
W czasie suszy, każdy szuka odrobiny cienia i kropli wody...
Jednak biali.... biali powinni nie żyć.
W czasie suszy, każdy szuka odrobiny cienia i kropli wody...
Jednak biali.... biali powinni nie żyć.
Nie znalazł się tu przypadkiem.
Wiedział, że po drodze do Deszczowych Gór natrafi na wioskę czerwonoskórych. Trójkątne tipi, uszyte ze skór zwierząt przez dawne pokolenia nadal spełniały funkcję mieszkalne. Mieszkanki pustyni krzątały się pomiędzy namiotami, jakby w zwolnionym tempie. Nie śpieszyły się. Mężczyźni ruszyli na polowanie. Nie pozostało im nic innego jak czekać. Kobiety nosiły na rękach dzieci i niemowlęta, zbliżała się pora karmienia.
Surin omiótł wzrokiem piaszczyste pustkowie, naznaczone niekiedy chaotycznie rozrzuconymi głazami. Niegdyś rosły tu lasy, ludzie uprawiali ziemię, wypasali bydło… jednak, gdy przyszły susze, a słupek rtęci na termometrze zaczął przekraczać czterdzieści stopni, lodowce stopniały, a niegdyś zielona, zapełniona ludźmi Ziemia zamieniła się w pustynne wyspy połączone wąskimi pasami lądu, a wokół nich zalegała woda niezdatna do picia.
– Tam, wysoko w górach jest jeszcze woda – mówiła umierająca kobieta, wpatrując się w błękitne oczy syna. – Idź, Surin. Idź tam i przeżyj.
Surin wolnym krokiem wszedł do osady. Nie wykonywał gwałtownych ruchów, by nie wzbudzić podejrzeń. Biali ludzie nie zapisali się zbyt dobrze w kartach historii. Jako rasa.
Pomalowane na biało i niebiesko twarze tutejszych kobiet spoglądały na niego ze strachem. Wiedziały, że osada bez mężczyzn była osadą łatwą do zdobycia. Nikt jednak ich nie odwiedzał, ani nie niepokoił. Od wielu lat.
– Kahima` nigi – szeptały między sobą.
" Biała twarz". Białych ludzi znano tu jedynie z legend. Większość z nich poumierała. To ciemne skóry były dostosowane do gorąca.
W przypowieściach ludu Tetysów, biali przedstawiani byli jako rasa okrutna i bezwzględna – ta, która doprowadziła świat do zagłady.
Dlatego tym bardziej tetyjskie kobiety ogarniało przerażenie, gdy "biała twarz" pojawiła się w ich wiosce, wiosce na skraju niczego. Przyciskały mocniej dzieci, chowały się do namiotów, szeptem prosiły, by ich nie zjadał.
Surin mijał napełnioną brudną, zużytą wodą balię, nieruchome ruszty i kamienne siedzenia – często rozstawione wokół palenisk. Tetysi uwielbiali nocne gawędy – szczególnie te, które zwykli przynosić mężczyźni z polowań.
Surin stanął przed namiotem starszyzny – okrągłym, ogromnym, zdobionym dziesiątkami malunków przedstawiających heroizm Tetysów. Jedna z opowieści pokazywała jak dawny wódz pokonał gołymi pięściami smoka. Ile było w nich prawdy?
Poprawił plecak – jedyną pamiątkę, jaka pozostała mu po ojcu, po czym wszedł do środka.
Uderzył w niego zapach palonych ziół i kadzideł. Trzy kobiety w sędziwym wieku i niewiele młodszy od nich mężczyzna spojrzeli równocześnie na przybysza.
Szeptuchy i szaman. Brakowało wodza.
Surin dojrzał go w cieniu namiotu. Gdy ten powstał z krzesła, ogień rzucił blask na jego szeroką klatkę piersiową i wąskie, ciemne oczy, które świdrowały sylwetkę Surina.
– Kahima` nigi – mruknął, niezadowolony – Czego szukasz u Tetysów? Czego w ogóle szukasz jeszcze na świecie? Rządy twojej rasy dobiegły końca, a jedyne co po was zostało to zgliszcza i echo dawnej chwały. Uczono mnie historii. Doskonale wiem kim byli twoi przodkowie.
Surin nie dał się sprowokować.
– Zmierzam w stronę gór – powiedział. Wódz zbliżał się do niego małymi krokami.
– Gór?– Powtórzył, równając się z nim twarzą. – W górach czeka cię śmierć.
