- Opowiadanie: Nir - Sprawy życia i śmierci

Sprawy życia i śmierci

Tak jakoś wyszło, że znów się kręcę wokół podobnej tematyki i znów Ameryki nie odkrywam. Taki pomysł przyszedł, inny nie chciał, cóż zrobić. Nawet obrazek na moich nieporadnych dłoniach wymusił. Ale zapraszam!

Dziękuję pięknie kam_mod za moją pierwszą betę, dzięki której stała się jasność :)

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Sprawy życia i śmierci

*

 

Kudłaty biały wilczur siedział na księżycowej skale nieruchomo niczym posąg. Siedział i obserwował rozkwitający właśnie na niebie spektakl świateł. Siedział i czekał.

W pewnym momencie jedno z kosmatych uszu obróciło się niczym satelita w bok, zaraz jednak wróciło na pierwotną pozycję.

– Jesteś.

– Jestem – odparł czarny kot, wskakując z gracją na sąsiedni głaz.

Przez chwilę siedzieli w ciszy, zapatrzeni w pęczniejące powoli pióropusze czerwieni. Pies – bez ruchu. Kot także – przez chwilę. Potem koniuszek czarnego ogona zaczął kiwać się miarowo na boki, jakby szukając zaczepki. Kot zwrócił miodowe ślepia w stronę niewzruszonego towarzysza.

– Wiesz – prychnął, wskazując łebkiem na rozbłyski – w zasadzie to twoja wina. Ty zacząłeś.

 

**

 

Niewiele działo się w pierwotnym oceanie oraz w pustych przestworzach nad jego powierzchnią. Pojedyncze atomy łączyły się w proste związki, bąbelki metanu i siarkowodoru wyrywały się z morskiego dna i pędziły ku powierzchni.

Do czasu. Może był to meteoryt, może zwykły piorun, a może z nieba przybyło coś zgoła innego – z pewnością jednak były w to zamieszane pozwijane w organiczne warkocze atomy węgla.

W pożywnej zawiesinie pojawiła się komórka. Prosta, mała, wątła. Ale nie samotna. W ślad za mikroskopijną drobinką z odmętów prazupy wyłonił się bowiem mokry nos oraz ostry pazur. Istoty o odmiennej od komórki naturze, a jednak od tej pory nierozerwalnie z nią związane. Póki trwała ona, miały trwać i one.

Nos trącił kapsułkowatą galaretkę, ta zaś rozpadła się na dwie bliźniacze części. Uradowany takim obrotem spraw szturchnął więc także tę nową połówkę – i ona również się podzieliła. W tym czasie pazur jednak zdążył rozerwać pierwszą komórkę na strzępy.

Tak się zaczęło.

 

*

 

Pies zmarszczył nos. Biel kłów błysnęła niczym eksplodująca supernowa, zaraz jednak opadła na nie z powrotem zasłona warg.

– Rozczarowujesz mnie – burknął.

– Czymże znowu? – żachnął się kot.

Owczarek nie odrywał wzroku od rozświetlonego horyzontu. Kolejne sekundy milczenia osiadały na kocich wąsach niczym irytujące krople deszczu.

– Wina, racja, prawda – mruknął w końcu wilczur. – Gdzie twój obiektywizm?

 

**

 

Dwie wrogie armie stały naprzeciw siebie na zmorzonej jesienią trawiastej równinie. Po obu stronach chłopi jak synowie z jednej matki: o takich samych, płowych włosach, nosach sterczących z ogorzałych twarzy na podobieństwo kartofli. Ten sam strach błąkał się w ich oczach, tak samo bielały knykcie zgrabiałych z zimna dłoni zaciśniętych na drzewcach włóczni. Jedynie barwy na tarczach mieli inne.

Jeszcze kilka pacierzy temu zgromadzona po obu stronach ciżba szczerze wierzyła, że walczy o lepszą sprawę. Teraz, na dwa oddechy przed zwarciem, pod niejedną słomianą czupryną zaiskrzyła myśl, że na polu bitwy nie znajdą ni racji, ni sprawiedliwości – tylko życie lub śmierć. Obie te bestie już tam były – rozjuszony żbik i postawny basior krążyły wokół siebie, kreśląc łapami coraz ciaśniejsze kręgi w błocie.

Ze spienionych pysków wydobył się niski, podobny do gromu warkot. Jakby w odpowiedzi zagrały rogi i wojowie ruszyli na siebie. Kot uderzył pierwszy. Skoczył, a razem z nim w powietrzu świsnęły ciśnięte z obu stron oszczepy. Ostrza pazurów drasnęły wrażliwą skórę na trufli wilczego nosa. Zwierzęcy skowyt wyrwał się nie tylko z psiego pyska, ale i z kilku ludzkich gardeł, gdy stalowe groty rozdzierały wełniane kaftany, a potem miękkie tkanki na nieosłoniętych w porę piersiach. Milczeli, drgając w błocie ci, których celne rzuty ugodziły wyżej.

Ledwie basior uniósł łeb, a kot już atakował ponownie. Razem z nim do szarży zerwała się piechota jednej z armii. Tym razem wilk jednak nie dał się zaskoczyć. Jednym ruchem potężnej łapy odrzucił żbika w bok, a napierający zbrojni rozbili się o ścianę uniesionych na czas tarcz. 

Pazury ścierały się z kłami, a stal uderzała o stal. Im bardziej wilk starał się ocalić walczących, tym więcej okazji do ich zgubienia wykorzystywał kot. W końcu jednak basiorowi udało się uniknąć jednego z błyskawicznych ciosów i całym ciężarem naparł na wytrąconego z równowagi żbika. Musiał czym prędzej zakończyć bitwę.

Przez wrzawę przebił się tętent nadciągającej konnicy. W chwili, gdy ostre kły zacisnęły się na burym karku żbika, lekka jazda jednej ze stron wbiła się potężnym klinem między walczących. Kot zawył potępieńczo. Na oślep zaczął rzucać się i ciąć pazurami pysk swego oprawcy. Wilk jednak, nie zważając na krew buchającą z ran, szarpał łbem w morderczym szale, jakby chciał żywcem ściągnąć ze żbika skórę. Jeźdźcy cwałowali przez pole, rozdając pocałunki czekanów i toporków nieraz nawet własnym braciom. Końskie kopyta miażdżyły kości i wgniatały w ziemię czaszki, rozbryzgując juchę po rosnących tu i ówdzie krzewach głogu. Czerwone krople zwisały z gałęzi niczym dojrzałe owoce.

W końcu basior cisnął zakrwawiony kłąb futra w zarośla. Kot jęczał żałośnie, a wtórował mu róg wzywający rozbitą armię do oddania pola. Błoto przyjmowało rzucany przez jeńców oręż. Usta przegranych i wygranych mamrotały te same modlitwy w podzięce za zachowane życie. Wilk jednak nie słuchał peanów na swoją cześć i odszedł w nieznane.

 

*

 

Psi ogon kiwał się lekko, rozgarniając na boki zalegający na skale księżycowy pył. Kot odwrócił łeb, udając nagle wielkie zainteresowanie gwiazdozbiorem Oriona.

– Swoje wtedy wygrałem – burknął urażony.

– Liczyłeś na więcej. Znacznie więcej.

– Wcale nie.

– Oczywiście, że tak – uciął sucho wilczur. – Zawsze liczysz.

– Nie.

– Tak.

– Nie.

 

**

 

– Tak.

– Nie.

– Powiadam ci, że jest martwa.

Wlewające się przez ażurową ściankę zbudowanej na francuską modłę altany złote światło malowało na podłodze fantazyjne wzory. Długowłosy jamnik leżał wygodnie na wiklinowym fotelu i patrzył na rudego kota, który trącał zawzięcie łapami nieruchome ciało polnej myszy.

– U-da-je! – miauczał poirytowany kot, uderzając miarowo ofiarę.

– Nie udaje.

Kot oderwał wzrok od myszki i wlepił w jamnika pełne pretensji spojrzenie.

– Sugerujesz, że lepsze ode mnie masz rozeznanie na temat tego, co martwe?

– Ależ skąd…

– Czy ja siedzę ci nad uchem i labodzę, że krzywo zagnieżdżasz jajeczko albo nazbyt zwlekasz z kiełkowaniem rzeżuchy?

Myszka otworzyła jedno oko i poruszyła delikatnie szarym noskiem.

– A-absolutnie.

– Miałeś okazję mnie powstrzymać, nim ją chwyciłem – nakręcał się kot. – Wolałeś spoczywać sobie na atłasach, to teraz uczyń mi tę radość i milcz.

– Przesadzasz… – Pies starał się ze wszystkich sił nie patrzeć na gryzonia, który zaczął powolutku pełznąć w kierunku szpary między deskami.

– Sam uznam, kiedy przesadzam! – wykrzyczał rudzielec. – Chyba że się uważasz za ważniejszego?!

Myszka tymczasem dogramoliła się do szpary i nie wahając się, zeskoczyła w bezpieczną ciemność. Cichy plask zwrócił w końcu uwagę kota. Opuścił wzrok. Przez dłuższą chwilę obserwował pustkę między swoimi łapami, potem spojrzał na lukę w podłodze i w końcu – z powrotem na psa. Jamnik przekrzywił niewinnie łebek i wywiesił jęzor, dysząc wesoło.

 

*

 

– Tanie sztuczki – podsumował pogardliwym tonem kot.

– Ale skuteczne.

– Ooo, nie wszystkie…

Kot przywarł do podłoża, uniósł zad, rzucił nim parę razy na boki, oceniając odległość i skoczył. Wylądował na księżycowej skale tuż przed towarzyszem, bezceremonialnie zasłaniając mu widok na spektakl świateł. Kiedy podniósł głowę, niemal stykali się nosami.

– …z pociągami ci coś nie wyszło.

Pies przymknął rozwarty wcześniej w zadowoleniu pysk.

– Z pociągami?

– Nie pamiętasz?

– Nie.

 

**

 

Buchająca parą lokomotywa wtoczyła się ociężale na stację. Zazgrzytały zablokowane hamulcami koła. Skład znieruchomiał. Niemal natychmiast do każdego z wagonów dopadło po dwóch żołnierzy pod bronią, którzy porozsuwali drewniane drzwi. Na rampę wysypał się tłum ludzi. Przybysze przyciskali do piersi pozwijane toboły, porwane torby i skórzane walizki. Niektórzy słaniali się na nogach. Za pomocą krzyków i uderzeń kolb karabinów szybko oddzielono mężczyzn od kobiet i ustawiono w szeregach. Tuż przy zejściu z rampy ustawiono niewielki stolik.

Po chwili od strony pobliskich zabudowań z czerwonej cegły nadszedł młody mężczyzna. Krok miał sprężysty, posturę nienaganną, a twarz ogoloną gładko, jakby wracał właśnie od balwierza. W ślad za nim dreptał smukły syjamski kot. Zwierzę stąpało ostrożnie, rozglądając się wokół, wyraźnie czegoś lub kogoś szukając.

Oficer usiadł przy stoliku, kot zaś przycupnął obok. W jednym momencie podnieśli wzrok na zgromadzonych naprzeciw ludzi. Mieli takie same oczy – osadzone w czaszkach bryły arktycznego lodu.

Salwa ostrych okrzyków wyrwała z tłumu jedną z kobiet i doprowadziła do stolika. Pod drewnianym blatem kot machnął ogonem w lewo. Jednocześnie skulił się, jakby mimowolnie przygotowując się na otrzymanie ciosu. Nic takiego się jednak nie wydarzyło.

– Links – zawyrokował oficer.

Następny podszedł mężczyzna o skroniach przyprószonych siwizną. Kot niepewnie trzepnął ogonem znów na lewo. Wciąż jednak czuł, że niechybnie przyjdzie mu za tę łatwość zapłacić.

– Links!

Gdzieś nieopodal wagonów błysnął słoneczny refleks. Syjam zmrużył oczy, przekonany, że musi być to zwiastun nadejścia jego wyczekiwanego adwersarza. Dostrzegł jednak tylko kilka wychudzonych sylwetek, które zbierały porzucone bagaże i przetrząsały ich zawartość. Jeden z mężczyzn chował pośpiesznie za pasem złoty łańcuszek.

– Rechts! – głos lagerarzta przywołał uwagę kota z powrotem do stolika. Młodzieniec, którego przegapił, odchodził już samotnie na prawo.

Syjam ponownie wlepił wzrok w tłum. Powoli nabierał odwagi. Ogon smagał powietrze po lewej stronie niczym bicz, a doktor wykrzykiwał miarowo: links, links, links. Początkowy zachwyt nad nieoczekiwaną swobodą działania szybko jednak zaczął ustępować miejsca nudzie. Koci wzrok to uciekał z rampy w stronę przelatujących nisko jaskółek, to odprowadzał przechodzącego nieopodal owczarka, to znów skupiał się na pokasłującym nieprzyjemnie esesmanie. Wtedy ktoś szedł na prawo.

Kolejka stopniowo topniała w gęstniejącej czerwieni chylącego się ku zachodowi słońca. Kot ziewnął potężnie. Miał dosyć. Lagerarzt ściągnął druciane okulary, przejechał dłonią po znużonej twarzy.

– Alle links – oznajmił po chwili.

Kwadrans później kot wskoczył do ostatniej wypełnionej ludźmi ciężarówki. Samochód ruszył, a syjam patrzył na malejący w oddali pociąg, wciąż zastanawiając się, czy aby nie pada właśnie ofiarą jakiegoś genialnego podstępu.

