- Opowiadanie: PożeraczBułek - Pies jej mordę lizał

Pies jej mordę lizał

Owoc dwu­ty­go­dnio­we­go po­by­tu z moim nie­mow­la­kiem w szpi­ta­lu :P Nie mia­łam czasu na be­to­wa­nie, ale skła­dam so­len­ną obiet­ni­cę, że wy­tknię­te błędy in­ter­punk­cyj­ne będę po­pra­wia­ła na bie­żą­co. Enjoy!

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Pies jej mordę lizał

Na miej­sce we­zwa­nia do­je­cha­łem w nie­ca­ły kwa­drans. Trwa­ła go­dzi­na po­li­cyj­na, za­ka­zu­ją­ca po­ru­sza­nia się pry­wat­ny­mi sa­mo­cho­da­mi, a ro­we­rzy­ści sły­sząc sy­re­nę ra­dio­wo­zu, po­słusz­nie zjeż­dża­li na prawą stro­nę jezd­ni. Czu­łem, że kac nadal roz­sa­dza mi czasz­kę. Gdy do­tar­łem, le­śni­czy Po­da­ka prze­cha­dzał się wzdłuż drogi, a na po­bo­czu le­ża­ła sarna. Wszyst­ko wska­zy­wa­ło na to, że po­trą­cił ją sa­mo­chód.

– Tu jed­nak nie cho­dzi o po­lo­wa­nie… – za­uwa­ży­łem, siląc się, by ukryć roz­cza­ro­wa­nie w gło­sie.

– Nie, a dla­cze­go mia­ło­by niby cho­dzić po­lo­wa­nie? Ja zgła­sza­łem je­dy­nie, że mamy ranne zwie­rzę przy znaku nad­le­śnic­twa – stwier­dził bez­na­mięt­nie Po­da­ka, naj­wy­raź­niej nie wy­czu­wa­jąc na­ra­sta­ją­cej we mnie iry­ta­cji. Łu­dzi­łem się, że cho­ciaż raz czeka mnie coś wię­cej, niż spra­wa o nie­po­se­gre­go­wa­ne śmie­ci i uży­wa­nie szmu­glo­wa­nych pam­per­sów, a tym­cza­sem za­po­wia­da­ło się jesz­cze go­rzej… Zwy­kła re­duk­cja ga­tun­ku w wy­ni­ku po­trą­ce­nia.

– Patrz pan! – Po­da­ka mach­nął na mnie ręką i żwa­wym kro­kiem ru­szył w kie­run­ku tru­chła sarny. Le­śni­czy był po osiem­dzie­siąt­ce, a jego twarz miała w sobie coś z pyska żół­wia. Po­mi­mo to trzy­mał po­stu­rę pro­stą jak tycz­ka i po­ru­szał się z werwą, któ­rej mo­głem mu po­zaz­dro­ścić.

– To nie sarna – zdzi­wi­łem się, gdy już po­de­szli­śmy bli­żej. – Co to ma być?

– Fe­li­ska­ni. Hy­bry­da. – wy­ja­śnił. Mu­sia­łem mieć głu­pa­wą minę. – Ko­to­pies – dodał.

– Jezu… – Wy­rwa­ło mi się. – Co mu się stało?

– Jest ogłu­szo­ny.

– Nie o to pytam. Dla­cze­go tak wy­glą­da?

– A… Nie, one tak wy­glą­da­ją. To jest krzy­żów­ka char­ta z ja­kimś żbi­kiem, chyba. Wi­dzia­łeś pan kie­dyś char­ta?

Po­krę­ci­łem prze­czą­co głową.

– Char­ty tak wy­glą­da­ją. Czło­wiek na nie pa­trzy i się dziwi, że toto jesz­cze stoi. A żbika pan wi­dzia­łeś?

Po­now­nie za­prze­czy­łem.

– Oba na czer­wo­nej li­ście ga­tun­ków za­gro­żo­nych. Młody pan je­steś. Jak ja byłem mały, to jed­ne­go i dru­gie­go w zoo można było ogląd­nąć, zanim jesz­cze za­ka­za­li.

Zwie­rzę wy­glą­da­ło jak stwór ze strasz­nej bajki. Było tak chude, że bez pro­ble­mu mo­gło­by spe­ne­tro­wać prze­strzeń po­mię­dzy szafą a ścia­ną w moim domu. Za to z pew­no­ścią mu­sia­ło­by po­chy­lić łeb chcąc przejść pod sto­łem ku­chen­nym. Z pa­ty­ko­wa­tych nóg wy­ra­stał pra­wie pro­sto­kąt­ny tułów, który przy­wo­dził na myśl ka­lo­ry­fer – każde żebro było do­kład­nie za­ry­so­wa­ne. Hy­bry­dę po­ra­sta­ła sierść. Nie szorst­ka i szcze­ci­nia­sta, tylko mięk­ka w do­ty­ku i pu­szy­sta, jak fu­ter­ko za­dba­ne­go, do­brze kar­mio­ne­go kota. Za to naj­dziw­niej­sza w całej tej apa­ry­cji była morda. Niby psia… a jed­nak kocia. Jakby ktoś do pyska kota do­cze­pił rurkę po­zo­sta­łą po pa­pie­rze to­a­le­to­wym, taką sta­ro­świec­ką, z cza­sów, gdy nie był on jesz­cze za­ka­za­ny. Aż się pro­si­ło, by po­dejść do zwie­rza­ka i spró­bo­wać ścią­gnąć z ko­cie­go pyska tę psią maskę. Stwo­rze­nie miało nogi po­roz­rzu­ca­ne w nie­ła­dzie, a szyję zwią­za­ną gru­bym sznu­rem. Ro­zej­rza­łem się do­oko­ła.

– Co tu się stało? – za­py­ta­łem.

– Chyba po­trą­cił go sa­mo­chód. Mu­siał się ze­rwać komuś z uwię­zi i dać nogę do lasu. 

Za­sta­na­wia­łem się, co po­wi­nie­nem teraz zro­bić. Zu­ty­li­zo­wać ciało? Szu­kać wła­ści­cie­la, po to, żeby go oskar­żyć o nie­le­gal­ne po­sia­da­nie krzy­żów­ki? Od­na­leźć sa­mo­chód, który po­trą­cił zwie­rza­ka? Wtem zza za­krę­tu wy­ło­nił się Mar­cel Kro­tosz, mój ko­le­ga z po­ste­run­ku. Mie­li­śmy tę in­ter­wen­cję ob­sko­czyć razem. Wi­docz­nie nie­spe­cjal­nie mu za­le­ża­ło, skoro pod­je­chał ko­la­rzów­ką.

Zsiadł zzia­ja­ny, spoj­rzał na stwo­ra i mru­cząc coś o po­kra­ce, ob­szedł go do­oko­ła.

– On chyba jesz­cze tro­chę żyje – za­uwa­żył. Rze­czy­wi­ście na nosie fe­li­ska­ni­sa utwo­rzy­ła się bańka ze śliny, albo smar­ków. Tro­chę mi ulży­ło. Za­my­śli­łem się na chwi­lę.

– Za­bie­ra­my go – oznaj­mi­łem. Kro­tosz o dziwo nie za­opo­no­wał. Je­dy­nie co go in­te­re­so­wa­ło, to czy go pod­rzu­cę do jed­nost­ki. Po­da­ka nawet się ucie­szył z ta­kie­go ob­ro­tu spra­wy.

