- Opowiadanie: Szymon Teżewski - Seans

Seans

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Seans

Nad me­ta­lo­wy­mi drzwia­mi wi­siał szyld z za­gad­ko­wym na­pi­sem „K. Pró­szyń­ski – me­mo­gra­fia”. Przy scho­dach stał ubra­ny we frak mło­dzie­niec i prze­cie­rał oku­la­ry je­dwab­ną ście­recz­ką. Roz­glą­dał się i co chwi­la ner­wo­wo spo­glą­dał na kie­szon­ko­wy ze­ga­rek.

– Witam! – wy­krzyk­nął ktoś we­so­ło. Ele­gan­cik od­wró­cił się i spo­strzegł nie­wie­le star­sze­go od sie­bie, wą­sa­te­go wy­na­laz­cę, wła­ści­cie­la za­kła­du. – Prze­pra­szam za tę chwi­lę spóź­nie­nia.

– Nic nie szko­dzi. Bar­dzo mi miło, je­stem Al­fred Wolny – po­wie­dział mło­dzie­niec, wy­cią­ga­jąc smu­kłą dłoń.

– Ka­zi­mierz Pró­szyń­ski, ale pan to z pew­no­ścią już wie. Za­pra­szam do środ­ka, nie ma co zwle­kać – dodał wła­ści­ciel, otwie­ra­jąc cięż­kie drzwi.

Smuga świa­tła na mo­ment oświe­tli­ła ma­szy­ny, które zaj­mo­wa­ły spore po­miesz­cze­nie, spra­wia­jąc, że przy­po­mi­na­ło ono fa­brycz­ną halę. Zanim jed­nak Al­fred zdą­żył się do­kład­niej przy­pa­trzeć któ­re­mu­kol­wiek z me­cha­ni­zmów, drzwi się za­mknę­ły i za­pa­no­wa­ła cał­ko­wi­ta ciem­ność.

Pan Pró­szyń­ski naj­wi­docz­niej znał swój za­kład na pa­mięć, bo po­mi­mo braku świa­tła dało się sły­szeć kroki, a po chwi­li coraz szyb­szy tur­kot ja­kiejś ma­szy­ny. Zaraz po­ja­wił się na ścia­nie ru­cho­my obraz ba­wią­cych się dzie­ci.

– Coś to panu przy­po­mi­na, panie Al­fre­dzie? – spy­tał wy­na­laz­ca sto­ją­cy za ma­szy­ną, z któ­rej wy­do­by­wa­ła się wiąz­ka świa­tła.

– Ki­no­fon, pań­ski wy­na­la­zek – od­po­wie­dział Al­fred rze­czo­wo, w końcu sam go uży­wał. – Nie­ustan­nie je­stem pod wra­że­niem.

– Nie, nie! – Pró­szyń­ski za­ma­chał dłoń­mi w ge­ście za­prze­cze­nia. – Prze­cież wiem, kim pan jest i jaki pan ma ta­lent! Pytam, czy to się panu… może z czymś ko­ja­rzy?

Al­fred wpa­try­wał się chwi­lę w obraz, niby nic nad­zwy­czaj­ne­go, a jed­nak było w nim coś nie­spo­ty­ka­ne­go. Przy­mknął na mo­ment oczy i przy­po­mniał sobie wła­sne dzie­ciń­stwo. Jego są­siad­ka wy­glą­da­ła pra­wie tak, jak dziew­czy­na na fil­mie, pa­mię­tał do­sko­na­le, ba­wi­li się razem w berka. Jakby ktoś wy­cią­gnął ten obraz z jego głowy i za­pi­sał na ta­śmie. Efekt mógł być spo­wo­do­wa­ny nie­ty­po­wym spo­so­bem na­gra­nia filmu – ka­me­ra wy­ko­ny­wa­ła gwał­tow­ne ruchy, jakby ktoś umie­ścił ją w gło­wie jed­ne­go z ba­wią­cych się dzie­cia­ków.

– Ko­ja­rzy mi się z dzie­ciń­stwem – od­po­wie­dział w końcu Wolny. – Zu­peł­nie jak we wspo­mnie­niach.

– I o to wła­śnie cho­dzi, panie Al­fre­dzie! – Wy­na­laz­ca pod­szedł i po­kle­pał go w ramię. – O to wła­śnie cho­dzi!

– Dalej nie­wie­le ro­zu­miem. Mógł­by pan mówić ja­śniej.

– Pro­szę bar­dzo – po­wie­dział Pró­szyń­ski i za­czął cho­dzić w kółko, pa­trząc się w pod­ło­gę i wy­ma­chu­jąc dło­nią. – Więk­szość z tego, co pa­mię­ta­my, to jest obraz i dźwięk. Jak pan roz­róż­nia to, co wi­dział pan na­praw­dę, od tego, co wi­dział pan tylko na fil­mie? – za­py­tał, naj­wi­docz­niej nie ocze­ku­jąc od­po­wie­dzi, zaraz bo­wiem dodał: – Dzię­ki spe­cjal­ne­mu krę­ce­niu, mon­ta­żo­wi, oraz spo­so­bo­wi pro­jek­cji… to nie bę­dzie wcale roz­róż­nial­ne! Ro­zu­mie pan teraz?

W grun­cie rze­czy Pró­szyń­ski miał rację. Al­fred przed chwi­lą, oglą­da­jąc ten film, czuł się zu­peł­nie, jakby bawił się ze swoją są­siad­ką, jakby to było jego wła­sne wspo­mnie­nie, za­klę­te teraz na bło­nie fo­to­gra­ficz­nej. Czy można było to wy­ko­rzy­stać? Czyż­by ge­nial­ny wy­na­laz­ca chciał… sprze­da­wać lu­dziom wspo­mnie­nia?

– I co pan z tym chce zro­bić? – spy­tał za­cie­ka­wio­ny Al­fred, w gło­wie kłę­bi­ły mu się wąt­pli­wo­ści. To było w końcu oszu­stwo, cho­ciaż w bia­łych rę­ka­wicz­kach.

