kolei wy­sa­dza­no za­bu­do­wa­nia. Kiedy we wro­tach ga­ra­żu po­ja­wia­ją się obce syl­wet­ki wy­my­ka­ją się tyl­nym wyj­ściem. Pędzą wiel­ki­mi su­sa­mi do ogro­dze­nia farmy. Przed nimi wy­ra­sta ty­ra­lie­ra odzia­nych w mi­li­tar­nym stylu męż­czyzn. Ich broń musi mieć nie­zwy­kle czułe spu­sty ― kiedy zo­sta­ją do­pro­wa­dze­ni do in­nych jeń­ców roz­po­zna­ją ciała Ste­fa­no, jego żony, wielu miesz­kań­ców farmy. Naj­bar­dziej zma­sa­kro­wa­ne zwło­ki na­le­żą do nie­wiel­kiej grupy obroń­ców go­ścin­ne­go azylu. Do­sta­ją „góra pięć minut” na spa­ko­wa­nie naj­po­trzeb­niej­szych rze­czy.

― Nie mu­si­cie się nas bać, nie je­ste­śmy ban­dy­ta­mi. To tylko mo­bil­ne przed­sta­wi­ciel­stwo agen­cji pracy tym­cza­so­wej ― pada z ust wiel­kie­go bro­da­cza, bę­dą­ce­go przy­wód­cą od­dzia­łu.

Kark Hugo eks­plo­du­je bólem.

 

Świa­do­mość wraca wie­czo­rem. Przy­wią­za­li go do płotu tak mocno, że nie może nawet ru­szyć głową. Córka od­wra­ca wzrok. Pod­cho­dzą do niej po kolei. Kiedy Hugo ma na­dzie­ję, że to ko­niec, po­ja­wia się na­stęp­ny i gwał­ci ją rów­nie bru­tal­nie jak po­przed­ni­cy. Do­pie­ro po dłuż­szym cza­sie Hugo za­uwa­ża, że z nim robią to samo, jakby byli sek­su­al­ny­mi lal­ka­mi uży­ty­mi do crash te­stów. Mały, nie­wi­dzial­ny czło­wie­czek ryje mu w mózgu „To na pewno mi­łu­ją­cy Boga lu­dzie”, po czym li­to­ści­wie od­ci­na do­pływ tlenu.

 

Czoł­ga się po pod­ska­ku­ją­cej pod­ło­dze cię­ża­rów­ki do córki. Jest nie­przy­tom­na. W kącie roz­po­zna­je zna­jo­me ple­ca­ki. Nic nie zgi­nę­ło, więc pró­bu­je ją opa­trzyć, naj­le­piej jak po­tra­fi.

― Je­steś mi po­trzeb­ny ― do­by­wa się z po­pę­ka­nych ust i Hugo wci­ska w nie garść ta­ble­tek.

Le­żą­ca obok ko­bie­ta roz­po­zna­je śro­dek wcze­sno­po­ron­ny. Prosi sa­my­mi ocza­mi i Hugo udzie­la smut­nej ko­mu­nii. Za­ci­ska mocno pię­ści.

― Prze­pra­szam ― szep­cze do córki, pró­bu­jąc de­li­kat­nie roz­cze­sać po­zle­pia­ne krwią włosy.

― Je­steś mi po­trzeb­ny ― po­wta­rza dziew­czy­na.

― Po­wi­nie­nem rzu­cić się na nich…

― Je­steś mi po­trzeb­ny ― ni­czym za­klę­cie pada po raz trze­ci.

― I tak bę­dzie ― wzdy­cha Hugo. ― Przy­wią­żę sobie odbyt na gumce i nasze przy­go­dy mogą to­czyć się dalej. Do­brze, że zęby masz całe, od dawna nie wi­dzia­łem den­ty­sty ― stara się mówić swoim sta­rym, pew­nym gło­sem. ― Cza­sem je­steś kulą, a cza­sem krę­glem ― do­da­je, pró­bu­jąc się nie roz­pła­kać. Pewne rze­czy można za­ak­cep­to­wać, ale nie zro­zu­mieć.

 

Bra­ku­je tylko na­pi­su „Ar­be­it macht frei”, myśli Hugo, gdy pro­wa­dzą ich do łaźni, ale jest w błę­dzie. Cie­pła woda, tro­skli­wa opie­ka me­dy­ka. Po po­sił­ku mają spo­tka­nie z Przy­wód­czy­nią i nagle wszyst­ko wska­ku­je na swoje miej­sce. Hugo ją kocha, bez­wa­run­ko­wo, od mo­men­tu, gdy pa­ła­ją­ce ogniem oczy go ob­ję­ły.

― Ze wszyst­kich sił! ― ryczy razem z in­ny­mi, gdy oglą­da­ją pre­zen­ta­cje Pro­jek­tu.

― Je­ste­śmy drugą stro­ną me­da­lu ― hip­no­ty­zu­je Przy­wód­czy­ni. Bu­do­wa Wieży Or­bi­tal­nej do­bie­ga końca, za chwi­lę mi­lio­ny ton za­opa­trze­nia ruszą windą bez­po­śred­nio w próż­nię, wspo­ma­ga­jąc tanie, pro­ste ra­kie­ty, nie­zmor­do­wa­nie wy­no­szą­ce ludzi i sprzęt w ko­smos. Zie­mia oraz Księ­życ będą tar­czą, za którą skry­ją się na czas Wiel­kie­go Bom­bar­do­wa­nia.

― Pro­wadź! Pro­wadź! ― skan­du­ją tłumy, gdy od­sła­nia przed nimi praw­dę. Żyli bez planu, ka­le­cząc Zie­mię. Od­wró­ci­li wzrok od gwiazd. Za karę nie do­stą­pią łaski zba­wie­nia, ale ich misja jest rów­nie wiel­ka. Gdy prze­mi­ną eony ga­tu­nek ludz­ki po­wró­ci do ko­leb­ki. To dla nich wzno­szą Mo­nu­ment, gi­gan­tycz­ny pro­sto­pa­dło­ścian, dłu­go­ści trzy­stu ki­lo­me­trów. Pre­zent od pry­mi­tyw­nych przod­ków, któ­rych trze­ba było wy­gnać z Raju, bo stali się le­ni­wi, dla świe­tli­stych istot, które za­wład­ną Wszech­świa­tem.

Hugo wsta­je naj­wcze­śniej i bie­rze się do ro­bo­ty. Każde mru­gnię­cie okiem to dzień wy­tę­żo­nej pracy, któ­rej nie można prze­rwać! Wyje, gdy zdaje sobie spra­wę, że ty­go­dnie mi­ja­ją, a Dzie­łu wciąż da­le­ko do ukoń­cze­nia. Za­zdro­ści szczę­śliw­com, któ­rzy skła­da­ją wła­sne ciała w ofie­rze gi­gan­tycz­nych ma­szyn, pro­du­ku­ją­cych pa­ru­ją­cą masę, z któ­rej krok po kroku bu­du­ją Mo­nu­ment. Gdyby to przy­śpie­szy­ło pracę, sam rzu­cił­by się w gar­dła pra­cu­ją­cych w try­bie cią­głym me­cha­ni­zmów.

Przy­wód­czy­ni za­chę­ca, prosi. Hugo czuje wstyd, że może zro­bić tak mało. Jest wdzięcz­ny, iż po­mi­mo tak nie­wiel­kiej wy­daj­no­ści po­zwo­lo­no mu być czę­ścią Pro­jek­tu. Sam na sie­bie po­krzy­ku­je, gdy or­ga­nizm od­ma­wia współ­pra­cy. Wię­cej, cię­żej, szyb­ciej, wsta­waj i idź!

 

― Wsta­waj ― po­wta­rza cichy szept. Hugo czuje się roz­bi­ty. Ocię­ża­le unosi się na drżą­cych rę­kach, pró­bu­jąc się roz­bu­dzić. Pa­nu­je mrok, cień przed nim po­wo­li ewo­lu­uje w ludz­ką syl­wet­ką.

― Minie parę dni, zanim nar­ko­tyk prze­sta­nie dzia­łać. Nie bę­dzie łatwo, ale nie ma czasu. Zwie­wa­my. ― Trzy­ma­ją­cy strzy­kaw­kę męż­czy­zna wy­da­je się zna­jo­my.

― Mia­łem córkę… ― za­wie­sza głos za­sko­czo­ny Hugo. Kiedy ostat­ni raz o niej po­my­ślał? Jak mógł za­po­mnieć?

― Jest, jest, w tej chwi­li level zom­bie. Bę­dziesz mu­siał ją pro­wa­dzić, nie mam wię­cej an­ti­do­tum.

Grupa uciecz­ko­wa liczy więc trzy osoby. Ich wy­ba­wi­ciel jest we wzo­ro­wa­nym na woj­sko­we moro stro­ju straż­ni­czym. To nie ka­mu­flaż, czuje się swo­bod­nie, w jego asy­ście bez pro­ble­mów mi­ja­ją nie­licz­ne pa­tro­le. Wę­dru­ją wśród nie­koń­czą­cych się ba­ra­ków. Dłu­gie go­dzi­ny upły­wa­ją, zanim opusz­cza­ją teren gi­gan­tycz­ne­go obozu. Dziew­czy­na bez słowa, ni­czym robot, robi co jej się powie. „Ach, żebyś ty w domu tak się za­cho­wy­wa­ła, gdy trze­ba było sprzą­tać pokój”, myśli Hugo.

 

― Czter­na­ście dni? Zo­sta­ło czter­na­ście dni?

Męż­czy­zna raz jesz­cze po­twier­dza. Już wie­dzą, że to je­dy­ny syn Ste­fa­no, Mario. Opraw­cy zgar­nę­li go tuż koło farmy, gdy je­chał od­wie­dzić ojca. Po paru ty­go­dniach mę­czar­ni przy­stał na współ­pra­cę. Szu­kał w miarę moż­li­wo­ści, po­mię­dzy do­glą­da­niem pro­du­ku­ją­cych nar­ko­ty­ki che­mi­ków i za­bez­pie­cza­niem dłu­gich ko­lumn znie­wo­lo­nych ro­bot­ni­ków, lecz z wszyst­kich miesz­kań­ców farmy od­na­lazł tylko ich.

― To sza­leń­stwo ― pod­kre­śla. Tyle za­so­bów zmar­no­wa­nych. Winda or­bi­tal­na po kilku mie­sią­cach pracy (po­dróż w jedną stro­nę trwa­ła ty­dzień!) za­ła­twio­na przez fa­na­ty­ków. ― Ale swoją ro­bo­tę zro­bi­ła ― do­da­je. W prze­strzeń udało się wy­nieść wiel­kie kon­te­ne­ry z za­opa­trze­niem, ma­szy­na­mi, ba­za­mi da­nych, wszyst­ko co matka Zie­mia miała naj­lep­sze­go. Parę mi­lio­nów ludzi pa­trzy na nich z góry. Jest szan­sa, niech prze­trwa cho­ciaż po­ło­wa… jedna czwar­ta… Gdy skoń­czy się Wiel­kie Bom­bar­do­wa­nie wie­lo­po­ko­le­nio­we stat­ki ruszą w po­dróż. ― Do Pro­xi­ma Cen­tau­ri nie­ca­łych pięć lat świetl­nych ― uświa­da­mia ich. ― Mia­łem pu­kiel two­ich wło­sów ― oznaj­mia nie­ocze­ki­wa­nie córce Hugo.

― Więc na­praw­dę je­steś moim ry­ce­rzem!

― Oj­ciec mi przy­słał, kiedy jesz­cze byłem w woj­sku, tym praw­dzi­wym. Do ge­ne­tycz­nej bazy gwiezd­nej lo­te­rii. Gdy­byś oka­za­ła się Won­der Woman, na­tych­miast by po cie­bie przy­by­li.

― Szok, nie­do­wie­rza­nie. Ktoś mu­siał pod­mie­nić prób­ki ― mówi z ka­mien­ną twa­rzą Hugo, cie­sząc się, że dziew­czy­na tak szyb­ko na­bie­ra sił. Wę­dru­ją bocz­ny­mi szla­ka­mi, za­opa­tru­jąc się w wy­mar­łych miej­sco­wo­ściach, cho­ciaż wy­da­je się, że zno­szo­ny ple­cak Mario za­wie­ra wszyst­ko, czego po­trze­bu­ją. Z rzad­ka na­po­ty­ka­ją ludzi. Robi się coraz zim­niej. Ty­dzień!

 

Z grupy mi­ja­nych osób unosi się lufa i Mario pada cięż­ko ranny. Tamci nawet nie przy­sta­ją. Wy­da­ją się mam­ro­tać w kółko tę samą mo­dli­twę, apa­tycz­nie uno­sząc nogi w po­wol­nym mar­szu. Jeden odłą­cza się, by roz­bro­ić bro­czą­ce­go krwią żoł­nie­rza. Od­cho­dzą, zu­peł­nie nie zwra­ca­jąc uwagi na tkwią­cą przy ko­na­ją­cym przy­ja­cie­lu parę, jakby osoby w stro­jach cy­wil­nych były dla nich nie­wi­dzial­ne.

Córka Hugo ― za­sty­gła ni­czym wo­sko­wa wróż­ba ― ob­ser­wu­je, jak jej ry­cerz szep­ce go­rącz­ko­wo do Hugo, wska­zu­jąc na nią. Nic nie mogą zro­bić. Gdy ukła­da­ją z przy­droż­nych ka­mie­ni skrom­ną mo­gi­łę niebo za­snu­wa­ją cięż­kie chmu­ry.

― Chciał tylko, że­by­śmy za­śpie­wa­li mu coś we­so­łe­go ― tłu­ma­czy oj­ciec, cho­wa­jąc do kie­sze­ni woj­sko­wą mapę. Ple­cak Mario rów­nież zmie­nia wła­ści­cie­la.

 

Ko­lej­ne wzgó­rze, ko­lej­na nie­spo­dzian­ka. Wiatr szar­pie nie­koń­czą­cy się szpa­ler bia­łych prze­ście­ra­deł, le­żą­cych wzdłuż drogi. Pod każ­dym nie­ru­cho­me ciało.

― Pew­nie nawet nie spy­ta­li wła­ści­cie­la ziemi o po­zwo­le­nie. ― Hugo kręci głową z dez­apro­ba­tą.

― Je­steś taki… taki…

― Ko­stycz­ny? An­ty­pa­tycz­ny?

Za­czy­na wy­mie­niać mia­ro­wo wszyst­kie sobie znane trud­ne wy­ra­zy, prze­py­tu­jąc córkę z ich zna­cze­nia. Po ja­kimś cza­sie dziew­czy­na daje się wcią­gnąć do gry. Cho­ciaż są zmę­cze­ni, nie po­tra­fią się za­trzy­mać. Ciała są coraz mniej­sze, obok kilku leżą mar­twe zwie­rzę­ta bez śla­dów ob­ra­żeń, więc po­dej­rze­wa­ją tru­ci­znę.

Stado dzi­kich psów uja­da­jąc wy­pa­da zza szczy­tu. Męż­czy­zna staje po­mię­dzy dziew­czy­ną a armią ostrych kłów. Ma tylko kij, krzy­czy z ca­łych sił.

 

Hugo cięż­ko dy­sząc sięga do ma­gicz­ne­go ple­ca­ka Mario. Gar­ścią ko­lo­ro­wych ta­ble­tek pu­dru­je ból.

― Jakby były mą­dry­mi zwie­rzę­ta­mi, spy­ta­ły­by naj­pierw, czy nie je­stem wście­kły. A teraz je­stem! ― oznaj­mia chra­pli­wie, pa­trząc na swoją po­szar­pa­ną nogę. Wy­da­je mu się, że gdzie­nie­gdzie widać kość pisz­cze­lo­wą. Atak udało się ode­przeć, ale gdy pró­bu­je iść mo­men­tal­nie się wy­wra­ca. Ze ste­la­ża ple­ca­ka robi usztyw­nia­ją­cą kon­struk­cję.

― Jak Cen­trum Pom­pi­dou ― oce­nia swoje dzie­ło. ― W isto­cie to po­wierz­chow­ne za­dra­pa­nia, więk­szość krwi jest zwie­rzę­ce­go po­cho­dze­nia ― uspo­ka­ja córkę.

Wi­szą­ca od dawna nad gło­wa­mi groź­ba wy­bu­cha ja­zgo­tem na­wał­ni­cy.

― To ma być deszcz?! To tylko z drzew! ― ryczy, śli­zga­jąc się na bło­cie. Gdy uwiecz­nia go flesz bły­ska­wi­cy ma od­sło­nię­te zęby, zu­peł­nie jak zdzi­cza­łe psy, które ich za­ata­ko­wa­ły. Dwie doby.

 

― Może zo­sta­nie­my tutaj? ― pro­po­nu­je dziew­czy­na, gdy stają w cen­trum opusz­czo­ne­go, uro­cze­go gór­skie­go mia­stecz­ka.

― Stam­tąd bę­dzie lep­szy widok, nie mo­że­my prze­ga­pić żad­ne­go szcze­gó­łu ― spraw­dza­jąc mapę mówi Hugo i wska­zu­je po­bli­ski szczyt. Biorą na drogę tylko szam­pa­na. Kie­sze­nie męż­czy­zny wy­peł­nio­ne są środ­ka­mi prze­ciw­bó­lo­wy­mi.

― Mię­tów­ka, i tak nie lu­bisz. Zresz­tą, ostat­nia ― wzdy­cha, gdy córka przy­ła­pu­je go na po­ły­ka­niu ta­blet­ki. Co jakiś czas muszą przy­sta­nąć, by po­pra­wił kon­struk­cję usztyw­nia­ją­cą nogę.

 

― Jak to urzą­dzi­my? ― Dziew­czy­na kilka razy musi po­wta­rzać py­ta­nie. ― Masz go­rącz­kę?