 

*

 

– Nie pamiętam – powtórzył cicho pies. Tym razem to on unikał spojrzenia towarzysza.

Kot cofnął się, zdziwiony.

– Ciebie naprawdę tam wtedy nie było.

Przez dłuższą chwilę była między nimi tylko niezręczna cisza kosmicznej pustki. Odwrócony tyłem do świetlistego spektaklu kot to oglądał się za siebie, to znów próbował obserwować wydarzenia w odbiciu psich oczu. W końcu wstał, okrążył wilczura, przestępując ostrożnie przez miotłę kudłatego ogona, i usiadł obok.

– Ale potem wróciłeś.

 

**

 

Pisk opon, ogłuszający huk, zgrzyt wyginanej stali. Pisk, huk, zgrzyt. Kolejne dźwięki przeszywają powietrze niczym serie z karabinu. Zaraz po nich – kilka sekund dzwoniącej w uszach ciszy, szybko rozproszonej przez szum płomieni. Kłęby gryzącego dymu błyskawicznie wypełniają tunel, ograniczając widoczność niemal do zera.

Na dachu jednego z wraków – jeszcze minutę temu budżetowego rodzinnego kombi – pojawia się kot. Pospolity prążkowany ulicznik. Ziewa potężnie i wygina grzbiet, jakby wyrwano go z drzemki. Węszy w powietrzu, podchodzi do krawędzi dachu, zwiesza łeb i z zainteresowaniem zerka do ciemnego wnętrza, w którym majaczą cztery nieruchome sylwetki. Kot wyciąga miękką łapkę i przez rozbitą szybę sięga w kierunku zakrwawionej skroni siedzącego najbliżej niego kierowcy. Pac.

Zwierzę przechodzi na drugą stronę dachu, znów przewiesza się przez krawędź i próbuje dotknąć też czupryny siedzącej z tyłu nastolatki. Pa… Czarny labrador wypada z kłębów dymu i uderza w dachowca niczym wielka armatnia kula. Ten ledwie zahacza pazurami kosmyk jasnych włosów i, jazgocząc donośnie, spada na asfalt.

Metal trzeszczy, zapach benzyny kręci w nosie. Dachowiec przeciska się pod wrakiem, labrador musi go okrążyć. W tym czasie kot wskakuje na maskę rozkwaszonego lewym bokiem o betonową ścianę sportowego sedana. Wskakuje do środka, na wpół zmiażdżone siedzenie pasażera. Pac. Czuje już jednak na karku psi oddech, ignoruje odzyskującego właśnie świadomość kierowcę. Chce umknąć przez otwarty szyberdach, jednak tam już czekają na niego brązowe ślepia i merdający ogon. Syczy, by zniechęcić napastnika i wymyka się na zewnątrz przez półotwarte drzwi. Labrador przechyla łeb, próbując pojąć nagłe zniknięcie przeciwnika, ale szybko orientuje się w sytuacji i rzuca w dalszą pogoń.

Swąd spalenizny, krzyki przetykane zbliżającym się wyciem syren. Szara smuga skacze od auta do auta, naznaczając dotykiem miękkiej łapki tych, którym nie dane będzie już się obudzić. Czarny kształt z nosem przy ziemi sunie tuż za nią. Nie pozwala wspiąć się do przechylonej niebezpiecznie kabiny tira ani spędzić chwili z niemowlęciem kwilącym w objęciach pogiętej blachy.

Zapędza kota aż do płonącego kompaktowego fiacika. Dla psa ogień okazuje się być przeszkodą nie do pokonania, dachowiec jednak swobodnie przechodzi przez płomienie i kryje się w nich jak w wysokiej trawie. Wskakuje na kolana tkwiącej za kierownicą starszej kobiety, której włosy zajmują się właśnie ogniem od rozżarzonej tapicerki. Wspina się na tylne łapy, jedną z przednich opiera na ramieniu staruszki, drugą wyciąga w stronę przesadnie usmarowanego różem policzka. Pac.

Zwierzęta patrzą na siebie przez rozedrganą czerwień.

 

*

 

Pies położył się na zimnej skale, przywierając bokiem do kota. Ten w odpowiedzi otarł się łebkiem o jego kudłate ucho i otulił towarzysza ogonem. Błyski na horyzoncie mrugały już tylko z rzadka.

– Czasem miałem wrażenie, że za szybko odpuszczasz – zamruczał. – Chyba nie dawałeś mi forów?

Towarzysz obdarzył go tylko pobłażliwym spojrzeniem.

– Wiesz, gdzie mam twoją łaskę? Nie potrzebuję…

– Nie – przerwał mu łagodnie pies. – Ty nie.

 

**

 

Dziadek był naprawdę świetny. Potrafił zanieść dziecięce marzenie do swojego warsztatu w piwnicy i po kilku godzinach wrócić z gotową zabawką. Opowiadał nieprawdopodobne historie z dawnych lat wojny i jeszcze dziwniejsze z czasów pokoju. Zabierał na ryby, na lody po niedzielnej mszy, a czasem nawet zamiast niej. To pod jego wersalką można było się schować przed gniewem matki, a sam dziadek z kamienną twarzą zaprzeczał takowej obecności. Puszczał oko, gdy rodzicielka, niepocieszona, znikała znów w kuchni. 

Od pewnego czasu w dziadkowym pokoiku, na dziadkowej wersalce leżał ktoś zupełnie inny. Przeraźliwie chudy. Żółto-siny. Straszny. Nieruchomy, jeśli nie liczyć ledwie unoszącej się gdzieś pod fałdami piżamy klatki piersiowej. Janek za nic w świecie nie wszedłby znów pod tę wersalkę. Wolałby już dostać lanie. Teraz jednak, mimo strachu, chłopiec stał na korytarzu i przez uchylone drzwi patrzył na istotę, która zajęła miejsce ukochanego staruszka. Terierowaty kundel i gruby szary kot w typie brytyjskim siedziały u boku Janka, chociaż nie mógł ich widzieć.

Kocur wstał, przepchnął puchate cielsko przez szparę i wszedł do pokoju dziadka. Pies zawarczał cicho. Brytyjczyk przeszedł pod stolikiem, ocierając się o zdobione drewniane nogi. Mruczał. Jakby w odpowiedzi od strony wersalki zaczęło dochodzić urywane świszczenie.

Janek spojrzał przez korytarz, w stronę otwartej kuchni, z której wylewały się dźwięki maminego radyjka – o tej porze zwykle rozwiązywała krzyżówki. Nie ruszył się jednak z miejsca.

Oddech dziadka stawał się coraz słabszy, usiana plamami wątrobowymi dłoń zacisnęła się na prześcieradle. Kot siedział już w wykrochmalonej pościeli. Terier zaskomlał, ale pozostał za drzwiami. Starzec odwrócił z wysiłkiem głowę. Spojrzał na Janka z czułością i miłością, którą chłopiec tak dobrze znał. Z pożegnaniem i prośbą. Teraz to ty nie mów mamie, Janciu. Pozwól odejść.

Kot wskoczył na wątłą klatkę piersiową, unieruchamiając ją swoim ciężarem. Rzucił terierowi wyzywające spojrzenie. Pies jednak, upewniwszy się w swojej decyzji, odwrócił się i zniknął w mroku korytarza.

 

*

 

Rozrywające Ziemię atomowe eksplozje całkiem zgasły, a szalejące na kontynentach płomienie przykryła zasłona szarego pyłu. W końcu otuliła cały glob niczym prześcieradło rzucone na nieużywany mebel. Przez długi czas było cicho.

– Już – mruknął wreszcie kot. 

Owczarek uniósł pysk, węsząc w przestrzeni.

– Nie kłamiesz – stwierdził.

– No wiesz?

Pies westchnął i zwinął się w kosmaty precelek. Kot wskoczył miękko między jego łapy i umościł się wygodnie, chowając pyszczek w białym futrze. Po raz pierwszy od dawna nic ich nie dzieliło.

 

Koniec

Komentarze

No tak, chciałam być sprytna i przekopiować sobie opinię z bety… No nic, już piszę.

 

Historia jest dość umiarkowana w porywach ducha i warstwie emocjonalnej, toczy się powoli, niepowiązane ze sobą scenki uniemożliwiają człowiekowi głębsze zaangażowanie.

 

Walka życia i śmierci jest przedstawiona różnorodnie i kolorowo, zarówno w skali makro-, jak i mikro. 

 

Kolejne sceny są ładne i różnorodne, więc nie pozwalają się czytelnikowi nudzić. Zabawa psa z powstaniem świata wywołała uśmiech niedowierzania, scena bitwy nużyła, ale już zabawa z myszką była fajna, wypadek samochodowy trzymał mnie w napięciu, scena z dziadkiem smuciła. Zdaje się, że spytałaś na becie o scenę z rampą, ale nie zdążyłam odpowiedzieć – ta nowa podoba mi się bardziej. 

 

Językowo – po tym, jak dostarczyłam ci dwie długie listy poprawek, chyba nie powinnam narzekać. Dość, by rzecz, że wszystko, co gryzło, zostało wygładzone. Poza tym tekst obywa się bez większych porywów językowych, jest po prostu okej. Podobało mi się zdanie: Kolejne sekundy milczenia osiadały na kocich wąsach niczym irytujące krople deszczu.

 

Chyba wszystko, co istotne, mówiłam już na becie. Podsumowując, tekst to ładna bajka, która wyróżnia się oryginalnością, ale też dostarcza paru przyjemnych chwil. 

 

Plus za obrazek.

 

PS. Gwiazdeczki.

www.facebook.com/mika.modrzynska

Bardzo dobry tekst. Bardzo.

Podoba mi się koncepcja (naprzemienność scen; samo dobro-zło w różnych konfiguracjach oczywiście nie jest novum, ale cóż z tego, kiedy forma piękna), podoba mi się wykonanie i podoba mi się warstwa językowa – plastyczna i nastrojowa.

Przypadł mi do gustu pierwszy fragment (wtedy już tekst mnie chwycił), scena z patrzeniem na siebie przez płomienie, a już najbardziej fragment o dziadku. Rewelacyjne zawieszenie z istotą i opis umierającego dziadka.

Z uwag: moim zdaniem scena wojny jest zbyt długa i wydarzenia opisane są zbyt szczegółowo. Tzn. sama walka mikro-makro jest okej, tylko można by odrobinę wyciąć. Trochę przeleciałam wzrokiem do konkluzji.

Dwa niedopowiedzenia:

 

Kot wyciąga miękką łapkę i przez rozbitą szybę sięga w kierunku zakrwawionej skroni siedzącego najbliżej kierowcy.

Może po prostu pasażera?

 

Teraz jednak, mimo strachu, chłopiec stał na korytarzu i przez uchylone drzwi patrzył na istotę, która zajęła miejsce ukochanego staruszka. Terierowaty kundel i gruby szary kot w typie brytyjskim siedzieli u jego boku, chociaż nie mógł ich widzieć. Kocur wstał, przepchnął puchate cielsko przez szparę i wszedł do pokoju dziadka.

Z kontekstu może wynikać, że siedzieli u boku dziadka. A potem wchodzą do jego pokoju. Coś nie gra.

 

Gratuluję tekstu i oczywiście klikam.

"Bądź spokojny: za sto lat wszystko minie!" ~Ralph Waldo Emerson

Ciekawy pomysł na fabułę. Tekst jest chwilami melancholijny, innym razem zabawny. W pewnym momencie zaczęłam domyślać się źródła rozbłysków. Podoba mi się podział na krótkie scenki, dzięki czemu czyta się szybko i przyjemnie. Przekonuje mnie również przedstawiona relacja psa z kotem na skale księżycowej. Ładnie malujesz słowem. Najbardziej lubię scenkę z myszą, natomiast ta z bitwą trochę się dłużyła. Klikam:)

 

Powodzenia w konkursie :)

Ha, widzę, że tez poszłaś w tworzenie mitologii i sięganie po symbolikę :-)

Bardzo ładnie to wyszło. włącznie z tym, że wbrew sugerującym barwom sierści (czerń i biel) wcale wszystko nie idzie czarno-biało – pies dopomina się od kota, ze potrafiłby więcej, kot na końcu pokazuje, że tęsknił za psem. No i dzieją się sprawy małe i duże.

 

Ze spostrzeżeń ogólnych, ta scena jest przepiękna:

– Nie.

– Tak.

– Nie.

**

– Tak.

– Nie.

Mistrzostwo ;-)

 

Za to w scenie z wypadkiem dwa słowa nie pasują:

 

"tam już czekają na niego brązowe ślepia i merdający ogon"

– “technicznie” wszystko się zgadza, ale merdanie kojarzy się z wesołością.

 

“fiacika”

– tu też jakoś na poziomie kojarzeń słowo trochę nie pasuje do nastroju, ale możliwe, że się czepiam.

 

Kilka akapitów dałoby się podzielić na mniejsze. Te duże czasem są potrzebne, ale tu akurat dałoby się tego uniknąć.

 

Wrażenia końcowe? Podobało mi się bardzo. BTW, ciekawym czy to celowe, czy przypadkowe, ale… zostawiłaś sobie furtkę do stworzenia opowiadania pobocznego – co robił i gdzie był pies, gdy go nie było na polu walki z kotem (rozmowa na temat pociągu)?

 

Bardzo ciekawe opowiadanie. Jeśli miałabym określić jednym słowem: niejednoznaczne.

