- Opowiadanie: Coldstream - Łowca Czarownic, Szkatułka czarnoksiężnika cz. 2

Łowca Czarownic, Szkatułka czarnoksiężnika cz. 2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Łowca Czarownic, Szkatułka czarnoksiężnika cz. 2

ŁOWCA CZAROWNIC

 

"Szkatułka czarnoksiężnika"

 

Wzgórze znajdowało się przy drodze dojazdowej do miasta. Porośnięte dębowym lasem górowało nad okolicą. Obserwując z drogi niewiele mogłem dostrzec. Zgromadzone nad szczytem wzniesienia deszczowe chmury zasłaniały niebo potęgując ciemność.

Jarala zostawiłem w niewielkim parowie w podnóża. Nie wiązałem go, nigdy nie było takiej potrzeby.

– Czekaj tu na mnie, przyjacielu – rzekłem klepiąc rumaka po szyi. – To nie powinno potrwać długo.

Parsknął w odpowiedzi, kręcą głową.

– Wiem, wiem. Zawsze tak mówię, a potem ty musisz wyciągać mnie z tarapatów.

Uśmiechnąłem się i ruszyłem pod górę. W lesie panowała grobowa cisza. Tylko czasami dochodził mnie szmer nocnych rozmów drzew i głazów. Pod koronami było tak ciemno, że kilka razy rozważałem odpalenie pochodni. Zwłaszcza po potknięciach o korzenie czy poślizgnięciach na mokrej ściółce i kamieniach.

Drętwi figlarze, pomyślałem, po raz kolejny zahaczając o korzeń. Przystanąłem na chwilę. Spojrzałem w górę uśmiechając się znacząco; odpowiedział mi szelest liści. Z ojcami drzew należało żyć w zgodzie, co jak do tej pory mi się udawało – odpukać w niemalowane drewno; byle nie dębowe.

Posuwałem się dość wolno. W miarę jak znajdowałem się bliżej szczytu wokół przybywało dźwięków. Zacząłem słyszeć niewyraźne szepty. Byłem pewien, że to nie drzewa. Czułem już wyraźnie otaczającą aurę Międzyświata. Zrobiło się chłodno i lekki, mroźny powiew dotykał mojej twarzy. Nagle coś trzasnęło z lewej strony. Zatrzymałem się wlepiając wzrok w ciemność. Raz, czy dwa zdołałem wyłonić z mroku jakiś kształt przemykający między pniami. Na koniec usłyszałem wyraźny śmiech.

Robiło się ciekawie.

W końcu dotarłem do dróżki okalającej szczytową część wzgórza. To co na pierwszy rzut oka wydało się ścieżką w rzeczywistości było dość szeroką, kamienną drogą. Jednak las zrobił swoje pozostawiając tylko cienką, szarą nitkę pośrodku.

Obchodząc szczyt, w pewnym momencie dotarłem do schodów w górę, równie gęsto zarośniętych co droga. U podnóża stało dwóch kamiennych strażników w postaci wysokich na dziesięć stóp posągów prastarych olbrzymów. Obaj siedzieli z skrzyżowanymi nogami i z brodami podpartymi odłoń, jakby z niecierpliwością oczekiwali gości. Po opowieściach miejscowych zakładałem, że budowle na Wzgórzu były dziełem krasnoludów. Teraz wiedziałem, że się myliłem.

Schodami dotarłem na szczyt. Tam również znajdowały się podobne posągi, jednak bardziej zniszczone postępem czasu. Za nimi zarysowywała się szeroka aleja zakończona ciemną bryłą budynku. Wzdłuż uliczki stało osiem wysokich na dwanaście stóp kolumn, porośniętych pnączem. W woli uściślenia właściwie stało siedem, jedna zwalona i pęknięta na pół zagradzała środek drogi.

Uderzyła mnie całkowita cisza. Teraz zdałem sobie sprawę, że odkąd minąłem kamiennych strażnikow wszelki dźwięk zamarł. Jak duchy gadają i przechadzają się wokół, pomyślałem lekko zdezorientowany, to przynajmniej wiadomo, że są. A po takiej ciszy można się spodziewać tylko kłopotów.

Posuwając się wolno wstąpiłem w alejkę. Po zaledwie kilku krokach ciszę przerwało skrzypienie. Odruchowo odwróciłem głowę z siebie. Wtedy usłyszałem podobny dźwięk z boku. Gdy z kolei tam spojrzałem, natychmiast doszedł mnie głośniejszy trzask z przeciwnej strony.