Hugo za­prze­cza, cho­ciaż jego oczy lśnią. Oglą­da­ją pię­cio­gwiazd­ko­wy za­chód słoń­ca.

― Mam w dupie taką formę re­kom­pen­sa­ty ― oce­nia spek­takl na­tu­ry, czym za­dzi­wia córkę, bo rzad­ko używa wul­ga­ry­zmów. Usta­wia na sto­li­ku przy­nie­sio­ne z kuch­ni kie­lisz­ki i sa­piąc usa­da­wia się w fo­te­lu, który wy­sta­wi­li na taras. Po­kie­re­szo­wa­ną nogę umiesz­cza na ta­bo­re­cie. Nie­zgrab­nie sięga ręką i roz­le­ga się brzęk szkła.

― Na szczę­ście ― ko­men­tu­je. ― Po­ra­dzi­my sobie z jed­nym. Ty pierw­sza ― jego głos wi­bru­je z emo­cji.

Dziew­czy­na kła­nia się te­atral­nie. Mu­su­ją­cy napój przy­jem­nie szczy­pie w język. Bły­ska­wicz­nie traci przy­tom­ność. Nie­ca­ła doba.

 

Głowa boli ją nie­mi­ło­sier­nie. Z prze­ra­że­niem zdaje sobie spra­wę, że zo­sta­ła skrę­po­wa­na. Rzuca się jak dziki zwierz.

― Spo­koj­nie, pa­nien­ko ― sły­szy nie­zna­ny głos. ― Je­ste­śmy teraz w zero g, mu­sia­łem cię przy­piąć.

Córka Hugo zdu­mio­na po­zwa­la się oswo­bo­dzić. Nie umie po­ru­szać się w sta­nie nie­waż­ko­ści. Jest nie­sa­mo­wi­cie cia­sno. Łapie się uchwy­tów przy ilu­mi­na­to­rze i zdaje sobie spra­wę, że pa­trzy na ko­na­ją­cą, otrzy­mu­ją­cą śmier­tel­ne razy Zie­mię. Py­ta­ją­cym wzro­kiem omia­ta mło­de­go pi­lo­ta. Na jego ręku do­strze­ga pro­wi­zo­rycz­ny opa­tru­nek.

― Kiedy na pły­cie lą­do­wi­ska po­ja­wił się twój stary z tobą na grzbie­cie, mie­li­śmy już roz­grza­ne sil­ni­ki. Wła­ści­wie pro­ce­du­ra star­to­wa się roz­po­czę­ła. Jen­kings, mój do­wód­ca, kazał prze­rwać. Naj­tward­szy gość, ja­kie­go znam ― nie­świa­do­mie błęd­nie używa czasu te­raź­niej­sze­go za­miast prze­szłe­go. ― Ostat­ni kurs, w ła­dow­ni tylko na­sio­na z sa­mo­ob­słu­go­wej sta­cji za­cho­wa­nia bio­róż­no­rod­no­ści. Twój stary wtar­gnął jak griz­zly. Jakby po­tra­fił ste­ro­wać to pew­nie by nas po­za­ła­twiał. Coś mu się stało z nogą i go obez­wład­ni­łem. Sama wi­dzisz, moja kru­szyn­ka to pro­sta to­wa­rów­ka, za­pro­jek­to­wa­na dla jed­nej osoby, dwie miesz­czą się z tru­dem, wszy­scy nie mo­gli­śmy po­le­cieć. Na­mó­wił nas na lo­so­wa­nie. Mnie wy­klu­czy­li, je­stem pi­lo­tem. Naj­krót­szą za­pał­kę wy­cią­gnął Jen­kings, ale to cie­bie kazał za­pa­ko­wać do środ­ka. Żebyś ty wi­dzia­ła spoj­rze­nie swo­je­go ojca… Masz kart­kę od niego.

Pa­pier sze­le­ści, od­kry­wa­jąc zna­jo­me pismo.

Ma­lut­ka, oczy­wi­ście że po­win­no być ina­czej. Mia­łaś wsko­czyć w sukni ślub­nej po moim grze­bie­cie do ra­kie­ty, po­ka­zać świa­tu środ­ko­wy palec i ro­ze­śmia­na od­pa­lić bo­oster. W tle or­kie­stry mar­szo­we, trzy­ma­ją­ce się za ręce ro­dzi­ny. Co po­szło nie tak? Nie hoduj żalu, że bez two­jej zgody, ale nie mo­głem ry­zy­ko­wać, upar­ty ośle (po kim Ty to masz?;). Na­miar do­sta­łem od Mario. Gdy­bym wie­rzył, że jest coś po tam­tej stro­nie, to bym na­pi­sał, że na pewno teraz uśmiech­nię­ty macha do Cie­bie ręką. Może on wie­rzy i tak jest? Za­uwa­ży­łaś, że Mario i Ste­fa­no byli do­brzy w taki prak­tycz­ny spo­sób? W jed­nej dłoni wszyst­ko­ak­cep­tu­ją­ca żona z pa­ru­ją­cą cho­chlą, w dru­gim re­wol­wer. Ależ mie­li­śmy farta! Nie za czę­sto oglą­daj się za sie­bie, po­peł­niaj błędy, ry­zy­kuj (ale bez hełmu nie wy­chodź na spa­cer!). Mógł­bym pisać do Cie­bie bez końca, tak jak i pa­trzeć. Je­steś pięk­na i mądra. Dzie­ci nie żyją dla swo­ich ro­dzi­ców, ale oni żyją w nich. W końcu po kim masz naj­smut­niej­szy kinol we Wszech­świe­cie? Po­zwól, by mój obraz przy­blakł w Two­ich wspo­mnie­niach, od­dy­chaj głę­bo­ko. Ża­łu­ję, że nie mogę Ci ofia­ro­wać sagi ro­dzin­nej w twar­dych okład­kach, z wie­lo­ma cze­ka­ją­cy­mi na za­peł­nie­nie stro­na­mi. Nie po­win­no się pisać ta­kich li­stów. Każą mi koń­czyć.

Li­te­ry roz­my­wa­ją się, ale wie, jakie są ostat­nie słowa.

― Nigdy się nie za­ła­mał, nigdy ― szlo­cha. ― Wy­obra­żam sobie, jak to się skoń­czy­ło. Stał z otwar­ty­mi ra­mio­na­mi, ga­piąc się na ma­ją­cą try­liard stop­ni Cel­sju­sza, cią­gle po­więk­sza­ją­cą się skałę, aż prze­sło­ni­ła całe niebo. Mru­gnął do two­je­go ge­ne­ra­ła, po­ca­ło­wał go pro­sto w usta i po­wie­dział „czas się ulot­nić”.

Pilot nie ro­zu­mie, o co jej cho­dzi. „Genu nie wy­dłu­biesz, zwa­rio­wa­na ro­dzin­ka”, mru­czy pod nosem i uzmy­sła­wia sobie, że dziew­czy­na jest w szoku: spa­zma­tycz­nie łapie po­wie­trze, nie kon­tro­lu­je swo­ich ru­chów. Żoł­nierz pil­nu­je, by nie znisz­czy­ła in­stru­men­tów i nie zro­bi­ła sobie krzyw­dy, w tej ko­lej­no­ści. Ma na­dzie­ję, że im się uda, że za­sło­na pla­ne­ty przyj­mie naj­cięż­sze ciosy, pę­dzą­ce setki ty­się­cy ki­lo­me­trów na go­dzi­nę odłam­ki ich ominą. Zie­mia pło­nie, w oka­la­ją­cej ją prze­strze­ni co chwi­lę po­ja­wia się świe­tlik ― to ci, któ­rzy mieli mniej szczę­ścia. Sta­tek idzie za­pla­no­wa­nym kur­sem.

Męż­czy­zna zdaje sobie spra­wę, że gło­śno od­ma­wia pro­stą, dzie­cin­ną mo­dli­twę. Dziew­czy­na mu wtó­ru­je. Jej ciało jest młode i cie­płe, cho­ciaż nic nie waży jest naj­bar­dziej na­ma­cal­ną rze­czą, jaką można sobie wy­obra­zić. Nie mogą prze­stać pa­trzeć.

Koniec

Komentarze

Ogrom­nie mi się po­do­ba­ło! Krót­kie uza­sad­nie­nie (dłuż­sze bę­dzie, kiedy prze­czy­tam drugi raz i "od­sap­nę"), a więc… wi­dzia­łeś kie­dyś mgły pło­żą­ce się nad leśną łąką w po­bli­żu je­zio­ra, wody, na ba­gnach? O po­ran­ku uno­szą się, albo za­le­ga­ją, za­le­ży od miej­sca. Od­sła­nia­ją pięk­no.

Sta­ran­nie za­pla­no­wa­ne se­kwen­cje, mięk­kie słowo, ory­gi­nal­ne, czułe po­rów­na­nia, za­ska­ku­ją­ce ob­ra­zo­wa­nie. Czułe, bo słowa, cho­ciaż cza­sem bez­par­do­no­we i bru­tal­ne ko­cha­ją po­sta­ci, które opi­su­ją i dla­te­go będąc czy­tel­ni­kiem chcę być z nimi, aż do słowa "ko­niec".

Nad czymś się za­sta­na­wia­łam, roz­wa­ża­łam, ale za wcze­śnie o tym pisać.

Kli­kam i zgła­szam do sierp­nio­wych:)

 

Pzd srd, a

(☆_・)・‥…━━━★ 

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Hej, Asy­lum. Pło­żyć się… Cie­szę się, że hi­sto­ria tra­fi­ła do Cie­bie. Pło­żyć się… Hm. Za­trzy­krop­ko­wa­łaś mnie tym zwro­tem ;)