– Nie stać pana na za­gra­nicz­ną po­dróż? Pro­szę bar­dzo! Mamy spe­cjal­ne wspo­mnie­nia z wy­praw do da­le­kich kra­jów. Tanio i szyb­ko – od­po­wie­dział, re­cy­tu­jąc wy­my­ślo­ny wcze­śniej slo­gan. – Za­po­mniał­bym dodać, że po­tra­fi­my już wspo­mnie­nia kon­den­so­wać. Za­kła­da­jąc, że z ty­go­dnio­wej wy­pra­wy czło­wiek pa­mię­ta naj­waż­niej­sze, po­wiedz­my, dwie go­dzi­ny… U nas wy­star­czy dzie­sięć minut se­an­su. Efekt ten sam!

– Jakim cudem?! – Al­fred czuł, że to wszyst­ko robi się coraz dziw­niej­sze, a jed­no­cze­śnie coraz bar­dziej cie­ka­we. I po­ten­cjal­nie nie­bez­piecz­ne.

Pró­szyń­ski, za­miast od­po­wie­dzi, wska­zał mu fotel w kącie sali, Al­fred miał prze­te­sto­wać ten cu­dow­ny wy­na­la­zek! Bez słowa usiadł, choć skó­rza­ne pasy tro­chę go prze­ra­ża­ły, zresz­tą ca­łość przy­po­mi­na­ła krze­sło elek­trycz­ne, które Wolny wi­dział kie­dyś na zdję­ciu. Wy­na­laz­ca naj­wy­raź­niej to spo­strzegł:

– Ależ nie ma się co bać! Te­sto­wa­łem to kil­ku­krot­nie na sobie. Pro­szę mi tylko po­zwo­lić za­kro­plić sobie oczy, a potem wypić za­war­tość tej bu­te­lecz­ki – po­wie­dział, wska­zu­jąc na ciem­no­brą­zo­wy płyn. – To bar­dzo ważne.

Al­fred za­czął się tro­chę dziw­nie czuć – po­więk­szy­ły mu się źre­ni­ce, a serce za­czę­ło walić jak mło­tem. Kiedy jed­nak Pró­szyń­ski przy­pi­nał go pa­sa­mi do fo­te­la, a na głowę za­kła­dał cięż­ki hełm, wcale się nie oba­wiał, wręcz cie­szył się i cze­kał na dal­sze wy­da­rze­nia.

Dało się sły­szeć roz­pę­dza­ją­ca się ma­szy­nę. Tur­kot był jed­nak dużo szyb­szy niż wcze­śniej i przy­po­mi­nał bar­dziej war­cze­nie sil­ni­ka. Mi­go­czą­cy obraz uspo­ko­ił się i w końcu na ekra­nie przed Al­fre­dem po­ja­wi­ła się czar­na plan­sza z na­pi­sem „K. Pró­szyń­ski przed­sta­wia: W al­ko­wie z blon­dyn­ką”.

To, co na­stą­pi­ło póź­niej, cięż­ko jest opi­sać. Film miał tak szyb­kie tempo, że cięż­ko było co­kol­wiek zo­ba­czyć. Nawet je­że­li rze­czy­wi­ście była tam jakaś ko­bie­ta, to nikt nie zdo­łał­by jej wdzię­ków uchwy­cić okiem. Z gło­śni­ków umiesz­czo­nych w heł­mie wy­do­by­wa­ły się ury­wa­ne piski. Wszyst­ko skoń­czy­ło się bar­dzo szyb­ko, po nie­ca­łej mi­nu­cie dźwięk nagle się urwał, a ekran stał się cał­ko­wi­cie biały.

Wolny od­dy­chał szyb­ko i mocno za­ci­skał po­wie­ki, kiedy Pró­szyń­ski od­pi­nał go z fo­te­la.

– Coś nie­sa­mo­wi­te­go! – wy­krzyk­nął, do­szedł­szy do sie­bie po kilku mi­nu­tach. – Nie po­wiem, co przed chwi­lą wi­dzia­łem… ale pa­mię­tam do­sko­na­le, co się wy­da­rzy­ło w al­ko­wie! Pan jest ge­niu­szem! – rzu­cił się ku Pró­szyń­skie­mu i chwy­cił go w ra­mio­na.

– Ja je­stem tylko wy­na­laz­cą – od­po­wie­dział spo­koj­nie. – To pan jest mło­dym ge­niu­szem filmu i mon­ta­żu. A me­mo­graf jest na razie ta­jem­ni­cą, ro­zu­mie­my się?

 

***

To był pra­co­wi­ty dzień. Al­fred na­gry­wał ko­lej­ny film prze­zna­czo­ny spe­cjal­nie do me­mo­gra­fu, tym razem miało to być wspo­mnie­nie z wojny. Oka­za­ło się bo­wiem, że wśród mło­dych męż­czyzn, któ­rzy nie prze­ży­li w życiu żad­nych przy­gód, ist­nia­ło za­po­trze­bo­wa­nie na takie wspo­mnie­nia, czego nikt się wcze­śniej nie spo­dzie­wał. Skoro prze­wi­dy­wa­no popyt, trze­ba było za­pew­nić podaż.

Na­krę­ce­nie wspo­mnie­nia z wojny nie było pro­ste, zresz­tą każde tak zło­żo­ne wspo­mnie­nie wy­ma­ga­ło ogrom­nych na­kła­dów pracy, nie za­po­mi­na­jąc o pie­nią­dzach i cza­sie. Czę­sto trze­ba było usta­wić scenę, np. po­dró­ży na front, po to żeby na­grać tylko kilka kla­tek.

Al­fred Wolny sam wpadł na po­mysł róż­ni­co­wa­nia wspo­mnień. W ten spo­sób kilka osób, oglą­da­jąc ten sam film, mogło mieć od­mien­ne wspo­mnie­nia. Wy­ma­ga­ło to jed­nak jesz­cze więk­szych sta­rań, każdą scenę na­gry­wa­no kil­ku­krot­nie, w róż­nych wa­rian­tach, a ludz­ki mózg w trak­cje se­an­su sam wy­bie­rał jeden z nich. Ale w końcu li­czył się efekt, a ten był nie­sa­mo­wi­ty – kom­bi­na­cji było tak wiele, że wspo­mnie­nia mogły ucho­dzić za uni­ka­ty.