– Po­móż­cie mi – na­ka­za­łem i chwy­ci­łem zwie­rzę za ko­ści­sty zadek. Ko­to­pies za­skom­lał. Naj­wy­raź­niej z każdą chwi­lą był coraz bar­dziej żywy niż mar­twy. Ob­wią­za­łem mu pysk szma­tą, żeby mnie nie ugryzł, a Po­da­ka po­mógł mi za­nieść stwo­ra do sa­mo­cho­du. Uło­ży­li­śmy go na tyl­nym sie­dze­niu, za­wi­ja­jąc jego gro­te­sko­wo dłu­gie łapy do środ­ka. Rower Kro­to­sza wrzu­ci­li­śmy do ba­gaż­ni­ka.

– Od kiedy to, na taki po­waż­ne zgło­sze­nie do­cie­rasz ko­la­rzów­ką? – za­ga­da­łem, kiedy Mar­cel już za­pi­nał pas.

– Gówno, a nie po­waż­ne zgło­sze­nie. Od razu wie­dzia­łem, że to jakaś du­pe­re­la. Jakby było coś waż­ne­go, to Kojak sam by po­je­chał. A wzią­łem rower, bo skoń­czył mi się przy­dział na pa­li­wo. Na­stęp­ny żeton do­sta­nę do­pie­ro jutro. Ku­rew­skie przy­dzia­ły… Jak tam nasz kum­pel na tyl­nym sie­dze­niu?

– Chyba nie naj­go­rzej – oce­ni­łem, wi­dząc że hy­bry­da unosi łeb. – Nigdy nie wi­dzia­łem tak dziw­ne­go stwo­rze­nia. Długi, chudy i ko­ści­sty, z po­cią­głą mordą, blond fu­trem i by­strym spoj­rze­niem.

– Jak twoja była – Kro­tosz wy­szcze­rzył zęby. Chcia­łem in­te­li­gent­nie zri­po­sto­wać czymś w stylu „spier­da­laj”, ale na szyb­ko prze­ana­li­zo­wa­łem wszyst­kie przy­miot­ni­ki po kolei i każdy pa­so­wał jak ulał do Joli. Uśmiech­ną­łem się pół­gęb­kiem.

– Szko­da, by było go usy­piać – ode­zwa­łem się po dłuż­szej chwi­li.

– A co in­ne­go z nim zro­bić? Chude to i wy­so­kie. Nawet nie ma w co do­brze kop­nąć, jak na pod­ło­gę nasra.

– Do domu bym wziął – po­wie­dzia­łem na głos to, co cho­dzi­ło mi po gło­wie od kil­ku­na­stu minut. Odkąd żona mnie zo­sta­wi­ła, w moim sze­re­gow­cu ze­wsząd ziało nie­zno­śną pust­ką.

– Hy­bry­dę? – zdzi­wił się. – Prze­cież do­brze wiesz, że trzy­ma­nie w domu krzy­żów­ki jest ka­ral­ne.

Nie­ste­ty miał rację. Syn­te­tycz­ne hy­bry­dy po­tra­fi­ły się roz­mna­żać i były w tym cał­kiem sku­tecz­ne. Ich po­tom­stwo szyb­ko rosło i za­bu­rza­ło rów­no­wa­gę eko­lo­gicz­ną w przy­ro­dzie, dla­te­go nawet naj­bar­dziej nie­win­ne krzy­żów­ki kon­se­kwent­nie tę­pio­no.

– Po dru­gie – cią­gnął Kro­tosz – to dzi­kus z lasu. Nie wiesz, czy nie pod­gry­zie ci gar­dła we śnie. Po trze­cie: od­puść sobie, bo i tak masz prze­rą­ba­ne u sze­ry­fa.

– Ja? Za co?

– O two­ich week­en­do­wych wy­czy­nach sły­sza­ła już cała jed­nost­ka. Stary, to małe mia­sto. Wszy­scy o wszyst­kich wszyst­ko wie­dzą. A Kojak nie lubi, kiedy po­li­cjant po służ­bie rzyga na ścia­ny w nowej de­we­lo­per­ce.

Po­czu­łem jak za­le­wa mnie fala wście­kło­ści.

– Nie obrzy­ga­łem ścian – za­prze­czy­łem, cho­ciaż nie byłem pe­wien, czy to praw­da. Ostat­nio czę­sto ury­wał mi się film.

– Stary, ja cię nie oce­niam, mówię tylko co sły­sza­łem.

– A co sły­sza­łeś?

– Że po­sze­dłeś do Joli i bła­ga­łeś żeby wró­ci­ła. Potem ją zwy­zy­wa­łeś od kurew i skam­la­łeś, żeby cię wpu­ści­ła, że już nie bę­dziesz takim su­kin­ko­tem i że ją ko­chasz. A na końcu się roz­pła­ka­łeś i pu­ści­łeś pawia. Ponoć zo­sta­wi­łeś ślad po sobie na każ­dym pół­pię­trze i do teraz wie­trzą…

– Jezu…

– No.

Za­pa­dła długa cisza. Bar­dzo się sta­ra­łem, żeby nie wy­siąść z sa­mo­cho­du, nie po­ło­żyć się na tra­wie i nie po­sta­no­wić umrzeć. Na szczę­ście kac spra­wia, że wszyst­kie myśli są rów­nie bez­barw­ne, nawet te sa­mo­bój­cze.

– Skąd to wiesz? – za­py­ta­łem cicho.

– Dupa ko­men­dan­ta jest są­siad­ką Joli.

– I wiesz to od sa­me­go Ko­ja­ka?

– Nie. Od niej. Panna lubi mun­du­ro­wych, a Kojak nie ma li­cen­cji na wy­łącz­ność…

– Moje życie nie może być już bar­dziej do dupy – jęk­ną­łem.

– Prze­stań pi­to­lić, tylko za­cznij żyć. Wszy­scy w jed­no­st­ce wie­dzą, że to nie była je­dy­na taka akcja. Co ty­dzień wy­le­wasz żale na wy­cie­racz­ce swo­jej byłej. Od­puść sobie Jolę. Pies jej mordę lizał. Faj­nie było, ale się skoń­czy­ło i żyje się dalej.

– Nie mogę. Zro­bi­łem dla niej wszyst­ko – bar­dzo się sta­ra­łem, żeby nie ude­rzyć w me­lo­dra­ma­tycz­ne tony, ale nie wy­szło. – Zre­zy­gno­wa­łem ze szko­ły woj­sko­wej, żeby sie­dzieć z nią tutaj, a nie w ko­sza­rach. Od­rzu­ci­łem awans, bo wie­dzia­łem, że za mną nie po­je­dzie. Za­miesz­ka­łem w sze­re­gow­cu, bo chcia­ła duży dom i co rano muszę pa­trzeć na ryj brata Ko­ja­ka, który aku­rat mu­siał zająć są­sied­nią chatę. I po co to wszyst­ko? – za­py­ta­łem, sły­sząc że mi­mo­wol­nie łamie mi się głos – żeby się wy­pro­wa­dzi­ła? Nawet mnie nie wpu­ści­ła do swo­je­go miesz­ka­nia, ro­zu­miesz? Chcia­łem nas ra­to­wać, a ona za­ła­twi­ła mnie na ko­ry­ta­rzu. Na tej cho­ler­nej, za­rzy­ga­nej wy­cie­racz­ce… Kurwa… Na wy­cie­racz­ce!

Mia­łem ocho­tę szlo­chać, ale za­miast tego za­czą­łem bez­myśl­nie na­ci­skać klak­son.

– Boże, stary, uspo­kój się, bo mi tu zej­dziesz.

Dra­ma­tur­gii całej tej ża­ło­snej sce­nie dodał fe­li­ska­nis, który nagle ozdro­wiał, wy­swo­bo­dził się z opa­ski wią­żą­cej mu pysk, usiadł na tyl­nym sie­dze­niu i za­czął wyć po­spo­łu z klak­so­nem.