Jest tu więcej treści, niż wydaje się na pierwszy rzut oka, a ja z przyjemnością do niej wrócę, kiedy już trochę ostudzi się we mnie pierwsze wrażenie i zapomnę pierwotnej interpretacji. Ten komentarz będzie krótki; pozwolę sobie nie rozwlekać się na temat moich przemóżdżeń oraz rzeczy ukrywających się pod tymi ładnymi płaszczykami, w trosce o innych czytelników, którzy mogliby zahaczyć o komentarzy i sobie popsuć lekturę opowiadania, bo myślę, że trzeba je czytać po swojemu. Tak ze dwa razy co najmniej.

Bardzo ujęła mnie wizja sięgnięcia do podstaw, rzekłabym, elementarnych – wyobraziłam sobie tę kluchę prabulionu, która modyfikuje się pod wpływem szturchnięcia kocią łapą. Motyw niezgody też bardzo ładnie oparłaś na zjawisku biologicznego podziału.

Moim zdaniem nieco gorzej wypadł fragment nazistowski – na tle pozostałych, alegorycznych wręcz przypowiastek, z których trzeba było uważnie wyłuskać sens, wydał mi się nazbyt oczywisty. Takie podane prosto w ryło. Według mnie fragment wyglądałby ciekawiej, gdybyś pozbawiła go niemieckiego słownictwa – ono nam silnie umiejscawia w rzeczywistości konkretne wydarzenia, podczas kiedy zjawisko, do którego pijesz, jest uniwersalne. Ja odebrałam Twoje opowiadanie jako przypowieść i sądzę, że jako takie lepiej funkcjonowałoby, odwołując się do idei, a nie konkretnych motywów. 

Mam swoją teorię na temat tego, kim jest Pies i Kot, ale się nie podzielę, o. Niech każdy sobie rozkmini sam.

Utrzymujesz piękny, senny spokój fragmentów-“przerywników” z rozmowami Psa oraz Kota, ale według mnie lepiej byłoby, gdybyś bardziej zróżnicowała klimat elementów “właściwych”. Zdaję sobie sprawę z tego, że jest to zadanie trudne, zwłaszcza mając do dyspozycji te 17k, ale początkiem odmalowałaś obraz ciepłej stagnacji i ładu w kolorach starego złota, a potem ciągnęłaś go dalej, nawet w scenie rozdzielania transportu z wagonu bydlęcego na lewo i prawo (przez co scena kopnęła mniej, niż kopnąć miała).

Podobało mi się przeplatanie różnych wariacji na temat Psa i Kota – są tu owczarki, wilki, rysie itd. Drobna uwaga: owczarek to nie wilczur chyba, nie?

Językowo jest nieźle. Wybacz, w tej chwili nie mam czasu na szerzej zakrojoną łapankę, wolę ją zresztą uskuteczniać przy betach, a teksty opublikowane komentować merytorycznie, niemniej nie wpadły mi w oko żadne karygodne zgrzyty. Myślę, że wyprowadziłaś już swój styl do formy nienagannie poprawnej, a pracować powinnaś nad tym, by Twój sposób formułowania myśli wywoływał reakcję “o kurwa, imponujące”. Opowiadanie czytałam płynnie i bez utraty zainteresowania, ale nie natrafiłam w nim na takie sformułowanie, które zrzuciłoby mi z kopyt laczki, przyprawiło o dopaminowe drżenie i myśl “jasna cholera, jak ta dziewczyna na to wpadła?”. Myślę jednak, że nie powiedziałaś tym tekstem ostatniego słowa. Chętnie poczekam na następne.

Buziaki, klikam biblio.

Ładny tekst. Wprawdzie role głównych bohaterów można przydzielać w zasadzie dowolnie – pszczółka i sikorka sprawdziłyby się równie dobrze – więc konkursowo trochę naciągane, ale ogólnie bardzo w porządku.

Napisane dość poetycko, ale jeszcze nie przeginasz, IMO. Ciekawe porównania.

Babska logika rządzi!

Oja, dziękuję Wam bardzo. Każdemu z osobna odpiszę, jak tylko znajdę chwilę czasu, bo takie merytoryczne i ciekawe komentarze nie mogą pozostać ot tak ze zwykłym “dziękuję”!

Dałem klika zanim zatwierdziłem komentarz, a ten znikł. Bój błąd piszę raz jeszcze.

Wyeksploatowałaś konkursowy temat do imentu. Pies i kot archetypem dwóch biegunów, konfliktu który jednak jest witaminą napędzającą motor historii. Tylko z końcówką ja, teilhardysta zgodzić się nie mogę. Że co? Że postapokaliptyczna cisza ma być źródłem zgody?

Lekki styl, barwna, wyrazista jak panorama racławicka narracja daje pełen komfort czytania.

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Mi zakończenie bardzo się podobało. Jeżeli zniknie wszystko, zniknie i to co ich dzieliło.

Opowiadanie naprawdę dobre. Tak jak pisała Minuskuła, w scenie wojny można by trochę poprzycinać, ale to szczegół. Bardzo dobrze wykonana robota:)

 

Interesuje mnie jak wyglądał proces tworzenia:

Ile zajęło Ci napisanie tekstu i redakcja?

Realizacja pomysłu przyszła w trakcje pisania, czy planowałaś?

 

Bardzo ładny obrazek:)

Piękny tekst, lekki momentami i ożywczy, jednocześnie podejmujący bardzo poważny temat. Chciałabym, żeby takie pierwiastki natchnienia trafiały i do mojej mózgownicy :) Najbardziej trafiła do mnie scena z dziadkiem. :)

Nigdy się nie poddawać

Dla mnie tematyka inna niż na „Interwencję…” Zdecydowanie podoba mi się Twój sposób obrazowania, porównania i słowa. Wybrałaś określoną strukturę opowiadania, migawkową i ona podoba mi się umiarkowanie. Za dużo tych zmian albo w zbyt małym stopniu pozwalają na poznanie głównych bohaterów.

Temat, to prawda, w pewnym sensie ograny, lecz jednocześnie wieczny, pytanie, o co chodzi w tej parze.

pzd srd:) a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Uff, to będzie długie :D Bardzo, bardzo się cieszę z pozytywnego odbioru, a jeszcze bardziej z tego, że tekst skłania do refleksji. I troszkę jestem zaskoczona tym, że natura głównych bohaterów chyba nie jest do końca jasna? Poniżej mogą się więc znaleźć malutkie spoilery, a może wyjaśnienia – w sumie już sam tytuł je kryje :) ale z drugiej strony podoba mi się, że każdy troszkę inaczej to interpretuje! No, to po kolei:

 

kam_mod, ta beta wciąż tam jest, próbowałam ją opublikować normalnie, ale coś namieszałam i wolałam już dodać osobno. W zasadzie to zaraz ją usunę, żeby nie mnożyć niepotrzebnie bytów. Dziękuję jeszcze raz za pomoc, bez Ciebie pewnie po przeczytaniu czytelnicy zostawaliby z jednym wielkim “hę?”. Cieszę się, że podoba Ci się zdanie z kroplami deszczu, też je lubię :) i dziękuję za pierwszego klika!

 

Minuskuło, przede wszystkim dziękuję za nocną reklamę na krzykpudle – zdaje się, że zadziałała naprawdę dobrze :D bardzo mi miło, że podobał Ci się pomysł na pokazanie scenek z (hehe) życia i śmierci oraz, że przypadł Ci do gustu język. Scena wojny chyba faktycznie powinna przejść jakieś strzyżenie, pomyślę nad tym.

Może po prostu pasażera?

Hmm, już chyba wiem, o co chodzi – kot sięga w kierunku kierowcy, do którego ma po prostu najbliżej, nie w kierunku osoby siedzącej najbliżej kierowcy. Może być faktycznie mylące, przeformułuję to jakoś.

Z kontekstu może wynikać, że siedzieli u boku dziadka. A potem wchodzą do jego pokoju. Coś nie gra.

To samo – rozjaśnię.

Dziękuję pięknie za klika :)

 

Monique, fajnie, że udało się troszkę zróżnicować te scenki i wywoływać nimi różne emocje. Na tym mi zależało, chociaż musiałam pójść na pewne ustępstwa. Nad bitwą, jak już napisałam wyżej, popracuję :) dziękuję za klika!

 

Wilku, dokładnie tak, chciałam pokazać, że przyrodzone role psa i kota nie są jednoznaczne z opisaniem jednego jako dobrego, a drugiego jako złego – ich zachowania wynikają po prostu z ich natury. To dopiero ludzie przypinają życiu i śmierci te oceny. Wobec siebie są, cóż, wydaje mi się, że najlepiej pasuje określenie rodzeństwa.

Tak sobie pomyślałam, że zabieg z przeniesieniem tak i nie może być ciekawym łącznikiem między scenami – cieszę się, że przypadło Ci to do gustu. Z tym merdającym ogonem z jednej strony masz oczywiście rację, z drugiej – chciałam troszkę zmienić tu mechanikę “starcia” między bohaterami z klasycznej walki na coś w rodzaju gry w berka. Fiacik z kolei miał być wyrazem dla jakiegoś małego, kompaktowego modelu.

Spojrzę jeszcze na akapity i zobaczę, jak je podzielić. A to, co robił pies, kiedy kot działał sam na rampie… chciałam w ten sposób podkreślić jeden z najstraszniejszych momentów w ludzkiej historii, dla którego nie ma właśnie dobrego wyjaśnienia. Myślę, że otwarcie tej furtki pozwala każdemu czytelnikowi na własną interpretację i nie ośmieliłabym się narzucać swojej.

Dziękuję za klika i ogromnie mi miło, że Ci się podobało.

 

Wiktorio, faktycznie jest to komentarz krótki :D masz rację, że starałam się pozaszywać w tych kilku scenkach różne tropy, którymi można pójść.

Określenie prazupa zawsze mnie bawiło, musiałam więc je wykorzystać i tutaj. Było to z resztą najbardziej naturalne rozpoczęcie – pojawienie się na Ziemi życia, a razem z nim śmierci. To pies szturchał i dzielił, kot no cóż, zgodnie ze swoją rolą mu przeszkadzał.

Fragment na rampie był dla mnie najtrudniejszy – temat jest trudny, bałam się interpretować, dodawać, by nie przegiąć w żadną ze stron, być może dlatego zostało tak prosto z mostu. Jest coś w tym, co mówisz – faktycznie ta scena bazuje na największym konkrecie. Przyznam, że w przypadku takich dramatów ciężej jest mi myśleć ogółami.

Utrzymujesz piękny, senny spokój fragmentów-“przerywników” z rozmowami Psa oraz Kota, ale według mnie lepiej byłoby, gdybyś bardziej zróżnicowała klimat elementów “właściwych”.

Tutaj trafiłaś w samo sedno. Zamysł, jak to zamysł, w idealnej postaci zakładał właśnie takie zróżnicowanie każdego elementu – poza innym ujęciem tematu, także inny sposób narracji, dopasowany język i styl. W trakcie jednak wyszło to, co wyjść musiało – nie jest to proste i w tym momencie jeszcze takie żonglowanie stylizacją przekracza moje zdolności, zwłaszcza z deadlinem wiszącym nad głową. Ale chcę nad tym pracować.

Te psokotowe rasowe wariacje służą kilku celom, ale może nie będę narzucać swoich wyjaśnień. Wilczur (uwaga – nie wilczak) z kolei w potocznym znaczeniu oznacza psa podobnego do wilka, zwłaszcza owczarka niemieckiego. Z kolei białą odmianą takiego owczarka jest owczarek szwajcarski, który był właśnie troszkę pierwowzorem księżycowego psiaka. Podejrzewam, że kynolog mógłby tutaj dodać swoje trzy grosze, ale mi chodziło właśnie o to znaczenie potoczne.

Myślę, że wyprowadziłaś już swój styl do formy nienagannie poprawnej, a pracować powinnaś nad tym, by Twój sposób formułowania myśli wywoływał reakcję “o kurwa, imponujące”. Opowiadanie czytałam płynnie i bez utraty zainteresowania, ale nie natrafiłam w nim na takie sformułowanie, które zrzuciłoby mi z kopyt laczki, przyprawiło o dopaminowe drżenie i myśl “jasna cholera, jak ta dziewczyna na to wpadła?”.

Chyba nie pozostaje mi nic innego, niż postawić sobie za cel przyprawienie Cię o taki wyrzut dopaminy i zrzut laczków w którymś z kolejnych tekstów :) dziękuję Ci bardzo za bardzo ciekawy, rzeczowy komentarz, miłe słowa oraz klika i zapraszam ponownie po ochłonięciu!

 

Finklo, zastanawiam się, którą rolę przyjęłaby pszczółka, a którą sikorka… w sumie to przy historyjkach o poczęciu pojawiają się pszczółki, więc sikorce pozostałaby rola bezwzględnego mordercy :) pies i kot wydały mi się o tyle naturalne, że towarzyszą ludziom od zawsze, na dodatek często są sobie przeciwstawiane… jak życie i śmierć właśnie. Cieszę się, że nie przegięłam i niektóre zabiegi językowe oraz całość jako taka przypadły Ci do gustu. Dziękuję za klika!

