
Historia prawdziwa podszyta fikcją.
Historia prawdziwa podszyta fikcją.
Miauczenie dobiegające gdzieś z głębi położonej naprzeciw jego domu, niezagospodarowanej jeszcze posesji było nie do wytrzymania. Erwin uchylił prowizoryczną, zbitą z kilku nieheblowanych desek furtkę i pobiegł w kierunku, z którego dobiegały te mrożące krew w żyłach dźwięki. To nie było właściwie miauczenie, ale szloch zaślepionego przerażeniem zwierzęcia. Chłopiec znał wszystkie koty w okolicy do tego stopnia, że rozróżniał je po głosie – ten nie pasował do żadnego. Była w nim trwoga, skarga, znak przeszywającego ciało bólu. Ale mógł należeć do każdego z nich – na przykład potrąconego przez samochód czy poturbowanego przez któregoś z wałęsających się po dzielnicy bezpańskich kundli.
Potykał się raz po raz o jakieś cegły, worki ze skamieniałym cementem i sterczące z gruntu kikuty uwalanych wapnem desek. W szarówce zmierzchającego dnia mignął mu jakiś cień. “Kot czy złudzenie?” – pomyślał. Przypomniał mu się slogan „w nocy wszystkie koty są czarne”. No dobra, zaoponował, przecież jest szarówka, więc co najwyżej szare.
To nie było złudzenie. Teraz zobaczył wyraźnie czarną kulkę znikającą w stercie desek obrośniętych bujną trawą. Szloch nie ustawał, wręcz rósł i pojawiły się w nim tony błagalne, przynajmniej tak Erwinowi podpowiadała wyobraźnia. Zdopingowany, podbiegł do sterty i próbował rozebrać tę chaotyczną konstrukcję, lecz zadanie było ponad jego siły. Oblepione betonem i namoknięte po wczorajszej ulewie deski stawiały skuteczny opór słabym i nienawykłym do fizycznego wysiłku rękom chłopca. Na szczęście za ogrodzeniem pojawił się sąsiad, także zaintrygowany dochodzącymi odgłosami.
– Pan pomoże, panie Feliksie! – stęknął Erwin, mocując się z deską.
Sąsiad przecisnął okazały brzuch przez dziurę w siatce i z łatwością uporał się ze stertą. Szybko dotarli do kryjówki kota, który, cały drżący, nie ustawał w szlochach, ale też nie uciekał.
– To twój? – spytał sąsiad.
– Nie, proszę pana, Ale nie możemy go tak zostawić, prawda?
– Mnie tam wszystko jedno, byle tak nie hałasował. – Sąsiad wrócił do siebie klnąc pod nosem, zaczepiwszy się swetrem o wystające z siatki druty.
Erwin podniósł kotka. Mała, czarna i drżąca kuleczka z łatwością mieściła się w jego niewielkich przecież dłoniach. Ze swoją nastroszoną sierścią kotek przypominał raczej jeża. Ogromne oczy wyrażające na przemian przerażenie i błaganie były zaropiałe, a nosek pokiereszowany i zakrwawiony. Trzymając go delikatnie wrócił do domu.
„Tata nie będzie zachwycony” – pomyślał, zamykając furtkę.
Na szczęście drzwi otworzyła mama. Na widok znajdy otworzyła szeroko oczy i usta.
– Biedne stworzenie! – rozczuliła się, przytuliwszy kotka, który już nie skowyczał tylko pomiaukiwał żałośnie. Boże, jaki on zmaltretowany!
– Skąd te rany na nosie? – dopytywał się Erwin – ktoś go przejechał?
– Nie wiem, ale na kolizję z samochodem to nie wygląda. Ani na spotkanie z psem. Trzeba z nim jutro iść do weterynarza. O ile przeżyje do jutra.
– Myślisz, że z nim aż tak źle? – zafrasował się Erwin.
– Nie wygląda dobrze, prawda? Może ma jakieś urazy wewnętrzne? Nie wiadomo, co mu się stało, ani jak długo błąka się samotny. Przecież to jeszcze dziecko, powinien być pod opieką mamy…
– Wiesz, przed kilkoma dniami tato wspominał, że na sąsiedniej ulicy widział przejechanego kota. Może to była jego mama?
– Możliwe. Tak czy owak musimy go nakarmić, trochę uładzić, umyć…
– Może spać u mnie?
– Chyba zwariowałeś! – oburzyła się mama. Nie wiadomo czy i na co może być chory! Trzeba go koniecznie izolować, także przed Ajaksem. Zrobimy mu legowisko w kotłowni, koło pieca.
***
– Georgino, powinnaś być bardziej ostrożna – powiedział Rudolf, starannie zamykając drzwi od piwnicy. – Mamy dość kłopotów, Erwin to delikatne, chorowite dziecko. Jakoś ścierpiałem tego psa i chomika, ale ta znajda, która nie wiadomo skąd się wzięła i jakie zarazki tu przywlokła…
– No i co miałam według ciebie zrobić? Kazać mu odnieść tego nieszczęśnika? Nie, nie będę uczyła własnego dziecka okrucieństwa! – oburzyła się Georgina.
– Ale mogłaś go dziś uśpić, prawda? Sam weterynarz, jak twierdzisz, nie daje zwierzakowi wielkich szans na przeżycie, prawda? Więc mówiąc Erwinowi, że to było jedyne wyjście, niewiele byś przesadziła.
– Nie przeinaczaj moich słów. Weterynarz powiedział, że do jutra kot sam, bez pomocy by nie przeżył.
– Na jedno wychodzi. Powiedział ci, jakie są rokowania?
– No cóż, był raczej sceptyczny, ale o uśpieniu mowy nie było.
– Ależ kobieto, to jego biznes! Sądziłaś, że sam ci zaproponuje uśpienie? Przecież im dłużej potrwa leczenie tym więcej kasy zgarnie.
– Wiesz, chwilami mam cię dosyć. Wszystko byś na pieniądze przeliczał! Nie bój się, z twoich nie wezmę! – Znów podniosła głos.
– Czy ja powiedziałem… – zaczął Rudolf, lecz w tym momencie w drzwiach stanął Erwin.
– Zawsze musicie się kłócić? Słychać was na końcu ulicy!
– Erwin, nie pozwalaj sobie – nasrożył się Rudolf, lecz dzieciak nie zwróciwszy na to uwagi, zwrócił się do matki:
– Mamo, jak ma się mój kotek? Mogę zejść go obejrzeć? Co powiedział weterynarz? – strzelał pytaniami nie czekając na odpowiedzi.
– Możesz, tylko lepiej go nie dotykaj! – ostrzegła Georgina. – Weterynarz zdiagnozował jakąś infekcję wirusową…
– No tak! – oburzył się Rudolf. – Tego nie raczyłaś mi powiedzieć!
– Bo nie dałeś mi dojść do słowa – odparowała Georgina wciąż jeszcze wściekła na męża. – Nie martw się, te wirusy są niegroźne dla ludzi.
– A dla Ajaksa? – spytał prędko Erwin.
– Dla psów także – uspokoiła go matka.
Erwin błyskawicznie zrzucił kurtkę i pognał do kotłowni. Rodzice pospieszyli za nim. Ich oczom ukazał się zaskakujący widok: kotek drzemał wtulony w futro Ajaksa.
– A ten skąd tutaj? – zdziwił się Rudolf.
Ich pies miał swoje legowisko w kąciku korytarza na parterze i nie miał w zwyczaju odwiedzanie piwnicy.
– Widzisz, nawet pies ma więcej empatii od ciebie – burknęła Georgina.
Pod wpływem hałasu kotek obudził się. Wyglądał o wiele lepiej; wprawdzie włos wciąż jeżył mu się na całym ciele, ale nie wrzeszczał rozpaczliwie, tylko pomiaukiwał radośnie i zdumiewająco głośno mruczał, gdy Georgina, włożywszy ogrodowy fartuch i gumowe rękawiczki, podniosła go. Zachwycony Erwin odruchowo chciał go pogłaskać, lecz matka krzyknęła:
– Ani mi się waż! Ostrożności nigdy za wiele.
Gdy delikatnie posadziła kotka na wyściółce, ten natychmiast rozpoczął marsz wzdłuż ściany. Jego ruchy były sprężyste i dynamiczne.
– Wyzdrowiał, mamo, wyzdrowiał! – cieszył się Erwin.
– Och, do tego jeszcze daleko – westchnęła matka. – Zobacz, nosek wciąż krwawi, a oczy są mętne i zaropiałe.
– Mamo, jak go nazwiemy? Przecież musi mieć jakieś imię?
– Ty go znalazłeś, więc masz przywilej wyboru imienia.
Erwin myślał przez chwile intensywnie, trąc odruchowo dłonie.
– Już wiem – wykrzyknął z triumfem. – Smartuś!
– Co? – zdumiała się matka. – Co to niby ma znaczyć?
– Jak to co? Zobacz jaki jest sprytny, zręczny! No, co! – zaperzył się, widząc kwaśną minę matki. – Może być Pikuś, Mruczuś, to w czym gorszy Smartuś?
Georgina z rezygnacją machnęła ręką.
***
Potem z kondycją Smartusia było jak z marcową pogodą. Przez pierwsze trzy dni szybko dochodził do zdrowia. Zagoił się nosek, oczy nabrały blasku, a ruchy wigoru. Tylko sierść wciąż stała na baczność, przez co kotek przypominał dużego dmuchawca – tyle, że czarnego. Wracając ze szkoły, Erwin pospiesznie zrzucał plecak i biegł do piwnicy. Pupilek był rzeczywiście „smart”, bo szybko zaczął go rozpoznawać, oznajmiając swą radość zdumiewająco głośnym mruczeniem. Wyraźnie zaprzyjaźnił się też z Ajaksem, który był teraz stałym bywalcem piwnicy.
Gdy już wydawało się, że finał przygody będzie pomyślny (nawet rokowania weterynarza były optymistyczne), trzeciego dnia wieczorem Smartuś zmarkotniał. Zaszył się osowiały w kąciku klatki-transportera, która służyła mu za domek. Zaniepokojony Ajaks biegał nerwowo z kąta w kąt, popiskując żałośnie. Erwin szybko zaalarmował mamę, która wyciągnęła kotka do światła.
– O Boże – westchnęła. – Zobacz tylko.
Smartuś napęczniał jak dmuchany balon.
Następnego dnia weterynarz zdiagnozował wodę w płucach.
– Nie wygląda to dobrze – orzekł. – Najczęstszą przyczyną płynu w klatce piersiowej kotów jest wirusowe zapalenie otrzewnej. Choroba ta nazywa się FIP, wywołuje ją coronawirus, ściślej jego zmutowana forma, gdyż koty w większości są bezobjawowymi nosicielami tego wirusa. To choroba przewlekła, a niemal w każdym przypadku rokowanie nie jest optymistyczne.
– Sugeruje pan uśpienie? – spytała Georgina słabym głosem, bo w głowie kołatała się myśl jak to zakomunikować Erwinowi.
– Powiedziałem, co bywa najczęstszą przyczyną; są też inne. Bywa, że taki płyn zbierze się na skutek urazu – choćby po kolizji z pojazdem, czy upadku z dużej wysokości… Proponuję ściągnąć ten płyn punkcją i zaczekać na efekty.