– Za­bie­ram go do sie­bie – stwier­dzi­łem krót­ko, igno­ru­jąc prze­ra­żo­ne spoj­rze­nie Kro­to­sza, który ma­rzył chyba tylko o tym, żeby wy­siąść. – Ani słowa ko­men­dan­to­wi o całej akcji.

– Do­brze, tylko nie mów mi póź­niej, że nie ostrze­ga­łem.

*

Wzią­łem wolne na resz­tę dnia. Skła­ma­łem, że mam roz­strój żo­łąd­ka – naj­lep­sza wy­mów­ka, bo daje gwa­ran­cję, że nikt nie bę­dzie do­py­ty­wał o szcze­gó­ły. W dro­dze z jed­nost­ki ku­pi­łem smycz i kocią oraz psią karmę z obo­wiąz­ko­wą do­miesz­ką bio­kom­po­nen­tów. Gdy tylko za­par­ko­wa­łem przed domem, mu­sia­łem przy­znać, że plan przy­gar­nię­cia fe­li­ska­ni­sa ma kilka sła­bych punk­tów. Naj­więk­szy pro­blem mogli spra­wić są­sie­dzi. Gdyby ktoś do­niósł, że trzy­mam w domu hy­bry­dę, stra­cił­bym pracę. A moja oko­li­ca była po­nad­prze­cięt­nie pra­wo­rząd­na. Miesz­ka­łem w służ­bo­wym sze­re­gow­cu, a w są­siedz­twie miesz­ka­li pra­wie wy­łącz­nie po­li­cjan­ci i ich ro­dzi­ny. Jedną ze ścian domu dzie­li­łem z bra­tem Ko­ja­ka, Lenym, eme­ry­to­wa­nym gliną.

Gdy par­ko­wa­łem za­uwa­ży­łem, że Leny sie­dzi ze swoim jam­ni­kiem na ganku, po­pi­ja piwo i czyta ga­ze­tę. Po­nie­dział­ko­we przed­po­łu­dnie moich ma­rzeń. O Lenym mó­wi­li „By­stre Oczko”, bo swo­je­go czasu wy­gry­wał wszyst­kie za­wo­dy strze­lec­kie. Nawet na eme­ry­tu­rze kilka go­dzin dzien­nie spę­dzał na po­li­cyj­nej strzel­ni­cy. Co nie zna­czy, że wy­róż­niał się in­te­li­gen­cją. Ra­czej też nie wy­glą­dał na ta­kie­go, co zna się na zoo­lo­gii, więc po­sta­no­wi­łem sprze­dać mu bajkę o moim nowym, ra­so­wym psie. Bar­dzo rzad­ko spo­ty­ka­nej rasy, rzecz jasna.

Hy­bry­da, którą ochrzci­łem Linda, wy­szła z sa­mo­cho­du z za­chwy­ca­ją­cą, kocią gra­cją. Do mojej zmy­ślo­nej hi­sto­rii o ra­so­wym psie po­sta­no­wi­łem do­ło­żyć wątek, w któ­rym po­ja­wia­ją się psie wy­sta­wy.

– Cześć! – za­gad­nął Leny tak gło­śno, że jego spa­sio­ny jam­nik pod­niósł łeb na po­sła­niu.

– Cześć! – od­po­wie­dzia­łem.

– Co tam pro­wa­dzisz?

– To mój nowy… – słowo pies uto­nę­ło w prze­raź­li­wie gło­śnym miauk­nię­ciu.

No i tyle jeśli cho­dzi o hi­sto­rię z psem wy­sta­wo­wym.

– …mój nowy kot.

Leny po­pa­trzył na mnie ba­daw­czo. Oba­wia­łem się, że nie kupił tego wy­ja­śnie­nia. Nic dziw­ne­go. Mój mru­czek miał re­al­ne szan­se, zo­stać li­de­rem w kon­kur­sie na naj­brzyd­sze­go kota świa­ta.

– Jezu… – sko­men­to­wał Leny. – Ale chyba go wy­le­czysz?

Nie bar­dzo wie­dzia­łem z czego, ale przy­tak­ną­łem gor­li­wie.

– Nie chciał­bym, żeby Szny­cel coś od niego zła­pał… No wiesz, to wy­jąt­ko­wo wraż­li­wy jam­nik. – Szny­cel miał apa­ry­cję we­sel­ne­go sal­ce­so­nu i jak na razie nic nie zdra­dza­ło jego wraż­li­wo­ści. – Sta­ru­szek nie­dłu­go skoń­czy szes­na­ście lat i chu­cham na niego i dmu­cham.

– Bez obaw. Mój kot ma wszyst­kie szcze­pie­nia i na pewno nie bę­dzie się na­przy­krzał Sznyc­lo­wi. Muszę le­cieć, bo mam roz­strój żo­łąd­ka – do­da­łem, uci­na­jąc czczą gadkę.

Leny, nawet jeśli miał ja­kieś za­strze­że­nia, co do po­cho­dze­nia mo­je­go no­we­go na­byt­ku, to nigdy nie dał po sobie tego po­znać. Po­zo­sta­łe obawy, które ży­wi­łem rów­nież się nie spraw­dzi­ły. Są­sie­dzi przy­my­ka­li oko na mój pry­wat­ny wy­bryk na­tu­ry, a ja sta­ra­łem się z nim nie afi­szo­wać. Zwie­rzak szyb­ko się u mnie za­do­mo­wił. Łaził po me­blach jak kot, robił do ku­we­ty jak kot, miau­czał jak kot, ale li­niał z blond kła­ków jak pies, latał za piłką jak pies i po psie­mu cie­szył się na mój widok, ob­szczy­wa­jąc z ra­do­ści pod­ło­gę w ko­ry­ta­rzu. Po kilku ty­go­dniach po­zwo­li­łem spać mu w moim łóżku i roz­czu­la­łem się na widok psich blond kła­ków na mun­du­rze. Bywał nie­prze­wi­dy­wal­ny w swo­ich za­cho­wa­niach, zu­peł­nie jak Jola. Może wła­śnie dla­te­go mia­łem dla niego nie­koń­czą­ce się po­kła­dy cier­pli­wo­ści. Nie wy­cho­dzi­łem z Lindą na spa­cer, ale po­zwo­li­łem jej do woli hasać po ogród­ku za domem. Do czasu…  

Któ­re­goś po­po­łu­dnia, kocim zwy­cza­jem Linda przy­nio­sła mi pre­zent, na widok któ­re­go stru­chla­łem. Trzy­ma­ła w pysku jam­ni­ka Le­nie­go. Mar­twe­go. Po­czu­łem jak za­le­wa mnie fala go­rą­ca. Sy­tu­acja szyb­ko mogła stać się kry­tycz­na. Je­że­li brat ko­men­dan­ta od­kry­je, że rze­ko­my kot tak do końca nie jest kotem, a jego uko­cha­ny jam­nik wy­zio­nął ducha w imię tej praw­dy, moją ka­rie­rę po­li­cyj­ną cze­kał spek­ta­ku­lar­ny ko­niec. Ale nie to było naj­gor­sze. Na Lindę zo­sta­nie nie­chyb­nie wy­da­ny wyrok śmier­ci…