pzdr

~~~~~~^~~~~~

 

Na­pi­sa­no wiele hi­sto­rii po­sta­po, dzię­ki czemu mo­głam czy­tać o lo­sach po­sta­ci w róż­nym wieku, zma­ga­ją­cy­mi się z nową rze­czy­wi­sto­ścią i mo­gło­by się zda­wać, że w Two­jej opo­wie­ści nie znaj­dę nic no­we­go… Mi­łość zdała mi się ty­tu­łem wy­jąt­ko­wo ba­nal­nym, no bo co jesz­cze można na­pi­sać o mi­ło­ści…

A jed­nak, GaPo, Twoje opo­wia­da­nie po­ru­szy­ło mnie do ży­we­go, a isto­ta ty­tu­ło­we­go słowa uka­za­ła mi się jakby zu­peł­nie na nowo, w zna­cze­niu które zna­łam, ale które opi­sa­łeś w spo­sób szcze­gól­ny i za­ska­ku­ją­cy, a jed­no­cze­śnie do­sko­na­le od­da­ją­cy jego war­tość.

Wy­ko­na­nie, poza kil­ko­ma uster­ka­mi, cał­kiem nie­złe. No i jakże pięk­nie pre­zen­tu­ją się myśl­ni­ki. ;)

 

Kiedy za­pa­la ostre, jasne górne świa­tło, znika cały urok na­tu­ra­li­stycz­nej sceny, uzy­ska­ny mięk­ką grą świa­tło­cie­ni. –> Pra­wie po­wtó­rze­nie. Pra­wie rym.

 

― Do­brze, że nie po­sprzą­ta­łaś po mnie. Naj­gor­sze, co może spo­tkać al­ko­ho­li­ka ― usu­wa­nie sprzed oczu brzyd­kiej otocz­ki na­ło­gu. […] No i naj­waż­niej­sze ― aby je roz­śmie­szać, gdy roz­pę­ta się burza. Nie mu­sisz tego za­pa­mię­ty­wać, masz wła­sne buty. –> Do­dat­ko­we myśl­ni­ki w wy­po­wie­dzi dia­lo­go­wej dez­orien­tu­ją czy­tel­ni­ka.

 

― Coraz cię­żej. –> ― Coraz trud­niej.

 

― Wy­obra­żam sobie ― go­spo­dy­ni udaje prze­ra­że­nie. –> ― Wy­obra­żam sobie.Go­spo­dy­ni udaje prze­ra­że­nie.

 

… sobie głowy nie za­przą­taj­cie. –> Zbęd­na spa­cja po wie­lo­krop­ku.

 

pyta Hugo córki. –> …pyta Hugo córkę.

 

do­świad­czo­ny fron­to­wiec nie daje się zwieźć. –> …do­świad­czo­ny fron­to­wiec nie daje się zwieść.

 

― Naj­nor­mal­niej­sza rzecz pod Słoń­cem. –> To tylko po­wie­dze­nie, bez od­nie­sie­nia do gwiaz­dy, więc: ― Naj­nor­mal­niej­sza rzecz pod słoń­cem.

 

Ko­smicz­ny złom nie prze­ora Ukła­du Sło­necz­ne­go! –> Ko­smicz­ny złom nie prze­orze Ukła­du Sło­necz­ne­go!

 

ona go na­zy­wa „Panem Jasz­czu­rzem”. –> Chyba: …ona go na­zy­wa „Panem Jasz­czu­rem.

 

― Ty… ty… młóc­kar­nio! –> ― Ty… ty… młoc­kar­nio!

 

a Dzie­łu wciąż da­le­ko od ukoń­cze­nia. –> Chyba miało być: …a Dzie­łu wciąż da­le­ko do ukoń­cze­nia.

 

― Mia­łem pu­kiel two­ich gło­sów… –> Czy aby nie po­win­no być: – Mia­łem pu­kiel two­ich wło­sów

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Hej Reg, a gdzie mają ro­snąć głosy jak nie na gło­wie? ;)

Tra­dy­cyj­ne po­kło­ny w po­dzię­ko­wa­niu za uwagi.

W tek­ście ani razu nie miało paść (to ci do­pie­ro na wielu eta­tach za­trud­nio­ny wyraz) słowo ty­tu­ło­we, nie miało też być wąt­pli­wo­ści, że tytuł jest a d e k w a t n y. Jeśli czu­jesz się po­ru­szo­na, to za­pa­lam wir­tu­al­ną fajkę i spo­koj­nie wpa­tru­ję się w drze­wo, kon­tent.

>++('>

Hej Reg, a gdzie mają ro­snąć głosy jak nie na gło­wie? ;)

Takie głosy można by wrzu­cać do urny ca­ły­mi pu­kla­mi. ;)

 

Cie­szę się, że uwagi oka­za­ły się przy­dat­ne i że na­bra­łeś ocho­ty na wir­tu­al­ną fajkę. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

@Reg

Czyli pu­klerz to zbiór gło­sów od­da­nych na jedną par­tię? ;)

pzdr

`o##o>

Tak, GaPo.

Potem taka par­tia za­sła­nia się rze­czo­nym pu­kle­rzem, twier­dząc że bujne pukle gło­sów na nią od­da­nych, chyba o czymś świad­czą. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Prze­czy­ta­łam wczo­raj i nawet pi­sa­łam dłu­gach­ny ko­men­tarz, w któ­rym wy­ja­śnia­łam do­kład­nie moje od­czu­cia po prze­czy­ta­niu Two­je­go opo­wia­da­nia. I już pra­wie koń­czy­łam, gdy in­ter­net po­ka­zał mi środ­ko­wy palec i po­szedł się paść i mój wspa­nia­ły ko­men­tarz wraz z nim. Dzi­siaj bę­dzie już krót­ko.

Dobre, mocne opo­wia­da­nie. Trzy­ma w na­pię­ciu od po­cząt­ku do końca. Do­brze na­pi­sa­ne i ge­ne­ral­nie za­słu­gu­ją­ce na Bi­blio­te­kę. I – przy­naj­mniej w moim od­czu­ciu – jest też tro­chę prze­wrot­ne. Nie wiem tylko czy ta prze­wrot­ność była za­mie­rzo­na. Chyba nie.

Szcze­rze mó­wiąc myślę, że bez tej pierw­szej sceny, zgi­nę­ło­by w morzu in­nych opo­wie­ści o końcu świa­ta. Stwo­rzy­łeś nie­zwy­kłe­go bo­ha­te­ra, dałeś mu czar­ny humor al­ko­ho­li­ka po wielu go­dzi­nach te­ra­pii i misję do speł­nie­nia. Jed­nak – w dużym skró­cie my­ślo­wych – bar­dzie pa­so­wał­by tu tytuł: Od­ku­pie­nie niż Mi­łość.

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Hej, @Ir­ka­_Luz. No zły In­ter­net, zły, po­zba­wił mnie Two­je­go dłu­gach­ne­go ko­men­ta­rza! Cie­kaw je­stem, czy było w nim coś wię­cej o tej prze­wrot­no­ści, bo za­in­te­re­so­wa­ło mnie to… @A­sy­lum też miała coś dłuż­sze­go skrob­nąć, pew­nie sie­dzi­cie na tym samym łączu ;)

No ale prze­pa­dło.

Co do ty­tu­łu to nie wi­dzia­łem tego pod takim kątem, co Ty. Za­iste cie­ka­we, za­wsze coś ta­kie­go wy­chy­nie. Dla­te­go w sy­tu­acji pro­ble­ma­tycz­nej grupy za­zwy­czaj le­piej sobie radzą, niż po­je­dyn­czy eg­zem­plarz – rzecz jest “ob­wą­cha­na” z więk­szej ilo­ści stron.

Dzię­ki za po­zo­sta­wie­nie śladu.

 

pzdr

^⨀ᴥ⨀^

Asy­lum, skrob­nie, ale po­cze­kać trze­ba:(, bo prze­czy­tać musi drugi raz po pew­nym od­stę­pie czasu, ty­dzień? W za­sa­dzie jest pewna, ale nie chce od­stę­po­wać od swo­ich zasad. 

Dla­cze­go tak – myśli sobie, że niech ten wszech­świat się kręci, a ona bę­dzie po­dą­ża­ła swoją ścież­ką. Cho­ler­nie to ułom­ne, ale nie chce wpa­so­wać się w sta­ty­sty­kę:)

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Och, po pro­stu nie zna­łem ko­dek­su @Asy­lum ;)

My­śla­łem że je­steś świe­tli­stą isto­tą, która poza kar­mie­niem mew, dzi­ków i jeży zaj­mu­je się wy­łącz­nie do­da­wa­niem ko­men­ta­rzy na stro­nie nf ;p

3mka

【ツ】

Bez­względ­nie bi­blio­te­ka i Piór­ko! Do­sko­na­łe. Pełne. Ab­so­lut­nie sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce! Pozdr.

Hej, @ry­baku. Ty­siąc dwie­ście trzy­dzie­ści dzie­więć wio­sen już wi­dzia­łeś do tej pory, a cią­gle szu­kasz. Chyba że mu­sisz ;)

Cie­szę się, że przy­pa­dło do gustu.

pzdr

>--) ) ) )*>

Przy­kro mi, ale prze­rwę ten fe­sti­wal za­chwy­tów, bo – za­chę­co­na no­mi­na­cja­mi – po­sta­no­wi­łam od razu zer­k­nąć na no­mi­na­ta. I jak­kol­wiek do­ce­niam, że jest to do­brze na­pi­sa­ne, tak jakoś nie po­rwał mnie ten tekst, nie uwio­dła opo­wie­dzia­na w nim hi­sto­ria, nie rzu­cił na ko­la­na styl. Praw­dę mó­wiąc, czy­ta­ło mi się cięż­ko, fa­bu­ła mi się rwała, czas te­raź­niej­szy nar­ra­cji iry­to­wał (a nie na­le­żę ani do jego fa­na­ty­ków, ani też wro­gów – za­zwy­czaj jest mi obo­jęt­ny). Za­pew­ne przed piór­ko­wym gło­so­wa­niem wrócę jesz­cze do tego tek­stu, ale na razie od­pa­dłam. Z tym że to nie tak, po­wtó­rzę, że uwa­żam tekst za nie­do­bry. Po pro­stu żyw­cem do mnie nie tra­fił, a że ko­men­ta­rze za­chwy­co­nych są bar­dzo oszczęd­ne, to też nie bar­dzo wiem, co in­nych w nim uwo­dzi, żebym mogła od razu spró­bo­wać się przyj­rzeć temu, czego może w pierw­szej lek­tu­rze nie do­strze­głam.

http://altronapoleone.home.blog

Dra­ka­ino, prze­czy­taj drugi raz, kiedy bę­dziesz miała czas lub sama nie wiem co, ja na­zy­wam to od­de­chem. Jest wtedy, kiedy czy­tam i tylko czy­tam. Mia­łam bar­dzo po­dob­ne do Cie­bie pierw­sze wra­że­nie: prze­ska­no­wa­łam, znie­chę­ci­łam się. Wró­ci­łam w zu­peł­nie innej sy­tu­acji, gdy mia­łam “wolną prze­strzeń w gło­wie” – znowu to moje okre­śle­nie, ale może być i tak, że Ci się nie spodo­ba.

Na­pi­szę kon­kret­niej, pew­nie w week­end się uda, jeśli nic nie sta­nie na prze­szko­dzie.

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Wy­da­je mi się, Dra­ka­ino, że w tym przy­pad­ku uwio­dło wielu nie tyle JAK owo opo­wia­da­nie nie­sie, ale ra­czej to, CO ono nie­sie. A nie­sie sporo.pozdr.

 

Ry­ba­ku, przej­rza­łam tekst jesz­cze raz i pro­blem w tym, że mnie wła­śnie prze­kaz też nie uwiódł, ale ra­czej zi­ry­to­wał pewną… nie wiem, jak to na­zwać, żeby nie wy­szło gru­biań­sko, bo nie po­dej­rze­wam au­to­ra o wy­ra­cho­wa­nie. Ale jak dla mnie jest tu takie obej­ście ba­na­łu po­przez wpro­wa­dze­nie… ba­na­łu, który różni się od ba­na­łu nr 1 tym, że jest bar­dziej emo­cjo­nal­nie “szan­ta­żu­ją­cy”. Bo pod­łóż sobie za­miast córki żonę czy na­rze­czo­ną i po­ło­wa tego “cze­goś” pry­ska, mimo że hi­sto­ria taka sama i nie po­win­no pry­skać. I ja tego nie­ste­ty nie ku­pu­ję, dla mnie to łzawa hi­sto­ryj­ka o nie­mi­łym ko­le­siu (bo­go­wie, jak mnie ten Hugo iry­tu­je… i nie­ste­ty nie jest to iry­ta­cja za­koń­czo­na jakąś ka­thar­sis), który w końcu się po­świę­ca. Ileż tego już było! Tylko le­ciut­ka pod­mia­na sy­tu­acji – i nagle się to robi o takim wznio­słym uczu­ciu. No, ja tego ro­dza­ju sen­ty­men­ta­li­zmu po pro­stu nie lubię, nie ku­pu­ję i już. To re­flek­sje po dru­giej lek­tu­rze.

http://altronapoleone.home.blog

Koleś nie jest nie­mi­ły, Dra­ka­ino. Być może pierw­sza scena była za mocna, cho­ciaż – nie wiem. 

Dzię­ki za drugą lek­tu­rę, czy się po­świę­ca – chyba nie, a że córka, a nie na­rze­czo­na ma zna­cze­nie, to nie pod­mian­ka, ale chyba nie­po­trzeb­nie to piszę i bez sensu po raz ko­lej­ny się za­lo­go­wa­łam, czy­ta­jąc Twój ko­men­tarz, aby od­po­wie­dzieć.

Też je­steś im­pul­syw­na:D, to mi bli­skie. Uwiel­biam się spie­rać.

 

 

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Może nie tyle nie­mi­ły, ile iry­tu­ją­cy. I taki jakiś wy­du­ma­ny jako po­stać. Coś mi w nim zgrzy­ta. Co do pod­mian­ki – dla mnie to wła­śnie jest tak. Weź­miesz żonę/na­rze­czo­ną (= uko­cha­ną ko­bie­tę) wy­cho­dzi strasz­ny ste­reo­typ, oczy­wi­ście, że bo­ha­ter się dla kogoś ta­kie­go po­świę­ci. Ale weź­miesz dziec­ko – och, to takie głę­bo­kie uczu­cie, to takie wznio­słe. Nikt nie po­wa­ży się po­wie­dzieć, że to do­kład­nie taki sam emo­cjo­nal­ny banał. A prze­cież to chyba jesz­cze bar­dziej oczy­wi­ste, bo dyk­to­wa­ne bio­lo­gią, że czło­wiek się dla dziec­ka po­świę­ci. A ja bym może chcia­ła cze­goś mniej oczy­wi­ste­go, choć­by po to, żeby zna­cze­nie ty­tu­łu było bar­dziej za­ska­ku­ją­ce.

Pod­su­mo­wu­jąc: oba­wiam się, że po­zo­sta­nę przy “jak za­chwy­ca, skoro nie za­chwy­ca” ;) Mam do tego prawo, mam na­dzie­ję, bo prze­cież nie każ­de­mu musi się po­do­bać, praw­da?

 

PS. Przy­po­mnia­łam sobie wła­śnie, że lata temu tłu­ma­czy­łam dla NF opo­wia­da­nie, które było bar­dzo inne, ale jakoś pod wzglę­dem “szan­ta­żu emo­cjo­nal­ne­go” jak dla mnie po­dob­ne. I nie­mi­ło­sier­nie mnie iry­to­wa­ło. Nie­ste­ty nie pa­mię­tam au­to­ra ani ty­tu­łu, coś tam chyba w ory­gi­nal­nym było z “amber”, ale dość wy­par­łam ten tekst i to do­świad­cze­nie z pa­mię­ci. Moż­li­we, że pod­świa­do­me przy­po­mnie­nie przez ten tekst tam­te­go spo­wo­do­wa­ło część ne­ga­tyw­nej re­ak­cji. Naj­wy­raź­niej za­wsze nie lu­bi­łam ta­kich kli­ma­tów.

 

PS 2.

Dobra, myślę i myślę i chyba w końcu wy­my­śli­łam. Ja bym w takim tek­ście (tek­ście li­te­rac­kim! który ma mną trzep­nąć!) ocze­ki­wa­ła za­koń­cze­nia do­kład­nie od­wrot­ne­go: oj­ciec po­dej­mu­je dra­ma­tycz­ną de­cy­zję, po­nie­waż do wy­bo­ru ma życie wła­sne­go dziec­ka i swoją rolę w oca­le­niu ja­kie­goś tam ka­wał­ka ludz­ko­ści. I w tak po­pro­wa­dzo­nej fa­bu­le on wie, że jego córka po tym, co prze­szła, nie na­da­je się na ko­lo­nist­kę, pod­czas gdy on – nawet gdyby pla­no­wał po­peł­nić sa­mo­bój­stwo, jak tylko wy­peł­ni swoje za­da­nie, bo nie byłby w sta­nie żyć z de­cy­zją, którą pod­jął – nadal może coś do­bre­go zro­bić.

Tym, co mi tu zgrzy­ta naj­bar­dziej jest to, że córka zo­sta­je wie­lo­krot­nie zgwał­co­na i wy­da­je się to nie mieć żad­ne­go wpły­wu na jej psy­chi­kę (po­dob­nie zresz­tą re­agu­je Hugo, po oboj­gu strasz­ne prze­ży­cia spły­wa­ją jak po kacz­ce) – po co więc to drę­cze­nie bo­ha­ter­ki i czy­tel­ni­ka? Gdyby oj­ciec pod­jął inną de­cy­zję, to mia­ło­by fa­bu­lar­ny sens, a tak jest tylko epa­to­wa­niem i drę­cze­niem dla drę­cze­nia. Plus po tym całym drę­cze­niu oni nawet fi­zycz­nie są w nie­złej for­mie. To wszyst­ko mi trąci ja­kimś li­te­rac­kim fał­szem i na­praw­dę nic na to nie po­ra­dzę.

http://altronapoleone.home.blog

Tyle o sobie wiemy, na ile nas spraw­dzo­no. To jedno. Nawet cier­pie­nia są względ­ne – to dru­gie. Mi­łość ro­dzi­ciel­ska jest bez­wa­run­ko­wa – to trze­cie. (p.s. Prze­ćwi­czo­ne oso­bi­ście. Po­twier­dzam praw­dzi­wość wszyst­kich trzech owych ba­nal­nych tru­izmów, opi­sa­nych także w tek­ście;)

 