Po punkcji Smartuś błyskawicznie odzyskał humor; znów się łasił, wyginał w łuk triumfalny i mruczał donośnie. Lecz po kolejnych dwóch dniach, gdy w Erwinie zaczęła odżywać nadzieja, sytuacja się powtórzyła. Weterynarz ponownie wykonał punkcję i Smartuś znów powrócił do formy.
Po kolejnym cyklu Rudolf spytał ostrożnie:
– To już tak będzie zawsze?
– Niby skąd mam wiedzieć? – fuknęła Georgina, przeczuwając kolejną awanturę.
– Ty nie, ale weterynarz powinien. Nie spytałaś?
– Pytałam, a jakże! Odpowiedział, że FIP sprawia niestety duże problemy diagnostyczne, trzeba byłoby zrobić specjalistyczne badania krwi, wykonać też test serologiczny, a to kosztuje.
– Taniej byłoby uśpić?
– Nie wyzłośliwiaj się. Prawdopodobnie na tym się skończy. Tylko żal mi Erwina, tak się związał ze Smartusiem emocjonalnie. Czeka go ciężka trauma.
– Ajaksa również – zauważył Rudolf.
– Błagam, daruj sobie te złośliwości! – prychnęła Georgina – Każda śmierć jest dramatem.
– Ale śmierć to też element życia – westchnął Rudolf. – Jest czymś zwykłym i naturalnym w przyrodzie. Wśród samych tylko ludzi jest ponad sto zgonów na świecie w ciągu minuty, czyli ponad sześć tysięcy w ciągu jednej godziny.
– Ech ty chodząca Wikipedio! – żachnęła się Georgina. – I to cię uspokaja? Nie wierzę! Każdy człowiek, więcej – każde stworzenie boi się śmierci i broni przed nią wszystkimi siłami, bo w każdym żyjącym stworzeniu tkwi potężny instynkt życia. Więc nie mów mi tu, że śmierć jest zjawiskiem zwykłym i naturalnym, bo odruchowo traktujemy ją jako coś nienormalnego, ilekroć wkracza i niweczy jakieś życie. Normalnym stanem wydaje się właśnie życie, a nie śmierć. Nawet twój Jezus odczuwał przed śmiercią bezbrzeżny smutek, lęk i niepokój…
– Dlaczego „twój”? Czyżby protestanci nie uznawali Chrystusa?
– Tak mi się powiedziało. Nie zaczynaj znowu tym swoim katolickim zwyczajem dyskusji religijnych, przecież obiecaliśmy to sobie biorąc ślub! Żadnych sporów na tle różnic wyznaniowych, już nie pamiętasz?
Rudolf wybałuszył ze zdumienia oczy.
– Ja zacząłem? Ja? – rozłożył ręce w bezradnym geście.
***
W samym środku narady kierowników działów Rudolf poczuł delikatne wibracje smartfona. Wyjął go i zerknął dyskretnie: SMS od Georginy. Tylko dwa słowa: „Po Smartusiu”. Schował aparat na powrót do wewnętrznej kieszeni marynarki. Szef, dostrzegłszy ten ruch i minę Rudolfa, przerwał monolog, pytając:
– Stało się coś?
– Nic – mruknął w odpowiedzi.
***
Odetchnął z ulgą. Georgina trzymała fason. Żadnych zaczerwienionych oczu z opuchniętymi powiekami, pociągania nosem, żadnych dramatycznych gestów… Odnosił wręcz wrażenie, że opuściło ją narastające w ostatnich dniach napięcie.
– Gdzie on jest? – spytał niepewnie.
– W kartonie w piwnicy – powiedziała rzeczowo. – Masz ochotę na kawę?
– Raczej na jacka danielsa – odrzekł i podszedł do barku. – Tobie też nalać?
– Dobrze wiesz, że nie pijam tego świństwa. Nalej mi kieliszek burgunda.
– Jakoś dzielnie to zniosłaś – zauważył, podając jej trunek.
– A co, spodziewałeś się spazmu? Jak chcesz wiedzieć, sama poprosiłam weterynarza o uśpienie Smartusia.
– Coś podobnego! Podejrzewałem cię o większe zasoby wrażliwości.
– Powinieneś wiedzieć, że jak trzeba, umiem być realistką.
– Nie to, żebym miał ci to za złe, ale…
– Ale co?
– No, jakoś mi to nie pasuje. Zobacz, to ja byłem w tej historii bardziej… jak to powiedzieć… nieczuły? obojętny? Wręcz cię namawiałem, żeby uśpić tego biednego kociaka. A teraz wygląda na to, że przeżyłem jej epilog mocniej niż ty.
– Przecież to tylko kociak.
– Tylko? Żywe stworzenie, które dopiero co zaistniało, a już musiało pożegnać się ze światem.
– Nie poznaję cię. Ty, zawsze taki rzeczowy, czasem wręcz bezduszny, nagle użalasz się nad jakąś kocią przybłędą?
– Wiesz, ostatnio coraz częściej przeżywam coś w rodzaju wewnętrznego doświadczenia świętości życia. Na przykład choinka.
– Jaka choinka? – Georgina wybałuszyła oczy.
– No, świąteczna. Rok w rok oszukujemy młode, niewinne drzewka, trzymając je w ciepełku, w pojemniku z wodą i węglem, a gdy zaczynają wypuszczać nowe pąki, uśmiercamy je. Tylko dlatego, że okres świąteczny się skończył. To takie okrutne, barbarzyńskie, nie sądzisz? Może z tego też będziemy rozliczani? Wyobrażasz sobie sąd ostateczny i ten maszerujący szpaler oskarżających nas choinek – lepsze niż w Makbecie!
– Co ty mnie tu karmisz jakimś niuejdżem! Jeszcze trochę i powiesz, że Smartuś zasilił grono aniołków!
– A żebyś wiedziała! Serio uważam, że zwierzęta trafiają do nieba.
– Już całkiem ci odbija!
– W Piśmie nigdzie nie jest powiedziane, że zwierzę nie ma duszy. Na pytanie czy zwierzęta będą w raju niektórzy teologowie odpowiadają: pomysłowość Pana Boga jest nieograniczona.
– Toż to heretyckie poglądy!
– Zapewne dla ciebie, protestantki, Ojciec Święty nie będzie autorytetem, ale dla mnie owszem. Nie tak dawno papież Franciszek powiedział publicznie… – przerwał sięgając po smartfona – nie chcę czegoś przekręcić, zaraz ci to wyguglam… o, jest, patrz! – Podsunął małżonce ekran pod nos, jednocześnie czytając:
Przemawiając do tłumu, zgromadzonego na Placu Świętego Piotra, papież powiedział: „Po raz kolejny widzimy nasze zwierzęta w Chrystusie. Raj jest otwarty dla wszystkich stworzeń Bożych”. W ten sposób papież chciał uspokoić chłopca, który opłakiwał stratę psa.
– E tam, chciał pocieszyć to tak powiedział, co miał zrobić? Gdyby rzeczywiście zwierzęta miały duszę, to wszyscy mięsożerni byliby kanibalami! I jak to w ogóle pogodzić z tym, że Bóg stworzywszy rośliny i zwierzęta, przekazał władzę nad nimi człowiekowi? – Wyrwała mu smartfona z dłoni i wyszukała stosowny cytat z Biblii. – O, masz, tu jest: A wreszcie rzekł Bóg: Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam. Niech panuje nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym, nad bydłem, nad ziemią i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi! Podobnego Bogu, rozumiesz? Wyjątkowego w świecie stworzenia!
– Takie dosłowne interpretowanie Pisma to uzurpowanie sobie kompetencji Stwórcy. Owszem, człowiek ma panować nad przyrodą, ale jako dobry władca, opiekun, troszczący się o dobro powierzonego mu świata. Jeśli potęga Boga przejawia się poprzez pełne miłości zniżenie się ku ludziom, to czy nie powinniśmy przejąć tej postawy jako modelu naszego ludzkiego zachowania wobec istot z niższych szczebli drabiny ewolucyjnej?
– Oj, strzelasz z armaty do muchy! Zaraz mnie nazwiesz mordercą niewinnego Smartusia. Tymczasem prawda jest taka, że jedynym wyjściem było skrócenie jego cierpień. Lepiej doradź mi jak to powiedzieć Erwinowi, zaraz wróci ze szkoły.
Rudolf podszedł do barku, dolewając sobie danielsa.
– Może po prostu… – zaczął, lecz w tej chwili w drzwiach stanął zdyszany Erwin.
– No i co? Mamo, co ze Smartusiem?
Zaskoczona Georgina nie potrafiła wykrztusić z siebie słowa.
– Idź sam sprawdź! – zaproponował synowi Rudolf, pragnąc zapobiec kłopotliwemu milczeniu.
Erwin wyskoczył jak z procy i zniknął w czeluściach zejścia do piwnicy.
– Idiota! – warknęła Georgina Rudolfowi w twarz i pobiegła za synem, lecz omal się nie zderzyła z nim w drzwiach.
– Już zajrzałeś? – spytała zdumiona.
– Nie. Nie chcę – odpowiedział z ponurą miną.
– Dlaczego?
– Dopóki nie zajrzę, będę mógł myśleć, że żyje, prawda?
Rodzice oniemieli ze zdumienia. Tylko Ajaks wyrwany z drzemki na swoim legowisku podniósł łeb i przekrzywił go, jakby chciał powiedzieć: – Ech ludzie, ludzie…
Całe studium weterynarii!
Biblia mówi, że dusza zwierzęcia jest we krwi (czyli nie jest nieśmiertelna), stąd się bierze zakaz spożywania krwi, zachowany przez apostołów dla chrześcijan nieżydowskiego pochodzenia, więc kaszanka odpada.
Еrwin mnie nie wygląda na nastolatka, nawet na dzisiejsze czasy jest zbyt infantylny. Góra 10 lat.
Przerażające mruczenie jakoś nie przekonuje. Może ogłuszające nawet, ale mruczenie ze wszystkich kocich odgłosów jest chyba najbardziej pozytywne.
Dzięki za wizytę i komentarz. Nie ma w tekście ie mowy o przerażającym mruczeniu, jest o przeraźliwym, też niefortunnie, zaraz zmienię :)
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Dobry tylko za duży. I tak mu groźnie z oczy patrzy…
Niestety nie zrobiłem zdjęcia, ale wyglądał jakoś tak:
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
No bajeczka. Kot Schrödingera jest tylko taki… płaski. Nie dziwi, nie zaskakuje. Zdechł zwierzak. Jak dla mnie, to on jednak padliną. Dość jednoznaczne.
No cóż, kot jest tu tylko ściemą przyciągającą czytelnika :) Opowiadanie ma drugą warstwę i to ją trzeba spenetrować :)
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Druga warstwa powiadasz. Kocia. Też płaska.
Ojej, zaraz będę tropiła drugie dno. Tytuł sugeruje, że chodzi o coś więcej, niż tylko opko z okazji 4 października :). Na razie pozwolę sobie na dwie uwagi techniczne:
“Spazm” to nie dźwięk.
Punkcji się nie aplikuje. Można ją wykonać.
Pozdrawiam
Przybyłam tytułem zafascynowana.
Podobna rzecz mi się przydarzyła dzisiaj. W pudełku śpi sobie mały kot. Mam nadzieję, że nie skończy jak Smartuś, zapewniam, że jest pod dobrą opieką.