– No to żem wdepnął – zły na siebie, zdążyłem przecedzić przez zęby.

Zaraz potem usłyszałem świst wystrzelonego w moja stronę pnącza. Instynktownie uniknąłem ciosu wyginając plecy. Rozglądnąłem się wokół znajdując potwierdzenie najgorszych obaw – pnącza ożyły. Naraz, dostałem drugi strzał zza pleców. Ponownie szybki unik z jednoczesnym wyciągnięciem miecza ocalił mnie od trafienia. Momentalnie zadałem cios. Odcięta część rośliny spadła na ziemię.

Otaczający mnie żywy organizm zaczął coraz gwałtowniej się wić. Oho, kogoś zabolało, pomyślałem, czas wiać. Lewie postawiłem pierwszy krok, zaraz wystrzeliło w moim kierunku kilka gałęzi. Wykonując w biegu uniki i zadając cięcia odparłem ataki. Dopadłem do jednej ze środkowych kolumn i jednym susem wskoczyłem na szczyt. Natychmiast oplatające kamienny słup pnącze zaatakowało. Wijące się jak węże odrosty otoczyły mnie i gwałtownie zaatakowały. Ciąłem szybko i skutecznie. Falujące ramiona rośliny odstąpiły.

Jednak nie długo cieszyłem się zwycięstwem. Pnącza oplątały podstawę filaru i zaczęły trząść nim na boki. Dosłownie wostatniej chwili zdecydowałem się na skok na sąsiednią kolumnę. Zaraz potem usłyszałem huk. Nie czekając na kolejne ataki skoczyłem na ostatni filar dzielący mnie od wejścia do budynku na końcu alejki. Rośliny jednak były szybsze; jedna z gałęzi oplątała mi nogę w locie i pociągnęła wdół. Runąłem bezwładnie lądując bokiem na zwalonej kolumnie. Kurwa, bolało.

Pnącza zaatakowały momentalnie oplątując ręce i nogi. Nie miałem szans. Znalazłem się w potrzasku, a próby szarpania powodowały mocniejszy zacisk więc zaniechałem wszelkiego ruchu.

Wtedy, zgodnie z moimi oczekiwaniami z budynku wyszedł Krotus. W dłoni trzymał różdżkę.

– Krotus! – udałem zdziwienie w głosie. – Pomóż mi się wyplątać!

– Witaj, Ruudnar – odparł łagodnym głosem. – Zaraz będziesz wolny, przyjacielu. Jednak najpierw muszę przeprosić za to, że cię okłamałem poprzedniego wieczoru. Szczerze, większość z tego co mówiłem to łgarstwo. Jednak musisz mi wybaczyć, nie miałem wyjścia. Potrzebuję cię jak ziemia potrzebuję wody do życia…

Zmarszczyłem brwi, a twarz przybrała paskudny wyraz.

– Nienawidzę magów! – wycedziłem. – Zaraz się do ciebie dobiorę staruchu. Poznasz, że ziemia nie tylko wody potrzebuje do życia, ale i nawozu.

Zacząłem się szarpać próbując wyrwać się z pnączy. Rośliny błyskawicznie zwiększyły uścisk. Prawie zawyłem z bólu.

– Puśćcie Ruudnara, moje drogie. Zapewniam, że nie będzie sprawiał już kłopotów.

Patrząc na mnie uniósł różdżkę, która zaraz zajarzyła się jasnym blaskiem. W tym samym momencie zacisnąłem dłoń z pierścieniem w pięść, a grymas bólu wykrzywił mi twarz.

– Nie będziesz już siekł mieczem tych biednych stworzeń? – spytał starzec niemal ze łzami w oczach patrząc na pnącza.

– Nie, panie – odparłem po chwili. – Jestem na twoje rozkazy.

Zaraz potem, poczułem jak gałęzie odpuszczają ślizgając się po przegubach i kostkach. Po chwili byłem wolny. Wstałem chowając miecz do pochwy.

Mag zbliżył się przytykając wolną dłonią usta jakby chciał kaszlnąć. Spojrzał mi głęboko w oczy uśmiechając się lekko.

– Chodź, przyjacielu. Czeka nas wspaniałe przeżycie.