 

W tej chwi­li po­ciąg wjeż­dżał na sta­cję, a lu­dzie szy­ko­wa­li się do wej­ścia. To też trze­ba było na­grać, choć w osta­tecz­nej wer­sji filmu zo­sta­nie z tego góra pięć kla­tek.

– Panie Al­fre­dzie – za­ga­ił po­moc­nik Wol­ne­go. – A jak to jest, że ktoś potem pa­mię­ta, że był na wa­ka­cjach z żoną? Prze­cież jego żona u nas nie gra.

– To pro­ste, w kilku miej­scach wsta­wia się jej twarz z ja­kie­goś zdję­cia i go­to­we. To chwi­la pracy dla do­bre­go mon­ta­ży­sty – od­po­wie­dział Al­fred, grze­biąc przy ka­me­rze. – Pew­nie sam nie­dłu­go bę­dziesz to umiał! Niech się tylko in­te­res roz­krę­ci, niech Pró­szyń­ski do­sta­nie pa­ten­ty i bę­dzie­my żyli jak w uchu!

Mówił to dum­nie, a tak na­praw­dę miał ostat­nio coraz wię­cej wąt­pli­wo­ści. W końcu trud­ni­li się oszu­ki­wa­niem ludz­kich mó­zgów. Me­mo­gra­fia była wpraw­dzie dalej ni­szo­wa, ale suk­ces był coraz bli­żej, mu­sie­li sta­ran­nie ukry­wać ta­jem­ni­ce swo­je­go wy­na­laz­ku, w oba­wie przed kon­ku­ren­cją. Ale już nie­dłu­go mieli ru­szyć pełną parą, i co wtedy? Mu­sie­li wziąć od­po­wie­dzial­ność za wy­ko­rzy­sta­nie wy­na­laz­ku, za wszyst­kie na­krę­co­ne wspo­mnie­nia – ludz­ka pa­mięć to nie żarty.

 

***

 

Sta­ni­sław Fa­jans za­mó­wił wspo­mnie­nie spe­cjal­nie dla swo­jej żony. Obie­cał jej to na ko­lej­ną rocz­ni­cę ślubu, żeby udo­bru­chać ją po mał­żeń­skiej kłót­ni. A wła­ści­wie obie­cał jej to, co wspo­mnie­nie za­wie­ra­ło. Za­wsze ma­rzy­ła o po­dró­ży za ocean, ale pro­ste­go szew­ca, mimo ogrom­nej pra­co­wi­to­ści, nie było na to stać. Wspo­mnie­nie było dużo tań­sze. Fa­jans nie miał wtedy za­mó­wień i był sta­ty­stą w jed­nym z fil­mów, bar­dzo in­te­re­so­wał się kinem i za­da­wał dużo pytań. Wła­ści­wie sam od­krył, że nie kręcą zwy­kłych fil­mów, przez co za­fa­scy­no­wał się me­mo­gra­fią i za­przy­jaź­nił z re­ży­se­rem.

Głu­pio mu było jed­nak tak wprost wy­słać żonę do eks­pe­ry­men­tal­ne­go za­kła­du pana Pró­szyń­skie­go i po­wie­dzieć: „Ko­cha­nie, oto twoje wa­ka­cje”, w końcu lek­ko­myśl­nie obie­cał jej praw­dzi­wą po­dróż, a nie taką imi­ta­cję. Dla­te­go zwró­cił się z nie­ty­po­wą proś­bą do Al­fre­da Wol­ne­go.

– Nie da­ło­by się tak, że ona nie wie­dzia­ła­by o tym, że to me­mo­gra­fia? – spy­tał w wol­nej chwi­li.

– Co pan ma na myśli, panie Sta­siu? – zdzi­wił się Wolny. – Nasze wspo­mnie­nia są nie­roz­róż­nial­ne od tych praw­dzi­wych.

– No ja ro­zu­miem, ale… – wtrą­cił się Sta­ni­sław – jak ktoś idzie do za­kła­du, to chyba wie, że tam był, jakie wspo­mnie­nie za­mó­wił…

– Ach tak! – wy­krzyk­nął Al­fred. – Oczy­wi­ście, nie­ste­ty ka­so­wać wspo­mnień, na chwi­lę obec­ną, nie umie­my. To by było coś, ma pan łeb!

– A gdyby tak ktoś o ni­czym nie wie­dział? – cią­gnął dalej szewc Fa­jans.

Re­ży­ser sam roz­my­ślał nad tym wcze­śniej. Me­mo­gra­fu można było użyć na wiele spo­so­bów i nie­ste­ty duża ich część była nie­bez­piecz­na, albo wąt­pli­wa mo­ral­nie.

– Panie Sta­siu – za­śmiał się Al­fred. – Niech­że pan wresz­cie powie, o co wła­ści­wie cho­dzi…

I Fa­jans wy­tłu­ma­czył wszyst­ko – że go nie stać na wa­ka­cje dla żony, że wo­lał­by po­ta­jem­nie, żeby uzna­ła je za praw­dzi­we. Nawet się roz­pła­kał na ko­niec, jaki to jest bied­ny, bra­ku­je mu za­mó­wień i jak przez jego nie­udol­ność cier­pi żona bie­dacz­ka.

– Niech bę­dzie – od­po­wie­dział w końcu Wolny. – Spró­bu­je­my w dro­dze wy­jąt­ku, ale niech to bę­dzie nasza ta­jem­ni­ca.

 

***

 

Przy sto­li­ku w nie­wiel­kiej ka­wiar­ni sie­dział Al­fred ze swoją uko­cha­ną. Przed chwi­lą za­mó­wi­li kawę i cia­sto, a teraz pa­trzy­li się sobie w oczy, nie mó­wiąc przy tym ani słowa. Za­wsze mu­sie­li się naj­pierw na­cie­szyć swoim wi­do­kiem, a do­pie­ro po ja­kimś cza­sie za­czy­na­li roz­ma­wiać, a roz­krę­ca­li się do­pie­ro gdzieś w środ­ku nocy.

– Pa­mię­tasz jak by­li­śmy u mojej ciot­ki? – spy­ta­ła ko­bie­ta.