Niestety, sam tekst aż tak nie zafascynował. Pierwsza połowa to bajka, druga – rozważania. Opowiadanie rozwija się w nieoczekiwanym kierunku. Owszem, ciekawe są to myśli, można o nich dyskutować, dyskutować… Napisane jest dobrze, czytało się płynnie, ale wciąż czekałam na coś więcej. Wciąż mi było mało tego tytułowego kota.
Pozdrawiam! :)
Peter Barton: Nie, kocia jest pierwsza. Wskazówką do poszukania drugiej jest hasło konkursu: “Jak pies z kotem” (nie “Pies i kot”).
Facies_Hippocratica: Dzięki za uwagi, zaraz wprowadzę poprawki. Co do tropienia – polecam wskazówkę powyżej. :)
SaraWinter: Rozumiem Twoje rozczarowanie, spodziewałaś się fizyki kwantowej a tu taka mała, prozaiczna historia. :)
Podobna rzecz mi się przydarzyła dzisiaj. W pudełku śpi sobie mały kot. Mam nadzieję, że nie skończy jak Smartuś, zapewniam, że jest pod dobrą opieką.
Co za zbieg okoliczności! Opisana tu historia także wystąpiła naprawdę, lecz mimo dobrej opieki skończyło się jak napisałem :( Za samo wykorzystanie jej jako motywu opowiadania żona oskarżyła mnie że tym opowiadaniem trochę sprofanowałem tamtą historię.
ale wciąż czekałam na coś więcej
I słusznie bo jest tu druga warstwa, trzeba tylko wpaść na to, kto tu właściwie jest bohaterem tego opowiadania :)
Pozdrawiam wzajemnie!
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
“I słusznie bo jest tu druga warstwa, trzeba tylko wpaść na to, kto tu właściwie jest bohaterem tego opowiadania :)”
Pewnie pies.
Mam mieszane odczucia po przeczytaniu tekstu.
Z jednej strony, część z rozważaniami religijnymi dłużyła mi się i trochę zabrakło fantastyki.
Z drugiej strony, ciekawie przedstawiłeś potyczki słowne małżeństwa, miałam wrażenie, że tytułowy “pies z kotem” dotyczy właśnie ich. Wiarygodnie pokazałeś też motywację bohaterów.
Paradoks kota Schrodingera zestawiony z oczekiwaniami i decyzją chłopca, żeby nie zaglądać do pudełka, daje mocną końcówkę.
Problem z FIP znam z własnego doświadczenia. Moją kotkę też dopadł ten paskudny wirus, historia skończyła się tak jak ze Smartusiem. W tekście odnalazłam ważny problem związany z tą sytuacją: uśpić czy ratować zwierzę, które cierpi.
Ode mnie klik.
SaraWinter: Ciepło, ciepło… Wskazówka: zwróć uwage na samo zakończenie. :)
ANDO: Dzięki za wizytę, komentarz i klika.
miałam wrażenie, że tytułowy “pies z kotem” dotyczy właśnie ich
Bingo!
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
No dobrze, a gdzie tu fantastyka?
Babska logika rządzi!
Fantastyka jest w tym, że przeniosłem rodzinę Schrodingerów z przełomu XIX i XX wieku w drugą dekadę wieku XXI.
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
“Fantastyka jest w tym, że przeniosłem rodzinę Schrodingerów z przełomu XIX i XX wieku w drugą dekadę wieku XXI.”
Łoooo…
Doceniam pomysł (zwłaszcza zakończenia, to jest cudne), ale po pierwsze nie rozumiem, po co przenosić rodzinę w XXI wiek, sam pomysł fabularny lepiej by się chyba sprawdził w realiach oryginalnych, cała technika XXI wieku nie jest tak naprawdę do niczego potrzebna, a imię też jakoś istotne nie jest. Realia weterynaryjne? Stosunku ludzi do zwierząt? W tym XIX wieku nie było aż tak źle, jak by można myśleć.
Tylko że to jest pomysł na typową obyczajówkę, całkiem zresztą przyjemną, a nie na fantastykę.
Niemniej największą wadą tego tekstu są dla mnie okropnie sztuczne, nienaturalne dialogi. Twoi bohaterowie wygłaszają okrągłe zdania, a nie rozmawiają. Zwłaszcza umieszczając akcję tu i teraz powinieneś te dialogi napisać lżej, naturalniej.
http://altronapoleone.home.blog
Dziękuję za wizytę i komentarz. Oczywiście, szanuję Twoje zdanie i mam świadomość, że napisałabyś to opowiadanie zupełnie inaczej, ja jednak wybrałem sztafaż współczesny uważając że pisząc obyczajówkę wpadłbym w koleiny epigonizmu.
Jak zaznaczyłem w przedmowie, jest to historia prawdziwa podszyta fikcją. Prawdziwy jest (był) Smartuś, fikcją “podrzucenie” go Erwinowi Schrodingerowi. Dlatego nie rozumiem uwagi
imię też jakoś istotne nie jest
Wedle zamysłu choć głównym motywem jest to, że małżonkowie żyją jak pies z kotem zaś pies z kotem tak jak powinni ludzie, to nawiązanie do Schrodingera jest istotnym elementem tego pomysłu.
Twoi bohaterowie wygłaszają okrągłe zdania, a nie rozmawiają
W niektórych domach tak bywa (także w np. moim “tu i teraz” ), zwłaszcza gdy ma miejsce dyskusja na sporne tematy. W innych z kolei lecą wulgaryzmy, jeszcze w innych talerze. Nie wiem jak to było u Schrodingerów, lecz zapoznawszy się z dostępnymi ich biografiami, uznałem taki styl za wiarygodny.
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Re: dialogi. Nie chodzi o to, że oni nie używają wulgaryzmów (to akurat pochwalam), ale kto mówi na co dzień, zwłaszcza dzisiaj, tak skomplikowanymi konstrukcjami? Masz okrągłe, nierzadko złożone zdania – jakby wygłaszali kwestie, a nie rozmawiali potocznie, że powtórzę. To drugie wcale nie wymaga wulgaryzmów, tylko nieco naturalniejszej składni.
Co do Smartusia – cóż, czytałam opowiadanie, nie komentarze (w przedmowie jest zbyt ogólnie), a że nadal nie widzę sensu pchania rodziny Schroedingerów w XXI wiek, nie mogłam wpaść na to, że imię jest istotne. W sumie mogłeś podszyć tę historyjkę odrobiną fantastyki – kot rzeczywiście żywy i martwy – i problem obyczajówki by znikł. Moim skromnym zdaniem to, co tu nazywasz elementem fantastyki, zostaje ścięte brzytwą Lema przy pierwszym podejściu, a na dodatek nic nie wnosi w samą historyjkę, która w wersji vintage by zyskała. Gdybyż jeszcze ci Schroedingerowie się przenieśli za pomocą jakiegoś fantastycznego pomysłu w nasze czasy… Nie, niestety, tego pomysłu z XXI wiekiem nie kupuję w sposób radykalny.
http://altronapoleone.home.blog
Drakaino, jest mnóstwo tekstów w literaturze fantastyczne, gdzie bohaterowie są przenoszeni w inne epoki bez podawania sposobów jak to się stało i nikt im brzytwą Lema nie macha. Cóż, jak napisałaś w innej naszej dyskusji, ”mamy kompletnie odmienną wizję literatury” i “nie ma się co o to rzucać, gusta są różne jak ludzie są różni, a różnorodność jest dobra”.
Pozdrawiam!
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Hmmm. Ale nie rzuca się w oczy, że przeniosłeś rodzinę. Ja odniosłam wrażenie, że chłopiec, świadomie albo nie, nawiązuje do kota Schroedingera, znanego ludzkości od lat. Zresztą, nieznany stan oryginalnego kotka miał u podstaw fizykę kwantową, a tu wszystko jest jasne, tylko dziecko woli nie przyjmować stanu Smartusia do świadomości.
Babska logika rządzi!
Hmm… a ja uważam, że to opowiadanie to opowiadanie-zagadka, opowiadanie-zabawa. Można wpaść na to, co Autor zrobił, można nie wpaść. Jak ktoś na to wpadnie, jest fun i satysfakcja. Mylę się? Ja nie wpadłam :(
Finklo, po pierwsze jest tytuł, wyraźnie wskazujący o kogo chodzi. Imię Schrodingera też nie jest typowe i powinno być od razu skojarzone (o imionach rodziców nie wspomnę bo ta wiedza nie jest już taka powszechna). W rzeczy samej Sara ma rację, to jest taka zabawa sugerująca gdzie Schrodinger zaczerpnął inspiracji tworząc swój eksperyment myślowy z kotem. Tyle, że w głębszej warstwie opowiadanie zabawą już nie jest tylko prowadzi do refleksji, że powiedzenie “jak pies z kotem” niestety bardziej pasuje do ludzi niż do zwierząt.
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Ja też myślałam, że chodzi o paradoks kota z fizyki kwantowej. A fantastyki doszukiwałam się w psie mówiącym ludzkim głosem w wigilię i w chłopcu, który rozróżniał głosy kotów.
Myślę, że takie rzeczy są nieuniknione przy pisaniu opowiadań, bo czasem czytelnicy interpretują tekst zupełnie inaczej niż autor zaplanował.
ANDO, lecz Ty bezbłędnie wyłuskałaś tę głębszą warstwę (”miałam wrażenie, że tytułowy “pies z kotem” dotyczy właśnie ich”).
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Zgadza się, ta warstwa jest dosyć wyraźna w Twoim opowiadaniu.
Też tak myślałem, lecz po wielu zamieszczonych tu komentarzach zwątpiłem…
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Imię “Erwin” faktycznie charakterystyczne, skojarzyłam od razu. Historia o dosłownym kocie Schrodingera z puentą “nie zajrzę do pudełka” – spodobała mi się, ładne nawiązanie do teorii :) Ale druga wpleciona historia o kłócącym się małżeństwie (tak, wyłapałam, że to ‘pies z kotem’) jak dla mnie zarżnęła opowiadanie w momencie, gdy “zamienili” się rolami i zaczęli prowadzić dysputy okołoreligijne. Nudne to było, a dialog wysoce nienaturalny. Fantastyki też za bardzo nie ma (choć przez moment myślałam, że kot w pudełku ożyje;)).
No cóż, mamy tu sytuację, w której małżonkowie zachowują się jak pies z kotem, a dla wzmocnienia efektu mamy też psa i kota. Nie pojmuję obrania za bohaterów rodziny Schrödingerów, bo cała historia mogłaby wydarzyć się wszędzie. Wywody religijne już mnie nie zaskakują w Twoich opowiadaniach, ale nieodmiennie nużą.
I tylko szkoda, że to jest takie smutne opowiadanie…
Wykonanie mogłoby być lepsze.
Miauk dobiegający gdzieś z głębi… ―> Miauczenie dobiegające gdzieś z głębi…
Miauk, o ile mi wiadomo, to pojedyncze miaukniecie.
To nie był właściwie miauk… ―> To nie było właściwie miauczenie…
Sąsiad przecisnął swój okazały brzuch przez dziurę w siatce… ―> Zbędny zaimek.