***

Weszliśmy do budynku. Gdy wrota zatrzasnęły się znaleźliśmy się w oświetlonej czterema pochodniami, niewielkiej sali opodstawie kwadratu. Komnata miała trzy wyjścia, starzec skierował się do środkowego. Ziała z nich pustka i zimno. Wkroczyliśmy na popękane schody spiralą schodzące w dół. Długo trwało zanim osiągnęliśmy dno. Tam ujrzałem ogromną, długą halę z dwoma rzędami wielkich kolumn i niknącym w ciemności sklepieniem. W głębi doskonale oświetlone stały równolegle, dwa kamienne ołtarze.

Krotus stanął naprzeciw jednego z nich.

– Demy! – zawołał.

Zza najbliższej kolumny wyszedł wątłej postury sługus.

– Odbierz Ruudnarowi broń i przygotuj go.

Demy podszedł do mnie i wyciągnął ręce. Teraz widziałem doskonale; miał na dłoni taki sam pierścień jaki dostałem od Krotusa. Spojrzałem w jego mętny wzrok, ale nawet nie drgnąłem. Starzec uniósł delikatnie różdżkę, która rozpromieniła się białym światłem. Ponownie wykrzywiłem twarz i chwyciłem dłoń z pierścieniem.

– Ruudnarze, nie utrudniaj – rzekł. – Oddaj miecz!

Zdjąłem miecz i plecak. Demy odłożył rzeczy pod filar. Podszedł ponownie i wyciągnął mój sztylet spod rękawa. Pedant się znalazł, chędożony, pomyślałem.

Jednak Krotus nawet nie zwrócił uwagi na ten szczegół.

– Podejdź tu – Wskazał na posadzkę między ołtarzami.

Usłuchałem.

– Przyglądałem się jak walczyłeś, Ruudnarze – rzekł z niekłamanym podziwem wgłosie. – Przyznam ci się szczerze, nigdy nawet nie przypuszczałem, że spotkam jednego zNakadji. A o takim przeistoczeniu nawet nie marzyłem.

Zamilkł na chwilę, po czym prawie ze łzami w oczach dodał patrząc gdzieś w bok:

– Jesteście jak zaćmienie słońca… Jak deszcz na pustyni… Wspaniale, wspaniale…

Nie miałem pojęcia o czym on bredził.

Po chwili, jakby wyrwany ze snu, zwrócił się do mnie:

– Połóż się plecami na tym kamieniu – wskazał na prawy ołtarz.

Przez moment zerknąłem na runy zdobiące boki skały. Nie umiałem odczytać treści, ale kształt znaków nie pozostawiał żadnych wątpliwości kto je wyrył. Poza tym dostrzegłem kilka żelaznych obręczy przytwierdzonych do boków ołtarza, służących do związywania ofiar.

Położyłem się na wskazanym miejscu. Wzrok skierowałem w niknące w ciemnościach sklepienie hali. Krotus pochylił się nade mną. W tym momencie serce zaczęło mi mocniej bić. Po raz pierwszy tej nocy naprawdę się bałem. Starzec jednak przyglądał się tylko mojej twarzy.

– Dzięki tobie zyskam nieograniczone możliwości. Przez tyle wieków szukałem jednego z was. Cała wieczność bezowocnego poszukiwania. A tu los sprawia mi taką niespodziankę. Odnajduje cię przez czysty przypadek…

Mag wyprostował się i skinął na sługę. W duchu odetchnąłem z ulgą.

Stawałem się już wyraźnie zniecierpliwiony tym całym przedstawieniem, ale wciąż trwałem z niewzruszonym wyrazem twarzy..

– Demy przynieś szkatułkę – rozkazał. – Już czas zaczynać.

Nareszcie, pomyślałem, doczekałem się. Zaczynałem się bać, że mi ten tępy wyraz twarzy zostanie.

Kątem oka widziałem jak Demy kładzie na sąsiedni ołtarz zawiniątko. Starzec schylił się ijedną ręką, ostrożnie odsłonił materiał. Otworzył wieczko bogato zdobionej szkatułki. Sięgnął powoli do środka i wyciągnął na otwartej dłoni niewielką ilość, mieniącego się w świetle pochodni, pyłu.

Krotus przyglądał się mu z uwagą przez dłuższą chwilę. Potem wsypał zawartość zpowrotem izamknął szkatułkę.

– Demy przywiąż naszego gościa honorowego – rzekł prostując się z trudem.

Służalec zniknął ponownie za najbliższą kolumną, by zaraz powrócić niosąc kilka łańcuchów zakończonych skórzanymi opaskami z klamrami. Rzucił je na posadzkę obok ołtarza na którym leżałem. Podniósł jeden by spętać mi rękę.