 

tsole, dobrze, że chciało Ci się pisać drugi raz, zwłaszcza po kliku odsyłającym tekst do biblioteki – dziękuję! A teraz sprawdzam, co to znaczy być teilhardystą, momencik… hm, to jest bardzo ciekawe. Brakuje mi niestety wykształcenia, żeby prowadzić takie dyskusje :( może w takim razie powiem, jak ja postrzegam to moje zakończenie: życie i śmierć, rozdzielone, skonfliktowane przez całą historię życia na Ziemi, mogą znów połączyć się w jedno, kiedy zniknie to, co ich dzieli, o co muszą toczyć walki, czyli każda żywa istota. W ich odbiorze koniec świata jest osiągnięciem zgody, gdy nie ma się już o co kłócić. Jestem pewna, że można to moje rozumowanie jakoś łatwo zaorać, ale co poradzę, takie mam proste gdybania…

Jako rodowita wrocławianka naprawdę doceniam porównanie, dziękuję Ci pięknie, to naprawdę miłe! 

 

Peregrinie, Tobie także obiecuję przycinki we fragmencie bitewnym :) dziękuję za miłe słowa i tak właśnie też myślę o końcówce. 

Jeśli chodzi o proces tworzenia, hmm. Trudne pytanie. Pisać zaczęłam, zdaje się, na początku października, ale był to proces bardzo nierówny, więc informacja mało przydatna. Ja jestem akurat z tych, którzy zanim usiądą do pisania, najpierw robią w głowie cały plan od początku do końca. Pisząc muszę wiedzieć, dokąd zmierzam. Pomysł jest u mnie zawsze pierwszy, a pomysł musi być skończony, bym mogła ocenić, czy warto w ogóle go realizować. Ale skłamałabym, gdybym powiedziała, że tych pierwotnych założeń trzymam się twardo, bo w trakcie czasem przychodzą nowe rzeczy do głowy :)

 

Zielonko, dziękuję :) super, że Ci się podobało – starałam się właśnie ująć jeden wielki temat na różne sposoby, a ponieważ lubię pisać lekko, to i takie momenty musiały się tu znaleźć. A z tym natchnieniem jest tak, że często wszystko zaczyna się od jednego zdania, frazy, obrazu w głowie. Warto takie iskierki sobie zbierać.

 

Asylum, dobry wieczór :) dziękuję za docenienie stylu, to dla mnie bardzo ważne i miło, że się podoba. Uwielbiam szyć okrągłe zdania i ciekawe metafory. Niestety przy takim limicie mojego pomysły chyba inaczej, niż migając właśnie, nie potrafiłabym zrealizować. Starałam się przemycić troszkę charakteru w interakcjach na księżycu, ale też jest tego malutko, to prawda. A o co chodzi w tej parze… myślę, że po zakończeniu odwiecznego konfliktu między nimi chcieli w końcu być po prostu razem :) w końcu to ludzie określili ich jako przeciwieństwa, a ja tak sobie myślę, że życie i śmierć rodowód mają taki sam…

koniec świata jest osiągnięciem zgody, gdy nie ma się już o co kłócić

To nie żadne “proste gdybania” tylko wielka i piękna idea, bardzo bliska teilhardyzmowi, gdy jej, rzecz jasna, nie traktować dosłownie!. Niezgodność jest tylko w tym, jak ten koniec następuje – Ty sugerujesz, że za sprawą człowieka, Teilhard de Chardin zostawia tę kompetencję Stwórcy (ponoć pytany o to jak ten koniec ma wyglądać, odpowiedział: nie martwmy się o to, w jaki sposób Pan Bóg poradzi sobie z unicestwieniem tak ogromnej ilości materii jaką stanowi Wszechświat) :)

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

A więc oboje mówiliśmy w pewnym sensie o osiągnięciu jedności. U mnie pozostaje jeszcze kwestia tego, że kończy się życie na jednej planecie – czy to ogólny, obejmujący wszystko koniec świata? Z perspektywy tegoż życia z pewnością ;) ale może gdzieś na innym globie ta organiczna iskierka pojawi się znowu, a razem z nią para życia i śmierci.

Ale że szczury i karaluchy też?

Babska logika rządzi!

Tak by wychodziło, że wszystko. Oczywiście nie od razu.

I mrówki, Finklo, Nir. Czerwone mrówki koniecznie też:) oraz węże i skorpiony.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Nawet się jeden prątek gruźlicy nie ostanie!

a razem z nią para życia i śmierci

Czyli kosmiczny pies i kot :)

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Ojej, wyjałowić chcesz ten grunt pod Nowy Świat? 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Otóż to, tsole :) chociaż kto wie, jakie kształty by wtedy przyjęły. Wyjałowić, tak. Ale bez celu, ot po prostu koniec. A co potem, to by już mógł być temat na inny tekst.

Bez celu? Bezdusznemu procesowi dajesz fory? Nir, wesprzyjmy ten Nowy świat:) Przecież chyba się zwierzęta porozumiały?

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Ale w nowym świecie się znowu pożrą :( jaki to by musiał być świat, żeby się śmierć nie miała o co bić z życiem?

A dlaczego się pożrą, przecież mają doświadczenia wcześniejsze – pamięć, czy została wykasowana?

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Hmmm. A gdyby zaczęli eksperymentować z robotami?

Babska logika rządzi!

No właśnie druga część mojej wypowiedzi to powód, Asylum – póki coś żyje, to kot i pies będą się o to spierać. Za to Finkla dostarczyła ciekawej odpowiedzi. Roboty – inteligentne? A jednak nieżywe. Przynajmniej w ujęciu organicznym.

 A to dlaczego, w genach ten spór, bez pamięci przeszłych doświadczeń? Ponoć, zapisuje się i w genach przeszłość, choć obecnie próba jeszcze niesatysfakcjonująca (Holocaust) i niezweryfikowana, no częściowo neurologicznie.

Roboty, SI, jeśli się uczą i maja pamięć to weryfikują swoje reakcje – algorytm.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

To prawda, ale kot i pies są przecież reprezentacjami (chciałam napisać personifikacjami, ale to by się tyczyło ludzi; jak nazwać zabieg, w którym zwierzę jest reprezentacją pewnego konstruktu?) pewnych idei, więc genów nie posiadają. Mają za to bardzo utarte role, których zaprzeczenie byłoby zaprzeczeniem całej ich istoty – kot musi spierać się z psem, bo śmierć musi spierać się z życiem – jedno drugiemu chce wydrzeć każdy organizm, czyż nie? Ale roboty, no właśnie, one mogłyby się spod tej władzy wyrwać.

Bardzo interesujący pomysł tak na samą formę opowiadania, jak i na interpretację tematu konkursu. Tekst o tyle ciekawy, że pozwalający na poszukiwanie własnych interpretacji, w dodatku napisany bardzo ładnym, acz nie nazbyt przesadnie kwiecistym językiem. Na razie tylko tyle, tytułem sygnalizacji, że przeczytałem (już w niedzielę) i że się podobało. Z pełniejszym komentarzem wrócę za kilka dni. :)

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

To ja sygnalizuję, że czekam z niecierpliwością na pełen komentarz i bardzo się cieszę, że tekst Cię zainteresował i usatysfakcjonował. Te własne interpretacje to taki trochę wypadek przy pracy – mój zamysł był dość jednolity, a tu się okazuje, że się symbolika rozmnaża jak ta pierwotna komórka :) 

Dyżurny sygnalizator CM ;-)

To tak krótko dorzucę swoje trzy grosze. Odczucie mam takie, że pokazujesz wyraźnie granicę pomiędzy życiem a śmiercią – bo nie zgadzam się, jakoby można było w tym przypadku powiedzieć o wyraźnym rozgraniczeniu dobra i zła. Bez zakończenia, w którym zdecydowanym ruchem zmazujesz tę linię, opowiadanie byłoby jedynie bajeczką, jedną z wielu i pewnie szybko zapomnianą. Jako całość bardzo mi się podobało i pewnie trochę czasu w głowie posiedzi. :)

 

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Przedstawiłaś sekwencję różnych scen, bardzo porządnie napisanych, a w każdej występował pies i kot. I owszem, domyślam się, że oba zwierzaki symbolizują życie i śmierć, i muszę przyznać, że kolejne obrazki czytało się nawet nieźle, więc aż głupio mi wyznać, że mimo wszystkich zalet cechujących opowiadanie, Sprawa życia i śmierci okazała się dla mnie lekturą raczej obojętną, nie zdołała wywrzeć szczególnego wrażenia.

 

Da­cho­wiec prze­ci­ska się pod wra­kiem, la­bra­dor musi go oto­czyć. ―> Nie wydaje mi się, aby labrador mógł otoczyć wrak.

Chyba miało być: Da­cho­wiec prze­ci­ska się pod wra­kiem, la­bra­dor musi go okrążyć/ obejść.

 

Dla psa ogień oka­zu­je się być prze­szko­dą nie do przej­ścia, da­cho­wiec jed­nak swo­bod­nie prze­cho­dzi przez pło­mie­nie… ―> Czy to celowe powtórzenie?

 

To pod jego tap­cza­nem można było się scho­wać przed gnie­wem matki… ―> Obawiam się, że tapczan jest takim rodzajem mebla, pod którym nie można się schować.

 

Te­rie­ro­wa­ty kun­del i gruby szary kot w typie bry­tyj­skim sie­dzie­li u boku Janka… ―> Te­rie­ro­wa­ty kun­del i gruby szary kot w typie bry­tyj­skim siedziały u boku Janka

 

a sza­le­ją­ce po kon­ty­nen­tach pło­mie­nie… ―> …a sza­le­ją­ce na kon­ty­nen­tach pło­mie­nie

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Porządnie napisane opowiadanie, trochę poetycko, ale bez przesady. Po dobrym wstępie niestety gdzieś zgasł mój zapał i dłuuugie opisy (zwłaszcza ten wojny) sprawiły, że coś mi uciekło. Chyba o klimat chodzi. Bardziej skupiałam się na języku niż na treści. Symbolika bardzo ładna, scena z myszką najlepsza, dialogi psa z kotem naturalne. Ładną scenerię wymyśliłaś, chociaż nie tak całkiem oryginalną.

Kolejny piękny tekst Twojego autorstwa, ślicznie napisany i zachęcający do zadumy. Dla mnie to opowiadanie z pewnością niejednoznaczne, pozwalające na swobodę interpretacyjną, owiane mgiełką niedopowiedzeń, które dodają mu magii. Poza tym bardzo ciekawie podeszłaś do tematu psa i kota. Bardzo mi się :) Powodzenia w konkursie.

Dyżurny sygnalizator CM ;-)

Wolałbym “Naczelny”. Brzmi efektowniej. :-)

W sumie i tak jest nieźle, bo przynajmniej nie muszę tym razem tworzyć sobie grafiku spisywania zaległych komentarzy. :)

A przy okazji, dzięki tym sygnalizacjom, ani Nir, ani Sara nie będą miały poczucia, że wpadam z komentarzem wyłącznie w ramach rewanżu za odwiedziny (a biorąc pod uwagę, że obie zakolejkowały mój tekst, istniało takie ryzyko).

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

"Hej, fajny blogasek, pozdrawiam i zapraszam do siebie" XD

U klasyków brzmiałoby to tak:

“Hej, świetnie opowiadanie, zapraszam na stronę mojego sklepu z meblami” XD

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Verus, masz rację, starałam się tutaj nie wpaść w jednoznaczne łączenie życia z dobrem, a śmierci ze złem, to jednak dwie zupełnie inne pary, chociaż czasem wpadają w te same “koleiny”. Cieszę się bardzo, że zakończenie Ci się podobało, też właśnie chciałam przekazać nim coś więcej, niż to, co wynika z poprzednich scenek. A już w ogóle najbardziej mnie raduje, że tekst ma szansę zostać z Tobą na dłużej :)

 

Iluzjo,

 

Reg, no szkoda, szkoda. Czasem się po prostu nie trafia, cóż zrobić. Mogę tylko podziękować za łapankę (poprawię jak tylko zakończy się konkurs) i postarać się, by następne teksty przypadły Ci do gustu :)

Saro, ech, kolejny raz ta wojna robi mi niedźwiedzią przysługę (a przecież troszkę ją skróciłam) – widocznie będę musiała nad batalistycznym warsztatem popracować. Cieszę się jednak, że mimo ugaszonego zapału jakieś plusy wyłowiłaś. Scenę z myszką osobiście uważam za najbardziej udaną – w takich lżejszych motywach czuję się pewniej.

Katiu, podniosłaś mnie na duchu swoim pozytywnym odbiorem <3 dziękuję Ci pięknie za to, że gdzieś znajdujesz w tym tekście odrobinkę magii, aż ma się ochotę czarować dalej :)

CMie – w jaki sposób miałabym czuć, że komentujesz tylko w ramach wyprzedzającego rewanżu, skoro komentarz na kilka linijek, na którym mógłbyś przecież poprzestać, jest u Ciebie jedynie wstępniakiem? Sama lektura i “zwykły” komentarz pod Twoim tekstem to nie jest wystarczająca odpłata za Twoje wyjątkowe zaangażowanie.

Bardzo dobry tekst o dwóch przeciwieństwach, które nie mogą żyć bez siebie. Scenki rozmowy psa i kota są spokojne i wyważone, co świetnie kontrastuje ze scenkami, w których akcja przyspiesza. Podoba mi się zakończenie, gdy wraz ze zniszczeniem świata zaciera się granica między kotem i psem, dobrem i złem, życiem i śmiercią. 

Ponownie jedno zdanie zrobiło na mnie duże wrażenie – Teraz to ty nie mów mamie, Janciu. Pozwól odejść.

Tak wiele emocji w zaledwie kilku słowach 

Fajne. I mądre.