Al­fred w pierw­szej chwi­li po­my­ślał, że to żart. Prze­cież nigdy nie byli u jej ciot­ki, za­wsze się tam wy­bie­ra­li, ale jesz­cze nie zda­rzy­ło im się jej od­wie­dzić. Przy­naj­mniej tak mu się wy­da­wa­ło… Wziął łyk moc­nej kawy i spoj­rzał w górę, Mo­ni­ka py­ta­ła jed­nak dalej:

– No i jak wtedy po­szli­śmy na spa­cer… – Spoj­rza­ła na niego swo­imi wiel­ki­mi oczy­ma, peł­ny­mi na­dziei. – I py­ta­łeś o nas, nie pa­mię­tasz?

W gło­wie mie­sza­ły mu się wspo­mnie­nia, które oglą­dał na me­mo­gra­fie i jego wła­sne. Dalej pa­trzył w górę i pró­bo­wał je szyb­ko prze­ana­li­zo­wać, ale wśród nich nie było żad­nych od­wie­dzin u ciot­ki. Mo­ni­ka spo­strze­gła jego wa­ha­nie:

– My­śla­łam, że to było na po­waż­nie! – po­wie­dzia­ła do­bit­nie, pod­no­sząc się z krze­sła. – Wi­docz­nie je­stem głu­pia.

Chcia­ła wyjść z ka­wiar­ni, ale ob­ra­ca­jąc się szturch­nę­ła sto­lik, wy­le­wa­jąc kawę na obrus. Al­fred zdą­żył ją chwy­cić za rękaw płasz­cza.

– To nie tak! – po­wie­dział szyb­ko. – Coś jest ze mną nie w po­rząd­ku…

Mo­ni­ka spoj­rza­ła na niego, w jej oczach było widać łzy. Za­ci­snę­ła dłoń na ob­rę­czy krze­sła, aż zsi­nia­ły jej palce.

– To przez tę pracę, za­pra­cu­jesz się na śmierć – po­wie­dzia­ła tro­skli­wie. Zro­zu­mia­ła chyba, że Al­fred na­praw­dę nie pa­mię­tał co zro­bił wtedy na po­mo­ście. Od­rzu­ci­ła brą­zo­we włosy przy­sła­nia­ją­ce oczy. – Mó­wi­łam, że coś jest nie tak z twoją pa­mię­cią.

Mu­sia­ła mieć rację. Wolny ostat­nio łapał się na tym, że wspo­mnie­nia, które krę­cił, a potem wy­pró­bo­wy­wał na sobie, są czę­sto o wiele lep­sze niż jego wła­sne. Wi­docz­nie za­czy­na­ły one po­wo­li za­stę­po­wać praw­dzi­we wspo­mnie­nia, Al­fred aż się wzdry­gnął na samą myśl.

– Py­ta­łem o nas?

– Tak, a potem byłeś strasz­nie smut­ny, bo po­wie­dzia­łam, że muszę się jesz­cze za­sta­no­wić.

Czyż­by wy­parł to wspo­mnie­nie? Wi­docz­nie wolał za­po­mnieć, wi­docz­nie jej nie­pew­ność mu­sia­ła go za­bo­leć. Mógł jej po­wie­dzieć o me­mo­gra­fie, ale prze­cież obie­cał do­cho­wać ta­jem­ni­cy. Zresz­tą, ta spra­wa miała się wkrót­ce roz­wią­zać, Al­fred mu­siał i tak po­waż­nie po­roz­ma­wiać z Pró­szyń­skim.

– A teraz? – spy­tał cicho. Mógł prze­cież za­py­tać ją tylko o jedno. Żeby nie pa­mię­tać… tak, naj­wy­raź­niej nie pa­mię­tał wła­snych oświad­czyn.

– Mia­łam po­wie­dzieć, że tak – od­par­ła Mo­ni­ka, spusz­cza­jąc wzrok. – Ale coś jest z tobą nie tak, mu­si­my naj­pierw zro­bić z tym po­rzą­dek.

– Nie obraź się, ale nie chcę mieć męża wa­ria­ta – do­da­ła po chwi­li z uśmie­chem. Za­wsze po­jed­ny­wa­nie z jej stro­ny przy­bie­ra­ło dziw­ne formy.

 

***

 

Pró­szyń­ski i Wolny sie­dzie­li w ga­bi­ne­cie, jak co ranka. Al­fred był bar­dzo po­ru­szo­ny wczo­raj­szym zaj­ściem i chciał opo­wie­dzieć o wszyst­kim wy­na­laz­cy. Cięż­ko jed­nak po­wie­dzieć komuś, że ow­szem, jego dzie­ło jest wy­jąt­ko­we i ge­nial­ne, ale przy tym bar­dzo nie­bez­piecz­ne. Pró­bo­wał uło­żyć sobie w gło­wie choć­by sam po­czą­tek roz­mo­wy.

– Wi­dzia­łeś, Al­fre­dzie, jaka strasz­na hi­sto­ria? – spy­tał Ka­zi­mierz Pró­szyń­ski, prze­glą­da­jąc po­ran­ny eks­pres.

Wy­rwa­ny z roz­my­ślań Wolny spoj­rzał w okno, wie­dział aż za do­brze. Do­wie­dział się ran­kiem w skle­pie – Sta­ni­sław Fa­jans, jego sta­ty­sta i po­ta­jem­ny klient, był głów­nym po­dej­rza­nym… a taki był z niego miły czło­wiek, nikt nie wie­rzył w jego winę, włącz­nie z Al­fre­dem.

– Jak można być taką be­stią? – za­sta­na­wiał się gło­śno Pró­szyń­ski. – Zabić sa­mot­ną sta­rusz­kę? Cie­ka­we co jej ukradł ten bał­wan, skoro piszą, że prze­ga­pił ka­set­kę z pie­niędz­mi…

– Są jacyś po­dej­rza­ni? – spy­tał Al­fred, siląc się na obo­jęt­ny głos.

– Jakiś szewc z Ocho­ty, zna­leź­li od­ci­ski jego butów, to do­pie­ro iro­nia! A mówią, że szewc bez butów cho­dzi… – Al­fred nigdy nie ro­zu­miał po­czu­cia hu­mo­ru Pró­szyń­skie­go. – Ale alibi ma mocne.

– Jakie? – za­cie­ka­wił się re­ży­ser.

