- Opowiadanie: Nikolzollern - Szaber sakralny

Szaber sakralny

To opo­wia­da­nie jest osa­dzo­ne w re­aliach uni­wer­sum “Przy­pad­ków Fre­de­ga­ra von Stet­te­na”. Sta­no­wi wtrą­co­ną, wspo­mnie­nio­wa opo­wieść w II tomie Przy­pad­ków (w książ­ce na­zy­wa się “Opo­wieść ka­pe­la­na”). Wol­fgang von  Stet­ten jest ojcem Fre­de­ga­ra. Ow­szem, tekst jest frag­men­tem, ale sta­no­wi za­mknię­tą ca­łość, więc ozna­czy­łem ją jako opo­wia­da­nie. Jest w nim pe­wien wątek au­to­bio­gra­ficz­ny, gdyż czer­pa­łem na­tchnie­nie ze swo­jej wy­ciecz­ki do Pragi, od­by­tej przed dwoma laty.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Szaber sakralny

Gajus Kry­spus, drugi in­ży­nier hi­per­na­pę­du, uśmiech­nął się dra­pież­nie i za­wa­diac­ko za­krę­cił spi­ra­lę nad Hrad­cza­na­mi. Sie­dzą­cych po pra­wej stro­nie przy­ci­snę­ło do ścia­ny, sie­dzą­cych po lewej nie wy­rzu­ci­ło z fo­te­li tylko dzię­ki pasom. Le­żą­ce po­środ­ku puste skrzy­nie za­zgrzy­ta­ły na pod­ło­dze. Lą­dow­nik szyb­ko wy­tra­cał pręd­kość, lecz kiedy wieża ka­te­dry św. Wita mi­gnę­ła za bu­la­jem w od­le­gło­ści ja­kichś pię­ciu me­trów, prze­że­gna­li się wszy­scy pa­sa­że­ro­wie, nawet ci mniej po­boż­ni.

– Bez prze­sa­dy, Ga­ju­sie – rzu­cił do pi­lo­ta Wol­fgang von Stet­ten.

– Spo­koj­nie, ka­pi­ta­nie, je­ste­śmy prak­tycz­nie na miej­scu.

Lą­dow­nik za­wisł w po­wie­trzu i, po­wo­li wi­ru­jąc, za­czął opa­dać na we­wnętrz­ny dzie­dzi­niec pra­skie­go Hradu.

– Do­brze, że Ru­stem zo­stał na „Un­di­ne”. Szlag by go tra­fił, gdyby zo­ba­czył, w co się pa­ku­je­my! – Xa­vier Ruiz, po­kła­do­wy in­for­ma­tyk o po­wierz­chow­no­ści por­to­we­go rze­zi­miesz­ka, wy­szcze­rzył zęby.

– Mają tu chyba z ty­siąc zbroj­nych, do­oko­ła wi­dzia­łem wozy pan­cer­ne – rzekł naj­star­szy uczest­nik wy­pra­wy, oso­bi­sty sługa ka­pi­ta­na, si­wo­wło­sy „wujek Al”.

– To do­brze – po­wie­dział ka­pi­tan – po­mo­gą nosić skrzy­nie.

– Skoro tak uwa­żasz, panie – wes­tchnął stary sługa.

– Się zo­ba­czy – od­rzekł von Stet­ten, głasz­cząc przy­strzy­żo­ną w szpic bród­kę.

Płozy lą­dow­ni­ka do­tknę­ły bruku dzie­dziń­ca i po­jazd za­marł. Sil­ni­ki ha­mul­co­we fuk­nę­ły wzbi­wszy chmu­rę kurzu i za­mil­kły. Za­pa­dła pełna na­pię­cia cisza. Kry­spus wzmoc­nił osło­ny ener­ge­tycz­ne i na­ci­snął guzik go­to­wo­ści bo­jo­wej. Wszyst­kie bu­la­je zo­sta­ły za­sło­ni­ęte przez pan­cer­ne po­kry­wy, a na dachu po­ja­wi­ła się pół­ku­li­sta bez­za­ło­go­wa wie­życz­ka dział­ka la­se­ro­we­go. Czuj­ni­ki życia wy­ka­za­ły obec­ność setek ludzi w po­sta­ci zie­lo­nych punk­ci­ków, cha­otycz­nie krą­żą­cych po wszyst­kich kon­dy­gna­cjach za­bu­do­wań ota­cza­ją­cych dzie­dzi­niec .

Wol­fgang von Stet­ten po­kle­pał swój ar­ke­buz ma­szy­no­wy. To była pięk­na broń, cięż­ka wpraw­dzie i ma­ją­ca zbyt wiele czę­ści fa­brycz­nych, ale kunsz­tow­nie ozdo­bio­na, od in­kru­sto­wa­nej ma­ci­cą per­ło­wą i ko­ścią he­ba­no­wej kolby po wylot czer­nio­nej, na­bi­ja­nej sre­brem lufy. Her­bo­wy smok zwi­jał się na okrą­głym ma­ga­zyn­ku, miesz­czą­cym sie­dem­dzie­siąt naboi.

Do lą­dow­ni­ka nikt nie strze­lał. Na dzie­dziń­cu było pusto, tylko przy głów­nym wej­ściu widać było go­rącz­ko­wą ak­tyw­ność.

– Szy­ku­ją ko­mi­tet po­wi­tal­ny – ob­ja­śnił ka­pi­tan – pod­nieść za­sło­ny!

Czwór­ka żoł­nie­rzy w pa­rad­nych mun­du­rach śpiesz­nie roz­wi­ja­ła czer­wo­ną ścież­kę dy­wa­no­wą. Ko­lej­ni żoł­nie­rze wy­bie­ga­li z pa­ła­cu i usta­wia­li się wzdłuż niej.

– Otwórz bocz­ne drzwi, kiedy do­to­czą tu swój dywan – po­wie­dział Stet­ten, od­da­jąc ar­ke­buz Ru­izo­wi i po­pra­wia­jąc ko­ron­ko­wy koł­nierz wamsu – Czas wyjść, grzecz­ność wy­ma­ga – dodał, wi­dząc zbli­ża­ją­cą się tro­chę nie­pew­nym kro­kiem grupę ofi­cje­li.

Wy­szli na gra­ni­to­we płyty zam­ko­we­go dzie­dziń­ca. Stet­ten z ra­pie­rem u boku sta­nął zaraz przy drzwiach i cze­kał na de­le­ga­cję, wspie­ra­jąc lewą dłoń na rę­ko­je­ści. Kry­spus i drugi po­moc­nik Heise z ar­ke­bu­za­mi ma­szy­no­wy­mi, non­sza­lanc­ko wi­szą­cy­mi na pier­si, sta­nę­li po bo­kach. Pre­zy­dent de­le­ga­cji dał znak do­wód­cy stra­ży ho­no­ro­wej, ten wy­krzyk­nął ko­men­dę. Od­dział sta­nął na bacz­ność i za­pre­zen­to­wa­ł broń. Ofi­cje­le zbli­ży­li się. Dwaj pa­no­wie i nie­wia­sta, która była w tym dzi­wacz­nym świe­cie mi­ni­strem wojny, wy­glą­da­li nie­tę­go. Pre­zy­dent, idący na czele, za­trzy­mał się w za­się­gu ręki Stet­te­na i wy­ko­nał nie­pew­ny ruch, jakby chciał uści­snąć przy­by­szo­wi dłoń, ale się po­wstrzy­mał, nie wie­dząc, jak ko­smi­ci za­re­agu­ją na ten gest. Wol­fgang miał ocho­tę za­mar­ko­wać sy­me­trycz­ny gest, a na­stęp­nie po­gła­skać swą spi­cza­stą bród­kę, zo­sta­wia­jąc pre­zy­den­ta sto­ją­ce­go z wy­cią­gnię­tą ręką. Uznał jed­nak, że nie chce upo­ka­rzać tego jesz­cze nie­daw­no waż­ne­go czło­wie­ka, który z każdą ko­lej­ną mi­nu­tą coraz bar­dziej sta­wał się nikim. Po chwi­li nie­zręcz­nej ciszy głowa pań­stwa prze­mó­wił w ję­zy­ku, który au­to­ma­tycz­ny trans­la­tor roz­po­znał jako an­giel­ski.

– Ro­zu­miem, że pa­no­wie przy­by­li, by prze­jąć wła­dzę. Za­pra­szam do sie­dzi­by rządu, aby spo­rzą­dzić od­po­wied­ni pro­to­kół…

– Po wła­dzę nie­ba­wem ktoś się zgło­si, to mogę panu zagwa­ran­to­wać – od­rzekł Stet­ten w lo­kal­nej wer­sji ril­gerdz­kie­go, zna­nej tu jako nie­miec­ki – i do­brze, jeśli to bę­dzie ktoś jeden. Co się tyczy nas, to przy­by­li­śmy za­bez­pie­czyć pewne rze­czy, żeby się nie do­sta­ły w nie­po­wo­ła­ne ręce.

– Cho­dzi panu o in­sy­gnia kró­lew­skie? O do­ku­men­ty? – za­py­tał po nie­miec­ku pre­mier.

– O re­li­kwie. – Ka­pi­tan ski­nął głową w stro­nę ka­pli­cy św. Krzy­ża.

– O te… kości? – ode­zwa­ła się zdu­mio­na mi­ni­ster obro­ny. – Po co?

– Le­piej nie pytać. – szyb­ko i cicho po­wie­dział do niej pre­zy­dent po cze­sku – Chcą, to niech biorą.

Stet­ten za­stu­kał w kor­pus lą­dow­ni­ka. Klapa tyl­ne­go wej­ścia się pod­nio­sła i po­zo­sta­li za­ło­gan­ci jęli wy­cią­gać skrzy­nie.

Szyk stra­ży ho­no­ro­wej za ple­ca­mi ofi­cje­li za­czął się chwiać. Żoł­nie­rze co rusz zer­ka­li na dziw­nych przy­by­szów.

– Od­po­wiem pani – po­wie­dział Wol­fgang – tylko to jest w wa­szym świe­cie uni­kal­ne.

– Re­li­kwie? Te re­li­gij­ne za­bo­bo­ny? – nie mogła się na­dzi­wić mi­ni­ster.

– Wcie­le­nie i to, co się z nim wiąże. Tylko po tej pla­ne­cie Bóg cho­dził w ludz­kiej po­sta­ci. I nie radzę na­zy­wać tego za­bo­bo­nem, bo ktoś może po­trak­to­wać to jako bluź­nier­stwo i przy­bić pani język do czoła. Gwoź­dziem. – Ka­pi­tan zro­bił efek­tow­ną pauzę, de­lek­tu­jąc się wi­do­kiem osłu­pia­łych z wra­że­nia ofi­cje­li. – Po­trze­bu­ję kilku ludzi do no­sze­nia skrzyń – dodał po chwi­li.

Pre­zy­dent rzu­cił kilka słów do do­wód­cy warty ho­no­ro­wej, który na­tych­miast wy­zna­czył ośmiu gwar­dzi­stów do dys­po­zy­cji przy­by­szów. Wzmoc­nie­ni żoł­nie­rza­mi za­ło­gan­ci udali się do ka­pli­cy, zo­sta­wiw­szy ka­pi­ta­na, Kry­spu­sa i Heise w to­wa­rzy­stwie władz re­pu­bli­ki. Warta ho­no­ro­wa utra­ci­ła szyk i zmie­ni­ła się w gniew­nie bu­czą­cy tłu­mek, który na próż­no pró­bo­wał uci­szyć do­wód­ca.

Pre­mier o­tarł pot z czoła.

– Być może pa­no­wie ze­chce­cie wejść do środ­ka i skosz­to­wać na­sze­go piwa? – za­py­tał.

– Dzię­ku­ję, po­ga­wę­dzi­my tutaj, póki moi lu­dzie będą ra­bo­wać wasze skar­by na­ro­do­we. Widzę, że nie­któ­rzy z tu­tej­szych zbroj­nych mają dość dumy, by spró­bo­wać nam prze­szko­dzić. Piwo weź­mie­my na wynos.

Pre­zy­den­to­wi naj­wy­raź­niej za­schło w gar­dle, bo ner­wo­wo prze­łknął ślinę. Z góry do­biegł grzmot nisko le­cą­ce­go lą­dow­ni­ka.

– Może to wła­śnie ktoś po wła­dzę. – po­wie­dział Wol­fgang – Na­wia­sem mó­wiąc, nie musi pan jej od­da­wać. Ma pan zamek, ka­te­drę, ludzi i in­sy­gnia pod ręką, poza tym jest pan miej­sco­wy. Co prze­szkadza panu ob­wo­łać się kró­lem? Ktoś z na­szych na pewno do pana przy­sta­nie, jeśli okaże się pan dość hojny. Tro­chę od­po­wied­niej broni znaj­dzie się w pa­ła­cu Schwa­rzen­ber­ga. Nie żar­tu­ję. Nie chce pan? A pan? Może pani?

Błę­kit nieba w róż­nych kie­run­kach prze­ci­na­ły ter­micz­ne ślady zni­ża­ją­cych się stat­ków w po­sta­ci świe­cą­cych smug.

– Szko­da… tego kraju. –Stet­ten wzru­szył ra­mio­na­mi. – Cze­ka­ją was cie­ka­we lata.

Z ka­pli­cy truch­tem przy­biegł Ruiz.

– Ka­pi­ta­nie!

– Jakiś pro­blem, Xa­vier?

– Nie żeby pro­blem, ka­pi­ta­nie…

– To co?

– Tam są re­li­kwie, a my kim je­ste­śmy, żeby tak łap­ska­mi…

– Jezu! I ty to mó­wisz, zbóju! – zi­ry­to­wał się Stet­ten – Je­steś ostat­nim, po kim spo­dzie­wał­bym się skru­pu­łów re­li­gij­nych. Znajdź ka­pła­na, macie tu ko­ściół prze­cież! Po­zo­sta­li niech ła­du­ją resz­tę, co tam można łap­ska­mi. Żwawo! Nie po­do­ba mi się ten ruch na górze! Heise, idź z nim!

Heise i Ruiz po­bie­gli w stro­nę ka­te­dry. Wła­dze ko­na­ją­cej re­pu­bli­ki z re­zy­gna­cją pa­trzy­ły, jak się od­da­la­ją.

– A pan, ka­pi­ta­nie, na pewno nie chce zo­stać kró­lem? Byłby pan równy kró­lo­wi Gil­lio­ma­ru – za­ga­ił Kry­spus – Wy­star­czy wy­cią­gnąć rękę…

– Wła­śnie, wy­star­czy wy­cią­gnąć rękę, a potem się za­cznie: naj­pierw trze­ba się obro­nić przed kon­ku­ren­cją, która na pewno przy­bę­dzie, jeśli już nie przy­by­ła, trze­ba mieć dość zbroj­nych, by na­rzu­cić swoją wła­dzę ca­łe­mu, choć i nie­du­że­mu, kra­jo­wi, trze­ba zna­leźć dość za­ufa­nych ludzi, by rzą­dzi­li na miej­scu, a nie mam was tylu, choć­bym wszyst­kich zaraz uczy­nił ba­ro­na­mi. Trze­ba wy­ła­pać oprysz­ków, dać pod­da­nym względ­ne po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa i wy­my­ślić, z czego te kilka mi­lio­nów bę­dzie żyć, co robić, co jeść i gdzie spać, bo zaraz ich świat szlag trafi. Zo­sta­nę kró­lem i wszy­scy za­czną wy­cią­gać do mnie ręce! Dzię­ku­ję! Wolę być tym, kim je­stem i nie­źle się ob­ło­wić, nie bio­rąc na sie­bie żad­nej od­po­wie­dzial­no­ści.

– Ro­zu­miem, ka­pi­ta­nie. – wes­tchnął roz­cza­ro­wa­ny Kry­spus, któ­re­mu już ma­rzyły się ba­ro­now­ski tytuł i przy­go­da zdo­byw­cy.

 

Oj­ciec Mi­ko­łaj jesz­cze nigdy nie pra­co­wał na ta­kich ob­ro­tach. Nigdy nie czuł się tak speł­nio­ny, jak w tych cza­sach po­wszech­ne­go za­gu­bie­nia. Miał wra­że­nie, że od­na­lazł się wła­śnie wtedy, gdy wszy­scy się po­gu­bi­li.

Wy­ru­szył na urlop do Pragi, nie mogąc usie­dzieć w domu, opu­sto­sza­łym po śmier­ci żony, i zno­sić wszyst­kich tych współ­czu­ją­cych spoj­rzeń swo­ich ko­cha­nych pa­ra­fian. Mógł oczy­wi­ście po­je­chać do ja­kie­goś klasz­to­ru, ale nie pra­gnął ciszy i sku­pie­nia – chciał po­szwędać się po wiel­kim i pięk­nym mie­ście, po­zwie­dzać muzea i świą­ty­nie, ano­ni­mo­wy w wie­lo­ję­zycz­nym tłu­mie tu­ry­stów. Wra­że­nia miał dziw­ne – ko­ścio­ły w roli pi­ra­mid zwie­dza­nych przez azja­tyc­kich tu­ry­stów, ro­bią­cych pa­miąt­ko­we zdję­cia na tle oł­ta­rzy. Pra­wie nie­zau­wa­żal­ni w masie cu­dzo­ziem­ców miej­sco­wi przy­po­mi­na­li egip­skich Ara­bów, za­ra­bia­ją­cych na sta­ro­żyt­nej kul­tu­rze, z którą nic ich nie łączy. Ro­zu­miał, że rze­czy­wi­stość jest bar­dziej zło­żo­na i nie wolno ge­ne­ra­li­zo­wać su­biek­tyw­nych wra­żeń, nie­mniej nie opusz­cza­ło go po­czu­cie nie­bez­piecz­ne­go prze­chy­le­nia tego świa­ta i że nie­ba­wem z nim coś się sta­nie.

Po trzech dniach od jego przy­jaz­du – stało się. Go­to­wał sobie jajko w kuch­ni ta­nie­go ho­ste­lu, przy akom­pa­nia­men­cie wiecz­nie ga­da­ją­ce­go te­le­wi­zo­ra i ła­ma­nej an­gielsz­czy­zny ha­ła­śli­wej mło­dzie­żo­wej mię­dzy­na­ro­dów­ki. Nagle, w środ­ku ero­tycz­nej re­kla­my mę­skie­go dez­odo­ran­tu, pro­gram zo­stał prze­rwa­ny. Na ekra­nie po­ja­wił się star­sza­wy facet w ubra­ny na póź­no­śre­dnio­wiecz­ną modłę i za­czął pe­ro­ro­wać w ję­zy­ku przy­po­mi­na­ją­cym nie­miec­ki. Ana, bra­zy­lij­ska Mu­lat­ka, bę­dą­ca wów­czas w po­sia­da­niu pi­lo­ta, z iry­ta­cją prze­łą­czy­ła kanał i zro­bi­ła to kilka razy z rzędu, cią­gle na­tra­fia­jąc na tego fa­ce­ta. Wtedy Mu­ham­med, nie­miec­ki Turek, kazał wszyst­kim się za­mknąć i za­czął słu­chać. Po paru mi­nu­tach rzekł:

– To ja­kieś jaja! On gada, że po na­szej Ziemi cho­dził Wcie­lo­ny Bóg i że odtąd Zie­mia bę­dzie na­le­ża­ła do ja­kiejś Rze­szy! Kró­lo­wie Ziemi mają zło­żyć hołd ich ce­sa­rzo­wi, a kraje z „pod­łym” ustro­jem po pro­stu się pod­dać.

– Ktoś hack­nął te­le­wi­zję i tyle – po­wie­dział Tomek, młody Polak, mię­dzy ły­ka­mi piwa, które po­cią­gał z pusz­ki.

– Jeśli to mają być ko­smi­ci – prych­nę­ła jego dziew­czy­na – to dla­cze­go ten facet wy­glą­da jak z „Gry o Tron”?

– A ma wy­glą­dać jak ci z „Dnia Nie­pod­le­gło­ści?” Czy ze „Star Treka”? – za­py­tał Chor­wat Marko.

– Jak już mieli bawić się w ko­smi­tów, to ro­bi­li­by to jak na­le­ży! A ci we­pchnę­li się do te­le­wi­zji z taką fu­szerą! – bu­rzy­ła się Ana – Na­praw­dę!

– Był w Ame­ry­ce taki facet, co zro­bił w radiu słu­cho­wi­sko o in­wa­zji z Marsa, a lu­dzie po­my­śle­li, że to re­por­taż na żywo, za­czę­ła się pa­ni­ka. – po­wie­dzia­ła Laura, Fi­li­pin­ka ze Szwe­cji.

– Na­zy­wał się Orson Wel­les. – wy­ka­zał się eru­dy­cją Tomek – To była dobra ro­bo­ta! Nie taka lipa jak to coś!

W kuch­ni roz­go­rza­ła dys­ku­sja na temat tego, jak na­le­ży urzą­dzać „in­wa­zje ko­smi­tów”. Mło­dzi lu­dzie sy­pa­li po­my­sła­mi, krzy­cze­li jeden przez dru­gie­go i śmia­li się. Je­dy­nie Mu­ham­med nie uczest­ni­czył w ogól­nej za­ba­wie. Pod­szedł do te­le­wi­zo­ra i uważ­nie słu­chał prze­mó­wie­nia śre­dnio­wiecz­ne­go ko­smi­ty, które po­wtó­rzo­no trzy­krot­nie. Po kilku mi­nu­tach bia­łe­go szumu ka­na­ły od­zy­ska­ły kon­tro­lę nad emi­sją i wszę­dzie za­czę­ło się ner­wo­we za­sta­na­wia­nie nad tym, co przed chwi­lą za­szło.

Młody Turek po­wo­li od­wró­cił się do to­wa­rzy­stwa i po­wie­dział:

– Nie je­stem pe­wien.

– Czego? – spy­ta­ło kilka gło­sów.

– Że to lipa.

„Ani ja” – po­my­ślał oj­ciec Mi­ko­łaj, wy­rzu­ca­jąc sko­rup­ki do kosza.

 

Trzy dni dane ludz­ko­ści przez ko­smi­tów prze­mi­nę­ły na tle me­dial­ne­go zgieł­ku na temat, kto stoi za bez­pre­ce­den­so­wym wła­ma­niem do te­le­wi­zji ca­łe­go świa­ta. Jedni po­waż­ni po­li­ty­cy wy­po­wia­da­li się o za­gro­że­niu ze stro­ny ra­dy­kal­nych tra­dy­cjo­na­li­stów i chrze­ści­jań­skich eks­tre­mi­stów, inni twier­dzi­li, iż „hi­gh­ly li­ke­ly”to ko­lej­na ro­syj­ska próba de­sta­bi­li­za­cji de­mo­kra­cji za­chod­niej, choć te­le­wi­zja ro­syj­ska zo­sta­ła tak samo zhack­owana, jak po­zo­sta­łe. W roz­ma­itych talk sho­wach snuto wsze­la­kie teo­rie spi­sko­we, ale zwo­len­ni­cy hi­po­te­zy, że to na­praw­dę ko­smi­ci, sta­no­wi­li ab­so­lut­ny mar­gi­nes.