Niektóre sceny przeszarżowane (ten nos i pazur przy pierwszej komórce, przegadana bitwa, jamnik jakoś tak łamiący klimat), czasami przekombinowane językowo (”rozkwaszony samochód”, “wylewające się skrzeki”).

Ale tym mnie trafiłaś:

“– Ciebie naprawdę tam wtedy nie było”

Fladrifie, cieszę się, że wyłowiłeś ten fragment sceny z dziadkiem – chciałam w tym zdaniu zawrzeć całą siłę i charakter relacji staruszka z wnukiem. Dziękuję za wizytę i komentarz, super, że Ci się podobało oraz, że zakończenie też przypadło Ci do gustu.

coboldzie, dziękuję! No, chyba faktycznie troszkę wyszła z tego taka przypowiastka, chociaż nie dla dzieci. Ciekawe, że nieco inaczej niż część czytelników odebrałeś sceny w prazupie oraz z myszką – faktycznie mają one nieco inny charakter. Na początku zakładałam, by każda scena stylizowana była zupełnie inaczej, jednak jak już wspominałam w odpowiedzi na komentarz Wiktorii, nie do końca to wyszło – i w efekcie scenki lżejsze wybijają się na tle pozostałych, co niekoniecznie musi się podobać, może wybijać z klimatu.

A ten fragment, którym Cię trafiłam sama odbieram jako jeden z mocniejszych punktów tego tekstu, dlatego miło mi, że ktoś jeszcze tak na niego patrzy.

Bo scena z myszką sama w sobie jest bardzo fajna. Nie pasuje mi tylko jamnik. I żeby było jasne – nie mam nic przeciwko gadającym jamnikom; pierwsze w życiu opowiadanie napisałem o gadającym jamniku ;) Tylko, że obu zwierzętom nadajesz tutaj charakter dyskutujących filozoficznie salonowców, a jamnik w XVII-XIXw na pewno psem salonowym nie był.

A jednak ten jamnik spośród wszystkich ras psów najbardziej pasuje do momentu z pokazaniem języka ;-)

Masz rację, coboldzie – salonowcem nie był, ale też dlatego zwierzęta przebywają w altanie, żeby już zupełnie takich poduszkowców typowych z nich nie robić. Podejrzewam, że w szeroko pojętych “tamtych” czasach większość psów wciąż było raczej pracujących, niż tylko towarzyszących… (ale mogę się mylić) Nawet jeśli taki jamnik całe dnie lata po norach za zwierzyną, to czy taka praca mu zabrania podumać? Ale rozumiem, że po prostu Ci się tak nie kojarzy – wybór rasy ma charakter kosmetyczny, który chętnie zmienię, gdybym znalazła coś bardziej adekwatnego. 

Wilku,

 

No ja sobie go wyobraziłem bardzo podobnie, ale z zamkniętymi oczami – trochę jak taką mangową postać ;-)

W mojej głowie ma też dłuższą, bardziej szorstką sierść – taki typ mi bardziej pasuje do prowadzenia dysputy ;) – ale google coś nie chciał dostarczyć takiego z odpowiednią mimiką pyska.

Cholera, Nir, pisz więcej! Uwielbiam Twoje opowiadania i mam ochotę stworzyć sobie z nich prywatną antologię na smutne zimowe wieczory. Piszesz naprawdę pięknie i bardzo mi się podoba Twoje spojrzenie na świat.

Tu mamy bój życia ze śmiercią, odwieczni adwersarze… Czy na pewno odwieczni? A może to my – ludzie ich poróżniliśmy?

 

– Ciebie naprawdę tam wtedy nie było.

Jak niewiele Ci potrzeba, żeby powiedzieć coś ważnego.

 

I ta końcówka, nie ma ich tam obu, to załatwiliśmy sobie sami. A pies i kot mają chwilkę wytchnienia od walki. Może następnym razem pójdzie to tak, jak w przpadku dziadka.

 

Edytka: A rysuneczek też Twój?

 

I znowu nie mogę odżałować, że spóźniłam się i nie potrzebujesz już klika. :D

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Podobało się, dobrze, że opowiadanie jest już w bibliotece. Piszesz takim charakterystycznym, poetyckim stylem, który aż chwyta za serce. Najbardziej udany, moim zdaniem, jest opis bitwy i śmierci dziadka, ale scena w ogrodzie też wydaje się ciekawa. Pies i kot jako symbole życia i śmierci to interesująca koncepcja.

Tyle tu napisane, że ciężko coś dodać nowego. Wyszło w duchu Yin i Yang. Może trochę w stylu dualizmu perskiego – Ahuramzdy i Arimana. Ale tutaj przyczyną ich konfliktu jest człowiek i konflikt się kończy z ustaniem przyczyny. Ciekawe.

W scenie z myszą mi bardziej pasowałby buldog. Jamnik jest zbyt drapieżny.wink

Irko, ależ mi miło. Naprawdę to chyba najcieplejszy komentarz, jaki odnośnie moich tekstów przeczytałam. Teraz będę się stresować, żeby żadnym kolejnym tekstem Cię nie zawieść! Chociaż to trochę niepokojące, że podoba Ci się spojrzenie na świat, w którym ten świat się kończy :D

Super, że fragment o nieobecności też do Ciebie trafił – to była w zasadzie jedna z pierwszych fraz, które pojawiły mi się w głowie jeszcze zanim zaczęłam wszystko spisywać.

Dziękuję Ci pięknie za wizytę!

Edit: tak, rysunek mój, ale to zupełny przypadek, że jako tako wygląda.

Nikolzollernie, Tobie także dzięki za odwiedziny. Faktycznie nawet kolory yinyangowe, a o dualizmie perskim muszę sobie doczytać, bo to dla mnie coś nowego – tym bardziej ciekawego. Hmm, tylko czy buldogi były już w tamtych czasach? Poczytam o buldogach, mają niezaprzeczalny urok i wyglądają na takie, co sobie lubią podumać :)

IrkoNikolzollernie, poruszyliście w sumie podobną kwestię. Myślę, że ludzie może nie do końca są źródłem samego konfliktu (bo przecież już pierwsza komórka go rozpoczęła), ale na pewno go zaognili oraz na pewno doprowadzili do (ze swojej perspektywy) smutnego końca.

ANDO, bardzo się cieszę, że się podobało i zagrało troszkę na emocjach. I zaskoczenie – podobała Ci się scena bitwy, na którą dotąd niemal wszyscy ziewali jednym głosem. Zaskoczenie oczywiście pozytywne, bo już myślałam, że powinnam batalistykę omijać szerokim łukiem. Może więc łuk ten aż tak szeroki nie będzie ;)

Całkiem przyjemny tekst. Pomysł może jakoś specjalnie mnie nie porwał, ale za to satysfakcja z lektury poprzez bardzo ładne wykonanie “odhaczona” :)

No, jestem. Rychło w czas, co? :-)

Czekam na jakiś efektowny komentarz w stylu: balonem tu leciałeś?

Styl moich komentarzy już znasz, więc i pewnie miałaś jakieś wyobrażenie, jak on będzie wyglądał. Zanim jednak o tym, to jeszcze wytłumaczę krótko, o co mi chodziło z tymi rewanżami. W konkursie Wilka miałem taką (śmieszną dosyć) sytuację, że w ciągu pierwszych kilkunastu godzin odwiedziło mnie bodaj jedenaście osób, osiem z nich również brało udział w konkursie, każdy z tych tekstów miałem już przeczytany, a jednocześnie, przez brak czasu, skomentowane może jeden lub dwa. Efekt był taki, że później goniłem z zaległymi opiniami, zjawiając się zazwyczaj akurat u tych osób, które wcześniej wpadły z wizytą do mnie, co mogło wyglądać nieco dziwnie. Nie sądzę, by ktokolwiek się w to zagłębiał, ale wolałem tym razem uniknąć powtórki. :)

A skupiając się na samym tekście. Jak pisałem, formę moich komentarzy znasz, mogłaś z grubsza przewidywać, jak będzie on wyglądał. Zaskoczę Cię jednak. Trochę mnie znużyły te dosyć typowe, konwencjonalne opinie, stąd też, w ramach urozmaicenia, dostaniesz tym razem, niekonwencjonalny komentarz upośledzony. ;-)

 

Z cyklu: listy niczyje

 Do mamy

 

Droga mamo. Piszę do Ciebie, żeby się pochwalić. Przeczytałem dziś opowiadanie, wiesz. Naprawdę! Sam! Z własnej woli! I to takie prawdziwe, z literami. Nie, że przejechałem wzrokiem po obrazkach i już. Albo, że drzemałem przy audiobooku. Miało ponad szesnaście tysięcy znaków! I było fajne! Wiesz, odkryłem, że do każdego tekstu trzeba podchodzić inaczej. Tutaj potrzeba dużo wyobraźni. Gdy ją uruchomisz, czujesz się, jakbyś oglądała jakąś… zaraz… sprawdzę w słowniku… a tak, retrospekcję. Ale nie taką zwykłą, na jakimś projektorze. Wydaje Ci się, jakbyś widziała to wszystko tak… z góry. I pomiędzy kolejnymi projekcjami pojawiają się pies i kot. Z tymi… no… zerknę do słownika… dopowiedzeniami. Dzięki temu przyglądasz się naszemu światu, jego historii, jego elementom, tym zupełnie małym, codziennym, ale też tym… znowu słownik… globalnym. Budzą się w Tobie różne myśli. Słownik podpowiada, że to refleksje. I tak sobie płyniesz przez te kolejne projekcje, z różnymi wnioskami, z kotem i psem, symbolami ciągłej walki.

Nie jestem pewien, czy ten tekst zachwyciłby Ciebie. Wiem, jak ciężko pracujesz. Wracasz zmęczona. I kiedy osuwasz się na fotel, chciałabyś pewnie odpłynąć. Tak, żeby opowiadanie zabrało Cię gdzieś, gdzie nigdy nie byłaś. Oderwało od fotela, rzeczywistości, problemów. A tutaj, w tym tekście, jest właśnie życie. Raz tylko Twoje i moje, a raz nas wszystkich. Może to nie jest opowiadanie dla każdego? A może tylko nie na każdy moment? Nie wiem. Mnie się podobało. Chyba nie tak, jak mogło. Czytając, byłem trochę zmęczony. Wyobraźnia nie zawsze pracowała jak trzeba. Ale i tak tekst zrobił na mnie dobre wrażenie. I ta… tradycyjne zerknięcie do słownika… konstrukcja jest ciekawa. Bo właśnie nie czytasz, ale oglądasz. Obserwujesz. I czekasz na rodzące się wnioski. Twoje wnioski, nawet jeśli autorka spodziewała się po tobie innych. W dodatku tekst napisany jest ładnym językiem. Właśnie ładnym, nieprzesadnie… jakby to ująć… kwiecistym. Takim, co to zmusza autorów i autorki, żeby kępę trawy opisywać w pięciu zdaniach jako niezniszczalny manifest natury o barwie, muśniętej promieniem słońca, nadziei. To chyba wszystko. Oczywiście, jedne elementy podobały mi się bardziej, inne mniej. Niekiedy coś lekko… podpowiedź słownika… nużyło. Czasem zwyczajnie nie chciało się myśleć, kiedy wnioski nie zamierzały zjawić się same. Ale to chyba bez większego znaczenia, jeśli na końcu tekst… miałem takie ładne zdanie… a tak, przypada do gustu. Teraz już na pewno kończę. Pozdrawiam. Prześlij sto złotych. Jeśli planowałaś dwieście, nie będę marudził. Mamie przecież wybacza się wszystko.

 

P.S. Może i ten komentarz nie jest jakoś szczególnie merytoryczny, ale przynajmniej oryginalny. :)

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

O:o CM, chce się pisać opki dla Twoich komentarzy :DDD

Może się przemogę. Mam dzisiejszy wieczór.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

aryo, dziękuję za odwiedziny – satysfakcja najważniejsza, cieszę się, że mogłaś ją odhaczyć :)

CMie… zeppelinem tu leciałeś? Bo biorąc pod uwagę moje obecne tempo czytania tekstów, to nie mam prawa nikomu zarzucać, że za wolno! 

Nie wiem, co mam powiedzieć na Twój list. Na początek ukłonię się nisko, bo Asylum ma rację – aż chce się pisać, żeby zobaczyć, co ciekawego wymyślisz w komentarzu (sam sobie teraz wieszasz poprzeczkę wysoko, że hoho). Naprawdę, nowa jakość komentowania :)

Bardzo się cieszę, że odebrałeś opowiadanie właśnie jako próbę przyjrzenia się jednemu zagadnieniu z różnych perspektyw. W zasadzie to założenie to kamień węgielny tego tekstu, który sobie obracałam w głowie na różne strony i za każdym razem rzucał trochę inny cień. Stąd też wynikła jego ostateczna forma, w której czytelnik miał oglądać właśnie trochę z góry, trochę z boku, na wyrywki, z dystansu i ostatecznie z różnymi wnioskami – bo każdy pewnie miałby w głowie jeszcze jakąś scenkę, jeszcze jakiś rodzaj starcia, który mógłby tu dodać albo (chociaż to się okazało dopiero po opublikowaniu) w ogóle inaczej odczytać te spisane przeze mnie. To mnie zaskakuje i podoba się także, bo jest pożywką dla kolejnych przemyśleń.