Surin wiedział, że to co powiedział wódz było prawdą, pomimo tego, szedł w ich stronę, zgodnie z wolą matki. Wierzył jej słowom, choć wiedział, że w góry wywędrowała większość dzikich stworzeń – szczególnie tych wielkich i mięsożernych. Wierzył jednak, że była tam woda. To ona mogła podarować mu kilka lat życia, zamiast tych kilku dni, które pozostały mu na wybrzeżu.
– Rima akte – powiedziała, jedna z szeptuch, najstarsza. "Pozwól mu". Wódz plemienia spojrzał na nią z powątpiewaniem. Choć nie był pewny intencji przybysza musiał jej posłuchać. Była starszą plemienia. Więcej w swym życiu doświadczyła niż on. Spojrzał na białą twarz. Już dawno żadnej nie widział. Ostatnia, która wyryła mu się w pamięci to ta, przyczepiona do obdartej z mięsa szyi, roztrzaskana o ostre kamienie na północy pustkowi.
Wódz zacisnął usta.
– Możesz zostać – powiedział – Ale jutro o świcie, ma cię tu nie być.
*
Surin położył się przed namiotem starszyzny, a plecak wypchany sucharami, konserwami i resztkami wody posłużył mu za poduszkę.
Spożywał tylko rano, by jedzenia wystarczyło mu na całą wędrówkę. Obliczył, że pozostało mu jeszcze nieco ponad dwadzieścia dni. Ponad dwadzieścia już minęło. Ściągnął z siebie cienki płaszcz z kapturem, który chronił go przed promieniami Słońca i przykrył się nim jak kocem.
Zasnął.
Wyruszył o świcie. Wyporcjował dwa suchary i jedną piątą konserwy. Wszystko to popił dwoma łykami błotnistej wody.
Słońce mimo, że dopiero wschodziło już prażyło niemiłosiernie.
Wraz z upływem kolejnych dni pustynna droga zamieniła się w wyschniętą ziemię. Na niej zdołał dostrzec ślady zwierząt, które emigrowały w poszukiwaniu cienia. Szedł śladami kopyt i łap dzikich kotów. Nieraz smugą zostawianą przez węże. Deszcz i Słońce wyraźnie zaznaczyły ślady.
W oddali jęły majaczyć niewyraźne kształty drzew iglastych. Upał był tak dotkliwy, iż płaszcz zdawał się być tylko ciężarem. Nie mógł go jednak zdjąć. Wolał pocić się z gorąca, niźli oddzierać płaty spalonej skóry.
Powłóczył nogami, niczym zniedołężniały starzec, podpierając się kijem, który zabrał z pozostałości rodzinnego ogrodu.
Mieszkali nad dawnym zalewem – on, ojciec, matka i jego kilkuletnia siostrzyczka, Juno. Niewielka chałupka na wzniesieniu, a pod nią ogromny, wyschnięty dół, który niegdyś wypełniała woda.
Jego siostra nie wytrzymała pierwszej fali upałów, o której mówiono od dobrych kilku lat. Nakazywano się przygotować, magazynować zapasy i wodę. Nikt jednak się nie spodziewał, że upał nie będzie przejściowy, a stanie się częścią życia codziennego. Pochowali ją w ogrodzie, pod uschniętą lipą, które nikt nie ważył się wykopać, obok babci i dziadka. Ojciec zginął kilka dni później. Gdy niósł wodę, zdobytą w lesie, ze źródła, które wydawało na świat ostatnie krople, zabili go, ci, którzy uważali, że tej wody potrzebowali bardziej niż on.
Surin nie miał odwagi powiedzieć tego matce. Kłamał, że ojciec zabłądził, że niedługo odnajdzie powrotną drogę. Śmierć córki dobiła ją do tego stopnia, że wolał zachować tę informację dla siebie.
Lepiej, żyć nadzieją, niż cierpieć w wiedzy. Szczególnie teraz.
Potem przyszłą kolej na nią. Matkę dorwała gorączka i dreszcze. Tą chorobę nazwano słonecznikiem – pojawiła się mniej więcej w rok po przyjściu suszy. Najpierw chorowały dzieci i starcy, potem nawet organizmy dorosłych zaczęły się jej poddawać. Na to samo umarła Juno. Jej skóra również zrobiła się czerwona, a oczy ślepe. Coś paraliżowało układ nerwowy, człowiek tracił świadomość dzień po dniu. Kristina wiedziała, że umrze. Wiedziała, że jej syn zostanie sam.
– Góry – mówiła w sennym majakach – Idź w stronę gór.