– Krooo-tuuus… – odezwałem się nagle przeciągając melodyjnie imię.

Mag odwrócił się zdziwiony. Momentalnie uniosłem tułów na łokciach i kopnąłem go zcałych sił w brzuch. Krotus zgiął się w pół i odrzucony do tyłu upadł na posadzkę. Demy stał jak wryty. Wykorzystałem moment, ześlizgnąłem się z ołtarza i stanąwszy za nim kopnąłem wtylne wiązadła. Przeciwnik krzyknął i upadł na kolana. Złapałem dłonią za kark i mocnym ruchem pociągnąłem w dół tak, że z impetem przywalił głową w ołtarz. Stracił przytomność.

Spojrzałem na Krotusa; właśnie nieudolnie próbował wstać. Przeskoczyłem ołtarz istanąłem nad nim. Mag zląkł się, ale instynktownie uniósł różdżkę. Ponownie zajarzyła się blaskiem.

– Rozkazuję ci: cofnij się! – niemal wykrzyczał.

– Taa… – Spojrzałem z politowaniem i szybkim ruchem wyrwałem różdżkę.

Starzec opadł opierając się plecami o bok ołtarza. Ciężko oddychał.

– Jak to… – Wyszeptał patrząc na pierścień na moim palcu.

– Coś nie tak? – zaszydziłem udając zdziwienie na twarzy.

Po chwili podniosłem dłoń i wpatrując się w pierścień z niekłamanym podziwem, dodałem:

– A… chodzi ci o ten pierścionek? Nie powiem, ładny. Ale muszę cię zmartwić. To nie jest ten sam, który mi podarowałeś. Wyobraź sobie, że tamten gdzieś mi się… – przerwałem na chwilę udając, że szukam odpowiedniego słowa – zawieruszył. Jednak zważywszy na fakt, iż dałem ci słowo, że go wezmę, a tu muszę nadmienić, iż jestem człowiekiem rzetelnym, zamówiłem u tutejszego mistrza złotnictwa podobny. Prawda, że złotnik się spisał; prawie jak oryginał?

Na dobicie obróciłem dłonią kilka razy przed wzrokiem maga. Nic nie odpowiedział tylko zaczął głośno kaszleć przytykając nos chusteczką.

– Przejrzałem twój plan, starcze – powiedziałem niemal triumfalnie pochylając się nad nim. – Zlekceważyłeś mnie uznając za pyszałkowatego idiotę. Chociaż muszę przyznać, że w sumie, ułatwiło mi to zadanie – uśmiechnąłem się na koniec.

– Masz rację, nie doceniłem cię – odezwał się chrapliwym głosem w końcu przestając kaszleć. – Jednak moim zdaniem nie wszystko dopiąłeś na ostatni guzik…

Ruudnar, ty głąbie kapuściany, karcąca myśl przebiegła przez moją głowę. Kątem oka zobaczyłem błysk pierścienia na dłoni stojącego za mną Demy’ego. Mag kaszląc, przez cały czas odwracał uwagę od odzyskującego przytomność służalca.

W tym samym momencie, Krotus chwycił dłonią za różdżkę. Momentalnie pojaśniała.

– Demy zabij go! – krzyknął.

Sługa wziął zamach i uderzył mnie łańcuchem w ramię. Odskoczyłem w bok. Przeciwnik natychmiast zadał drugi cios. Łańcuch ponownie spadł mi na ramię. Lekko oszołomiony zacząłem się cofać rozglądając za mieczem. Niestety stojący naprzeciw Demy skutecznie blokował mi dostęp do broni.

Gdy tylko zostałem zaatakowany, pokrzepiony nieznana siłą (którą ja nazywam – strach) Krotus dźwignął się z posadzki. Trzymając różdżkę złapał szkatułkę w drugą rękę i wcisnął pod pachę. Spojrzał z lekkim uśmiechem na mnie, po czym odwrócił się i zaczął szybkim krokiem oddalać się w głąb hali.

Nie miałem czasu do stracenia. Musiałem szybko rozprawić się z przeciwnikiem. Demy zamachnął się łańcuchem mierząc wysoko. Bez trudu wykonałem unik. Długie żelastwo świsnęło mi na głową. Błyskawicznie wyprowadziłem cios łokciem rozbijając przeciwnikowi łuk brwiowy. Demy odskoczył.