 Na uli­cach zwo­len­ni­ków tej opi­nii było nieco wię­cej, ale na życie pra­skich tu­ry­stów to nie miało du­że­go wpły­wu. Spo­śród gości ho­ste­lu tylko Mu­ham­med po­je­chał do domu wcze­śniej. Oj­ciec Mi­ko­łaj od­no­to­wał nie­ja­ki wzrost licz­by mo­dlą­cych się w ko­ścio­łach, ale nie był pe­wien, czy to nie jest przy­pa­dek. Tak dzia­ło się do wie­czo­ru dru­gie­go dnia, kiedy miał miej­sce „prze­ciek” in­for­ma­cji, że to kon­tro­wer­syj­ne prze­mó­wie­nie zo­sta­ło nada­ne z ko­smo­su, z wy­so­kiej or­bi­ty Ziemi, gdzie wy­kry­to kilka po­dej­rza­nych obiek­tów.

Dys­ku­sja sku­pi­ła się teraz wokół tego, do kogo na­le­żą te obiek­ty, czy to zno­wuż kno­wa­nia Rosji lub Chin, czy są to fak­tycz­nie przy­by­sze z ko­smo­su, któ­rzy z ja­kichś nie­wy­tłu­ma­czal­nych po­wo­dów po­słu­gu­ją się, jak wy­ka­za­ła eks­per­ty­za lin­gwi­stycz­na, czter­na­sto­wiecz­nym dol­no­nie­miec­kim. Ta oko­licz­ność była naj­bar­dziej dez­orien­tu­ją­ca, bo nijak miała się do po­wszech­nej „wie­dzy” o ko­smi­tach.

 Za­uwa­żo­na na wy­so­kiej or­bi­cie „eska­dra” też nie spra­wia­ła wra­że­nia groź­nej siły. Ktoś mądry po­wie­dział, że ul­ti­ma­tum ko­smi­tów zo­stało wy­sto­so­wa­ne wła­śnie po to, by zo­stało zi­gno­ro­wa­ne, ale ten głos uto­nął w me­dial­nym zgieł­ku.

Trze­ci dzień minął na ro­bie­niu za­kła­dów, czy na­za­jutrz na­stą­pi in­wa­zja. Te­le­wi­zje i radia urzą­dza­ły gło­so­wa­nia on­li­ne, a go­ście pro­gra­mów po­pi­sy­wa­li się dow­ci­pami, choć miny mieli nie­pew­ne. Nie­któ­re stu­dia za­pra­sza­ły na­wie­dzo­nych ufo­lo­gów i sek­cia­rzy, zwia­stu­ją­cych ry­chły Ar­ma­ge­ddon. Tra­fia­ły się na­praw­dę barw­ne po­sta­cie. Oj­ciec Mi­ko­łaj za­pa­mię­tał młodą ko­bie­tę z ciem­ny­mi roz­wia­ny­mi wło­sa­mi i gnie­wem w prze­past­nych czar­nych oczach, w któ­rych jed­nak nie do­strze­gał sza­leń­stwa. Ko­bie­ta krzy­cza­ła i wy­my­śla­ła obec­nych od bez­myśl­nych ga­piów a potem we łzach ucie­kła ze stu­dia. Zo­ba­czyw­szy to, Ana pod­nio­sła się i ru­szy­ła ku wyj­ściu, zo­sta­wiając nie­do­pi­tą kawę…,. Na py­ta­nie Tomka i Kasi, dokąd się wy­bie­ra, po­wie­dzia­ła: „do ko­ścio­ła”, przy­pra­wia­jąc pol­ską parę o praw­dzi­we zdu­mie­nie, gdyż przed­tem dała się po­znać jako an­ty­kle­ry­kal­na fe­mi­nist­ka.

„A czemu ja łażę po mie­ście w cy­wi­lu?” – po­my­ślał oj­ciec Mi­ko­łaj i nagle zro­zu­miał, że chyba już nie wróci do swo­jej pa­ra­fii w Ko­zło­wie die­ce­zji twer­skiej. Wszyst­kie plany już na na­stęp­ny dzień zo­sta­ły w jed­nej chwi­li prze­sta­ły być ak­tu­al­ne. Nie czuł trwo­gi. tak jak wów­czas, gdy czło­wiek po­kła­da wszel­ką uf­ność w Bogu i za­cznie żyć jed­nym dniem. Zjadł na ko­la­cję reszt­ki swo­ich za­pa­sów, wło­żył su­tan­nę i krzyż, prze­rzu­cił przez ramię stułę i wy­szedł w noc.

Praga jak zwy­kle ja­śnia­ła i mie­ni­ła się ognia­mi nie­skończonego fe­sty­nu. Ostre świa­tło wi­tryn skle­pów ju­bi­ler­skich aż ośle­pi­ało. Do­cho­dzi­ła pół­noc. Na rynku ze­brał się spory tłum „ocze­ku­ją­cych na in­wa­zję”. Pstro­ka­ta zbie­ra­ni­na ze wszyst­kich za­kąt­ków świa­ta ota­cza­ła scenę.  Ci, któ­rzy uwa­ża­li, że mają coś do po­wie­dze­nia, prze­ma­wia­li, śpie­wa­li i wy­głu­pia­li się w roż­nych ję­zy­kach. Nud­nych mów­ców prze­ga­nia­no gwiz­da­mi. W tłu­mie ksiądz zo­ba­czył licz­nych re­kon­struk­to­rów w stro­jach i zbro­jach z róż­nych epok. To­wa­rzy­stwo było nieco wsta­wio­ne i pełne en­tu­zja­zmu.

Dru­gie sku­pi­sko ocze­ku­ją­cych, jesz­cze bar­dziej pod­pi­te i chyba też na­ćpa­ne, ryt­micz­nie po­dry­gi­wa­ło, wy­da­jąc zwie­rzę­ce okrzy­ki,  przy ja­kimś po­nu­rym in­du­strial. Tłum ko­tło­wał się pod wiel­kim te­le­bi­mem, za­wie­szo­nym na ścia­nie Mu­zeum Na­ro­do­we­go. Na ekra­nie trans­mi­to­wa­no ko­lej­ne talk show z udzia­łem po­li­ty­ków i in­te­lek­tu­ali­stów z od­li­cza­niem w tle. Dla to­wa­rzy­stwa na dole chyba tyko ono miało zna­cze­nie.

Ka­płan po­sta­no­wił się do nich nie zbli­żać i skrę­cił w stro­nę We­łta­wy. Za­uwa­żył ja­kieś za­mie­sza­nie na scho­dach ko­ścio­ła św. Mi­ko­ła­ja. Pod­szedł bli­żej Na stop­niach stała or­kie­stra z in­stru­men­ta­mi, a po­ni­żej – tłum me­lo­ma­nów wy­ma­chu­ją­cych bi­le­ta­mi. Ksiądz w ko­lo­rat­ce tłu­ma­czył im coś, roz­kła­da­jąc bez­rad­nie ręce. Oj­ciec Mi­ko­łaj zro­zu­miał, że mo­dlą­cy się w środ­ku od­ma­wia­ją opusz­cze­nia świą­ty­ni, gdzie ma się za­cząć za­pla­no­wa­ny kon­cert „Mi­ste­rium” Skria­bi­na.

Kątem oka ksiądz za­uwa­żył, że te­le­bim zmie­nił kolor – talk show prze­rwa­no dla pil­ne­go wy­da­nia wia­do­mo­ści. Spi­ker­ka, za ple­ca­mi któ­rej od­li­cza­ją­cy zegar po­ka­zy­wał 00:04:48, po­wie­dzia­ła, że na or­bi­cie wy­kry­to ponad ty­siąc nie­zna­nych obiek­tów, z któ­rych naj­więk­sze liczą nawet ponad trzy­sta me­trów dłu­go­ści. Wsta­wio­ne to­wa­rzy­stwo pod te­le­bi­mem na po­cząt­ku nie zwró­ci­ło uwagi na tę wieść, ale tłum ocze­ku­ją­cych in­wa­zji za­czął szyb­ko się roz­pra­szać, po­dob­nie jak i zbio­ro­wi­sko na scho­dach ko­ścio­ła.

Ksiądz ode­tchnął głę­bo­ko. „Po­szło!” – po­my­ślał.

Czas ul­ti­ma­tum upły­nął. Zegar na te­le­bi­mie do­szedł do zera. Na chwi­lę włą­czy­ło się stu­dio talk show, ale tylko po to, by po­ka­zać plecy ostat­nich ucie­ka­ją­cych uczest­ni­ków. Temat był wy­czer­pa­ny. Potem trans­mi­sja się urwa­ła i po­zo­stał je­dy­nie zegar, na­li­cza­ją­cy pierw­sze mi­nu­ty nowej epoki.

Rynek był pełen wy­stra­szo­nych ludzi, roz­pacz­li­wie ma­ca­ją­cych, dźga­ją­cych i trą­cych swoje te­le­fo­ny. Łącz­ność padła. Oj­ciec Mi­ko­łaj zo­sta­wił swoją starą nokię w ho­te­lu. Nie miał do kogo wy­dzwa­niać, chyba że do kurii bi­sku­piej, że już nie wróci. Był wy­zwo­lo­ny i gotów na każdy roz­wój wy­da­rzeń. Spo­koj­nie ob­ser­wo­wał, jak wokół pod­no­si się, po­ko­nu­jąc ba­rie­ry nie­do­wie­rza­nia, fala pa­ni­ki. Cha­otycz­ny ruch suk­ce­syw­nie ogar­niał spo­koj­nie prze­cha­dza­ją­cych się lub sie­dzą­cych przed knaj­pa­mi tu­ry­stów. Ksiądz przy­po­mniał sobie prze­czy­ta­ny kie­dyś dawno wiersz:

I jesz­cze ryczą trąby, pu­zo­ny,

Wiole za­no­szą się szlo­chem,

A już do rzę­dów zamęt skłę­bio­ny

Runął spię­trzo­nym po­pło­chem!

Było do prze­wi­dze­nia, że za chwi­lę pad­nie In­ter­net, a potem na­stą­pi pa­ra­liż trans­por­tu. Dokąd się udać? Tam, gdzie się bę­dzie dzia­ło, tylko nie w sen­sie plą­dro­wa­nia skle­pów, co za­pew­ne miało się nie­ba­wem roz­po­cząć, ale w sen­sie cze­goś hi­sto­rycz­ne­go. A zatem do Hradu.

Metro wciąż dzia­ła­ło i, o dziwo, na wzgó­rze zam­ko­we dało się wejść, choć było tam pełno woj­sko­wych. Nie wpusz­cza­li tylko na dzie­dzi­niec rzą­do­wy. W dro­dze do ka­te­dry św. Wita do ojca Mi­ko­ła­ja pod­szedł po bło­go­sła­wień­stwo pra­wo­sław­ny Serb, potem Gru­zin i Ru­mun­ka. Przy­kład oka­zał się za­raź­li­wym. Po bło­go­sła­wień­stwo po­de­szli jacyś La­ty­no­si, a za nimi Azja­ci, któ­rzy, z wy­jąt­kiem pra­wo­sław­ne­go Ja­poń­czy­ka, nie bar­dzo wie­dzie­li, o co w tym cho­dzi, ale uzna­li, że tego po­trze­bu­ją.

Oj­ciec Mi­ko­łaj już był w ka­te­drze i nie spodo­ba­ła mu się. Mimo tłumu tu­ry­stów wy­da­ła mu się pusta, nie na­mo­dlo­na. Mo­der­ni­stycz­ne wi­tra­że, z wy­jąt­kiem jed­ne­go, au­tor­stwa Al­fon­sa Muchy, były po pro­stu brzyd­kie i przy­po­mi­na­ły sła­wią­ce czło­wie­ka pracy pla­ka­ty ko­mu­ni­stycz­ne. Za naj­przy­jem­niej­sze miej­sce uznał ka­pli­cę św. Wa­cła­wa z jej póź­no­go­tyc­kim ma­lar­stwem i wy­stro­jem. Teraz od­niósł wra­że­nie, że ka­te­dra po samo skle­pie­nie jest pełna mo­dli­twy, wolno są­czą­cej się do góry przez ka­mień i da­chów­kę. Ludzi było dużo i wciąż przy­by­wa­ło. Do nie­licz­nych kon­fe­sjo­na­łów stały ko­lej­ki.

„Po­wi­nie­nem być w ka­te­drze pra­wo­sław­nej, a je­stem tu” – kon­sta­to­wał ka­płan, nie czu­jąc żad­nych wy­rzu­tów su­mie­nia, miał bo­wiem prze­świad­cze­nie, że po­szu­ku­ją­cy pla­ne­ty Wcie­le­nia ko­smi­ci przy­czy­nią się do po­pra­wy or­to­dok­sji ca­łe­go chrze­ści­jań­stwa i do­tych­cza­so­we linie po­dzia­łu wnet zmie­nią swe po­ło­że­nie. Wło­żył stułę i sta­nął przy klęcz­ni­ku nie­opo­dal kon­fe­sjo­na­łów. Młody chło­pak z tłumu pe­ni­ten­tów rzu­cił mu py­ta­ją­ce spoj­rze­nie. Oj­ciec Mi­ko­łaj ski­nął. Pro­ces ru­szył.

Czas przy spo­wie­dzi mijał szyb­ko. Ze Sło­wia­na­mi roz­ma­wiał po ro­syj­sku, z po­zo­sta­ły­mi w ko­śla­wej an­gielsz­czyź­nie. Spo­wia­da­li się też po chiń­sku, por­tu­gal­sku, w su­ahi­li oraz in­nych zna­nych Bogu ję­zy­kach. Jakoś szło, bo lu­dzie byli wy­jąt­ko­wo szcze­rzy. Jak każdy ka­płan, oj­ciec Mi­ko­łaj sły­szał w swym życiu ty­sią­ce nie­szcze­rych obiet­nic po­pra­wy, ob­łud­nych za­pew­nień o żalu za grze­chy, wy­mi­ja­ją­cych wy­znań, za­wo­alo­wa­nych oskar­żeń bliź­nie­go, zdaw­ko­wych ba­na­łów i sche­ma­tycz­nych for­mu­łek. Teraz jed­nak każdy czło­wiek od­czu­wał nad­cią­ga­ją­ce i nie­od­wra­cal­ne zmia­ny. Wy­zna­nia i łzy pły­nę­ły stru­mie­niami, a razem z nimi pły­nę­ły go­dzi­ny. Cza­sa­mi ksiądz syn­chro­ni­zo­wał się z pe­ni­ten­tem i pła­kał z nim razem.  Przez ko­lo­ro­we szyby kiep­skich, mo­der­ni­stycz­nych wi­tra­ży prze­bi­jał się świt nowej ery.

Od­gło­sy ja­kiejś nie­zna­nej tech­niki wy­trą­ci­ły ka­pła­na z rytmu, dzię­ki czemu po­czuł,  jak bar­dzo jest zmę­czo­ny. Do­koń­czył ko­lej­ną spo­wiedź, z tru­dem wy­po­wia­da­jąc mo­dli­twę roz­grze­sze­nia, i ge­stem po­wstrzy­mał ko­lej­ne­go pe­ni­ten­ta. Prze­rzu­ciw­szy stułę przez ramię wy­szedł przed por­tal ka­te­dry i z roz­ko­szą wcią­gnął rześ­kie po­ran­ne po­wie­trze. Przy­mknął oczy.

– O! Fah­rer! – usły­szał na­tych­miast.

Otwo­rzył oczy i uj­rzał ko­smi­tów. Po­znał ich po nie­spo­ty­ka­nych na Ziemi re­ne­san­so­wych pe­pe­szach, prze­wie­szo­nych przez pierś. Dwóch osob­ni­ków w czar­no-żół­tych, wy­ci­na­nych na land­sk­nech­tow­ską modłę uni­for­mach syn­chro­nicz­nie od­rzu­ci­ło broń do tyłu, uklę­kło i wy­cią­gnę­ło ku niemu zło­żo­ne na kształt łodzi dło­nie. Pro­si­li o bło­go­sła­wień­stwo.

Oj­ciec Mi­ko­łaj z na­masz­cze­niem po­bło­go­sła­wił ich zna­kiem krzy­ża. Ale zanim uświa­do­mił sobie, że praw­do­po­dob­nie jest pierw­szym ka­pła­nem, który do­peł­nił czyn­no­ści li­tur­gicz­nej nad po­za­ziem­ski­mi isto­ta­mi, zo­stał de­li­kat­nie acz sta­now­czo ujęty przez nie pod łok­cie i po­pro­wa­dzo­ny w stro­nę ka­pli­cy św. Krzy­ża.

 

Wi­dząc, że Ruiz i Heise szyb­ko po­ra­dzi­li sobie ze zna­le­zie­niem księ­dza, Wol­fgang von Stet­ten ode­tchnął z ulgą, bo czas na­glił. Po­zo­sta­wio­ny w lą­dow­ni­ku za­ło­gant na bie­żą­co mel­do­wał mu o ruchu lą­dow­ni­ków i stat­ków de­san­to­wych w pro­mie­niu stu ki­lo­me­trów przez uda­ją­cy kol­czyk ko­mu­ni­ka­tor. Mel­dun­ki były nie­po­ko­ją­ce. W nie­ca­łym ki­lo­me­trze od Hradu wy­lą­do­wał spory we­hi­kuł. Jesz­cze dwa sta­nę­ły na Wy­szeh­ra­dzie.

Na­wo­ły­wa­nia ra­dio­we świad­czy­ły o ko­lej­nych zbli­ża­ją­cych się lą­dow­ni­kach. Żaden z nich nie za­li­czał się do floty im­pe­rial­nej, ani ce­sar­skiej, ani ksią­żę­cej. Wszyst­kie na­le­ża­ły do po­mniej­szych feu­da­łów, ko­smicz­nych wa­sa­li i wa­taż­ków wsze­la­kie­go au­to­ra­men­tu. Póki wiel­kie okrę­ty wo­jen­ne miaż­dży­ły po­tę­gę mi­li­tar­ną ziem­skich mo­carstw i ob­ra­ca­ły w perzy­nę szcze­gól­nie ohyd­ne me­galo­po­li­s, na po­mniej­sze kraje od razu opa­dły roje ocho­czych do wła­dzy i łupów „młod­szych synów” dzia­ła­ją­cych na wła­sną rękę i sta­ra­ją­cych się urwać jakiś sma­ko­wi­ty kąsek. Zaraz miała się za­cząć seria cha­otycz­nych po­ty­czek, prze­cho­dzą­ca w nie mniej cha­otycz­ną, pełną zdrad i krót­ko­trwa­łych so­ju­szy, wojnę po­dzia­łu. Taka wojna bę­dzie trwa­ła do skut­ku, aż na tro­nach no­wych domen za­sią­dą naj­sil­niej­si i naj­wy­tr­wal­si z przy­by­łych i tu­byl­czych pre­ten­den­tów.

 

 

 

Ka­pi­tan po­czuł przy­pływ em­pa­tii dla miej­sco­wych, któ­rych zdą­żył po­lu­bić, ob­ser­wu­jąc ich życie przez dwa lata przy­go­to­wań do in­wa­zji. Przez kilka se­kund miał nawet od­ruch się­gnię­cia po ko­ro­nę wy­łącz­nie z po­bu­dek al­tru­istycz­nych. Nie był czło­wie­kiem im­pul­syw­nym, więc stłu­mił go na­tych­miast, tym bar­dziej, że było już i tak za późno. Z pa­ła­cu przy­biegł ofi­cer z mel­dun­kiem:

– Panie pre­zy­den­cie, od stro­ny Hrad­czan zbli­ża się grupa uzbro­jo­nych kos… ludzi. Mają sztan­dar z błę­kit­nym… zwie­rzem. Ich do­wód­ca wy­glą­da na kogoś waż­ne­go. Jakie będą roz­ka­zy?

Pre­zy­dent i po­zo­sta­li ofi­cje­le z na­dzie­ją spoj­rze­li na Stet­te­na. Ten uśmiech­nął się krzy­wo:

– Ja mam wam po­wie­dzieć, co robić? Otóż mo­że­cie zro­bić co­kol­wiek. Mo­że­cie oddać im ko­ro­nę. Mo­że­cie ich wy­strze­lać i oddać ko­ro­nę na­stęp­nym. Mo­że­cie za­brać ją sobie. Walka o tron jest nie­unik­nio­na. Ostat­nia szan­sa na za­ję­cie tronu! – krzyk­nął, zwra­ca­jąc się do stra­ży ho­no­ro­wej – Są chęt­ni?

Zie­mia­nie w osłu­pie­niu pa­trzy­li na sie­bie. Stet­ten zwró­cił się do swo­ich ludzi, któ­rzy, mając do po­mo­cy księ­dza, szyb­ko skoń­czy­li z pa­ko­wa­niem świę­to­ści do skrzyń i teraz ła­do­wa­li je do lą­dow­ni­ka.

– Go­to­wość do od­lo­tu, ka­pi­ta­nie! – za­mel­do­wał po chwi­li Ruiz.

– Naj­wyż­szy czas! – od­rzekł Stet­ten, pa­trząc na wkra­cza­ją­cy na dzie­dzi­niec od­dzia­łek zdo­byw­ców. Przy­by­sze byli po­rząd­nie opan­ce­rze­ni i uzbro­je­ni po zęby. Po­ło­wa trzy­ma­ła w po­go­to­wiu ar­ke­bu­zy ma­szy­no­we, ręcz­ne bom­bar­dy i od­rzu­to­we oszcze­py do walki z tu­byl­ca­mi, druga dzier­ży­ła kusze, ha­la­bar­dy i mie­cze na wy­pa­dek spo­tka­nia z kon­ku­ren­cją.

Zo­ba­czyw­szy Wol­fgan­ga na czer­wo­nym dy­wa­nie w oto­cze­niu ofi­cje­li, przy­wód­ca nowo przy­by­łych, dłu­go­wło­sy blon­dyn o kan­cia­stej twa­rzy i ma­syw­nym roz­dwo­jo­nym pod­bród­ku, ubra­ny w cięż­ki her­bo­wy płaszcz na­rzu­co­ny na pełną zbro­ję, za­ci­snął dłoń na rę­ko­je­ści mie­cza. Jego ludzi unie­śli broń do strza­łu, mie­rząc za­rów­no w za­ło­gan­tów Stet­te­na, jak i w skłę­bio­ny tłu­mek stra­ży ho­no­ro­wej.

Stet­ten po­wo­li uniósł otwar­te dło­nie w stro­nę przy­by­szów.

– Spo­koj­nie, panie hra­bio – po­wie­dział –  ani my­śle­li­śmy wam prze­szka­dzać. Już się stąd za­bie­ra­my. Miłej ko­ro­na­cji.