Więc szedł. Coraz bardziej opieszale stawiał kroki, a z każdym krokiem jego ciało stawało się cięższe. Oczekiwał zmroku. Oczekiwał tych kilku chwil chłodu. Im gorętsza i bardziej sucha stawała się ziemia tym noce były zimniejsze. Przyjdzie pora, że nawet w nocy nie znajdzie się ukojenia.
Musiał się napić. Gardło miał piekące i suche. Nie produkował śliny. Upadł na kolana i zdjąwszy plecak, wyjął z niego na wpół pustą butelkę. Przystawił ją do ust i upił kilka łyków. Rozkoszował się płynem spływającym do jego gardła. Musiał powstrzymać się przed wypiciem całości.
Te kilka łyków nie zaspokoiło jednak jego pragnienia.
Pamiętał jak spadał.
*
Obudziły go piski.
Surin dobył noża, który niegdyś zabrał z pokoju dziadka i powstając zaczął mierzyć nim w stado wygłodniałych hien, które okrążyły go ze wszystkich stron. Pojedynczo zaczęły go atakować. By go unieszkodliwić. Surin ciął jedną z nich na poziomie brzucha. Hiena wyjąc, padła na ziemie i zaczęła się wić w agonii. To wystarczyło – reszta jej kompanów rozpierzchła się w pośpiechu.
– Padlinożercy – szepnął, gdy widział jak czworonożne sylwetki znikały za horyzontem – One zawsze przeżyją.
Spojrzał w stronę linii drzew. Dopóki tam nie dotrze, nie zazna snu. Miał teraz na ogonie stado hien. Na pewno będą czekały, aż ten straci czujność. Spojrzał na hienę. Choć marzył, by poczuć smak mięsa w ustach, nie mógłby zjeść czegoś, co żywiło się padliną.
Schował nóż do pochwy.
*
Drzewa iglaste stały się wyraźniejsze, gdy minęły dwa dni. Cień góry pozwalał im żyć.
Surin wspiął się mozolnie na jedno z nich rozkoszując się chwilą odpoczynku. Zamknął oczy i odpłynął w błogi sen.
Śnił o wodzie. Hektolitrach słodkiej wody, która otaczała go ze wszystkich stron. Pływał w niej. Pił ją. Rozkoszował się jej ciekłą konsystencją.
Nagle zza horyzontu wyszło Słońce. Piekielny upał pochłonął całą wodę. Zaczął krzyczeć.
Surin obudził się, zdyszany.
Nadal był na gałęzi. Nigdzie nie było wody. Powitał go brzask. Wysokie iglaki nieco zmniejszały temperaturę powietrza. Nadal jednak było duszno. Do gór dzieliło go jeszcze dziesięć dni wędrówki, jak nie więcej. Jeśli więcej, zapasy jedzenia wyczerpią się. Wyporcjował śniadanie.
Jeśli jego matka myliła się, umrze – nie zdoła wrócić żywy do osady tetysów.
Ostrożnie zszedł z drzewa, upewniając się, że nigdzie nie czyhał na niego drapieżnik. Ruszył na północ.
Gdy minęło południe, zatrzymał się. Przykucnął, muskając opuszkami palców pozostałości ogniska. Ślady ludzkiej bytności. Nie tylko on zmierzał w stronę źródła.
Było ich kilku. Nie był w stanie dopatrzeć liczby. W zaroślach znalazł również wgniecenie po legowisku zwierza. Czyżby mieli psa?
Czy zdołali już odnaleźć to, co po przyszli? Mieli zostać jego wrogami, czy przyjaciółmi?
Nie pozostało mu nic innego, jak to sprawdzić.
*
Droga pięła się wysoko ku górze. Niegdyś był tu położony asfalt. Surin widział pozostałości ludzkiej świetności. Wszystko od natury pochodzi i przez naturę zostanie pochłonięte. Tak jak ten asfalt – obrośnięty drzewami i niskimi krzewami. Niedługo nie zostanie po nim ślad. Tylko drzewa. Las.
Usłyszał poruszenie za plecami. Dobył noża i wycelował nim w stronę źródła hałasu.
" W górach czeka cię śmierć." Słowa wodza tetysów dudniły w jego głowie dźwiękiem tysiące bębnów.
Krzewy poruszyły się. Coś przemieszczało się bardzo szybko. Usłyszał gardłowe powarkiwanie. Zesztywniał, czekając na atak. Z której strony miał nastąpić?
Wprost na niego wypadł dziki kot.
Wystawił nóż przed siebie, choć wiedział, że nie zrobi kotu krzywdy. Bestia miała zbyt grubą skórę. Jeśli mu się uda, kot nabiję się wprost na ostrze.