– Linda, oddaj – zwró­ci­łem się do pu­pi­la naj­ła­god­niej jak umia­łem. Nie wiem, czy hy­bry­da wy­czy­ta­ła prze­ra­że­nie w moich oczach, czy po pro­stu zmie­ni­ła plany, ale po­słusz­nie upu­ści­ła Sznyc­la na pod­ło­gę. Ciche, kle­iste pac­nię­cie nie­mal zra­ni­ło moje uszy. Szcząt­ki jam­ni­ka były w dra­ma­tycz­nym sta­nie. Ob­śli­nio­ne i ubło­co­ne, a do tego obrzy­dli­wie sztyw­ne. Prze­ana­li­zo­wa­łem sy­tu­ację. Jam­nik nie opusz­czał ogro­du Le­nie­go, a nawet w jego ob­rę­bie po­ru­szał się z pręd­ko­ścią uwła­cza­ją­cą psiej rasie. Moja Linda bez trudu da­ła­by radę prze­sko­czyć ogro­dze­nie i za­pew­ne to uczy­ni­ła tuż przed śmier­cią Sznyc­la. Po­tra­fi­łem wy­obra­zić sobie, jak ści­ga­ła jam­ni­ka po ogro­dzie. Zwa­żyw­szy na kon­dy­cję ofia­ry, nie był to długi po­ścig. Potem Linda pew­nie dwa razy kłap­nę­ła tym swoim psim py­skiem i zła­ma­ła Sznyc­la wpół. Smut­ny los jam­ni­ka… Nie mo­głem po­zwo­lić, by Linda go po­dzie­li­ła.

 Szyb­ko prze­ana­li­zo­wa­łem sy­tu­ację. Nikt nie mu­siał wie­dzieć, że mój rze­ko­my kot po­lo­wał na psy. Był week­end, są­siad za­pew­ne był teraz na strzel­ni­cy, jak każ­dej so­bo­ty od kil­ku­na­stu lat. Wpa­dłem na ge­nial­ny po­mysł, ale mu­sia­łem dzia­łać na­tych­miast. Za­bra­łem sztyw­ne­go Sznyc­la do ła­zien­ki, spłu­ka­łem z niego błoto i inne wy­dzie­li­ny, umy­łem w psim szam­po­nie, wy­su­szy­łem su­szar­ką, cały czas pró­bu­jąc za­po­mnieć o tym, że wła­śnie pie­lę­gnu­ję trupa.

Po wszyst­kich za­bie­gach jam­nik w dal­szym ciągu nie pre­zen­to­wał się naj­le­piej, ale w tych oko­licz­no­ściach nie mo­głem mieć wy­gó­ro­wa­nych ocze­ki­wań. Za­wi­ną­łem ciało w torbę fo­lio­wą, którą za­re­kwi­ro­wa­łem w ze­szłym ty­go­dniu. Wzią­łem pa­ku­nek pod pachę i wy­nio­słem z domu. Mój plan był dość pro­sty. Za­mie­rza­łem pod­rzu­cić zde­chłe­go jam­ni­ka na taras. Może nawet ulo­ko­wać na ra­ta­no­wym fo­te­lu, tak by jego zgon wy­glą­dał na dzie­ło na­tu­ry. Za­da­nie nie było trud­ne. Do ogród­ka Le­nie­go wsze­dłem przez furt­kę. W końcu to mój zna­jo­my, mo­głem mu zło­żyć zwy­kłą, są­siedz­ką wi­zy­tę. Upew­niw­szy się, że ni­ko­go nie ma w domu, ulo­ko­wa­łem Sznyc­la w fo­te­lu i spoj­rza­łem na niego kry­tycz­nym okiem. Nie bar­dzo byłem za­do­wo­lo­ny z tego co mia­łem przed sobą, więc spró­bo­wa­łem spoj­rzeć na jam­ni­ka przy­chyl­nie. W obu wa­rian­tach wy­glą­dał chu­jo­wo. No cóż… To wszyst­ko, co można było zro­bić. Za­uwa­ży­łem, że w od­da­li ma­ja­czy po­stać są­sia­da na ro­we­rze, więc ewa­ku­owa­łem się z ta­ra­su tak szyb­ko, jak tylko się dało. Nie wi­dział mnie.

Wró­ci­łem na swoją po­se­sję i już kie­ro­wa­łem się w stro­nę drzwi, kiedy usły­sza­łem z ta­ra­su Le­nie­go gło­śne „co jest kurwa!?”. Zaj­rza­łem do niego przez płot.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku? – za­gad­ną­łem.

Leny był blady jak ścia­na. Stał w my­śliw­skich spodniach, z ka­bu­rą przy pasku i z roz­chy­lo­ny­mi war­ga­mi wpa­try­wał się w ra­ta­no­wy fotel.

– N-nie do końca – wy­ją­kał. – Dwa dni temu zdechł Szny­cel. Za­ko­pa­łem go o tam, pod śliwą – po­ka­zał ręką na tyły domu – A teraz, kurwa, sie­dzi pod kocem na moim ta­ra­sie… i w do­dat­ku znowu zdechł.

– Jezu, Leny… Co za hi­sto­ria… – wy­du­ka­łem, czu­jąc że wzbie­ra we mnie pusty śmiech. Z całą pew­no­ścią świa­do­mość wła­snej głu­po­ty od­ma­lo­wa­ła na moich po­li­kach spek­ta­ku­lar­ne ru­mień­ce. – Może wcale wtedy nie zdechł? – wy­chry­pia­łem.

Leny nie od­po­wie­dział. Pa­trzył na jam­ni­ka. Nawet nie mu­siał go do­ty­kać, by wie­dzieć, że nie żyje.

 – Chodź do mnie na drin­ka – za­pro­po­no­wa­łem w końcu. Nie chcia­łem, by dłu­żej ana­li­zo­wał sy­tu­ację.

– Leny po­pa­trzył na mnie, na psa i wil­got­nym gło­sem oświad­czył, że już idzie. Mógł prze­sko­czyć przez płot, ale wy­brał się okręż­ną drogą.

Pod­sze­dłem po­śpiesz­nie do drzwi fron­to­wych, za­sta­na­wia­jąc się, czy przed wyj­ściem za­tar­łem ślady mojej małej zbrod­ni. Gdy tylko je uchy­li­łem w szpa­rze mię­dzy drzwia­mi a fu­try­ną po­ja­wił się krót­ki psi psyk i wy­szcze­rzo­ne zęby. Prze­mknę­ło mi przez myśl, że Mar­cel miał rację. Coś po­prze­sta­wia­ło się we łbie temu le­śne­mu dzi­ku­so­wi.

– Linda, głup­ta­sie, to ja! – uspo­ko­iłem moją krzy­żów­kę. W od­po­wie­dzi usły­sza­łem dzi­kie uja­da­nie. Jed­nak po­tra­fi­ła szcze­kać. – Linda, wpuść swo­je­go pana! – roz­ka­za­łem sta­now­czo, czu­jąc jak na­ra­sta we mnie złość.  – Chyba po tym, wszyst­kim, co razem prze­szli­śmy, nie masz za­mia­ru trzy­mać mnie na progu? Linda, psia mać! Prze­cież to wszyst­ko zro­bi­łem dla cie­bie! Dla cie­bie ta cała szop­ka!

W tym mo­men­cie sta­nął koło mnie Leny. Czu­łem jak wpa­tru­je się we mnie ba­daw­czo.

– Co jest? – za­py­tał krót­ko, po­pra­wia­jąc pasek z ka­bu­rą.

– Linda nie chce mnie wpu­ścić – wy­zna­łem płacz­li­wie.

Za­czą­łem walić pię­ścia­mi w drzwi, za­głu­sza­jąc uja­da­nie. Potem wszyst­ko wy­da­rzy­ło się bły­ska­wicz­nie. Się­gną­łem do ka­bu­ry Le­nie­go, od­py­cha­jąc go łok­ciem. Leny za­to­czył się i upadł na traw­nik. Prze­ła­do­wa­łem broń i otwo­rzy­łem drzwi.