Wykorzystałem ten moment i rzuciłem się na niego. Chwyciłem dłoń z pierścieniem, aby zsunąć mu go z palca. Wtedy, w porywie szału, Demy wczepił się zębami w moje prawe przedramię. Instynktownie uderzyłem lewą pięścią w tył jego głowy i poprawiłem kolanem wtwarz. Puścił. Zdawałem sobie sprawę, że znajdował się pod władaniem pierścienia i niewiele poczuł po otrzymanych uderzeniach.

– Nie chcę cię zabić. Chce ci pomóc, ale w tym momencie mnie wkurwiłeś! – rzekłem patrząc na głęboką ranę na przedramieniu.

Byłem bardzo zły, ale wiedziałem, że bez niego nie odnajdę Krotusa i szkatułki.

Demy zaatakował. Złapałem w locie łańcuch i wykonując półobrót mocnym szarpnięciem rzuciłem, przeciwnikiem w najbliższy filar. Przeciwnik walnął bokiem o kamień tak mocno, że łańcuch wypadł mu z dłoni. Doskoczyłem do leżącego na posadzce służalca maga iściągnąłem pierścień z jego dłoni. Zaraz potem czar prysł.

Demy zaczął się szarpać, ale skutecznie przygniotłem go butem do posadzki.

– Znasz to miejsce? – spytałem groźnym tonem chowając pierścień do kieszeni.

Pokiwał twierdząco głową będąc jeszcze w szoku.

– Krotus uciekł. Poprowadzisz mnie za nim.

– Nie, panie! Litości! – przesłuchiwany zaczął skomleć. – Nie każ mi iść za nim. Nie wiesz jak potężny jest Krotus. Zabije nas obu.

– Zamknij się, Demy! – krzyknąłem. – Wstawaj i prowadź! – rozkazałem podnosząc go z posadzki.

Stał załzawiony ze spuszczona głową.

– Naprzód! Na co czekasz? Żwawo! – Pchnąłem go przed siebie.

Demy, zgarbiony, wpatrzony w posadzkę ruszył w głąb hali. Biegnąc za nim w locie chwyciłem miecz, sztylet iplecak oraz zabrałem jedną z pochodni.

***

Po dłuższej chwili dobiegliśmy do końca hali. Po bokach znajdowały się dwa wyjścia. Demy skierował się ku prawemu. Znaleźliśmy się w krótkim tunelu, a zaraz po nim zatrzymaliśmy się na półce skalnej u jego wylotu. Pod nami rozpościerała się jaskinia. Oświetlając pochodnią niewiele byłem w stanie zobaczyć, ale doskonale wyczuwałem ogrom pieczary. Zdawał się o być wiele większa od hali. W pewnym momencie, daleko w głębi, mignęło nikłe światło. Domyśliłem się, że to blask pochodni maga.

Powoli zeszliśmy na dno po śliskich stopniach. Tam trafiliśmy na wąską ścieżkę wijącą się pośród niezliczonej ilości ścian, ślepych zaułków, wnęk i dziur. Znowu pogoniłem Demy’ego do biegu. Śmierdzący służalec maga znał tu chyba każdy zakamarek. Biegł bardzo pewnie i ani razu nie zatrzymał się choćby na chwilę żeby obrać kierunek.

Po jakimś czasie dotarliśmy nad podziemne, niewielkie jezioro. Ścieżka kończyła się dokładnie na środku urwistej linii brzegowej. Nie zatrzymaliśmy się. Zza pleców przewodnika zobaczyłem dwa znajome posągi prastarych olbrzymów. Strzegły wejścia na drewnianą kładkę prowadzącą na drugą stronę.

Nagle, nie wiadomo skąd, jakiś wielki kształt wyłonił się z ciemności. Usłyszałem świst powietrza i w tej samej chwili, biegnący przede mną Demy został, dosłownie, zmieciony w bok. Usłyszałem głuchy trzask i zostałem obryzgany ciepłą mazią. Spojrzałem w miejsce gdzie upadł Demy. Leżał bezwładnie, z członkami nienaturalnie poskręcanymi. Nie miał głowy.

Natychmiast odwróciłem wzrok w przeciwną stronę. Uniosłem głowę i cofnąłem się odruchowo o krok. Przede mną stał wielki, człekokształtny potwór. Wyższy ode mnie o dwie głowy, z ogromnym brzuchem i pyzatą twarzą pozbawioną uszu. W dłoni dzierżył spory korbacz. Moją uwagę przykuł jednak złoty pierścień na cztero-palcowej dłoni stwora.