Usłyszał szczek i tupot łap.
Ogromny owczarek, który pojawił się znikąd zacisnął szczęki na szyi tygrysa. Z aorty trysnęła krew. Gdy drapieżnik padł na ziemię, wściekłe psisko skierowało rozszalałe oczy wprost na Surina. Chłopak cofnął się o krok. Pies zawarczał.
– Diuna! Do nogi! – Pies, słysząc swoje imię i komendę, zaczął merdać ogonem, a jego oblicze złagodniało. Zniknął w linii drzew, w poszukiwaniu właścicielki głosu. Zaraz pojawił się znowu, jednak nie sam.
Surin spojrzał na brudną, wychudzoną dziewczynę, która kurczowo ściskała dłoń nastoletniego chłopca. Mieli te same oczy, ciemnobrązowe, oraz ten sam kolor włosów.
Białe twarze.
– Przepraszam za Diunę – powiedziała. Zdawała się nie mieć złych intencji – Nie lubi obcych. Zresztą nie jadła od kilku dni… podobnie jak my.
Surin schował nóż do pochwy, po czym zdjął plecak i kładąc go na ziemi, gestem przywołał ich do siebie.
Wyporcjował im śniadania. Wiedział, co znaczy być głodnym, dlatego też nie żałował im jedzenia. Diunie rzucił nieco konserwy. Jedli łapczywie próbując zapchać żołądki wypełnione powietrzem. Diuna polizała Surina po twarzy. Zaczęła go obwąchiwać i trącać nosem jego ramię. Chciała jeszcze.
– Wybacz, mała – powiedział głaszcząc ją po łbie – Nie mogę dać ci więcej.
Zaraz jednak skierował wzrok na martwego tygrysa… Nigdy nie jadł takiego mięsa.
*
Smakowało okropnie. Rozpalili ognisko i upiekli kawałki dzikiego kota na patykach. Diuna spożywała żylaste mięso z ociąganiem, podobnie jak wędrowcy. Było twarde i pozbawione smaku.
Dziewczyna nazywała się Kejra, jej młodszy brat – Arti. Błąkali się po lasach od tygodnia. Ich rodzice padli po drodze. Byli sami. Podobnie jak Surin.
– Szukacie źródła?– zapytał rzucając psu kość z łapy tygrysa.
– Tak – wtrącił się Arti – Ale Kejra nie potrafi nawigować, więc zabłądziliśmy.
– Oh, cicho bądź, Arti!
Surin uśmiechnął się. Brakowało mu towarzystwa. Towarzystwa białych twarzy.
– Spokojnie – powiedział – Ja potrafię nawigować.
*
Stroma góra zdawała się nie mieć końca. Rankiem, trzy dni później wyporcjował ostatnie zapasy jedzenia. Nawet Diunie pozwolili po raz ostatni zamoczyć język w wodzie. Merdając ogonem, zaczęła szczekać, domagając się więcej. Kejra od razu ją uspokoiła.
– Cicho, Diuna! Ściągniesz do nas jakieś cholerstwo!
Diuna położyła się i przykryła oczy łapą, na znak, że żałuję.
– Jest dobrze wytresowana – zauważył Surin, na co Arti potaknął energicznie.
– Tak, tak! Nasz tata ją szkolił. Patrz – Chłopak, wyraźnie dumny stanął przed psem, wsparty dłońmi o boki – Diuna, siad!
Psina posłusznie wykonała polecenie.
– Diuna, waruj!
Pies położył się na ziemi.
– Diuna, pilnuj !
Pies nastroszył się i zaczął nasłuchiwać. Kejra podeszła do brata i szturchnęła go w ramię.
– Oszalałeś!? Nie popisuj się!
Arti wydął wargi w zamyśleniu, po czym uklęknął przy suce i zaczął ją głaskać.
– Nie – wtrącił Surin – Dobrze, że mi to pokazuję. Pies to cenny towarzysz. Dobry tropiciel i myśliwy.
Kejra spojrzała prosto na chłopaka. Miała nieziemsko brązowe oczy.
– To dokąd idziemy?– zapytała, a Surin wskazał palcem kierunek północny.
Potaknęła, po czym uśmiechnęła się delikatnie. W jej prawym policzku pojawił się dołeczek.
– Więc, prowadź. Znajdź drogę do wody.
*
Podnóże góry, zamiast przybliżać oddalało się.
Zapasy jedzenia skończyły się. Nawet Diuna nie kryła wycieńczenia – co chwila przystawała, dysząc ciężko. Jej ciało dziwnie wychudło. Czy ich ciała również tak wyglądały?