– Ty suko! – krzyk­ną­łem od­da­jąc kilka strza­łów w łeb hy­bry­dy.

*

Nie mam już psa. Kota też nie. Ani pracy. Mam za to spra­wę karną, a Jola do­sta­ła pry­wat­ną ochro­nę. Ponoć strze­la­jąc do Lindy coś krzy­cza­łem. I chyba po­my­li­ły mi się imio­na…

Koniec

Komentarze

Hi­sto­ria, choć sporo tu ab­sur­du, prze­ko­nu­ją­co opo­wia­da o po­czy­na­niach pew­ne­go po­li­cjan­ta, a spora dawka nie­złej ja­ko­ści hu­mo­ru po­tra­fi­ła sku­tecz­nie mnie roz­ba­wić. Czy­ta­ło się świet­nie, a lek­tu­ra oka­za­ła się bar­dzo sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ca. ;)

Kli­kam Bi­blio­te­kę, bo je­stem pewna, Po­że­ra­czu­Bu­łek, że kiedy bę­dzie to już do­zwo­lo­ne, czyli po ogło­sze­niu wy­ni­ków kon­kur­su, po­pra­wisz uster­ki.

 

Od razu wie­dzia­łem, że to jakaś du­pe­rel­la. ―> Od razu wie­dzia­łem, że to jakaś du­pe­rel­a.

 

i za­czął wyć do społu z klak­so­nem. ―> …i za­czął wyć po­spo­łu z klak­so­nem.

 

– … mój nowy kot. ―> Zbęd­na spa­cja po wie­lo­krop­ku.

 

po psie­mu cie­szył się na mój widok, ob­szy­wa­jąc z ra­do­ści pod­ło­gę w ko­ry­ta­rzu. ―> Ob­szy­wał ręcz­nie, czy na ma­szy­nie? ;)

Pew­nie miało być: …po psie­mu cie­szył się na mój widok, ob­szczy­wa­jąc z ra­do­ści pod­ło­gę w ko­ry­ta­rzu.

 

– N-nie do końca – wy­ją­kał w końcu. ―> Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nie?

 

w szpa­rze mię­dzy drzwia­mi a fu­try­ną uka­zał się krót­ki psi psyk i wy­szcze­rzo­ne zęby. ―> Do­my­ślam się, że zma­te­ria­li­zo­wa­nie się psie­go psyku jest do­dat­ko­wym ele­men­tem fan­ta­stycz­nym. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Dzię­ki, Reg! Cie­szę się, że Ci się po­do­ba­ło. I dzię­ku­ję za zwró­ce­nie uwagi na re­gu­la­min, bo nie­chcą­cy bym go na­ru­szy­ła, po­pra­wia­jąc uster­ki przed wy­ni­ka­mi :)

Bar­dzo pro­szę, Po­że­ra­czu. ;D

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Prze­czy­ta­łam już jakiś czas temu, tylko nie cier­pię pisać ko­men­ta­rzy na te­le­fo­nie…

 

Bar­dzo lubię takie hi­sto­rie wy­peł­nio­ne ab­sur­dem, a jeśli jesz­cze do tego mogę się uśmiech­nąć… Poza tym tekst opar­ty na faj­nym po­my­śle i bar­dzo spraw­nie na­pi­sa­ny. Prze­czy­ta­łam z przy­jem­no­ścią :) Ode mnie bi­blio­tecz­ny kli­czek i po­wo­dze­nia w kon­kur­sie.

Po­że­racz­ko­Bu­łek, za­pew­ni­łaś mi świet­ną roz­ryw­kę na wie­czór tym opo­wia­da­niem. Od po­cząt­ku do końca, co któ­reś zda­nie krę­ci­łam głową z myślą “haha, ale traf­ne po­rów­na­nie. Haha, ale to do­brze ujęte. Haha, no kur… jak w życiu” xD 

Świet­nie wy­kre­owa­łaś bo­ha­te­rów. Po­mysł na hy­bry­do­we­go stwo­ra, jego nazwa i opis – świet­ne! Psia maska na kocim pysku, rolka po pa­pie­rze i ka­lo­ry­fer. Bar­dziej ob­ra­zo­wo się nie dało. Swoją drogą fan­ta­stycz­ne stwo­rze­nia te fe­li­ska­ni. Do­brze po­pro­wa­dzo­na hi­sto­ria, zgrab­nie na­pi­sa­na, za­baw­na i takie za­koń­cze­nie, że się nie spo­dzie­wa­łam.

Po­le­cam w bi­blio­tecz­nym wątku. :)

 

A i tytuł po­do­ba się bar­dzo! :D

Ilu­zja, wy­glą­da jakby coś strasz­ne­go roiło mu się w tym kocim łepku. Nie wiem, czy na Twoim miej­scu spa­ła­bym spo­koj­nie ;)

Niby ab­surd, a nie ab­surd. Po­do­ba mi się sa­mo­ogra­ni­cza­ją­cy świat przed­sta­wio­ny, choć wła­snie na pod­sta­wie uży­cia tagu po­dej­rze­wam, że z kom­plet­nie in­nych po­wo­dów, niż Tobie, au­tor­ko. Tzn. oczy­wi­ście, ab­sur­dal­ne jest to, że lu­dzie mo­gli­by zrzec się wygód na rzecz pla­ne­ty, ab­sur­dal­ne są nie­któ­re ele­men­ty tego zrze­cze­nia (pa­pier to­a­le­to­wy), ale z dru­giej stro­ny zu­ży­wa­my za­so­by od­na­wial­ne szyb­ciej, niż się one od­na­wia­ją. No taka niby ab­sur­dal­na wizja, a jed­nak ma­ją­ca w sobie ziar­no na­dziei dla świa­ta (ale pa­pie­ru to­a­le­to­we­go nie od­da­waj­my!).

Na­praw­dę szko­da, że w pew­nym mo­men­cie cał­ko­wi­cie prze­rwa­łaś się­ga­nie do opisu świa­ta i nie po­ja­wiał się on choć­by bar­dzo de­li­kat­nie, raz na jakiś czas, w dal­szej czę­ści tek­stu.

Ca­łość? Ca­łość wy­szła do­brze. Jest wra­że­nie, że mo­gło­by być le­piej, bo koń­ców­ka mo­gła­by na­brać bar­dziej dra­ma­tycz­nej formy. Niby po­mysł za­koń­cze­nia jest dobry, niby jest jak trze­ba, a jed­nak bra­kło ja­kieś ku­mu­la­cji. Nie mówię tu o dłuż­szym opi­sie – to mogło być prze­pro­wa­dzo­ne szyb­ko, w kilku zda­niach, tylko zwy­czaj­nie moc­niej­szych.

Styl dość lekki, spraw­nie się czy­ta­ło. Gdzies po dro­dze były ja­kieś po­dwój­ne spa­cje, czy spa­cja na po­cząt­ku aka­pi­tu (przed pierw­szym sło­wem da­ne­go aka­pi­tu). Rzu­ci­ło się w oczy, że nie­kon­se­kwent­nie pi­szesz imię Le­nie­go/Len­nie­go (raz przez jedno, raz przez dwa “l”). No wła­snie, to imię czy ksywa, tak jak w przy­pad­ku Ko­ja­ka?

Umie­jęt­ne wpla­ta­nie twi­stów, drob­ne za­sko­cze­nia, a na tym wszyst­kim (albo ra­czej za tym wszyst­kim) smut­na dra­ma­tycz­na hi­sto­ria o tym, jak lu­dziom może od­wa­lać przy za­wie­dzio­nych uczu­ciach.