Kurwa, pomyślałem, jaki ten Krotus rozrzutny w obdarowywaniu wszystkich dookoła świecidełkami.

Bestia ryknęła, a potężny basowy dźwięk rozbrzmiał echem w całej jaskini. Rzuciłem pochodnię i dobyłem miecza. W tym samym momencie potwór zaatakował. Zdążyłem odskoczyć przed ciosem i cztery kolczaste kule wbiły się w ziemię tuż obok mnie. Natychmiast przeciwnik zamachnął na odlew. Ponownie uniknąłem ciosu, zniżając tułów i podpierając się wolną ręką o podłoże. Korbacz trafił w kamienny posąg roztrzaskując strażnikowi głowę.

Korzystając z chwili, wykonałem przewrót pod nogami bestii. Znalazłszy się za przeciwnikiem, wybiłem się mocno w górę skacząc na kamienny posąg. Odbiłem się od ramion, pozbawionego przed chwilą głowy, olbrzyma i wykonałem kolejny skok tyłem do pleców potwora. W locie energicznie odwróciłem się zadając jednocześnie cios. Ostrze miecza spadło zpotężnym impetem na tył głowy człekokształtnego stwora rozłupując mu czaszkę. Donośne chrupnięcie zmroziło mi krew w żyłach.

Wylądowałem na ziemi z mieczem wycelowanym w przeciwnika. Potwór obrócił się, spojrzał na mnie i zaraz runął martwy obalając się na wznak. Podszedłem do trupa i zdjąłem pierścień z palca.

– Kolejny do kolekcji – powiedziałem do siebie chowając go do kieszeni.

Spojrzałem na leżące dalej bezgłowe zwłoki Demy’ego. Cóż, pomyślałem, praca ze mną wcale nie jest bezpieczna.

***

Otarłem rękawem zakrwawioną twarz. Podniosłem z ziemi pochodnię i trzymając wdrugiej dłoni miecz przebiegłem przez most. Gdzieś daleko w górze zobaczyłem wyraźny blask niewielkiego płomienia. Krotus był na wyciągnięcie ręki. Po przeciwnej stronie kładki ścieżka się skończyła, przeistaczając się w strome schody kugórze. Zacząłem mozolną wspinaczkę, pełen podziwu dla wytrzymałości maga.

Po dłuższym czasie wyczuwałem najpierw delikatny, później bardziej rześki powiew świeżego powietrza. Gdy dotarłem na szczyt schodów znalazłem się na krańcu szerokiego wylotu z pieczary. Usłyszałem szum padającego deszczu. W odległości kilkunastu kroków od wyjścia, na polance otoczonej sędziwymi dębami zobaczyłem skuloną postać w czarnej szacie. Mag siedział bez ruchu na głazie głośno kaszląc. Odrzuciłem pochodnię.

Wyszedłem na zewnątrz, stając trzy kroki przed Krotusem.

– Nie mam sił, aby uciekać – stwierdził, ciężko łapiąc oddech.

Wiedziałem, że jest bezbronny i nie udaje.

– Wiesz czego chce – rzekłem wpatrzony w trzymane kurczowo zawiniątko.

Starzec wzdrygnął się i otulił szczelnie szkatułkę ramieniem, jak matka tuli dziecko.

– Nie możesz mi tego zabrać – zaczął błagać. – Ten pył ma potężna moc. Nie może dostać się w niepowołane ręce.

– Znowu mnie obrażasz, starcze – zadrwiłem. – Oddaj szkatułkę i nie zmuszaj mnie, abym ci ją odebrał siłą.

Nie zauważyłem żeby przejął się groźbą, ale był wyraźnie podenerwowany i cały się trząsł.

– Wiem kto cie nasłał. Edonowie, tak? – powiedział. – Ruudnar, zaklinam cię Pył nie może trafić zpowrotem w ich ręce. To co jest w tej szkatułce, to wielka szansa dla nie tylko rasy ludzi, ale dla całego świata.

– Przestań bredzić! – przerwałem, bo ten bełkot zaczynał mnie drażnić. – Przecież wiem po co ci ten Pył. Masz mnie za idiotę? Myślisz, że nie wiem kim jesteś? Tutaj karzesz się nazywać Krotus, jednak wiem, że w swoim kraju nosisz inne imię. Przybywasz do Heusburga, zawsze kiedy twoje ciało jest stare i umiera. Ściągasz do Ruin śmiałków omamiając ich rzekomymi skarbami jakie mogą zdobyć. Dajesz im pierścień przez co zniewalasz ich umysły. Sprowadzasz do pradawnego sanktuarium olbrzymów gdzie przy pomocy Pyłu przeistaczasz się w ich ciała. W ten sposób zyskując nowy, młody i zdrowy organizm dla swojego ducha. Potem wracasz do siebie iznowu możesz rządzić przez następne kilkadziesiąt lat – przestałem na chwilę, aby złapać dech. – Teraz powiedz: gdzie tu widzisz jakąś korzyść dla świata?