Surin spojrzał na dwójkę towarzyszy. Luźne ubrania skrywały chudość, jednak zapadnięte policzki i podkrążone oczy zdradzały niedobór snu i pokarmu. Ile mogli tak jeszcze pożyć? Dwa dni? Może trzy.
Surin kazał im wspiąć się na drzewo. Zabrał psa i ruszył na polowanie. Musiało być tu więcej zwierząt. Tych mniejszych, również. Dzikie koty musiały coś jeść.
Diuna złapała trop zwierzyny łownej. Zaczęła biec. Surin za nią.
Zniknęli w leśnym poszyciu.
*
Wrócił dwa dni później z dwoma zającami. Diuna pomogła mu je upolować. Miał nadzieję, że tamci wciąż żyli. Przecież to drugi dzień. Powinni jeszcze żyć.
Wtedy też zaczął zazdrościć Tetysom – ich hierarchii, stałego osiedlenia, życia… jak udawało im się przeżyć na środku pustyni?
Surin gwizdnął krótko. Gałęzie na górze poruszyły się. Arti i Kejra zaczęli schodzić. Byli jeszcze bardziej chudsi niż dwa dni temu. Przez skórę prześwitywały kości.
Tym razem spożywali powoli. Delektowali się smakiem upieczonego mięsa w całkowitej ciszy. Zupełnie jakby oddawali posiłkowi hołd.
– Dziękuję, że mnie nakarmiłeś, panie króliku – wypalił nagle Arti. Kejra i Surin potaknęli mu w milczeniu. Również byli wdzięczni zwierzynie.
Nadal głodna Diuna stała obok nich, merdając ogonem. Czekała, aż jej coś rzucą. Coś do jedzenia.
Jednak Diuna nie wiedziała. Nie miała pojęcia, że rodzaj ludzki wymierał.
*
Po siedmiu dniach dotarli do zbocza góry. Po drodze udało im się natrafić na mały krzak borówek. Los zesłał im również martwego ptaka i jego gniazdo, z dopiero co złożonymi jajami.
– Skądś musiał spaść – powiedział wtedy Arti i wspiął się na koronę drzewa. Nie mylił się. Samica rudzika pozostawiła po sobie pięć nie wyklutych piskląt.
Diuna spoglądała na śpiących ludzi. Zastanawiała się skąd wziął się ten trzeci. Przypominał on, jej pana.
Poruszyła się czując nieprzyjemny smak surowego jajka w żołądku. Nie smakowało jej. Jednak musiała coś jeść.
Pan. Tęskniła za panem. Pan zniknął, a ona musiała zająć się jego szczeniętami. Jednak ten trzeci… trzeci nie był szczenięciem. Był dowódcą w stadzie.
Teraz on będzie jej panem.
*
Szli wzdłuż skalnych ścian, szukając chociażby śladu obecności wody.
Nic.
Kamienne ściany jakby zastygły od Słońca.
Surin pomyślał wtedy, że był to ich koniec. Że umrą. Nie mieli wody w ustach od wielu dni. Surin czuł piekące gardło, z popękanych, wysuszonych warg schodziła skóra.
Wody… potrzebował choć kropli wody.
Nadal nic. Ściany zbite w sobie. Surin macał je w poszukiwaniu jakiekolwiek zagłębienia, żłobu. Nic.
Gdy ściana złamała się do środka, dojrzeli na prostopadłej niewielki otwór.
Jaskinia.
Zaczęli szybciej poruszać się w jej kierunku.
– Myślisz, że jest pusta? – zapytała Kejra słabym głosem – Tam może coś mieszkać.
– "Coś" to dobrze powiedziane – zauważył Surin.
Znalazł wystarczająco gruby badyl, ściągnął koszulkę i owinął nią jego czubek. Wzniecił ogień i podpalił prowizoryczną pochodnię.
Gwizdnął na Diunę i wsunął się do wnętrza jaskini. Musiał działać szybko. Lada chwila, a ogień miał zająć gałąź. Była sucha jak diabli.
Zaczął wrzeszczeć i tupać. Obudził tym samym węża. Usłyszał syk. Anakonda zaczęła sunąć w ich stronę. Była pełna. Jednak kolejny posiłek miał jej nie zaszkodzić. Spojrzała na czworonoga. Suka zaczęła warczeć.
Anakonda skoczyła na psa. Surin dobył noża i przygwoździł jej pysk do ziemi, gdy leciała obok niego.
Ogień zajął całą gałąź.