Ko­men­ta­rzy mało, a punk­ty już trzy. Choć jak wspo­mnia­łem, są tu rze­czy, które warto by było jakoś po­pra­wić, ale zde­cy­do­wa­nie opo­wia­da­nie na­da­ją­ce się do bi­blio­te­ki. Idę do więc do wątku bi­blio­tecz­ne­go w spra­wie kli­ków.

Dzię­ki, Wilku.

W moim pier­wot­nym po­my­śle opo­wia­da­nie miało za­ha­czać o wątek kry­mi­nal­ny – ko­to­pies miał być zwie­rzę­ciem szko­lo­nym nie­gdyś do po­lo­wań, a głów­ny bo­ha­ter miał od­kryć ist­nie­nie cze­goś w ro­dza­ju sub­kul­tu­ry my­śli­wych ;) W każ­dym razie bez­li­to­sny limit zna­ków nie po­zwo­lił mi na roz­wi­nię­cie opo­wie­ści w tym kie­run­ku i rów­nież z tych po­wo­dów nie po­ja­wia­ły się dalej opisy ab­sur­dal­nych zasad pro­eko­lo­gicz­nych. Teraz nieco ża­łu­ję, że kilku ta­kich wtrę­tów nie zro­bi­łam. Pod ko­niec zdaje się, że nawet imio­na po­za­mie­nia­łam na któt­sze, bo kli­klu li­te­rek mi za­bra­kło :P Dla­te­go nie mogę od­ża­ło­wać tych do­dat­ko­wych spa­cji przed aka­pi­ta­mi :P Nie za­uwa­ży­łam, mea cupla.

Leny miał być imie­niem. Ot tak, bo­ha­ter ko­ja­rzył mi się z po­sta­cią z Simp­so­nów ;)

 

 

 

 

 

 

O imię py­ta­łem dla­te­go, że dość dziw­nie się ze­sta­wia z pol­ski­mi imio­na­mi i na­zwi­ska­mi (Jola, Mar­cel Kro­tosz). Cho­ciaż jak są Bria­ny i Qu­en­ti­ni…

A z tymi ab­sur­da­mi… Weźmy takie ogra­ni­cze­nie cza­so­we jazdy pry­wat­ny­mi sa­mo­cho­da­mi… Takie eks­pe­ry­men­ty były i są ro­bio­ne w wielu mia­stach Eu­ro­py i w więk­szo­ści z nich przy­nio­sły po­zy­tyw­ne efek­ty. W dziel­ni­cach, ale nie­raz więk­szych niż sta­rów­ka w Kra­ko­wie. Miesz­kań­cy nadal na­zy­wa­ją to ab­sur­dem (i czę­ścio­wo mają rację), ale jed­no­cze­śnie roz­wi­ja­ły się sta­cje park’n’go, ko­mu­ni­ka­cja miej­ska, po­ja­wia­ło się wię­cej zie­le­ni, spa­da­ły kosz­ta re­mon­tu in­fra­struk­tu­ry, zmniej­sza­ły się na­tę­że­nia kor­ków i sta­ty­sty­ki spóź­nień do pracy. Nagle się oka­zy­wa­ło, ze to nie tylko na eko­lo­gię się prze­kła­da :) 

Ja się zga­dzam z tym, że praw­do­po­dob­nie za kil­ka­dzie­siąt lat po­dob­ne ogra­ni­cze­nia to bę­dzie norma. Sama jak pa­trzę na to ile moja ro­dzin­ka pro­du­ku­je śmie­ci, to stwier­dzam, że na dłuż­szą metę taki stan rze­czy nie może się ostać. Pew­nie moje dzie­ci będą kie­dyś my­śla­ły: "sta­rzy to mieli do­brze. Woda z kranu była kiedy chcie­li, a pam­per­sów nie trze­ba było prać". Je­stem na 100 pro­cent pewna, że za 30, 40 lat tak bę­dzie i wtedy to nie bę­dzie żad­nym ab­sur­dem. Myślę, że po­wsta­nie cze­goś na kształt Pre­wen­cji Zie­lo­nej to tylko kwe­stia czasu. I pew­nie w świa­do­mo­ści ludzi też coś po­wo­lut­ku się zmie­ni. Pa­mię­tam scenę z "Mad­ma­na", kiedy Do­nald wy­brał się z ro­dzin­ką na pik­nik nad je­zio­ro. Po­pik­ni­ko­wa­li, zje­dli cia­stecz­ka, wsta­li, strzep­ne­li pa­pier­ki z ko­cy­ka i po­je­cha­li w długą. I to na tamte czasy była norma, a teraz się w gło­wie nie mie­ści. Tak samo pew­nie kie­dyś lu­dzie będą my­śle­li o piciu wody z pla­sti­ko­wych bu­te­lek. Dzi­siaj w moim koszu na­li­czy­łam ich trzy­na­ście ;)

Sorry, że bez wy­od­ręb­nio­nych aka­pi­tów, ale na te­le­fo­nie chyba się nie da.

Ha, ja pa­mię­tam, jak się kie­dyś, w pod­sta­wów­ce, śmia­li­śmy z ko­le­ga­mi z kum­pla, który trzy­mał w ręce pa­pie­rek z ba­to­ni­ka aż do mo­men­tu, gdy mi­ja­li­śmy kosz – żeby tylko nie wy­rzu­cić na traw­nik.  Z per­spek­ty­wy czasu zu­peł­nie ina­czej ta sy­tu­acja wy­glą­da :-)

Oj, za­ka­za­ny pa­pier to­a­le­to­wy – to mi się po­do­ba­ło. Cie­ka­wy ten Twój świat. Czy­ta­ło się lekko, po­ziom ab­sur­du aku­rat w nor­mie, uśmiech­nę­ło mi się parę razy, szcze­gól­nie przy hi­sto­rii z jam­ni­kiem. Zkoń­cze­nie wy­wo­ła­ło już po­rząd­ne par­sk­nię­cie. W sumie – miło spę­dzo­ny czas.

 

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Nie urze­kło mnie, nie wcią­gnę­ło rów­nież.

Bo­ha­te­rem jest ty­po­wy po­li­cjant: żona ode­szła, przy­ja­ciel go nie ro­zu­mie, topi smut­ki w al­ko­ho­lu. 

Jest fajny po­mysł na ko­top­sa, ale to tro­chę mało. Gdyby akcja była bar­dziej wart­ka, to może by się obro­ni­ło. W takim wy­da­niu, po pro­stu po­praw­ne opo­wia­da­nie.

Jeśli komuś się wy­da­je, że mnie tu nie ma, to spie­szę po­wia­do­mić, że mu się wy­da­je.

Ir­ka­_Luz, dzię­ki :) Fi­zy­k111, skąd prze­ko­na­nie, że ty­po­we­go po­li­cjan­ta po­rzu­ca żona, co go skła­nia do top­nie­nia smut­ków w al­ko­ho­lu? Ja bym po­wie­dzia­ła, że to po pro­stu roz­wo­dzą­cy się facet prze­ży­wa­ją­cy kry­zys. Chyba nawet po­li­cjan­to­wi wolno? ;) Szko­da, że Ci się nie spodo­ba­ło, może inne moje opo­wia­da­nia bar­dziej tra­fią w Twój gust.