Zrazu mag nic nie odpowiedział.

– Wszystko co powiedziałeś to prawda? – przyznał po chwili. – Tak było do tej pory. Przez trzy wieki używałem Pyłu tylko dla swojej korzyści. Jednak teraz się to zmieniło. Przejrzałem na oczy. Dostrzegłem szansę jaka otwiera się przed naszym światem. Dzięki temu co jest w szkatułce możemy zbudować nowy porządek. Znam ludzi, którzy…

– Zamilcz! – nie wytrzymałem. – Dość tej pogawędki. Dawaj szkatułkę.

Kiedy z wyciągniętą wolną dłonią postawiłem pierwszy krok w stronę maga, ten zerwał się kamienia na równe nogi. Wymamrotał jakieś słowo pod nosem, po czym pchnął otwartą dłonią w moją stronę.

Poczułem potężne uderzenie w klatkę piersiową. Niewidzialna siła wyrwała mnie do tyłu irzuciła na gruby pień dębu, znajdującego się po drugiej stronie polany. Grzmotnąłem plecami, amiecz wypadł mi z dłoni. Zsunąłem się bezwładnie. Uderzenie było tak mocne, że nie mogłem złapać tchu.

Świat wirował mi przed oczami. Widziałem zaciemniony obraz przesadnie rozmazany strugami deszczu. Nagle czarny kształt przesłonił wszystko.

– Żegnaj, Ruudnar – usłyszałem chrapliwy głos. – Szkoda, mogłeś uratować chociaż swoje ciało. Służyło by mi przez wiele lat. Zwłaszcza, że jesteś z rodzaju Nakadji…

Krotus zamilkł na chwilę, jakby jeszcze walcząc wewnętrznie z decyzją, po czym rzekł:

– Nie dałeś mi wyboru. Żegnaj.

Naraz, przed oczami pojawiła mi się druga ciemna postać. Oba kształty zawirowały i zniknęły.

Wstawaj, Ruudnar, dopingowałem się w myślach.

Powoli odzyskiwałem ostrość widzenia. Z trudem i piekielnym bólem podniosłem się zziemi. Zakręciło mi się w głowie. Przed sobą widziałem dwie niewyraźne postacie szarpiące ze sobą. Przetarłem oczy. Wzrok mi wracał. Rozejrzałem się za bronią. Podniosłem z trawy miecz iruszyłem w stronę walczących.

W tym momencie mag, którego poznałem po czarnej szacie, mocnym uderzeniem obalił przeciwnika. Wstał i zamierzył się na leżącego różdżką.

Momentalnie dobiegłem do Krotusa i uderzyłem z góry. Różdżka wraz z odciętą dłonią spadła w trawę. Natychmiast zadałem pchnięcie przeszywając maga na wylot. Starzec upadł martwy.

– Panie, to ja Tyczka! – usłyszałem znajomy głos. – Przyszedłem ci z pomocą.

– Mikłożyn, co ty tu robisz? – spytałem osłupiały na widok jego chudej gęby.

– Przybył żem z odcieczą, panie. Wiedziałem, że idzie pan do Ruin, bo księżyc w nowiu, tak jak tatuś opowiadał. Chciałem zetrzeć plamę na honorze mojego ojca. Chciałem pokazać Rybie, że my Mikłożyny, wcale nie żeśmy tchórze.

Denerwował mnie jego sposób wypowiadania się, ale w tej sytuacji nawet nie zwróciłem na to uwagi. Nigdy bym nie przypuszczał, że zostanę uratowany przez miejscowego pijaczka.

– Uratowałeś mi życie. Dziękuję – powiedziałem szczerze. – Jestem twoim dłużnikiem, ale mam dla ciebie zapłatę. Musisz mnie jednak zaprowadzić na drogę. Zostawiłem tam konia – poprosiłem w miarę grzecznie.

– Ze mną pan nie zginie – odparł szczęśliwy.