Ge­stem kazał tu­byl­com cof­nąć się na bez­piecz­ną od­le­głość. Ruiz wska­zał księ­dzu właz. Ka­płan wsiadł do lą­dow­ni­ka o nic nie py­ta­jąc.

– Ga­ju­sie, krót­ki skok, jakiś ki­lo­metr, do Lo­re­ty, masz tam współ­rzęd­ne – rzu­cił ka­pi­tan Kry­spu­so­wi, za­pi­na­jąc pas – potem jesz­cze jeden obiekt i wie­je­my z tego mia­sta.

– Robi się, ka­pi­ta­nie.

Lą­dow­nik gwał­tow­nie pod­sko­czył i skrył się za mu­ra­mi Hradu. Sil­ni­ki wznie­ci­ły obłok pyłu i ka­my­ków. Gdy kurz opadł, hra­bia Lu­it­pold Nie­idhardt von Bärnim z chrzę­stem zbroi ru­szył na­przód, by się­gnąć po ko­ro­nę Czech.

Pod­pa­lo­ny przez sil­ni­ki star­tu­ją­ce­go lą­dow­ni­ka dywan tlił się i topił wy­dzie­la­jąc okrop­ny swąd. Hra­bia za­trzy­mał się przed kop­cą­cym dy­wa­nem, mając na­prze­ciw­ko znów usta­wio­nych w sze­re­gu swo­ich no­wych zbroj­nych i troje, bez­rad­nie ga­pią­cych się na śmier­dzą­ce ogni­sko, ofi­cje­li.

– Ty! – wark­nął nowy wład­ca, ce­lu­jąc sta­lo­wym pal­cem w pre­zy­den­ta. – Co tak sto­isz?! Zgaś to!

Pre­zy­dent po­pę­dził po ga­śni­cę. Żoł­nie­rze za­pre­zen­to­wa­li broń. Wła­dza zo­sta­ła prze­ka­za­na.

 

Sa­kral­ny sza­ber trwał w naj­lep­sze. W ciągu dwóch lat przy­go­to­wa­ń do in­wa­zji Stet­ten zdą­żył do­kład­nie za­pla­no­wać tę akcję, sta­ran­nie pe­ne­tru­jąc ziem­ski In­ter­net. Teraz z za­in­te­re­so­wa­niem ob­ser­wo­wał, jak ksiądz z ła­pan­ki bez cie­nia obu­rze­nia, czy nawet wąt­pli­wo­ści, uczest­ni­czy w ra­bo­wa­niu świę­to­ści z mu­ze­ów. Ka­płan z wy­glą­du i kroju su­tan­ny wy­glą­dał wy­glą­dał jak pop z pla­ne­ty Ki­tież. Kie­dyś Wol­fgang spę­dził na tej pla­ne­cie pra­wie cały rok i tro­chę mówił po ki­tie­żań­sku, za­gad­nął więc ka­pła­na pod­czas prze­lo­tu do ko­lej­ne­go obiek­tu: wy­sta­wy rzeź­by go­tyc­kiej.

– Ojcze, nie prze­szka­dza ci to, co wła­śnie ro­bi­my? To prze­cież ra­bu­nek.

Ksiądz Mi­ko­łaj był nieco za­sko­czo­ny, sły­sząc szes­na­sto­wiecz­ny sta­ro­ru­ski, ale ucie­szył się i wy­gło­sił całą prze­mo­wę:

– Po­wiem tak, jeśli re­li­kwie są uwa­ża­ne za cenny łup, już samo to uwa­żam za godne sza­cun­ku. To, że są w mu­ze­ach, a nie w świą­ty­niach, już jest ob­ra­zą boską. Nie za­bie­ra­cie ich z ko­ścio­łów, gdzie są czczo­ne, tylko z wy­staw, gdzie były obiek­tem ga­pie­nia się próż­nej ga­wie­dzi, jako re­likt za­mierz­chłych, „ciem­nych” wie­ków. Za­bie­ra­cie je, żeby się mo­dlić.

– Za­mie­rzam więk­szość sprze­dać.

– Nawet jeśli pan je sprze­da, ka­pi­ta­nie, to mo­dlić się będą ci, któ­rzy je kupią. Widzę też, jak bo­go­boj­nie twoi lu­dzie trak­tu­ją te rze­czy, prze­cież po to mu­sie­li­ście za­trud­nić mnie, cho­ciaż świec­cy w za­sa­dzie mogą do­ty­kać re­li­kwii.

– Sam bym le­piej nie uspra­wie­dli­wił swo­ich po­czy­nań. – uśmiech­nął się Stet­ten, wzdy­cha­jąc. – Na­wia­sem mó­wiąc, ojcze, nie­dłu­go za­koń­czy­my te nasze wy­pra­wy. Masz gdzie wró­cić? Ktoś na cie­bie czeka? Gdzie mam cię od­sta­wić?

– Pyta pan tak, ka­pi­ta­nie, jakby chciał mnie za­trzy­mać. Otóż mam gdzie wró­cić, ale nie je­stem pe­wien, czy tego pra­gnę. Ci, któ­rzy na mnie cze­ka­ją, dadzą sobie radę beze mnie. Bi­skup wy­świę­ci im in­ne­go pro­bosz­cza. Ale mu­si­my do­stać od niego list zwal­nia­ją­cy.

– Czyli był­byś skłon­ny zo­stać ka­pe­la­nem mojej za­ło­gi? – za­py­tał Wol­fgang. – Z twoim bi­sku­pem się skon­tak­tu­je­my.

„Ależ wła­dy­ka zrobi wiel­kie oczy…” – po­my­ślał oj­ciec Mi­ko­łaj i rzekł:

– Tak, zga­dzam się. Ale nie spo­dzie­waj się, panie, że będę ak­cep­to­wał wszyst­kie twoje po­czy­na­nia.

– Nie chcę ka­pe­la­na, który by mi cią­gle przy­ta­ki­wał – od­rzekł ka­pi­tan z wes­tchnie­niem. – Prze­cież ma go­dzić mnie z Bo­giem, a nie stwa­rzać ilu­zje dla do­bre­go sa­mo­po­czu­cia.

 

Koniec

Komentarze

Pierw­sze słowo "dzię­ki" w dru­gim zda­niu jest ra­czej zbęd­ne.

Dzię­ki. Usu­ną­łem.

Cał­kiem za­baw­ne. Po­do­ba mi się styl.

Chcesz wię­cej – po­czy­taj “Przy­pad­ki”. Pierw­szy od­ci­nek jest tro­chę prze­ła­do­wa­ny, na­stęp­ne ła­twiej­sze.

Zaj­rzę w wol­nej chwi­li.

Sporo błę­dów w tek­ście. Przy­da­ła by się beta, żeby wszyst­kie te kwiat­ki wy­ła­pać. Tekst czyta się płyn­nie.

Po­do­ba­ło mi się. Szcze­rze mó­wiąc ra­czej nie lubię misz-ma­szu re­li­gii z SF, ale w sumie do­brze mi się to czy­ta­ło. Po­do­bał mi się opis re­ak­cji (a ra­czej jej braku) ludzi na te­le­wi­zyj­ne oświad­cze­nie ko­smi­tów. Kra­dzież re­li­kwii też nie­zła. Mo­głeś jesz­cze po­cią­gnąć tro­chę, bo cie­ka­wa je­stem, jak ksiądz sobie ra­dził z ko­smicz­ny­mi pi­ra­ta­mi.

Tylko wybór aku­rat Cze­chów wy­da­wał mi się tro­chę ste­reo­ty­po­wy, jakby po­wtór­ka z hi­sto­rii. A ja, kur­cze, bar­dzo lubię Cze­chów. ;)

Jeśli cho­dzi o ba­bo­le, czy­ta­łam na to­li­no i nie za­uwa­ży­łam nic ta­kie­go, co spo­wo­do­wa­ło­by na­tych­mia­sto­wą po­trze­bę za­pi­sa­nia i zwró­ce­nia Ci uwagi.

Tekst wrzu­ci­łeś w cza­sie trwa­nia dwóch kon­kur­sów, tuż przed za­ko­cze­niem jed­ne­go z nich i pew­nie dla­te­go masz mniej czy­tel­ni­ków.

Ode mnie kli­czek i za­pro­sze­nie do prze­czy­ta­nia Wi­da­rów. :)

 

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Dziw­ne, ko­men­tarz mi się nie za­pi­sał. Na­pi­szę raz jesz­cze. Ksiądz po­ja­wia się w po­ło­wie dru­gie­go tomu “Przy­pad­ków…”, kiedy Fre­de­gar von Stet­ten przy­by­wa do swo­je­go zam­ku-stat­ku jako dzie­dzic Wol­fgan­ga. Ksiądz po­ka­zu­je mu zgro­ma­dzo­ne na Pla­ne­cie Wcie­le­nia skar­by i opo­wia­da ich hi­sto­rię. To opo­wia­da­nie jest takim wtrą­co­nym roz­dzia­łem. Na­wia­sem mó­wiąc Stet­te­no­wie nie są pi­ra­ta­mi, tylko wa­sa­la­mi ko­smicz­ny­mi. O tym wszyst­kim prze­czy­tasz w “Przy­pad­kach”.

Też nie lubię mie­sza­nia fan­ta­sty­ki z re­li­gią, bo tak łatwo idzie zma­lo­wać jakąś bluź­nier­czą he­re­zję. Dla­te­go też re­li­gia u mnie jest zgoła nie fan­ta­stycz­na. Sta­ram się nie wy­cho­dzić za ramki or­to­dok­syj­ne­go, do­gma­tycz­ne­go chrze­ści­jań­stwa.

Dzię­ki za szyb­kie prze­czy­ta­nie i dobre słowa.

Od stro­ny li­te­rac­ko-kon­struk­cyj­nej: masz rację, że to to się spraw­dza jako sa­mo­dziel­ne opo­wia­da­nie, bo czyta się to płyn­nie, choć przy­da­ło­by się wy­ła­pa­nie nie­ści­sło­ści i po­my­łek w pi­sow­ni (przy­kła­do­wo: Star­trec­ka → Star Treka). Nie­mniej, akcja jest za­mknię­ta i gdy­byś nie opi­sał, jakie jest miej­sce tego tek­stu w ca­ło­ści kon­struk­cji Two­je­go świa­ta, to czy­tel­nik by nie od­czuł, że to frag­ment cze­goś więk­sze­go.

Przy­zwy­cza­iłam się już do Two­je­go kom­po­zy­to­we­go, syn­kre­tycz­ne­go ko­smicz­ne­go świa­ta i do tego, że kon­se­kwent­nie dość szcze­gó­ło­wo go opi­su­jesz, po­słu­gu­jąc się dużą ilo­ścią ter­mi­nów z na­szej hi­sto­rii (to nie jest za­rzut, to jest za­uwa­że­nie pew­nej cechy, która mnie po­cząt­ko­wo za­trzy­my­wa­ła przy lek­tu­rze, a póź­niej do niej przy­wy­kłam). Fa­bu­lar­nie tu ci chyba naj­le­piej wy­szły te opisy re­ak­cji ludzi na przy­lot ob­cych – temat w SF ogra­ny, zre­ali­zo­wa­ny przez Cie­bie może nie w po­wa­la­ją­co no­wa­tor­ski spo­sób (no bo co by tu wy­my­ślić su­per­no­wa­tor­skie­go?), ale spraw­nie i prze­ko­nu­ją­co. Z Two­ich tek­stów, które dotąd wrzu­ca­łeś, ten się może naj­le­piej spraw­dza jako sa­mo­dziel­ne opo­wia­da­nie, nie wy­ma­ga­ją­ce zna­jo­mo­ści uni­wer­sum.

ninedin.home.blog

Przy­da­ła się pa­mięć o wy­ciecz­ce, bo dzię­ki temu hi­sto­ria na­bra­ła barw i lek­kie­go po­wie­wu au­ten­tycz­no­ści. Po­nie­waż opo­wia­da­nie jest jed­no­cze­śnie frag­men­tem po­wie­ści, nie wni­kam zbyt­nio, dla­cze­go na miej­sce in­wa­zji ko­smi­ci wy­bra­li Pragę i przyj­mu­ję Sza­ber sa­kral­ny z całym do­bro­dziej­stwem in­wen­ta­rza.

Z praw­dzi­wą przy­kro­ścią po­zwa­lam sobie jed­nak za­uwa­żyć, że wy­ko­na­nie po­zo­sta­wia bar­dzo wiele do ży­cze­nia i sku­tecz­nie prze­szka­dza w lek­tu­rze.

 

puste skrzy­nie za­zgrzy­ta­ły po pod­ło­dze. ―> …puste skrzy­nie za­zgrzy­ta­ły na pod­ło­dze.

 

lecz kiedy wieża ka­te­dry św. Wita mi­gnę­ła za bu­la­jem w ja­kichś pię­ciu me­trach prze­że­gna­li się wszy­scy pa­sa­że­ro­wie… ―> …lecz kiedy wieża ka­te­dry św. Wita mi­gnę­ła za bu­la­jem w od­le­gło­ści ja­kichś pię­ciu me­trów, prze­że­gna­li się wszy­scy pa­sa­że­ro­wie

 

za­czął po­wo­li wi­ru­jąc opa­dać… ―> …i po­wo­li wi­ru­jąc, za­czął opa­dać

 

– Do­brze że Ru­stem zo­stał na „Un­di­ne”. Szlag by go tra­fił, gdyby zo­ba­czył w co się pa­ku­je­my – Po­wie­dział Xa­vier Ruiz… ―> – Do­brze że Ru­stem zo­stał na „Un­di­ne”. Szlag by go tra­fił, gdyby zo­ba­czył, w co się pa­ku­je­my – po­wie­dział Xa­vier Ruiz

Zda­rza Ci się robić błędy w za­pi­sie dia­lo­gów.

 

– Mają tu chyba z ty­siąc zbroj­nych, do­oko­ła wi­dzia­łem wozy pan­cer­ne. – rzekł naj­star­szy uczest­nik wy­pra­wy… ―> Zbęd­na krop­ka po wy­po­wie­dzi.

 

si­wo­wło­sy „wujek Al.” ―> Krop­kę sta­wia­my po za­mknię­ciu cu­dzy­sło­wu.

 

w po­sta­ci zie­lo­nych punk­ci­ków cha­otycz­nie krą­żą­cych po wszyst­kim kon­dy­gna­cjom ota­cza­ją­cych dzie­dzi­niec za­bu­do­wań. ―> …w po­sta­ci zie­lo­nych punk­ci­ków, cha­otycz­nie krą­żą­cych po wszyst­kich kon­dy­gna­cjach za­bu­do­wań, ota­cza­ją­cych dzie­dzi­niec.

 

zo­sta­wia­jąc pre­zy­den­ta stać z wy­cią­gnię­tą ręką. ―> …zo­sta­wia­jąc pre­zy­den­ta sto­ją­ce­go z wy­cią­gnię­tą ręką.

 

Po chwi­li nie­zręcz­nej ciszy głowa pań­stwa prze­mó­wił w ję­zy­ku… ―> Po chwi­li nie­zręcz­nej ciszy głowa pań­stwa prze­mó­wiła w ję­zy­ku

 

– Ro­zu­miem, że Pa­no­wie przy­by­li, by prze­jąć wła­dzę. ―> – Ro­zu­miem, że pa­no­wie przy­by­li, by prze­jąć wła­dzę.

Formy grzecz­no­ścio­we pi­sze­my wiel­ka li­te­rą, kiedy zwra­ca­my się do kogoś li­stow­nie.

 

to mogę Panu gwa­ran­to­wać… ―> …to mogę panu gwa­ran­to­wać

 

Za­pra­szam do sie­dzi­by rządu, spo­rzą­dzić od­po­wied­ni pro­to­kół… ―> Za­pra­szam do sie­dzi­by rządu, aby spo­rzą­dzić od­po­wied­ni pro­to­kół

 

– O te… kości? – ode­zwa­ła się zdu­mio­na mi­ni­ster obro­ny – po co? ―> Po­sta­wi­łeś py­taj­nik, więc:  – O te… kości? – za­py­ta­ła zdu­mio­na mi­ni­ster obro­ny – po co?

 

i skosz­to­wać na­sze­go piwa? – po­wie­dział. ―> …i skosz­to­wać na­sze­go piwa? – za­py­tał.

 

Pre­zy­den­to­wi naj­wy­raź­niej za­schło w gar­dle, on ner­wo­wo prze­łknął. ―> Pre­zy­den­to­wi naj­wy­raź­niej za­schło w gar­dle, bo ner­wo­wo prze­łknął ślinę.

 

Wraz zo­stał­by równy kró­lo­wi Gil­lio­ma­ru. ―> Byłby pan równy kró­lo­wi Gil­lio­ma­ru.

 

Ana, bra­zy­lij­ska mu­lat­ka… ―> Ana, bra­zy­lij­ska Mu­lat­ka

 

po­wie­dział Tomek, młody Polak, cią­gnąc swoje piwo. ―> …po­wie­dział Tomek, młody Polak, pijąc swoje piwo.

 

Czy ze Star­trec­ka? – ­zapy­tał Chor­wat Marko… ―> Czy ze Star ­Tre­ka? – ­zapy­tał Chor­wat Marko

 

W kuch­ni roz­go­rza­ła się oży­wio­na dys­ku­sja… ―> W kuch­ni roz­go­rza­ła oży­wio­na dys­ku­sja

 

„Ani ja. Po­my­ślał oj­ciec Mi­ko­łaj… ―> „Ani ja” – po­my­ślał oj­ciec Mi­ko­łaj…

Tu znaj­dziesz wska­zów­ki, jak za­pi­sy­wać myśli: http://www.jezykowedylematy.pl/2014/08/jak-zapisac-mysli-bohaterow/

 

Trzy dni dane przez ul­ti­ma­tum ko­smi­tów ludz­ko­ści prze­mi­nę­ły… ―> Trzy dni dane ludz­ko­ści przez ko­smi­tów jako ul­ti­ma­tum, prze­mi­nę­ły

 

że ul­ti­ma­tum ko­smi­tów zo­stał wy­sto­so­wa­ny pro­for­ma, wła­śnie po to, by zo­stał zi­gno­ro­wa­ny… ―> Ul­ti­ma­tum jest ro­dza­ju ni­ja­kie­go, więc: …że ul­ti­ma­tum ko­smi­tów zo­stało wy­sto­so­wa­ne pro­for­ma, wła­śnie po to, by zo­stało zi­gno­ro­wa­ne

 

Na py­ta­nie Tomka i Kasi, któ­rzy jak i oj­ciec Mi­ko­łaj, też byli w kuch­ni, po­wie­dzia­ła: „do ko­ścio­ła”… ―> Nie wiem, o co za­py­ta­li. Do­my­ślam się, że miało być: Na py­ta­nie Tomka i Kasi, któ­rzy jak i oj­ciec Mi­ko­łaj, też byli w kuch­ni, „dokąd idzie”, po­wie­dzia­ła: „do ko­ścio­ła”

 

„A czemu ja łażę po mie­ście w cy­wi­lu? – po­my­ślał oj­ciec Mi­ko­łaj… ―> Po py­taj­ni­ku na­le­ży za­mknąć cu­dzy­słów.

 

Ksiądz nie czuł trwo­gi, czuł nie­sa­mo­wi­tą wol­ność, jaką czło­wiek od­czu­wa… ―> Nie brzmi to naj­le­piej.

Pro­po­nu­ję: Ksiądz nie czuł trwo­gi, a nie­sa­mo­wi­tą wol­ność, ja­kiej czło­wiek do­świad­cza

 

Ostre świa­tło wi­tryn skle­pów ju­bi­ler­skich aż śle­pi­ło. ―> Ostre świa­tło wi­tryn skle­pów ju­bi­ler­skich aż ośle­pi­ało.

Za SJP PWN: śle­pić pot. «upo­rczy­wie wpa­try­wać się w coś»

 

To­wa­rzy­stwo było nieco wsta­wio­nena­sta­wio­ne en­tu­zja­stycz­nie. ―> Nie brzmi to naj­le­piej.

Pro­po­nu­ję: To­wa­rzy­stwo było nieco pod­chmie­lo­ne i na­sta­wio­ne en­tu­zja­stycz­nie. Lub: To­wa­rzy­stwo było nieco wsta­wio­ne i uspo­so­bio­ne en­tu­zja­stycz­nie.

 

pod wiel­kim te­le­bi­mem, za­wie­szo­nym na ścia­nie Mu­zeum Na­ro­do­we­go. Na te­le­bi­mie trans­mi­to­wa­no… ―> Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nie?

A może w dru­gim zda­niu: Na ekra­nie trans­mi­to­wa­no

 

trans­mi­to­wa­no ko­lej­ne talk show z udzia­łem po­li­ty­ków… ―> …trans­mi­to­wa­no ko­lej­ny talk-show z udzia­łem po­li­ty­ków

 

ksiądz w ko­lo­rat­ce tłu­ma­czył coś, bez­rad­nie roz­wo­dząc rę­ka­mi. ―> …ksiądz w ko­lo­rat­ce tłu­ma­czył coś, bez­rad­nie roz­kła­da­jąc ręce.

Za SJP PWN: roz­wieśćroz­wo­dzić  1. «udzie­lić komuś roz­wo­du» 2. «przy­czy­nić się do roz­pa­du czy­je­goś mał­żeń­stwa»

 

od­li­cza­ją­cy zegar po­ka­zy­wał 00.04.48… ―> Ra­czej: …od­li­cza­ją­cy zegar po­ka­zy­wał 00:04:48

 

wy­kry­to ponad ty­siąc nie­zna­nych obiek­tów, naj­więk­sze z któ­rych liczą nawet… ―> …wy­kry­to ponad ty­siąc nie­zna­nych obiek­tów, z któ­rych naj­więk­sze liczą nawet

 

Ksiądz ode­tchnął głę­bo­ko „Понеслась!” – po­my­ślał. ―> Ksiądz ode­tchnął głę­bo­ko.  „Понеслась!” – po­my­ślał.

 

Na chwi­lę włą­czy­ło się stu­dio talk show… ―> Na chwi­lę włą­czy­ło się stu­dio talk-show

 

Oj­ciec Mi­ko­łaj zo­sta­wił swoją starą „Nokię” w ho­te­lu. ―> Oj­ciec Mi­ko­łaj zo­sta­wił swoją starą nokię w ho­te­lu.

http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745

 

Gdzie się udać? ―> Dokąd się udać?

 

tylko nie w sen­sie gro­mie­nia skle­pów… ―> …tylko nie w sen­sie okra­da­nia/ ra­bo­wa­nia/ ruj­no­wa­nia skle­pów

Za SJP PWN: gro­mić 1. «ostro upo­mi­nać» 2. «po­ko­ny­wać kogoś»

 

Do­koń­czył ko­lej­na spo­wiedź… ―> Li­te­rów­ka.