– Mają pie­cząt­ki w pasz­por­tach, a żona za­rze­ka się, że byli wtedy na wa­ka­cjach… w USA.

Po czole Al­fre­da spły­nę­ła kro­pla potu. Za­czął ner­wo­wo roz­glą­dać się po ga­bi­ne­cie, w po­szu­ki­wa­niu cze­goś, na czym mógł­by za­wie­sić wzrok.

– Też mi hi­sto­ria – za­śmiał się Pró­szyń­ski. – Szewc do Sta­nów na wy­ciecz­kę po­je­chał… Niech le­piej spraw­dzą, skąd miał na to pie­nią­dze.

Re­ży­ser po­sta­no­wił to prze­mil­czeć. Mu­siał w końcu po­ru­szyć jesz­cze jedną, kto wie czy nie waż­niej­szą kwe­stię.

– Ka­zi­mie­rzu… – za­czął nie­śmia­ło. – Oba­wiam się, że me­mo­graf może być… nie­prze­wi­dy­wal­ny?

I opo­wie­dział mu całe wczo­raj­sze zaj­ście, wspo­mniał też o pro­ble­mach z pa­mię­cią, jakie ostat­nio mie­wał, a które wcze­śniej wy­ja­śniał sobie prze­mę­cze­niem.

Pró­szyń­ski bar­dzo po­smut­niał. Wstał i wy­cią­gnął z szafy białą tecz­kę.

– Dok­tor Braun ostrze­gał przed czymś takim – po­wie­dział zre­zy­gno­wa­ny, wy­cią­ga­jąc z niej kilka do­ku­men­tów.

Były wśród nich opi­nie paru le­ka­rzy. Jeden z nich za­zna­czał, że tempo wy­świe­tla­nia ob­ra­zów może być nie­bez­piecz­ne dla epi­lep­ty­ków, inny z kolei wy­ra­żał swoje po­wąt­pie­wa­nie co do sku­tecz­no­ści dzia­ła­nia me­mo­gra­fu.

Dok­tor Braun na­pi­sał tylko krót­ką notkę: „Wspa­nia­ły po­mysł. Oba­wiam się je­dy­nie, że nowe, lep­sze wspo­mnie­nia mogą przy­kryć te star­sze, albo nie­chcia­ne. Nie mam opar­cia w ba­da­niach, efekt może być bar­dzo opóź­nio­ny.”

Pró­szyń­ski mu­siał być za­ła­ma­ny. Wy­na­la­zek, na który po­świę­cił tyle czasu, cała rocz­na praca Al­fre­da… to wszyst­ko było na nic, me­mo­graf w nie­wy­ja­śnio­ny spo­sób po­zba­wiał ludzi ich wła­snych wspo­mnień. O tak! To też można było wy­ko­rzy­stać, ale czy na pewno warto tak in­ge­ro­wać w pa­mięć, Pró­szyń­ski miał duże wąt­pli­wo­ści.

– Jest jesz­cze jedna spra­wa. – Al­fred po­sta­no­wił grać w otwar­te karty. – Szewc był sta­ty­stą, a jego żona naszą klient­ką.

– Co mam przez to ro­zu­mieć? – spy­tał Pró­szyń­ski, pod­no­sząc głowę.

– Wcale nie byli w Sta­nach. To my wy­pro­du­ko­wa­li­śmy to wspo­mnie­nie.

Lęk znik­nął mo­men­tal­nie z twa­rzy wy­na­laz­cy, który rap­tem uśmiech­nął się pod wąsem. Spoj­rzał na Al­fre­da roz­ba­wio­nym wzro­kiem i po­wie­dział:

– W tym kon­tek­ście ko­mer­cyj­ny tytuł wspo­mnie­nia… – urwał i za­śmiał się gło­śno. – Zresz­tą sam zo­bacz, mie­li­śmy to na­zwać „Ame­ry­kań­ska wol­ność”.

– To nie jest czas na żarty. – Wolny nie mógł znieść żar­to­bli­we­go tonu szefa. W końcu cho­dzi­ło o ludz­kie życie i wspo­mnie­nia wszyst­kich użyt­kow­ni­ków me­mo­gra­fu. – Mu­si­my coś z tym zro­bić.

– Spo­koj­nie. Ma świet­ne alibi, nikt nas z tą spra­wą nie po­łą­czy, je­ste­śmy bez­piecz­ni.

– A spra­wie­dli­wość? Prze­cież ten czło­wiek zabił!

– Wi­dzisz, chłop­cze… – Pró­szyń­ski pod­szedł bli­żej. – To wcale nie jest pewne. Ja się zajmę wspo­mnie­nia­mi, ale z tą spra­wą nie mam nic wspól­ne­go. Sam mu­sisz wypić piwo, któ­re­go na­wa­rzy­łeś. – Po chwi­li mil­cze­nia od­wró­cił się i dodał po­waż­nym gło­sem: – I niech nikt mnie, ani moich in­te­re­sów, z tą spra­wą nie łączy. Za­dbaj o to.

 

***

 

Al­fred zgło­sił się w końcu do pro­ku­ra­to­ra, miał zło­żyć wstęp­ne wy­ja­śnie­nia i być świad­kiem w pro­ce­sie Fa­jan­sa. Bar­dzo uspo­ko­iło to jego su­mie­nie, choć na samą myśl, że na są­do­wej sali bę­dzie mu­siał spoj­rzeć szew­co­wi w oczy, do­sta­wał gę­siej skór­ki. Tak wprost go oskar­żyć i, po­śred­nio, ska­zać na naj­wyż­szą karę? Jed­nak o po­mył­ce nie mogło być mowy, Fa­jans tu­szo­wał swoją zbrod­nię za po­mo­cą me­mo­gra­fu. To było naj­prost­sze wy­ja­śnie­nie, Al­fre­do­wi nie chcia­ło się wie­rzyć w ist­nie­nie ja­kie­goś dru­gie­go dna.

 

– Pro­szę nam przed­sta­wić swoje re­we­la­cje – po­pro­sił sie­dzą­cy za biur­kiem pro­ku­ra­tor i odło­żył fajkę.