Dobrze, że język mi nie porozkwitał nadmiernie, bo jak się człowiek za bardzo weźmie i natchnie to nawet nie zauważa, kiedy wypływa na zdradliwe wody grafomanii. Muszę się z tym pilnować.

Dziękuję Ci jeszcze raz za to wspaniałe zaangażowanie i cudny komentarz :)

Niewiele działo się w pierwotnym oceanie

Mijasz się z prawdą takim stwierdzeniem okrutnie. Działo się bardzo wiele, choć może faktycznie nie było to zbyt spektakularne. :p

 

Pojedyncze atomy łączyły się w proste związki, bąbelki metanu i siarkowodoru wyrywały się z morskiego dna i pędziły ku powierzchni.

Do czasu. Może był to meteoryt, może zwykły piorun, a może z nieba przybyło coś zgoła innego – z pewnością jednak były w to zamieszane pozwijane w organiczne warkocze atomy węgla.

Przybyłe atomy węgla nie były niczym nowym, jeśli wcześniej w oceanie znajdowały się bąbelki metanu, który jest najprostszym organicznym związkiem węgla.

 

W pożywnej zawiesinie pojawiła się komórka. Prosta, mała, wątła. Ale nie samotna. W ślad za mikroskopijną drobinką z odmętów prazupy wyłonił się bowiem mokry nos oraz ostry pazur. Istoty o odmiennej od komórki naturze, a jednak od tej pory nierozerwalnie z nią związane. Póki trwała ona, miały trwać i one.

Okrutnie przekombinowany akapit, pogubione podmioty – nie mam pojęcia, do kogo/czego odnosi się “ona” i “one”. :c

 

Ten sam strach błąkał się w ich oczach

Ponieważ błąka się raczej po parku, po lesie, po zamku, to i w takiej bardziej abstrakcyjnej kolokacji użyłbym jednak “po”.

 

Wlewające się przez ażurową ściankę zbudowanej na francuską modłę altany złote światło malowało na podłodze fantazyjne wzory. Długowłosy jamnik leżał wygodnie na wiklinowym fotelu i patrzył na rudego kota, który trącał zawzięcie łapami nieruchome ciało polnej myszy.

Epitety w nadmiarze nie wyglądają najlepiej. Często lepiej użyć ich mniej, lecz zastosować celniejsze słownictwo.

 

– Sugerujesz, że lepsze ode mnie masz rozeznanie na temat tego

Dziwny szyk, wygląda trochę jak stylizacja, ale raczej nią nie jest. Zapisałbym: “sugerujesz, że masz ode mnie lepsze rozeznanie”.

 

To pod jego tapczanem można było się schować przed gniewem matki, a sam dziadek z kamienną twarzą zaprzeczał takowej obecności.

Jakowej? “Obecność” ani jej synonim nie pada wcześniej, więc do czego odnosi się ten fragment?

 

 

Lubię poetyckość, lubię oniryczność, lubię niespieszne snucie historii. To opowiadanie jednak mnie zmęczyło.

Język, metafory – na mój gust momentami przesadzone, momentami niezrozumiałe. Są tu też ładne zdania, ale sinusoida jakości rzucała mi się w oczy.

Dwie scenki mnie poruszyły: rampa w obozie i śmierć dziadka. Jako osobne historie, pojedyncze impresje – rewelacja. Całość natomiast to powtarzanie na okrągło motywu walki życia ze śmiercią i do samego końca właściwie nie jest on niczym przełamany. Ze dwa razy także sceny to czysty opis akcji: kto kogo gdzie uderzył, gdzie pognał, co zrobił. Trudno się powstrzymać od skanowania wzrokiem czegoś takiego.

Początek z mokrym nosem i pazurem uważam za mylący, w każdym razie zajęło mi chwilę zorientowanie się, że chodzi tu o dwa różne zwierzęta tkwiące w konflikcie. Przecież i kot i pies mają tak mokry nos, jak i pazury.

.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

three goblins in a trench coat pretending to be a human

ona również się podzieliła. W tym czasie pazur jednak zdążył rozerwać pierwszą komórkę na strzępy. 

O kurcze, pomyślałem, opowiadanie ontologiczne. Jest moc!!!

 

Kolejne sekundy milczenia osiadały na kocich wąsach niczym irytujące krople deszczu.

Piękne!

Wiele jeszcze takich perełek mógłbym wyłapać.

 

Tekst literacko piękny, taki trochę bliżej poezji niż prozy. Prawdopodobnie dlatego nie do końca zrozumiałem przesłanie.

Jak pies z kotem tak życie ze śmiercią – wrogami są aż do ostatniego istnienia. Jeśli tak, to trochę jednak mało, jeśli inaczej, to… no cóż, za wysokie progi. smiley

 

Opowiadanie piękne w formie i refleksyjne. Do mojej topornej wrażliwości, nie w pełni trafiło. 

 

 

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

MrBrightside,

Mijasz się z prawdą takim stwierdzeniem okrutnie. Działo się bardzo wiele, choć może faktycznie nie było to zbyt spektakularne. :p

Niedopowiedzenie z mojej strony. Chodziło mi tutaj o “akcję” czysto biologiczną, żywą – bo to oczywiście racja, że działo się, zwłaszcza patrząc na czas z perspektywy geologicznej, dużo, gęsto i gwałtownie.

Przybyłe atomy węgla nie były niczym nowym, jeśli wcześniej w oceanie znajdowały się bąbelki metanu, który jest najprostszym organicznym związkiem węgla.

Ach, bo tu nie chodziło o to, że przybył węgiel. Chciałam się odnieść do rozmaitych teorii spiskowych, skąd właściwie wzięło się życie na ziemi, bo wyładowania elektryczne i założenie, że zalążek życia przyjechał do nas na komecie, to tylko te mniej szalone domniemania. 

nie mam pojęcia, do kogo/czego odnosi się “ona” i “one”. :c

ona – komórka, one – nos i pazur. Ale czuję, że zamotanie mogło wziąć się z tego, co napisałeś na końcu – że i koty, i psy mają mokre nosy i pazury. Mi co prawda ostry pazur bardziej kojarzy się z kotem, psie są raczej stępione. Z mokrym nosem – musiałabym pomacać jakiegoś kota, do tej pory miałam wrażenie, że jednak psy są bardziej “zasmarkane” :D 

Jakowej? “Obecność” ani jej synonim nie pada wcześniej, więc do czego odnosi się ten fragment?

Chodziło o obecność wnuka w pokoju, pod tapczanem.

 

Całość natomiast to powtarzanie na okrągło motywu walki życia ze śmiercią i do samego końca właściwie nie jest on niczym przełamany.

No cóż, tu się nie obronię, bo taki był zamysł – różne aspekty tej samej walki. Pewnie efekt byłby bardziej przekonujący, gdybym potrafiła wyraźniej poszczególne fragmenty wystylizować.

 

Szkoda, że opowiadanie Cię zmęczyło. Mam świadomość, że czasem przesadzam z poetyckością, a efekty tego wcale nie muszą być dobre czy też trafiać w każdy gust. Będę ćwiczyć celność i prostotę :) cieszę się jednak, że znalazł się fragment czy dwa, które Ci się spodobały, to zawsze ulga. Dzięki wielkie za wytrwałość w czytaniu i obszerny komentarz!

 

Cieniu, dziękuję za kropeczkę, a gravel za piękne dwa koty w jednym :)

 

fizyku, dzięki za wizytę i lekturę!

Jak pies z kotem tak życie ze śmiercią – wrogami są aż do ostatniego istnienia. Jeśli tak, to trochę jednak mało, jeśli inaczej, to… no cóż, za wysokie progi. 

Z jednej strony – tak, o to właśnie chodziło, ale też chciałam pokazać pewną tej relacji ewolucję – od wrogości, do której są właściwie zmuszeni przez pełnione przez siebie role, aż do pojednania, kiedy mogą wreszcie z tych ról wyjść. Nie ukrywam, że filozof ze mnie żaden, więc może i pod tym względem jest to trochę za mało. Więc może ta Twoja wrażliwość wcale nie jest taka toporna :)

Cieszę się, że przypadło Ci do gustu, nawet jeśli nie w pełni, to przynajmniej w formie poszczególnych zdań – perełki to zawsze wielki komplement. Czy bliżej tekstowi do poezji niż prozy… ciekawe stwierdzenie. Ciągle się waham, czy powinnam pisać poetycko, czy próbować się z tą manierą rozprawić. Dziękuję za miłe słowa!

 

Wpadam z poślizgiem, więc pewnie wszystko, co napisze, już padło. Taki los spóźnialskich.

Tekst nieśpieszny, ale treść jest pomysłowo powiązana ze sobą w sferze symboliki. Choć z końcowym wnioskiem mi też nie po drodze, to jednak sama droga do niego jest pomysłowa. Tak więc konstrukcyjnie jest git. Od strony tempa mogłoby być szybsze, ale to kwestia gustu.

Podsumowując: dobry, pomysłowy koncert fajerwerków.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Spóźnialscy też fajni, bo już człowiek myśli, że co miał usłyszeć, to usłyszał, a tu nowy głos – zawsze miły. Cieszę się, że nawet jeśli cel do Ciebie (hehe) nie trafił, to sama droga okazała się satysfakcjonująca. Mam świadomość, że niektóre sceny mi się nieco rozwlekły :) dzięki za wizytę i komentarz!

Jakieś to takie… hmm.

Po drugim “fragmencie” tego tekstu miałem o nim znacznie lepsze zdanie niż po ostatnim. Co prawda wszystko zdawało się mocno chaotyczne, nie wiązało się w sensowną całość, ale uważnie śledziłem perypetie psów i kotów, licząc na jakieś błyskotliwe połączenie losów, ukazanie jakiegoś elementu spajającego, tymczasem… doczekałem się symbolu.

Słowem – w końcowym rozrachunku zawiodłem się.

To nie tyle opowieść, co raczej rozprawka na temat życia i śmierci. I tytuł zdaje się to potwierdzać – również jest rozprawkowy.

Być może zagłębienie się w tekst, czytanie go po kilka razy i dokładniejsza analiza potrafi odkryć  ukryte na pierwszy rzut oka walory, ale mnie to akurat nie rajcuje. Nie po to czytam opowiadania.

 

Tyle ode mnie.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Tych spóźnialskich jest nas tu więcej :)

Na nominacje nie zdążyłem, ale gdybym zdążył, to kto wie.

 

Historia z pozoru banalna, gadający pies z gadającym kotem wspominają dawne czasy. I z tej niewinnej pogawędki kawałek po kawałku odsłaniasz historię Ziemi, przedstawioną jako zabawę dwóch przedwiecznych istot o zwierzęcych instynktach.

W tekście dojrzałem wiele zalet. Przede wszystkim jest poprawnie napisany, tak że lektura jest przyjemna. Po drugie, ta historia jest przede wszystkim bardzo dobrze opowiedziana i to właśnie spodobało mi się najbardziej. Nie rozczarowało też zakończenie, mała apokalipsa kończąca to, co zaczęło się w prazupie. 

Właśnie, prazupa, bardzo mi się spodobał opisany przez Ciebie początek życia na Ziemi.

 

Moja ocena 5.2/6

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Nie kupiłam tej historii. Znowu zwierzęta są po prostu ludźmi, mają psychikę ludzi, emocjonalność ludzi, nie ma w nich nic zwierzęcego. Dialogi robione na rozmówców-cwaniaków nie wychodzą zbyt naturalnie. Mitologia miła jak na bajkę na bajkowy konkurs, ale dla mnie niestrawna. Scenki powiązane z sobą bardzo cienkimi nićmi. No i filozoficznego przesłania opowieści również nie kupuję – ani nie pasuje mi do bajki i założeń konkursu, ani do rozważań na poważnie.

Ale doceniam za całokształt: kompozycja, chociaż dla mnie niedopracowana, jest konsekwentna. 

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Witaj Hrabio, szkoda, że rozprawka nie przypadła Ci do gustu – prawda, że nie jest to opowiadanie w klasycznej formie. Tekst symbolem stoi i cóż, taki pomysł przyszedł mi do głowy, z pewnością nie jest na każdy gust. Jedni znajdą w tekście coś więcej, inni niekoniecznie. Dzięki jednak za poświęcony czas!

Chrościsko, miło czytać Twój komentarz pomiędzy tymi niezbyt pochlebnymi, dajesz chwilę oddechu, więc absolutnie nie szkodzi, że z poślizgiem ;) cieszę się, że Tobie też przypadła do gustu prazupa (jak ja lubię to określenie!) i że całość czytało się lekko i z satysfakcją na koniec. Masz rację, że to trochę historia świata, czy też życia na Ziemi w przeogromnym oczywiście skrócie i bardzo ogólnym przekroju – bo przecież każdemu stworzeniu te dwie istoty w jakiś sposób towarzyszą. Właśnie tak sobie to wyobrażam, że w jednych sytuacjach jest to scena akcji, w innej pojedynek na słowa, w trzeciej jeszcze coś innego. Dziękuję Ci bardzo za pocieszający komentarz i wysoką notę!