Ale zda­jesz sobie spra­wę z tego, że wedle Two­jej lo­gi­ki ja po­win­nam teraz za­cząć gło­sić, że kicze fil­mo­we w ro­dza­ju “Too Young to Die” (to z Julią Ro­berts, po pol­sku chyba “Za wcze­śnie umie­rać”) są ar­cy­dzie­ła­mi kina? To, że coś ma w sobie ka­wa­łek psy­cho­lo­gicz­nej praw­dy, nie czyni z tego do­bre­go tek­stu, filmu czy in­ne­go ro­dza­ju dzie­ła sztu­ki. Praw­dzi­wość ka­wał­ka uczuć nie­ko­niecz­nie prze­kła­da się na war­tość ar­ty­stycz­ną. Więź psy­cho­lo­gicz­na czę­sto czyni od­bior­cę za­kład­ni­kiem emo­cjo­nal­nym dzie­ła i blo­ku­je ocenę.

PS. Co do wy­cho­dze­nia z trau­my – mamy tu wie­lo­krot­nie gwał­co­ną dziew­czy­nę. Nie mam oczy­wi­ście ta­kich do­świad­czeń (Ty tym bar­dziej nie), ale kiedy mia­łam osiem­na­ście lat, zo­sta­łam na­pad­nię­ta przez fa­ce­ta z oczy­wi­stym za­mia­rem. Wy­cho­dzi­łam z tej trau­my ponad pół roku. Wraz z ro­dzi­ca­mi – Mama do dziś ma po­zo­sta­ło­ści tej trau­my. Jak mam uwie­rzyć w tę dziew­czy­nę i to jak oni oboje wy­szli bez szwan­ku z ta­kich prze­żyć?

http://altronapoleone.home.blog

Nie wiem jak to jest z gwał­ce­niem, ale wiem z do­świad­cze­nia, że kiedy razu pew­ne­go rze­czy­wi­ście wal­czy­łem o życie, nawet cięż­ki uraz stał mi się się dla póź­niej­szych tzw. traum po­ura­zo­wych mało ważny. Po fak­cie cie­szy­łem się, że prze­ży­łem, a ból i takie tam…. no cóż – do­brze że się na tym tylko skoń­czy­ło.

Może to po­dob­nie za­dzia­ła­ło w opku?

 

 

 

 

So­lid­ny kawał prozy, dużo się dzie­je, może nawet za dużo jak na moje zdol­no­ści asy­mi­la­cji tek­stu. Bo na­tłok zda­rzeń za­ma­zu­je wy­ra­zi­stość fa­bu­ły.

Na­po­mknię­cie o “Ostat­nim brze­gu” siłą rze­czy za­ko­twi­cza świa­do­mość czy­tel­ni­ka przy tym ar­cy­dzie­le i (choć­by pod­świa­do­mie) skła­nia do po­rów­na­nia, w któ­rym, nie­ste­ty, ar­cy­dzie­ło jest górą :) Na mar­gi­ne­sie, moim zda­niem wer­sja z Gre­go­rym zde­cy­do­wa­nie lep­sza od wer­sji z roku 2000 (z Ar­man­dem As­san­te).

Wizja windy or­bi­tal­nej nieco gro­te­sko­wa.

Zga­dzam się z dra­ka­iną w kwe­stii “od­por­no­ści” córki na gwałt zbio­ro­wy.

Tak czy owak bi­lans w moim od­czu­ciu na plus, więc daję klika.

I jesz­cze dro­bia­zgi:

Mię­dzy rę­ko­ma męż­czy­zny

Oso­bi­ście wo­lał­bym “rę­ka­mi” choć for­mal­nie uzyta opcja do­zwo­lo­na.

Jed­naj wojak

Je­ste­śmy drugą stro­nę me­da­lu

li­te­rów­ki

 

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

Hej, @dra­ka­ino, dzię­ki za ko­men­ta­rze, szcze­gól­nie że Ci nie przy­pa­dło do gustu i to uza­sad­niasz. Nie wy­da­je mi się, że pod­mia­na po­sta­ci tutaj by­ła­by bez zna­cze­nia, bo – tak jak na­pi­sa­łaś – może to i banał, ale prze­cież tak (za­zwy­czaj) jest z tym ro­dzi­ciel­stwem. Pro­sta hi­sto­ria. Wy­da­je mi się, że wszyst­ko w opo­wia­da­niu jest pod­po­rząd­ko­wa­ne aku­rat temu aspek­to­wi ty­tu­ło­we­go słowa. W pierw­szym dłu­gim dia­lo­gu (iry­tu­ją­cy Cię Hugo) do­kład­nie przed­sta­wia swoje credo do­ty­czą­ce re­la­cji ro­dzi­ca z dziec­kiem, itp itd.

Przy­pusz­czam, że wiem o co Ci cho­dzi, że to taki “tani” chwyt “użyć” dziec­ka. No ale jak opo­wia­da­nie miało być o dziec­ku, nie mo­głem ina­czej ;)

Z Twoją pro­po­zy­cją pod­mia­ny by­ło­by to coś in­ne­go. Np: on ją zdra­dza, ma dziec­ko w każ­dym mie­ście wo­je­wódz­kim, ona – głu­pia – mu to wy­ba­cza. Po gwał­cie do­wia­du­je się, że sama nie może mieć dziec­ka, więc go ogłu­sza, łapie za pięk­ne, dłu­gie włosy i wrzu­ca na or­bi­tę ;)

Co do tego gwał­tu. Oczy­wi­ście róż­nie lu­dzie re­agu­ją na trau­mę. Nie pa­mię­tam w czy­jej to było po­wie­ści, o ja­kimś po­wsta­niu chłop­skim w Bra­zy­lii i tam była ko­bie­ta, która gdzieś wę­dro­wa­ła. O ile do­brze pa­mię­tam (nie­do­kład­ny cytat) “gdy zgwał­ci­li ją po raz drugi, ścię­ła włosy”. No i dalej szła. Nie­ste­ty, w praw­dzi­wym życiu takie hi­sto­rie też mają miej­sce, nie­któ­rzy jakoś sobie radzą, inni nie… Do­kład­ny cytat z Wi­ki­pe­dii o żonie Hel­mu­ta Kohla “W ostat­nich dniach wojny w wieku 12 lat zo­sta­ła wie­lo­krot­nie zgwał­co­na przez żoł­nie­rzy ra­dziec­kich i we­dług jej słów: „jak worek ce­men­tu” wy­rzu­co­na przez okno. Do­zna­ła trwa­łe­go uszko­dze­nia krę­go­słu­pa”. Lu­dzie, szcze­gól­nie gdy dom pło­nie, lubią sobie urzą­dzać takie za­ba­wy…

W opo­wia­da­niu sta­ra­łem się dać mi­ni­mum ile trze­ba, żeby to miało sens. Wy­da­je mi się, że każda scena cze­muś służy. Mo­głem oczy­wi­ście dodać taką, gdzie Mario z Hugo pró­bu­ją ją zmu­sić do wę­drów­ki, bo wpa­dła w stu­por i tylko łypie, ale uzna­łem, że nie o tym jest opo­wia­da­nie. Mam też wra­że­nie, że to dość pa­syw­ni bo­ha­te­ro­wie (tak jak więk­szość ludzi), dają się nieść wy­da­rze­niom, ale do­brze im ze sobą, i mają in­struk­cję ob­słu­gi tego dru­gie­go (np gdy mi­ja­ją rzędy ciał przy­kry­tych prze­ście­ra­dła­mi Hugo od­cią­ga jej uwagę). Jakoś sobie radzą.

W przed­sta­wio­nych kli­szach dziew­czy­na tylko dwu­krot­nie wy­ka­zu­je ini­cja­ty­wę – gdy trze­ba wska­zać kie­ru­nek po­dró­ży, i gdy kie­ro­wa­na jakąś “nad­mą­dro­ścią” po­wta­rza po trzy­kroć “je­steś mi po­trzeb­ny” (myślę, że bała się że oj­ciec nie wy­trzy­ma tego co się przede wszyst­kim stało z nią, że nie­sio­ny emo­cja­mi spró­bu­je coś zro­bić tym opraw­com, z wia­do­mym skut­kiem…). Po za tym lecą, gdzie ich wy­da­rze­nia niosą, aż do tych koń­co­wych chwil, kiedy oj­ciec widzi tę iskier­kę na­dziei i prze, prze. Banał… Ale chyba do­brze świad­czą­cy o kie­ru­ją­cych nami al­go­ryt­mach.

No i jesz­cze ten wi­szą­cy nad nimi “the end”. Tro­chę w tło wrzu­ci­łem róż­nych re­ak­cji nań, może w tej sy­tu­acji więk­szy cień prze­sło­nił mniej­szy… To taka moja trzy­gro­szów­ka.

Raz jesz­cze dzię­ki za ko­men­tarz.

 

@ry­ba­ku, pa­trząc na Twój wiek, to wszyst­ko wi­dzia­łeś, wszyst­ko Cię spo­tka­ło, masz więc głos de­cy­du­ją­cy ;)

 

@Asy­lum – mój ko­men­tarz przez Cie­bie, jak­byś od razu po­je­cha­ła z ob­szer­niej­szym swoim, @dra­ka­ina nie mu­sia­ła­by się za­sta­na­wiać, czym pod­la­ne po­zy­tyw­ne opi­nie ;p

 

@tsole no i żeś chło­pie jesz­cze cho­chli­ki wy­na­lazł… Z “Ostat­nim brze­giem” zga­dzam się – to ar­cy­dzie­ło!

 

pzdr, spły­wam

_.~"(_.~"(_.~"(_.~"(_.~"(

Gapo, ano, to wsta­wiam ob­szer­niej­szy. Nie lubię sło­wa­mi tar­gać, może się jesz­cze na­uczę, da los, Bóg, czas.

Wra­cam ze sło­wa­mi „o” i chcę obro­nić swój od­biór, choć pew­nie bar­dziej spo­sób od­czu­wa­nia i ob­ra­zów, które na­su­nę­ło mi prze­czy­ta­ne opo­wia­da­nie. Będę rów­nież od­no­sić się do ko­men­ta­rzy, po­nie­waż i one po­zwo­li­ły mi uchwy­cić to, co mnie urze­kło i spra­wia, że takie wła­śnie opo­wia­da­nia chcę czy­tać, po­nie­waż one coś wno­szą, jakąś praw­dę o czło­wie­ku, na­szej przy­szło­ści i re­ago­wa­niu. Cho­ler­nie in­te­re­su­je mnie czło­wiek “wobec” wa­run­ków, oko­licz­no­ści, jego siła, sła­bość, na­tu­ral­ność.

To po­sta­po, wszy­scy wiemy, licz­ba dni do prze­ży­cia sto. Świa­ta już nie ma, wy­obraź­cie sobie, co się dzie­je, co może się dziać, co bę­dzie się dzia­ło? Kalki znamy, więc nie będę przy­ta­czać. Sy­tu­acja jest eks­tre­mal­na. Dar­wi­nizm bez po­zo­rów nor­mal­no­ści i walka o za­cho­wa­nie resz­tek, wła­ści­wie czego?

Słowa – pięk­ny zapis, niby ro­dzaj po­śpiesz­ne­go dzien­ni­ka, cho­ciaż forma nie dzien­ni­ko­wa i to też jest cie­ka­we. Nar­ra­tor na wskroś neu­tral­ny, przed­sta­wia okrut­nie, lecz z mi­ło­ścią, po­nie­waż wpro­wa­dza po­je­dyn­cze gesty, od­nie­sie­nia, silną re­la­cję. Za­ska­ku­ją czy­tel­ni­ka słowa i myśli bo­ha­te­ra, chce po­zo­stać nor­mal­ny w nie­ludz­kiej sy­tu­acji.

Fa­bu­ła jest cho­ler­nie mocna, z wie­lo­ma zwro­ta­mi akcji, któ­rych się nie spo­dzie­wa­my, a potem my­śli­my sobie – „Tak mo­gło­by być”.

Dia­lo­gi świet­ne i w do­brych miej­scach, zresz­tą mi­ni­ma­lizm to silny punkt tego opo­wia­da­nia. Nie ma zbęd­nych słów, bar­dzo dobre pa­no­wa­nie nad struk­tu­rą, prze­ka­zem, uczu­ciem.

De­ko­ra­cje: wiemy co, gdzie i kiedy z całym tym an­tu­ra­żem. 

 

A teraz od­nio­sę się do ko­men­ta­rzy. To nie jest hi­sto­ria o trau­mie zgwał­co­nej dziew­czy­nie, pew­nie bę­dzie miała potem kło­po­ty, które eu­fe­mi­stycz­nie nazwę „psy­chicz­ny­mi”, cho­ciaż tego nie wiemy, gdyż miarę rze­czy od­mie­rza tu ko­niec świa­ta, apo­ka­lip­sa. Dzie­je się nie­wy­obra­żal­ne, obce. Przy­po­mi­na­ją mi się do­świad­cze­nia ko­biet z róż­nych czę­ści świa­ta i jed­no­cze­śnie dys­ku­sja pod opo­wia­da­niem Wilka o in­no­ści. Te re­la­cje, mam na myśli ko­biet, są nie­wy­obra­żal­ne, ale ży­jesz w świe­cie, który dyk­tu­je swoje re­gu­ły.

Tsole, oba „Ostat­nie brze­gi” lubię, w tym wcze­śniej­szym mnie z kolei iry­tu­je Ava Gard­ner;) Za­cie­ka­wi­ło mnie, dla­cze­go wizja windy or­bi­tal­nej wy­da­ła Ci się gro­te­sko­wa (na mar­gi­ne­sie, ewa­lu­ujesz sło­wem)?

Do tej pory kilka opo­wia­dań pa­mię­tam z forum: stn o Osti­na­to, ochy – mam na­dzie­ję, że prze­czy­tam książ­kę i wię­cej się do­wiem, Co­bol­da, chyba pierw­sze i o ho­do­wa­niu ludzi (to koń­co­we zda­nie było nie­sa­mo­wi­te), o dziwo – Ma­ra­sa (choć je skry­ty­ko­wa­łam) o królu Ar­tu­rze, le­ni­we­go2 – o znu­że­niu po­sta­ci z le­gend ar­tu­riań­skich, Ja­snej Stro­ny – spo­tka­nie ko­bie­ty, black_cup o ro­bo­tach, Snuf­fa ry­ba­ka, opko Wic­ke­da, Sta­ru­cha – z wie­wiór­ką. Od­po­mi­na mi się ich coraz wię­cej, bo i Nin­de­din i Dra­ka­iny bo­ha­ter też. 

Hu, do­brzy je­ste­ście:) Muszę spau­zo­wać tro­chę z ko­men­ta­rza­mi, bo prze­sta­łam pisać, a co wy­stu­kam to wrzu­cam do kosza, bez wa­ha­nia i wiem, że to jest złe. 

Opo­wia­da­nie jest bez­li­to­sne w pew­nym sen­sie i to jest jego nie­za­prze­czal­ną siłą, na­tu­ral­nie moim zda­niem. 

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Prze­czy­ta­łam ko­men­ta­rze i po­my­śla­łam, że jed­nak na­pi­szę to, co się mi wcze­śniej prze­pa­dło. Uwa­żam, że to świet­ne opko, je­dy­ne, co mnie tro­chę zi­ry­to­wa­ło to tytuł. Bo ja tu nie widzę mi­ło­ści, próbę od­ku­pie­nia jak naj­bar­dziej, po­wiem wręcz, że tro­chę ego­istycz­na ta próba, ale to nie jest mi­łość.

Wi­dzisz, myślę, że w ta­kich eks­tre­mal­nych sy­tu­acjach pa­ra­dok­sal­nie ła­twiej sobie po­ra­dzić, niż w zwy­kłym co­dzien­nym życiu. Ła­twiej być ojcem, gdy świat się koń­czy i wiesz, że mu­sisz ura­to­wać swoje dziec­ko, niż gdy trze­ba je po pro­stu wy­cho­wać i oka­zy­wać na co­dzień mi­łość. Szcze­gól­nie dla kogoś, kto sobie z ży­ciem nie radzi, a Hugo nie­wąt­pli­wie do ta­kich osób na­le­ży. Jest pro­blem, to sięga po al­ko­hol. Do­pie­ro, kiedy do­cie­ra do niego, że to ostat­ni pro­blem, z jakim bę­dzie mu­siał się w życiu zmie­rzyć, jest w sta­nie dzia­łać.

I wcho­dzi w tryb misji, musi ura­to­wać córkę. Robi to w spo­sób, który za­prze­cza jego de­kla­ra­cji mi­ło­ści z po­cząt­ku opo­wia­da­nia. Po pro­stu prze na­przód, czar­nym hu­mo­rem pró­bu­jąc ra­dzić sobie z emo­cja­mi swo­imi i dziew­czy­ny. Nie in­te­re­su­je go, czego chce córka, musi ją ura­to­wać, by nadać choć odro­bi­nę sensu swo­je­mu życiu.

A dziew­czy­na? Już z pierw­sze­go aka­pi­tu do­wia­du­je­my się, że ła­twe­go życia nie miała, do tego wszyst­ko, co spo­tka­ło ją pod­czas po­dró­ży. Ko­bie­ta, która prze­ży­ła zbio­ro­wy gwałt, może i po­tra­fi wstać i iść dalej, py­ta­nie tylko, czy bę­dzie po­tra­fi­ła żyć dalej i to w wa­run­kach, które prze­cież łatwe nie będą. I py­ta­nie, czy chce, a może wo­la­ła­by po pro­stu być do ostat­niej chwi­li z ojcem, żeby ją przy­tu­lił, żeby z nią roz­ma­wiał, opo­wie­dział o matce, uspo­ka­jał. Ale Hugo nie daje jej tego wy­bo­ru, po pro­stu wsa­dza ją na sta­tek i wy­sy­ła w nie­zna­ne, w świat, który być może bę­dzie gor­szy niż śmierć.

Czy to aby na pewno mi­łość?

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Tak, Irko, to mi­łość, a oj­ciec nie był al­ko­ho­li­kiem. Wiele ko­biet na na­szej pla­ne­cie jest gwał­co­nych w ten, czy inny spo­sób każ­de­go dnia. W opo­wia­da­niu życie na Sol już się skoń­czy­ło, nul, zero. Tu nie ma wy­bo­ru i to praw­da, że świat, do któ­re­go zmie­rza jest jedną wiel­ką nie­wia­do­mą. Po­zo­sta­je na­dzie­ja, ojca, bo to nie jej de­cy­zja.

Czy to mi­łość? Mógł mach­nąć ręką, ła­twiej­sze, po co w ogóle wal­czyć, le­piej się pod­dać? Myślę sobie, cią­gle jesz­cze, że pe­wien po­ziom po­czu­cia spraw­stwa jest nam do­stęp­ny, a w grun­cie rze­czy dość duży, ale z róż­nych wzglę­dów nie­do­stęp­ny, jed­nak to na dłuż­sze po­ga­da­nie, wy­ja­śnia­nie. Przy­jedź na ja­kieś piwo w przy­szłym roku, a i ja się sta­wię to po­ga­da­my:)

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Asy­lum:

dla­cze­go wizja windy or­bi­tal­nej wy­da­ła Ci się gro­te­sko­wa

Pro­jekt windy ko­smicz­nej jest mało re­ali­stycz­ny nawet jak na SF. Wy­ma­ga nie­osią­gal­nej dziś high tech­no­lo­gy za­rów­no w kwe­stii kon­cep­cyj­nej jak wy­ko­naw­czej. Głów­ny pro­blem to ma­te­riał, który bę­dzie w sta­nie wy­trzy­mać ogrom­ne na­prę­że­nie (wg NASA mu­siał­by po­sia­dać wy­trzy­ma­łość na po­zio­mie 7 gi­ga­pa­ska­li. Ko­lej­ne pro­ble­my to silne wia­try, hu­ra­ga­ny, trzę­sie­nia ziemi. Re­ali­za­cja ta­kie­go pro­jek­tu wy­ma­ga po­ten­cja­łu na po­zio­mie wy­so­ko roz­wi­nię­te­go pań­stwa, tym­cza­sem w opo­wia­da­niu re­ali­zo­wa­ny jest przez coś w ro­dza­ju obozu pracy i to wy­da­ło mi się gro­te­sko­we.

ewa­lu­ujesz sło­wem

nie ro­zu­miem co masz na myśli.

 

Przy oka­zji jesz­cze py­ta­nie (nie za­rzut) do Au­to­ra: jaki był cel umiesz­cze­nia epi­zo­du ero­tycz­ne­go (wręcz por­no­gra­ficz­ne­go – seks oral­ny)?

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

Hmm, wy­so­ko roz­wi­nię­te pań­stwo? Obóz pracy, Tsole, wbrew po­zo­rom, może być efek­tyw­ny:(  , zresz­tą przy­kła­dy znaj­dziesz hi­sto­rycz­ne. Jeśli do­brze sfor­mu­łu­jesz pro­blem/za­gad­nie­nie, no, prze­szko­dą może być tylko wie­dza. Nie­ste­ty, ostat­nio to­czy­łam po­dob­ną dys­ku­sję i byłam w niej po Two­jej stro­nie, lecz… po­le­głam, lu­dzie pod wpły­wem stra­chu, lęku, bo­jaź­ni są w sta­nie góry prze­no­sić. Ja tego nie ro­zu­miem, cią­gle, jesz­cze. 

Ha, ewa­lu­acja – czy mam Cię ode­słać do wi­ki­pe­dii?

A cóż Ci prze­szka­dza seks oral­ny? Może być fajny w obie stro­ny. Czy mamy od­da­wać się tej  ta­jem­ni­czej czyn­no­ści pod koł­drą, w ciem­no­ści, na wznak? Wiem, że pro­wo­ku­ję, lecz za­cho­wa­nia sek­su­al­ne w ob­rę­bie pary, jeśli jest obo­pól­na zgoda są ok. Por­no­gra­fii tu nie ma, chcesz to Ci pod­rzu­cę kil­ka­na­ście be­st­se­le­rów cho­ler­nie por­no­gra­ficz­nych. Mia­łam taki okres, że czy­ta­łam to, co mi w ręce wpa­dło, oby miało li­ter­ki.

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Ech, nie je­stem w sta­nie do­rów­nać w ja­ko­ści ko­men­ta­rzy @Asy­lum, ale spró­bu­ję (będę się pod­pie­rał cy­ta­ta­mi).

@tsole Tekst o “lo­dzi­ku” to oczy­wi­ście żart Hugo, miał zwięź­le po­ka­zać, że ze zna­jo­my­mi są w bli­skich re­la­cjach, że mogą sobie (w tym wy­pad­ku w po­sta­ci fry­wol­ne­go ko­men­ta­rza) mię­dzy sło­wa­mi prze­my­cać te naj­waż­niej­sze spra­wy. Go­spo­dy­ni od­po­wia­da “I Hugo, do­ce­niam tro­skę”, je­stem prze­ko­na­ny, że gdyby miała wy­ma­ga­ją­cy in­ter­wen­cji, prze­ga­da­nia czy co tam jesz­cze trze­ba pro­blem, to by mu po­wie­dzia­ła, tutaj je­dy­nie dzię­ku­je mu, że zwró­cił uwagę na gbu­ro­wa­te za­cho­wa­nie go­spo­da­rza (a może w do­dat­ku, że – może i nieco prze­kor­nie – że nie ubo­le­wa, za­ła­mu­je rąk itd tylko pró­bu­ję ją tro­chę roz­chi­chrać, wybić z ru­ty­ny). In­ny­mi słowy, za­miast spy­tać “Czy wszyst­ko w wa­szym związ­ku gra? Twój mąż za­cho­wu­je się dzi­siaj…” po­le­ciał z tym tek­stem. Zresz­tą, potem sie­dzą sobie wszy­scy razem i jest im do­brze. Ot, ktoś tam był w złym hu­mo­rze, prze­szło mu, zda­rza się, ale do­brze, że ktoś sy­tu­ację za­uwa­żył, trosz­czy się. No to chyba to chcia­łem tą sceną uzy­skać. Na­praw­dę je­stem kiep­ski w ko­men­ta­rzach ad hoc.

 

@Ir­ka­_Luz, @Asy­lum od­da­ła pre­cy­zyj­nie moje za­ło­że­nia, że po­słu­żę się cy­ta­tem z Hugo: “Nie hoduj żalu, że bez two­jej zgody, ale nie mo­głem ry­zy­ko­wać, upar­ty ośle (po kim Ty to masz?;). (…) Po­zwól, by mój obraz przy­blakł w Two­ich wspo­mnie­niach, od­dy­chaj głę­bo­ko”. A przed­tem “po to wła­śnie ma się ro­dzi­ców. Żeby stali z boku, po­wstrzy­mu­jąc się z ca­łych sił, by nie zła­pać dziec­ka za rękę, gdy bawi się za­pal­nicz­ką po raz pierw­szy. Żeby krwa­wi­ło im serce, gdy dzie­ci się po­ty­ka­ją. Żeby wpy­chać watę w roz­bi­te nosy. No i naj­waż­niej­sze: aby je roz­śmie­szać, gdy roz­pę­ta się burza. Nie mu­sisz tego za­pa­mię­ty­wać, masz wła­sne buty.

Ro­dzic koń­czy się tam, gdzie jego ciało, dziec­ko nie jest ku jego wy­go­dzie, speł­nia­niu am­bi­cji itd, no i ważne, by ktoś przy nas był, jak jest źle. Ktoś, kto po­tra­fi zmie­rzyć się z cię­ża­rem od­po­wie­dzial­no­ści. Nie wy­da­je mi się, że nagle włą­czył się w nim tryb misji, ta koń­ców­ka jest dla mnie pod­kre­śle­niem jego credo. Lep­sze “a nuż” niż stu­pro­cen­to­we nic. Nie była to łatwa de­cy­zja czy od­ku­py­wa­nie win, po pro­stu re­al­nie zwa­żył co jest na roz­dro­żu i za­de­cy­do­wał sam, bo był w kiep­skim sta­nie, bo nie wie­dział, czy zdo­łał­by ją prze­ko­nać, a mar­gi­nes czasu był kró­ciut­ki jak w ame­ry­kań­skim fil­mie. Chyba z na­dzie­ją, że lo­gi­ką roz­pruł za­sło­nę uczuć, cza­sem pod­po­wia­da­ją­cą złe roz­wią­za­nia. No i nie jest ide­al­ny, jed­nak po­gło­ski o jego al­ko­ho­li­zmie są chyba prze­sa­dzo­ne ;)

 

pzdr

 (⌒▽⌒)

GaPo – dzię­ki za wy­ja­śnie­nia, ale nie­ste­ty nie zmie­nia­ją one mo­je­go od­bio­ru. I to im bar­dziej myślę o tym tek­ście, tym bar­dziej mnie on iry­tu­je. Masz przy­naj­mniej na plus, że mało który tekst na por­ta­lu wzbu­dził we mnie ostat­nio tyle emo­cji XD

Dziś po­ja­wi­ły mi się ko­lej­ne re­flek­sje: otóż jak dla mnie, dla mojej wraż­li­wo­ści li­te­rac­kiej, nie ma tu żad­ne­go praw­dzi­we­go kon­flik­tu we­wnętrz­ne­go (dla bo­ha­te­ra). Roz­wią­za­nie jest tym naj­bar­dziej prze­wi­dy­wal­nym – ro­dzic po­świę­ca się dla dziec­ka. I to mnie uwie­ra, bo ow­szem, lubię li­te­ra­tu­rę roz­ryw­ko­wą, od któ­rej nie wy­ma­gam po­ru­sza­nia po­waż­nych pro­ble­mów, ale jak już do­sta­ję do ręki tekst o czymś waż­nym i wznio­słym, to chcia­ła­bym, żeby uję­ciem pro­ble­mu do­ra­stał do jego rangi. Jak, nie przy­mie­rza­jąc, w tra­ge­dii grec­kiej, gdzie bo­ha­te­ro­wie stają przed wy­bo­ra­mi nie­moż­li­wy­mi.

No i nie zno­szę, ale to or­ga­nicz­nie nie zno­szę (wspo­mi­na­łam już o tym) drę­cze­nia bo­ha­te­rów po to, żeby epa­to­wać czy­tel­ni­ka i go emo­cjo­nal­nie szan­ta­żo­wać. Uwa­żam, że ta hi­sto­ria bro­ni­ła­by się bez wie­lo­krot­nych gwał­tów, które msz służą temu, żeby czy­tel­nik czuł się zo­bo­wią­za­ny do współ­czu­cia. Tego jest ostat­nio poza wszyst­kim za dużo w li­te­ra­tu­rze róż­ne­go au­to­ra­men­tu (np. Marek Kra­jew­ski lu­bu­je się w takim to­tal­nym udrę­cza­niu bo­ha­te­rów, be­be­chach i obrzy­dli­stwie, nie wia­do­mo, po co). Nie zro­zum mnie źle – mogę mieć nad­miar okru­cień­stwa w li­te­ra­tu­rze (za­pew­ne nie wrócę do ta­kiej książ­ki, ale mogę ją uznać za ar­cy­dzie­ło; w sumie tak mia­łam z re­por­ta­ża­mi To­cha­ma­na o Rwan­dzie, ale to zu­peł­nie inna li­te­ra­tu­ra), tylko niech to służy cze­muś wię­cej niż tylko przy­mu­sza­niu mnie do współ­czu­cia.

Bo taka eska­la­cja emo­cji i okro­pieństw to jest ma­ry­su­izm – bo­ha­ter/ka pod­no­si się z wszel­kich nie­szczęść, jakie na nią spa­da­ją, a autor musi je na­mno­żyć do nie­moż­li­wo­ści. Z racji nie­daw­nych ży­cio­wych do­świad­czeń mia­łam sporo do czy­nie­nia z por­ta­la­mi on­ko­lo­gicz­ny­mi, gdzie lu­dzie zbie­ra­ją na le­cze­nie – tam z kolei mia­łam pro­blem z przy­pad­ka­mi, gdzie wszel­kie moż­li­we nie­szczę­ścia (mąż ginie w wy­pad­ku, dal­sza ro­dzi­na nie ist­nie­je, ma­leń­kie dziec­ko nie ma ni­ko­go poza matką, któ­rej po­ma­ga je­dy­nie anioł-są­siad­ka obo­wiąz­ko­wo kie­ru­ją­ca zbiór­ką) spa­da­ją na pięk­ne, dłu­go­no­gie dziew­czy­ny z burzą zło­tych wło­sów opa­da­ją­cych mięk­ki­mi fa­la­mi na ra­mio­na, wszyst­kie zdję­cia w cu­dow­nym ogro­dzie z obo­wiąz­ko­wą huś­taw­ką i prze­świe­tlo­ne słoń­cem, oczy­wi­ście szczę­śli­wa mama z dzie­ciacz­kiem jak z re­kla­my. Po pro­stu w tych zbiór­kach zbie­gów oko­licz­no­ści było nieco za dużo, plus pod­la­nych “re­kla­mą” osób do­sko­na­łych, gdyby nie cho­ro­ba. I tro­chę tak mam z Twoim tek­stem – jest w nim za dużo za­rów­no okrop­no­ści, jak i lukru, żeby wydał mi się praw­dzi­wy, żeby mnie chwy­cił za serce. Spra­wia na mnie wręcz wy­kal­ku­lo­wa­ne­go, choć po­dej­rze­wam, że w dzi­siej­szym świe­cie to ra­czej prze­siąk­nię­cie pew­nym typem prze­ka­zu – jak już pi­sa­łam, nie po­są­dzam Cię o świa­do­mą ma­ni­pu­la­cję :)

 

Irko – świet­ny ko­men­tarz!

 

Ry­ba­ku – ja nawet wie­rzę, że w sy­tu­acjach eks­tre­mal­nych czło­wiek jest w sta­nie wiele wię­cej znieść i prze­żyć. Ale nie wie­rzę, że nie po­zo­sta­wia to żad­nych śla­dów, a tak jest w tym opo­wia­da­niu. Wszel­kie trau­my coś jed­nak po­zo­sta­wia­ją. Irka to świet­nie ujęła – czy ona bę­dzie w sta­nie z tym wszyst­kim żyć? A ona, ta córka, roni łezkę nad ckli­wym li­stem od ta­tu­sia. To mi też zgrzy­ta.

http://altronapoleone.home.blog

Jak już się za­an­ga­żo­wa­łam, Dra­ka­ino, to pójdź­my dalej, ale… na spo­koj­nie, roz­wa­ża­jąc, roz­bie­ra­jąc z ciu­chów swoje myśli.

Po pierw­sze nie chcę prze­ko­nać Cie­bie do swo­je­go od­bio­ru, bo oso­bi­stym jest i na tym ko­niec, ale roz­ma­wiać chcę:)

Dla mnie kon­flikt we­wnętrz­ny nie jest je­dy­nym, który musi skła­niać bo­ha­te­ra do dzia­ła­nia. Cza­sa­mi wiemy, tak po pro­stu co jest dobre, a co złe (na­tu­ral­nie nie za­wsze idzie­my za tym im­pul­sem, może szko­da, ale jest jak jest). Dla mnie wybór był nie tyle tra­gicz­ny, co de­ter­mi­nu­ją­cy (cho­ciaż chro­nicz­nie je­stem prze­ciw przy­mu­so­wi). Grec­kie tra­ge­die też wy­ko­rzy­stu­ją ten motyw, bez­u­stan­nie, w za­sa­dzie – zero wpły­wu i mu­sisz się od­na­leźć, le­piej lub go­rzej, a i to żad­nej gwa­ran­cji nie daje.

Z tymi gwał­ta­mi, czy ja wiem(?), je­stem epa­to­wa­na co­dzien­nie nimi. Krzy­czę, wrzesz­czę i chyba myślę, że co by nie mówić, to jest ważne. Or­ga­nicz­nie – to silne, z “be­be­chów”. Też nie lubię, zwłasz­cza gdy do­ty­czy zwie­rząt, (teraz też chyba drzew), gdyż są naj­bar­dziej bez­bron­ne. Za Toch­ma­nem nie prze­pa­dam, z in­nych wzglę­dów, chyba uprze­dzi­łam się. 

Do zbió­rek się nie od­nio­sę, bo tak boli, że ka­su­ję. Wiem, ale nie je­stem w sta­nie – roz­sy­pu­ję się:(

Koń­cząc, po­zo­sta­wia ślady, ale nie są one opi­sa­ne, bo to inna opo­wieść. 

 

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Asy­lum – może wy­ja­śnię, że w kwe­stii zbió­rek nie mam tak ze wszyst­ki­mi, ale tylko i wy­łącz­nie z tymi, gdzie nad­miar naj­gor­szych moż­li­wych nie­szczęść plus ab­so­lut­na do­sko­na­łość osoby nimi do­tknię­tej spra­wia­ją, że prze­sta­ję wie­rzyć w praw­dzi­wość tego kon­kret­ne­go przy­pad­ku. I nie cho­dzi o to, że ka­su­ję, bo boli, ale o to, że uru­cha­mia się we mnie po­dejrz­li­wość i nie­wia­ra – i po­dob­ne uczu­cia wy­wo­łu­je we mnie “Mi­łość”.

http://altronapoleone.home.blog

Asy­lum:

Ha, ewa­lu­acja – czy mam Cię ode­słać do wi­ki­pe­dii?

Wiem co to ewa­lu­acja ale nie ro­zu­miem, co masz na myśli, uży­wa­jąc jej w tym kon­tek­ście. Pew­nie za tepy je­stem.

A cóż Ci prze­szka­dza seks oral­ny?

Ni­g­dzie nie piszę że mi prze­szka­dza (za­zna­czam też, że to nie za­rzut). In­te­re­su­je mnie cel, dla któ­re­go taki epi­zod się po­ja­wia. Autor tłu­ma­czy mi, że to taki sobie żar­cik, czyli ra­czej ozdob­nik, niż sym­bol cze­go­kol­wiek. Co do tego, czy po­trzeb­ny, nie mam nadal prze­ko­na­nia.

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

Tsole – cał­ko­wi­cie się z Tobą zga­dzam. Nie pi­sa­łam o tym, bo sku­pia­łam się na in­nych aspek­tach, ale ten frag­ment z sek­sem oral­nym też wydał mi się tu od czapy i dla epa­to­wa­nia czy­tel­ni­ka. A żart o “lo­dzi­ku” wy­da­je mi się wy­jąt­ko­wo nie­śmiesz­ny i był jed­nym z głów­nych po­wo­dów, dla któ­rych bo­ha­te­ra uzna­łam za an­ty­pa­tycz­ne­go :( Od­au­tor­skie tłu­ma­cze­nie też mnie nie prze­ko­na­ło.

http://altronapoleone.home.blog

OMG, seks oral­ny, dla­cze­go miał być śmiesz­nym i od czapy? Za chwi­lę bę­dzie wy­glą­da­ło na to, że je­stem jakąś zbreź­ni­cą, a nią nie je­stem. I seks oral­ny, i ma­stur­ba­cja jest ok. 

Hm, bo­ha­ter an­ty­pa­tycz­ny, no tak – nie jest ide­al­ny, jest czło­wie­kiem. Czy­ta­li­ście dzie­więt­na­sto­wiecz­ne po­wie­ści. Sądzę, że tak, a więc…

Eh, Tsole, wy­mi­gu­jesz się od od­po­wie­dzi, z Tobą je­stem bar­dziej wprost, niż z Dra­ka­iną, ale do­brze. Kiedy uży­wasz słowa gro­te­sko­we to kon­tekst jest pe­jo­ra­tyw­ny, dodam – tak jak go uży­łeś, lecz nie krusz­my o to kopii, po pro­stu na­pisz dla­cze­go?, bo coś Cie­bie zdrzaź­ni­ło.

Dra­ka­ino, i ja nie kli­kam od dawna żad­nych zbió­rek (za wy­jąt­kiem ko­cio-kli­ka). Nawet nie dla­te­go, że nie wie­rzę (brak da­nych), ale że nie po­do­łam.