– Mnie tam wszystko jedno, byle tak nie hałasował – sąsiad wrócił do siebie… ―> – Mnie tam wszystko jedno, byle tak nie hałasował. – Sąsiad wrócił do siebie…
Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow
„Tata nie będzie zachwycony” – pomyślał… ―> Wcześniej zapisałeś myśl bez cudzysłowu: Kot czy złudzenie? pomyślał. ―> Byłoby dobrze, gdybyś ujednolicił zapis. Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: http://www.jezykowedylematy.pl/2014/08/jak-zapisac-mysli-bohaterow/
…ktoś go przejechał?. ―> Po pytajniku nie stawia się kropki.
– Chyba zwariowałeś! – oburzyła się mama. Nie wiadomo czy i na co może być chory! Trzeba go koniecznie izolować – także przed Ajaksem. Zrobimy mu legowisko w kotłowni, koło pieca. ―> – Chyba zwariowałeś! – oburzyła się mama. – Nie wiadomo czy i na co może być chory! Trzeba go koniecznie izolować, także przed Ajaksem. Zrobimy mu legowisko w kotłowni, koło pieca.
Unikaj dodatkowych półpauz w dialogach, bo sprawiają, że zapis staje się mniej czytelny.
– Mamo, jak ma się moje znalezisko? ―> Mam wrażenie, że chłopiec powiedziałby raczej: – Mamo, jak ma się kotek?
Co powiedział weterynarz?– strzelał pytaniami… ―> Brak spacji po pytajniku.
Erwin błyskawicznie zrzucił palto i pognał do kotłowni. ―> Czy chłopcy jeszcze noszą palta?
– A ten skąd tutaj? – zdziwił się Rudolf. Ich pies miał swoje legowisko w kąciku korytarza na parterze i nie leżało w jego zwyczaju odwiedzanie piwnicy. ―> Narracji nie zapisujemy razem z didaskaliami. Legowisko i leżenie nie brzmią najlepiej. Proponuję:
– A ten skąd tutaj? – zdziwił się Rudolf.
Ich pies miał swoje legowisko w kąciku korytarza na parterze i nie miał w zwyczaju odwiedzać piwnicy.
…włożywszy ogrodowy fartuch i gumowe rękawiczki, uniosła go w górę. ―> Masło maślane ― czy mogła unieść go w dół?
…Erwin pospiesznie zrzucał tornister… ―> Raczej: …Erwin pospiesznie zrzucał plecak…
– Raczej na Jacka Danielsa… ―> – Raczej na jacka danielsa…
Nazwy trunków piszemy małymi literami: http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745
…o, jest, patrz! – podsunął małżonce… ―> …o, jest, patrz! – Podsunął małżonce…
Raj jest otwarty dla wszystkich stworzeń Bożych.” ―> Raj jest otwarty dla wszystkich stworzeń Bożych”.
Rudolf podszedł do barku, dolewając sobie Danielsa. ―> Rudolf podszedł do barku, dolewając sobie danielsa.
…zaproponował synowi Rudolf , pragnąc… ―> Zbędna spacja przed przecinkiem.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Bellatrix: Dziękuję za wizytę i komentarz.
zaczęli prowadzić dysputy okołoreligijne.
Rodzice Schrodingera byli różnych wyznań, co mogło generować konflikty i dyskusje w tych tematach. Były to osoby z intelektualnych elit, więc w dysputach używali właściwego tym elitom języka i stylu. Dla osób nienawykłych do takiego stylu wydaje się to sztuczne. Że nudne? Jak dla kogo.
Fantastyki też za bardzo nie ma
Jak wyżej napisałem, fantastyka jest w tym, że przeniosłem rodzinę Schrodingerów z przełomu XIX i XX wieku w drugą dekadę wieku XXI i tej wersji będę się trzymał :)
przez moment myślałam, że kot w pudełku ożyje
Żebyś wiedziała, że rozważałem taką opcję, jednak zrezygnowałem w obawie o to, że jeszcze bardziej przesłoni warstwę, którą, jak piszesz, dostrzegłaś, a która stanowi jednak istotę tego opowiadania (zwłaszcza w kontekście konkursu).
Reg: dziękuję za komentarz, w szczególności za łapankę, zaraz się nią zajmę.
Nie pojmuję obrania za bohaterów rodziny Schrödingerów, bo cała historia mogłaby wydarzyć się wszędzie.
Skoro wszędzie, to także w rodzinie Schrodingerów, więc czego nie rozumiesz? :) Aha, dlaczego właśnie tam? Ze względu na kota Schrodingera. A kot ze względu na hasło konkursu.
Wywody religijne już mnie nie zaskakują w Twoich opowiadaniach, ale nieodmiennie nużą.
Umiem to zrozumieć, mnie też nużyły gdy byłem ateistą.
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Skoro wszędzie, to także w rodzinie Schrodingerów, więc czego nie rozumiesz? :) Aha, dlaczego właśnie tam? Ze względu na kota Schrodingera. A kot ze względu na hasło konkursu.
Czy to znaczy, że państwo Schrödingerowie faktycznie żyli jak pies z kotem, a podrostek Erwin już wtedy przemyśliwał o kocie Schrödingera?
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Ależ Reg! Przecież to nie jest podręcznik historii tylko beletrystyka, czyli fikcja literacka!
podrostek Erwin już wtedy przemyśliwał o kocie Schrödingera
Dokładnie na odwrót. Autor sugeruje, że dorosły Schrodinger tworząc swój eksperyment myślowy z kotem zainspirował się wspomnieniem z dzieciństwa. Czy tak było naprawdę? Wątpię, lecz być mogło. Nie ma na to żadnych dowodów, więc jest to wymysł, czysta fantastyka!
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Tsole, tylko ta fantastyka jakoś mnie nie przekonuje, albowiem jest raczej mało fantastyczna. I przypuszczam, że każde z nas pozostanie przy własnym jej wyobrażeniu. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Fikcja literacka to jeszcze nie fantastyka ;)
Po przeczytaniu spalić monitor.
Reg: Dobrze przypuszczasz :)
mr.maras: a przeniesienie króla Artura w nasze czasy? :)
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Zaraz, zaraz. Fikcją literacką jest niemal cała beletrystyka. Fantastyką zaś tylko jej część spełniającą określone warunki. Przeniesienie postaci króla Artura do czasów II wojny światowej to fantastyka, pokazanie współczesnej rodziny, która ma nazwisko i imiona zbieżne z rodziną pewnego naukowca sprzed wieku, nie czyni z opowiadania fantastyki tylko dlatego, że Autor tak twierdzi. Bo na pewno to nie wynika z tego opowiadania. Ja tu nie dostrzegłem żadnego przeniesienia w czasie, bo go zwyczajnie nie ma. Jest rodzina, jest normalna sytuacja z kotem. Nawet bardziej mi bliższa jest interpretacją, że młody bohater opowiadania zna ową "teorię" sprzed lat i do niej się odnosi. Nigdy bym nie wpadł na to, że to młody naukowiec, przeniesiony w przyszłość karkołomnym kaprysem Autora. O przenosinach w czasie wspomina dopiero właśnie Autor w komentarzach pod tekstem. I dopiero po zarzutach o braku fantastyki. Ale powtarzam. Nic w tekście tego nie sugeruje.
Po przeczytaniu spalić monitor.
Zdumiewa mnie ta karkołomna argumentacja. Nic w tekście tego nie sugeruje chyba komuś kto nie ma pojęcia kto to Schrodinger, Kot Schrodingera, Georgina i Rudolf Schrodingerowie. OK, panie maras, umówmy się, że napisałem to opowiadanie nieudolnie i zakończmy te przepychanki.
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Spokojnie, Tsole. Jeszcze raz. Nie ma w tym tekście bezpośredniego, fantastycznego elementu, jakim byłoby dosłowne przeniesienie w czasie. W sensie świadomego przeniesienia się rodziny przy pomocy wehikułu na przykład, czy innego zjawiska, gadżetu lub magii. Jest autorskie przeniesienie w czasie. Tzn. Autor "wziął i przeniósł" w czasie rodzinę Schrodingerów i umieścił ją w realiach współczesnych. Dodając od siebie historię z kotem jako przyczynek do powstania teorii w przyszłości. Tylko teraz tak, nadal to nie jest jednak element fantastyczny moim zdaniem. Bo na przykład nie ma tu sugestii, że to rzeczywistość alternatywna, w której rodzina S. żyje później i teoria o kocie S. powstaje jeszcze później. Takie zmiany pewnie miałyby wpływ na cały świat przedstawiony, a tego nie sugerujesz. Więc mamy tu raczej taką jakby alegoryczną, metahistoryczną (chociaż nie zupełnie) opowiastkę, w której ani czas wydarzeń, ani żadne elementy nie wpływają na fantastyczność tekstu. Jest obyczajowa historia z zabawą wątkiem kota Schrodingera, ponadczasowa przypowieść dowolnie korzystająca z miejsca, czasu i postaci w imię przekazu. Ale bardziej to erudycyjna zabawa niż fantastyka. I to miałem na myśli.
Nic w tekście tego nie sugeruje chyba komuś kto nie ma pojęcia kto to Schrodinger, Kot Schrodingera, Georgina i Rudolf Schrodingerowie.
Dobre. Czyli 70 % ludzkości odnośnie kota i 99 % odnośnie reszty rodziny?
Edit. I chociaż na tym portalu akurat większość wie co nieco o kocie S. to jednak sporo osób tej fantastyki w tekście nie dostrzega.
Edit.2. Dodam coś jeszcze. "Nobilitujecie" się nawzajem z Rybakiem tymi "warstwami" jakby to nie wiem jakie wielopoziomowe dzieła były omawiane. Tutaj też wspominasz o warstwach. To żadne warstwy, do których mógliby się dokopywać czytelnicy i je odkrywać na miarę zróżnicowanych możliwości intelektualnych, obycia literackiego czy dogłębnej i wielokrotnej analizy utworu. Tutaj masz po prostu dwa wątki: ludzki i zwierzęcy, dwie linie czy płaszczyzny fabularne. Nie łechtajmy się więc tymi WARSTWAMI (zwłaszcza w odniesieniu do własnych tekstów), bo to nieco próżne jest moim zdaniem.
Po przeczytaniu spalić monitor.
Kojarzę kota Schroedingera – taki eksperyment myślowy z fizyki kwantowej, próba przeniesienia zdarzeń na poziomie kwantów na poziom makro, widoczny gołym okiem. Ale nie znam imienia nikogo z rodziny, z Erwinem włącznie.
Babska logika rządzi!
Marasie, zaproponowałem ugodę, a Ty dalej drążysz temat i to w bardzo nieelegancki sposób. Swoje rady schowaj dla siebie i daj spokój z insynuacjami ad personam, bo Ci splendoru nie przynoszą.
PS. Naprawdę uważasz, że warstwa bardziej “nobilituje” niż płaszczyzna? :)
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Cóż, obaj wiemy jakiego typu to była “ugoda”, Tsole :) Ja naprawdę wiem, że potrafisz bardzo dobrze pisać i wiesz, co chcesz przekazać. No może poza dętymi dialogami, ale to chyba poniekąd kwestia wieku (bez urazy), teraz mówi się po prostu nieco inaczej i dlatego Twoim okrągłym wypowiedziom brakuje luzu i współczesnej naturalności. Czy to bardziej świadczy o Twoich umiejętnościach, czy o współczesnych odbiorcach, nie wiem. Ale jednak zgrzyta, zwłaszcza wśród młodzieży.