Źle się wy­ra­zi­łem. Nie cho­dzi­ło mi o ty­po­we­go po­li­cjan­ta, tylko o jego ste­reo­typ obec­ny w fil­mie i li­te­ra­tu­rze. Nie jest on (ste­reo­typ) wzię­ty z po­wie­trza. Spe­cy­fi­ka pracy po­li­cjan­ta (szcze­gól­nie kry­mi­nal­ne­go, a taki prze­cież po­ja­wia się głów­nie w książ­kach) nie sprzy­ja nie­ste­ty trwa­ło­ści ogni­ska do­mo­we­go.

Obie­cu­ję,że prze­czy­tam wkrót­ce ja­kieś inne Twoje opo­wia­da­nie. smiley

Jeśli komuś się wy­da­je, że mnie tu nie ma, to spie­szę po­wia­do­mić, że mu się wy­da­je.

Ja bym uzna­ła, że ste­reo­ty­po­wy po­li­cjant z fil­mów i ksią­żek, to taki, który po pracy jest agre­syw­ny, a poza tym wy­ko­rzy­stu­je swoje zna­jo­mo­ści do nie­cnych celów ;) No ale jak wia­do­mo wszyst­kie ne­ga­tyw­ne ste­reo­ty­py są krzyw­dzą­ce. Jeśli mogę coś za­re­ko­men­do­wać, to może "Ko­ron­ki"? Bo uwa­żam, że jest cał­kiem dobre, ale nie­do­ce­nio­ne. Ale uprze­dzam, że wart­kiej akcji tam rów­nież nie znaj­dziesz.

Bar­dzo, bar­dzo mi się po­do­ba­ło. Uśmia­łam się jak norka smiley!

Czy­ta­ło się gład­ko, bez zgrzy­tów (no, może raz zgrzyt­nę­ło, kiedy po­ja­wi­ła się “kolażówka”angry). 

Twór­czo po­trak­to­wa­łaś temat kon­kur­su. Opo­wia­da­nie jest spój­ne, fa­bu­ła się płyn­nie roz­wi­ja, przez mo­ment oba­wia­łam się, że ta Jola to tylko tak sobie wy­sko­czy­ła jako atry­but smut­ne­go losu za­pi­ja­czo­ne­go gliny, ale nie, wszyst­ko prze­my­śla­ne i ele­ganc­ko za­mknię­te!

Dzię­ku­ję za miłe chwi­le, ja­kich do­star­czy­ła mi lek­tu­ra Two­je­go tek­stu w nie­dziel­ny po­ra­nek.

Cze­kam na na­stęp­ne!

Po­zdra­wiam smiley

Świet­ne opo­wia­da­nie, bar­dzo kre­atyw­nie na­pi­sa­ne, spój­ne i za­baw­ne. Tyle wy­star­czy, aby mnie za­do­wo­lić.

Po­cząt­ko­wo tytuł nie za­chę­cał mnie do lek­tu­ry, cie­ka­wość jed­nak zwy­cię­ży­ła. I nie ża­łu­ję. Opo­wieść jest cie­ka­wa, na­pi­sa­na faj­nym ję­zy­kiem. Kilka razy uśmiech­nę­łam się. Mnie aku­rat ko­to­pies nie urzekł. Koń­ców­ki się nie spo­dzie­wa­łam, a to na plus. Idę klik­nąć bi­blio­te­kę.

 

Po­wo­dze­nia w kon­kur­sie :)

Fa­cies_Hip­po­cra­ti­ca, Pan Krzysz­tof, Mo­ni­que M, dzię­ki za ko­men­ta­rze, cie­szę się, że się po­do­ba­ło. Fa­cies, czer­wie­nię się z po­wo­du tej ko­la­żów­ki ;)

Fajna, za­baw­na hi­sto­ria, na­pi­sa­na lek­kim sty­lem. Humor cza­sem ba­lan­su­ją­cy na gra­ni­cy ab­sur­du, ale ca­łość po­da­na bar­dzo sma­ko­wi­cie :) Po­wtó­rzę za przed­pi­ś­ca­mi, że po­stać po­li­cjan­ta jest ty­po­wa dla kry­mi­na­łów. We­dług mnie, do­brze pa­su­je do kli­ma­tu tego opo­wia­da­nia.

Zna­la­złam dwie li­te­rów­ki:

po psie­mu cie­szył się na mój widok, ob­szy­wa­jąc z ra­do­ści pod­ło­gę w ko­ry­ta­rzu. Po kilu ty­go­dniach po­zwo­li­łem spać mu w moim łóżku

P.S. Ko­ja­rzę kre­sków­kę o ko­top­sie, czyż­by in­spi­ra­cja?

Ando, dzię­ki za ko­men­tarz :) Je­stem ra­czej z po­ko­le­nia, które się wy­cho­wa­ło na “La­bo­ra­to­rium De­xte­ra” i “Joh­nym Bravo”, ale wy­szu­ka­łam ko­top­sa na Youtu­bie i stwier­dzam, że taki we­wnętrz­nie skłó­co­ny jam­nik w wer­sji dwu­gło­wej wpa­so­wał­by się ide­al­nie w temat kon­kur­su :P 

.

 

Peace!

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

three go­blins in a trench coat pre­ten­ding to be a human

Fajny po­mysł, choć dow­cip o wy­ko­pa­nym mar­twym psie już kie­dyś sły­sza­łem i bałem się, że to bę­dzie pu­en­ta tek­stu, a tu nagle miła nie­spo­dzian­ka. Przy za­koń­cze­niu można się uśmiech­nąć, aż bije od niego po­mie­sza­nie go­ry­czy z za­kło­po­ta­niem :) 

Po­do­ba­ła mi się też wizja świa­ta, aż szko­da, że mamy o nim tak mało in­for­ma­cji. Cho­ciaż z dru­giej stro­ny może to i le­piej, dzię­ki temu fa­bu­ła idzie cały czas do przo­du. 

Przy­znam, że z przy­jem­no­ścią prze­czy­ta­łem Twój tekst. Roz­bra­ja­ły mnie dia­lo­gi, a rzad­ko się zda­rza, aby śmie­szy­ło mnie coś co czy­tam ;) 

“Chcia­łem in­te­li­gent­nie zri­po­sto­wać czymś w stylu „spier­da­laj”, ale na szyb­ko prze­ana­li­zo­wa­łem wszyst­kie przy­miot­ni­ki po kolei i każdy pa­so­wał jak ulał do Joli.” → :D 

Nie spo­dzie­wa­łem się tego, co stało się z psia­kiem są­sia­da, czy za­koń­cze­nia sceny, w któ­rej war­czą­cy zwierz nie ma za­mia­ru wpu­ścić wła­ści­cie­la do domu. 

Humor i za­ska­ku­ją­cy finał, są tu czymś fan­ta­stycz­nym. Zdaję sobie spra­wę, jak cięż­ko jest na­pi­sać coś, co wy­wo­ła cho­ciaż­by uśmiech na twa­rzy, a nie wspo­mi­na­jąc już o roz­ba­wie­niu czy­tel­ni­ka. Tobie się to udało, zatem… cha­pe­au bas :)

Do góry głowa, co by się nie dzia­ło, wiedz, że każdą walkę mo­żesz wy­grać tu przez K.O - Chada

Cie­ka­wy tekst. Po­do­ba­ło mi się od sa­me­go po­my­słu na zre­ali­zo­wa­nie te­ma­tu kon­kur­su w for­mie hy­bry­dy Fe­li­ska­ni, przez wzma­ga­ją­ce się z każ­dym aka­pi­tem po­kła­dy ab­sur­du, na­tu­ral­ne dia­lo­gi, nawet ten dow­cip z mar­twym psem, aż po koń­ców­kę, w któ­rej już mo­głam tylko po­krę­cić głową – zu­peł­nie się ta­kie­go ob­ro­tu spraw nie spo­dzie­wa­łam. Trosz­kę może za­bra­kło mi szer­sze­go za­ry­so­wa­nia świa­ta, w któ­rym dzie­je się opo­wieść, nie wszyst­ko było dla mnie jasne.