 

roje ocho­czych do wła­dzy i łupów „młod­szych synów”… ―> …roje chęt­nych do wła­dzy i łupów „młod­szych synów”

 

Ka­pi­tan po­czuł przy­pływ współ­czu­cia do miej­sco­wych… ―> Ka­pi­tan po­czuł przy­pływ współ­czu­cia dla miej­sco­wych

 

zła­pał się za miecz i wy­cią­gnął go z po­chwy na kilka cali. ―> …zła­pał miecz i wy­cią­gnął go z po­chwy na kilka cali.

 

Już się stad za­bie­ra­my… ―> Li­te­rów­ka.

 

Ruiz wska­zał księ­dzu na właz. ―> Ruiz wska­zał księ­dzu właz.

 

dywan tlił się i topił wy­dzie­la­jąc okrop­ny swąd. Hra­bia za­trzy­mał się przed nim, mając na­prze­ciw­ko po­now­nie usta­wio­nych w sze­re­gu jego no­wych zbroj­nych i troje, bez­rad­nie ga­pią­cych się na śmier­dzą­ce ogni­sko, ofi­cje­li. ―> Czy do­brze ro­zu­miem, że nowi zbroj­ni i bez­rad­ni ofi­cje­le na­le­że­li teraz do tlą­ce­go się dy­wa­nu?

A może miało być: …dywan tlił się i topił, wy­dzie­la­jąc okrop­ny swąd. Hra­bia za­trzy­mał się przed nim, mając na­prze­ciw­ko po­now­nie usta­wio­nych w sze­re­gu swo­ich no­wych zbroj­nych i troje, bez­rad­nie ga­pią­cych się na śmier­dzą­ce ogni­sko, ofi­cje­li.

 

W ciągu dwóch lat przy­go­to­wa­nia in­wa­zji Stet­ten zdą­żył do­kład­nie przy­go­to­wać się do tej akcji… ―> Nie brzmi to naj­le­piej.

Pro­po­nu­ję: W ciągu dwóch lat przy­go­to­wa­nia in­wa­zji, Stet­ten zdą­żył do­kład­nie przy­spo­so­bić się do tej akcji… Lub: W ciągu dwóch lat pla­no­wa­nia in­wa­zji, Stet­ten zdą­żył do­kład­nie przy­go­to­wać się do tej akcji

 

Nie za­bie­ra­cie je z ko­ścio­łów… ―> Nie za­bie­ra­cie ich z ko­ścio­łów

 

prze­cież ma go­dzić mnie z Bo­giem, a stwa­rzać ilu­zje dla do­bre­go sa­mo­po­czu­cia. ―> Tu chyba miało być: …prze­cież ma go­dzić mnie z Bo­giem, a nie stwa­rzać ilu­zje dla do­bre­go sa­mo­po­czu­cia.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Reg, dzię­ku­ję za grun­tow­ne cze­sa­nie, teraz mój ku­dła­ty pies bę­dzie strasz­nie za­zdro­ścił temu tek­sto­wi. Niby to czy­ta­łem kilka razy, ale, jak to się mówi: смотрел в книгу – видел фигу. Naj­da­lej jutro wpro­wa­dzę po­praw­ki. Dla­cze­go Praga? Bo była ła­twym celem dla po­mniej­szych wa­taż­ków, wy­pra­wia­ją­cych się czy to po łupy, czy po wła­dzę.

Ni­ne­din, dzię­ki za od­wie­dzi­ny i uzna­nie. Fak­tycz­nie ze wszyst­kich dotąd wrzu­co­nych tek­stów, ten jest naj­bar­dziej sa­mo­wy­star­czal­ny. Frag­men­ty cią­głej nar­ra­cji “Przy­pad­ków” siłą rze­czy takie nie są i być nie mają. Z “Kodu” je­stem mocno nie­za­do­wo­lo­ny i szy­ku­ję jego uzu­peł­nio­ną wer­sję.

 

Bar­dzo pro­szę, Ni­kol­zol­ler­nie, i cie­szę się, że je­steś za­do­wo­lo­ny z wy­cze­sa­nej ko­afiu­ry. No i nie stre­suj psa – też ład­nie go uczesz. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Nad­ra­biam za­le­gło­ści w czy­ta­niu :) Zga­dzam się z przed­pi­ś­ca­mi, że to naj­bar­dziej au­to­no­micz­ne z Two­ich opo­wia­dań. Po­do­bał mi się po­czą­tek, na­pi­sa­ny w cie­ka­wy spo­sób, z nutką hu­mo­ru. Po­stać księ­dza Mi­ko­ła­ja wy­pa­dła in­te­re­su­ją­co, pla­stycz­nie i wia­ry­god­nie. Po­dob­nie, jak Wol­fgan­ga, który stał się wie­lo­wy­mia­ro­wym, peł­nym bo­ha­te­rem. Moim zda­niem, do­brze od­da­łeś kli­mat Pragi. Cie­ka­wie wy­pa­dło rów­nież przej­ście od akcji w krę­gach dy­plo­ma­tycz­nych do po­ka­za­nia re­ak­cji zwy­kłych ludzi.

Cie­szę się, że Wol­fgang się udał. Z opo­wie­ści księ­dza Fre­de­gar do­wia­du­je się cze­goś waż­ne­go o ro­dzi­cu, któ­re­go wi­dział tylko kilka razy w życiu.

Witam! 

 

"– To do­brze – po­wie­dział ka­pi­tan – po­mo­gą nosić skrzy­nie.

– Skoro tak uwa­żasz, panie – po­wie­dział stary sługa mar­kot­nie.

– Się zo­ba­czy – od­rzekł von Stet­ten zie­wa­jąc." 

 

Jest to przy­kład nie­naj­lep­sze­go za­pi­su dia­lo­gów. W pierw­szej li­nij­ce po­win­na być krop­ka po" ka­pi­tan" i "Po­mo­gą" od wiel­kiej li­te­ry. Poza tym "po­wie­dział" w dwóch ko­lej­nych kwe­stiach nie brzmi do­brze. 

Może tak:

" – To do­brze – po­wie­dział ka­pi­tan. – Po­mo­gą nosić skrzy­nie. 

 – Skoro tak uwa­żasz, panie – od­rzekł stary sługa mar­kot­nie. 

 – Się zo­ba­czy – ziew­nął von Stet­ten." 

 

Te wszyst­kie" po­wie­dział" są po­praw­ne, ale to­por­ne. Wy­wo­łu­ją wra­że­nie braku wpra­wy u au­to­ra. 

 

Drew­nia­ne uchwy­ty, rów­nież wy­ko­na­ne z ri­gel­skie­go he­ba­nu, znaj­dy­wa­ły się jeden przy spu­ście, drugi z przo­du, przed ma­ga­zyn­kiem.

Znaj­do­wa­ły. Co praw­da nie­któ­rzy twier­dzą, że" znaj­dy­wać" też jest po­praw­ne, ale uży­wa­ne jest tak rzad­ko, że rzuca się w oczy i wy­glą­da jak błąd. 

Sil­ni­ki ha­mul­co­we wzbi­ły chmu­rę kurzu i za­mil­kły. Płozy lą­dow­ni­ka do­tknę­ły bruku dzie­dziń­ca i po­jazd za­marł. Sil­ni­ki umil­kły i za­pa­dła pełna na­pię­cia cisza.

Tutaj dwa razy obok sie­bie milk­ną sil­ni­ki i nie brzmi to do­brze. W ogóle wy­ciął­bym "Sil­ni­ki umil­kły". O tak:

"Sil­ni­ki ha­mul­co­we wzbi­ły chmu­rę kurzu i za­mil­kły. Płozy lą­dow­ni­ka do­tknę­ły bruku dzie­dziń­ca i po­jazd za­marł. Za­pa­dła pełna na­pię­cia cisza."

 

Uznał jed­nak, że nie chce upo­ka­rzać tego jesz­cze nie­daw­no waż­ne­go czło­wie­ka, który do­słow­nie na oczach sta­wał się nikim.

Na oczach, kogo? Czego? 

Błę­kit nieba w róż­nych kie­run­kach prze­ci­na­ły ter­micz­ne ślady zni­ża­ją­cych się stat­ków.

" Błę­kit nieba prze­ci­na­ły, bie­gną­ce w róż­nych kie­run­kach, ter­micz­ne ślady zni­ża­ją­cych się stat­ków."

Swoją drogą, nie wiem jak mógł­by wy­glą­dać ter­micz­ny ślad na nie­bie, jeśli nie oglą­da się go przy uży­ciu ter­mo­wi­zo­ra, czy cze­goś w tym stylu… Ale skła­dam to na karb li­cen­tia po­eti­ca :-) 

– Szko­da. – Wzru­szył ra­mio­na­mi Stet­ten. – Tego kraju. Cze­ka­ją was cie­ka­we lata.

Na­stęp­na źle za­pi­sa­na wy­po­wiedź. W całym tek­ście masz ta­kich wię­cej, trze­ba po­ćwi­czyć zapis dia­lo­gów. 

Po­win­no być ra­czej:

" – Szko­da – rzu­cił Stet­ten, wzru­sza­jąc ra­mio­na­mi. – Tego kraju. Cze­ka­ją was cie­ka­we lata."

Albo:

" – Szko­da tego kraju. – Stet­ten wzru­szył ra­mio­na­mi. – Cze­ka­ją was cie­ka­we lata." 

a nie mam was tylu, choć­by wszyst­kich zaraz uczy­nił ba­ro­na­mi.

Choć­bym. 

Trze­ba wy­ła­pać oprysz­ków, dać pod­da­nym względ­ne po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa i wy­my­ślić, z czego te kilka mi­lio­nów będą żyć, co robić, co jeść i gdzie spać

Te kilka mi­lio­nów bę­dzie żyć, co robić… 

Od­li­cza­ją­cy zegar na te­le­bi­mie za­czął li­czyć czas zwy­czaj­nie.

Tu mu­sia­łem się za­trzy­mać i parę prze­czy­tać zda­nie, zanim zro­zu­mia­łem co ten zegar zro­bił. Może coś w stylu:

"Zegar na te­le­bi­mie od­li­czył do zera, a potem wzno­wił od­mie­rza­nie czasu w zwy­czaj­ny spo­sób."

Ze Sło­wia­na­mi roz­ma­wiał po ro­syj­sku, z po­zo­sta­ły­mi na ko­śla­wej an­gielsz­czyź­nie.

ko­śla­wej an­gielsz­czyź­nie. 

Od­gło­sy ja­kiejś nie­zna­nej tech­ni­ki wy­trą­ci­ły ka­pła­na z rytmu, dzię­ki czemu po­czuł jak bar­dzo jest zmę­czo­ny.

Niby wiem o co cho­dzi z tymi" od­gło­sa­mi nie­zna­nej tech­ni­ki", ale brzmi to cho­ler­nie nie­zręcz­nie. Le­piej już by było po pro­stu:

"Ja­kieś nie­zna­ne od­gło­sy wy­trą­ci­ły ka­pła­na… "

W nie­ca­łym ki­lo­me­trze od Hradu wy­lą­do­wał spory we­hi­kuł

Wo­lał­bym:

"W od­le­gło­ści nie­ca­łe­go ki­lo­me­tra od Hradu…" 

Hra­bia za­trzy­mał się przed nim, mając na­prze­ciw­ko po­now­nie usta­wio­nych w sze­re­gu jego swoje zbroj­nych i troje, bez­rad­nie ga­pią­cych się na śmier­dzą­ce ogni­sko, ofi­cje­li.

Nie czaję. Trze­ba upo­rząd­ko­wać to zda­nie. 

 

Sorki, że na razie tylko tyle i tak sucho. Muszę dodać, bo jak mi pad­nie te­le­fon, to stra­cę ko­men­tarz. Nie­dłu­go wrócę! 

 

EDIT:

Okej, już je­stem. 

Teraz ogól­ne wra­że­nia. 

Mimo, że rzecz jest wy­cin­kiem cze­goś więk­sze­go, jako sa­mo­dziel­ne opo­wia­da­nie czyta się cał­kiem nie­źle. Daje dobry zarys świa­ta, nie­zbyt wiel­ki oczy­wi­ście, ale w sam raz, by czy­tel­nik zro­zu­miał co się tam dzie­je i wy­ho­do­wał w sobie chęć po­zna­nia ca­ło­ści. Bo­ha­te­ro­wie też do­brze na­kre­śle­ni (mówię tu oczy­wi­ście o von Stet­te­nie i ojcu Mi­ko­ła­ju), mimo braku miej­sca na ich roz­wi­nię­cie na­bra­li faj­nych cech cha­rak­te­ry­stycz­nych. Chce się za­po­znać z nimi bli­żej. Po­do­ba mi się opis tego, co dzie­je się te trzy dni przed in­wa­zją z punk­tu wi­dze­nia czło­wie­ka z ulicy, re­ak­cje zwy­kłych ludzi i za­mie­sza­nie w me­diach, do tego gęsto prze­ty­ka­ne nie­li­chą licz­bą traf­nych, spo­łecz­no-re­li­gij­nych spo­strze­żeń. Po­do­ba mi się po­mysł na na­jeź­ców nie tyle z ko­smo­su, co z al­ter­na­tyw­ne­go świa­ta. Wresz­cie po­do­ba mi się sama in­wa­zja, tak różna od owa­dzio zor­ga­ni­zo­wa­nej, mo­no­li­tycz­nej wręcz akcji w stylu ja­kie­goś tam "Dnia Nie­pod­le­gło­ści" – ta jest bar­dzo ludz­ka – bur­del, za­mie­sza­nie, akcje na wła­sną rękę, mnó­stwo frak­cji, a w ob­li­czu ogrom­nej prze­wa­gi ata­ku­ją­cych, bar­dziej praw­do­po­dob­ne są star­cia mię­dzy nimi, niż walki ze zor­ga­ni­zo­wa­ną obro­ną. Fajne to, i za­ostrza ape­tyt na wię­cej. 

Nie­ste­ty, styl nie na­dą­ża za po­my­sło­wo­ścią. Oczy­wi­ście tek­stu nie czy­ta­ło się źle, ba, jest tam kilka na­praw­dę do­brze na­pi­sa­nych frag­men­tów. Ale jest też cał­kiem sporo ba­bo­li, czy ra­czej sty­li­stycz­nych nie­zręcz­no­ści, które ra­czej nie wy­ni­ka­ją z nie­uwa­gi, ale su­ge­ru­ją, że jesz­cze tro­chę pracy przed Tobą. Nie wiem kiedy za­czy­na­łeś swoją pi­sar­ką przy­go­dę, ale sądzę, że to jesz­cze nie czas, by po­ry­wać się na po­wie­ści i tym po­dob­ne. Cią­gle jesz­cze trze­ba ćwi­czyć styl i na­bie­rać pi­sar­skiej wpra­wy, ta­kie­go "opi­sa­nia". Oczy­wi­ście z Twoim sty­lem nie jest tak źle, jak mo­gło­by wy­ni­kać z mo­je­go ko­men­ta­rza, co to to nie. W sumie jest cał­kiem przy­zwo­icie. Ale tak fajny po­mysł na świat i zło­żo­ną, cie­ka­wą hi­sto­rię, ja­kich za­jaw­ki tu zo­ba­czy­łem, za­słu­gu­ją na w pełni pro­fe­sjo­nal­ny, do­pra­co­wa­ny i wy­szli­fo­wa­ny styl. Na wy­so­ką ja­kość. A tego jesz­cze nie masz. 

Ale już nie­dłu­go. 

Po­zdra­wiam! 

Dla pod­kre­śle­nia wagi moich słów, Si­łacz pal­nie pię­ścią w stół!

Jeśli cho­dzi o zapis dia­lo­gów, to twoje su­ge­stię są sprzecz­ne z wska­zów­ka­mi sza­now­nej Reg, więc ra­czej się do nich nie za­sto­su­ję. Usi­łu­ję kie­ro­wać się tym: http://artefakty.pl/page/zapis-dialogow

Ter­micz­ne ślady widać za każ­dym od­rzu­tow­cem bez żad­nych urzą­dzeń.

Dzię­ki za wy­ła­pa­nie kilku byków, w tym ewi­dent­ne­go ru­sy­cy­zmu w po­sta­ci “na” za­miast “w”. Za­czą­łem zmie­niać to koń­co­we zda­nie i zro­bi­łem to tylko w po­ło­wie. Do­brze wy­ła­pa­łeś po­wtór­kę z sil­ni­ka­mi, które dwu­krot­nie umil­kły w ko­lej­nych zda­niach.

Nie je­stem prze­ko­na­ny co do nie­zręcz­no­ści nie­któ­rych zdań, które wo­lał­byś wi­dzieć w innej po­sta­ci, więc sorki, nie będę ich zmie­niał.

In­te­re­su­ją­cy po­mysł na ko­smi­tów i in­wa­zję, zde­cy­do­wa­nie mogę po­wie­dzieć, że mi się po­do­bał. Ca­łość czy­ta­ło się bar­dzo przy­jem­nie, poza może krót­kim mo­men­tem dez­orien­ta­cji na po­cząt­ku – trud­no jest roz­po­cząć tekst sceną z udzia­łem kilku po­sta­ci w taki spo­sób, by czy­tel­ni­ko­wi łatwo było ją sobie wy­obra­zić i ogar­nąć kto jest kim i kiedy za­bie­ra głos. Ja tutaj mia­łam pro­blem. 

Nie je­stem jed­nak do końca prze­ko­na­na co do sa­mo­dziel­no­ści tego tek­stu. Ow­szem, sta­no­wi jakąś ca­łość, ale w moim od­czu­ciu cze­goś mu bra­ku­je, bym mogła go ode­brać jako peł­no­praw­ne opo­wia­da­nie. To kwe­stia su­biek­tyw­ne­go od­bio­ru, który mocno opie­ram na od­czu­ciach, ale szu­ka­jąc ja­kiejś – może słusz­nej a może nie – me­ry­to­rycz­nej su­ge­stii, która może za nim stać, za­sta­no­wi­ła­bym się chyba nad roz­ło­że­niem ak­cen­tów. Po­nie­waż to oj­ciec Mi­ko­łaj jest tutaj tą po­sta­cią, która prze­by­wa jakąś drogę i w wy­raź­ny spo­sób zmie­nia coś w swoim życiu, wy­da­je się, że ta hi­sto­ria wła­śnie z jego per­spek­ty­wy mo­gła­by być naj­cie­kaw­sza. Tutaj przez długi czas pełni on rolę ob­ser­wa­to­ra, któ­re­go ocza­mi ob­ser­wu­je­my ogar­nia­ją­cy Zie­mię chaos i przed długi czas wy­da­je się, że taka wła­śnie ma być jego rola w opo­wie­ści o Stet­te­nie. I pew­nie do­sko­na­le to dzia­ła w więk­szej hi­sto­rii, któ­rej ta jest frag­men­tem. Ale z tą sa­mo­dziel­no­ścią to tak, no wła­śnie… dla mnie nie do końca. Jeśli to Stet­ten jest tutaj głów­nym bo­ha­te­rem, to opo­wieść wy­pa­da nie­ste­ty nie­zbyt cie­ka­we – przy­by­wa, za­bie­ra co chce i od­la­tu­je, nie na­po­tkaw­szy żad­nych prze­szkód, nie będąc zmu­szo­nym do pod­ję­cia żad­nych trud­nych de­cy­zji, nic nie ry­zy­ku­jąc, nie tra­cąc, nie­wie­le do­świad­cza­jąc poza krót­ką i w za­sa­dzie nie­szcze­gól­nie istot­na in­te­rak­cją z zie­mia­na­mi. Mało.

Co nie zmie­nia faktu, że spę­dzi­łam na lek­tu­rze przy­jem­na chwi­lę :) 

Dzię­ku­ję za uzna­nie i cie­szę się, że tekst spra­wił Ci przy­jem­ność. Jak słusz­nie za­uwa­ży­łaś, nie jest to tak na­praw­dę sa­mo­dziel­ne opo­wia­da­nie. Sam zresz­tą przy­zna­ję się do tego we wstę­pie. Jest to opo­wieść wtrą­co­na, taki wspo­mnie­nio­wy roz­dział w po­wie­ści, w któ­rej ani oj­ciec Mi­ko­łaj, ani Wol­fgang von Stet­ten nie są głów­ny­mi bo­ha­te­ra­mi. Wol­fgang jest ojcem Fre­de­ga­ra von Stet­te­na, któ­re­go syn nie zdą­żył do­brze po­znać. Fre­de­gar przy­by­wa na swój sta­tek zamek i ka­pe­lan po­ka­zu­je mu skar­by, zgro­ma­dzo­ne przez ojca i opo­wia­da o oko­licz­no­ściach w ja­kich jego po­znał. Stet­te­no­wie są bar­dzo róż­ny­mi ludź­mi. Ta hi­sto­ria ma to pod­kre­ślić. Jeśli fa­bu­ła cię za­in­te­re­so­wa­ła, za­pra­szam do lek­tu­ry “Przy­pad­ków Fre­de­ga­ra von Stet­te­na”, wy­ło­ży­łem w tej chwi­li czte­ry ko­lej­ne frag­men­ty. Do­da­ję na­stęp­ny mniej wię­cej co ty­dzień – dzie­sięć dni.

 

Thar­go­ne, dzię­ki, że wró­ci­łeś i do­pi­sa­łeś swój ko­men­tarz. Wno­szę z niego, że wy­ra­zi­łem w tym tek­ście to, co za­mie­rza­łem. Jest w nim dużo traf­nych uwag i cen­nych su­ge­stii. Nie­któ­re z nich są wpraw­dzie spóź­nio­ne, zwłasz­cza o nie po­ry­wa­niu się na po­wie­ści. Pierw­szy tom mam już na­pi­sa­ny, drugi w 50%. Będę więc cią­gnął to dalej, szko­ląc re­kru­tów w mar­szu. Je­stem zde­ter­mi­no­wa­ny, żeby do­pro­wa­dzić dzie­ło do druku. Nie muszę się spie­szyć i mam czas na po­wol­ne pie­cze­nie tego su­ro­we­go mięsa. Teraz wrzu­cam go tu po ka­wał­ku celem ob­rób­ki przed­re­dak­cyj­nej. Rady pi­szą­cej braci, choć cza­sem iry­tu­ją­ce, są bar­dzo po­ży­tecz­ne, bo do­ty­czą tek­stu, a nie ogól­nych idei, tego nie usły­szę od in­nych osób, któ­rym daję to czy­tać dla spraw­dze­nia per­cep­cji. Będę wdzięcz­ny jeśli zer­k­niesz na “Przy­pad­ki”. Liczę na Twoje pewne oko w po­lo­wa­niu na ba­bo­le.

Wczo­raj­szy, do­da­ny przez mnie ko­men­tarz roz­pły­nął się w po­wie­trzu :( Dzi­siaj ko­lej­na próba.

 

Opo­wia­da­nie opar­te na cie­ka­wym po­my­śle, do­brze na­kre­śle­ni bo­ha­te­ro­wie, za­rów­no ksiądz Mi­ko­łaj jak i Wol­fgang von Stet­ten, at­mos­fe­ra Pragi też na plus. Poza tym akcję umie­ści­łeś w in­te­re­su­ją­cym świe­cie i tekst na tyle mi się spodo­bał, że za­mie­rzam w naj­bliż­szym cza­sie za­po­znać się z “Przy­pad­ka­mi Fre­de­ga­ra von Stet­te­na”. Ode mnie bi­blio­tecz­ny kli­czek :)

 

Dzię­ki za klik i uzna­nie. Mam na­dzie­ję, że Przy­pad­ki cię nie za­nu­dzą.

Na­resz­cie tu do­tar­łem, na sta­rość coraz bar­dziej nie­do­łęż­ny je­stem :) I muszę szyb­ko pisać ko­men­tarz, zanim za­po­mnę, co prze­czy­ta­łem. Przez skle­ro­zę, a nie dla­te­go, że nudne, czy mało in­te­re­su­ją­ce, prze­ciw­nie umie­jęt­nie i z wi­docz­nym do­świad­cze­niem wcią­gasz czy­tel­ni­ka do kre­owa­ne­go świa­ta. Po­do­ba mi się roz­mach z jakim pro­wa­dzisz akcję i nar­ra­cję, nie zgła­szam za­strze­żeń co do stylu; także sam po­mysł uwa­żam za in­te­re­su­ją­cy. Tak jak ak­ce­so­ria tech­nicz­no-mi­li­tar­ne sta­no­wią miks od­le­głe prze­szło­ści z no­wo­cze­sno­ścią, tak re­li­gia nie jest tu ani ma­ga­zy­nem do­gma­tów ani pro­duk­tem cwa­nych ka­pła­nów utrzy­mu­ją­cych w ry­zach za­bo­bon­ny tłum. Po­do­ba mi się scena spo­wie­dzi na­wią­zu­ją­ca do dzi­siej­szych re­aliów ze­ro­do­wa­nej wiary. A jesz­cze bar­dziej koń­ców­ka su­ge­ru­ją­ca, że Stet­ten trak­tu­je spra­wę bar­dzo serio.

Tekst wart bi­blio­te­ki, do czego do­kła­dam swoją ce­gieł­kę.

Jedna uwaga tech­nicz­na:

Cza­sa­mi ksiądz wpa­dał w re­zo­nans z pe­ni­ten­tem i pła­kał z nim razem

Słowo “re­zo­nans” kłuje mnie w tym kon­tek­ście.

 

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

Dzię­ki za klik i uzna­nie. Cie­szę się, że moje mie­sza­nie przy­szło­ści z prze­szło­ścią tym razem Tobie nie prze­szka­dza­ło. W pew­nym sen­sie to znak fir­mo­wy mo­je­go uni­wer­sum, su­ge­ru­ją­cy, że czło­wiek po­zo­sta­je ten sam, z tymi sa­my­mi pro­ble­ma­mi, re­la­cja­mi z Bo­giem i drogą do do­sko­na­ło­ści do prze­by­cia. Po­stęp ludz­ko­ści jest kłam­stwem, praw­dą jest po­stęp jed­ne­go czło­wie­ka, dla któ­re­go nie trze­ba re­form ustro­jo­wych, ani skom­pli­ko­wa­nych tech­no­lo­gii. Nie wy­bra­łem dla swo­jej Rze­szy drogi Two­ich “nie­tech­no­lo­gicz­nych”, ale pró­bu­ję opi­sać cy­wi­li­za­cję “pa­nu­ją­cą” nad tech­ni­ką, nie po­zwa­la­ją­cą tech­no­lo­giom prze­wró­cić sobie w gło­wie. Mam na­dzie­ję, że wró­cisz do Przy­pad­ków Fre­de­ga­ra, syna Wol­fgan­ga von Stet­te­na.

Jesz­cze raz dzię­ki za uzna­nie.

 

Gra­tu­lu­ję pierw­szej bi­blio­te­ki i cze­kam na ko­lej­ne opo­wia­da­nia :)

Hej, Ni­kol­zol­lern!

Po­wiem, że spodo­ba­ło mi się to opo­wia­da­nie i aż szko­da, że nie pi­szesz ich wię­cej. Po frag­men­ty jak wiesz lu­dzie mniej się­ga­ją, choć ja po tym opo­wia­da­niu, chęt­nie spraw­dzę czy pierw­sza i druga część przy­pad­nie mi do gustu – no bo po jed­nym frag­men­cie trud­no wy­ro­bić sobie jakąś opi­nię. 

Szcze­rze mó­wiąc nigdy nie czy­ta­łem o po­łą­cze­niu re­li­gii z takim świa­tem Sci-Fi, więc dla mnie po­mysł jest ory­gi­nal­ny.

Był mo­ment w tek­ście, że de­li­kat­nie wy­da­wał mi się nu­żą­cy, jed­nak na całe szczę­ście nie trwa­ło to długo.

Styl masz bar­dzo dobry. Czyta się to spraw­nie i szyb­ko. 

Dobra scen­ka z bło­go­sła­wień­stwem ko­smi­tów ;D 

 

“Spo­wia­da­li się też po chiń­sku, por­tu­gal­sku, su­ahi­li oraz in­nych zna­nych Bogu ję­zy­kach. Jakoś szło, bo lu­dzie byli szcze­rzy jak nigdy. Jak każdy ka­płan, oj­ciec Mi­ko­łaj sły­szał w swym życiu ty­sią­ce nie­szcze­rych obiet­nic po­pra­wy, ob­łud­nych za­pew­nień o żalu za grze­chy, wy­mi­ja­ją­cych wy­znań, za­wo­alo­wa­nych oskar­żeń bliź­nie­go, zdaw­ko­wych ba­na­łów i sche­ma­tycz­nych for­mu­łek. Teraz jed­nak każdy czło­wiek od­czu­wał nad­cią­ga­ją­ce i nie­od­wra­cal­ne zmia­ny.” → Spodo­bał mi się ten frag­ment.

 

 

Za jakiś czas wezmę się za Twoje frag­men­ty, będąc za­chę­co­nym po­wyż­szym tek­stem. 

Do góry głowa, co by się nie dzia­ło, wiedz, że każdą walkę mo­żesz wy­grać tu przez K.O - Chada

Dzię­ki za od­wie­dzi­ny i uzna­nie. Opo­wia­da­nia będą od czasu do czasu, choć po­wieść ma prio­ry­tet. Nie­któ­rzy się już wcią­gnę­li w czy­ta­nie Przy­pad­ków. Zo­ba­czy­my jak ci się spodo­ba.

– Bez prze­sa­dy, Ga­ju­sie – po­wie­dział Wol­fgang von Stet­ten do mło­de­go Re­mu­lan­czy­ka.

– Spo­koj­nie, ka­pi­ta­nie, je­ste­śmy prak­tycz­nie na miej­scu.

Lą­dow­nik za­trzy­mał się w miej­scu i po­wo­li wi­ru­jąc, za­czął opa­dać na we­wnętrz­ny dzie­dzi­niec pra­skie­go Hradu.

– Do­brze że Ru­stem zo­stał na „Un­di­ne”. Szlag by go tra­fił, gdyby zo­ba­czył w co się pa­ku­je­my – po­wie­dział Xa­vier Ruiz, Gil­lio­mar­czyk o po­wierz­chow­no­ści por­to­we­go rze­zi­miesz­ka, po­kła­do­wy in­for­ma­tyk.

– Mają tu chyba z ty­siąc zbroj­nych, do­oko­ła wi­dzia­łem wozy pan­cer­ne – rzekł naj­star­szy uczest­nik wy­pra­wy, oso­bi­sty sługa ka­pi­ta­na, si­wo­wło­sy „wujek Al”.

– To do­brze – po­wie­dział ka­pi­tan – po­mo­gą nosić skrzy­nie.

– Skoro tak uwa­żasz, panie – po­wie­dział stary sługa mar­kot­nie.

Ni­kol­zol­ler­nie, ten frag­ment jest przy­kła­dem jak nie na­le­ży za­czy­nać opo­wia­da­nia.

Po pierw­sze, po­wtó­rze­nia. Po dru­gie, w tym krót­kim frag­men­cie przed­sta­wiasz od razu kilka róż­nych osób, wy­ja­śnia­jąc kim są. Na­tłok in­for­ma­cji jest tak duży, że nie ma szans tego spa­mię­tać.

Stet­ten, Re­mu­lan­czyk, Gajus, ka­pi­tan, Ru­stem, Xa­vier Ruiz, Gil­lio­mar­czyk, sługa ka­pi­ta­na “wujek AI” – sam przy­znaj, że dużo tego. Nor­mal­nie ra­dził­bym Ci, by te in­for­ma­cje do­zo­wać stop­nio­wo… ale tu tylko za­py­tam, po co Ci one, skoro oprócz Stet­te­na to wła­ści­wie tylko sta­ty­ści nie­istot­ni dla fa­bu­ły.

 

Po­chwa­lę Cię za to za opisy. Ładne te ar­ke­bu­zy.

 

Od­dział sta­nął na bacz­ność i za­pre­zen­to­wał[-a] broń.

– Po wła­dzę nie­ba­wem ktoś się zgło­si, to mogę panu [+za]gwa­ran­to­wać

– O re­li­kwie – kapi­tan ski­nął głową w stro­nę ka­pli­cy św. Krzy­ża.

– O te… kości? – ode­zwa­ła się zdu­mio­na mi­ni­ster obro­ny – po co?

Ku­le­je Ci zapis dia­lo­gów w kilku miej­scach. Brak wiel­kiej li­te­ry i kro­pek.

– Odpowiem pani – powiedział Wol­fgang – tylko to jest w wa­szym świe­cie uni­kal­ne.

Po­wtó­rze­nie i błęd­ny zapis dia­lo­gu. Te dia­lo­gi to w całym tek­ście sprawdź.

Thar­go­ne słusz­nie Ci zwró­cił uwagę, i jego su­ge­stie nie są wcale sprzecz­ne z Reg. Po pro­stu mam wra­że­nie, że nie wy­ła­pa­łeś niu­an­sów.

Ge­ne­ral­nie, je­że­li po dru­gim myśl­ni­ku masz nowe zda­nie, a nie kon­ty­nu­ację po­przed­nie­go, to musi być kropa i dalej wiel­ka li­te­ra. Je­że­li jest druga część zda­nia zło­żo­ne­go, to może zo­stać bez kropy. 

 

Po­le­cam dużo bar­dziej szcze­gó­ło­wy po­rad­nik Fan­ta­zma­tów.

→ https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

– Dzię­ku­ję, po­ga­wę­dzi­my tutaj, póki moi lu­dzie będą ra­bo­wać wasze skar­by na­ro­do­we. Widzę, że nie­któ­rzy z wa­szych zbroj­nych mają dość dumy, by spró­bo­wać nam prze­szko­dzić.

Jak każdy ka­płan, oj­ciec Mi­ko­łaj sły­szał w swym życiu ty­sią­ce nie­szcze­rych obiet­nic po­pra­wy, ob­łud­nych za­pew­nień o żalu za grze­chy, wy­mi­ja­ją­cych wy­znań, za­wo­alo­wa­nych oskar­żeń bliź­nie­go, zdaw­ko­wych ba­na­łów i sche­ma­tycz­nych for­mu­łek.

Bar­dzo mi się po­do­ba ten frag­ment.

 

Po­wiem tak, jeśli re­li­kwie są uwa­ża­ne za cenny łup, już samo to uwa­żam za godne sza­cun­ku. To, że są w mu­ze­ach, a nie w świą­ty­niach, już jest ob­ra­zą boską. Nie za­bie­ra­cie ich z ko­ścio­łów, gdzie są czczo­ne, tylko z wy­staw, gdzie były obiek­tem ga­pie­nia się próż­nej ga­wie­dzi, jako re­likt za­mierz­chłych, „ciem­nych” wie­ków.

Ten też :)

 

Pod­su­mo­wu­jąc, po­czą­tek do po­praw­ki, zapis dia­lo­gów rów­nież (wróć do ko­men­ta­rza Thar­go­ne, bo wszyst­ko Ci tam pięk­nie wy­ja­śnił). Przy­znam się, że na po­cząt­ko­wym eta­pie byłem do tego tek­stu scep­tycz­ny i nie­mal za­rzu­ci­łem jego czy­ta­nie.

Na szczę­ście oka­za­ło się, że im dalej, tym le­piej, a w koń­ców­ce to czy­ta­nie Two­jej opo­wie­ści spra­wi­ło mi już przy­jem­ność.

Fa­bu­ła na duży plus. Po­stać ka­pła­na na plus. Nie­tu­zin­ko­wa. Oso­bli­wa. Cie­ka­we po­czu­cie hu­mo­ru. Świat rów­nież bez więk­szych za­strze­żeń, choć za­pew­ne jakby głę­biej po­dą­żyć, to by­ło­by się czego przy­cze­pić. Cho­ciaż­by po­że­nie­nie ko­smicz­nej tech­no­lo­gii ze śre­dnio­wiecz­nym uzbro­je­niem. Ale… do­strze­gam tu pewne mru­gnię­cie okiem au­to­ra, więc niech tak bę­dzie.

 

"Wol­ność po­le­ga na tym, że mo­że­my czy­nić wszyst­ko, co nie przy­no­si szko­dy bliź­nie­mu na­sze­mu". Paryż, 1789 r.

Chro­ści­sko, dzię­ki za od­wie­dzi­ny i rze­czo­wy ko­men­tarz. Fak­tycz­nie na po­cząt­ku ma miej­sce pe­wien na­tłok po­sta­ci, które w od­dziel­nie wzię­tym opo­wia­da­niu są nie wia­do­mo po co. Jak pi­sa­łem we wstę­pie, ten tekst jest au­to­no­micz­nym roz­dzia­łem po­wie­ści, który za­wie­si­łem tu w cha­rak­te­rze opo­wia­da­nia. Wszyst­kie te po­sta­cie wy­stę­pu­ją w po­wie­ści i nie­któ­re są ważne (Gajus Kry­spus). Masz rację, w wer­sji opo­wia­da­nio­wej mógł­bym po­mi­nąć nie­któ­re i nic by się nie stało.

Dia­lo­gi przej­rzę.

wieża ka­te­dry św. Wita

Wiel­ka li­te­ra.

 

Lą­dow­nik szyb­ko wy­tra­cał pręd­kość, lecz kiedy wieża ka­te­dry św. Wita mi­gnę­ła za bu­la­jem w od­le­gło­ści ja­kichś pię­ciu me­trów, prze­że­gna­li się wszy­scy pa­sa­że­ro­wie – nawet ci mniej po­boż­ni.

Błęd­nie użyty spój­nik – w jaki spo­sób wy­tra­ca­nie pręd­ko­ści przez po­jazd było prze­ciw­staw­ne mo­dli­twom po­dróż­nych? Su­ge­ru­ję zmia­nę na “a”.

 

– Bez prze­sa­dy, Ga­ju­sie – rzu­cił do pi­lo­ta Wol­fgang von Stet­ten.

– Spo­koj­nie, ka­pi­ta­nie, je­ste­śmy prak­tycz­nie na miej­scu.

Je­stem zdez­o­rien­to­wa­ny. Ro­zu­miem, że słowa ka­pi­ta­na do­ty­czą spo­so­bu ste­ro­wa­nia po­jaz­dem, ale pi­lo­to­wał Kry­spus. Jeśli Gajus Kry­spus to jedna osoba, to nie jest to oczy­wi­ste. Do­dat­ko­wo, jako in­ży­nier z za­wo­du w takim wy­pad­ku nie jest on pi­lo­tem, tylko pi­lo­tu­ją­cym.

 

– Spo­koj­nie, ka­pi­ta­nie, je­ste­śmy prak­tycz­nie na miej­scu.

Lą­dow­nik za­trzy­mał się w miej­scu

Po­wtó­rze­nie.

 

Lą­dow­nik za­trzy­mał się w miej­scu i(+,) po­wo­li wi­ru­jąc, za­czął opa­dać na we­wnętrz­ny dzie­dzi­niec pra­skie­go Hradu.

Prze­ci­nek.

 

– Do­brze(+,) że Ru­stem zo­stał na „Un­di­ne”. Szlag by go tra­fił, gdyby zo­ba­czył(+,) w co się pa­ku­je­my! – Xa­vier Ruiz, po­kła­do­wy in­for­ma­tyk o po­wierz­chow­no­ści por­to­we­go rze­zi­miesz­ka(+,) wy­szcze­rzył zęby.

Prze­cin­ki. Do­dat­ko­wo nie wiem na razie, czym jest “Un­di­ne”, ale jeśli nazwą in­ne­go po­jaz­du, to bez cu­dzy­sło­wów.

 

– Się zo­ba­czy – od­rzekł von Stet­ten(+,) zie­wa­jąc.

Prze­ci­nek.

 

wszyst­kie bu­la­je za­sło­ni­ły pan­cer­ne po­kry­wy

Dwu­znacz­nie na­pi­sa­ne zda­nie, su­ge­ru­ję:

wszyst­kie bu­la­je zo­sta­ły za­sło­nię­te przez pan­cer­ne po­kry­wy

lub:

wszyst­kie bu­la­je  zo­sta­ły za­sło­nię­te pan­cer­ny­mi po­kry­wa­mi

 

Kry­spus na­ci­snął guzik go­to­wo­ści bo­jo­wej i wszyst­kie bu­la­je za­sło­ni­ły pan­cer­ne po­kry­wy(+,) a na dachu po­ja­wi­ła się pół­ku­li­sta bez­za­ło­go­wa wie­życz­ka dział­ka la­se­ro­we­go.

Prze­ci­nek.

 

Czuj­ni­ki życia wy­ka­za­ły obec­ność setek ludzi, w po­sta­ci zie­lo­nych punk­ci­ków(+,) cha­otycz­nie krą­żą­cych po wszyst­kich kon­dy­gna­cjach za­bu­do­wań, ota­cza­ją­cych dzie­dzi­niec .

Primo, żaden z obec­nych prze­cin­ków nie po­wi­nien się tutaj zna­leźć, za to tam, gdzie po­wi­nien, to go nie dałeś. Se­cun­do, wkra­dła ci się spa­cja przed krop­kę. Ter­tio, po­wta­rzasz in­for­ma­cję, którą podał ka­pi­tan, w związ­ku z czym su­ge­ru­ję upro­ścić zda­nie, na przy­kład do:

Czuj­ni­ki życia wy­świe­tli­ły setki zie­lo­nych punk­ci­ków, krą­żą­cych cha­otycz­nie po ota­cza­ją­cych dzie­ci­niec za­bu­do­wa­niach.

 

Wol­fgang von Stet­ten po­kle­pał swój ar­ke­buz ma­szy­no­wy.

Poza pierw­szym wy­stą­pie­niem za­sad­ni­czo nie sto­su­je się peł­nych imion. Mo­żesz na prze­mian uży­wać “Wol­fgang” bądź sa­me­go “von Stet­ten”.

 

To była pięk­na broń, cięż­ka wpraw­dzie, i ma­ją­ca zbyt wiele czę­ści fa­brycz­nych, ale kunsz­tow­nie ozdo­bio­na(+,) od in­kru­sto­wa­nej ma­ci­cą per­ło­wą i ko­ścią he­ba­no­wej kolby po wylot czer­nio­nej, na­bi­ja­nej sre­brem lufy.

Wywal drugi prze­ci­nek.

 

Drew­nia­ne uchwy­ty, rów­nież wy­ko­na­ne z ri­gel­skie­go he­ba­nu, znaj­dy­wa­ły się jeden przy spu­ście, drugi z przo­du, przed ma­ga­zyn­kiem.

Zda­nie do wy­wa­le­nia. Prze­ka­za­łeś już czy­tel­ni­ko­wi, że broń jest duża, zdo­bio­na oraz wie­lo­strza­ło­wa. Umiesz­cze­nie uchwy­tów to na­tłok nie­in­te­re­su­ją­cych czy­tel­ni­ka in­for­ma­cji.

 

– Szy­ku­ją ko­mi­tet po­wi­tal­ny – ob­ja­śnił ka­pi­tan – pod­nieść za­sło­ny.

Wy­po­wiedź ka­pi­ta­na to dwa osob­ne zda­nia, a zatem krop­ka i wiel­ka li­te­ra.

 

Czwór­ka żoł­nie­rzy w pa­rad­nych mun­du­rach i bia­łych rę­ka­wicz­kach śpiesz­nie roz­wi­ja­ła w stro­nę lą­dow­ni­ka czer­wo­ną ścież­kę dy­wa­no­wą.

Nie­po­trzeb­ne in­for­ma­cje. Czy rę­ka­wicz­ki nie są czę­ścią pa­rad­ne­go mun­du­ru? Gdzie mo­gli­by roz­kła­dać ścież­kę?

 

– Otwórz bocz­ne drzwi, kiedy do­to­czą tu swój dywan – po­wie­dział Stet­ten, od­da­jąc ar­ke­buz Ru­izo­wi i po­pra­wia­jąc ko­ron­ko­wy koł­nierz wamsu.

– Czas wyjść, grzecz­ność wy­ma­ga – dodał, wi­dząc zbli­ża­ją­cą się tro­chę nie­pew­nym kro­kiem grupę ofi­cje­li.

Jest to wy­po­wiedź jed­nej osoby, w związ­ku z czym po­wi­nie­neś za­pi­sać ją w jed­nym aka­pi­cie.

 

– Otwórz bocz­ne drzwi, kiedy do­to­czą tu swój dywan – po­wie­dział Stet­ten, od­da­jąc ar­ke­buz Ru­izo­wi i po­pra­wia­jąc ko­ron­ko­wy koł­nierz wamsu.

– Czas wyjść, grzecz­ność wy­ma­ga – dodał, wi­dząc zbli­ża­ją­cą się tro­chę nie­pew­nym kro­kiem grupę ofi­cje­li.

Stet­ten w bo­ga­tym wam­sie z ra­pie­rem u boku sta­nął zaraz przy drzwiach

Prze­ka­zu­jesz czy­tel­ni­ko­wi w krót­kim cza­sie dwa razy tę samą in­for­ma­cję.

 

Pre­zy­dent, idący na czele(+,) za­trzy­mał się w za­się­gu ręki Stet­te­na

Prze­ci­nek.

 

Pre­zy­dent, idący na czele za­trzy­mał się w za­się­gu ręki Stet­te­na i wy­ko­nał nie­pew­ny ruch, jakby chciał uści­snąć przy­by­szo­wi dłoń, ale się po­wstrzy­mał, nie wie­dząc, jak ko­smi­ci za­re­agu­ją na ten gest. Wol­fgang miał ocho­tę za­mar­ko­wać taki ruch, jakby chciał wy­mie­nić z nim uścisk dłoni, a na­stęp­nie po­gła­skać swą spi­cza­stą bród­kę, zo­sta­wia­jąc pre­zy­den­ta sto­ją­ce­go z wy­cią­gnię­tą ręką.

Su­ge­ru­ję “za­mar­ko­wać od­po­wiedź”, “za­mar­ko­wać sy­me­trycz­ny gest” albo coś po­dob­ne­go.

 

Uznał jed­nak, że nie chce upo­ka­rzać tego jesz­cze nie­daw­no waż­ne­go czło­wie­ka, który do­słow­nie na oczach sta­wał się nikim.

Po­mie­sza­ły ci się wy­ra­że­nia “na oczach kogoś” i “w oczach”. To dru­gie tutaj nie pa­su­je, a do pierw­sze­go nie przy­sta­je po pierw­sze “do­słow­nie”, a po dru­gie tryb nie­do­ko­na­ny, no i oczy­wi­ście bra­ku­je obiek­tu. Moja su­ge­stia:

Uznał jed­nak, że nie chce upo­ka­rzać tego jesz­cze nie­daw­no waż­ne­go czło­wie­ka, który mo­men­tal­nie na oczach pa­ła­co­wej gwar­dii stał się nikim.

 

Po chwi­li nie­zręcz­nej ciszy głowa pań­stwa prze­mó­wił w ję­zy­ku

Li­te­rów­ka.

 

– O re­li­kwie. – Ka­pi­tan ski­nął głową w stro­nę ka­pli­cy św. Krzy­ża.

Znowu – wiel­ka li­te­ra w na­zwach wła­snych.

 

– O te… kości? – ode­zwa­ła się zdu­mio­na mi­ni­ster obro­ny – Po co?

Bra­ku­je krop­ki.

 

– Le­piej nie pytać – szyb­ko i cicho po­wie­dział do niej pre­zy­dent po cze­sku – chcą, to niech biorą.

Tutaj znowu są to osob­ne zda­nia, więc krop­ka i wiel­ka li­te­ra. Oprócz tego pi­szesz z per­spek­ty­wy za­ło­gi stat­ku i jak do tej pory nie prze­ka­za­łeś żad­nej in­for­ma­cji, która nie była im znana, więc do­brze by­ło­by jakoś uza­sad­nić to, że sły­sze­li cichą wy­po­wiedź, i że wie­dzą, że była ona po cze­sku (np. wy­ła­pał ją tran­la­tor).

 

Klapa tyl­ne­go wej­ścia się pod­nio­sła się i po­zo­sta­li za­ło­gan­ci jęli wy­cią­gać skrzy­nie.

 

– Wcie­le­nie i to(+,) co się z nim wiąże.

Prze­ci­nek.

 

– Wcie­le­nie i to co się z nim wiąże. Tylko po tej pla­ne­cie Bóg cho­dził w ludz­kiej po­sta­ci. I nie radzę na­zy­wać tego za­bo­bo­nem, bo ktoś może po­trak­to­wać to jako bluź­nier­stwo i przy­bić pani język do czoła. Gwoź­dziem. – Ka­pi­tan zro­bił efek­tow­ną pauzę.

– Po­trze­bu­ję kilku ludzi do no­sze­nia skrzyń – po­wie­dział Stet­ten po chwi­li do osłu­pia­łych z wra­że­nia ofi­cje­li.

Znowu – po­wyż­szy frag­ment dia­lo­gu po­wi­nien zna­leźć się w jed­nym aka­pi­cie.

 

Pre­zy­dent rzu­cił kilka słów do do­wód­cy warty ho­no­ro­wej, który na­tych­miast wy­zna­czył ośmiu żoł­nie­rzy do dys­po­zy­cji przy­by­szów. Wzmoc­nie­ni żoł­nie­rza­mi za­ło­gan­ci udali się do ka­pli­cy

 

Pre­mier wy­tarł pot z czoła.

Fra­ze­olo­gia – “otarł pot z czoła”.

 

– Dzię­ku­ję, po­ga­wę­dzi­my tutaj, póki moi lu­dzie będą ra­bo­wać wasze skar­by na­ro­do­we.

Po­praw­nie:

– Dzię­ku­ję, po­ga­wę­dzi­my tutaj, póki moi lu­dzie nie zra­bu­ją wa­szych skar­bów na­ro­do­wych.

 

– Może to wła­śnie ktoś po wła­dzę – po­wie­dział Wol­fgang – na­wia­sem mó­wiąc, nie musi pan jej od­da­wać.

Jesz­cze raz to samo, czyli krop­ka i wiel­ka li­te­ra.

 

Ma pan zamek, ka­te­drę, ludzi i in­sy­gnia pod ręką, poza tym jest pan miej­sco­wy – co prze­szka­dza panu ob­wo­łać się kró­lem?

Sto­so­wa­nie myśl­ni­ków za­miast prze­cin­ków we­wnątrz dia­lo­gów to czy­sty chaos, zamęt i en­tro­pia.

 

Z ka­pli­cy truch­tem przy­biegł Ruiz.

– Ka­pi­ta­nie!

– Jakiś pro­blem, Ruiz?

 

zi­ry­to­wał się Stet­ten – je­steś ostat­nim, po kim spo­dzie­wał­bym się skru­pu­łów re­li­gij­nych.

Znowu krop­ka i wiel­ka li­te­ra.

 

Znajdź ka­pła­na – macie tu ko­ściół prze­cież!

Znowu to samo.

 

Wła­dze ko­na­ją­cej re­pu­bli­ki z re­zy­gna­cją pa­trzy­ły(+,) jak się od­da­la­ją.

 

trze­ba mieć dość zbroj­nych(+,) by na­rzu­cić swoją wła­dzę ca­łe­mu, choć i nie­du­że­mu, kra­jo­wi

 

z czego te kilka mi­lio­nów bę­dzie żyć, co robić, co jeść i gdzie spać – bo zaraz ich świat szlag trafi.

Znowu myśl­nik.

 

z czego te kilka mi­lio­nów bę­dzie żyć, co robić, co jeść i gdzie spać – bo zaraz ich świat szlag trafi. Będę kró­lem i wszy­scy będą wy­cią­gać do mnie ręce! Dzię­ku­ję! Wolę być tym, kim je­stem(+,) i nie­źle się ob­ło­wić się, nie bio­rąc na sie­bie żad­nej od­po­wie­dzial­no­ści.

Po­wtó­rze­nia. Prze­ci­nek. Szyk.

 

– Ro­zu­miem, ka­pi­ta­nie – wes­tchnął roz­cza­ro­wa­ny Kry­spus, któ­re­mu już ma­rzyły się ba­ro­now­ski tytuł i przy­go­da zdo­byw­cy.

Li­te­rów­ka.

 

 

Pierw­szy frag­ment prze­czy­ta­ny.

iro­nicz­ny pod­pis

Dzię­ku­ję za wni­kli­we czy­ta­nie. Глаз – Алмаз!

Miał wra­że­nie, że od­na­lazł się wła­śnie wtedy(+,) gdy wszy­scy się po­gu­bi­li.

Prze­ci­nek.

 

Wy­ru­szył na urlop do Pragi, nie mogąc usie­dzieć w domu, opu­sto­sza­łym po śmier­ci żony(+,) i zno­sić wszyst­kich tych współ­czu­ją­cych spoj­rzeń swo­ich ko­cha­nych pa­ra­fian.

Prze­ci­nek. Rów­nie do­brze mo­żesz też wy­wa­lić drugi z obec­nych prze­cin­ków.

 

Mógł oczy­wi­ście po­je­chać do ja­kie­goś klasz­to­ru, ale nie miał ocho­ty na ciszę i sku­pie­nie – chciał po­tło­czyć się w wiel­kim i pięk­nym mie­ście, po­zwie­dzać muzea i świą­ty­nie, ano­ni­mo­wy w wie­lo­ję­zycz­nym tłu­mie tu­ry­stów. Wra­że­nia miał dziw­ne – ko­ścio­ły w roli pi­ra­mid zwie­dza­nych przez azja­tyc­kich tu­ry­stów,

Nie kłuje znowu tak bar­dzo w oczy, ale jed­nak.

 

ro­bią­cych pa­miąt­ko­we zdję­cia na tle oł­ta­rzy.

Po­praw mnie, jeśli się mylę, ale w ko­ście­le jest prze­waż­nie jeden głów­ny oł­tarz i ra­czej cięż­ko by­ło­by zro­bić jedno zdję­cie, któ­re­go tłem by­ło­by jed­no­cze­śnie kilka oł­ta­rzy. Jeśli cho­dzi ci o wiele zdjęć, z któ­rych każ­de­go tłem jest jeden oł­tarz, to po­win­no być “na tłach oł­ta­rzy”.

 

Pra­wie nie­zau­wa­żal­ni w masie cu­dzo­ziem­ców miej­sco­wi przy­po­mi­na­li egip­skich Ara­bów, za­ra­bia­ją­cych na sta­ro­żyt­nej kul­tu­rze, z którą nic ich nie łączy.

Bez pierw­sze­go prze­cin­ka, po­nie­waż nie jest to do­po­wie­dze­nie – gdy­byś je usu­nął, zda­nie nie mia­ło­by sensu, który (jak się do­my­ślam) chcesz prze­ka­zać czy­tel­ni­ko­wi.

 

nie opusz­cza­ło go po­czu­cie nie­bez­piecz­ne­go prze­chy­le­nia tego świa­ta i tego(+,) że zaraz z nim coś się sta­nie.

Prze­ci­nek.

 

za­czął pe­ro­ro­wać w ję­zy­ku, przy­po­mi­na­ją­cym nie­miec­ki.

Tu też nie funk­cjo­nu­je to jako do­po­wie­dze­nie, więc bez prze­cin­ka.

 

Ana, bra­zy­lij­ska Mu­lat­ka, bę­dą­ca wów­czas w po­sia­da­niu pi­lo­ta(+,) z iry­ta­cją prze­łą­czy­ła kanał

Prze­ci­nek.

 

– To ja­kieś jaja! On gada, że odtąd Zie­mia bę­dzie na­le­ża­ła do ja­kiejś Rze­szy, bo po niej cho­dził Bóg!

Na po­cząt­ku mia­łem ci wy­po­mnieć, że prze­cież wcze­śniej na­pi­sa­łeś, że Bóg cho­dził tylko po tej Ziemi, a nie tam­tej, ale widzę, że pro­blem leży w czymś innym: tutaj za­imek “niej” zgod­nie z kon­struk­cją zda­nia ozna­cza Rze­szę, a nie Zie­mię, tak jak pew­nie mia­łeś w za­my­śle. Zda­nie do prze­bu­do­wy.

 

Kró­lo­wie Ziemi mają zło­żyć hołd ich ce­sa­rzo­wi, a kraje z „pod­łym” ustro­jem po pro­stu się pod­dać.

Skoro masz “podły” w cu­dzy­sło­wie, to i “kró­lów” po­wi­nie­neś w nim umie­ścić, po­nie­waż nie cho­dzi tutaj o fak­tycz­nych, po­sia­da­ją­cych dość wła­dzy, by zło­żyć hołd, kró­lów, tylko o “kró­lów”: dyk­ta­to­rów i pół-dyk­ta­to­rów w ro­dza­ju Pu­ti­na.

 

– Jeśli to mają być ko­smi­ci? – prych­nę­ła jego dziew­czy­na – to dla­cze­go ten facet wy­glą­da jak z „Gry o Tron”?

Zde­cy­do­wa­nie bez pierw­sze­go znaku za­py­ta­nia. Oprócz tego, czy­tel­nik wie, że to są ko­smi­ci, ale dziew­czy­nie Tomka jesz­cze nikt tego nie po­wie­dział. Naj­pierw bo­wiem nikt nie słu­chał pro­gra­mu, a w stresz­cze­niu Mu­ham­me­da nie ma nic o ko­smi­tach. Sama wy­po­wiedź Mu­ham­me­da rów­nie do­brze mo­gła­by od­no­sić się do przy­by­szy z rów­no­le­głe­go świa­ta bądź nawet zwy­kłej or­ga­ni­za­cji ter­ro­ry­stycz­nej. 

 

– A ma wy­glą­dać, jak ci z „Dnia Nie­pod­le­gło­ści?” Czy ze „Star Treka”? – za­py­tał Chor­wat Marko.

Jest to wy­po­wiedź, więc można wy­ba­czyć taką nie­ści­słość, ale w “Star Treku” jest wiele róż­nych ras ob­cych, więc nie wia­do­mo, czy Chor­wa­to­wi cho­dzi o to, żeby wy­glą­da­li prak­tycz­nie jak lu­dzie, czy wręcz od­wrot­nie. Su­ge­ru­ję zmia­nę na przy­kład na “Czy jak pre­da­to­rzy?”/”Czy jak E.T.?” – w ten spo­sób zmniej­szysz też ilość wy­stę­pu­ją­cych jeden po dru­gim cu­dzy­sło­wów.

 

– Jak już mieli bawić się w ko­smi­tów, to ro­bi­li­by to jak na­le­ży! A to wleź­li do te­le­wi­zji z taką fu­szer­ką! – bu­rzy­ła się Ana – Na­praw­dę!

Strasz­nie nie­skład­na ta wy­po­wiedź, a Ana prze­cież tak na­praw­dę mówi pew­nie po an­giel­sku… Po­rów­naj:

Jak już mają bawić się w ko­smi­tów, to niech robią to jak na­le­ży! A ci we­pchnę­li się do te­le­wi­zji z taką fu­sze­rą! – bu­rzy­ła się Ana. – Na­praw­dę! 

 

– Był w Ame­ry­ce taki facet, co zro­bił w radiu sztu­kę słu­cho­wi­sko o in­wa­zji z Marsa, a lu­dzie po­my­śle­li, że to re­por­taż na żywo, i za­czę­ła się pa­ni­ka. – po­wie­dzia­ła Laura, Fi­li­pin­ka ze Szwe­cji.

Bez krop­ki.

 

– Na­zy­wał się Orson Wells – wy­ka­zał się eru­dy­cją Tomek – to była dobra ro­bo­ta!

Krop­ka i wiel­ka li­te­ra.

 

Nie taka lipa, jak to coś!

Tutaj nie masz obo­wiąz­ku, ale moim zda­niem po­wi­nie­neś po­zbyć się prze­cin­ka. W po­rów­na­niach pa­ra­lel­nych nie daje się prze­cin­ka dla za­cho­wa­nia płyn­no­ści, jeśli drugi człon jest krót­ki i wy­po­wia­da­ło­by się go na jed­nym tchu. Tutaj ze wzglę­du na fakt, że jest to wy­po­wiedź i w do­dat­ku za­koń­czo­na wy­krzyk­ni­kiem, taka wła­śnie sy­tu­acja ma miej­sce.

 

W kuch­ni roz­go­rza­ła oży­wio­na dys­ku­sja na temat tego

Masło ma­śla­ne. “Roz­go­rzeć” im­pli­ku­je gwał­tow­ność – czy dys­ku­sja może roz­go­rzeć, po­zo­sta­jąc nie­oży­wio­ną?

 

Po kilku mi­nu­tach bia­łe­go szumu ka­na­ły od­zy­ska­ły kon­tro­lę nad emi­sją i wszę­dzie za­czę­ło się hi­ste­rycz­ne oma­wia­nie, „co to było?” Młody Turek po­wo­li od­wró­cił się do to­wa­rzy­stwa i po­wie­dział:

Wy­glą­da to nie­zręcz­nie, su­ge­ru­ję prze­bu­do­wać.

 

****

Primo, sto­su­je się trzy krop­ki, se­cun­do – pusta linia po­win­na zna­leźć się i po, i przed nimi, ter­tio, nie ro­zu­miem czemu nie­kon­se­kwent­nie tutaj sto­su­jesz gwiazd­ki na od­dzie­le­nie frag­men­tów, a wcze­śniej i póź­niej w tek­ście samą pustą linię.

 

inni „hi­gh­ly li­ke­ly” twier­dzi­li, iż „hi­gh­ly li­ke­ly” to ko­lej­na ro­syj­ska próba de­sta­bi­li­za­cji za­chod­niej de­mo­kra­cji za­chod­niej

Po pierw­sze wy­glą­da to nie­zręcz­nie, po dru­gie po dru­gie nawet jeśli chcesz zo­sta­wić tak jak jest, to wy­ra­że­nie to po­wi­nie­neś umie­ścić tam, gdzie wska­za­łem, bo­wiem wy­so­ce praw­do­po­dob­ne nie było to, że twier­dzi­li – tylko twier­dzi­li, że wy­so­ce praw­do­po­dob­ne, że to ro­syj­ska pro­wo­ka­cja. Po trze­cie, szyk przy­miot­ni­ków.

 

choć te­le­wi­zja ro­syj­ska zo­sta­ła tak samo hack­nię­ta, jak po­zo­sta­łe.

Wcze­śniej ci wy­ba­czy­łem, po­nie­waż to słowo zna­la­zło się w wy­po­wie­dzi, ale w nar­ra­cji ra­czej nie sto­su­je się po­to­cy­zmów, chyba, że de­cy­du­jesz się na pi­sa­nie ca­łe­go tek­stu sty­lem po­tocz­nym. “Zhac­ko­wa­na” jest wciąż po­tocz­ne, ale dużo mniej (nawet tu­tej­sza au­to­ko­rek­ta nie pod­kre­śla mi tego słowa na czer­wo­no :) )

 

W roz­ma­itych talk show snuto wsze­la­kie teo­rie spi­sko­we

Skoro roz­ma­itych, to “talk sho­wach”.

 

Wśród ludzi na uli­cach zwo­len­ni­ków tej opi­nii było nieco wię­cej

Pro­ściej i zgrab­niej.

 

Spo­śród gości ho­ste­lu tylko Mu­ham­med wy­je­chał wró­cił/po­je­chał do domu wcze­śniej.

Fra­ze­olo­gia.

 

Oj­ciec Mi­ko­łaj od­no­to­wał nie­ja­ki wzrost licz­by mo­dlą­cych się w ko­ścio­łach, ale nie był pe­wien, czy to nie jest przy­pa­dek. Tak było do wie­czo­ru dru­gie­go dnia

Po­wtó­rze­nia.

 

Za­uwa­żo­na na wy­so­kiej or­bi­cie „eska­dra” też nie ro­bi­ła spra­wia­ła wra­że­nia groź­nej siły.

Fra­ze­olo­gia.

 

Ktoś mądry po­wie­dział, że ul­ti­ma­tum ko­smi­tów zo­sta­ło wy­sto­so­wa­ne pro­for­ma 

Zde­cy­do­wa­nie osob­no. Pi­sow­nia łącz­na tego słowa jest po­to­cy­zmem i ma inne zna­cze­nie (”pro­for­ma” = rze­czow­nik, fak­tu­ra wy­sta­wio­na pro forma).

 

Trze­ci dzień minął na ro­bie­niu za­kła­dów, czy jutro na­za­jutrz na­stą­pi in­wa­zja.

 

go­ście pro­gra­mów po­pi­sy­wa­li się dow­ci­pem dow­ci­pa­mi

 

w któ­rych jed­nak nie do­strze­gał do­strzegł sza­leń­stwa.

 

Ko­bie­ta krzy­cza­ła i wy­my­śla­ła obec­nych wy­zy­wa­ła obec­nych/wy­my­śla­ła obec­nym od bez­myśl­nych ga­piów(+,) a potem we łzach ucie­kła ze stu­dia.

 

Zo­ba­czyw­szy(+,) to Ana pod­nio­sła się i, zo­sta­wiw­szy nie­do­pi­tą kawę, ru­szy­ła ku wyj­ściu.

Nie­zgrab­ne zda­nie, su­ge­ru­ję:

Zo­ba­czyw­szy to, Ana pod­nio­sła się i ru­szy­ła ku wyj­ściu, zo­sta­wiw­szy nie­do­pi­tą kawę.

 

Na py­ta­nie Tomka i Kasi, któ­rzy jak i oj­ciec Mi­ko­łaj, też byli w kuch­ni, “gdzie się wy­bie­ra”, po­wie­dzia­ła: „do ko­ścio­ła”, przy­pra­wia­jąc pol­ską parę o praw­dzi­we zdu­mie­nie, jakoż przed­tem po­zy­cjo­no­wa­ła się jako an­ty­kle­ry­kal­na fe­mi­nist­ka.

Ko­lej­ne nie­for­tun­nie na­pi­sa­ne zda­nie. Po­zy­cjo­no­wać można stro­ny w prze­glą­dar­ce. Wia­do­mo, że para była w kuch­ni. Parę drob­niej­szych błę­dów. Su­ge­stia:

Na py­ta­nia Tomka i Kasi, dokąd się wy­bie­ra, od­po­wie­dzia­ła: “do ko­ścio­ła”. Spo­wo­do­wa­ła tym praw­dzi­we zdu­mie­nie, gdyż wcze­śniej dała się po­znać jako sil­nie an­ty­kle­ry­kal­na fe­mi­nist­ka.

 

„A czemu ja łażę po mie­ście w cy­wi­lu? – po­my­ślał oj­ciec Mi­ko­łaj i nagle zro­zu­miał, że chyba już nie wróci do swo­jej pa­ra­fii w Ko­zło­wie die­ce­zji twer­skiej.

Nie koń­czysz cy­ta­tu.

 

chyba już nie wróci do swo­jej pa­ra­fii w Ko­zło­wie die­ce­zji twer­skiej. Wszyst­kie plany już nawet na jutro zo­sta­ły w jed­nej chwi­li anu­lo­wa­ne.

Su­ge­stia:

Wszyst­kie plany, choć­by i na na­stęp­ny dzień, zo­sta­ły w jed­nej chwi­li anu­lo­wa­ne

 

Ksiądz nie czuł trwo­gi, do­świad­czał na­to­miast nie­sa­mo­wi­tej wol­no­ści, jaką czło­wiek od­czu­wa, kiedy zaufa Bogu i za­cznie żyć jed­nym dniem obec­nym/dzi­siej­szym.

 

Na rynku ze­brał się spory tłum „ocze­ku­ją­cych na in­wa­zję”.

Cu­dzy­słów po­wi­nien obej­mo­wać samą “in­wa­zję”.

 

Pstro­ka­ta zbie­ra­ni­na ze wszyst­kich za­kąt­ków świa­ta ota­cza­ła scenę, z któ­rej prze­ma­wia­li, śpie­wa­li i wy­głu­pia­li się w roż­nych ję­zy­kach, ci, któ­rzy uwa­ża­li, że mają coś do po­wie­dze­nia, albo mieli na to ocho­tę.

Su­ge­ru­ję ostat­ni człon wy­wa­lić, bo zda­nie już masz skom­pli­ko­wa­ne, a po­wta­rzasz w nim nie tylko słowa, ale też in­for­ma­cję.

 

Nud­ne­go mówcę prze­ga­nia­no gwiz­da­mi.

Albo “nud­nych mów­ców prze­ga­nia­no gwiz­da­mi”, albo “nud­ne­go mówcę prze­go­nio­no gwiz­da­mi”.

 

W tłu­mie widać było sporo re­kon­struk­to­rów w stro­jach i zbro­jach z róż­nych epok. To­wa­rzy­stwo było nieco wsta­wio­ne i pełne en­tu­zja­zmu.

 

ryt­micz­nie po­dry­gi­wa­ło przy ja­kimś po­nu­rym in­du­strial, wy­da­jąc zwie­rzę­ce okrzy­ki, pod wiel­kim te­le­bi­mem, za­wie­szo­nym na ścia­nie Mu­zeum Na­ro­do­we­go.

Do tej pory nie pi­sa­łeś ob­cych słów kur­sy­wą, więc czemu tutaj? Zaraz potem pi­szesz “talk show” nor­mal­nie… No i bez dru­gie­go prze­cin­ka.

 

Za­uwa­żył ja­kieś za­mie­sza­nie na scho­dach ko­ścio­ła św. Mi­ko­ła­ja.

Znowu – Ko­ściół św. Mi­ko­ła­ja.

 

na stop­niach stoi or­kie­stra z in­stru­men­ta­mi

Po czym innym roz­po­znał or­kie­strę?

 

Oj­ciec Mi­ko­łaj zro­zu­miał, że mo­dlą­cy się od­ma­wia­ją opusz­cze­nia świą­ty­ni, gdzie ma się za­cząć za­pla­no­wa­ny kon­cert „Mi­ste­rium” Skria­bi­na.

To nie są in­for­ma­cje, które pro­ta­go­ni­sta może wy­wnio­sko­wać z za­ob­ser­wo­wa­nej z da­le­ka sceny, a prze­cież tego nie usły­szał, bo chwi­lę wcze­śniej na­pi­sa­łeś, że “ksiądz tłu­ma­czył coś”.

iro­nicz­ny pod­pis

Je­stem pod wra­że­niem Two­jej do­kład­no­ści. Wpro­wa­dzi­łem wiele su­ge­ro­wa­nych zmian. Nie wszyst­kie. Z nie­któ­ry­mi się nie zga­dzam.

Nazwy okrę­tów pisze się w cu­dzy­sło­wie. “Un­di­ne” – to sta­tek.

Ka­te­dra, ka­pli­ca czy ko­ściół nie są na­zwa­mi wła­sny­mi, tylko ga­tun­ko­wy­mi.

Putin jest de­mo­kra­tycz­nie wy­bra­nym li­de­rem z ogrom­nym po­par­ciem oby­wa­te­li swego kraju, moim rów­nież.

Nazwy okrę­tów pisze się w cu­dzy­sło­wie.

Nazwy stat­ków można co praw­da pisać w cu­dzy­sło­wie, ale nie jest to za­sa­da. Co wię­cej, część ję­zy­ko­znaw­ców to od­ra­dza i ja się do tego przy­chy­lam (choć to bez zna­cze­nia, bo ję­zy­ko­znaw­cą nie je­stem :D).

 

Ka­te­dra, ka­pli­ca czy ko­ściół nie są na­zwa­mi wła­sny­mi, tylko ga­tun­ko­wy­mi.

Tutaj masz rację.

 

Putin jest de­mo­kra­tycz­nie wy­bra­nym li­de­rem z ogrom­nym po­par­ciem oby­wa­te­li swego kraju, moim rów­nież.

Kwe­stia Pu­ti­na była tylko ob­ra­zo­wą dy­gre­sją, więc nie wiem, czy jest tutaj sens dys­ku­to­wać. Oczy­wi­ście masz rację: Putin jest de­mo­kra­tycz­nie wy­bra­nym li­de­rem z ogrom­nym po­par­ciem oby­wa­te­li. Jed­no­cze­śnie, jego fak­tycz­na wła­dza wy­kra­cza da­le­ko poza kom­pe­ten­cje de­mo­kra­tycz­nie wy­bra­ne­go li­de­ra – chyba nie spo­sób się z tym nie zgo­dzić, nie?

Swoją drogą, tak samo ma się spra­wa z Ja­ro­sła­wem Ka­czyń­skim, choć w o wiele mniej­szej skali…

 

Oczy­wi­ście, nie mu­sisz się zga­dzać ze wszyst­kim, co na­pi­szę. Nie mu­sisz też nic po­pra­wiać, nawet jeśli się zga­dzasz. To twój tekst i de­cy­zja, ja­kich po­pra­wek w nim do­ko­nasz, na­le­ży wy­łącz­nie do cie­bie.

Co nie zmie­nia faktu, że nie piszę tego tak sobie. Jesz­cze w cza­sie pi­sa­nia po­pra­wek wszyst­kie nie­ja­sno­ści wy­ja­śniam sobie za­glą­da­jąc na Po­rad­nię Ję­zy­ko­wą PWN. Sta­ram się też wy­ja­śniać czemu w danym miej­scu jest błąd, jeśli uznam, że może to nie być oczy­wi­ste.

Jeśli masz wąt­pli­wo­ści co do któ­rychś wy­szcze­gól­nio­nych prze­ze mnie punk­tów, nic nie stoi na prze­szko­dzie, byś o tym wspo­mniał. Są wtedy dwa moż­li­we efek­ty:

– albo masz rację, spraw­dzę rzecz drugi raz w ma­te­ria­łach i fak­tycz­nie okaże się, że coś prze­oczy­łem… Dzię­ki temu do­wiem się cze­goś no­we­go i moje umie­jęt­no­ści wzro­sną, tak jak z ko­ścio­ła­mi

– albo będę mógł od­po­wie­dzieć na twoje wąt­pli­wo­ści, tak jak z na­zwa­mi stat­ków

… czyli win-win :)

iro­nicz­ny pod­pis

Is­san­de­rze, je­stem Ci bar­dzo wdzię­czy, bo fak­tycz­nie wy­kry­łeś w tek­ście sporo nie­zręcz­no­ści, że nie wspo­mnę o masie prze­ga­pio­nych prze­cin­ków. Po­nad­to wy­ła­pa­łeś kilka ru­sy­cy­zmów, które od czasu do czasu po­peł­niam, prze­no­sząc ro­syj­skie idio­my do pol­sz­czy­zny, na przy­kład “do­słow­nie na oczach sta­wał się nikim”. W ro­syj­skim nie po­trzeb­ny jest pod­miot, do któ­re­go te oczy mia­ły­by na­le­żeć. Dla mnie, Ro­sja­ni­na, brzmi to na­tu­ral­nie. Jesz­cze coś było.

Nie­któ­re zbęd­ne, Twoim zda­niem opisy po­zo­sta­wi­łem, bo uzna­łem, że to jest ra­czej kwe­stia gustu (białe rę­ka­wicz­ki, uchwy­ty ar­ke­bu­za). O kon­cer­cie Skria­bi­na ksiądz mógł do­wie­dzieć się choć­by z pla­ka­tu. Nazwa utwo­ru jest istot­na: będąc okul­ty­stą Skria­bin skom­po­no­wał “Mi­ste­rium” i wie­rzył, że jego wy­ko­na­nie spo­wo­du­je de­ma­te­ria­li­za­cję świa­ta i uni­ce­stwie­nie Boga.

O ile w przy­pad­ku uchwy­tów ar­ke­bu­za mam za­strze­że­nia wy­łącz­nie co do tre­ści, co do bia­łych rę­ka­wi­czek, to uży­łeś złego spój­ni­ka. Po­nie­waż wcho­dzą one w skład mun­du­ru, “i” nie przy­sta­je, bo ozna­cza ono wy­li­cze­nie osob­nych ele­men­tów. Po­wi­nie­neś użyć “w tym” bądź “z”. Żeby to le­piej uzmy­sło­wić, przy­kład: “ku­pi­łem buty ze sznu­rów­ka­mi” = ku­pi­łem parę butów, w któ­rych była para sznu­ró­wek. Ale już “ku­pi­łem buty i sznu­rów­ki = ku­pi­łem buty ze sznu­rów­ka­mi, ale oprócz tego ku­pi­łem jesz­cze do­dat­ko­wą parę sznu­ró­wek, czyli przy­nio­słem do domu dwie pary sznu­ró­wek.

Oczy­wi­ście, że nazwa kon­cer­tu jest istot­na – gdyby nie była, nie po­win­na zna­leźć się w tek­ście :) Pro­blem jest w tym, w jaki spo­sób ją prze­ka­za­łeś. Skoro ksiądz do­wie­dział się z pla­ka­tu, to czemu nie na­pi­sać po pro­stu “ksiądz za­uwa­żył na jed­nym z pla­ka­tów tytuł na­pi­sa­ne­go przez Skria­bi­na “Mi­ste­rium””? Na razie masz na­pi­sa­ne, że ksiądz się do­my­ślił, ale nie po­da­łeś ni­cze­go, na pod­sta­wie czego mógł­by się do­my­ślić.

iro­nicz­ny pod­pis

No dobra, ten pla­kat może fak­tycz­nie wsa­dzę dla ja­sno­ści. Ksiądz się do­my­ślił, że mo­dlą­cy nie chcą wyjść z ko­ścio­ła, a nie co miało być grane. To po pro­stu prze­czy­tał na afi­szu. I rę­ka­wicz­ki wy­wa­lę.

Bar­dzo faj­nie na­pi­sa­ne, do­brze się czy­ta­ło. Naj­bar­dziej po­do­ba­ły mi się frag­men­ty, gdy wy­śmie­wa­li się z prze­ka­zu te­le­wi­zyj­ne­go ko­smi­tów, ro­biąc sobie jaja i tutaj fajne na­wią­za­nie do Or­so­na Wel­l­sa i jego słu­cho­wi­ska, a także od­li­cza­nie dni do in­wa­zji. Do­brze zbu­do­wa­nie na­pię­cie i uczu­cie ro­sną­ce­go nie­po­ko­ju. W wol­nej chwi­li z pew­no­ścią się­gnę po wię­cej Two­ich tek­stów :)

Dzię­ki, że wpa­dłeś i cie­szę się, że Ci się spodo­ba­ło.

Ksiądz ode­tchnął głę­bo­ko. „Понеслась!” – po­my­ślał.

Pi­szesz w ję­zy­ku pol­skim, w związ­ku z czym po­wi­nie­neś za­sto­so­wać trans­li­te­ra­cję na al­fa­bet ła­ciń­ski.

 

Od­li­cza­ją­cy zegar na te­le­bi­mie do­szedł do zera i za­czął li­czyć czas w spo­sób zwy­czaj­ny.

Masło ma­śla­ne. Chyba, że od­li­cza­ją­cy coś kon­kret­ne­go, in­ne­go niż czas.

 

Na chwi­lę włą­czy­ło się stu­dio talk-show,

Dziw­na nie­kon­se­kwen­cja, wcze­śniej ani razu nie pi­szesz “talk show” z łącz­ni­kiem.

 

I jesz­cze ryczą trąby, pu­zo­ny,

Wiole za­no­szą się szlo­chem,

A już do rzę­dów zamęt skłę­bio­ny

Runął spię­trzo­nym po­pło­chem!

Cytat oznacz kur­sy­wą bądź cu­dzy­sło­wem.

 

Cha­otycz­ny ruch suk­ce­syw­nie ogar­niał spo­koj­nie prze­cha­dza­ją­cych się i lub sie­dzą­cych przed knaj­pa­mi tu­ry­stów.

Znowu pro­blem ze spój­ni­kiem.

 

Tam(+,) gdzie się bę­dzie dzia­ło

 

Przy­kład oka­zał się za­raź­li­wym i po bło­go­sła­wień­stwo po­de­szli jacyś La­ty­no­si, a za nimi Azja­ci, któ­rzy, z wy­jąt­kiem pra­wo­sław­ne­go Ja­poń­czy­ka, nie bar­dzo wie­dzie­li, o co w tym cho­dzi, ale uzna­li, że tego po­trze­bu­ją.

Trud­ne do zro­zu­mie­nia zda­nie z wie­lo­ma czę­ścia­mi skła­do­wy­mi. Su­ge­ru­ję roz­bić na dwa bądź uroz­ma­icić in­ter­punk­cję.

 

Teraz od­niósł wra­że­nie, że ka­te­dra po samo skle­pie­nie jest pełna mo­dli­twą

Pełna mo­dli­twy” bądź “wy­peł­nio­na mo­dli­twą”.

 

U nie­licz­nych kon­fe­sjo­na­łów stały ko­lej­ki.

“Pod nie­licz­ny­mi kon­fe­sjo­na­ła­mi stały ko­lej­ki” bądź “do nie­licz­nych kon­fe­sjo­na­łów pro­wa­dzi­ły ko­lej­ki”.

 

Spo­wia­da­li się też po chiń­sku, por­tu­gal­sku, su­ahi­li oraz in­nych zna­nych Bogu ję­zy­kach.

Nie można spo­wia­dać się po su­ahi­li.

 

Jakoś szło, bo lu­dzie byli szcze­rzy jak nigdy. Jak każdy ka­płan,

Po­wtó­rze­nia.

 

Od­gło­sy ja­kiejś nie­zna­nej tech­ni­ki tech­no­lo­gii wy­trą­ci­ły ka­pła­na z rytmu, dzię­ki czemu po­czuł jak bar­dzo jest zmę­czo­ny.

Po­tocz­nie używa się “tech­no­lo­gii” w zna­cze­niu “obiek­ty tech­no­lo­gicz­ne”, ale “tech­ni­ka”, choć pier­wot­ne zna­cze­nie ma po­dob­ne, to tego dru­gie­go już nie po­sia­da.

 

Do­koń­czył ko­lej­ną spo­wiedź(+,) z tru­dem wy­po­wia­da­jąc mo­dli­twę roz­grze­sze­nia(+,) i ge­stem po­wstrzy­mał ko­lej­ne­go pe­ni­ten­ta.

Prze­cin­ki, po­wtó­rze­nia.

 

Otwo­rzył oczy i uj­rzał ko­smi­tów. Po­znał ich po nie­spo­ty­ka­nych na Ziemi re­ne­san­so­wych pe­pe­szach, prze­wie­szo­nych przez pierś.

Zna­cze­nio­wo sprzecz­na zbit­ka, pe­pe­sza to pi­sto­let ma­szy­no­wy, wcze­śniej sam na­zwa­łeś broń przy­by­szów ar­ke­bu­za­mi.

 

Dwóch osob­ni­ków w czar­no-żół­tych, wy­ci­na­nych na land­sk­nech­tow­ską modłę, uni­for­mach syn­chro­nicz­nie od­rzu­ci­ło broń do tyłu

Bez dru­gie­go prze­cin­ka.

 

W nie­ca­łym ki­lo­me­trze od Hradu wy­lą­do­wał spory we­hi­kuł.

“W od­le­gło­ści nie­ca­łe­go ki­lo­me­tra of Hradu”.

 

Póki wiel­kie okrę­ty wo­jen­ne miaż­dży­ły po­tę­gę mi­li­tar­ną ziem­skich mo­carstw i ob­ra­ca­ły w perzy­nę szcze­gól­nie ohyd­ne me­ga­po­li­sy

Choć me­ga­po­lis ist­nie­je, dużo bar­dziej po­pu­lar­ne jest me­ga­lo­po­lis (i nawet tu­tej­sza au­to­ko­rek­ta go nie pod­kre­śla). Ale przede wszyst­kim – oba słowa, tak jak samo polis, są nie­odmien­ne.

 

Zaraz miała się za­cząć seria cha­otycz­nych po­ty­czek, prze­cho­dzą­ca w nie mniej cha­otycz­ną, pełną zdrad i krót­ko­trwa­łych so­ju­szy, wojnę po­dzia­łu.

Bez ostat­nie­go prze­cin­ka.

 

Tym bar­dziej, że wnet oka­za­ło się, że jest już za późno

 

– Panie pre­zy­den­cie, od stro­ny Hrad­czan zbli­ża się grupa uzbro­jo­nych… kos… ludzi

Bez pierw­sze­go wie­lo­krop­ka.

 

– Ja mam wam po­wie­dzieć, co macie robić?

 

– Ja mam wam po­wie­dzieć, co macie robić? Otóż mo­że­cie zro­bić co­kol­wiek. Mo­że­cie oddać im ko­ro­nę. Mo­że­cie ich wy­strze­lać i oddać ko­ro­nę na­stęp­nym. Mo­że­cie za­brać ją sobie. Walka o tron jest nie­unik­nio­na.

– Ostat­nia szan­sa na za­ję­cie tronu! – krzyk­nął, zwra­ca­jąc się do stra­ży ho­no­ro­wej – Są chęt­ni?

Po­now­nie, to po­wi­nien być jeden aka­pit. No i bra­ku­je krop­ki na końcu.

 

Jego ludzi unie­śli broń do strza­łu, mie­rząc za­rów­no w za­ło­gan­tów Stet­te­na(+,) jak i w skłę­bio­ny tłu­mek stra­ży ho­no­ro­wej.

Li­te­rów­ka. Prze­ci­nek.

 

– Spo­koj­nie, panie hra­bio, ani my­śle­li­śmy wam prze­szka­dzać. Już się stad za­bie­ra­my – po­wie­dział – Miłej ko­ro­na­cji…

Bra­ku­je krop­ki. Li­te­rów­ka.

 

Ka­płan wsiadł do lą­dow­ni­ka(+,) o nic nie py­ta­jąc.

 

Pod­pa­lo­ny przez sil­ni­ki star­tu­ją­ce­go lą­dow­ni­ka dywan tlił się i topił(+,) wy­dzie­la­jąc okrop­ny swąd.

 

Pod­pa­lo­ny przez sil­ni­ki star­tu­ją­ce­go lą­dow­ni­ka dywan tlił się i topił wy­dzie­la­jąc okrop­ny swąd. Hra­bia za­trzy­mał się przed nim,

Hra­bia za­trzy­mał się przed swę­dem? Bo taki jest ostat­ni pa­su­ją­cy do za­im­ka rze­czow­nik.

 

mając na­prze­ciw­ko ponownie usta­wio­nych w sze­re­gu swo­ich nowych zbroj­nych

 

– Ty! – wark­nął nowy wład­ca, ce­lu­jąc sta­lo­wym pal­cem w pre­zy­den­ta – Co tak sto­isz?! Zgaś to!

Bra­ku­je krop­ki.

 

jak ksiądz z ła­pan­ki bez cie­nia obu­rze­nia, czy nawet wąt­pli­wo­ści uczest­ni­czy w ra­bo­wa­niu świę­to­ści z mu­ze­ów.

Bez prze­cin­ka albo drugi prze­ci­nek przed “uczest­ni­czy”.

 

– Po­wiem tak, jeśli re­li­kwie są uwa­ża­ne za cenny łup, już samo to uwa­żam za godne sza­cun­ku. To, że są w mu­ze­ach, a nie w świą­ty­niach, już jest ob­ra­zą boską. Nie za­bie­ra­cie ich z ko­ścio­łów, gdzie są czczo­ne, tylko z wy­staw, gdzie były obiek­tem ga­pie­nia się próż­nej ga­wie­dzi, jako re­likt za­mierz­chłych, „ciem­nych” wie­ków.

Czy nie zgar­nę­li go wła­śnie pod­czas ra­bo­wa­nia re­li­kwii ze świą­ty­ni? Wtedy też nie opo­no­wał, więc coś tu nie pa­su­je.

 

Za­bie­ra­cie je(+,) żeby się mo­dlić.

 

– Czyli był­byś skłon­ny zo­stać ka­pe­la­nem mojej za­ło­gi? – po­wie­dział Stet­ten – z twoim bi­sku­pem się skon­tak­tu­je­my.

Krop­ka, wiel­ka li­te­ra.

 

– Czyli był­byś skłon­ny zo­stać ka­pe­la­nem mojej za­ło­gi? – po­wie­dział Stet­ten – z twoim bi­sku­pem się skon­tak­tu­je­my.

„Ależ wła­dy­ka zrobi wiel­kie oczy…” – po­my­ślał oj­ciec Mi­ko­łaj i rzekł – Tak, zga­dzam się. Ale nie spo­dzie­waj się panie, że będę uza­sad­niał wszyst­kie twoje po­czy­na­nia.

– Nie chcę ka­pe­la­na, który by mi cią­gle przy­ta­ki­wał – od­rzekł ka­pi­tan z wes­tchnie­niem – prze­cież ma go­dzić mnie z Bo­giem, a nie stwa­rzać ilu­zje dla do­bre­go sa­mo­po­czu­cia.

Błęd­ny zapis prak­tycz­nie wszyst­kich kwe­stii dia­lo­go­wych. Brak kro­pek i wiel­kich liter, no i kwe­stia dia­lo­go­wa w środ­ku, za­miast na po­cząt­ku aka­pi­tu. Po­win­no być:

– Czyli był­byś skłon­ny zo­stać ka­pe­la­nem mojej za­ło­gi? – po­wie­dział Stet­ten. – Z twoim bi­sku­pem się skon­tak­tu­je­my.

„Ależ wła­dy­ka zrobi wiel­kie oczy…” – po­my­ślał oj­ciec Mi­ko­łaj i rzekł:

– Tak, zga­dzam się. Ale nie spo­dzie­waj się, panie, że będę uza­sad­niał wszyst­kie twoje po­czy­na­nia.

– Nie chcę ka­pe­la­na, który by mi cią­gle przy­ta­ki­wał – od­rzekł ka­pi­tan z wes­tchnie­niem. – Prze­cież ma go­dzić mnie z Bo­giem, a nie stwa­rzać ilu­zje dla do­bre­go sa­mo­po­czu­cia.

 

Skoń­czy­łem lek­tu­rę. Jutro po­sta­ram się na­pi­sać ko­men­tarz me­ry­to­rycz­ny.

iro­nicz­ny pod­pis

Dzię­ki, pra­wie ze wszyst­kim się zga­dzam. Pe­pe­sze są dla­te­go, że pa­trzy­my na Ruiza i He­ise­go ocza­mi księ­dza, któ­re­mu ich ar­ke­bu­zy ko­ja­rzą się ze znaną bro­nią z Dru­giej wojny świa­to­wej w re­ne­san­so­wym wy­ko­na­niu. Poza tym to za­baw­nie brzmi.

Ka­pli­ca św. Krzy­ża na Hra­dzie pra­skim jest mu­zeum, ale masz rację, prze­cież nie każdy o tym wie.

Choć udało ci się na­pi­sać nie­tu­zin­ko­wy tekst (co rzad­ko się zda­rza jeśli idzie o takie, które po­ru­sza­ją te­ma­ty­kę re­li­gij­ną) i nie mam nic do stylu, to mimo wszyst­ko je­stem zda­nia, że nie funk­cjo­nu­je on sa­mo­dziel­nie. Część z tych pro­ble­mów za­pew­ne roz­wią­że się, jeśli po­trak­tu­jesz ten tekst jako nie­sa­mo­dziel­ny, ale wrzu­ci­łeś go jako sa­mo­dziel­ny i tak go po­trak­tu­ję, przy­naj­mniej na razie.

 

Za­cznij­my od świa­ta. Masz cie­ka­wy, prze­my­śla­ny kon­cept, ale ukry­wasz go przed czy­tel­ni­kiem. Akcja dzie­je się na Ziemi i to jesz­cze zanim ta zo­sta­ła pod­bi­ta przez ob­cych, o któ­rych kul­tu­rze do­wia­du­je­my się rap­tem trzy rze­czy i to mi­mo­cho­dem. Po­rów­naj do te­ma­tycz­nie zbli­żo­ne­go “Czło­wie­ka w Wy­so­kim Zamku”: kon­cep­tem przy­cią­ga­ją­cym uwagę jest in­wa­zja państw Osi na Stany Zjed­no­czo­ne, ale sam ten fakt nie za­in­te­re­su­je od­bior­cy na długo. Bar­dziej in­te­re­su­ją­ce są re­alia i kul­tu­ra no­we­go świa­ta.

Ten pro­blem cał­kiem praw­do­po­dob­nie roz­wią­za­ło­by oczy­wi­ście prze­czy­ta­nie ca­ło­ści, ale znowu – trak­tu­ję ten tekst jako sa­mo­dziel­ny.

 

Mamy dwie głów­ne po­sta­cie i żadna z nich nie jest do­brym pro­ta­go­ni­stą. W przy­pad­ku ka­pi­ta­na mamy dość słabą mo­ty­wa­cję (chęć za­rob­ku jest dobra tylko na po­czą­tek, patrz Han Solo. Ge­ne­ral­nie lep­szą mo­ty­wa­cją jest po­trze­ba, niż chęć), lecz nawet wtedy osią­gnię­cie celu jest dla niego pro­ste i brak na jego dro­dze prze­ciw­no­ści. Każdy “pro­blem” jest roz­wią­zy­wa­ny na­tych­miast, jed­nym zda­niem. Po­ja­wia się inny przy­bysz? Jedno zda­nie i kon­flikt za­że­gna­ny. Pod­wład­ni nie chcą kraść re­li­kwii? Niech znaj­dą kle­chę. Kle­cha, oczy­wi­ście znaj­du­je się na­tych­miast, bo to oczy­wi­stość. Kle­cha może mieć coś prze­ciw­ko sza­bro­wi? Prze­cież to oczy­wi­ste, że nie ma! Kon­flikt za­że­gna­ny.

Na­to­miast do­brze za­dba­łeś o to, żeby po­ka­zać, że ka­pi­tan krad­nie “w szczyt­nym celu” i od gor­szych od sie­bie, przez co au­to­ma­tycz­nie staje się ła­twiej­szy do lu­bie­nia.

 

Co do księ­dza, to mamy tu inny pro­blem. Ksiądz ma silną po­trze­bę zmia­ny, pra­gnie żyć w innym świe­cie, kie­ru­je się moc­ny­mi prze­ko­na­nia­mi zwią­za­ny­mi z or­to­dok­syj­ną wiarą. Tylko że bra­ku­je mu agen­cy (prze­pra­szam, ale nie mogę zna­leźć od­po­wied­nie­go pol­skie­go słowa. Agen­cy to skłon­ność po­sta­ci od po­dej­mo­wa­nia akcji ra­czej niż re­ago­wa­nia na zmia­ny w oto­cze­niu. Agen­cy jest bar­dzo ważną cechą u pro­ta­go­ni­stów). Ksiądz do­sta­je się na sta­tek prak­tycz­nie przy­pad­kiem. Masz nawet frag­ment bę­dą­cy roz­mo­wą opo­wie­dzia­ny z punk­tu wi­dze­nia księ­dza, w któ­rym nie tylko nie za­bie­ra głosu, ale wręcz nie ist­nie­je – wspo­mnia­ny jest tylko na samym po­cząt­ku i końcu. Co wię­cej, dia­log jest suchą re­la­cją – skoro ksiądz nie za­bie­ra głosu, to przy­naj­mniej – skoro frag­ment jest o nim – miej­my ja­kieś su­biek­tyw­ne wra­że­nia, opi­nie, które wpły­ną na to, że bę­dzie­my od­bie­rać dia­log z jego per­spek­ty­wy. Ina­czej po co tam w ogóle jego obec­ność? Czy ksiądz tam jest, czy go nie ma, prze­ka­zał­byś czy­tel­ni­ko­wi do­kład­nie taki sam dia­log, praw­da?

 

To jed­nak ko­lej­ny pro­blem, który mo­żesz na­pra­wić w po­wie­ści, roz­bu­do­wu­jąc po­sta­cie. I tu prze­cho­dzi­my do naj­waż­niej­szej kwe­stii, z którą już to się nie uda, czyli to­tal­ne­go braku na­pię­cia.

Na­pię­cie za­sad­ni­czo bu­du­je się na dwa spo­so­by: albo, jako od­bior­cy, chce­my, żeby pro­ta­go­ni­ście się po­wio­dło, albo żeby an­ta­go­ni­ście się nie po­wio­dło. Do wy­wo­ła­nia tego służy kon­flikt.

Ka­pi­tan chce sobie na­kraść – jak już na­pi­sa­łem, to słaba mo­ty­wa­cja wła­śnie z tego po­wo­du, ale jakaś jest i część czy­tel­ni­ków może mu ki­bi­co­wać. Pro­blem wy­ni­ka z to­tal­ne­go braku prze­szkód, które mo­gły­by, ale nie po­wo­du­ją kon­flik­tów. 

Ka­płan pra­gnie re­li­gij­ne­go od­ro­dze­nia, ale jest ono cał­ko­wi­cie od niego nie­za­leż­ne. Opusz­cze­nie przez niego Ziemi jest rów­nież dzie­łem przy­pad­ku (i znowu – nie ma żad­nych prze­szkód) – tak więc mamy zero na­pię­cia.

An­ta­go­ni­ści, czyli w tym przy­pad­ku armia na­jeźdź­ców, mo­gła­by po­wo­do­wać na­pię­cie, gdyby nie to, że wi­dzi­my zero walki, prak­tycz­nie stwier­dzasz, że na pewno im się uda wy­grać, tylko muszą znisz­czyć armie naj­waż­niej­szych państw, a dla prze­cięt­ne­go oby­wa­te­la wiele się nie zmie­ni, tylko liczy się, kto się­gnie po ko­ro­nę. Dla­cze­go więc od­bior­ca miał­by przej­mo­wać się tym, czy an­ta­go­ni­stom uda się wy­grać, skoro wie, że jest to nie­unik­nio­ne i nie bę­dzie żad­nych praw­dzi­wych kon­se­kwen­cji?

Przy czym jesz­cze dodam, co to są praw­dzi­we kon­se­kwen­cje – są to takie kon­se­kwen­cje, które do­ty­czą na­zwa­nych po­sta­ci, albo takie, które mogą jakoś na nie wpły­nąć. Np. lu­do­bój­stwo, w któ­rym nie zgi­nie żadna na­zwa­na po­stać, nadal może być praw­dzi­wą kon­se­kwen­cją, jeśli jakaś na­zwa­na po­stać je od­kry­je i ta wie­dza jakoś ją od­mie­ni, jakoś wpły­nie na jej dzia­ła­nie. Np. w po­wyż­szym tek­ście po­ja­wie­nie się ob­cych ma kon­se­kwen­cje dla księ­dza, ale już sama in­wa­zja – nie.

Pod­su­mo­wu­jąc, jest to chyba naj­bar­dziej po­zba­wio­na na­pię­cia hi­sto­ria o in­wa­zji na Zie­mię, jaką dane mi było prze­czy­tać bądź zo­ba­czyć :)

 

 Jed­nak jest w tym tek­ście też dużo do­bre­go i sporo po­ten­cja­łu. Gdy­bym miał za­ba­wić się w script do­cto­ra, ale za­cho­wu­jąc sens i prze­bieg wy­da­rzeń, zro­bił­bym to tak (po­gru­bio­ne są ko­men­ta­rze z punk­tu wi­dze­nia ana­li­zy tek­stu):

 

Ka­pi­tan ze swoim stat­kiem lą­du­ją w Pra­dze, jed­nak roz­gry­wa się mała po­tycz­ka z cze­ską armią. Jest to oka­zja, by za­pre­zen­to­wać moż­li­wo­ści obcej tech­no­lo­gii (ina­czej po co tyle opi­sów broni na po­cząt­ku, jeśli mia­ła­by nie zo­stać użyta?). Po­tycz­ka nie trwa długo – przy­by­sze mają ogrom­ną prze­wa­gę. Pod­no­sisz dzię­ki temu staw­ki – po­ka­zu­jesz, a nie opo­wia­dasz, jak groź­ni mogą być na­jeźdź­cy. Do­dat­ko­wo sta­wiasz na dro­dze ka­pi­ta­na prze­szko­dę. Cze­scy przy­wód­cy od­wo­łu­ją atak – ka­pi­tan przyj­mu­je ich ka­pi­tu­la­cję. Pod­kre­ślasz w ten spo­sób jego po­zy­tyw­ne cechy: roz­ma­wia swo­bod­nie z ludź­mi, któ­rzy do niego strze­la­li. Już teraz kilka razy w tek­ście za­zna­czasz, że współ­czu­je on Zie­mia­nom – pod­kre­ślił­byś to jesz­cze, gdyby wciąż im współ­czuł mimo ta­kie­go przy­ję­cia.

Dalej wy­da­rze­nia dzie­ją się po­dob­nie, z tym że ksiądz za­bie­ra jed­nak głos w dys­ku­sji :) Ko­lej­na róż­ni­ca, to że ksiądz nie tra­fia na sta­tek przy­pad­kiem. Na samym po­cząt­ku ksiądz nie wie, jakie są za­mia­ry ka­pi­ta­na, praw­da? Więc kiedy widzi jego ludzi ra­bu­ją­cych re­li­kwie, pró­bu­je ich bro­nić. Po­ka­zu­jesz tutaj agen­cy księ­dza i siłę jego prze­ko­nań – jest w sta­nie sta­nąć prak­tycz­nie bez­bron­ny prze­ciw­ko obcym w obro­nie idei. Za­ło­gan­ci mo­gli­by spo­koj­nie po­zbyć się księ­dza, ale ze wzglę­du na re­li­gij­ność nie wie­dzą, co robić. Księ­dzu, przy­naj­mniej tym­cza­so­wo, udaje się obro­nić re­li­kwie. Po­in­for­mo­wa­ny o zaj­ściu ka­pi­tan każde przy­pro­wa­dzić księ­dza razem z re­li­kwia­mi. Jest tu fak­tycz­nie jakiś kon­flikt i osta­tecz­nie to wła­śnie siła wiary i po­glą­dów księ­dza spra­wi­ła, że tra­fił na sta­tek – a nie to, że przy­pad­kiem zna­lazł się we wła­ści­wym miej­scu we wła­ści­wym cza­sie. Ksiądz i ka­pi­tan roz­ma­wia­ją jesz­cze zanim wsią­dą do stat­ku, po­nie­waż wy­da­je im się, że mają sprzecz­ne po­glą­dy. Do­pie­ro, gdy spra­wa się wy­ja­śnia i do­cho­dzą do po­ro­zu­mie­nia, kon­flikt zo­sta­je za­że­gna­ny. Po­ka­zu­jesz po­ten­cjal­ny kon­flikt we­wnętrz­ny wśród pro­ta­go­ni­stów, który może się za­ostrzyć w przy­szło­ści. Teraz też to masz (”Ale nie spo­dzie­waj się panie, że będę uza­sad­niał wszyst­kie twoje po­czy­na­nia.”), ale znowu – za­sa­da show, don’t tell. Na­stęp­nie po­ja­wia się Lu­it­pold i kon­flikt we­wnętrz­ny za­mie­nia się na ze­wnętrz­ny. Dla­cze­go Lu­it­pold miał­by dać im ot tak od­le­cieć z jego re­li­kwia­mi? Mo­żesz pod­kre­ślić, że ka­pi­tan jest lep­szy od po­zo­sta­łych ob­cych za po­mo­cą faktu, że Lu­it­pold za­mie­rza użyć re­li­kwii, by wzmoc­nić swoją po­zy­cję jako króla Czech, wy­wie­sza­jąc je gdzieś w ga­blo­cie, lub sto­su­jąc je do prze­kup­stwa. Jed­no­cze­śnie mo­żesz po­now­nie pod­kre­ślić agen­cy księ­dza po­ka­zu­jąc, jak sam wska­ku­je do stat­ku. Na tym eta­pie ksiądz już wie, że le­piej, żeby re­li­kwie tra­fi­ły do ka­pi­ta­na, niż wpa­dły w ręce Lu­it­pol­da, co jesz­cze do­dat­ko­wo spra­wi, że czy­tel­nik bar­dziej po­lu­bi ka­pi­ta­na, skoro lubi go inny pro­ta­go­ni­sta. Roz­gry­wa się ko­lej­na po­tycz­ka, ale teraz już nie taka jed­no­stron­na. Po to wcze­śniej po­ka­za­łeś zdol­no­ści obcej tech­no­lo­gii, żeby teraz czy­tel­nik zda­wał sobie spra­wę z za­gro­że­nia. Jed­nak ka­pi­tan nie chce wy­grać, tylko po pro­stu od­le­cieć (jest to ko­lej­na prze­szko­da w jego za­mia­rach!) i wresz­cie mu się udaje, ale moż­li­we, że mu­siał wy­rzu­cić część ła­dun­ku, albo sta­tek zo­stał w ja­kimś stop­niu uszko­dzo­ny.

Po wszyst­kim ka­pi­tan pro­po­nu­je księ­dzu pod­wóz­kę i ksiądz ko­rzy­sta z pro­po­zy­cji, po­nie­waż jego żona żyje. Jest to przy­naj­mniej tym­cza­so­wa prze­szko­da dla księ­dza – na chwi­lę obec­ną żona po pro­stu dla wy­go­dy au­to­ra umie­ra już na star­cie. Gdy do­la­tu­ją do ro­dzin­ne­go mia­sta księ­dza, oka­zu­je się jed­nak, że zo­sta­ło ono znisz­czo­ne w in­wa­zji, a wśród ofiar była też żona. Po pierw­sze, po­ka­zu­je to kon­se­kwen­cje ataku ob­cych. Po dru­gie, rodzi dal­szy kon­flikt – ksiądz może teraz co praw­da od­le­cieć na stat­ku, ale może żywić cichą nie­chęć do ob­cych. Po trze­cie, bę­dzie to ja­kieś za­koń­cze­nie, po­nie­waż na chwi­lę obec­ną opo­wia­da­nie za­sad­ni­czo go nie ma.

iro­nicz­ny pod­pis

Ale się na­pra­co­wa­łeś! Już samo to jest dla mnie bu­du­ją­ce, bo gdyby to był szajs, nie za­dał­byś sobie tyle trudu. Je­stem to­tal­nym dy­le­tan­tem i opo­wia­dam hi­sto­rię, takie, jakie rodzą się w mojej gło­wie. Masz cał­ko­wi­tą rację – opo­wia­da­nie jest nie­sa­mo­dziel­ne. Tak na­praw­dę nie piszę opo­wia­dań, ani ich nie czy­tam (z wy­jąt­kiem za­miesz­cza­nych na tym por­ta­lu). Do­sto­so­wu­ję nie­któ­re frag­men­ty do bar­dziej sa­mo­dziel­ne­go ży­wo­ta, żeby mogły tra­fić do bi­blio­te­ki. Teraz za­wie­si­łem ko­lej­ny taki ka­wa­łek.

Za­rów­no Wol­fgang jak i ksiądz nie są pierw­szo­pla­no­wy­mi po­sta­cia­mi. Są też ra­czej prze­cięt­ny­mi ludź­mi. Wol­fgang nie sta­wia przed sobą wy­so­kich celów. Bie­rze, co może i od­la­tu­je. Współ­czu­je Zie­mia­nom, ale nie ry­zy­ku­je kon­flik­tu i nie chce od­po­wie­dzial­no­ści. Jest w za­sa­dzie kon­for­mi­stą. Jest to mi po­trzeb­ne dla skon­tra­sto­wa­nia z po­sta­cią Fre­de­ga­ra, jego syna, który sta­nie przed po­dob­nym wy­bo­rem i po­dej­mie zu­peł­nie inną de­cy­zję. Ksiądz jest czło­wie­kiem ci­chym, tro­chę za­hu­ka­nym. Nie ma cha­ry­zmy pro­fe­tycz­nej i że­la­znej woli.

Twoje rady są bar­dzo in­te­re­su­ją­ce. Nigdy nie my­śla­łem o swo­ich bo­ha­te­rach w ka­te­go­riach pro­ta­go­ni­ści – an­ta­go­ni­ści. Za­cho­wam to na przy­szłość, a tego tutaj za­sad­ni­czo nie będę zmie­niał, bo w kon­tek­ście po­wie­ści speł­nia swoją funk­cję na­le­ży­cie. Może w dal­szej czę­ści po­wie­ści po­ja­wią się jesz­cze ja­kieś ka­wał­ki z tymi bo­ha­te­ra­mi, ale na razie o tym nie myślę.

 

Przy­jem­ne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Miło i la­ko­nicz­nie :)

In­te­re­su­ją­cy aspekt in­wa­zji ko­smicz­nej. Nie same walki, nie wy­bu­chy, nie szar­pa­nie się o in­sy­gnia, tylko inne war­to­ści, które mają duże zna­cze­nie w życiu zwy­kłych ludzi.

Wpraw­dzie nie zga­dzam się z Twoim fun­da­men­tal­nym za­ło­że­niem – że re­li­gia jest uni­wer­sal­na – ale i tak czy­ta­ło się przy­jem­nie.

Uwa­żam, że opo­wia­da­nie jest sa­mo­dziel­ne. To zna­czy, nie czy­ta­łam wcze­śniej frag­men­tów (bo nie lubię frag­men­tów w ogóle), ale bez pro­ble­mów zro­zu­mia­łam, o co cho­dzi w tek­ście, jakie są cele po­sta­ci.

Z wy­ko­na­niem tak śred­nio. Nadal masz tro­chę błę­dów w za­pi­sie dia­lo­gów i jesz­cze ja­kieś inne dro­bia­zgi.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Miło, że za­wi­ta­łaś. Cie­szę się, że ge­ne­ral­nie tekst Ci się spodo­bał. Z moimi za­ło­że­nia­mi nikt nie musi się zga­dzać, wy­star­czy jeśli o tym tro­chę po­my­śli, już będę za­do­wo­lo­ny. W tej chwi­li z frag­men­tów na por­ta­lu wisi kom­plet­ny tom, który można czy­tać pod rząd bez cze­ka­nia. ;)

Kha­ire!

 

Są­dząc po scrol­lu, masz ze trzy razy wię­cej tek­stu w ko­men­ta­rzach niż sa­me­go opo­wia­da­nia :) Muszę przy­znać, że byłem nie­mi­ło za­sko­czo­ny, kiedy na­tra­fi­łem na “Ko­niec”. Ten frag­ment, w za­sa­dzie spin-off, bar­dzo mi przy­padł do gustu. Nie jest prze­ła­do­wa­ny in­fo­dum­pem, a po­stać ojca Mi­ko­ła­ja jest świet­nym prze­wod­ni­kiem na te trzy dni ul­ti­ma­tum od “ko­smi­tów”. Od­li­cza­nie jakoś mgli­ście sko­ja­rzy­ło mi się z Pro­ble­mem trzech ciał a tro­chę też z Nie patrz w górę!, ale za­gra­łeś tym mo­ty­wem w świet­ny spo­sób, prze­ciw­sta­wia­jąc fe­sty­no­wi i pa­ni­ce spo­kój i po­ko­rę du­chow­ne­go. Śle­dzi się wy­da­rze­nia z dy­stan­su, nie­ja­ko “z góry”, skąd, jak wia­do­mo, le­piej widać :)

No i jest moż­li­wość po­zna­nia ojca Fre­de­ga­ra. Po­wierz­chow­nie, bo po­wierz­chow­nie, ale jed­nak.

 

– Jak już mieli bawić się w ko­smi­tów, to ro­bi­li­by to jak na­le­ży! A ci we­pchnę­li się do te­le­wi­zji z taką fu­sze­rą! – bu­rzy­ła się Ana – Na­praw­dę![W4] 

– Był w Ame­ry­ce taki facet, co zro­bił w radiu słu­cho­wi­sko o in­wa­zji z Marsa, a lu­dzie po­my­śle­li, że to re­por­taż na żywo, za­czę­ła się pa­ni­ka. – po­wie­dzia­ła Laura, Fi­li­pin­ka ze Szwe­cji.

– Na­zy­wał się Orson Wells. – wy­ka­zał się eru­dy­cją Tomek – To była dobra ro­bo­ta! Nie taka lipa jak to coś!

 

Tu Ci się za­plą­tał chyba jakiś tech­nicz­ny znacz­nik i li­te­rów­ka w na­zwi­sku Or­so­na Wel­le­sa.

 

Po­zdra­wiam,

D_D

Twój głos jest mio­dem... dla uszu

Miło mi, że się spodo­ba­ło. Te wstaw­ki mają oży­wiać moją senną nar­ra­cję.

Na temat ojca bę­dzie teraz dużo.

My­śla­łem, że Orson ma to samo na­zwi­sko, co Her­bert, pi­sarz.

Chyba prze­sko­czy­łeś przez od­ci­nek 5.

Chyba prze­sko­czy­łeś przez od­ci­nek 5.

Nie wie­dzia­łem, że taka jest ko­lej­ność :) Choć wy­da­je mi się, że nie ma to w tym wy­pad­ku więk­sze­go zna­cze­nia. Nic z czę­ści 5 nie było mi po­trzeb­ne do zro­zu­mie­nia wy­da­rzeń w Sza­brze sa­kral­nym.

Twój głos jest mio­dem... dla uszu

Czy­ta­łem z za­in­te­re­so­wa­niem, nie zwra­ca­jąc uwagi na wy­ko­na­nie. Nie wiem, czy usu­ną­łeś wska­za­ne przez przed­pi­ś­ców nie­do­cią­gnię­cia. Nic mnie to nie ob­cho­dzi. Czy­ta­łem dla przy­jem­no­ści i taką uzy­ska­łem, bo parę razy ką­ci­ki pyska pod­nio­sły się w uśmie­chu. :)

Koalo, dzię­ki za prze­czy­ta­nie. Jeśli cho­dzi o nie­do­cią­gnię­cia, to je usu­wa­łem (wła­śnie tak, w for­mie nie­do­ko­na­nej), ale nie wiem, czy wszyst­kie usu­ną­łem. Miło mi, że lek­tu­ra spra­wi­ła przy­jem­ność.

Nowa Fantastyka