Cześć Naz, szkoda, że nie kupiłaś. Może z inną się uda, będę próbować. Co do wyposażenia kota i psa w ludzką psychikę – ja postrzegam to bardziej w kategorii konstruktów jedynie obleczonych w takie, a nie inne kształty (pasujące do rozgrywającego się między nimi konfliktu – chociaż przyznaję, że to dość banalne), konstruktów abstrakcyjnych, w zasadzie idei (bo nie chodzi tu przecież jedynie o biologiczny aspekt życia i umierania), więc z tego powodu są to istoty bardziej ludzkie. Być może jednak – bo przecież ludźmi wcale nie są – należało je wyposażyć w nieco odmienne od ludzkich atrybuty, masz rację. Co do scenek – one z założenia nie są ze sobą powiązane niczym poza bohaterami – w dialogach starałam się jakoś przeprowadzić od jednej do drugiej, może i nie do końca płynnie. Cieszę się jednak, że chociaż kompozycja tekstu została kupiona – jak już coś spartolić, to konsekwentnie, do końca! ;) Dzięki za wizytę i komentarz!

Ja też przybywam późno. I to nawet nie w ostatniej chwili, jak kawaleria, ale tak grabarzowo późno :-) 

Muszę przyznać, że z Twoim tekstem miałem najwięcej problemów. TAKI daję dość powściągliwie (Maras twierdzi, że prawie nikomu TAKÓW nie przyznaję), właściwie tylko wtedy, gdy tekst zrobi na mnie naprawdę duże wrażenie, albo kompletnie nie mam do czego się przyczepić. "Sprawy życia i śmierci" były bardzo blisko tego pierwszego (bo do paru rzeczy bym się jednak przyczepił, ale o tym później). Odrobinę zabrakło i chyba trochę mi głupio, bo niewiele stało na przeszkodzie temu, bym mógł spokojnie zatakować. Co prawda mój głos nic by nie zmienił, dlatego sumienie jakoś mnie nie gryzie, ale i tak spogląda z wyrzutem, jak kot w garażu Zaltha. 

Zacznijmy jednak od pozytywów. Bardzo ładnie napisany tekst, ze świetnym wyczuciem balansu. Na poziomie zdania – balansu między prostotą konstrukcji, a pociągiem do poetyckiej metafory. Na poziomie treści – równowagi między swoistą przypowieścią (mitem?) a naturalistyczną dosłownością przekazu. Kompozycja też mi się podoba. Coś się skończyło, nastał spokój, emocje opadły, a seria reminiscencji na zasadzie kontrastu do ciepłego "teraz" buduje stopniowo w umyśle czytelnika obraz tego, jak intensywne było "niegdyś" bohaterów. O co naprawdę chodziło i jak wielka była stawka w ich "grze". Dobre. 

Pierwsza scena świetna. Tak się właśnie chwyta czytelnika :-) Uczłowieczeni pies i kot, w zgodzie i ze spokojem, oglądają odległy spektakl wybuchów nuklearnych (tak, z jakichś powodów od razu wiedziałem, że to jądrowe eksplozje) – no, no, myślę sobie, jest moc! Tylko mi tego, Nir, nie zepsuj! 

No i prawie nie zepsułaś :-) 

Bo zarówno spokojna, niemal zabawna, ale wiele mówiąca scena z myszą, ciepło-gorzki motyw umierającego dziadka, dramatyczna pogoń życia i śmierci w czasie karambolu, jak i część z pociągami (która to scena sama w sobie nie robi jakiegoś kolosalnego wrażenia – podobne rzeczy już wielokrotnie widywaliśmy – ale wspomniane już wcześniej " – Ciebie naprawdę tam wtedy nie było" jednym, celnym strzałem posyła na deski), a nawet czułe w swoim smutku zakończenie, są naprawdę świetne. 

Niestety, po drodze… 

Okej, jak zwykle klepię z telefonu, muszę na wszelki wypadek dodać to, co mam, bo strona lubi się przeładować. 

Do zobaczenia później! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

No i jestem! 

Tak, po drodze nie wszystko mi się podobało. Scena powstania życia, z mokrym psim nosem trącającym protokomórkę i kocim pazurem, rozgrywającym ją później na kawałki, wydała mi się… Infantylna to może zbyt mocne słowo, ale zdecydowanie zbiła mnie z tropu. Zaraz, jak to, czy po tak mocnym początku skręcamy w stronę mitu-przypowieści dla młodszych czytelników? Czy ponadczasowe byty, rządzące życiem i śmiercią, nawet u zarania dziejów przybierają kocią i psią formę? A dlaczego nie na przykład megagrzmotozorda? 

Potem była bitwa i okazało się, że tekst wcale dla dzieci nie jest. Ale z bitwą też mam problem. Nie chodzi o technikalia – zarówno długość, styl, dynamikę, jak i intensywność tej sceny uważam za zadowalającą – chodzi o to, że wszystko wygląda, jakby żbik i wilk reprezentowali strony konfliktu w bitwie, a samo starcie było odbiciem ich walki. Nijak miało mi się to wymowy całego tekstu – bitwa to nie konflikt życia i śmierci, bo niezależnie od tego kto wygrywa, prawdziwym zwycięzcą zawsze jest śmierć. Zapewne było tak, że przewaga wilka, a co za tym idzie szarża ciężko zbrojnych, choć mordercza, pozwoliła szybciej zakończyć bitwę i ocalić ileś tam żywotów, a dla samego wilka okropnym poświęceniem było to, że musiał w tym celu przyjąć walkę na "kocich" zasadach, ale wydaje mi się, że sprawa została zdecydowanie zbyt słabo zaakcentowana. Zwłaszcza w porównaniu do bardzo silnego i jasnego przekazu pozostałych scen. Ja bym to widział inaczej:

Wielkie armie na polu, trwa (może być bardzo krwawe, dlaczego nie) starcie forpocztów albo oddziałów harcowników, ale sama bitwa jeszcze się nie rozpoczęła. A w "kuluarach" żbik walczy z wilkiem. Kot wygra – ktoś wyda rozkaz do ataku i będzie rzeź. Pies wygra – dowódcy (królowie) się dogadają, albo jeden się po prostu wycofa… Wpływ psi-kociego konfliktu na życie w skali makro byłby znacznie wyraźniejszy. 

I wreszczcie sam główny motyw psa/kota – tutaj po finklowemu zrobię hmmm. Bo z jednej strony jest fajnie. "Odwieczny konflikt kota i psa" daje się łatwo rozwinąć i podciągnąć nawet pod takie wszechogarniające, mitologiczno-fantasy-religijne rejony, jak odwieczna walka życia i śmierci, czy inne pozorne dualizmy o kosmicznym charakterze. Głównie dlatego, że wszyscy znają koty i psy, miło się o nich czyta, no i większość czytelników ma do jednego i drugiego (lub obu) emocjonalny stosunek. Ale czy gdybym był ponadczasowym, potężnym bytem, przybrałbym akurat taką formę? Dlaczego nie wąż i mangusta, pszczoła i szerszeń, welociraptor i… no to coś, z czym on tam konkurował :-) Dlaczego w ogóle zwierzęta, bo nawet jeśli to symbol, to po co (i przed kim) miałbym coś symbolizować? Trochę sprawia to wrażenie, że kot i pies nie stanowią nierozerwalniej całości z pomysłem i treścią tekstu, że gdyby temat konkursu brzmiał, dajmy na to, "jak światło z ciemnością", to niewielkich zmian wymagałoby to opowiadanie, żeby spełniać warunki (ta cholerna scena powstania życia, no tak mi te nosy i pazury tam nie pasują, tak nie na miejscu się wydają, że rzutuje to na cały tekst chyba i stąd moje mędzenie, że kot i pies niespecjalnie do całości przystaje…) Ale to akurat drobiazg, bo reszta czytelników może zupełnie tego wrażenia nie podzielać, tylko ja jestem maruda :-) 

No i jeszcze zakończenie. Które jest oczywiście bardzo dobre, bo emocjonalne, wzruszające i ładną klamrą spinające się z początkiem. Ale rodzi pytania, i to nie z rodzaju ciekawych niedopowiedzeń, a raczej takich, które dłubią pazurem w miękkiej zaprawie spójności tekstu. 

Bo co dalej? Co po wytłuczeniu się ludzkości (i kociej wygranej)? Zgoda i święty spokój na wieczność, śmierć, czy krótki odpoczynek, a potem zaczynamy od nowa? I dlaczego nuklearna zagłada ma być końcem? Czy to znaczy, że walka psa z kotem odnosiła się tylko do ludzi? W końcu to oni biorą udział w większości scen, ale może to po prostu ze względu na większy ładunek emocjonalny – groza obozu koncentracyjnego to nie to samo, co polowanie likaonów na antylopy. Przecież nos w prazupie i akcja z myszą sugerują, że chodzi o życie w ogóle. Nawet jeśli tylko o życie na Ziemi, to jakoś nie mogę sobie wyobrazić, że wojna nuklearna kompletnie wyzeruje formy życia na Ziemi, nawet na poziomie mikroorganizmów… 

I tu jest pies (kot) pogrzebany. Bo choć tekst bardzo do mnie trafił pod względem stylu, kompozycji i ładunku emocjonalnego, to im bliżej mu się przyglądałem, tym bardziej mi się cała ta koncepcja rozłaziła i zaczynałem kręcić nosem w zupie. 

Dlatego nie sądzę, by tekst był piórkowy (ale ja bardzo wybredny jestem, mówiłem już, że Maras twierdzi, iż ja nikomu TAKÓW nie daję?) choć do taka bardzo niewiele brakowało. 

Co nie zmienia faktu, że opowiadanie jest bardzo, bardzo dobre. 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Witaj, thargone i dziękuję podwójnie za dwa komentarze, co się składają w jeden, cudowny dla mnie jeszcze zanim wgryzę się w jego treść, bo już samą objętością pokazuje zaangażowanie i uwagę zwróconą na opowiadanie.

Nie spodziewałam się po tym tekście nominacji, więc też i nie żałuję, że z piórkiem nie wyszło – ciągle szukam i próbuję, co mi z tego pisania wychodzi, więc jeszcze nie na piórka pora u mnie. Cieszy mnie jednak, że tekst okazał się dla Ciebie pod tym kątem problematyczny ;)

To chyba kolejny raz, kiedy w moim tekście czytelnicy odnajdują balans – fajnie, to dobrze, oby nigdy tylko ta tendencja nie zboczyła w stronę nijakości; może w ramach kolejnego eksperymentu spróbuję się właśnie trochę rozbujać :) fajnie, że dostrzegasz ten kontrast między tym, co było, a tym, co jest – w scenach na księżycu bohaterowie też z każdą sceną zmniejszają fizyczny dystans między sobą, żeby tą tendencję do zgody i ciepło uwypuklić. Od razu wiedziałeś, że to nuklearne? To nawet ja od razu nie wiedziałam, że takie będą! :D

Zdziwiłabym się, gdyby wszystkie sceny przypadły Ci do gustu – do tej pory niemal każdy, kto miał styczność z tekstem, wybierał sobie któreś jako bardziej udane. Co dla mnie ciekawe, zdarzało się, że to, co jednym się podobało, innych zawiodło i vice versa. Chociażby scena z zupą, która nie przypadła Ci do gustu, znalazła swoich fanów. Z kolei w bitwie wykazałeś mój największy z tą sceną problem – jak zrobić, żeby potyczka psa i kota jednocześnie decydowała o losach, ale nie była opowiadaniem się zwierząt po którejś ze stron. Rozważałam co prawda takie niemal “szachowe” rozwiązanie jak to, które sugerujesz, ale ostatecznie postanowiłam spróbować wprost. Nie było łatwo, więc przyjmuję do wiadomości, że mogło po prostu nie wyjść, w końcu nikt w mojej głowie nie siedzi.

Co do wyboru na symbol akurat psa i kota – przyznaję, przyjęłam tu egocentrycznie “ludzki” punkt widzenia: co towarzyszy człowiekowi od zarania dziejów, co widziało jego życia i śmierci? Psy i koty. Być może równie dobrze mógłby by to być koń i wół, a najlepiej jeszcze coś bardziej abstrakcyjnego. 

Bo co dalej? Co po wytłuczeniu się ludzkości (i kociej wygranej)? 

Właśnie nie do końca traktuję ten koniec jako kocią wygraną (chociaż jak najbardziej można to tak nazwać). Nie wiem, czy potrafię to dobrze wytłumaczyć, ale w końcu wygrana psa nie polegałaby na tym, żeby wszystko, co żywe, żyło wiecznie. 

Zgoda i święty spokój na wieczność, śmierć, czy krótki odpoczynek, a potem zaczynamy od nowa?

A tu właśnie wolałam zostawić niedopowiedzenie, moim zdaniem ono jest z tych ciekawych do samodzielnych przemyśleń, jeśli ma się ochotę.

Z nuklearną zagładą rozumiem Twoją wątpliwość – dlatego też z początku celowałam w chociażby uderzenie meteorytu – zaczęłam się jednak zastanawiać, czy przy takiej katastrofie i impecie nie ucierpiałby w jakiś sposób też Księżyc, a zależało mi, by było to miejsce spokojne i zdystansowane. Wybierając wojnę nuklearną i dokładając do tego odcięcie od światła słonecznego założyłam, że w takiej sytuacji były potencjał na zagładę życia (w dłuższym czasie, stąd też nie precyzowałam czasu w scenach na Księżycu). Mikroorganizmy, skubane, byłyby pewnie jednak problematyczne. Ale pracuję właśnie nad pomysłem zakładającym podobną totalną apokalipsę, tam wydaje mi się, że znalazłam ciekawy sposób na rozwiązanie tego problemu – być może dane Ci będzie i nad nim się poznęcać ;)

Tak to jest, jak się ma wnikliwego czytelnika – kręci nosem w zupie! Ale i pochwał nie szczędzi, a taki czytelnik jest na wagę złota – bo i wskaże, co poprawić, a i ego troszkę posmyra. Dziękuję Ci jeszcze raz za wysiłek w czytaniu i komentowaniu. No i całe szczęście, że mimo tych potknięć jednak całościowo tekst Ci się podobał!