Z oddali usłyszał uderzenia kropel.
*
Na kolację był pieczony wąż. Z jego wnętrza udało im się wyciągnąć niestrawionego tapira.
– Zostawimy go na jutro – zadecydował Surin. Zostawił by go i również na za tydzień, jednak nie miał soli, by zakonserwować mięso.
Łapczywie spijali wodę z podgórskiego źródła. Nieco słoną, jednak zdatną do picia. Mogliby wytrącić z niej sól.
Poszarzałe ze zmęczenia twarze, nabrały nieco koloru. Zaczęli rozmawiać. Pierwszy raz odkąd się spotkali.
Udało im się. Znaleźli wodę.
*
Wyraźnie starszy Surin wręczył młodemu mężczyźnie łuk. Ciemnowłosy chłopak sprawdził czy cięciwa była dobrze napięta, po czym założył go na plecy. Zmierzył wzrokiem wschodnią stronę lasu.
– Stamtąd Diuna przyniosła resztki kozicy? – upewnił się.
– Tak – odpowiedział Surin sprawdzając ostrość grotów.
Usłyszeli płacz. Drewniane, solidne drzwi do wnętrza jaskini przesunęły się, a z nich wyszła drobna kobieta z niemowlęciem na rękach. Zza jej luźnych spodni wysunęła się głowa kilkuletniej dziewczynki. Spojrzała na swojego ojca i wuja. W jej oczach wezbrały łzy.
Tata i wujek Arti znowu ruszali po jedzenie. Znowu miało ich nie być bardzo długo.
Surin ukucnął i wyciągnął do swojej córki ręce.
– Podejdź, Lu.
Dziewczynka rzuciła się w ramiona ojca.
– Wróć, tatusiu – wyszeptała – I ty też wujku wróć.
Arti położył dłoń na piersi.
– Słowo honoru.
Surin pomyślał wówczas o tetysach. O tym jak oni żyli. Mieli osadę, rozmnażali się chcąc wypełnić sobą kulę ziemską. Musieli mieć wodę. Musieli mieć dostęp do wody, by tak żyć.
Kejra podeszła i ucałowała ich obu w czoła. Zawsze to robiła. Ich obu kochała równie mocno.
– Uważajcie na siebie.
Surin położył dłoń na jej policzku, po czym pogłaskał po główce, swojego niedawno narodzonego syna.
– Opiekuj się nimi, Tristan.
Spojrzał na Artiego. Ten potaknął, na znak, że był gotów.
-Ruszamy – oznajmił – Diuna!
Z jaskimi wybiegł ogromny owczarek.
Fatalnie napisana, mało wiarygodna i niezbyt ciekawa historia.
Przede wszystkich nie bardzo chce mi się wierzyć w trwającą blisko miesiąc i odbywającą się w ponadczterdziestostopniowym skwarze, pieszą podróż Surina, dźwigającego zapas jedzenia i wody na cały ten czas – bo nie zauważyłam wzmianki, aby po drodze uzupełniał zapasy. Nie wydaje mi się też możliwe, aby w panującym upale konserwy przetrwały.
Niewiarygodne są także spotkania Surina ze zwierzętami – nie daję wiary, że bohater jednym cięciem noża rozpłatał hienie brzuch, jakoś nie chce mi się też wierzyć, aby nawet rosły owczarek jednym kłapnięciem szczęk pokonał tygrysa, tak jak nie daje wiary temu, że Surin jednym machnięciem noża zabił anakondę.
Bardzo złe wykonanie także przyczyniło się do nie najlepszego odbioru opowiadania.
Obawiam się, Krupico, że to ostatnia moja łapanka zrobiona w Twoim tekście. Mogę pomagać komuś, kto uczy się na błędach, ale szkoda mi czasu dla kogoś, kto nie wyciąga z nich żadnej nauki.
Kobiety nosiły na rękach dzieci i niemowlęta… ―> Niemowlęta to też dzieci.
" Biała twarz". ―> Zbędna spacja po otworzeniu cudzysłowu.
…gdy „biała twarz” pojawiła się w ich wiosce… ―> …gdy „biała twarz” pojawiła się w wiosce…
Zbędny zaimek – tam nie było innej wioski.
Brakowało wodza. Surin dojrzał go w cieniu namiotu. ―> Skoro Surin wszedł do namiotu, to jak mógł dojrzeć wodza, pozostającego w cieniu namiotu, czyli na zewnątrz, bo tam namiot rzuca cień?
A może miało być: Brakowało wodza. Surin dojrzał go w głębi namiotu.