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Asy­lum, ale nikt tu nie ata­ku­je seksu oral­ne­go jako ta­kie­go! Mam wra­że­nie, że za­rów­no Tsole, jak i mnie nie po­do­ba się ten kon­kret­ny wątek w tek­ście, ale nie wy­po­wia­da­my się o tej for­mie życia ero­tycz­ne­go jako ta­kie­go ;)

Ze zbiór­ka­mi nadal chyba nie ro­zu­miesz, o co mi cho­dzi :( Ale chyba nie po­tra­fię się już le­piej wy­tłu­ma­czyć. No, może jed­nak spró­bu­ję: nie cho­dzi mi o kli­ka­nie, cho­dzi mi o wia­ry­god­ność pew­ne­go typu ogło­szeń… Nie wni­kam, w co kto klika, po­da­łam to jako przy­kład ma­ry­su­izmu w re­al­nym (a może wła­śnie za­ha­cza­ją­cym o fik­cyj­ne) życiu. Na­pi­sa­łam o tym on­ko-fe­lie­ton na fejs­bu­ku, stąd znam pro­blem. I wydał mi się po­dob­ny w moim od­bio­rze do od­bio­ru tego opo­wia­da­nia.

http://altronapoleone.home.blog

Też mia­łam na myśli FB i inne takie w kon­tek­ście zbió­rek. Z dru­giej stro­ny za­sta­na­wiam się, jak można to zor­ga­ni­zo­wać ina­czej. Pań­stwo, na razie jest kom­plet­nie nie­wy­dol­ne, ale po­miń­my to mil­cze­niem.

Nie zna­łam ma­ry­su­izmu. Już wiem, po­stać wy­ide­ali­zo­wa­na (jeśli nie dość pre­cy­zyj­nie to po­praw pro­szę, bo po pro­stu wy­go­ogla­łam). Dla mnie po­sta­ci z opo­wie­ści są re­al­ny­mi, ale dla Cie­bie tak być nie musi, na­tu­ral­nie. Nawet, ostat­nio, spie­ra­łam się od­no­śnie re­cep­cji pew­nej wy­sta­wy. Od pew­ne­go czasu non-stop to robię. Przed­sta­wiam wła­sne zda­nie i cie­szy mnie, gdy Ty też to ro­bisz. Ostat­nio, chyba wkro­czy­łam w etap wy­mia­ny.

 

 

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Asy­lum, nadal się nie ro­zu­mie­my, bo fejs­buk wspo­mnia­łam w kon­tek­ście tego, co tam pi­sa­łam oko­ło­on­ko­lo­gicz­nie. Ale nie cią­gnij­my GaPie of­fto­pu, po­sy­łam Ci link na priva do tego, co na­pi­sa­łam o or­ga­ni­za­cji zbió­rek.

http://altronapoleone.home.blog

Co do seksu w sy­tu­acjach kry­tycz­nych: Po­czy­taj­cie sobie wspo­mnie­nia, te nie­cen­zu­ro­wa­ne, np Po­wstań­ców War­szaw­skich: Jak oni wtedy kur­czo­wo ła­pa­li się życia, z jaką in­ten­syw­no­ścią.

 

Asy­lum: Już ra­czej Ty wy­mi­gu­jesz się od od­po­wie­dzi. Py­ta­łem co masz na myśli, uży­wa­jąc słowa ewa­lu­acja w tym kon­tek­ście – nie od­po­wie­dzia­łaś. Tym­cza­sem ja dość kon­kret­nie wy­ja­śni­łem dla­cze­go wątek z windą or­bi­tal­ną wy­da­je mi się gro­te­sko­wy:

Re­ali­za­cja ta­kie­go pro­jek­tu wy­ma­ga po­ten­cja­łu na po­zio­mie wy­so­ko roz­wi­nię­te­go pań­stwa, tym­cza­sem w opo­wia­da­niu re­ali­zo­wa­ny jest przez coś w ro­dza­ju obozu pracy i to wy­da­ło mi się gro­te­sko­we.

Gro­te­sko­wość wcale nie musi mieć za­bar­wie­nia pe­jo­ra­tyw­ne­go. Bu­ły­czow w któ­rymś tam opo­wia­da­niu pisze o wie­śnia­ku który zbu­do­wał w ko­mi­nie jakiś ak­ce­le­ra­tor i wy­ho­do­wał sobie pla­zmę, co jest prze­ko­micz­ne, ale także gro­te­sko­we (przy­po­mnę, że gro­te­ska to ka­te­go­ria es­te­tycz­na, cha­rak­te­ry­zu­ją­ca się po­łą­cze­niem w jed­nym dzie­le jed­no­cze­śnie wy­stę­pu­ją­cych pier­wiast­ków prze­ciw­staw­nych, ta­kich jak m.in. tra­gizm i ko­mizm, fan­ta­sty­ka i re­alizm, pięk­no i brzy­do­ta.)

W tym ro­zu­mie­niu całe opo­wia­da­nie GaPa można uznać za gro­te­skę, bo łączy tra­gizm z ko­mi­zmem.

I wcale nie jest to za­rzut :)

EDIT

Aha i nie seks oral­ny jest od czapy tylko jego tutaj obec­ność. “Od czapy” – czyli “ni w pięć ni w dzie­więć” albo “ni z grusz­ki ni z pie­trusz­ki” – tak przy­naj­mniej zro­zu­mia­łem in­ten­cje dra­ka­iny.

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

Masz rację Dra­ka­ino :), ko­niec of­fto­pu. Prze­pra­szam GaPo, że był on, aż tak długi:(

Tsole :) po­roz­ma­wia­my jesz­cze może i o tym, choć nie­ko­niecz­nie tym samym, pod Twoim lub może i moim tek­stem, albo w wątku sama nie wiem jesz­cze jakim :)

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Gapo!

 

Prze­czy­ta­łem wczo­raj, ale z ko­men­ta­rzem wra­cam dzi­siaj, bo nie chcia­łem na szyb­ko pisać dwóch, nie­zbyt roz­gar­nię­tych zdań. Wy­bacz, że nie wy­łu­skam teraz z tek­stu zdań, które przy­pa­dły mi do gustu, a ta­kich ro­dzyn­ków w tym ser­ni­ku tro­chę się zna­la­zło. Bo ja lubię ro­dzyn­ki w ser­ni­ku, byle pe­stek jakiś nie miały. No ale ten, tego, je­stem bar­dzo kon­tent z lek­tu­ry. To zna­czy po­ma­ru­dził­bym na za­koń­cze­nie, ale nie chce mi się ma­ru­dzić, niech ci bę­dzie. Cho­ciaż po­do­ba­ło mi się z po­cząt­kiem, że dośc szyb­ko prze­sze­dłeś do wła­ści­wych wy­da­rzeń.

Za to pierw­sze zda­nie tek­stu to chcia­łem cię udu­sić. Jest tra­gicz­ne. W moim oso­bi­stym od­czu­ciu oczy­wi­ście. Po­tkną­łem się na nim i za­cho­dzi­łem w głowę, czemu tak star­tu­jesz… no ale dalej było już tylko le­piej.

No a te zda­nia, co to o nich już na­po­mkną­łem, robią tekst. To zna­czy te opisy nie­któ­rych sy­tu­acji i ko­men­ta­rze Hugo, dla mnie bomba. Tam zdaje się me­ta­fo­ry i inne takie. No robią tekst bez dwóch zdań. Hugo jest strasz­nie old­skul­lo­wo sym­pa­tycz­ny. Fa­bu­ła, moim zda­niem jest śred­nia. Ale re­la­cje oj­ciec – córka, ona się nim opie­ku­je mie­siąć, on nią rok itd. itp. No też faj­nie wy­szły.

I co tam będę mówić, kto czy­tał – ten wie, kto nie czy­tał – ten trom­bo­cyt.

 

Po­zdra­wiam!

"Taki ide­al­ny wy­lu­zo­wy­wacz do obia­du." NWM

Nieco się wyrwę z fali “ochów” i “achów”, po­nie­waż mnie jakoś nie za­chwy­cił ten tekst :c Oczy­wi­ście na­pi­sa­ne bar­dzo do­brze, płyn­nie się czy­ta­ło, ob­ra­zo­we.

Po­czą­tek mnie za­in­try­go­wał. Wpro­wa­dzasz cie­ka­wie po­sta­ci – rzut dwóch nieco kon­tra­stu­ją­cych ze sobą scen (raz kiedy dziew­czy­na ogar­nia za­pi­te­go ojca, a druga o po­ran­ku, kiedy to on sam pró­bu­je do­pro­wa­dzić się do po­rząd­ku), wzbu­dził moje za­in­te­re­so­wa­nie za­rów­no do niej jak i do niego. Już na tym eta­pie czuć ty­tu­ło­wą “mi­łość”, która łączy tę dwój­kę. Jed­no­cze­śnie od tego zda­nia:

Ja co praw­da nie je­stem uza­leż­nio­ny, paź­dzier­nik się skoń­czył i wra­cam do ży­wych, ale za­sa­da to za­sa­da.

spo­dzie­wa­łam się ja­kie­goś mi­sty­cy­zmu w dal­szym ciągu. Głów­nych bo­ha­te­rów ota­czał cien­ki płaszcz ta­jem­ni­cy, przez co mnie fa­scy­no­wa­li. Te dziw­ne pro­po­zy­cje wy­su­wa­ne przez ojca ku są­siad­ce do­ty­czą­ce seksu two­rzy­ły tylko do­dat­ko­wy wzór na wspo­mnia­nym płasz­czu. W każ­dym razie aż do mo­men­tu, w któ­rym spada me­te­oryt, roz­po­czy­na­ją im­pli­ka­cje apo­ka­lip­sy, two­rzą obozy i ten dal­szy przed­sta­wio­ny przez Cie­bie plan. Po­nie­waż ten plan już wydał mi się wtór­ny, a cała opo­wieść – drogi, bądź co bądź – au­to­ma­tycz­nie zbla­dła.

Skró­ca trau­ma dziew­czy­ny po zbio­ro­wym (!) gwał­cie – no nie. Nie chce mi się wie­rzyć, że mogła nad tym przejść do – cha­osu ra­czej w przed­sta­wio­nym przez Cie­bie świe­cie niż po­rząd­ku – dzien­ne­go i nie zdra­dzać żad­nych oznak raz że trau­my, a dwa, że bru­tal­ne gwał­ty koń­czą się prze­cież po­waż­ny­mi ob­ra­że­nia­mi, które wy­ma­ga­ją od­po­wied­niej opie­ki me­dycz­nej.

Oj­ciec, taa…w pew­nym mo­men­cie zro­bił się za­iste iry­tu­ją­cy. Ale w po­rząd­ku, nie trze­ba każ­de­go lubić i prze­cież o to cho­dzi. Róż­no­barw­ność po­sta­ci jest fajna :) W prze­ci­wień­stwie do wspo­mnia­ne­go tam wyżej za­rzu­tu, że prę­dzej oca­lił­by sie­bie niż córkę, opcja ra­tun­ku jed­nak jej w pierw­szym rzu­cie jest wia­ry­god­na.

Do wy­ko­na­nia nie mam uwagi. Dobry warsz­tat :) Może dodam jesz­cze, że po­do­ba­ło mi się jak przed­sta­wi­łeś ty­tu­ło­we uczu­cie w tek­ście. Jest barw­nie i jed­no­cze­śnie nie­na­chal­nie. Faj­nie się wpa­so­wu­je do sza­ro­ści ob­ra­zu. Ba­lan­su­je na po­gra­ni­czu per­cep­cji kli­ma­tu i hi­sto­rii, które stwo­rzy­łeś.

Zatem w moim od­czu­ciu także jest to dobry tekst, ale mógł­by być lep­szy :)

Po­zdra­wiam, GaPo :)

 

Dzię­ki, Sza­now­ni, za ob­szer­ne ko­men­ta­rze. @arya, po­szłaś drogą dotąd nie­obra­ną w ko­men­ta­rzach ;) Co do tej dziew­czy­ny, to… w tym obo­zie już “na wej­ściu” otrzy­ma­li opie­kę me­dycz­ną, no i byli tam X czasu, więc fi­zycz­ne urazy mogły zo­stać ule­czo­ne. Co do psy­chicz­nej trau­my… nie o tym jest ta opo­wieść, cho­ciaż je­stem prze­ko­na­ny, że w prób­ce ludz­ko­ści zna­la­zły­by się osob­nicz­ki, które za­cho­wa­ły­by się jak przed­sta­wio­na w mi­gaw­kach po­stać (a co dzia­ło się mię­dzy mi­gaw­ka­mi nie wiem).

@My­trix – pew­nie masz rację, po wielu re­dak­cjach tek­stu prze­sta­łem je za­uwa­żać i sko­rzy­sta­ło z tego ;)

 

pzdr

( ͡° ͜ʖ ͡°)

No pro­szę, GaPa na­pi­sał "Ar­ma­ged­don" po swo­je­mu ;)

Lubię Twoją pi­sa­ni­nę GaPa. Za­zwy­czaj je­stem jed­nym z nie­wie­lu, któ­rzy od­ga­du­ją sens w Two­ich za­plą­ta­nych nar­ra­cjach i fa­bu­łach. Jed­nak tym razem nie plą­ta­łeś za bar­dzo i nawet nieco udziw­nio­na nar­ra­cja w cza­sie te­raź­niej­szym nie spra­wia czy­tel­ni­ko­wi więk­szych pro­ble­mów. A przy tym sama hi­sto­ria jest dosyć pro­sta, mimo że na­praw­dę sporo się w niej dzie­je. Tym razem po­sta­wi­łeś na emo­cje.

Czy­tam tutaj ko­men­ta­rze, które robią z tego po­wo­du za­rzu­ty, że szan­ta­żu­jesz emo­cjo­nal­nie, że idziesz na emo­cjo­nal­ną ła­twi­znę. Wia­do­mo, w re­la­cjach sa­mot­ne­go ojca z córką za­zwy­czaj mnó­stwo jest uczuć, emo­cji, kom­pli­ka­cji, które za­wsze po­ru­szą co wraż­liw­sze serca, zwłasz­cza na tle wy­da­rzeń tak tra­gicz­nych jak Apo­ka­lip­sa. Oczy­wi­ście po­ru­szą pod wa­run­kiem, że zo­sta­ną spraw­nie po­da­ne.

Ale czy to zna­czy, że nie wolno (nie wy­pa­da?) pisać o ta­kich pro­stych i oczy­wi­stych spra­wach? Czy mi­łość ro­dzi­ciel­ska, po­świę­ce­nie, hart ducha, walka o życie, okrut­ne do­świad­cze­nia muszą ozna­czać kicz i tanie chwy­ty? Czy takie pi­sa­nie z góry oce­nia­ne bę­dzie jako twór­czość ocie­ra­ją­ca się o banał? Oczy­wi­ście, że nie! Bo i dla­cze­go? Tylko dla­te­go, że hi­sto­ria jest pro­sta i spro­wa­dza się do zna­ne­go sce­na­riu­sza: ucie­ka­ją przed koń­cem świa­ta, a w fi­na­le jedno od­da­je życie za dru­gie?

Myślę, że z pełną pre­me­dy­ta­cją cały sens i prze­sła­nie tek­stu wy­ra­zi­łeś w pro­stym, do­słow­nym ty­tu­le. Dra­ma­tycz­na fa­bu­ła, pro­wa­dzą­ca do prze­wi­dy­wal­ne­go w sumie i oczy­wi­ste­go fi­na­łu, w któ­rym oj­ciec po­świę­ca się dla uko­cha­ne­go dziec­ka (i tutaj wła­śnie "Ar­ma­ged­don" się kła­nia, ale za­wsze można było też pójść w po­sta­po­ka­lip­sę po­zba­wio­ną na­dziei, "Drogą" wy­ty­czo­ną przez McCar­thy'ego), to w za­sa­dzie tylko do­da­tek. Pod­bi­ja­nie staw­ki i bę­ben­ka uczuć (patrz ckli­wy list na ko­niec…)

A za­ra­zem jest to nawet nie­zła próba za­pre­zen­to­wa­nia peł­ne­go spek­trum po­staw wobec końca świa­ta. Od so­li­dar­no­ści i bez­in­te­re­sow­no­ści po wy­zysk, prze­moc i okru­cień­stwo. Od sie­lan­ki i ro­dzin­nej at­mos­fe­ry jed­nej małej spo­łecz­no­ści, po obozy pracy, sza­leń­stwo, mi­sty­cyzm i ter­ror w ob­li­czu nie­unik­nio­nej za­gła­dy. Przy­zna­ję, udał ci się nawet szyb­ki i spraw­ny prze­gląd ta­kich za­cho­wań i nie prze­szka­dza, że są one wy­ko­rzy­sta­ne dosyć ste­reo­ty­po­wo, po­nie­waż opi­su­jesz je za­ra­zem dosyć ory­gi­nal­nie i po swo­je­mu. Na pewno ta atrak­cyj­ność fa­bu­ły (czy może ra­czej akcji) trzy­ma czy­tel­ni­ka przy lek­tu­rze.

Czy Twój świat u progu upad­ku jest wia­ry­god­ny? W wielu opi­sach tak. Mo­men­ta­mi tak sobie. Nie po­da­jesz czasu i miej­sca akcji, ale ten rok przed Apo­ka­lip­są upły­wa dosyć szyb­ko i szyb­ko dzie­ją się na świe­cie rze­czy dziw­ne. Od względ­nej nor­mal­no­ści i wciąż jeż­dżą­cych po­cią­gów (to taki skrót my­ślo­wy) oraz cza­sów jakby współ­cze­snych z kil­ko­ma dziu­ra­mi w Ziemi, po bu­do­wa­nie dzi­wacz­ne­go mo­lo­cha i sa­mo­zwań­czych ka­cy­ków z obo­za­mi pracy, stat­ki ko­smicz­ne, windę gra­wi­ta­cyj­ną i inne fu­tu­ry­stycz­ne po­my­sły i ga­dże­ty, o któ­rych le­d­wie wspo­mi­nasz.

Mam też tro­chę wąt­pli­wo­ści od­no­śnie stanu, w jakim znaj­du­je się świat po pierw­szych wstrzą­sach. Ro­zu­miem, że w Zie­mię ude­rzy­ło "tylko" je­de­na­ście obiek­tów, wspo­mi­nasz o pyle, za­snu­tym nie­bie itd. ale jed­nak obiek­ty zdol­ne zdmuch­nąć z po­wierzch­ni całe wiel­kie mia­sta po­czy­ni­ły­by chyba więk­sze spu­sto­sze­nie. A tym­cza­sem dzia­ła In­ter­net, dzia­ła­ją ko­mór­ki itd.

Nie­ste­ty, za­le­d­wie wspo­mi­nasz rów­nież o wielu aspek­tach życia w ob­li­czu za­gła­dy przez duże "Z". Co z ko­ścio­łem/re­li­gią, co z kon­flik­ta­mi mię­dzy­na­ro­do­wy­mi, armią (jej rolę ogra­ni­czasz znacz­nie i le­d­wie wzmian­ku­jesz).

Świat u Cie­bie za­cho­wu­je się wobec Końca tro­chę jak w opty­mi­stycz­nych chiń­skich opo­wie­ściach scien­ce-fic­tion, tro­chę jak u Clar­ka, tro­chę jak w fil­mach Em­me­ri­cha (2012), po dro­dze się­ga­jąc po wizje nie­mal rodem z "Pana Lo­do­we­go Ogro­du" czy nawet no­we­go Mad Maxa.

 

Fa­bu­lar­nie przy­cze­pię się do pierw­sze­go aka­pi­tu. Czy wobec resz­ty opo­wia­da­nej hi­sto­rii ko­niecz­ne były te żółte gacie i rzy­go­wi­ny? Czy w tego typu opo­wie­ści nie wy­star­czy­ło­by wspo­mnieć o pi­jac­kim ciągu bo­ha­te­ra (do­my­ślam się szla­chet­nych po­bu­dek tego pi­jań­stwa – roz­pacz po utra­cie żony)?

Wła­ści­wie cała ta jakby współ­cze­sna i oby­cza­jo­wa część opo­wia­da­nia tro­chę mi od­sta­je, jest jakby z innej "bajki". Ro­zu­miem, że to miał być za­mie­rzo­ny kon­trast (po­dob­nie jak sie­lan­ka na far­mie kon­tra atak, mordy, gwał­ty i nie­wo­la chwi­lę potem), spo­koj­ny wstęp jak u Kinga, za­sko­cze­nie czy­tel­ni­ka, wpro­wa­dze­nie Apo­ka­lip­sy do nor­mal­ne­go życia. Szo­ku­ją­cy prze­skok z dra­ma­tu oby­cza­jo­we­go w dra­mat ka­ta­stro­ficz­ny. Ro­zu­miem, że mie­li­śmy bo­ha­te­ra znie­lu­bić, za tą obrzy­dli­wość i spro­śne dow­ci­py, by potem do­ce­nić jego po­świę­ce­nie i cy­nicz­no-sar­ka­stycz­ną po­sta­wę wobec tra­ge­dii, która to po­sta­wa wy­brzmie­wa opty­mi­zmem na prze­kór wszel­kim nie­szczę­ściom, do­da­je sił, roz­bra­ja okrut­ną rze­czy­wi­stość, ośmie­sza zło. Że mamy go za­cząć z cza­sem lubić i po­dzi­wiać jego cięte gadki i żarty, wsty­dząc się swo­jej pierw­szej po­wierz­chow­nej oceny (znacz­nie póź­niej za­zgrzy­ta­ło mi rów­nież za­cho­wa­nie Hugo, który stał się gor­li­wym wy­znaw­cą Przy­wód­czy­ni, ale zaraz to wy­ja­śni­łeś wpły­wem nar­ko­ty­ku i po chwi­li za­gra­ło bez zgrzy­tów).

Co jesz­cze… Tro­chę dużo w tej hi­sto­rii szczę­śli­wych zbie­gów oko­licz­no­ści. Nie­praw­do­po­dob­ny finał, w któ­rym ku­la­wy, po­gry­zio­ny, zma­sa­kro­wa­nych i ledwo żywy facet dźwi­ga cięż­ką (jak pod­kre­ślasz wcze­śniej) na­sto­lat­kę i do­star­cza na ostat­ni sta­tek z Ziemi z jed­nym wol­nym miej­scem (nie pytam nawet skąd i jak to lą­do­wi­sko), tra­fia­jąc na he­ro­icz­ne­go i go­to­we­go na po­świę­ce­nie ge­ne­ra­ła, a na­mia­ry do­sta­je od je­dy­ne­go syna go­spo­da­rza z farmy, na­po­tka­ne­go w obo­zie śmier­ci, na którą to farmę tra­fił dzię­ki wska­zów­kom przy­pad­ko­wo spo­tka­ne­go star­ca itd. itd. Jed­nym sło­wem cud goni cud i po­ga­nia szczę­śli­we zbie­gi oko­licz­no­ści.

Mógł­bym jesz­cze sporo na­pi­sać o tym opo­wia­da­niu, bo są w nim mocne stro­ny i słab­sze, bo wiele rze­czy po­mi­ną­łem, bo lek­tu­ra skła­nia do roz­mo­wy, ale po­wiem krót­ko. Mimo wszyst­ko po­do­ba­ło mi się.

Za język, za styl, za warsz­tat, za te in­te­li­gent­ne dow­ci­py Hugo. Ale głów­nie za nie­po­kój, spe­cy­ficz­ny kli­mat, za kli­ma­tycz­ne sceny w obo­zie bu­dow­ni­czych Mo­lo­cha, za w sumie kla­sycz­ną, ale jed­nak "inną" opo­wieść ka­ta­stro­ficz­ną z ludź­mi na pierw­szym pla­nie. Za gra­nie emo­cja­mi i fun­da­men­tal­ny­mi war­to­ścia­mi, o któ­rych inni wsty­dzą się pisać. Za iście hol­ly­wo­odz­kie za­koń­cze­nie i po­ło­wicz­ny happy end (cho­ciaż ten finał, który roz­gry­wasz za na­szy­mi ple­ca­mi, wy­glą­da na tro­chę przy­śpie­szo­ny i od­ha­czo­ny przez Au­to­ra). Za to, że lek­tu­ra wcią­gnę­ła i za­in­te­re­so­wa­ła.

Czy to wy­star­czy, żebym dał swoje pół głosu na piór­ko? Jesz­cze się za­sta­no­wię.

Ps. Zwrot o Ziemi w cza­sach, kiedy nie miała jesz­cze ter­mi­nu przy­dat­no­ści już wi­dzia­łem tutaj na por­ta­lu. U kogo?

 

Edit. A dam tę po­łów­kę, bo jed­nak zo­sta­je ten tekst w pa­mię­ci.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Hej, @mr.maras, dzię­ki za ob­szer­ny ko­men­tarz.

Ps. Zwrot o Ziemi w cza­sach, kiedy nie miała jesz­cze ter­mi­nu przy­dat­no­ści już wi­dzia­łem tutaj na por­ta­lu. U kogo?

Cie­ka­we, wrzu­ci­łem kwe­ren­dę w go­ogle ale nie udało mi się od­na­leźć. Ech, czło­wiek myśli, że cza­sem wy­my­śli coś ory­gi­nal­ne­go, a tu zaraz ktoś przy­le­ci i sko­ry­gu­je ;)

No wła­śnie to miała być taka pro­sta hi­sto­ria, są prze­cież sy­tu­acje, kiedy “kom­bi­no­wa­nie” tylko za­ciem­nia obraz. Pew­nie każdy (więk­szość? co nie­któ­rzy? jeden na sto?) miał taką sy­tu­ację, gdy za­miast “ryp­nąć” pro­sto z mostu coś tam kom­bi­no­wał, motał, a potem ża­ło­wał, że nie sko­rzy­stał z tego naj­bar­dziej oczy­wi­ste­go, naj­prost­sze­go roz­wią­za­nia.

Mnie się za­wsze wy­da­je, że w tych moich ba­zgroł­kach da się wszyst­ko jakoś lo­gicz­nie wy­tłu­ma­czyć. Cho­ciaż­by te zbie­gi oko­licz­no­ści (za­iste, Hol­ly­wodz­kie). Od­wróć­my sy­tu­ację – prze­pro­wa­dzasz wy­wiad z ostat­ni­mi, je­de­na­sto­ma miesz­kań­ca­mi pla­ne­ty Pre­xkli, i pew­nie opo­wie­dzia­ne przez nich hi­sto­rie jak się zna­leź­li tu i teraz wy­da­ły­by się na­cią­ga­ne, nie­praw­do­po­dob­ne.

Nie­daw­no czy­ta­łem Lo­uisa Za­mpe­ri­nie­go. Cięż­ko w to uwie­rzyć. Te jego “przy­go­dy” do za­koń­cze­nia dru­giej wojny świa­to­wej to takie na­gro­ma­dze­nie wszyst­kie­go…

Co do kon­tra­stu pierw­szej czę­ści z resz­tą, oczy­wi­ście tak miało być. Bądź co bądź, wy­rwa­ło ich z po­czci­we­go, nor­mal­ne­go ży­wo­ta (”obyś żył w cie­ka­wych cza­sach!”). Stąd po w miarę nor­mal­nym wstę­pie, na­tu­ra­li­stycz­no-po­czci­wym bym rzekł, ta resz­ta taka “mi­gaw­ko­wa”, jakby ktoś dym­ka­mi z ko­mik­su ci­skał w zgrab­ne bi­blio­te­kar­ki.

Cie­szę się, że przy­pa­dło do gustu.

 

Ech, cha­otycz­ne te moje ko­men­ta­rze, czy ja w ogóle po­wi­nie­nem je pisać ;) Można je śmia­ło po­mi­jać, tekst wi­nien być bytem sa­mo­dziel­nym.

 

pzdr

ة_ة

No nie wiem…

Bo w prze­ci­wień­stwie do więk­szo­ści ko­men­tu­ją­cych uwa­żam, ze po­mysł mia­łeś bar­dzo dobry (tak fa­bu­lar­nie, jak i for­mal­nie), ale za­bra­kło umie­jęt­no­ści tech­nicz­nych. I od razu za­zna­czę, że po­przecz­kę w tym wzglę­dzie usta­wi­łeś sobie bar­dzo wy­so­ko, wyżej niż sam bym się od­wa­żył. Ro­zu­miem, że po­sta­wi­łeś na na­tu­ral­ność dia­lo­gu, su­ro­wość nie­oszli­fo­wa­nych wy­po­wie­dzi, opar­tych na so­lid­nej psy­cho­lo­gii po­sta­ci, ale ujaw­nia­ją­cych ich głę­bię frag­men­ta­rycz­nie, wy­biór­czo, tro­chę nawet cha­otycz­nie – jak w życiu. I temu za­my­sło­wi mogę tylko przy­kla­snąć obie­ma rę­cy­ma – wszak li­te­ra­tu­ra to zwier­cia­dło prze­cha­dza­ją­ce się po go­ściń­cu. Tylko, żeby tak pisać i sprze­dać swoją kre­ację czy­tel­ni­ko­wi, trze­ba tym zwier­cia­dłem ma­new­ro­wać z nie lada ma­estrią. A tobie cza­sem ręka drgnę­ła i za­miast coś po­ka­zać, ośle­pi­łeś od­bior­cę. Nie wszyst­kie grep­sy są zro­zu­mia­łe, a nie­któ­re sceny po­zo­sta­ją nie­czy­tel­ne. Do­ty­czy to przede wszyst­kim mo­men­tu przej­ścia z kon­wo­ju do obozu i potem re­la­cji do­ty­czą­cej tego, co się stało na lot­ni­sku. W tym pierw­szym przy­pad­ku ma­sku­jesz za­mie­sza­nie po­my­słem z nar­ko­ty­ka­mi, ale mimo wszyst­ko w sce­nach obo­zo­wych bra­ku­je mi czasu – ro­ze­grał­bym je peł­niej, za po­mo­cą kilku krót­kich, po­szar­pa­nych, ner­wo­wych sce­nek. W koń­ców­ce, do­brze po­my­śla­nej ale znowu nie­zręcz­nie przy­spie­szo­nej, nie­czy­tel­na jest dla mnie de­cy­zja ge­ne­ra­ła – czy pod­jął de­cy­zję do­bro­wol­nie, kie­ru­jąc się li­to­ścią, czy zo­stał przy­mu­szo­ny przez ojca. A przede wszyst­kim znowu bra­ku­je prze­strze­ni na po­ka­za­nie ojca w nowej per­spek­ty­wie.

Lubię takie opo­wie­ści o pro­stym he­ro­izmie, o rze­czach naj­waż­niej­szych w ob­li­czu rze­czy osta­tecz­nych, o ro­dzi­ciel­stwie wresz­cie, ale piór­ka przy­pi­nam tym opo­wia­da­niom, któ­rych za­zdrosz­czę au­to­rom. Tutaj sza­nu­ję próbę, ale efek­tu nie kradł­bym.

Fajne, po­do­ba­ło mi się :)

Przy­no­szę ra­dość :)

piór­ka przy­pi­nam tym opo­wia­da­niom, któ­rych za­zdrosz­czę au­to­rom.

Wy­so­ko po­przecz­kę sta­wiasz, Co­bol­dzie, oj wy­so­ko :D

cień przed nim po­wo­li ewo­lu­uje w ludz­ką syl­wet­ką.

― Mia­łem pu­kiel two­ich wło­sów ― oznaj­mia nie­ocze­ki­wa­nie córce Hugo.

― Więc na­praw­dę je­steś moim ry­ce­rzem!

― Oj­ciec mi przy­słał, kiedy jesz­cze byłem w woj­sku, tym praw­dzi­wym. Do ge­ne­tycz­nej bazy gwiezd­nej lo­te­rii.

Hm, mu­sia­ły­by to być chyba włosy wy­rwa­ne wraz z ko­rze­nia­mi, bo to wła­śnie tam znaj­du­je się DNA. Włos jako taki sam w sobie jest mar­twy, po­dob­nie jak na przy­kład pa­zno­kieć. Pew­nie, jakiś ślad ma­te­ria­łu ge­ne­tycz­ne­go na pewno by się w takim puklu za­plą­tał, na przy­kład z łusz­czą­ce­go się na­skór­ka, ale to zbyt mała i zbyt kiep­skiej ja­ko­ści prób­ka, by rze­tel­nie zse­kwen­cjo­no­wać genom do bazy.

 

Córka Hugo ― za­sty­gła ni­czym wo­sko­wa wróż­ba ― ob­ser­wu­je, jak jej ry­cerz szep­ce go­rącz­ko­wo do Hugo, wska­zu­jąc na nią.

Może: szep­ce do ojca?

 

 

GaPo, jest coś, co mnie nie­zmier­nie fa­scy­nu­je w Two­jej twór­czo­ści, już od cza­sów opo­wia­da­nia z “Fan­ta­stycz­nych godów” które mnie wów­czas mocno ujęło. “Mi­łość” to ko­lej­ny su­ro­wy tekst, z po­zo­ru nie­zbyt przy­stęp­ny, o mało in­te­re­su­ją­cym ty­tu­le. Przy­znam, że przez po­czą­tek prze­brną­łem w bó­lach. Mi­nę­ła chwi­la, nim zo­rien­to­wa­łem się, co się dzie­je, jak, kiedy, gdzie. Że ko­niec świa­ta fak­tycz­nie ma miej­sce. I kiedy prze­sta­łem się ko­le­bać i wpa­dłem na tory Two­jej wy­obraź­ni, to już po­pły­ną­łem i ach, cóż to była za po­dróż.

Widzę tutaj in­spi­ra­cję McCar­thym, choć po­praw mnie, jeśli się mylę. “Droga” to hi­sto­ria bar­dziej ka­me­ral­na i zde­cy­do­wa­nie po­zba­wio­na na­dziei. Wzru­sza i szar­pie emo­cja­mi, przez co nie byłem w sta­nie czy­tać jej cię­giem, bez przerw, bo była zbyt okrut­na. U Cie­bie jest ina­czej, bez­na­dzie­ja prze­pla­ta się jesz­cze z jakąś ra­do­ścią, bo apo­ka­lip­sa trwa, a nie zo­sta­ła do­ko­na­na, jak w “Dro­dze”. To też po­zwa­la błysz­czeć po­sta­ci Hugo; ma mo­ty­wa­cję, by za­ra­żać opty­mi­zmem i nie po­pa­dać w de­fe­tyzm. Ty­tu­ło­wy banał prze­ra­dza się w coś nie­sa­mo­wi­te­go, nie da­ją­ce­go się za­mknąć w słow­ne ramy, za to obec­ne­go w ge­stach, uśmie­chach, wy­mia­nach zdań, wresz­cie czy­nach – tak Hugo wzglę­dem córki, córki wzglę­dem Hugo, ale rów­nież po­bocz­nych po­sta­ci, jak ro­dzi­na Ste­fa­no.

Przej­rza­łem ko­men­ta­rze i ktoś na­rze­kał, że po co zgwał­co­no córkę – żeby po­ka­zać, że idyl­licz­na apo­ka­lip­sa to oksy­mo­ron i nikt nie dowie się, co drze­mie w dru­gim czło­wie­ku, do­pó­ki los nie powie “spraw­dzam”. Że gwałt nie wpły­nął na psy­chi­kę córki – myślę, że jak naj­bar­dziej wpły­nął, ale hi­sto­ria jest pro­wa­dzo­na z per­spek­ty­wy Hugo, który na tym jej eta­pie był już sce­do­wa­ny na za­pew­nie­niu dziew­czy­nie prze­trwa­nia za wszel­ką cenę. Prze­cież nawet nie znamy jej imie­nia, choć jej per­spek­ty­wa jest klam­rą, która otwie­ra i za­my­ka opo­wia­da­nie. I wresz­cie – że za­koń­cze­nie jest prze­wi­dy­wal­ne. No jest i w tym tkwi jego siła. Jest coś ab­so­lut­nie uj­mu­ją­ce­go w par­ciu do celu wbrew swo­je­mu dobru, dla dru­giej osoby. Tu rów­nież do­strze­gam ana­lo­gię z “Drogą”.

Brawo, GaPo. Mi­łość zo­sta­ła od­mie­nio­na tu przez wszyst­kie przy­pad­ki, choć słowo to nie pada w tek­ście ani razu. Opo­wia­da­nie ma nie­do­stat­ki, na przy­kład ostat­nią scenę w ra­kie­cie okro­ił­bym, tro­chę roz­wad­nia impet fi­na­łu. Sam list Hugo na­to­miast, albo scena, gdy córka po­wta­rza “je­steś mi po­trzeb­ny”… tu mnie mocno tra­fi­ło. Ła­du­nek emo­cjo­nal­ny, jaki tu zgro­ma­dzi­łeś, przy­sło­nił mi wszel­kie nie­do­sko­na­ło­ści. Ab­so­lut­nie.

Jak dla mnie to opo­wia­da­nie to ści­sła czo­łów­ka tek­stów, które czy­ta­łem na tym forum w tym roku.

 

I edyt­ka: jak ja Ci za­zdrosz­czę tego opo­wia­da­nia, GaPo, to nie wy­obra­żasz Ty tego sobie. ;)

GaPo, jeśli mia­ła­bym jed­nym sło­wem okre­ślić Twoje opo­wia­da­nie, to po­wie­dzia­ła­bym, że jest po­ru­sza­ją­ce. Na­fa­sze­ro­wa­łeś tekst emo­cja­mi, i nawet jeśli ktoś twier­dzi, że to ckli­we i ba­nal­ne, to do mnie aku­rat tra­fia. Pod ko­niec zła­pa­łam się na tym, że mam wil­got­ne oczy, a nie czę­sto się to zda­rza.

Ko­men­ta­rze przej­rza­łam tylko po­bież­nie i zwró­ci­łam uwagę na kwe­stę trau­my po gwał­cie. Po czymś takim trau­ma nie­wąt­pli­wie bę­dzie, ale weźmy pod uwagę, że ota­cza­ją­ca rze­czy­wi­stość, sy­tu­acja w ja­kiej zna­leź­li się bo­ha­te­ro­wie, zbli­ża­ją­cy się ko­niec, to na tyle eks­tre­mal­ne re­alia, że nie ma czasu na pie­lę­gno­wa­nie tej trau­my. Pew­nie spra­wa wy­glą­da­ła­by ina­czej, gdyby dziew­czy­na zo­sta­ła zgwał­co­na, a potem wra­ca­ła do “nor­mal­ne­go” życia.

Je­dy­ne do czego mo­gła­bym się przy­cze­pić, to mo­ment, w któ­rym Hugo za­bie­ra z ap­te­ki środ­ki wcze­sno­po­ron­ne. Serio wie­dział jak taki lek się na­zy­wa i zna­lazł bez pro­ble­mu?

Moim zda­niem piór­ko się na­le­ży. :)

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak po­szedł­bym no­mi­no­wać, bo Dra­ka­ina po­wie­dzia­ła, że fajne". - Ma­Skrol

Wy­so­ko po­przecz­kę sta­wiasz, Co­bol­dzie, oj wy­so­ko :D

Bo ja wiem, w tym roku już 15 opo­wia­dań prze­sko­czy­ło ;)

 

Mi­łość zo­sta­ła od­mie­nio­na tu przez wszyst­kie przy­pad­ki, choć słowo to nie pada w tek­ście ani razu.

A to ład­nie po­wie­dzia­ne.

 

I wła­ści­wie zga­dzam się z więk­szo­ścią tego, co na­pi­sa­li MrB i AQQ, z za­strze­że­niem tego, co na­pi­sa­łem sam. Forma, Panie, forma – ona ma słu­żyć opo­wie­ści (i czy­tel­ni­ko­wi).

Faj­nie, że rzecz parę osób po­ru­szy­ła. Dzię­ki za tak ob­szer­ne ko­men­ta­rze. Parę razy aż się z róż­nych po­wo­dów za­czer­wie­ni­łem, je czy­ta­jąc. Ge­ne­ral­nie chcia­łem od­po­wie­dzieć w dłuż­szy spo­sób, ale zda­łem sobie spra­wę, że wła­ści­wie chyba nic wię­cej bym nie wniósł, styl ko­men­to­wa­nia Anet wy­da­je się więc naj­bar­dziej ade­kwat­ny, a w do­dat­ku jakoś nie mogę utrzy­mać po­wa­gi (jakaś wada ge­ne­tycz­na? Czy przej­dzie to na dzie­ci, a jeśli tak, to na czyje?).

Ge­ne­ral­nie wy­da­je mi się, że rzecz – bio­rąc pod uwagę oko­licz­no­ści – psy­cho­lo­gicz­nie jest do obro­nie­nia… a co do formy (co­bold) – taka wy­da­ła mi się OK do tego za­sto­so­wa­nia, zresz­tą, sam sie­bie nią tro­chę za­sko­czy­łem, wy­pły­nę­ła spod pal­ców nie­ja­ko bez mego udzia­łu i spodo­ba­ło mi się to. Za­pew­ne da się le­piej, taka była jed­nak dys­po­zy­cja dnia, jak po­wia­da­ją ko­men­ta­to­rzy spor­to­wi.

 

MrBri­ght­si­de – z prób­ką DNS z wło­sów to pew­nie przez te se­ria­le CSI ;) McCar­thy to dla mnie terra in­co­gni­ta.

AQQ – myślę, że jak ktoś szuka, to znaj­dzie…

 

pzdr

(‾⌣‾)♉

Hmmm. Ja ten tekst już kie­dyś czy­ta­łam.

I dla­te­go sorry, Win­ne­tou, ale je­stem na nie.

Tak pryn­cy­pial­nie – uwa­żam, że nie po­win­no się wsta­wiać tych sa­mych tek­stów po li­ftin­gu, bo nie lubię czy­tać w kółko tego sa­me­go. Zna­czy, wsta­wia­nia nie mogę ni­ko­mu za­bro­nić, ale bi­blio­te­ko­wać ani gło­so­wać za piór­kiem nie będę. Skoro za pierw­szym razem się nie udało, to pró­bo­wa­nie aż do skut­ku też nie po­mo­że.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

@Fin­kla – otóż sku­cha, tenże tekst tu pre­mie­ro­wo za­go­ścił ;) Może jed­na­koż oce­niasz w Sil­ma­ris? Tamże sła­łem ;)

 

3mka

℃ↂ_ↂↃ

To znowu ja.

Ech, trud­ny tekst do oce­nia­nia. W gło­so­wa­niu sil­ma­ri­so­wym byłam na “nie wiem”, ale teraz nie mam ta­kiej opcji. Opo­wia­da­nie ma swoje moc­niej­sze i słab­sze stro­ny.

Gdzieś w środ­ku tro­chę za­czął nużyć, ale koń­ców­ka to wy­na­gro­dzi­ła, spodo­ba­ła mi się.

Na emo­cje po­zo­sta­ję nie­wraż­li­wa. Do tego stop­nia, że nawet nie mam – jak Dra­ka­ina – wra­że­nia, że je na mnie wy­mu­szasz. Ot, de­ko­ra­cje jak de­ko­ra­cje.

Nie bar­dzo ro­zu­miem, co wła­ści­wie grozi Ziemi. Jest to cy­klicz­ne – za rok ma na­stą­pić to­tal­na roz­pier­du­cha. To su­ge­ru­je ja­kieś ko­smicz­ne śmie­ci. Ale Mar­so­wi grozi to samo. Ki dia­beł?

Lu­dzie za­cho­wu­ją się jak lu­dzie – całe spek­trum od skur­wy­syń­stwa do bo­ha­ter­stwa.

Niby nic nad­zwy­czaj­nie wy­róż­nia­ją­ce­go tekst na tle in­nych nie ma, ale jed­nak za­pa­mię­tał i szyb­ko po­zna­łam, że już czy­ta­łam.

Je­stem na TAK, czyli. Ale tak o włos.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Ach, neu­ro­shi­mo­wy kolor rdzy. Za­gła­da nad­cho­dzi, zni­kąd he­ro­sa, co ją po­wstrzy­ma, więc czas wy­god­nie po­ło­żyć się na tra­wie i po­czuć ostat­ni wiatr na tym łez pa­do­le ;)

Mnie tekst sko­ja­rzył się też z “Ostat­nim brze­giem”, ale jesz­cze moc­niej – z fil­mem “Me­lan­cho­lia”. Tu też jest silne na­sta­wie­nie na motyw oby­cza­jo­wy. Tu też do­sta­je­my pełne spek­trum ludz­kich za­cho­wań. W prze­ci­wień­stwie jed­nak do Larsa von Trie­ra nie koń­czysz aż tak smęt­nie :)

Od razu też po­wiem – tekst od stro­ny emo­cjo­nal­nej mnie nie ru­szył. Ale widzę za­sto­so­wa­ne środ­ki i moim zda­niem do­bra­łeś je od­po­wied­nio, choć są sceny, gdzie miast ude­rzyć ra­pie­rem, wo­lisz za­sto­so­wać obuch. Przy­kład to choć­by gwałt zbio­ro­wy, róż­nie tra­wio­ny przez czy­tel­ni­ków. Jed­nak myślę, że jako świa­do­my twór­ca wie­dzia­łeś, co ro­bisz :)

Test na emo­cjach stoi i na po­sta­ci Hugo. To, że w ko­men­ta­rzach toczą się dys­ku­sje i lu­dzie coś czują w sto­sun­ku do tej po­sta­ci – to moim zda­niem pa­ra­dok­sal­nie dobry znak. Zna­czy, że jest jakiś. Obraz mniej lub bar­dziej re­ali­stycz­ny, ale jakiś. Jed­nych ujmie, dru­gich nie. Tak więc duży plus za stwo­rze­nie peł­ne­go skaz i wad bo­ha­te­ra, który pró­bu­je od­ku­pić swoje winy w sto­sun­ku do córki. Być może nawet wbrew niej.

Jed­nak mam wąt­pli­wo­ści co do pew­nych tech­ni­ka­liów. Przede wszyst­kim za­bieg nie­na­zwa­nia dru­giej waż­nej osoby w tek­ście – córki Hugo – mocno i Tobie za­pew­ne utrud­niał pi­sa­nie, a mi od­czy­ta­nie tego, co się dzie­je w danym mo­men­cie. Był frag­men­ty, które po­wta­rza­łem ze dwa razy (kon­kret­nie – po­cząt­ko­we roz­mo­wy i potem w sce­nach z żoną Ste­fa­no) – bo nie wie­dzia­łem, czy to nadal o niej czy o kimś innym.

Sama fa­bu­ła bar­dzo stan­dar­do­wa i prze­wi­dy­wal­na – to też przy­czy­na, z po­wo­du któ­rej nie ru­szył mnie emo­cje. Bo jeśli wiem, gdzie zmie­rzasz, je­stem go­to­wy na falę gnie­wu, ra­do­ści, czy co za­mie­rzasz mi za­ser­wo­wać jako autor. Jed­nak był mo­ment, kiedy wy­cią­gną­łeś ten dywan pew­no­ści spod moich nóg – a było to pod­czas bu­do­wy windy or­bi­tal­nej przez kult (na­wia­sem mó­wiąc – tez miał­bym te same za­strze­że­nia, co Tsole, ale że to nie hi­sto­ria tego typu, moja nie­wia­ra je prze­łknę­ła). Opis za­po­mnie­nia o córce, de­li­rium nar­ko­ty­ko­we­go – o, tego się nie spo­dzie­wa­łem, to mogło być cie­ka­we. Nie­ste­ty ów epi­zod koń­czysz szyb­ko i znów wra­casz na znane mi frag­men­ty.

Sporo też w tej opo­wie­ści szczę­śli­wych zbie­gów oko­licz­no­ści, łącz­nie z koń­co­wym. O jeden za dużo jak na mój oso­bi­sty gust, ale nie na tyle, by bu­rzy­ło to po­zy­tyw­ne od­czu­cia co do opo­wia­da­nia.

Pod­su­mo­wu­jąc: to bar­dzo dobry kon­cert fa­jer­wer­ków. Wiesz, co chcesz osią­gnąć, wiesz jak i przesz do celu. Jed­nak przy pew­nych tech­nicz­nych aspek­tach – ca­ło­ścio­wej hi­sto­rii, dużej ilo­ści przy­pad­ków, czy za­sto­so­wa­niu ta­kie­go a nie in­ne­go po­dej­ścia nar­ra­cyj­ne­go do córki Hugo – nie osią­ga tyle, ile by mógł.

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Za­bie­ra­łem się do tego opo­wia­da­nia, cóż, z opo­ra­mi. Nie ukry­wam, że nie lubię Two­jej li­te­ra­tu­ry, a pierw­sze aka­pi­ty… No, moim zda­niem dra­mat. Na­war­stwio­ne przy­miot­ni­ki, dziw­na nar­ra­cja, prze­cin­ki, przy­miot­nik bez rze­czow­ni­ka.

Zro­bi­łeś, co mo­głeś, by znie­chę­cić.

I, szcze­rze mó­wiąc, my­śla­łem, że się pod­dam.

Wra­że­nie szyb­ko jed­nak znik­nę­ło, bo dal­sza część opo­wia­da­nia była na­praw­dę sen­sow­na, cie­ka­wa i czy­ta­ło się do­brze.

Widzę, żę nie­któ­rzy piszą o emo­cjach – ja ich praw­dę mó­wiąc nie za­uwa­ży­łem. Moim zda­niem opo­wia­da­nie na­pi­sa­ne jest bez­na­mięt­nie, a po­stać głów­ne­go bo­ha­te­ra, nie­ste­ty, nie po­ma­ga. Jest jakiś taki… prze­sad­nie pro­sty. Wy­da­wał mi się po pro­stu pół­głów­kiem z ta­ni­mi tek­sta­mi, więc nie mo­głem się z nim utoż­sa­mić.

Dziew­czy­na z kolei ni­ja­ka. Świat przed­sta­wio­ny – nie­spój­ny. Prze­czy­taj sobie (jeśli nie czy­ta­łeś) 7EW Ste­phen­so­na. On zro­bił to, co Ty, tyle że w spo­sób wy­śmie­ni­ty. Ta ostat­nia akcja z ra­kie­tą była jak dla mnie kwin­te­sen­cją – jakby to był od­bi­ja­ją­cy od brze­gu sta­tek, na który można sko­czyć z roz­bie­gu…

Re­asu­mu­jąc – przy­jem­na w od­bio­rze opo­wiast­ka, ale do świet­no­ści sporo jej jed­nak bra­ku­je.

Tytuł nie­ste­ty ba­nal­ny.

 

Tyle ode mnie.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Gapa je­stem. I to mi­zer­na, bez żad­nej wiel­kiej li­te­ry. Pi­sa­łem ko­men­tarz jakiś czas temu, klik­ną­łem "go­to­we" i nawet nie spraw­dzi­łem czy się do­da­ło (zu­peł­nie tak samo jak w przy­pad­ku tek­stu Wik­to­ra, który ko­men­to­wa­łem w tym samym cza­sie) Teraz muszę więc prze­pro­sić za opóź­nie­nie i na­pi­sać ko­men­tarz jesz­cze raz :-) 

Mimo wy­świech­ta­ne­go te­ma­tu i ra­czej ty­po­wej fa­bu­ły udało Ci się stwo­rzyć tekst ory­gi­nal­ny i za­pa­mię­ty­wal­ny, a to suk­ces. Oczy­wi­ście opo­wia­da­nie jest re­ci­ta­lem jed­ne­go wy­ko­naw­cy – Hugo kró­lu­je tu nie­po­dziel­nie. Bar­dzo do­brze po­ka­za­łeś jak w eks­tre­mal­nej sy­tu­acji sza­leń­stwo (okej, sza­leń­stwo to nie­do­bre słowo bo ko­ja­rzy się ne­ga­tyw­nie, Hugo jest po pro­stu tro­chę stuk­nię­ty) może oka­zać się siłą, która za­pew­ni prze­trwa­nie. Jest tu duch tego słyn­ne­go filmu Be­ni­gnie­go (Życie jest pięk­ne, chyba) – dą­że­nie do oszczę­dza­nia (lub przy­naj­mniej zmi­ni­ma­li­zo­wa­nia) dziec­ku kosz­ma­ru. Oczy­wi­ście in­ny­mi me­to­da­mi, bo inny wiek dziec­ka (pal sześć, że córka wła­ści­wie do­ro­sła, dla ojca to za­wsze bę­dzie dziec­ko, praw­da? :-)) 

No i teraz to, co w dużej mie­rze sta­no­wi o ory­gi­nal­no­ści tek­stu, czyli spo­sób opo­wie­dze­nia całej hi­sto­rii. 

Am­bit­nie mie­rzy­łeś. Nar­ra­cja do­sko­na­le od­po­wia­da po­sta­ci Hugo, wręcz cha­rak­te­ry­zu­je go, z całym ro­ze­dr­ga­niem, lek­kim cha­osem i nie­spój­no­ścią. Świet­nie od­da­je jego, z jed­nej stro­ny, pro­sto­tę spoj­rze­nia na świat i na­tłok myśli prze­cho­dzą­cy w praw­dzi­wą pa­pla­ni­nę z dru­giej. Plan był zna­ko­mi­ty, ale cze­goś za­bra­kło – być może odro­bi­ny wpra­wy i kunsz­tu, bo żeby na­praw­dę uda­nie pisać w taki spo­sób, po­trze­ba praw­dzi­we­go mi­strzo­stwa. W efek­cie tekst męczy i po­zo­sta­wia to nie­przy­jem­ne po­czu­cie nie­pew­no­ści – wra­że­nie, że praw­do­po­dob­nie ob­cu­je się z czymś wy­jąt­ko­wym, ale nie można tego na sto pro­cent stwier­dzić – albo to dzie­ło sztu­ki, albo śred­nio udana próba. Wy­da­je mi się, że nie­któ­re spra­wy i wy­da­rze­nia zo­sta­ły po­trak­to­wa­ne za bar­dzo po ma­co­sze­mu, na inne z kolei po­ło­ży­łeś zbyt duży na­cisk. Może to być wynik spe­cy­ficz­ne­go po­strze­ga­nia rze­czy­wi­sto­ści przez Hugo, ale czy­tel­ni­ka (mnie zna­czy, nie wiem jak z in­ny­mi) męczy, czę­sto mu­sia­łem się za­trzy­my­wać i czy­tać od nowa całe aka­pi­ty, żeby zro­zu­mieć co tak na­praw­dę się wy­da­rzy­ło. 

Fa­bu­ła padła ofia­rą "hu­go­wa­to­ści". Dzie­je się dużo, dość cha­otycz­nie, pa­skud­ne wy­da­rze­nia prze­pla­ta­ją się z nie­by­wa­le szczę­śli­wy­mi zbie­ga­mi oko­licz­no­ści. Coś się chyba po­sy­pa­ło w samej kon­struk­cji świa­ta – wy­da­je się, że wszyst­ko dzie­je się tu i teraz, ale nagle jakaś winda or­bi­tal­na, którą zdo­ła­no szyb­ko zbu­do­wać i znisz­czyć, po­jaz­dy ko­smicz­ne, do któ­rych można wsko­czyć w ostat­niej chwi­li, jak do od­jeż­dża­ją­ce­go au­to­bu­su… 

Dla­te­go nie je­stem zu­peł­nie za­do­wo­lo­ny z lek­tu­ry, bo po­ję­cia nie mam, czy stwo­rzy­łeś dzie­ło sztu­ki, czy po­le­głeś pró­bu­jąc. 

Po­zdra­wiam! 

Dla pod­kre­śle­nia wagi moich słów, Si­łacz pal­nie pię­ścią w stół!

Dzię­ki za wszyst­kie ko­men­ta­rze, gwiazd­ka pod­stęp­nie mi zga­sła i nie za­uwa­ży­łem no­wych po­stów…

Ge­ne­ral­nie wy­da­je mi się, że opo­wia­da­nie zo­sta­ło sta­ran­nie prze­sia­ne przez różne sita, och, cóż to była dla mnie za przy­go­da! Naj­bar­dziej chyba mnie za­sko­czył tak różny od­biór po­sta­ci Hugo, ale – jak mi się wy­da­je – po­stać uzy­ska­ła tę iry­tu­ją­cą po­świa­tę re­al­no­ści. Czyż to nie fa­scy­nu­ją­ce?

Nic uży­tecz­niej­sze­go chyba nie na­pi­szę, dzię­ki.

pzdr

" Ü "

Ja tam je­stem funem Two­je­go opo­wia­da­nia! I tak jest – IMHO - opty­mi­stycz­ne.

A poza tym, że tu nic użyt­niej­sze­go nie na­pi­szesz, to bar­dzo chcia­ła­bym, abyś po­świę­cał czas na pi­sa­nie! Z dwóch po­wo­dów:

*Taka mięk­kość, ak­sa­mit­ność słowa, przy bru­tal­no­ści, szcze­ro­ści, fak­tów jest cho­ler­nie rzad­ka

*Kon­stru­owa­nie opo­wie­ści i bo­ha­te­rów. Czy­ta­ła­bym w od­cin­kach, jak inni Toł­sto­ja i jego Annę Ka­ri­ni­nę  w za­mierz­chłych cza­sach, a on przy­mu­szo­ny do tego za­rob­ko­wo pisał w nocy i coraz bar­dziej jej nie­na­wi­dził (i po­sta­ci, i opo­wie­ści).

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Nowa Fantastyka