Po­do­ba­ło mi się :)

Sie­dzę w pracy i wła­śnie ukrad­kiem prze­czy­ta­łam Twoje opo­wia­da­nie. Mu­sia­łam głu­pio wy­glą­dać za­śmie­wa­jąc się scho­wa­na za mo­ni­to­rem :) Oso­bi­ście lubię ta­plać się w opa­rach ab­sur­du, a kiedy na do­kład­kę mam jesz­cze świet­ne dia­lo­gi, to przy­jem­ność gwa­ran­to­wa­na. Nie bra­ko­wa­ło mi szer­sze­go opisu przed­sta­wia­ne­go świa­ta, bo przy tym można by ugrzę­znąć w nie­po­trzeb­nych szcze­gó­łach. Myślę, że tempo i humor to siła tej hi­sto­rii.

Gra­tu­lu­ję i za­zdrosz­czę :)

Fla­drif, Ne­ar­De­ath, Nir i Matka Chrzest­na – dzię­ku­ję za takie po­zy­tyw­ne ko­men­ta­rze :) Utwier­dza­ją mnie w prze­ko­na­niu, że taki styl pi­sa­nia, to dla mnie wła­ści­wa droga.

 

Mój głów­ny pro­blem z tym opo­wia­da­niem jest taki, że po­mysł wyj­ścio­wy na „ko­top­sa” wy­da­je się zbyt wątły, żeby udźwi­gnąć aż tyle tek­stu, który puch­nie wokół niego – ale tak na­praw­dę nie­wie­le do­da­je do akcji, nie nie­sie więk­szych sen­sów itp. W ten spo­sób można by na­pi­sać to opo­wia­da­nie na 10, na 30 i na 50K zna­ków – mno­żąc tylko licz­bę prze­ga­du­ją­cych się dia­lo­gów. Na plus z kolei za­li­czył­bym sto­sun­ko­wą lek­kość nar­ra­cji.

 

Dzię­ku­ję za ko­men­tarz. Pie­ro­wot­nie mia­łam inny po­mysł, w któ­rym mój ko­to­pies może le­piej by się od­na­lazł. Mój po­li­cjant prze­ży­wa­jąc kry­zys eg­zy­sten­cjal­ny, miał han­dlo­wać za­ka­za­ny­mi pi­guł­ka­mi w stylu Py­ral­gi­ny i ści­gać mafię or­ga­ni­zu­ją­cą po­lo­wa­nia z uży­ciem ko­top­sów. Potem po­mysł się “spłasz­czył” bo tre­ści by­ło­by za dużo, kota i psa jak na kon­kurs za mało. W każ­dym razie mam w pla­nach, by kie­dyś do tego te­ma­tu wró­cić i po­ka­zać hy­bry­dę w innej od­sło­nie.

 

 Nie prze­ko­nu­je mnie zarys świa­ta. Po­da­jesz tro­chę in­for­ma­cji – tu za­ka­za­ny pa­pier to­a­le­to­wy, tam przy­dział na pa­li­wo – ale za­sad­ni­czo nie ma w tym world­bu­il­din­gu głębi. A w dal­szej czę­ści tek­stu cał­kiem znika. Chyba był po pro­stu nie­po­trzeb­ny. Za ele­ment fan­ta­stycz­ny spo­koj­nie wy­star­czy­ły­by ko­cio-psie hy­bry­dy.

SPO­ILER ALERT

Tempo akcji jest okej, aż do mo­men­tu, gdy Linda nie chce wpu­ścić bo­ha­te­ra do miesz­ka­nia. Potem na­stę­pu­je przy­spie­sze­nie, jak­byś wła­śnie w tym mo­men­cie od­czu­ła, że limit zna­ków wisi nad głową i trze­ba szyb­ko skoń­czyć, żeby nie prze­kro­czyć. A szko­da, bo tutaj wła­śnie tro­chę bym do­pi­sa­ła. Gdy­bym miała od­chu­dzać tekst o któ­reś frag­men­ty, wy­bra­ła­bym po­czą­tek.

Hi­sto­ria jest fajna i za­baw­na, cho­ciaż ję­zy­ko­wo bez za­chwy­tów. Zna­la­złam sporo błę­dów, dziw­nie ulo­ko­wa­nych prze­cin­ków i parę nie­zgrab­nych zdań, ale mimo wszyst­ko czy­ta­ło się nie­źle i pa­ro­krot­nie udało Ci się mnie uśmiech­nąć ;)

Wy­ko­rzy­sta­nie hasła kon­kur­so­we­go: yes

 

Dzię­ki za udział.

three go­blins in a trench coat pre­ten­ding to be a human

Bar­dzo dzię­ku­ję za ko­men­tarz!

Fajne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Hmmm. Po­mysł na fe­li­ska­ni świet­ny. Świat ni­cze­go sobie. Ale zwa­rzy­ła mi humor hi­sto­ryj­ka o jam­ni­ku są­sia­da. Już wcze­śniej dwa razy to czy­ta­łam, w tym raz na por­ta­lu. Po co takie oczy­wi­ste wy­ko­rzy­sty­wa­nie sta­rych i cu­dzych ele­men­tów?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Fin­klo, dzię­ku­ję za ko­men­tarz. Z per­spek­ty­wy kilku mie­się­cy, na­pi­sa­ła­bym to opo­wia­da­nie ina­czej. A hi­sto­ria o jam­ni­ku zo­sta­ła mi sprze­da­na przez ku­zy­na, który twier­dził, że to się przy­da­rzy­ło jemu (a to kłam­czuch! ;) Byłam świę­cie prze­ko­na­na, że to do­sko­na­ła i ory­gi­nal­na aneg­do­ta :P

Btw, mój tata zna po­dob­ną i za­ra­zem inną hi­sto­rię, która na­praw­dę się przy­da­rzy­ła. Na­pi­sa­łam kie­dyś o tym opo­wia­da­nie na jakiś kon­kurs i do­cze­ka­ło się nawet pu­bli­ka­cji w ja­kiejś małej an­to­lo­gii. Dwój­ka my­śli­wych na po­lo­wa­niu ustrze­li­ła zwie­rzę. Była noc i śred­nia wi­docz­ność. Byli prze­ko­na­ni, że ce­lu­ją do je­le­nia, ale kiedy po­de­szli bli­żej, oka­za­ło się, że na po­la­nie leży mar­twy kuc. Wy­stra­sze­ni, że zo­sta­ną wy­cią­gnię­te wobec nich kon­se­kwen­cje, całą noc ko­pa­li dół i za­ko­pa­li kuca. Rano oka­za­ło się, że na po­la­nę przy­je­chał ktoś z za­kła­du zaj­mu­ją­ce­go się mar­twy­mi zwie­rzę­ta­mi. Kuc umarł śmier­cią na­tu­ral­ną ;) My­śli­wi strze­la­jąc do je­le­nia, po pro­stu chy­bi­li.

Może i mu się wy­da­rzy­ło… Ale nie jemu pierw­sze­mu! A przy­naj­mniej nie on to wy­my­ślił. Uwa­żam, że to miej­ska le­gen­da – coś, co wła­ści­wie mogło się wy­da­rzyć i po­dob­no stało się zna­jo­me­mu opo­wia­da­ją­ce­go… ;-)

A hi­sto­ryj­ka z my­śli­wy­mi też fajna. I jakoś świe­żej brzmi.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nowa Fantastyka