Al­fred opo­wie­dział o me­mo­gra­fie, nie uży­wa­jąc przy tym na­zwi­ska wy­na­laz­cy, o wspo­mnie­niach, wresz­cie o proś­bie szew­ca Fa­jan­sa. Ze szcze­gó­ła­mi, naj­do­kład­niej jak po­tra­fił.

– To, co opo­wia­da ten męż­czy­zna – po­wie­dział męż­czy­zna ob­ser­wu­ją­cy roz­mo­wę z boku – jest nie­do­rzecz­ne. Mamy uwie­rzyć w ist­nie­nie ta­kie­go urzą­dze­nia? Czy ma pan ja­kieś do­wo­dy, pa­ten­ty, świad­ków, może cho­ciaż eg­zem­plarz ta­kiej ma­szy­ny?

– Teraz nie. Mogę je przed­sta­wić choć­by jutro.

– Niech się pan le­piej zbada…

 

Roz­pra­wę odło­żo­no, aby pro­ku­ra­tor mógł ze­brać do­wo­dy. Naj­wy­raź­niej nie li­czył on na to, aby re­we­la­cje Wol­ne­go miały się po­twier­dzić, ale i tak po­trze­bo­wał czasu. Za to speł­ni­ły się naj­gor­sze ocze­ki­wa­nia Al­fre­da. Po­sta­no­wił zna­leźć do­wo­dy na wła­sną rękę i do­star­czyć je pro­ku­ra­to­ro­wi, żeby móc trium­fal­nie po­wie­dzieć: „Wcale nie je­stem wa­ria­tem.”

Jed­nak za­kład, przy któ­rym pierw­szy raz Al­fred spo­tkał Pró­szyń­skie­go, był opusz­czo­ny, ktoś nawet zdjął szyld, a w środ­ku zo­sta­ły tylko puste szafy i jedno biur­ko. Po ma­szy­nach nie było ani śladu.

Wczo­raj dałby sobie uciąć rękę, że jesz­cze ty­dzień temu pra­co­wał tutaj nad nowym fil­mem, że w kącie po­ko­ju stał przy­po­mi­na­ją­cy krze­sło elek­trycz­ne fotel, a szafy były wy­peł­nio­ne spe­cy­fi­kiem Pró­szyń­skie­go, który po­ma­gał we wchła­nia­niu wspo­mnień. Teraz na­to­miast, wo­dząc wzro­kiem po za­ku­rzo­nej pod­ło­dze po­miesz­cze­nia, za­czy­nał wąt­pić, wszyst­ko pa­mię­tał jak przez mgłę. Może Pró­szyń­ski po­ka­zał mu ten cały me­mo­graf, ale urzą­dze­nie zwy­czaj­nie nie dzia­ła­ło, a może słu­ży­ło do szyb­kie­go wy­świe­tla­nia fil­mów i ni­cze­go wię­cej?

 

Al­fred po­sta­no­wił od­na­leźć tych, któ­rzy ko­rzy­sta­li z me­mo­gra­fu, te­sto­wa­no go w końcu na wielu lu­dziach. Z tru­dem przy­cho­dzi­ło mu jed­nak przy­po­mnie­nie na­zwi­ska któ­re­go­kol­wiek z nich, z nie­wie­lo­ma miał stycz­ność. „Na pewno dok­tor Tro­ja­now­ski, był za­fa­scy­no­wa­ny”, po­my­ślał Al­fred i wsiadł w tram­waj.

 

– Nic ta­kie­go nie pa­mię­tam – usły­szał od Tro­ja­now­skie­go, który ode­rwał się na chwi­lę od pracy. – Prze­cież po­ka­zy­wa­li mi tylko pa­no­wie swoje naj­now­sze filmy. Me­mo­graf? Co to niby miało robić? Bo chyba nie…

 

Inni re­ago­wa­li w po­dob­ny spo­sób, wszy­scy oglą­da­li tylko „naj­now­sze filmy”, wielu gra­tu­lo­wa­ło Wol­ne­mu re­ży­ser­skie­go ta­len­tu, chwa­ląc po­szcze­gól­ne uję­cia i pro­wa­dze­nie ka­me­ry. Czyż­by więc Pró­szyń­ski zdą­żył… zro­bić coś ze wspo­mnie­nia­mi, tak jak obie­cał? Czyż­by przy­sło­nił im wszyst­kim wspo­mnie­nia do­ty­czą­ce me­mo­gra­fu, żeby ukryć swój wy­na­la­zek?

„Czy Pró­szyń­ski w ogóle coś obie­cy­wał?”, my­ślał Al­fred, wra­ca­jąc ostat­nim tram­wa­jem do domu.

 

Wolny coraz bar­dziej za­czy­nał wąt­pić we wła­sną pa­mięć. W jego gło­wie nie­ustan­nie ście­ra­ły się wspo­mnie­nia – jego wła­sne i te z ma­mo­gra­fu. Łapał się na tym, że nie znał imio­na wła­snych zna­jo­mych, a nawet za­czy­nał za­po­mi­nać wła­sną matkę, która zmar­ła kilka lat temu.

Mo­ni­ka mu­sia­ła mieć rację, było z nim źle i trze­ba było szyb­ko temu za­ra­dzić.

Wy­brał się więc do Pró­szyń­skie­go, który przy­jął go w tym samym ga­bi­ne­cie, w któ­rym za­le­d­wie ty­dzień temu roz­ma­wia­li jak naj­lep­si przy­ja­cie­le, a Ka­zi­mierz opo­wia­dał swoje nie­zro­zu­mia­łe dow­ci­py.

– Witam Al­fre­dzie! – po­wie­dział wy­na­laz­ca. – Co cię tu spro­wa­dza? Prze­cież skoń­czy­li­śmy współ­pra­cę.

– Me­mo­graf – od­po­wie­dział twar­do Wolny. – Muszę mieć ja­kieś do­wo­dy do pro­ce­su. Jest coś ta­kie­go jak me­mo­graf, praw­da?

– Me­mo­graf? – zdzi­wił się Pró­szyń­ski. – O ni­czym takim nie sły­sza­łem, przy­kro mi, ale nie mogę ci pomóc. Może ple­ograf?

– Ro­bi­łem dla cie­bie wspo­mnie­nia… Krę­ci­łem różne wa­rian­ty, nie wy­pie­raj się!