 

Ale pracuję właśnie nad pomysłem zakładającym podobną totalną apokalipsę

Uwielbiam totalne apokalipsy. Nie mogę się doczekać! :-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Ale pracuję właśnie nad pomysłem zakładającym podobną totalną apokalipsę

Proszę wołać, jak już będzie!

Obiecuję, że zawołam, chociaż po wczorajszych ekosporach na krzykpudle zaczynam się obawiać o założenia owej apokalipsy – niby oparte na naukowych teoriach, a jednak… No, nie tak łatwo to życie tak do cna wyplenić. Ale będę próbować, muahaha :D

Nie przejmuj się śmiałą Tezą WszechKornika (tezą, bo to nawet nie teoria), rób swoje :-)

Hmm. Okrutne opowiadanie. Nie mówię nawet o tym swobodnym przejściu od zabawy myszą do sceny z pociągami (dla kota widocznie nie było większej różnicy, skoro porażkę z gryzoniem zripostował wspomnieniem ludobójstwa w obozie koncentracyjnym), chociaż akurat ta scena, podsumowana "ciebie naprawdę tam nie było", przy całej swojej mocy wybrzmiewającej po słowach kota i okrutności samej w sobie, jest dla mnie okrutna także w wymowie ogólnej. I budzi jakiś wewnętrzny sprzeciw. Bo owszem, śmierć zgarniała tam straszne żniwo, ale przecież w samych obozach ludzie walczyli o życie w każdej sekundzie. Może nawet jak nigdzie indziej.

Jednak okrutność tego tekstu najmocniej uderza w finale, w którym sugerujesz, że zgoda i pojednanie znaczą/równają się ze śmiercią wszystkiego. To ma być zawieszenie broni? Co to za kompromis? Czy potem wszystko zacznie się od nowa?

I w sumie zastanawia mnie też ta psia bierność w Twojej opowieści. Niby pies/życie nieustannie walczy z kotem/śmiercią, ale tylko w tych mniej ważnych bitwach, w potyczkach mniejszego kalibru. W tej największej nawet nie wziął udziału. W porządku, możemy uznać, że śmierć ostatecznie zwycięża, ale czy możemy się z tym zgodzić? Czyż życie nie odradza się na nowo, czyż jednak nie tryumfuje finalnie w swym cyklu odrodzeń/narodzeń? Dlaczego kwitujesz to apokalipsą, totalną zagładą w finale? Dlaczego to ma być cena/rozwiązanie pojednania dwóch sił walczących od zarania dziejów? Czy życie nie narodzi się na nowo na zgliszczach naszej rzeczywistości?

Tak przy okazji – to poruszanie się fabularne na skali życia i śmierci, od wojen, przez polowanie na mysz, po wypadek drogowy i śmierć starego człowieka – jest naprawdę udanym pomysłem. Uderzyły mnie tylko te swobodne przejścia, stawiające linię równości pomiędzy scenami rozłożonymi na owej skali. Może rzeczywiście śmierć to zawsze śmierć, ale jednak przeskok od myszy do obozu zagłady lekko mnie skonfundował.

Znów postawiłaś na klimat. Jest, jak było już u Nir wcześniej: nieco nostalgii, dystansu, smutku. Teraz doprawiłaś to szczyptą cynizmu (głównie kociego). Grasz na poważnych emocjach, nie bawisz się w subtelności pomimo przemycenia kilku nieco poetyckich fragmentów.

Nie będę wnikał w scenę z prazupą, ale mi też ona zazgrzytała lekko. Że niby pies i kot maczali swoje łapy w prapoczątku? Obecni przy powstaniu wszelkiego życia? Naprawdę IMO zbyt naciągana wizja. Rozumiem, że pasowała do koncepcji, ale jednak dla mnie miała wydźwięk wręcz humorystyczny i w sumie nieprzystający do reszty.

Od strony technicznej bez większych zastrzeżeń, warsztat masz bardzo dobry. Może tylko rozpisanie scen, rozłożenie akcentów, długość poszczególnych epizodów i ich balansowanie budzi pewne wątpliwości. Ale to nie jest żaden poważny zarzut. Na pewno fajnie opisujesz poruszenie się postaci w przestrzeni, ich zachowanie, gesty mające ukryte znaczenie, wywołujące napięcie pomiędzy nimi, interakcje. Jednak pomimo antropomorfizacji Twoje zwierzęta nadal przypominają w tych aspektach zwierzęta.

Dialogi piszesz naturalne, opisy są dobre, sceny akcji odpowiednio dynamiczne. Od czasu do czasu dorzucisz trafne i oryginalne porównania. O warsztacie powiem więc tak: skoro zaczynasz na portalu od poziomu nominacji do piórek, nie ma co się nad tym rozwodzić. Żadne babole nie rzuciły mi się zresztą w oczy. Taki start to spory potencjał i nie wolno go zmarnować osiadając na laurach. Chyba najgorzej jest uwierzyć, że nie ma już nad czym pracować i co poprawiać.

Ale jestem pewny, że już sama wiesz, że to droga bez końca.

Wciąż jesteś w konkursie, zatem powodzenia! (pod tekstem Fizyka111 podziałało)

Po przeczytaniu spalić monitor.

Ależ ten Maras ma MOC. cool

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

O rany, faktycznie :o

A ja tu jeszcze się zbieram to odpisania na jego komentarz – ale w sumie skoro sam komentarz leżakował, to i komentarz na komentarz odrobinę może, za dużo teraz emocji, a ja jeszcze pracować próbuję!

Mam moc, co?

Po przeczytaniu spalić monitor.

Gratki, Nir! 

www.facebook.com/mika.modrzynska

Dzięki, kam, bez Ciebie na pewno nie byłoby tak różowo :)

Oj, masz, Marasie. Strach się bać! Ale! Odniosę się jeszcze do Twojego komentarza.

Okrutne opowiadanie

Ty mnie swoim tekstem zasmuciłeś, a ja się poznęcałam. Cieszy mnie to. Zaraz powiem, czemu.

Bo owszem, śmierć zgarniała tam straszne żniwo, ale przecież w samych obozach ludzie walczyli o życie w każdej sekundzie. Może nawet jak nigdzie indziej.

Oczywiście, że tak. Biłam się z tą myślą podczas układania tekstu – i właśnie dlatego scena skonstruowana jest tak, że nieuważnemu kotu (a wiadomo, jak to jest z kocią uwagą) niektórym udawało się umknąć. Przy tak ogromnej skali zwyczajnie kogoś pominął. Ale w samym projekcie, idei (jakkolwiek obrzydliwie to brzmi) obozów nie było, według mnie, życia. Wewnętrzny sprzeciw, o którym mówisz, jak najbardziej rozumiem i podzielam.

Tak przy okazji – to poruszanie się fabularne na skali życia i śmierci, od wojen, przez polowanie na mysz, po wypadek drogowy i śmierć starego człowieka – jest naprawdę udanym pomysłem. Uderzyły mnie tylko te swobodne przejścia, stawiające linię równości pomiędzy scenami rozłożonymi na owej skali. Może rzeczywiście śmierć to zawsze śmierć, ale jednak przeskok od myszy do obozu zagłady lekko mnie skonfundował.

Wracając do tego, czemu tak cieszy mnie ogrom Twojego sprzeciwu i pytań, na które żądasz odpowiedzi. Starałam się w tym pomyśle maksymalnie odciąć od perspektywy cóż, tego, co jest przedmiotem sporu, czyli istoty żywej. Spojrzeć, a raczej podjąć próbę spojrzenia na całą sprawę z perspektywy abstrakcyjnych przecież bohaterów. Wyszło zimno, nieludzko, okrutnie? Niby różnie, a jednak jednakowo patrząc na śmierci wielkie i małe, liczne i nieliczne? Jako człowiek nie mogę oczywiście porównać śmierci jednej myszy ze śmiercią tysięcy ludzi, ale jednocześnie Twoje weto uznaję za choćby częściowy sukces w realizacji tego pomysłu.

Grasz na poważnych emocjach, nie bawisz się w subtelności pomimo przemycenia kilku nieco poetyckich fragmentów.

Ostatnio było subtelnie, teraz chciałam spróbować inaczej :)

 

Scena z psem i kotem w prazupie z założenia miała być nieco lżejsza. Nieco bardziej… magiczna? Ale rozumiem, że mogło Ci to zazgrzytać.

Na pewno fajnie opisujesz poruszenie się postaci w przestrzeni, ich zachowanie, gesty mające ukryte znaczenie, wywołujące napięcie pomiędzy nimi, interakcje. Jednak pomimo antropomorfizacji Twoje zwierzęta nadal przypominają w tych aspektach zwierzęta.

Znów bardzo mnie cieszą Twoje słowa, bo dokładnie to chciałam w tym tekście także trenować. Stąd sporo dynamicznych momentów, zwrócenie uwagi na jasne wykładanie ruchów i dopowiadanie nimi tego, czego nie było w dialogu.

Chyba najgorzej jest uwierzyć, że nie ma już nad czym pracować i co poprawiać.

Ale jestem pewny, że już sama wiesz, że to droga bez końca.

O, absolutnie. Jestem tu od kilku miesięcy i im więcej się uczę, tym więcej widzę, że jeszcze przede mną. Powolutku, z każdym tekstem, coś staram się ćwiczyć. Teraz w końcu spróbuję sił w dłuższej, bardziej rozbudowanej historii, z mniejszym naciskiem na poetyckość i symbolizm, a większym na fabułę. Mam nadzieję. Chyba, że mi przeszkodzi jakiś konkurs xD

Dziękuję Ci pięknie za ciekawy, świeży komentarz i za pierwszej próby towarzystwo na podium :)

 

Drugi z moich faworytów w konkursie. Na „tak” należy zaliczyć wyjściowy pomysł dociągnięty do fajnego ekstremum: kota i psa personifikujących odwieczny mitologiczny konflikt. Literacko najlepsze są IMO te scenki-przerywniki, w których widać ich walkę na Ziemi, między ludźmi. Same scenki/dialogi między zwierzakami – chyba trochę przegadane. Ale fragment: „– Nie pamiętam – powtórzył cicho pies. Tym razem to on unikał spojrzenia towarzysza. Kot cofnął się, zdziwiony. – Ciebie naprawdę tam wtedy nie było” – kapitalny. 

 

Dziękuję za tak pochlebny komentarz, MC! Cieszę się, że pomysł trafił w gust i że fragment, który z założenia miał być jednym z najmocniejszych punktów tekstu, faktycznie robi odpowiednie wrażenie. Uważam go za jeden z bardziej udanych dialogów (dialożków, bo króciutki), które w swojej wciąż bardzo krótkiej karierze napisałam. Oby udało się tworzyć kolejne i unikać przegadywania ;)

Genialne, w dodatku zgrabnie napisane. Ładne opisy. Podobały mi się postaci Życia i Śmierci i ich charaktery, nawet nie przeszkadzało mi, że to kot jest ten zły (wolę koty :D).

Dzięki za wizytę, Sonato. Fajnie, że Ci się podobało. No i czy ten kot na pewno taki zły? Z jego perspektywy po prostu wykonuje swoją pracę ;)

 Ładne opowiadanie, sięgające po motywy przypowieści. Emocjonalnie raczej kopa nie daje – ale to już zapewne kwestia indywidualnej wrażliwości czytelnika. Przedpiścy już wspomnieli, że scena w Niemczech jest zbyt dosłowna, od razu nasuwa konkretne wydarzenia na myśl, co psuje klimat całej opowieści, która w dużej mierze opiera się na uniwersalności i niedopowiedzeniach.

Podoba mi się wykorzystanie motywu psa i kota – życia i śmierci – bo nie dość, że ładnie nawiązuje do tematyki konkursu, to jeszcze odwołuje się w czytelny, ale nienachalny sposób do stereotypowych “charakterów” tych zwierząt. Jest konflikt, ale jest też wzajemny szacunek, widać w relacji bohaterów pewną zażyłość, sugestię przyjaźni. Bardzo ładny jest passus z myszką – IMHO najlepsza scena tekstu. Ma bardzo komediowy charakter, uśmiechnęłam się czytając przekomarzanki między postaciami, a jednocześnie wiele mówi o bohaterach. Taką ekspozycję postaci lubię.

Wykorzystanie hasła konkursowego: yes

 

Dzięki za udział w konkursie.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Dzięki za komentarz i cały konkurs, gravel :)

Coś faktycznie jest na rzeczy ze sceną na rampie. Myślę, że może to być kwestia “kalibru” wydarzenia – szukając śmierci na tak ogromną skalę, ciężko o uniwersalność. Może to dobrze – co to by był za świat, gdyby tego rodzaju rzeczy były uniwersalne… 

Cieszę się, że spodobała Ci się nakreślona przeze mnie relacja między psem a kotem. Sama dużo myślałam o tym, jak ich przedstawić i o tym, że nawet jeśli wszystko wydaje się ich dzielić, to jednocześnie trudno, by nie było między nimi pewnej zażyłości i zrozumienia. No i wyszła z tego taka właśnie przypowieść-bajka dla dorosłych.

Dobrze się czytało :)

Przynoszę radość :)

Jest i Anet :) to dobrze, że dobrze!

Nowa Fantastyka