Nie chciałem, żeby moje “insynuacje” zabrzmiały ad personam, po prostu przez moment zabawne wydało mi się to niezwykłe “porozumienie dusz” i poglądów, jakie zawiązałeś spontanicznie z Rybakiem, a które objawiało się wzajemnym swoistym pompowaniem “wielowarstowowym”. Ktoś nie był pewny, co chciałeś przekazać? – nie dotarł do głębszej warstwy (czytaj za głupi), ktoś ośmielił się skrytykować jakiś aspekt Twojej twórczości? – nie dotarł głębiej, tam gdzie Rybak zawsze docierał bezbłędnie (czytaj za głupi). A o splendor nie zabiegam. Prosty ze mnie człowiek, a przy tym podobno gruboskórny i nieczuły na portalowe wrażliwości.
ps. A co do płaszczyzn. Nie trzeba się do nich dokopywać i nie imitują głębi ;)
Po przeczytaniu spalić monitor.
Miauczenie dobiegający gdzieś z głębi położonej naprzeciw jego domu, niezagospodarowanej jeszcze posesji był nie do wytrzymania
Coś się posypawszy.
To nie był właściwie miauczenie
Tu też.
pomyślał, zamykając furtkę rodzinnego domu.
Wydaje mi się, że furtka to element ogrodzenia. Do domu prowadzą drzwi.
Niby napisane poprawnie, ale były fragmenty na których się zawieszałam. Dialogi dość sztywne i nienaturalne. Wywody religijne też niekoniecznie do mnie trafiają, może są zbyt nachalne? No i fantastyki nie dostrzegłam.
Właściwie ładna historia i niewiele więcej mogę powiedzieć.
Najwięcej mojej sympatii zyskał chyba Ajaks, może dlatego, że był najbardziej naturalny. :)
"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol
Najwięcej mojej sympatii zyskał chyba Ajaks, może dlatego, że był najbardziej naturalny
A może dlatego że o nim jest najmniej? :)
Dzięki za wizytę i komentarz. Te “posypane” fragmenty to konsekwencja mojego niechlujstwa przy wprowadzaniu poprawek wskazanych przez Reg. Zaraz zrobię porządek.
Zarzuty z dialogami i brakiem fantastyki powtarzają się. To pierwsze mnie nie dziwi, to drugie owszem.
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Panie Marasie, ja też prosty człowiek jestem, by nie rzec – potomek małorolnego chłopa. Lubię polemiki, lecz z użyciem intelektu, nie insynuacji. Tymczasem widzę, że insynuacje to Twoja specjalność, przynajmniej wobec mojej osoby. Pod „Nivriti Stream” sugerowałeś pornograficzne klimaty w tym opowiadaniu, tu sugerujesz jakieś tajemne “porozumienie dusz” z Rybakiem i pompowanie “wielowarstowowe”, cokolwiek by to miało oznaczać. Może opowiesz bliżej o tych rewelacjach, dokumentując to stosownymi cytatami?
Nadto insynuujesz jakobym sugerował komentatorom moich tekstów, że są za głupi by je pojąć. Jest to wysoce obraźliwe i także proszę o udokumentowanie tych oskarżeń.
Pojęcia „warstwa” używam w dwóch opowiadaniach: tu i w Noosferze. Wolę „warstwę” bo kojarzy mi się z orientacją poziomą (pewnie z racji tego że pracowałem w poszukiwaniach naftowych, gdzie na porządku dziennym mówi się o warstwach geologicznych).
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
A może dlatego że o nim jest najmniej? :)
Może dlatego, że był najbardziej naturalny? I nawet to jego zachowanie w stosunku do kotka wydało mi się bardziej naturalne, niż innych bohaterów.
Wiedziałam co nieco o kocie Schroedingera, ale należę do tej grupy, która o reszcie rodziny nie ma zielonego pojęcia. Dopiero teraz przeczytałam dokładnie komentarze i muszę się zgodzić z Marasem i jego teorią autorskiego przenoszenia w czasie.
Jako obyczajówka tekst się sprawdza świetnie, ale fantastyki trudno się doszukać. Miałam podobnie zarzuty do kilku swoich tekstów, więc wiem, o czym mówię.
A teraz żeby nie być gołosłowną, to dam przykłady nienaturalnych, moim zdaniem, wypowiedzi:
– Na jedno wychodzi. Powiedział ci, jakie są rokowania?
– Możesz, tylko lepiej go nie dotykaj! – ostrzegła Georgina. – Weterynarz zdiagnozował jakąś infekcję wirusową…
czy choćby:
– Nie wygląda to dobrze – orzekł. – Najczęstszą przyczyną płynu w klatce piersiowej kotów jest wirusowe zapalenie otrzewnej. Choroba ta nazywa się FIP, wywołuje ją coronawirus, ściślej jego zmutowana forma, gdyż koty w większości są bezobjawowymi nosicielami tego wirusa. To choroba przewlekła, a niemal w każdym przypadku rokowanie nie jest optymistyczne.
Dla mnie te wypowiedzi są jak żywcem wyjęte z jakiegoś artykułu medycznego. Nie spotkałam się nawet z tym, żeby lekarz używał w stosunku do pacjenta takich sformułowań (małżonkowie między sobą również), ale może mam pecha i trafiałam na jakichś konowałów, albo po prostu burak jestem. Niech się lepiej jakiś lekarz, albo lepiej weterynarz wypowie.
"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol
Re: warstwy. Jeżeli dopiero Autor zwraca czytelnikom uwagę, że powinni penetrować głębsze warstwy, to znaczy, że nie są one widoczne gołym okiem ani nawet okiem uzbrojonym w zwykłą czytelniczą lupę. Znaczy, coś nie wyszło. Bo ja np. nie mam pojęcia, jaka tu ma być ta głębsza warstwa, jeśli nie liczyć dość płytko usadowionych dysput religijnych, które mnie też męczą, podobnie jak kilku przedpiśców, ale przez grzeczność wcześniej zmilczałam.
http://altronapoleone.home.blog
Drakaina:
to znaczy, że nie są one widoczne gołym okiem ani nawet okiem uzbrojonym w zwykłą czytelniczą lupę.
Może to znaczyć, lecz może także (przynajmniej teoretycznie) świadczyć o pobieżnym “przekartkowaniu” tekstu. Ja przyjmuję do wiadomości te zarzuty i wnioskuję, że nieudolnie skonstruowałem opowiadanie w sposób zbyt hermetyczny jeśli chodzi o wyartykułowanie tego, co chciałem przekazać. Przekonuje mnie o tym statystyka (tylko dwie osoby zasygnalizowały dostrzeżenie owej “drugiej warstwy”).
Muszę wyznać, że ja często nie wyłapuję sedna niektórych tekstów, lecz przypisuję to swojej tępocie.
AQQ: Zarzuty w kwestii dialogów przyjmuję, natomiast co do fantastyczności pozostaję przy swoim zdaniu: opowiadanie spełnia moim zdaniem cechy przypisywane encyklopedycznej definicji gatunku https://pl.wikipedia.org/wiki/Fantastyka
Co do lekarzy, to pod tym względem zachowują się rozmaicie. Wedle moich obserwacji są tacy, którzy widzą się w roli “szamana” dysponującego tajemną wiedzą niedostępną (a nawet wręcz szkodliwą) dla pacjenta i tacy, którzy z ochotą i uczynnością odsłaniają przed pacjentem szczegóły medycznej wiedzy (zwłaszcza gdy widzą, że pacjent jest tym zainteresowany). I, oczywiście, mamy całe spektrum postaw pośrednich.
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
A skąd wiesz, że go nie wyłapujesz? Może niepotrzebnie zakładasz, że musi istnieć :P
Autor nie może wymagać od czytelnika analizowania każdego zdania. Za dużo jest rzeczy do czytania, żeby tenże czytelnik pochylał się nad każdym szczegółem każdej lektury – ma prawo sobie to zarezerwować dla rzeczy naprawdę go fascynujących, do których będzie wielokrotnie powracał. Jeśli więc autor chce wprowadzić drugie dno, głębsze warstwy itede i jest to dla niego priorytetem w odbiorze tekstu, to musi założyć, że czytelnik będzie czytał zwyczajnie – ani analitycznie, ani pobieżnie. I tak pokazać, że coś jest głębiej, żeby przy zwykłej lekturze było zauważalne. Może jednak być też tak, że odkrycie drugich den czy głębszych warstw jest jedynie bonusem, bez odkrycia którego opowiadanie nic nie traci. A ich adresatami są jedynie pasjonaci tematu, fani czy też specjaliści. Wtedy można dowolnie głęboko ukrywać, bo dla zwykłego czytelnika nie ma to znaczenia.
http://altronapoleone.home.blog
A skąd wiesz, że go nie wyłapujesz?
A stąd, że czytam komentarze innych, mądrzejszych i widzę, że zobaczyli więcej niż ja :)
Masz oczywiście rację w tych uwagach, tyle, że osobiście nie odważyłbym się pisać dla całej ludzkości, za cienki na to jestem – z reguły utwory kieruję do konkretnego targetu. I ten target tutaj mnie właśnie pochlastał, za co niewymownie wdzięczny mu jestem :)
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Nie mylmy pojęć. Nie zarzucałem Tobie pornografii tylko szowinistyczne podejście do kobiety przedstawionej w tamtym tekście. Zdania nie zmieniłem.
Nie insynuuję również niczego, tylko wyrażam opinię, że te wspominki o warstwach (także pod tym tekstem i w Twoim wydaniu), w których, przyznaję, przodował zwłaszcza Rybak, wydają mi się oznaką próżności Autora. Odczytuje to jako: "Nie widzicie, jakie to głębokie, bo nie widzicie kolejnych warstw". Pompowaniem nazwałem dorabianie do tekstu jakiejś głębi, której nie widzę (nie tylko ja) poprzez wmawianie czytelnikowi, że są tam jakieś warstwy tylko on ich nie widzi.
Nie będę grzebał i wyszukiwał cytatów, tym bardziej, że Rybaka i jego tekstów tutaj już nie ma. Kolejna sprawa. Nie mówisz oczywiście wprost, że ktoś jest niekumaty, ale w domyśle tak to wygląda, gdy odpierasz z sarkazmem zarzuty. Czy to np. Drakainy, czy Bellatrix. Odniosłem wrażenie, że raczej średnio znosisz krytykę swoich utworów lub pewnych ich elementów.
Po przeczytaniu spalić monitor.
Nikt nie pisze “dla całej ludzkości”, no – może megalomani i grafomani.
Natomiast co do targetu – nie bardzo rozumiem. Portal to społeczność o bardzo różnych zainteresowaniach i preferencjach i cięgi dostajesz od raczej nie-targetu, bo np. od osób, które nie przepadają za rozkminami religijnymi w literaturze (w tym ja). Ergo, te osoby nie bardzo są targetem Twoich tekstów i nie kupiłyby zbioru opowiadań w księgarni. Natomiast tu czytają, bo ta społeczność służy nie tylko zaspokajaniu głodu lubianej literatury, ale także wzajemnej pomocy technicznej i właśnie poznawaniu opinii niezupełnie targetu. Są np. ludzie, którzy nie bardzo sięgają po powieści fantasy, a jednak tu komentują nawet czasem fragmenty fantasy.