Ka­zi­mierz Pró­szyń­ski wziął łyk kawy i po­wo­li odło­żył fi­li­żan­kę. Przez chwi­lę mie­rzył Al­fre­da wzro­kiem.

– Krę­ci­łeś dla mnie zwy­czaj­ne filmy. Mogę ci je wszyst­kie po­ka­zać… – po­wie­dział prze­ko­ny­wa­ją­co. – To jed­nak praw­da, co mó­wi­li.

– Co mó­wi­li? – spy­tał zdez­o­rien­to­wa­ny re­ży­ser.

– Że zwa­rio­wa­łeś. Do­brze, że prze­rwa­li­śmy współ­pra­cę, bo przy takim tem­pie szyb­ko byś się wy­koń­czył.

 

***

 

Przez okno wpa­da­ły pierw­sze pro­mie­nie słoń­ca. Ko­bie­ta prze­krę­ci­ła się pod koł­drą i ob­ję­ła męża. Jej brą­zo­we włosy uło­ży­ły się na po­dusz­ce w wa­chlarz.

– Bu­ziak z rana – po­wie­dzia­ła gdy tylko otwo­rzył oczy, po­ca­ło­wa­ła go w po­li­czek i uśmiech­nę­ła się pro­mien­nie.

– Ko­cha­nie… Ale mia­łem dziw­ny sen – od­po­wie­dział, prze­cie­ra­jąc oczy. – Że za­miast fil­mów krę­ci­łem wspo­mnie­nia, a lu­dzie oglą­da­li je na ta­kiej nie­sa­mo­wi­tej ma­szy­nie, a potem trak­to­wa­li jak swoje. To się na­zy­wa­ło me­mo­graf.

– Ty to masz po­krę­co­ne sny! – za­śmia­ła się Mo­ni­ka. – Tego by nie wy­my­ślił nawet ten twój były pra­co­daw­ca, jak mu było?

– Ka­zi­mierz Pró­szyń­ski, bar­dzo mądry czło­wiek.

– Mądry, ale do­brze, że prze­sta­łeś dla niego pra­co­wać. – Po­ca­ło­wa­ła go jesz­cze raz. – Za­pra­co­wał­byś się na śmierć. Do dziś nie wiem jak ci wy­ba­czy­łam, że nie pa­mię­ta­łeś o wła­snych oświad­czy­nach…

Od­wró­ci­ła się, za­gar­nia­jąc koł­drę i do­da­ła:

– Me­mo­graf? Co to w ogóle za głu­pia nazwa…

 

Koniec

Komentarze

Dobra ro­bo­ta. Opo­wia­da­nie spraw­nie na­pi­sa­ne i cie­ka­we. Mam tylko jedno za­strze­że­nie- nie pa­su­je mi człon "-graf" w na­zwie urzą­dze­nia. Ale to taka moja luźna su­ge­stia. Nie mam po­ję­cia, czym to za­sta­pić, więc nie będę się wy­mą­drzać.

Zga­dzam się z moim po­przed­ni­kiem. Ro­bo­ta dobra, opo­wia­da­nie cie­ka­we, szyb­ko się je czyta. Co praw­da lubie nieco inną te­ma­ty­kę, ale przy­znam, że to opo­wia­da­nie mile mnie za­sko­czy­ło.

A ja pod­pi­su­ję się pod po­wyż­szy­mi ko­men­ta­rza­mi. Ładna kre­acja bo­ha­te­rów, bar­dzo dobry po­mysł, lek­kie dia­lo­gi i fan­ta­stycz­ne za­koń­cze­nie.

Dobre, dobre :) Cie­ka­we, in­try­gu­ją­ce, do tego zgrab­nie i po­praw­nie na­pi­sa­ne.
A nazwa me­mo­graf we­dług mnie w pełni od­po­wied­nia i po­praw­na.

Prze­czy­ta­łem z przy­jem­no­ścią :)

Tyle że "me­mo­graf" su­ge­ro­wał­by ma­szy­nę za­pi­su­ją­cą wspo­mnie­nia, a nie je wy­wo­łu­ją­cą. Ale spox.

Chylę czoła. Świet­na kon­struk­cja. Sama te­ma­ty­ka warta szer­szej formy. Tro­chę ka­lej­do­sko­po­wo prze­my­ka­ją po­szcze­gól­ne se­kwen­cje. Śmia­ło można to roz­pi­sać na no­we­lę. Jeśli cho­dzi o nazwę urzą­dzie­nia, to fak­tycz­nie nie naj­szczę­śliw­sza. Może bar­dziej ade­kwat­ny byłby "me­mo­typ", cho­ciaż jakoś tak ubogo brzmi :)

Nazwa me­mo­graf  po­wsta­ła w opar­ciu o ple­ograf i bio­ple­ograf (praw­dzi­we wy­na­laz­ki Pró­szyń­skie­go) oraz ki­ne­ma­to­graf braci Lumière. To mało znany fakt, ale wszyst­kie te urzą­dze­nia nie tylko do na­gry­wa­ły, ale też od­twa­rza­ły obraz.

Dzię­ku­ję za cie­płe słowa.

Zdaje się, że czy­ta­łem tyle razy, a wła­śnie spo­strze­głem kilka li­te­ró­wek i po­wtó­zeń. Bar­dzo prze­pra­szam, ale już nie mam moż­li­wo­ści edy­cji ;/

Ge­ne­ral­nie cał­kiem dobre, jak więk­szość opo­wia­dań Szy­mo­na. Nie­ste­ty, sza­now­ny autor po­pa­da nam w jakiś ro­dzaj chał­tu­ry - te opo­wia­da­nia za­czy­na­ją się robić coraz bar­dziej do sie­bie po­dob­ne i opar­te na tej samej za­sa­dzie: naj­pierw dzie­je się coś cie­ka­we­go, dzie­je dzie­je i dzie­je, a potem nagle "łup!" na ko­niec - "za­dzi­wia­ją­cy zwrot akcji". Zu­peł­nie jak u M. Night. Shy­ama­la­na. 
A więc, kilka uwag:

Po pierw­sze - dziw­ny nar­ra­tor. Cza­sem coś wie, cza­sem cze­goś nie wie, a jesz­cze czę­ściej spra­wia wra­że­nie, jakby kimś był. Np.: "To, co na­stą­pi­ło póź­niej, cięż­ko jest opi­sać." - pardą, kto to po­wie­dzial? Gdzie pan jest? Bo nar­ra­tor trze­cio­so­bo­wy prze­cież wie wszyst­ko...