– Kahima` nigi – mruknął, niezadowolony – Czego szukasz u Tetysów? ―> – Kahima` nigi – mruknął niezadowolony. – Czego szukasz u Tetysów? Lub: – Kahima` nigi – mruknął niezadowolony – czego szukasz u Tetysów?
Może w końcu skorzystasz z tego wątku i nauczysz się, jak poprawnie zapisywać dialogi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow
– Gór?– Powtórzył, równając się z nim twarzą. ―> Brak spacji po pytajniku. Didaskalia małą literą.
Czy przez równając się z nim twarzą mam rozumieć, że ich twarze stały się jednakowe?
Proponuję: – Gór? – powtórzył, stając przed nim twarzą w twarz.
Surin wiedział, że to co powiedział wódz było prawdą, pomimo tego, szedł w ich stronę, zgodnie z wolą matki. Wierzył jej słowom, choć wiedział, że… ―> Powtórzenia.
Spożywał tylko rano, by jedzenia wystarczyło mu na całą wędrówkę. ―> Brzmi to bardzo nienaturalnie. Zbędny zaimek.
Proponuję: Jadł tylko rano, by zapasów wystarczyło na całą wędrówkę.
…który chronił go przed promieniami Słońca… ―> …który chronił go przed promieniami słońca…
Ten błąd pojawia się jeszcze kilkakrotnie w dalszej części opowiadania.
Wyporcjował dwa suchary i jedną piątą konserwy. ―> Obawiam się, że w panującym upale, a zdanie dalej piszesz, że wschodzące słońce już prażyło niemiłosiernie, pozostałe cztery piąte otwartej konserwy zepsułyby się przed nastaniem wieczoru, a już na pewno, gdyby chciał ją sobie wydzielać przez pięć kolejnych dni.
…ślady zwierząt, które emigrowały w poszukiwaniu cienia. ―> Zwierzęta nie emigrują.
Pewnie miało być: …ślady zwierząt, które migrowały w poszukiwaniu cienia/ wody.
Szedł śladami kopyt i łap dzikich kotów. Nieraz smugą zostawianą przez węże. ―> Kopyta mogły pozostawić jakieś ślady na wyschniętej ziemi, ale nie miękkie łapy dzikich kotów, czy pełzające węże.
Skąd tam stada kopytnych i kotowatych, że o wężach nie wspomnę, skoro nigdzie nie było wody?
Deszcz i Słońce wyraźnie zaznaczyły ślady. ―> Jaki deszcz, skoro tam jest pustynia i wszystko jest wypalone? Na początku napisałaś: Mieszkanki pustyni krzątały się…/ Surin omiótł wzrokiem piaszczyste pustkowie, naznaczone niekiedy chaotycznie rozrzuconymi głazami./ …słupek rtęci na termometrze zaczął przekraczać czterdzieści stopni…
…pod uschniętą lipą, które nikt nie ważył się wykopać… ―> Literówka.
Rozkoszował się płynem spływającym do jego gardła. ―> Zbędny zaimek – czy rozkoszowałby się wodą spływającą do cudzego gardła?
Hiena wyjąc, padła na ziemie… ―> Literówka.
Do gór dzieliło go jeszcze dziesięć dni wędrówki… ―> Od gór dzieliło go jeszcze dziesięć dni wędrówki…
…nie zdoła wrócić żywy do osady tetysów. ―> …nie zdoła wrócić żywy do osady Tetysów.
Nie był w stanie dopatrzeć liczby. ―> Raczej: Nie był w stanie rozpoznać, ilu.
Droga pięła się wysoko ku górze. ―> Masło maślane – czy coś może piąć się wysoko ku dołowi?
" W górach czeka cię śmierć." ―> Zbędna spacja po otwarciu cudzysłowu. Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.
Słowa wodza tetysów dudniły… ―> Słowa wodza Tetysów dudniły…
Jeśli mu się uda, kot nabiję się wprost na ostrze. ―> Lekka siękoza. Literówka.
Usłyszał szczek i tupot łap. ―> Raczej: Usłyszał szczeknięcie/ szczekanie i tupot łap.
Pies, słysząc swoje imię i komendę, zaczął merdać ogonem, a jego oblicze złagodniało. ―> Oblicze to twarz, a twarz mają ludzie.
Diuna spożywała żylaste mięso z ociąganiem… ―> Obawiam się, że psy nie spożywają. Wydaje mi się też, że wygłodniały pies nie wybrzydzałby na rodzaj mięsa i raczej pożerałby je z wielkim apetytem.
Dziewczyna nazywała się Kejra… ―> Dziewczyna miała na imię Kejra…
– Tak – wtrącił się Arti – Ale Kejra nie potrafi nawigować, więc zabłądziliśmy. ―> Nawigować można prowadząc statek, samolot lub statek kosmiczny, ale chyba nie wędrując.
– Oh, cicho bądź, Arti! ―> – Och, cicho bądź, Arti!
– Spokojnie – powiedział – Ja potrafię nawigować. ―> – Spokojnie – powiedział – Ja potrafię poprowadzić.
Rankiem, trzy dni później wyporcjował ostatnie zapasy jedzenia. ―> Czy chłopak zawsze musi wyporcjować jedzenie?
A może czasami mógłby także: Rankiem, trzy dni później, podzielił resztki jedzenia.
Psina posłusznie wykonała polecenie. ―> Wcześniej napisałaś: Ogromny owczarek, który pojawił się… ―> Ogromnego owczarka raczej trudno nazwać psiną.
– Diuna, pilnuj ! ―>> Zbędna spacja przed pytajnikiem.
Miała nieziemsko brązowe oczy. ―> Na czym polega nieziemska brązowość oczu?
– To dokąd idziemy?– zapytała… ―> Brak spacji po pytajniku.
Nawet Diuna nie kryła wycieńczenia… ―> To wycieńczenie można ukryć?
Można udawać wycieńczenie, ale ktoś wycieńczony nie zdoła udawać, że świetnie się czuje.
Jej ciało dziwnie wychudło. ―> Co jest dziwnego w wychudnięciu psa, który nie ma co jeść?
Byli jeszcze bardziej chudsi niż dwa dni temu. ―> Wystarczy: Byli jeszcze chudsi niż dwa dni temu.
Tym razem spożywali powoli. ―> Tym razem jedli powoli.
Ściany zbite w sobie. ―> Piszesz o skale – co to znaczy?
Surin macał je w poszukiwaniu jakiekolwiek zagłębienia, żłobu. ―> Jakiego żłobu szukał w skale?
Gdy ściana złamała się do środka, dojrzeli na prostopadłej niewielki otwór. ―> Co to znaczy, że skała złamała się do środka? Na prostopadłej do czego dojrzeli otwór?
Usłyszał syk. Anakonda zaczęła sunąć w ich stronę. ―> Anakonda jest jednym z największych węży świata, zamieszkuje bagna, mokradła i rzeki lasów tropikalnych Ameryki Południowej. Czy spotkany przez nich wąż to na pewno anakonda? Bo jakoś nie chce mi się wierzyć, że Surin zabił go jednym machnięciem noża.
Na kolację był pieczony wąż. Z jego wnętrza udało im się wyciągnąć niestrawionego tapira.
– Zostawimy go na jutro – zadecydował Surin. ―> Czy to znaczy, że zjedli całego węża? I nie pochorowali się?
Krupico, czy wiesz, jak duża może być anakonda? Może przeczytaj coś o tych wężach: https://pl.wikipedia.org/wiki/Anakonda_zielona
Zostawił by go i również na za tydzień… ―> Zostawiłby go również na za tydzień…
Łapczywie spijali wodę z podgórskiego źródła. Nieco słoną, jednak zdatną do picia. Mogliby wytrącić z niej sól. ―> A jak mogliby tę sól wytrącać?
Surin pomyślał wówczas o tetysach. ―> Surin pomyślał wówczas o Tetysach.
-Ruszamy – oznajmił – Diuna! ―> Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Witaj,
Strasznie smutno mi to czytać, ponieważ myślałam, że choć trochę zastosowałam się do twoich rad. Poradnik co do kwestii dialogów czytałam, jak widać niezbyt uważnie. Zrobię to jeszcze raz.
No cóż… dziękuję za rady.
Czeka mnie dużo pracy.
Krupico, wierz mi, że z takich komentarzy nie czerpię żadnej przyjemności.
I uwierz, że czasem szlag mnie trafia, kiedy w kolejnym opowiadaniu znajduję błędy, które widziałam w kilku poprzednich tekstach autora, wskazywałam je, a we właśnie czytanym pojawiają się znowu. Przestaję wtedy wierzyć we wszelkie obietnice autora, że popracuje nad warsztatem, że następnym razem się postara i traktuję te zapewnienia jak mało co warte obiecanki cacanki.
Jednakowoż nie tracę nadziei, że kiedyś zaprezentujesz naprawdę niezłe, ciekawe i porządnie napisane opowiadanie. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
A mnie się podobało :)
Przynoszę radość :)