Odniosłem wrażenie, że raczej średnio znosisz krytykę swoich utworów lub pewnych ich elementów.
Ja też mam takie wrażenie.
http://altronapoleone.home.blog
Odniosłem wrażenie, że raczej średnio znosisz krytykę swoich utworów lub pewnych ich elementów.
Jeśli za znoszenie krytyki uważasz pochylenie głowy i pokorne jej przyjęcie a priori, to masz rację. Przyjmuję krytykę do akceptacji, jeśli zostałem przekonany, jeśli nie zostałem, staram się odeprzeć ją racjonalną argumentacją – bez inwektyw i wycieczek ad personam. Łatwo to sprawdzić. Uważam to za uczciwą postawę, choć nie wiem, czy nie łamię tym samym jakiegoś obowiązującego tu niepisanego prawa jak to dziecko z baśni Andersena krzyczące “Król jest nagi” :)
tym bardziej, że Rybaka i jego tekstów tutaj już nie ma
Rybaka komentowałem bodaj tylko pod jednym opowiadaniem, więc przykładów mojej próżności poszukaj pod moimi tekstami (mimo że ukułeś sobie spiskową teorię o jakimś “niezwykłym “porozumieniu dusz” i poglądów, jakie zawiązałem spontanicznie z Rybakiem“ ufam, że za potencjalną Jego próżność nie będziesz mnie obciążał odpowiedzialnością). Ja swoje komentarze dokładnie przejrzałem i takowych nie znalazłem, ale może Ty je dostrzeżesz, zwłaszcza że formułując opinie lubisz opierać się na swoich wrażeniach, a nie na materii napisanego słowa.
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Drakaina:
Ja też mam takie wrażenie.
Zatem uważasz, że autor powinien przyjmować krytykę od komentujących, nie będąc przekonanym co do słuszności ich argumentów?
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Tsole, Twój sposób obrony tekstów wywołał w Marasie i we mnie takie wrażenie, nie sam fakt, że ich bronisz. I tak, też uważam, że krytykujących traktujesz lekko protekcjonalnie, nawet jeśli ukrywasz to za żarcikami i pozorną pokorą.
Nie chcę, żebyś uważał, że jestem na Ciebie obrażona czy coś, więc staram się czytać na bieżąco Twoje teksty (wcześniejszych niestety szybko nie nadrobię, bo mam półroczne zaległości we wszystkim, co się da, z przyczyn losowych) i komentować je sine ira et studio. Ale nie powiem, żeby te dyskusje należały do najprzyjemniejszych na portalu, bo naprawdę dajesz krytykom do zrozumienia, że albo są za głupi i nie widzą ukrytej głębi, albo czytają niedokładnie i dlatego jej nie widzą. Nie jest to fajne. Przypomina troszkę to widzenie źdźbła, a niewidzenie belki – bo nie przyjmujesz argumentów, że tekst może być napisany tak, że po prostu tego nie widać bez głębokiego namysłu i analizy.
PS. Przeanalizuj swój upór, że zabieg ze Schroedingerami w XXI wieku to fantastyka, zgodna z definicją i zdolna dać odpór brzytwie Lema. To jest klasyczne “ale ja tak uważam i dlatego tak jest”. A jeśli fakty temu przeczą, tym gorzej dla faktów.
http://altronapoleone.home.blog
Drakaino, po raz drugi muszę napisać, że przeczytałem Twój komentarz z przykrością. Pod Nupolami zrobiłem Ci przegląd moich komentarzy wskazujących, że jest dokładnie odwrotnie niż mi zarzucasz.
uważam, że krytykujących traktujesz lekko protekcjonalnie, nawet jeśli ukrywasz to za żarcikami i pozorną pokorą.
Próbujesz mi imputować intencje których nie mam, jest to po prostu nieuczciwe. Podobnie jak Maras, piszesz nie o tym co napisałem tylko o tym jakie odnosisz wrażenie. Stawiasz tezę o protekcjonalnym traktowaniu i zarzucasz fałszywość (pozorna pokora). Nie siedzisz we mnie i nie masz prawa tak pisać. Moralnego prawa.
naprawdę dajesz krytykom do zrozumienia, że albo są za głupi i nie widzą ukrytej głębi
Proszę wskazać w którym miejscu w jakikolwiek sposób daję do zrozumienia komentatorom, że są głupi. Tylko proszę nie pisać o swoim wrażeniu, lecz o tym, co faktycznie zostało napisane.
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
.
Peace!
"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/
Amen!
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Hm, trochę sztywny ten tekst. Pewnie by zyskał w dłuższym formacie, a tu rozpada się na część “zwierzęcą” i część “dialogową”, co czyni go trochę nienaturalnym.
Tym niemniej – mnie akurat takie “rozkminy” bardzo interesują :).
Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.
Dziękuję Staruchu za wizytę i klika!
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Zaskoczyłeś mnie zupełnie, przyczytałam tytuł i spodziewałam się kwantów, a Ty przedstawiłeś dziecięcą interpretację eksperymentu myślowego Schrodingera, uśmiechnęło mi się na koniec, chociaż bardzo nie lubię, kiedy koty giną.
Fajnie pokazałeś konflikt rodziców, którzy faktycznie żarli się jak pies z kotem, kiedy tuż obok autentyczne zwierzaki natychmiast się zaprzyjaźniły. Chyba mocno się ci małżonkowie nie lubią, skoro robią nagle taką poglądową woltę.
Religijnie nie będę się czepiać, tam skąd pochodzę mieszane małżeństwo ewangelicko – katolockie nie są niczym niezwykłym, a kiedy ludzie przestają się lubić każdy argument, którym można zaatakować drugą stronę jest na wagę złota. Stąd takie przerzucanie się konfesyjnymi argumentami uważam za możliwe. Szczerze mówiąc nawet zaczęłam pisać opko o stale kłócących się przyjaciołach i tam też Luter i papież latają aż miło. Obawiam się jednak, że zajmie mi to nieco więcej znaków, niż dozwala limit i raczej nie pojaawi się w konkursie.
Dialogi masz momentami trochę sztywne, szczególnie przy relacjonowaniu choroby kociaka. Może i tak do niej mówił weterynarz, ale kiedy powtarza to w taki sam sposób, gubią się emocje, jakby w ogóle jej na tym kocie nie zależało. Zresztą może i tak jest, może kocur jest tylko pretekstem do handryczenia się z mężem.
Trochę brakuje mi fantastyki, nawiązanie do kota Schrodingera to trochę za mało. Ale i tak mi się podobało.
Klik. :)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Bardzo dziękuję Irko za wizytę, komentarz i klika. Ucieszyłaś mnie tymi spostrzeżeniami o kłótniach w małżeństwach religijnie “mieszanych”, bo ja przyjąłem to jako hipotezę na zasadzie logicznego wnioskowania, że tak właśnie może być (akurat moje małżeństwo jest pod tym względem monolitem, ale i tak pojawiają się takie dyskusje, co prawda nie w charakterze kłótni, ale zawsze).
Pozdrawiam :)
Edit: PS. Bardzo ciekaw jestem Twojego tekstu z Lutrem i papieżem na korcie :)
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Zaczynałem czytać zastanawiając się, czy dane mi będzie doklikać bibliotekę.
Trochę przydługawa ta pierwsza część. Taka ciągnąca się scenka rodzajowa, nie niosąca zbyt wielu emocji, fajnie jednak pokazująca stosunek dziecka do zwierząt. Na szczęście dla czytelnika, sytuacja dynamizuje się po śmierci Smartusia. Fajne odwrócenie ról małżonków, ciekawa dyskusja światopoglądowa (tak jakby z autopsji? ????) i na zakończenie wisienka na torcie.
Jest 100% psa z kotem, to doklikam.
Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.
Dziękuję za wizytę i komentarz.
tak jakby z autopsji? ????
O, tak! Jako nawrócony ateista uwielbiam dyskusje światopoglądowe!
A skoro nawrócony, to Bóg zapłać za klika! :)
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Nie mogłem się powstrzymać i skopiowałem tu okolicznościowy wierszyk ogłaszający wejście Smartusia do biblioteki:
Proszę państwa, oto kicia.
Kicia w pudle siedzi dzisiaj.
Trochę martwa, trochę żywa
Albo tylko odpoczywa
Dopóki wieczka nie otworzymy
Superpozycję kici robimy
Że niby miauczy? Na wąs Diraca!
Metodologia nie warta kłaka!
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
W oryginale była fiolka z trucizną zabijającą też przy otwarciu. Tu: wirus. Zakończenie jest poprawnym odczytem stanu kota. Choć pudełko wydaje mi się otwierane bardzo szybko, na początku. Oraz zastąpione drugim nieszczelnym pudełkiem – piwnicą. Po otwarciu kot jeszcze mruczy kilka dni. Błąd obserwacyjny? Można w tym upatrywać fantastyki. Też nie znam rodziny Schr/:odingerów.
umiesz liczyć - licz za siebie
Dziękuję za wizytę i komentarz. Ciekawy pomysł z tym mruczeniem…
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Dobrze skonstruowane opowiadanie i fajnie napisane.
Kiedy zobaczyłam tytuł, nie chciałam go zaraz przeczytać, ponieważ jestem uprzedzona do tej przekładni Schrödingera świata nano do makro, aczkolwiek mogło tak być, że sama metafora taki miała prapoczątek:), bo równanie już nie. Nie lubię tej metafory, ponieważ zniekształca – rozmyty obiekt nie oznacza istnienia i nie istnienia konkretnego obiektu makro w świecie i chociaż pewną ideę przenosi, to jednocześnie sprawia, że myślimy o tym na poziomie fantastycznym, w znaczeniu nie o to chodzi.
Opowiadanie jest fantastyczne, bez wątpienia, ponieważ do takich spraw się odnosi – zdarzenie z biografii twórcy równania, które stworzyło podwaliny mechaniki kwantowej, na której opiera się cała hard sf i światy równoległe.
Katolicyzm i protestantyzm, moim zdaniem trochę zmieszany. Rodzice nie zajmują wyraźnych pozycji z tego punktu widzenia. Nie widzę, aby za bardzo się spierali o TO. Raczej chodzi o pozycję w małżeństwie: żona uległa, mąż czasami ma więcej racji. W gruncie rzeczy są zgodnym małżeństwem. Tak wtedy było. Takie małżeństwa były rewolucyjne. Krucha równowaga.
Opowiadanie dobre, kliknęłabym:)
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Dziękuję Asylum, bardzo interesujący komentarz. Muszę się przyznać, ze popełniałem takie czyny jak przenoszenie mechanizmów ze świata nano do makro, chociażby w Fideinie, zasłaniając się (przed samym sobą, bo miałem świadomość, że to nadużycie) sztafażem SF. Z kotem Schrodingera jest jednak ciut inaczej: sam Schrodinger skonstruował tu eksperyment myślowy (było to podówczas modne), lokując to doświadczenie w świecie makro, lecz zrobił to tylko po to, by unaocznić paradoks tkwiący w interpretacji kopenhaskiej. Dlatego słusznie tu piszesz o metaforze, tymczasem kot zaczął funkcjonować w kulturze masowej jako byt całkowicie realny (czy też fantastyczny, lecz funkcjonujący w świecie makro). Dlatego też rozumiem Twoje uprzedzenie.