A me­mo­graf jest na razie ta­jem­ni­cą, ro­zu­mie­my się?
I co, dla­te­go wal­nął ta­blicz­ke na drzwiach...? I (w od­nie­sie­niu do za­koń­cze­nia fa­bu­ły) - nikt jej nigdy nie wi­dział czy po pro­stu po­ka­so­wał pa­mięć wszyst­kim prze­chod­niom?   

Oprócz tego wspo­mnia­na "ka­lej­do­sko­po­wość" wy­da­rzeń, prze­ska­ku­ją jedno do dru­gie­go; po roz­po­czę­ciu afery z szew­cem za­czy­na­łem mieć wra­że­nie, że gdzieś wcię­ło ze trzy szpal­ty tek­stu. 

@Mor­ty­cjan:

Nar­ra­tor jest dość ty­po­wy i naj­czę­ściej "chowa się" za Al­fre­dem. Na­to­miast nar­ra­tor trze­cio­oso­bo­wy nie ozna­cza au­to­ma­tycz­nie wszech­wie­dzą­ce­go, nie wiem skąd ten po­mysł...

Co do ta­blicz­ki to nie je­stem się w sta­nie wy­bro­nić :) Miała być na po­cząt­ku re­kla­mą -"Ha! mamy nowy wy­na­la­zek ale teraz nic nie po­wie­my!", ale w takim razie bar­dzo nie­uda­ną, skoro potem tak wszyst­kim łatwo przy­szło za­po­mnie­nie o nim. Mogę brnąć dalej, że takie czasy - dużo szyb­ko za­po­mnia­nych wy­na­laz­ków, od­kryć, ale to już zbyt na­cią­ga­ne ;) Tak więc skła­dam broń i wy­ma­zu­ję słowo z ta­blicz­ki (choć tutaj już nie mogę).

Z chał­tu­rą to przy­znam, że mnie tro­chę ubo­dło ;/ Mam tylko na­dzie­ję, że kie­dyś (prze­czy­taw­szy ja­kieś moje opo­wia­da­nie) zmie­nisz zda­nie.

Nar­ra­tor jest dość ty­po­wy i naj­czę­ściej "chowa się" za Al­fre­dem.

No wła­śnie czę­sto tego nie czuć. 

 

Z chał­tu­rą to przy­znam, że mnie tro­chę ubo­dło ;/ Mam tylko na­dzie­ję, że kie­dyś (prze­czy­taw­szy ja­kieś moje opo­wia­da­nie) zmie­nisz zda­nie.

Pe­wien je­stem, że na­pi­szesz jesz­cze wiele zna­ko­mi­tych tek­stów. W moim pry­wat­nym ran­kin­gu je­steś jed­nym z naj­lep­szych au­to­rów na NF (jak kost­ka masła w morzu mar­ga­ry­ny - ta­kiej jesz­cze z cza­sów Na­po­le­ona...). Po­my­sły, na któ­rych opar­te są Twoje opo­wie­ści, wy­jąt­ko­wo wy­bi­ja­ją się ponad po­ziom, dla­te­go nie chciał­bym, żebyś po­padł w ru­ty­nę (czy, jak to na­zwa­łem, chał­tu­rę - na­praw­dę takie mocne wy­ra­że­nie? Mia­łem na myśli tylko od­ru­cho­we two­rze­nie hi­sto­rii "pod sche­mat"). 

Pa­mięć to za­baw­na rzecz. Po­tra­fi wy­czy­niać z umy­słem prze­róż­ne sztucz­ki - Tobie udało się je za­przę­gnąć do fan­ta­stycz­nej ma­szy­ny i wy­szło cie­ka­we dzie­ło.

Przy­jem­ne, ale nie po­wa­la­ją­ce :).

A mnie się po­do­ba. Ko­ja­rzy­ło mi się z "Pa­mię­cią Ab­so­lut­ną".

Za­ufaj Al­la­ho­wi, ale przy­wiąż swo­je­go wiel­błą­da.

Tak, to jest jedno z lep­szych opo­wia­dań tutaj opu­bli­ko­wa­nych. Tro­chę przy­po­mi­na mi (jeśli cho­dzi o kon­struk­cję i ogól­ną ideę) opo­wia­da­nia Kon­ra­da Fiał­kow­skie­go. On rów­nież sporą część swo­jej twór­czo­ści po­świę­cił te­ma­ty­ce "cu­dow­ne­go wy­na­laz­ku". Choć za­koń­cze­nie prze­wi­dzia­łam, ale to nie jest duży minus, bo mam spore do­świad­cze­nie w li­te­ra­tu­rze tego typu i cięż­ko mnie za­sko­czyć ;), to i tak bar­dzo po­do­ba mi się stop­nio­wa­nie na­pię­cia, roz­wój akcji i płyn­ność ję­zy­ka. Dla mnie 5.

Bar­dzo dobre, kon­se­kwent­ne i z kli­ma­tem. Po­do­ba mi się uwzględ­nie­nie róż­nych na­stępstw owego wy­na­laz­ku. Za­koń­cze­nie, choć nie­zbyt trud­ne do prze­wi­dze­nia, pa­su­je.

Bar­dzo mi się po­do­ba­ło, to nie pierw­sze bar­dzo dobre opo­wia­da­nie Two­je­go au­tor­stwa, które czy­tam. Umiesz pisać, bez dwóch zdań.

Bar­dzo cie­ka­wy po­mysł na wy­na­la­zek. Spodo­ba­ło mi się.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nie­źle wy­my­ślo­na i opo­wie­dzia­na hi­sto­ria. Czy­ta­ło się do­brze, choć nie mia­ła­bym nic prze­ciw lep­sze­mu i sta­ran­niej­sze­mu wy­ko­na­niu.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Fajne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Cie­ka­wy po­mysł. Do­brze się czyta.

Nowa Fantastyka