Przyklęknąłem nad trupem maga. Podniosłem z trawy szkatułkę iwyciągnąłem z odciętej dłoni różdżkę, po czym wsadziłem je do plecaka. Tyczka odwrócił wzrok wyraźnie zniesmaczony.

– Prowadź – rzekłem gotowy do drogi.

Mikłożyn, wyraźnie uradowany okazją do pomocy, ruszył między drzewa.

Gdy znaleźliśmy się w parowie, Jaral niecierpliwie ruszał kopytami.

– Już jestem, stary. – Klepnąłem go po szyi. – Już tak nie przesadzaj, że długo mnie nie było.

Wyciągnąłem z juków sakiewkę z srebrnymi monetami; zapłatę od Krotusa. Wcisnąłem Tyczce do ręki dorzucając jeszcze pierścień zrobiony przez złotnika wczorajszego popołudnia.

– Dla ciebie Mikłożyn – powiedziałem. – Zasłużyłeś. Zasłużyłeś jak cholera.

– Stokrotne dzięki, wielmożny panie – chudzielec skłonił się w pas.

Pożegnałem się z Tyczką i ruszyłem w swoja drogę. Jakiś czas później dowiedziałem się, że nowobogacki za bardzo chwalił się swoim szczęściem i rychło został potraktowany nożem przez niejakiego Rybę. Cóż, praca ze mną wcale nie należała do najbezpieczniejszych.

Ja natomiast, z kłującym bólem pleców, skierowałem się na południe. Tam czekała na mnie zasłużona zapłata. Wykonałem zlecone zadanie: zabiłem maga i odzyskałem szkatułkę, dodatkowo zdobywając różdżkę i trzy pierścienie. Całkiem niezły wynik jak na cztery dni roboty.

Dobrze, że swoim starym zwyczajem, wcześniej zrobiłem wywiad wśród tubylców, pomyślałem. Opłaciło się godzinami słuchać opowieści pijaczków i meneli, stawiając im morze piwa i znosząc przenikający smród tych anty-higienicznych koleżków. Ech, ciężko wdzisiejszych czasach polować na czarnoksiężników, ciężko. A jak potem plecy napierdalają…

KONIEC

Koniec

Komentarze

Hmm... Co najmniej o jeden wulgaryzm za dużo. Końcówka trochę zawiodła, ale najwyraźniej większość z nas cierpi na tę samą chorobę: zaczynamy pisać bez wizji zakończenia, a potem, co będzie, to będzie :) Ja sam wielokrotnie obiecywałem sobie zrobić plan ramowy przed rozpoczęciem pisania, lecz nigdy mi się to jeszcze nie przytrafiło :) Znalazłoby się kilka drobnych błędów, ale, myślę, że nie warto ich wytykać. Z pewnością w papierowej NF, minimum kilka razy w roku można natrafić na opowiadanie stojące na dużo gorszym poziomie, niż to. I to byłaby z mojej strony zasadnicza część komentarza. Jest nieco komiksowe (a nawet nieco więcej, niż „nieco"), lecz nie jest to błąd w żadnym wypadku, a jedynie rodzaj stylistyki. Dosyć szybko wciąga i momentami zaskakuje. No, dobre, po prostu dobre.

Bardzo sprawnie napisane opowiadanie. Czytając je miałem wrażenie, że inspiracją dla autora był wiedźmin. Aczkolwiek mogę się mylić. Fajne jest to, że dla odmiany ludzie stoją na niższej pozycji niż elfy.

walter_bez_imienia:
Dziekuję za opinię. Opowiadanie w swej pierwotnej wersji było dwoma pierwszymi rozdziałami dłuższej opowieści (o wiele dłuższej), stąd rozbudowane opisy uzbrojenia, konia itp. oraz łatwe do przewidzenia zakończenie. Chciałem stworzyć szybki i lekki tekst z kilkoma efektownymi walkami (główny bohater ma kilka ponadprzecietnych zdolności).
Draugo Storm:
Dziękuję za opinię. Wiedźmin - nie. Jacek Piekara i jego inkwizytor - tak. Opowiadanie toczy sie w stworzonym przeze mnie uniwersum. Wiele osób zwracało mi uwagę, że elfy i krasnoludy są juz dawno niemodne... Ale nie jesteś pierwszym, któremu jednak podoba się stare dobre tolkienowskie fantasy :) choć Edonowie raczej elfami nie są...

No cóż niniejszym musze się uderzyć w czoło. Czytałem cały cykl o inkwizytorze, a jednak nie załapałem.

Nowa Fantastyka