Ja w opowiadaniu sugeruję (jest to rzecz jasna fikcja, bo nie ma na to żadnych historycznych przesłanek), że Schrodinger, tworząc ów myślowy eksperyment nawiązał do pewnego traumatycznego doświadczenia z młodości.
Co do małżeńskich polemik – istotnie nie wszystkie toczyły się wokół zagadnień światopoglądowych, ale starałem się zasugerować (może nieudolnie), że różnice wyznaniowe w większości przypadków leżały w tle małżeńskich kłótni. Np. tu Georgina mówi: “Nie zaczynaj znowu tym swoim katolickim zwyczajem dyskusji religijnych, przecież obiecaliśmy to sobie biorąc ślub!” choć po prawdzie to ona zaczęła.
Być może po konkursie przekonstruuję to opowiadanie, uwzględniając krytyczne uwagi komentatorów. Pierwsza myśl jest taka, że w epilogu okazuje się, że jest to wspomnienie Schrodingera zawarte w znalezionym i wyszperanym po latach pamiętniku. Druga, że Schrodinger sam opublikował to wspomnienie, by pokazać światu (a przede wszystkim wścibskim dziennikarzom) co go zainspirowało do wymyślenia eksperymentu.
Dzięki za wirtualnego klika! :)
Serdeczności!
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Fajny pomysł ze wspomnieniem.
Masz rację, że był to czas eksperymentów myślowych, teraz chyba też są, ale nie wiem tego. Może mało nagłaśniane, może szybko znikają, w każdym razie do mnie nie docierają :( Lubię eksperymenty myślowe, wydają mi się cholernie wartościowe, gdyż upraszczając rzeczy próbują dociec istoty, a przynajmniej jakiegoś jej aspektu. Cieszę się, że rozumiesz moje uprzedzenie, chociaż stosunkowo mętnie o nich napisałam.
Odnośnie spraw religijnych, uznaj, że się czepiałam:) Czasami „łapię się” na zdecydowanie zbyt dużych wymaganiach.
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Rzeczywiście, ja też nic nie słyszałem o eksperymentach myślowych w okresie ostatniego półwiecza. Może dlatego, że w tamtych czasach mieliśmy przewrót w fizyce, a teraz jest raczej stagnacja (przynajmniej jeśli chodzi o fundamenty, bo empiria daje popalić (choćby miszmasz z czarną materią i energią).
Co do wątków religijnych, to mnie osobiście rajcują i mam nadzieję, że nie tylko mnie :) ale będę musiał to w przyszłości sygnalizować w przedmowie, żeby ostrzec tych, których one drażnią.
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Wątki religijne mnie też interesują:)
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Bo Ty jesteś kobieta nowoczesna, żadnych wątków się nie boisz!
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Tak trochę późno przybywam… I nawet kliknąć nie mogę :) Smutno mi, że kotek umarł :( Ale ogólnie mi się podobało. Ciekawy pomysł na pokazanie eksperymentu myślowego kota Schrödingera z perspektywy dziecka. Rozważania światopoglądowe też na plus. Powodzenia w konkursie :)
Katiu, bardzo dziękuję, miło że wpadłaś, zawsze mi humor poprawiasz, bo zależy mi na Twojej opinii. :) Pozdrawiam serdecznie!
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Pełznę sobie powolutku przez konkursowe teksty. Przystanek: tsole :)
Najpierw muszę nakrzyczeć: jak tak można małe kotki zabijać! I tak dawać nadzieję, że wyzdrowieje, zabierać. Dawać, zabierać. Toż to chwyt poniżej pasa.
Początek był super – od razu wyobraziłam sobie miejsce akcji, po podobnych w końcu łaziłam, dzieckiem będąc. Potem ten cały rollercoaster ze stanem zdrowia kotka oraz wątek który najmniej mi przypadł go gustu – filozoficzno-teologiczne spory matki i ojca. Nie ze względu na samą ich naturę, po prostu nie wszędzie ich rozmowa brzmiała mi naturalnie, jakbyś bardziej skupiał się w momencie pisania na treści, niż formie podania. Chociaż ostateczny rozdźwięk między słowami a czynami był ciekawy. A potem była końcówka. Bardzo mi się podobała – przełożenie eksperymentu na rozbrajającą logikę dziecka. Zupełnie się takiego ujęcia tego wątku nie spodziewałam, a okazało się to w pokazanej przez Ciebie perspektywie takie oczywiste… naprawdę mnie to urzekło :)
Fantastyki faktycznie nie widzę tu wiele, bo mam wrażenie, że cała ta historia mogłaby się przydarzyć i w innej współczesnej rodzinie. Ale to już szczegół, bo ogólnie mi się podobało.
Hm, bodaj trzecie Twoje opowiadanie, jakie czytam na portalu (plus wspominałeś coś o tekście z NF sprzed kilku lat?) i… w przeciwieństwie do poprzednich to raczej mnie nie porwało. Nie chodzi o brak fantastyki, raczej o “całokształt”. Po prostu zbyt… fabularne? Cyba zwyczajnie nie jestem targetem.
Nie zmienia to jednak faktu, ze to, co opisuje, to jednak kwestie, które warte są przemycania w literaturze – chociażby to, jak czasem ludzie, gdy przyjdzie co do czego, zamieniają się rolami. Albo jak łatwo potrafią czasem odskoczyć od swoich “ogólnych” poglądów.
Tak nawiasem w większości tłumaczeń Starego Testamentu znajdują się fragmenty, które można interpretować jako przyznawanie zwierzętom duszy. Chociażby w Genesis jest wzmianka o tchnięciu życia, a czym jest dusza, jeśli nie własnie takim “tchnięciem”? Do tego dochodzą jeszcze niektóre apokryfy, choć one oczywiście nie są kanonem.
Natomiast to, co mi się bardzo, ale to bardzo spodobało, to ostatni akapit. Doskonałe podsumowanie nie tylko scen z opowiadania, ale też codziennego życia i większości sporów, jakie ludzie toczą między sobą, czy wypierania różnych spraw (zresztą to to wypieranie, to chyba wszyscy bohaterowie opowiadania w różnych kwestiach związanych ze swoim podejściem do kota wykazali, tyle że pod różnymi kątami).
Nir: Dziękuję za “przypełznięcie” i komentarz. Ja się do morderstwa na kocie nie przyznaję! W przedmowie stoi jak wół: “Historia prawdziwa podszyta fikcją.” I nie jest to ściema, Smartuś to postać historyczna i zabił go FIP, ale duch Smartusia “wytchnął” z jego ciała i wędruje po świecie, może nie jako tulpa, lecz jako kwantowa superpozycja :)
Swoją opinią potwierdzasz statystykę komentujących wcześniej, zarówno co do wad jak też zalet opowiadania. Wypada mi się cieszyć z tego co Ci się podobało, martwić tym, z czym nie podołałem (albo na odwrót, już sam nie wiem). Pozdrówka!
wilk-zimowy: Jak fajnie, że wpadłeś, już straciłem nadzieję, że jeszcze kiedyś odwiedzisz moje progi!
Po prostu zbyt… fabularne
Czy to znaczy, że za dużo fabuły? Hmm… (”Za dużo nut” powiedział ponoć cesarz Mozartowi, żeby tamten nie zadzierał nosa) :)
Cyba zwyczajnie
Cyba zwyczajnie chyba siedzi :)
a czym jest dusza, jeśli nie własnie takim “tchnięciem”?
To złożony problem. Nie wszyscy wierzą w istnienie duszy, w religii oznacza co innego niż np. w filozofii, a odkąd przyplątała się kwantowa teoria świadomości to dusza zyskała jeszcze inny wymiar (dusza może być stanem kwantowym, albo generowana jest w mikrotubulach komórek mózgowych). Ja tam myślę, że nie ma zwierzętom duszy żałować, niech sobie mają. Tylko jest problem czy wszystkie czy tylko od pewnego poziomu ewolucyjnego zaawansowania? No bo jak wszystkie to bakterie też, ale np. zlepek komórek też czy nie? Same dylematy. :)
Cieszy mnie, że podoba się samo zakończenie. I tym optymistycznym akcentem zakończę moją odpowiedź :”) Pozdrawiam!
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Nie no, nie chodzi o fabułę, raczej o ten typ scenariusza, który w przypadku filmów z braku choćby okolic gatunkowych, podsumowuje się stwierdzeniem “film fabularny” ;-)
Co do duszy, odnoszę się do aspektu religijnego – a skoro w religii dusza jest w największym uproszczeniu niematerialną kwintesencją danej istoty, to w tym znaczeniu właśnie coś tak niematerialnego, jak “boskie tchnięcie życia” wydaje się adekwatne (nie mylić z “ludzkim tchnięciem życia”, jak w przypadku golemów – tu już można się spierać.
Ale tak, bakterie itp. mogą tu być problemem dogmatycznym, tyle że… zakładam, że ten typ organizmów nie był znany w czasach, w których ten dogmat powstawał ;-) Ale jest jeszcze inny, jeszcze ciekawszy problem – gdyby bakterie miały, to jak interpretować sumę flory bakteryjnej danego zwierzęcia (w tym również danego człowieka)? Tu się robi dopiero wesoła dyskusja :D
Kurde, Tsole, muszę przyznać, że nawet przy okazji “zwykłego” opowiadania, dyskusja z Tobą wchodzi na ciekawe tematy :-) Choćby dlatego warto zaglądać do Twoich tekstów :-)
zakładam, że ten typ organizmów nie był znany w czasach, w których ten dogmat powstawał ;-)
Akurat tutaj mam taką spiskową teorię, że elicie żydowskiej był znany. Przesłanką jest tzw. koszerność. Elity wiedziały, że są zarazki i trzeba przestrzegać zasad higieny by się przed nimi uchronić, lecz prostego ludu nie sposób było nakłonić do tego jakiś abstrakcyjnym argumentem, więc użyto metody tabu, argumentu z przestrzeni wiary, na który ów lud rezonował :)
to jak interpretować sumę flory bakteryjnej danego zwierzęcia (w tym również danego człowieka)?
No tak, to rzeczywiście rodzi problemu, np. taki: Kowalski umiera, św. Piotr zatrzymuje go przy bramie: chwila Kowalski, wg moich papierów macie prawo wniesienia trzystu mld dusz bakteryjnych do nieba, a wy mi tu wnosicie pół miliarda! :)
dyskusja z Tobą wchodzi na ciekawe tematy :-)
Niektórzy znajomi mówią, ze mają ze mną problem, bo nie wiedzą, kiedy mówię serio, a kiedy żartuję. No to ja im odpowiadam, że mam ten sam problem ze sobą :-)
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
No bo jak wszystkie to bakterie też,
Tak technicznie rzecz biorąc, to bakterie nie są zwierzętami. Ostatnio królestwa się cudownie rozmnożyły.
Koszerność. To, IMO, nie musi oznaczać, że wiedzieli o bakteriach. Chyba można zaobserwować, że wieprzowina w upale szybko się psuje, nie znając mechanizmu ani przyczyn gnicia mięsa.
Babska logika rządzi!
Technicznie nie – dla nas. Ale to jeszcze osobne zagadnienie: jak w czasach, gdy powstawała kosmologia spisana później w Starym Testamencie zinterpretowano by “istoty tak małe, ze nie widać ich gołym okiem”, gdyby ktoś ówczesnym ludziom zaczął opowiadać właśnie o bakteriach.
technicznie rzecz biorąc, to bakterie nie są zwierzętami
Racja. Ale to nie oznacza, że dylematy znikają. Są przecież głosy, że wszystkie organizmy żyjące mają duszę. Wszystkie czyli bakterie, protisty, grzyby, rośliny i zwierzęta.
Ostatnio królestwa się cudownie rozmnożyły
Aż dziw, że jeszcze nie powołano królestwa kornika drukarza jako istoty wymagającej szczególnej ochrony :)
nie musi oznaczać, że wiedzieli o bakteriach
Oczywiście, że nie musieli. Chyba nie doczytałaś , że to teoria spiskowa (w domyśle: bardziej żartem niż serio). Równie dobrze mogłaś zakwestionować, że św. Piotr posługuje się jakimiś papierami :)
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Pisał jakieś listy, z biegiem czasu mógł łyknąć taką nowinkę jak papier. ;-)
Babska logika rządzi!
Doczytałem, ale nie trzeba wierzyć w teorię spiskową, by o niej dyskutować :-)
Tak mi się przypomniało: w “Achaji” jest w którymś momencie ciekawy fragment, gdy istota stworzona przez jednego z bogów tłumaczy magowi ze świata low fantasy czym jest wirus ;-)
Doczytałem
To było do Finkli :)
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Większa część opowiadania mi się podobała. W zasadzie aż do momentu, w którym zaczęły się okołoreligijne dywagacje było nieźle – postaci Georginy i Rudolfa bardzo sympatyczne. Czuć między nimi chemię – lub raczej antychemię, zważywszy, że potrafią kłócić się o wszystko ;)
Natomiast później, kiedy zaczyna się fabularnie zupełnie zbędna dyskusja o religii i duszach, tekst traci tempo i bezpretensjonalny urok i zaczyna nudzić.
Nie do końca przekonuje mnie też przeskok między bohaterami. Początek opowiadania sugeruje, że perypetie Erwina i Smartusia będą główną osią fabularną, tymczasem dość szybko Erwina eksmitujesz do szkoły, Smartusia do weterynarza i schodzą obaj na drugi plan, a ich miejsce jako protagonistów zajmują rodzice. Co ostatecznie nie jest samo w sobie złe – jak już wspomniałam, G. i R. to najjaśniejsze punkty tekstu.
Gdzie tu kryje się fantastyka?
Puenta wypada dość płasko; zupełnie jakby podyktował ją tytuł.
Wykorzystanie hasła konkursowego:
Dzięki za udział w konkursie.
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Dziękuję za wizytę i komentarz! Nie sądziłem, że ktoś się tu jeszcze pojawi. Wiele z uwag krytycznych pojawiało się już w poprzednich komentarzach; mając na uwadze ich statystyczną powtarzalność, zastanawiałem się nawet, czy opka nie przekonstruować, lecz jeszcze nie zdecydowałem, czy warto, czy też raczej to strata czasu; arcydzieła z tego to się zrobić nie da :)
zupełnie zbędna dyskusja o religii i duszach
Postaci Georginy i Rudolfa (które uważasz za “bardzo sympatyczne”) zostały skonstruowane na faktycznych sylwetkach rodziców Erwina Schrodingera (z dokładnością do zachowanej wiedzy historycznej o nich). Małżonkowie faktycznie byli różnych wyznań (on katolik, ona protestantka), dlatego uznałem za wiarygodne i prawdopodobne, że te różnice mogły być źródłem niezgody, czy wręcz konfliktów. Skoro motywem głównym jest to, że żyli “jak pies z kotem”, trudno mi było od tego wątku się powstrzymać, zwłaszcza że należę do tych, którzy takie dyskusje lubią; mam świadomość, że sporo też jest takich, co ich nie cierpią, czasem wręcz alergicznie, ale nie umiem pisać “dla wszystkich” :)
Gdzie tu kryje się fantastyka?
Oto jest pytanie :) Widzę, że to kluczowy problem bywalców tego vortalu (obok poprawności gramatycznej). Bada się tekst pod tym kątem jak “zawartość cukru w cukrze”. Motyw fantastyczny jest w tym, że przeniosłem rodzinę Schrodingerów z przełomu XIX i XX wieku w drugą dekadę wieku XXI i tej wersji będę się nadal i kurczowo trzymał mimo że oberwałem za to twierdzenie cięgi :) Że niby “Nie ma w tym tekście bezpośredniego, fantastycznego elementu, jakim byłoby dosłowne przeniesienie w czasie. gadżetu lub magii”. Czyli brakuje łopatologii. Bo czytelnik nie umie się domyślić za pomocą podrzuconych przez autora gadżetów technologicznych, że rodzina Schrodingerów egzystuje w początkach XXI wieku – a jeśli się już domyślił, to żąda infodumpa jak to się technicznie stało. Mnóstwo utworów zaliczanych do fantastyki jak najbardziej) opisuje jakąś alternatywną rzeczywistość i nie ma najmniejszej wzmianki o “technologii” (czy to jakiś świat równoległy, czy czyjeś marzenia senne, czy może inna bliźniacza planeta, etc.)
Puenta wypada dość płasko; zupełnie jakby podyktował ją tytuł.
W rzeczy samej :) Pozdrawiam!
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
– Biedne stworzenie! – rozczuliła się, przytuliwszy kotka,
Słowo “rozczuliła” chyba nie jest mówieniem więc czy nie powinno być ?
– Biedne stworzenie! – Rozczuliła się, przytuliwszy kotka,
Wybaczcie. wczytuje się czasami w “jak pisać dialogi” stąd ta moja wątpliwość. Opowiadanie przeczytałem i …………………… nie poruszyło mnie.
nie ma
Arko:), dla mnie rozczuliła się to ton pobrzmiewający w głosie, a nie zachowanie. Przytulił – zachowanie. Aczkolwiek pewnie można byłoby dyskutować.
I dobrze, że się wczytujesz:)
Ciekawi mnie? podrzuć tytuł opowiadania, które Ciebie poruszyło, jeśli chcesz, naturalnie.
Tsole, przepraszam za offtopowanie:(
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Ok. Nie poruszyło ale zainteresowało. W komentarzach moich jest co mnie zainteresowało. Krytykę przeczytałem wyżej i jest wyczerpująca. Dodam, że te eksperymenty myślowe z kotem jak i diabłem Maxwella do mnie zupełnie nie przemawiają. Np. jak pobrać jeden atom ?. Ok, jeszcze to ujdzie ale za wiki
“Czasami ze względów praktycznych i tylko w technice przyjmuje się w przybliżeniu, że całkowity rozpad danego radionuklidu następuje po czasie równym pięciu czasom połowicznego rozpadu (to znaczy gdy aktywność spadnie do poziomu 1/32 aktywności początkowej).”
Np. dla pewnego izotopu Aktynu, ten czas wynosi ok. 120 sekund. Przyjmuje się więc, że po 6 minutach ten atom ulegnie rozpadowi więc kot zacznie wdychać truciznę. Dla pewności dorzućmy jedną godzinę – skoro ten rozpad to probalistyka – i …………. nie ma bata. Po godzinie Kot jest na pewno martwy.
Edit: 5 x 120 sek = 10 minut a nie 6. Jak ktoś zechce to niech godzinę zamieni na 2 dni.
nie ma
Arko, eksperymenty myślowe “przeprowadza się” w przypadku gdy na pytanie nie można znaleźć odpowiedzi popartej naukowymi faktami lub przeprowadzenie eksperymentu jest możliwe teoretycznie ale nie praktycznie. Zdarza się, że są one zaczynem odkrycie czy nawet rewolucji w nauce, np. eksperyment myślowy EPR i splątanie kwantowe.
Asylum, zawsze jestem rad, gdy pojawiasz się pod moimi tekstami. Nawet jeśli będziesz pisać lata świetlne od ich tematu, będę z tego powodu szczęśliwy :)
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Arko, jeszcze się nie wylogowałam, więc odpowiem. Jeden atom badać – możliwe:)
Reszty weryfikować nie będę. A kot w ogóle nie jest ani martwy, ani żywy – dodam. To obserwator decyduje, czyli pomiar. Probabilistyka nie ma tu nic do rzeczy, jakieś przybliżenie. W jednym procencie jest na Marsie, w innym na planecie w galaktyce Andromedy.
Edit: Dzięki, Tsole, bom niepewna co i jak czynić wypada.
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Powiało Vonnegutem i jego “Syrenami z Tytana”. ;-)
Babska logika rządzi!
Fantastyka – dyskusyjna, jestem w gronie tych, którzy uważają, że jednak to trochę za mało
Wykorzystanie hasła konkursowego – w porządku :)
tsole – w zasadzie mogłabym się podpisać pod komentarzem gravel, bo mamy bardzo podobne odczucia. Do momentu rozważań religijnych jest fajnie, wciągająco i przez tekst się płynie. Potem klimat nieco siada. I nie chodzi o to, że ja coś mam przeciw rozważaniom religijnym, nie. Tylko o to, że według mnie umieściłeś ich zbyt wiele, stają się główną osią dyskusji między małżonkami. Owszem, sytuacja, w której się znaleźli, na pewno prowokowałaby do takich rozmów, ale nie sądzę, że aż tak (w sensie co Papież powiedział itd.). Może gdyby były krótsze i poprzetykane jakimiś “wypominaniami” z życia codziennego, to wyszłoby naturalniej? Bo w takiej formie, w jakiej jest, to dla mnie za wiele kawy na ławę.
Zaskoczyła mnie też nagła “zamiana miejsc” Georginy i Rudolfa, jakoś mnie nie przekonała. Może dlatego, że na podstawie wcześniejszej historii już sobie ich w głowie “poukładałam” i tu takie bęc. No nic, trudno ;)
Sama opowieść napisana bardzo sprawnie, wciągnęła (z przerwami ;)) do samego końca, który był bardzo, bardzo mocny i bardzo, bardzo smutny :(
Ale ten jeden fragment mną wstrząsnął:
Zaskoczona Georgina nie potrafiła wykrztusić z siebie słowa.
– Idź sam sprawdź! – zaproponował synowi Rudolf, pragnąc zapobiec kłopotliwemu milczeniu.
Erwin wyskoczył jak z procy i zniknął w czeluściach zejścia do piwnicy.
– Idiota! – warknęła Georgina Rudolfowi w twarz i pobiegła za synem, lecz omal się nie zderzyła z nim w drzwiach.
:O
W piwnicy leży martwy kot. Idź, sam sprawdź??? :O :O :O Jakby mój mąż coś takiego odwalił, to chyba nie byłoby takiego miejsca, w którym mógłby się schronić przed moim gniewem. Empatia minus miliard. :O Wiem, że to było potrzebne do końcowej sceny (fantastycznej moim zdaniem), ale wolałabym, gdyby chłopiec na przykład najpierw spytał matkę, a potem, nie mogąc się powstrzymać, pobiegł do drzwi. I wtedy finał.
Warsztatowo bez zarzutu.
Podsumowując – gdyby było więcej fantastyki, a mniej rozważań, byłabym bardziej zadowolona :)
Dziękuję za udział w konkursie!
Iluzja: A ja dziękuję za wizytę i ciekawy komentarz!
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Mnie nie porwało :(
Przynoszę radość :)
Może to i lepiej… :)
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię