- Opowiadanie: cichy0 - Sigyn

Sigyn

Estoy Loco.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Sigyn

 Zdra­dli­wa wena.

 

Czy wciąż jesz­cze pa­mię­ta­cie naszą mło­dość, dro­dzy przy­ja­cie­le li­te­ra­ci? Och, jakże by­li­śmy pełni ducha i wspa­nia­łych wizji przy­szło­ści, nie­praw­daż?

Już od szcze­niac­kich lat szkol­nych chcie­li­śmy zo­stać tymi, któ­rzy widzą wię­cej, pa­trzą dalej, za­glą­da­ją w duszę czy­tel­ni­kom i tłu­ma­czą świat, wiesz­cząc z ich wła­snych wnętrz­no­ści.

Z ca­łych sił pra­gnę­li­śmy zo­stać pi­sa­rza­mi.

No, może zmie­niał się nurt li­te­rac­ki, który aku­rat łak­nę­li­śmy re­pre­zen­to­wać, w za­leż­no­ści od tego co ak­tu­al­nie czy­ta­li­śmy i któ­re­go z au­to­rów wy­zna­wa­li­śmy i sta­wia­li­śmy na pie­de­stał. Ale jedno jest pewne – wie­dzie­li­śmy, że to jest nasze prze­zna­cze­nie. Czu­li­śmy to od za­wsze.

To było tak silne, jakby pra­gnie­nie snu­cia hi­sto­rii wy­peł­nia­ło nasze płuca i trze­wia. Ima­gi­na­cja przy­no­si­ła wciąż nowe ob­ra­zy ro­man­sów, bitew, in­tryg i do­nio­słych fi­lo­zo­ficz­nych prawd o życiu. Krą­ży­ły one w na­szym krwio­bie­gu tak długo, aż w końcu za­czę­ły słu­żyć za szpik kost­ny, krę­go­słup, chleb po­wsze­dni – drogę ży­cio­wą.

Ow­szem, wszy­scy roz­po­czy­na­li­śmy naszą przy­go­dę od zna­ko­mi­te­go wy­pra­co­wa­nia, od­czy­ta­ne­go na środ­ku klasy w trak­cie „po­la­ka”, udzia­łu w kółku pro­za­tor­skim lub pracy w ga­zet­ce szkol­nej.

Oczy­wi­ście, kon­ku­ro­wa­li­śmy z bru­tal­ną siłą mię­śni kla­so­wych osił­ków, czy też wąt­pli­wą urodą wy­ta­pe­to­wa­nych dziu­ni, mając za oręż głów­nie po­tę­gę na­sze­go in­te­lek­tu i spo­strze­gaw­czo­ści, które spraw­nie że­ni­li­śmy z kart­ką oraz pli­kiem edy­to­ra tek­stu.

Na­tu­ral­nie, wy­sy­ła­li­śmy naj­czę­ściej już na stu­diach, a może i jesz­cze wcze­śniej, swoje „od­kryw­cze” i „uni­ka­to­we” w wej­rze­niu w praw­dy o życiu, opo­wia­da­nia do pod­upa­dłych pism dla aspi­ru­ją­cych li­te­ra­tów. Wy­dru­ko­wa­nie na­szych wy­po­cin, w tych­że pe­rio­dy­kach ogła­sza­li­śmy wiel­kim suk­ce­sem i opi­ja­li­śmy, czę­sto­kroć wy­da­jąc na al­ko­hol kwotę wyż­szą niż ho­no­ra­rium (je­że­li ja­kie­kol­wiek otrzy­my­wa­li­śmy, rzecz jasna). 

Va­ni­tas, va­ni­ta­tum et omnia va­ni­tas, przy­ja­cie­le. Czyli: gówno, nie ro­bo­ta!

Ja sam, muszę przy­znać z przy­kro­ścią, że całe życie tak dzia­ła­łem.

Niby mam etat w lo­kal­nej ga­ze­cie. Pew­nie coś tam cza­sem skap­nie z wy­gra­nych w kon­kur­sach li­te­rac­kich. Za­iste, jeden zbiór opo­wia­dań wła­snym sump­tem, przez va­ni­ty fair, wy­da­łem i jakiś marny do­chód od czasu do czasu spły­wa. Ale wciąż na suk­ces mę­dr­ca, który na we­ran­dzie swego domu głasz­cze zło­te­go la­bra­do­ra, py­ka­jąc fajkę, kon­tem­plu­jąc ko­lej­ny roz­dział na­stęp­nej, jakże prze­peł­nio­nej w mądre tre­ści po­wie­ści-be­st­sel­le­ra, cały czas jak do tej pory cze­ka­łem. 

Tak, piszę o tym w cza­sie prze­szłym. Ocze­ki­wa­nie, wy­da­wać by się mogło, za­koń­czy­ło się nie­spo­dzie­wa­nie – w ze­szłym mie­sią­cu.

 

 Cza­sem (nie)warto być od­waż­nym.

 

Pew­ne­go dnia po­my­śla­łem, że pie­przę tę całą biedę. Mam ją po pro­stu w dupie. Chcę żyć tro­chę ponad stan. Kupię sa­mo­chód, tu i teraz, od zaraz! 

Nie­waż­ne, że i tak nadal będę miesz­kał w tej jed­no­po­ko­jo­wej klit­ce w przy­zie­miu przed­wo­jen­nej ka­mie­ni­cy, gonił ka­ra­lu­chy po kuch­ni, pa­trzył na grzyb roz­prze­strze­nia­ją­cy się po ścia­nach i jadł chleb z pasz­te­tem. Chcę od jutra wozić dupę w furce – tak wła­śnie my­śla­łem.

Łatwo po­wie­dzieć, a trud­niej zro­bić, przy­ja­cie­le. 

Zjeź­dzi­łem wszel­kie moż­li­we ko­mi­sy sa­mo­cho­do­we w tej za­plu­tej dziu­rze, moim mie­ście – czyli aż dwa. Spraw­dzi­łem ogło­sze­nia na por­ta­lach au­kcyj­nych do kwoty, którą mo­głem na ten mo­ment wy­su­płać.

I co? I znowu gówno! 

Nie było nic roz­sąd­ne­go, w cenie do dwóch ty­się­cy pol­skich zło­ci­szy. No­thing, nada, null, pie­przo­na pust­ka, cho­ler­na próż­nio­wa gładź cy­lin­drycz­na. 

Cał­ko­wi­cie zre­zy­gno­wa­ny, za­czą­łem zmu­szać się do ak­cep­ta­cji oczy­wi­stej praw­dy o mojej ów­cze­snej sy­tu­acji na rynku mo­to­ry­za­cyj­nym, to zna­czy że jed­nak od­re­stau­ro­wa­ne Wigry trzy, muszą mi na razie wy­star­czyć.

Swoim zwy­cza­jem po­sta­no­wi­łem opić tę ko­lej­ną ży­cio­wą po­raż­kę. Tak też uczy­ni­łem z roz­ko­szą, w ulu­bio­nej spe­lun­ce U Heńka. 

Po ry­tu­ale upa­ja­nia, gdy wra­ca­łem do domu już do­brze zro­bio­ny, na­po­tka­łem na swej dro­dze dość szcze­gól­ną oso­bli­wość. 

Przy kra­węż­ni­ku ulicz­ki, w którą wła­śnie skrę­ci­łem za­par­ko­wa­na była, jak na dzi­siej­sze czasy, za­byt­ko­wa war­sza­wa. Przy niej stał mój zna­jo­my z ka­wiar­ni li­te­rac­kiej – pan Leon. 

 Star­szy je­go­mość za­wsze był nie­na­gan­nie ubra­ny, z na­po­ma­do­wa­nym lub wy­że­lo­wa­nym wło­sem, za­cze­sa­nym w tył i su­mia­sty­mi wą­si­ska­mi, spo­mię­dzy któ­rych prze­waż­nie ster­czał men­to­lo­wy gau­lo­ises.

 – To ty, Krzy­siu? – Spoj­rzał na mnie, sta­ra­jąc się sku­pić pi­ja­ny wzrok w ja­skra­wym świe­tle lampy ulicz­nej. 

– Tak, panie Le­osiu. – Za­trzy­ma­łem się kilka kro­ków od sta­re­go i sam za­pa­li­łem fajka. Dym pa­pie­ro­sa mie­szał się z ob­łocz­ka­mi pary, two­rzo­ny­mi przez nasze od­de­chy w gru­dnio­wym, mroź­nym po­wie­trzu. – Widzę, że dzi­siaj znowu wieje, co?  

– Krzy­sień­ku, proś­ba bę­dzie, chłop­cze. – Stary czknął i się przy­tkał na mo­ment. Przez chwi­lę my­śla­łem, że rzy­gnie mi pro­sto na buty. – Weź mnie, kurwa młody, za­wieź do domu, okej? 

Do­koń­czy­li­śmy palić, bez słowa wzią­łem klu­czy­ki i ru­szy­li­śmy przez za­to­pio­ne we śnie mia­sto. Cza­sem warto być od­waż­nym. Ale, bio­rąc pod uwagę ilość okta­nów, która krą­ży­ła w moich ży­łach, to wtedy wiózł ślepy głu­che­go, uwierz­cie mi. 

– Po­wiem ci coś w ta­jem­ni­cy, mło­dzień­cze – za­czął chra­pli­wym gło­sem, gdy klu­czyk za­chro­bo­tał w sta­cyj­ce. – To ja je­stem Kurt For­sy­the. 

 Co ta­kie­go bre­dzisz, sta­rusz­ku? – po­my­śla­łem, za­pa­la­jąc motor. Prze­cież For­sy­the to jeden z le­piej sprze­da­ją­cych się au­to­rów w tym za­sra­nym kraju. Pew­nie Leoś jak zwy­kle za dużo łyk­nął i baj­du­rzy. 

– Tak, panie Le­onie. Co­kol­wiek pan powie. 

Od je­dyn­ki do trój­ki trwa­li­śmy w ciszy, wy­cze­ku­jąc aż pięć­dzie­się­cio­kon­ny sil­nik roz­bu­ja jed­no­mas, wał na­pę­do­wy a na końcu oś tylną, do re­gu­lar­nej pręd­ko­ści po­dróż­nej. 

– Ja wiem, że ty mi nie wie­rzysz, Krzy­siu. – Zwró­cił się w moim kie­run­ku i spoj­rzał spode łba, uśmie­cha­jąc szy­der­czo. – Ale wiedz jedno. To nie jest moja za­słu­ga tylko tej dziw­ki, którą w tym mo­men­cie po­sta­no­wi­łem prze­ka­zać wła­śnie tobie, mój drogi. 

Na te słowa, stary usiadł i mocno wy­pro­sto­wa­ny, przo­dem do kie­run­ku jazdy, za­czął mam­ro­tać coś, zdaje się, że po ła­ci­nie do sie­bie, cały czas przy tym wy­ma­chu­jąc w rytm pa­pie­ro­sem i za­cią­ga­jąc się raz po raz. Na samym końcu bek­nął prze­cią­gle. 

– No, go­to­we, młody. Już jest twoja. – Wy­cią­gnął dłoń w kie­run­ku szyby bocz­nej i wska­zał miej­sce przy kra­węż­ni­ku. – A teraz tu się za­trzy­maj, muszę się odlać. 

Wy­siadł z auta i już nie wró­cił. 

A ja do­sta­łem w pre­zen­cie starą War­sza­wę i jesz­cze coś.

 

 Po­czą­tek.

 

Pierw­szy raz uj­rza­łem ją tuż przed mo­stem, przez który co­dzien­nie prze­jeż­dża­łem w kie­run­ku cen­trum, do re­dak­cji. Było to w dość szcze­gól­nych oko­licz­no­ściach, dnia ko­lej­ne­go.

Gdy na­za­jutrz obu­dzi­łem się, oprócz ogrom­ne­go kaca, mia­łem rów­nież prze­świad­cze­nie, że to, co stało się w nocy, nie było tylko pi­jac­ką mrzon­ką. 

Ze­rwa­łem się z łóżka, umy­łem dość spiesz­nie, ucze­sa­łem, zja­dłem śnia­da­nie, a na ko­niec przy­ją­łem jeden „szot” zim­nej wódki. Jeden kie­lon dnia „po” za­wsze do­brze mi robi, cho­ciaż po­cząt­ko­we mdło­ści przy kli­no­wa­niu są cza­sem nie do znie­sie­nia. 

Z za­do­wo­le­niem przy­wi­ta­łem się z klu­czy­ka­mi, jak i z samym po­jaz­dem, już na ze­wnątrz. 

Jed­nak będę woził się brycz­ką – po­my­śla­łem.

Wsko­czy­łem do środ­ka i od­pa­li­łem motor, sa­do­wiąc wy­god­nie na skó­rza­nej ka­na­pie. Sil­nik za­rzę­ził, zawył i roz­po­czął po­wol­ne wzno­sze­nie ob­ro­tów ku mia­ro­wej pracy. Osią­gnął ją po prze­je­cha­niu po­ło­wy drogi do mostu. Trzy­bie­go­wa skrzy­nia bie­gów, z le­war­kiem przy kie­row­ni­cy, da­wa­ła mi się we znaki, a przy­spie­sze­nie po­zo­sta­wia­ło jesz­cze wię­cej do ży­cze­nia. Od zera do setki w czter­dzie­ści pięć se­kund. Oto szczyt moż­li­wo­ści tego po­two­ra FSO, któ­re­go pro­duk­cję za­koń­czo­no w la­tach sie­dem­dzie­sią­tych.

Na szczę­ście, na tak sil­nym kacu, jesz­cze cie­płym, nie spie­szy­ło mi się do re­dak­cji. Po­mi­ja­jąc ry­zy­ko kon­tro­li dro­go­wej, mu­sia­łem uwa­żać rów­nież, aby nie wpaść w po­ślizg. Po­ran­ny przy­mro­zek był do­brze od­czu­wal­ny pod ko­ła­mi.

Gdy już zbli­ża­łem się do prze­jaz­du przez rzekę, coś rap­tow­nie przy­ku­ło moją uwagę. Gdzieś na obrze­żach per­cep­cji, nie­wiel­ki szcze­gół w lu­ster­ku, który kazał mi ob­ró­cić głowę i spoj­rzeć na tylne sie­dze­nie.

Krót­kie, ciem­ne włosy, przy­strzy­żo­ne równo nad czo­łem, pa­pie­ros w lufce i fi­lu­ter­ny uśmiech, przy­wio­dły mi na myśl Umę Thur­man w Pulp Fic­tion.

– Patrz tam, ko­cha­nie. – Wska­za­ła pal­cem do przo­du, na drogę.

W samą porę po­wró­ci­łem do po­zy­cji fron­tal­nej do kie­run­ku jazdy, by wciąż, w lek­kim szoku wy­wo­ła­nym tak na­głym spo­tka­niem ze zjawą, zdą­żyć wy­ko­nać ostry skręt przed za­trzy­mu­ją­cym się BMW. Tylne koła za­buk­so­wa­ły, gdy sa­mo­chód zmie­nił tor jazdy, za­rzu­ci­ło mnie w drugą stro­nę, a siła ha­mo­wa­nia wpra­wi­ła War­sza­wę w ślizg bocz­ny. Jego efek­tem było sta­ra­no­wa­ne ogro­dze­nie i przy­mu­so­we par­ko­wa­nie na pasie zie­le­ni, teraz po­kry­tym śnie­giem, tuż nad rzeką.

Uma gdzieś się po­dzia­ła, a ja zo­sta­łem w obi­tym aucie, ota­cza­ny przez cie­kaw­ski tłum ga­piów.

 

 Tro­skli­wa Sigyn.

 

Po­wró­ci­ła tego sa­me­go dnia, po po­łu­dniu.

Wku­rzo­ny tym całym za­mie­sza­niem z roz­bi­tym ogro­dze­niem, po­spiesz­ną uciecz­ką z miej­sca zda­rze­nia (pa­mię­ta­cie, że nie mam do­ku­men­tów do sa­mo­cho­du i że jesz­cze byłem pod wpły­wem, praw­da?) oraz ko­lej­nym dniem z tym upier­dli­wym ku­ta­sia­rzem, moim sze­fem, zmie­rza­łem do mojej klity z myślą o jed­nym – od­po­cząć. 

Bro­war, pizza z pie­kar­ni­ka i te­le­wi­zja. Ale wcze­śniej jesz­cze cie­pła ką­piel.

Sa­mo­chód prze­zor­nie ukry­łem w szo­pie na po­dwór­ku, mię­dzy ka­mie­ni­ca­mi. Klu­cząc okręż­ną drogą w kie­run­ku domu roz­my­śla­łem o tym, co wła­ści­wie za­szło. Czemu stary Leon zo­sta­wił mi auto? Co się stało z tym po­krę­co­nym wa­ria­tem? I co teraz po­cząć z tym baj­zlem?

Wszyst­ko to chcia­łem prze­my­śleć, ale do­pie­ro dnia ko­lej­ne­go. Wtedy pra­gną­łem, po pro­stu ukryć się u sie­bie i ode­tchnąć.

 

– Sia­daj, przy­go­to­wa­łam ko­la­cję, skar­bie. – Otwo­rzy­ła drzwi, gdy wła­śnie mie­rzy­łem klu­czem w zamek. – No, już. – Dło­nią wska­za­ła stół i ru­szy­ła w kie­run­ku wnęki ku­chen­nej, nie ba­cząc na moją roz­dzia­wio­ną, w głę­bo­kiej kon­fu­zji, japę. 

Wsze­dłem po­wo­li do miesz­ka­nia, zrzu­ci­łem za­śnie­żo­ny płaszcz i bez słowa usia­dłem przy stole. 

Przy­go­to­wa­ła moje ulu­bio­ne gu­aca­mo­le i sa­łat­kę z fa­so­lą. Do tego tosty z serem i frank­fur­ter­ki z pie­kar­ni­ka, w to­wa­rzy­stwie otwar­tej bu­tel­ki piwa psze­nicz­ne­go, prze­ko­na­ły mnie do chwi­lo­we­go za­wie­sze­nia oporu przed nowym i nie­me­go przy­zwo­le­nia na roz­wój sy­tu­acji.

Na­pcha­łem usta strącz­ka­mi i wolno prze­żu­wa­jąc ob­ser­wo­wa­łem, jak krzą­ta się po po­ko­ju. 

Jest ide­al­na – my­śla­łem, nie mogąc ode­rwać wzro­ku od smu­kłych kształ­tów nie­zna­jo­mej. Chwi­lę jesz­cze krzą­ta­ła się po miesz­ka­niu, po czym usia­dła na­prze­ciw, głowę pod­pie­ra­jąc dło­nią. 

Nie wiem dla­cze­go, ale czu­łem że to nie dzie­je się przy­pad­ko­wo, że tak wła­śnie mu­siał po­to­czyć się dal­szy ciąg zda­rzeń od chwi­li, gdy otrzy­ma­łem nie­spo­dzie­wa­ny pre­zent od Leona.

Było bez­piecz­nie. 

Ob­ser­wo­wa­ła mnie jak za­spo­ka­jam głód. Z uśmie­chem błą­dzą­cym na wą­skich ustach, fi­lu­ter­ny­mi spoj­rze­nia­mi rzu­ca­ny­mi spod równo przy­strzy­żo­nej czar­nej grzyw­ki, skru­pu­lat­nie eskor­to­wa­ła wzro­kiem każdy kęs, który wę­dro­wał do moich ust. 

Tak trwa­ła nasza mo­no-wie­cze­rza, bez słów. 

Gdy już koń­czy­łem piwo, wy­szła na mo­ment do ła­zien­ki, wró­ci­ła w krót­kiej ko­szul­ce noc­nej i we­szła pod wcze­śniej przy­go­to­wa­ną, świe­żą po­ściel.

– Teraz chodź do mnie. 

By­li­śmy po­wol­ni, na­mięt­ni i czuli wobec sie­bie.

Wie­dzia­łem, że ko­cham ją już od mo­men­tu, gdy uj­rza­łem ją po raz pierw­szy, na ten krót­ki mo­ment, na tyl­nym sie­dze­niu sa­mo­cho­du. 

Póź­niej długo le­że­li­śmy wtu­le­ni w sie­bie, li­cząc świa­tła prze­jeż­dża­ją­cych aut, błą­dzą­ce po ścia­nie po­grą­żo­ne­go w mroku miesz­ka­nia. 

 – Mo­żesz mi cho­ciaż po­wie­dzieć, kim je­steś? – za­py­ta­łem pół­szep­tem.

Przez chwi­lę trwa­ła w mil­cze­niu, gdy prze­su­wa­łem dło­nią po kru­czo­czar­nych wło­sach, uno­szą­cych się w rytm moich od­de­chów. 

– Je­stem bez­pań­skim psem, któ­re­go otrzy­ma­łeś w stan­dar­dzie, razem z autem. – Za­cią­gnę­ła się pa­pie­ro­sem i wy­pu­ści­ła gęsty obłok dymu. – Już nigdy nie bę­dziesz sam, a ja… dam ci zwy­cię­stwo. Ale teraz mu­si­my już wsta­wać. Prze­je­dzie­my się.

Po­czu­łem jak po­wo­li jej pier­si prze­su­wa­ją się po moim tor­sie. Opu­ści­ła łóżko, uca­ło­wa­ła czule w po­li­czek i po­szła się ubrać.

Wszyst­kie ko­lej­ne po­le­ce­nia wy­ko­na­łem bez słowa sprze­ci­wu. 

 

Jazda prób­na. 

 

To, co póź­niej wy­da­rzy­ło się pa­mię­tam jak przez mgłę. A ra­czej w mojej pa­mię­ci po­zo­sta­ną skraw­ki, strzęp­ki wręcz ob­ra­zów z tam­tej nocy. Mknę­li­śmy przez ob­lo­dzo­ne ulice mia­sta, pijąc wódkę pro­sto z bu­tel­ki, śmie­jąc się i gło­śno przy­śpie­wu­jąc do mu­zy­ki, którą pu­ści­łem z prze­no­śne­go gło­śni­ka blu­eto­oth.

Wska­zów­ka pręd­ko­ścio­mie­rza więk­szość czasu prze­chy­lo­na była mak­sy­mal­nie w prawo, ku apo­geum szyb­ko­ści War­sza­wy – sto pięć ki­lo­me­trów na go­dzi­nę. Ale przy­siągł­bym na wszel­kie świę­to­ści, że sa­mo­chód mknął zde­cy­do­wa­nie prę­dzej. 

Wy­da­je mi się, że nie do końca mu­sia­łem się sku­piać na jego pro­wa­dze­niu, jakby żył wła­snym ży­ciem i w każdy za­kręt wcho­dził rączo i bez za­rzu­tów, cza­sem tylko „lecąc bo­kiem” w kon­tro­lo­wa­nym śli­zgu, na wi­ra­żu. 

Byłem po­grą­żo­ny w tran­sie, któ­re­go do tej pory nie do­zna­łem jesz­cze po żad­nej używ­ce, a pró­bo­wa­łem ich wiele, uwierz­cie mi. Jak­bym robił coś, co było mi na­rzu­ca­ne, ale jed­no­cze­śnie z ra­do­ścią przyj­mu­jąc te na­ka­zy.

Cza­sem wy­da­wa­ło mi się, że sa­mo­chód wręcz uno­sił się w po­wie­trzu nad mia­stem, a my ob­ję­ci, z za­chwy­tem pa­trzy­li­śmy w gwiaz­dy i roz­ma­wia­li­śmy go­dzi­na­mi, za­wie­sze­ni gdzieś poza cza­sem. 

Wszyst­ko co po­zo­sta­ło w mojej pa­mię­ci z tam­tej prze­jażdż­ki i z ko­lej­nych noc­nych eska­pad to w za­sa­dzie takie ru­cho­me ob­ra­zy, bez dźwię­ku, wy­ry­te gdzieś w świa­do­mo­ści. 

Jedno na­to­miast wiem dość do­brze – w nocy od­wie­dzi­li­śmy mo­je­go szefa. 

 

Je­dzie­my dalej. 

 

Ko­lej­nych kilka dni nie róż­ni­ło się od sie­bie. Wy­le­gi­wa­li­śmy się do po­łu­dnia, je­dli­śmy, ko­cha­li­śmy się, pi­li­śmy a w nocy wsia­da­li­śmy w sa­mo­chód i pę­dzi­li­śmy gdzie nas oczy po­nio­są.

Cza­sem rów­nież w bar­dzo okre­ślo­nym celu.

Sigyn za­czę­ła prze­pro­wa­dzać skru­pu­lat­ną in­wen­ta­ry­za­cję mojej wła­sno­ści in­te­lek­tu­al­nej. Z uśmie­cham na ustach, naga le­ża­ła na mnie i spo­glą­da­jąc mi w oczy wy­li­cza­ła. 

– Wiesz, ko­cha­ny, że wy­daw­ca Skrę­po­wa­nych (mo­je­go pierw­sze­go zbio­ru opo­wia­dań, który wy­da­łem, jak już wspo­mnia­łem, wła­snym sump­tem), rżnie cię na kasę? 

– Ta­aaak? – Śmia­łem się do niej, uda­jąc że nie wiem dokąd ta roz­mo­wa zmie­rza.

– No, tak – kon­ty­nu­owa­ła, z za­dzior­nym uśmie­chem. Jakby opo­wia­da­ła o psi­ku­sie, który wy­krę­ci­ła jej kie­dyś ko­le­żan­ka z pod­sta­wów­ki. – Chyba bę­dzie trze­ba go od­wie­dzić, nie uwa­żasz? 

– Tak, co­kol­wiek roz­ka­żesz, ko­cha­na. 

Innym razem zło­ży­li­śmy nocne wi­zy­ty re­dak­to­rom kilku pe­rio­dy­ków, które nie chcia­ły wy­dru­ko­wać moich prac. Ko­lej­nym za­wieź­li­śmy mój stary pro­jekt po­wie­ści oso­bi­ście do szefa naj­więk­sze­go wy­daw­nic­twa w kraju.

Raz rów­nież ob­ra­bo­wa­li­śmy sta­cję ben­zy­no­wą. W końcu mu­sia­łem za coś żyć – Sigyn wy­per­swa­do­wa­ła mi po­wrót do pracy.

Czemu wła­ści­wie nie chcia­ła, abym po­zo­stał na eta­cie w ga­ze­cie? 

Tak, już wiem. Cały czas prze­cież po­wta­rza­ła. 

– Je­steś więk­szy niż ten szma­tła­wiec. Nie przej­muj się, jesz­cze osią­gniesz suk­ces i roz­bły­śniesz jak su­per­no­wa.

 

Pit stop.

 

Byłem pe­wien, że mi się uda. Z dnia na dzień, moja ko­cha­na Sigyn wzmac­nia­ła we mnie to prze­ko­na­nie. 

Po­sta­no­wi­łem ze­brać w sobie całą od­wa­gę i wy­krę­ci­łem t e n numer te­le­fo­nu. Po chwi­li, w słu­chaw­ce ode­zwał się zna­jo­my głos.

– Słu­cham.

– Cześć skar­bie, dzwo­nię żeby ci po­wie­dzieć, że już nie­dłu­go tato bę­dzie bo­ga­ty i kupi ci wszyst­ko to co bę­dziesz chcia­ła. 

– Tata? Tato, mama mó­wi­ła, żebym z tobą nie roz… – Usły­sza­łem cha­rak­te­ry­stycz­ny szmer, jakby ktoś prze­jął słu­chaw­kę. 

– Krzy­siek, pro­szę cię, nie dzwoń do nas. Prze­cież wiesz, że masz zakaz zbli­ża­nia się i kon­tak­tów. Po tym wszyst­kim co ro­bi­łeś. 

– Nie przej­muj się, wszyst­ko bę­dzie do­brze. 

– Nie­dłu­go wy­jeż­dża­my, nie­ste­ty nie mogę ci po­wie­dzieć dokąd do­kład­nie. Mike za­bie­ra nas do Sta­nów. Czy cały czas je­steś w te­ra­pii? 

– Będę już koń­czył. Wiesz co masz prze­ka­zać Oli ode mnie, w razie czego.

 

(Nie) chcesz już być zwy­cięz­cą. 

 

Sa­mo­chód po­wo­li sta­cza się z góry, na­bie­ra­jąc pręd­ko­ści. Azy­mut na most, trze­ci bieg wbity. Tak, moi dro­dzy przy­ja­cie­le li­te­ra­ci, oto jadę z pełną szyb­ko­ścią, z Sigyn wtu­lo­ną w moją pierś. Za nami sły­chać wycie syren po­li­cyj­nych. Czuję cie­pło jej łez ście­ka­ją­cych po mojej szyi. 

– A tak, kurwa, mogło być pięk­nie, Krzy­siu. – Ryk sil­ni­ka za­głu­sza jej szept. – I tak, nigdy już cię nie opusz­czę.

W ostat­nim raj­dzie to­wa­rzy­szy nam za­pach opa­rów ben­zy­ny, gdy prze­jeż­dża­my przez wcze­śniej wy­bi­ty prze­ze mnie płot nad rzeką, tuż przy mo­ście. 

War­sza­wa nie zwal­nia i z dzi­kim ję­kiem wy­ska­ku­je z brze­gu. W ple­cach, wci­śnię­tych w opar­cie przed­niej ka­na­py, czuję puste ob­ro­ty wału na­pę­do­we­go, gdy spa­da­my w czar­ny, spo­koj­ny nurt. 

Póź­niej już tylko ciem­ność. I chłód. 

Koniec

Komentarze

Mel­du­ję, że bilet zo­stał ska­so­wa­ny.

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Dzię­ki, Śnią­ca. Za­my­kam za Tobą drzwi War­sza­wy i je­dzie­my ;)

Prze­czy­ta­ne ;)

Those who can ima­gi­ne any­thing, can cre­ate the im­pos­si­ble - A. Tu­ring

Dzię­ki, Wic­ked. Nie za­pi­naj pasów, i tak nie po­mo­gą :)

Py­ta­nie pod­sta­wo­we – co wła­ści­wie zro­bił nar­ra­tor, że mu­siał od­sta­wić “Thel­mę i Luizę”?

A poza tym – ład­nie na­pi­sa­ne, ale cze­goś mi tu bra­ku­je. Hi­sto­ria Krzysz­to­fa, hi­sto­ria Leona, hi­sto­ria Sygin, hi­sto­ria War­sza­wy (zresz­tą do­pię­tej jak kwia­tek do ko­żu­cha, bo rów­nie do­brze mogła byc wiecz­nym pió­rem). Skrob­niesz, wi­dzisz że coś się błysz­czy, ale idziesz skro­bać dalej, zanim się do­wiesz, co tak błysz­czy…

Ze szcze­gó­li­ków:

– “ster­czał men­to­lo­wy Ga­lu­oises: pa­pie­ros to Gau­lo­ise, poza tym “gu­lu­łaz” tak pięk­nie brzmi ;);

– “sam za­pa­li­łem fajka” – tak się to teraz od­mie­nia?;

– “Tylne koła za­bok­so­wa­ły” – a nie za­buk­so­wa­ły.

 

Fajne, ale… Sma­ku­je jak zupa bez soli, pie­przu i maggi :P.

Pierw­sze prawo Sta­ru­cha - li­te­rów­ki w cu­dzych tek­stach są oczo­bi­ją­ce, we wła­snych - nie­do­strze­gal­ne.

Hej Sta­ru­chu, 

 

Dzię­ki za prze­czy­ta­nie i ko­men­tarz. Myślę, że na za­cho­wa­nie nar­ra­to­ra mogła mieć dość duży wpływ Sigyn. Być może stąd te za­gad­ko­we po­czy­na­nia. 

 

Cie­szę się, że uwa­żasz, że zo­sta­ło “ład­nie na­pi­sa­ne”. Styl i warsz­tat, to są ob­sza­ry, nad któ­ry­mi sta­ram się cały czas pra­co­wać. 

 

Dzię­ku­ję rów­nież za po­praw­ki. 

 

– Ga­lu­oises po­pra­wię na Ga­lu­oise – po­do­ba mi się ta pre­ten­sjo­nal­na ni­ko­ty­no­wa “fran­cusz­czy­zna” :) 

– Z tym wy­ra­że­niem: “za­pa­li­łem fajka" to za­bieg spe­cjal­ny – sam (cho­ciaż palę nie­wie­le, ot na im­prez­kach) cza­sem tak mówię i to miało tro­chę “upo­tocz­nić “myśli Krzyś­ka,

– za­buk­so­wa­ły – nie wie­dzia­łem, że tak się piszę – dzię­ki! 

 

Tro­chę szko­da, że moja zupka oka­za­ła się dla Cie­bie zbyt mało do­pra­wio­na… my­śla­łem, że pi­kant­nych mo­men­tów nie bra­ko­wa­ło ;) (cho­ciaż też nie chcia­łem prze­sa­dzić). 

 

Ko­lej­nym razem może bę­dzie le­piej :) 

 

Po­zdra­wiam 

 Ci­chy0

Aj aj aj.

Coś się ostat­nio za bar­dzo śpie­szę

Gau­lo­ises

Takie – https://www.google.pl/search?q=gauloise+papieros&client=opera&hs=uZo&sxsrf=ACYBGNTRcxU4SEd3I8M6Rka49k9EDHtOFw:1574100074619&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ved=0ahUKEwj3j6feq_TlAhUBJVAKHaCeCmcQ_AUIESgB&biw=1920&bih=978

Sorry za li­te­rów­kę!!

 

Po­zdra­wiam rów­nież!

Pierw­sze prawo Sta­ru­cha - li­te­rów­ki w cu­dzych tek­stach są oczo­bi­ją­ce, we wła­snych - nie­do­strze­gal­ne.

Hej Sta­ru­chu, 

 

Dzię­ki raz jesz­cze :D 

Sko­ry­go­wa­łem tego ster­czą­ce­go “gu­lu­ła­za” :D 

 

Po­zdra­wiam

Ci­chy0

 

Fajne, kli­ma­tycz­ne opo­wia­da­nie. Nie byłam pewna, czy czy­tać, ale gdy zer­k­nę­łam na po­czą­tek i zo­ba­czy­łam, że jest o pi­sa­niu, to prze­czy­ta­łam – ten temat nigdy mi się nie znu­dzi! Tak wy­sty­li­zo­wa­łeś tekst, że my­śla­łam, iż nie dzie­je się współ­cze­śnie, tylko nieco wcze­śniej – li­te­ra­ci, ka­wiar­nia li­te­rac­ka – ale gło­śnik blu­eto­oth i parę in­nych rze­czy wska­zy­wa­ły­by jed­nak na współ­cze­sność. Spraw­nie po­słu­gu­jesz się ję­zy­kiem, a nie­któ­re zda­nia wy­szły wprost świet­nie, np. Pew­nie Leoś jak zwy­kle za dużo łyk­nął i baj­du­rzy.

Jeśli zo­stać przy po­rów­na­niach ku­li­nar­nych, to Twoje opo­wia­da­nie jest dla mnie jak ka­nap­ka z serem i ma­jo­ne­zem kie­lec­kim – nie jest to może moje ulu­bio­ne danie i smak nie jest jakiś szcze­gól­nie po­wa­la­ją­cy, ale jed­nak przy­jem­nie jest cza­sem coś ta­kie­go zjeść, a ma­jo­nez kie­lec­ki spra­wia, że ma w sobie “to coś” :)

Tak… Cza­sa­mi tym, czego pi­sarz po­trze­bu­je do suk­ce­su, jest jego muza! Tylko co mają po­wie­dzieć pi­sar­ki? Czy to dzia­ła też na od­wrót i facet może być muzą ko­bie­ty? Hmm… 

Faj­nie opi­sa­łeś spe­cy­fi­kę War­sza­wy – to jak jak pra­cu­ją w niej nie­któ­re ele­men­ty, mo­ment wrzu­ca­nia bie­gów itp. Nie mia­łam nigdy oka­zji je­chać tym sa­mo­cho­dem, ale dzię­ki Two­je­mu opo­wia­da­niu po­tra­fię sobie wy­obra­zić, jak to jest. 

Uster­ki:

Ow­szem, wszy­scy roz­po­czy­na­li­śmy naszą przy­go­dę od zna­ko­mi­te­go wy­pra­co­wa­nia, od­czy­ta­ne­go na środ­ku klasy w trak­cie „po­la­ka”, kółka pro­za­tor­skie­go lub ga­zet­ki szkol­nej. 

Tro­chę nie­zgrab­ne to zda­nie, bo wy­ni­ka z niego, że wy­pra­co­wa­nie od­czy­ty­wa­li­śmy też w trak­cie kółka pro­za­tor­skie­go (to aku­rat pa­su­je, ale chyba nie to mia­łeś na myśli) i w trak­cie ga­zet­ki szkol­nej.

dość szcze­gól­ną oso­bli­wość. 

My­śla­łam, że bo­ha­ter zo­ba­czy coś na­praw­dę dziw­ne­go, ale co było oso­bli­we­go w tym, że spo­tkał na mie­ście swo­je­go zna­jo­me­go?

Trzy­bie­go­wa skrzy­nia bie­gów, z le­war­kiem przy kie­row­ni­cy, da­wa­ła mi się we znaki, a przy­spie­sze­nie jesz­cze wię­cej do ży­cze­nia 

Tu chyba bra­ku­je jed­ne­go słowa.

ob­ser­wo­wa­łem jak krzą­ta się po po­ko­ju. 

Prze­ci­nek po ob­ser­wo­wa­łem.

czuli wobec sie­bie. 

Czu­łem, że ko­cham ją już od mo­men­tu 

Po­wtó­rze­nie.

li­cząc świa­tła prze­jeż­dża­ją­cych aut, błą­dzą­ce po ścia­nie, po­grą­żo­ne­go w mroku miesz­ka­nia.

Nie­po­trzeb­ny prze­ci­nek.

Dow­cip­nie na­pi­sa­ne, z faj­nym po­my­słem na śro­dek lo­ko­mo­cji i wenę. Czy­ta­łam z za­cie­ka­wie­niem, co też się sta­nie dalej. Je­dy­ne co mi prze­szka­dza­ło to wul­ga­ry­zmy (nie ozna­czo­ne w tagu). Ro­zu­miem prozę życia i że cza­sem, aż same się pro­szą, ale w sło­wie pi­sa­nym nad­miar mnie draż­ni. Koń­ców­ka taka nagła. Niby wszyst­ko szło ku do­bre­mu (zwłasz­cza, że panu Le­ono­wi ka­rie­ra ponoć się udała), a tu nagle po­ścig po­li­cyj­ny i zimna toń. Bra­ku­je mi przej­ścia.

 

Po­wo­dze­nia w kon­kur­sie :)

Hej So­na­to,

 

Cie­szę się, że sma­ko­wa­ła Ci moja ka­na­pecz­ka, którą okra­si­łem pysz­nym ma­jo­ne­zi­kiem :) (sam je­stem fanem tego nie­zdro­we­go sma­ro­wi­dła). 

Oczy­wi­ście, że męż­czy­zna rów­nież może być muzą – z tymże brzyd­szą i mniej sub­tel­ną :)

Je­stem wdzięcz­ny za uwagi tech­nicz­ne, które nie­zwłocz­nie za­sto­su­ję. 

 

Edit: 

 

Co do zwro­tów: 

1) dość szcze­gól­ną oso­bli­wość – pan Leon dla Krzy­sia jest dośc cie­ka­wym obiek­tem, jako li­te­rat o szcze­gól­nej apa­ry­cji + z sa­mo­cho­dem, dośc ar­cha­icz­nym jak na czasy wspoł­cze­sne.

2) Trzy­bie­go­wa skrzy­nia bie­gów, z le­war­kiem przy kie­row­ni­cy, da­wa­ła mi się we znaki, a przy­spie­sze­nie jesz­cze wię­cej do ży­cze­nia – myślę, że w tym szyku słowo dawać od­no­si się w do­my­ślęe także do przy­spiesz­cze­nia. Przy­spie­sze­nie da­wa­ło jesz­cze wię­cej do ży­cze­nia :) 

 

Po­zo­sta­łe uwagi za­sto­so­wa­łem – dzię­ki bar­dzo za nie.

 

Hej Mo­ni­que, 

 

Ozna­czy­łem opo­wia­da­nie ta­giem ‘wul­ga­ry­zmy’ jak ra­dzi­łaś (w sumie po­wi­nie­nem to zro­bić od razu). Mnie też zwy­kle nad­miar ‘kur%w’ mier­zi – sta­ra­łem się, żeby jed­nak to pięk­ne słowo uży­wać z umia­rem (umiar jed­na­ko­woż to po­ję­cie względ­ne/su­biek­tyw­ne).

 

Cie­szę się, że po­do­ba­ło Ci się opo­wia­da­nie i z za­cie­ka­wie­niem je prze­czy­ta­łaś. 

Rze­czy­wi­ście, przej­ście od drogi do suk­ce­su do czar­nej toni było szyb­kie – taka si­nu­so­ida, pra­wie jak w dwu­bie­gu­nów­ce ;) 

 

Po­zdra­wiam Was obie :)

 

ninedin.home.blog

Pięk­ny ry­dwan ;)

Fa­bu­ła: Roz­krę­ca się po­wo­li, na po­cząt­ku mamy intro ła­mią­ce nieco czwar­tą ścia­nę, potem wpro­wa­dze­nie środ­ka trans­por­tu i ści­śle po­wią­za­nej z nim femme fa­ta­le, w końcu hi­sto­rię próby osią­gnię­cia suk­ce­su, która koń­czy się tra­gicz­nie. Po lek­tu­rze od­czu­wa­łem pewną kon­ster­na­cję, lecz po chwi­li wszyst­ko stało się jasne…

Ory­gi­nal­ność: …bo utwór łatwo zin­ter­pre­to­wać jako sym­bo­licz­ne stu­dium al­ko­ho­li­zmu. Kilka cel­nych re­flek­sji, kilka faj­nych scen, jed­nak ogó­łem kon­struk­cja po­sta­ci ra­czej nie za­chwy­ca, po­dob­nie jak po­mysł na wy­ko­rzy­sta­nie po­jaz­du – mam wra­że­nie, że można było wy­ko­rzy­stać go w bar­dziej in­ten­syw­ny spo­sób. Co cie­ka­we, to już drugi kon­kur­so­wy tekst (obok tego au­tor­stwa Ajzan), w któ­rym po­ja­wia się po­stać Sigyn.

Styl: Cał­kiem ładny, swo­bod­nie się we współ­cze­sne miej­skie kli­ma­ty, jed­nak­że tekst nie jest wolny od błę­dów, zwłasz­cza in­ter­punk­cyj­nych.

Those who can ima­gi­ne any­thing, can cre­ate the im­pos­si­ble - A. Tu­ring

Hej Wic­ked, dzię­ki za ko­men­tarz :)

Ano, je­steś:)

Za bar­dzo au­to­te­ma­tycz­ne, tzn. pły­ną­ce dla mnie z au­tor­skie­go wątku, ale wiedz że „Mor­fi­na” mnie też nie za­chwy­ci­ła, cho­ciaż grała na kilku for­te­pia­nach i nar­ra­cja cymes.

Do­brze ope­ru­jesz sło­wem, sceny mocne, z prze­cin­ka­mi chyba na ba­kier. Tar­ni­na pod­rzu­ci­ła mi tę grupę no­mi­nal­ną i sto­su­ję, ale cią­gle jesz­cze bar­dziej na czuja niż wie­dzę. W sumie nie wiem dla­cze­go, bo ar­ty­kuł jasny, ale jak­bym nie miała tego zmy­słu.

Widzę dobre sceny sce­na­riu­szo­we i tylko dia­lo­gi. Dla­cze­go tylko?

Sam temat, al­ko­ho­lizm, pi­jań­stwo jest ok. Moim zda­niem, nigdy nie dość po­ka­zy­wa­nia kon­se­kwen­cji, po­wią­zań.

 

Dwa za­trzy­ma­nia, które wy­pi­sa­łam:

‚i „uni­ka­to­we” w wej­rze­niu w praw­dy o życiu

Dru­gie „w” do usu­nię­cia.

‚sta­ra­jąc się sku­pić pi­ja­ny wzrok, w ja­skra­wym świe­tle lampy ulicz­nej. 

ten prze­ci­nek chyba (?) nie­po­trzeb­ny

pzd srd:),

a

PS. Dla­cze­go nie ko­men­tu­jesz in­nych opo­wia­dań? Z góry prze­pra­szam, jeśli wdep­nę­łam nie­po­trzeb­nie. A tak w ogóle, to tę prze­rwę przed sło­wem “Ko­niec” mógł­byś ska­so­wać, jest nie­ko­niecz­na:)

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Hej Asy­lum, 

 

Dzię­ki za ko­men­tarz i wska­za­nie uste­rek. Po­sta­ram się je po­pra­wić jak naj­szyb­ciej. Co do ilo­ści/czę­sto­tli­wo­ści wpi­sów, czy też ko­men­ta­rzy to muszę przy­znać, że długi czas nie było mnie na por­ta­lu i ogól­nie z dala się trzy­ma­łem od pi­sa­nia, dla­te­go być może nie za wiele opi­nii na temat in­nych tek­stów wy­szło spod mo­je­go pióra (cho­ciaż w Lo­co­Mo­tyw­ni­ku sko­men­to­wa­łem chyba dwa lub trzy tek­sty, w Jak­Piesz­Ko­tem też kilka <pew­nie trzy, czyli mi­ni­mal­ną licz­bę bę­dą­cą w zbio­rze o na­zwie “kilka”>).

Co do in­ter­punk­cji to w zu­peł­no­ści się z Tobą zga­dzam – nie czaję te­ma­tu, cho­ciaż może już ciut wię­cej niż jak za­czy­na­łem moje ama­tor­skie przy­go­dy z kla­wia­tu­rą. 

Po­rów­na­nie do “Mor­fi­ny” dość cie­ka­we, cho­ciaż wiem… wiem kom­plet­nie inna liga, ale wciąż mile łech­ce próż­ność twór­cy. 

O jaki ar­ty­kuł o gru­pie no­mi­nal­nej Ci cho­dzi? (chęt­nie prze­czy­tam).

 

Po­zdra­wiam

Ci­chy0

 

O, jak faj­nie, że się ode­zwa­łeś:)

Po­szu­kam i wrzu­cę link do tego tego po­le­co­ne­go mi przez Tar­ni­nę ar­ty­ku­łu.

Ligą to bym się nie przej­mo­wa­ła, za­nad­to:)

 

Pro­szę:

gru­pa-no­mi­nal­na

 

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Dzię­ki Asy­lum

:DDD

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

– Krzy­sień­ku, proś­ba bę­dzie[+,] chłop­cze. – Stary czknął i się przy­tkał na mo­ment. Przez chwi­lę my­śla­łem, że rzy­gnie mi pro­sto na buty. – Weź mnie, kurwa[+,] młody, za­wieź do domu, okej?

 Co ta­kie­go bre­dzisz[+,] sta­rusz­ku?

– No, go­to­we[+,] młody.

Gdy na­za­jutrz obu­dzi­łem się, oprócz ogrom­ne­go kaca, mia­łem rów­nież prze­świad­cze­nie, że to[+,] co stało się w nocy, nie było tylko pi­jac­ką mrzon­ką. 

Ze­rwa­łem się z łóżka, umy­łem dość spiesz­nie, ucze­sa­łem, zja­dłem śnia­da­nie[+,] a na ko­niec przy­ją­łem jeden „szot” zim­nej wódki.

Nie chcę się wię­cej od­ry­wać, ale przej­rza­ła­bym ten tekst pod kątem prze­cin­ków: za­wsze od­dzie­la­my wo­ła­cze i zda­nia wtrą­co­ne, zwróć na to uwagę.

Trzy­bie­go­wa skrzy­nia bie­gów, z le­war­kiem przy kie­row­ni­cy, da­wa­ła mi się we znaki, a przy­spie­sze­nie jesz­cze wię­cej do ży­cze­nia.

Po­zo­sta­wiać do ży­cze­nia, ow­szem, ale nie sły­sza­łam* o da­wa­niu do ży­cze­nia, a tak od­czy­tu­ję ten frag­ment.

Oto szczyt moż­li­wo­ści[-,] tego po­two­ra FSO, któ­re­go pro­duk­cję za­koń­czo­no w la­tach sie­dem­dzie­sią­tych.

Tylne koła za­buk­so­wa­ły[+,] gdy sa­mo­chód zmie­nił tor jazdy, za­rzu­ci­ło mnie w drugą stro­nę, a siła ha­mo­wa­nia wpra­wi­ła War­sza­wę w ślizg bocz­ny.

Zwra­caj uwagę na roz­dzie­la­nie cza­sow­ni­ków, coś musi być po­mię­dzy nimi (naj­czę­ściej prze­ci­nek, że tak pod­po­wiem, ale są i inne opcje ;) ).

Jest ide­al­na[-.] – my­śla­łem, nie mogąc ode­rwać wzro­ku[-,] od smu­kłych kształ­tów nie­zna­jo­mej.

 

Ogól­nie po­do­ba­ło mi się, fajne :)

 

* Żeby było jasne: to, że o czymś nie sły­sza­łam, nie ozna­cza, że to nie ist­nie­je ;)

Przy­no­szę ra­dość :)

Hej Anet, dzię­ki za ko­men­tarz. Po­sta­ram się do­ko­nać ko­rek­ty jak tylko znaj­dę chwil­kę. Pew­nie jutro :) po­zdra­wiam Ci­chy0

Hej Asy­lum, 

 

Dwa za­trzy­ma­nia, które wy­pi­sa­łam:

‚i „uni­ka­to­we” w wej­rze­niu w praw­dy o życiu

Dru­gie „w” do usu­nię­cia.

Dla­cze­go dru­gie “w” do usu­nię­cia? 

 

‚sta­ra­jąc się sku­pić pi­ja­ny wzrok, w ja­skra­wym świe­tle lampy ulicz­nej. 

ten prze­ci­nek chyba (?) nie­po­trzeb­ny

Nie wiem, nie znam się jakoś spe­cjal­nie na prze­cin­kach. Ale po­pra­wi­łem wg wska­zó­wek :)

 

Hej Anet, 

 

Wszyst­kie wska­za­ne błędy po­pra­wi­łem. Faj­nie, że ogól­nie opko spodo­ba­ło Ci się. 

Nie­mniej muszę po­pra­co­wać jesz­cze nad in­ter­punk­cją, aby moja nie­udol­ność w tym za­kre­sie nie kłuła w oczy tych, któ­rzy czują gdzie prze­cin­kas po­wi­nien być (ja na­ra­zie coś tam kumam, ale nie­wie­le). 

 

Po­zdra­wiam Was obie i dzię­ki za ko­rek­ty!

Ci­chy0

Mnie takie rze­czy za­trzy­mu­ją i od­bie­ra­ją część ra­do­ści z czy­ta­nia.

Ogól­nie za­pa­mię­taj, że za­wsze od­dzie­la­my prze­cin­ka­mi wo­ła­cze i zda­nia wtrą­co­ne (przy czym trak­tu­je­my tak też wtrą­co­ną kurwę), bo to mi wpa­dło w oko. Resz­ta jest jak naj­bar­dziej w po­rząd­ku ;)

Przy­no­szę ra­dość :)

Anet, 

 

No wła­śnie o tych wo­ła­czach aku­rat pa­mię­ta­łem, ale jakoś się prze­smyk­nę­ły sku­ba­ne. 

Nota bene, za­zdrosz­czę lu­dziom, któ­rzy takie smacz­ki wy­chwy­tu­ją (cho­ciaż będąc mniej świa­do­mym można z więk­szą we­so­ło­ścią przez tekst prze­brnąć ;)) 

 

Ze zda­nia­mi wtrą­co­ny­mi jest więk­szy pro­blem, ale chyba za­czy­nam po­wo­li ogar­niać (córka za­czy­na w kla­sie II pod­sta­wów­ki zda­nia po­je­dyn­cze i zło­żo­ne, więc co nieco się pod­szko­lić będę mu­siał :D). 

 

Po­zdra­wiam

Ci­chy0

Ja za­wsze myślę, że wtrą­ce­nia trze­ba otwo­rzyćza­mknąć, wtedy widzę, gdzie mi czego bra­ku­je ;)

Przy­no­szę ra­dość :)

Otwo­rzyć i za­mknąć, otwo­rzyć i za­mknąć…. za­pa­mię­tam sobie. Dzię­ki :D 

Ech, czy­ta­ło się cał­kiem faj­nie, ale nie wiem czy wszyst­ko do­brze zro­zu­mia­łam.

Nie wiem dla­cze­go Leon, kiedy dał Krzyś­ko­wi auto, znik­nął.

Do­my­ślam się, że Sigyn była, że tak to nazwę, na wy­po­sa­że­niu war­sza­wy, ale nie wiem, kim była. Po­cząt­ko­wo my­śla­łam, że to muza, jed­nak wtedy Krzy­siek po­wi­nien utrzy­mać się z pi­sa­nia i zu­peł­nie nie pa­su­je mi tu napad na sta­cję ben­zy­no­wą. Po­nad­to dziew­czy­na dzia­ła na bo­ha­te­ra sza­le­nie de­struk­cyj­nie i tak do­cho­dzę do wnio­sku, że żadna z niej muza. A jeśli nie muza, to kto?

Py­ta­nia mnożą się, a od­po­wie­dzi nie spo­sób do­strzec i pew­nie dla­te­go skoń­czy­łam lek­tu­rę nie w pełni usa­tys­fak­cjo­no­wa­na.

Wy­ko­na­nie po­zo­sta­wia nieco do ży­cze­nia.

 

jak na dzi­siej­sze czasy, za­byt­ko­wa War­sza­wa. ―> …jak na dzi­siej­sze czasy, za­byt­ko­wa war­sza­wa.

Nazwy po­jaz­dów pi­sze­my małą li­te­rą. Ten błąd po­ja­wia się w opo­wia­da­niu kil­ka­krot­nie.

http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745

 

prze­waż­nie ster­czał men­to­lo­wy Gau­lo­ises. ―> …prze­waż­nie ster­czał men­to­lo­wy gau­lo­ises.

Nazwy pa­pie­ro­sów pi­sze­my małą li­te­rą.

 

nasze od­de­chy w gru­dnio­wym, mroź­nym po­wie­trzu ―> Brak krop­ki na końcu zda­nia.

 

Co ta­kie­go bre­dzisz, sta­rusz­ku? – po­my­śla­łem, za­pa­la­jąc motor.  Prze­cież For­sy­the―> Co ta­kie­go bre­dzisz, sta­rusz­ku? – po­my­śla­łem, za­pa­la­jąc motor. Prze­cież For­sy­the…

Tu znaj­dziesz wska­zów­ki, jak za­pi­sy­wać myśli. http://www.jezykowedylematy.pl/2014/08/jak-zapisac-mysli-bohaterow/

 

– Ja wiem, że Ty mi nie wie­rzysz, Krzy­siu. ―> – Ja wiem, że ty mi nie wie­rzysz, Krzy­siu.

Za­im­ki pi­sze­my wiel­ką li­te­rą, kiedy zwra­ca­my się do kogoś li­stow­nie.

 

Wsko­czy­łem do środ­ka i od­pa­li­łem motor, sa­do­wiąc wy­god­nie… ―> Czy bo­ha­ter na pewno wsko­czył, czy może ra­czej: Wsia­dłem do środ­ka i od­pa­li­łem motor, sa­do­wiąc się wy­god­nie

 

Wszyst­ko to chcia­łem prze­my­śleć, ale do­pie­ro dnia ko­lej­ne­go. Wtedy chcia­łem się… ―> Po­wtó­rze­nie.

 

Przy­go­to­wa­ła moją ulu­bio­ną gu­aca­mo­le… ―> Gu­aca­mo­le jest ro­dza­ju ni­ja­kie­go, więc: Przy­go­to­wa­ła moje ulu­bio­ne gu­aca­mo­le

 

wy­szła na mo­ment do to­a­le­ty, wró­ci­ła w krót­kiej ko­szul­ce noc­nej… ―> Czy prze­bra­ła się w to­a­le­cie, czy może ra­czej: …wy­szła na mo­ment do ła­zien­ki, wró­ci­ła w krót­kiej ko­szul­ce noc­nej

 

Wy­su­nę­ła się spod po­ście­li, uca­ło­wa­ła czule w po­li­czek i po­szła prze­brać. ―> Co prze­brać?

Pro­po­nu­ję: Opu­ści­ła łóżko, uca­ło­wa­ła czule w po­li­czek i po­szła się ubrać.

 

Wska­zów­ka pręd­ko­ścio­mie­rza więk­szość czasu prze­chy­lo­na była mak­sy­mal­nie w prawo, wska­zu­jąc apo­geum… ―> Nie brzmi to naj­le­piej.

 

– Tata? Tato, mama mó­wi­ła, żebym z Tobą nie roz… . ―> – Tata? Tato, mama mó­wi­ła, żebym z tobą nie roz

Po wie­lo­krop­ku nie sta­wia się krop­ki.

 

– Krzy­siek, pro­szę Cię, nie dzwoń do nas. ―> – Krzy­siek, pro­szę cię, nie dzwoń do nas.

 

– Nie­dłu­go wy­jeż­dżamy­, nie­ste­ty nie mogę ci po­wie­dzieć gdzie do­kład­nie. ―> – Nie­dłu­go wy­jeż­dżamy­, nie­ste­ty nie mogę ci po­wie­dzieć dokąd do­kład­nie.

 

Czy cały czas je­steś w te­ra­pii? ―> Co to zna­czy być w te­ra­pii?

Te­ra­pia to le­cze­nie, a chyba nie mówi się, że ktoś jest w le­cze­niu, tylko na le­cze­niu, dla­te­go pro­po­nu­ję: Czy cały czas je­steś na te­ra­pii?

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Reg, tak na szyb­ko: dzię­ki za ko­men­tarz i wska­za­nie uste­rek. Jutro zajmę się ko­rek­tą i od­nio­sę sze­rzej do Two­ich uwag. Po­zdra­wiam Ci­chy0

Reg, czy­tam sobie Twoje uwagi do po­dusz­ki, bar­dzo to lubię. Z jed­nym bym po­po­le­mi­zo­wa­ła – ostat­nim. Tak się mówi, to ro­dzaj slan­gu, skró­tu, “je­steś w te­ra­pii “. Może dzie­je się tak z uwagi na ciąg, dłu­gość, pro­ces. 

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Może, Asy­lum, ale pierw­szy raz spo­tka­łam się z takim ter­mi­nem i zu­peł­nie mi się on nie po­do­ba. Wszak te­ra­pia to le­cze­nie. Długa bywa te­ra­pia, dłu­gie bywa le­cze­nie nie­któ­rych scho­rzeń, a nikt nie powie, że jest w le­cze­niu. Powie ra­czej, że jest w trak­cie le­cze­nia. I tak samo widzę te­ra­pię.

Przy­pusz­czam, że Krzy­siek, jest al­ko­ho­li­kiem i dla­te­go żona pyta go o te­ra­pię. Wiem także, że to dia­log, w któ­rym do­pusz­cza się pewne od­stęp­stwa od norm ję­zy­ko­wych, ale nie wiem dla­cze­go żona używa oso­bli­we­go po­to­cy­zmu, za­miast za­py­tać – Czy cały czas uczest­ni­czysz w te­ra­pii? Lub: Czy cały czas cho­dzisz na te­ra­pię?

Do­pusz­czam też moż­li­wość, że forma użyta w opo­wia­da­niu jest po­praw­na, a ja wy­dzi­wiam, bo jej nie zna­łam.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

My­śla­łam dzi­siaj o tym, o czym na­pi­sa­łaś.

Moje po­niż­sze dy­wa­ga­cje są śro­do­wi­sko­we i nie mają pre­ten­sji do li­te­rac­ko­ści i po­praw­no­ści. Jest to bar­dziej od­zwier­cie­dla­nie rze­czy­wi­sto­ści.

“Je­stem, jest w trak­cie te­ra­pii” to okre­śle­nie for­mal­ne. Py­ta­nie: “Czy cały czas uczest­ni­czysz w te­ra­pii?” – jest dalej for­mal­ne, jeśli mówi to żona, przy­ja­ciół­ka ko­chan­ka, bli­ska osoba z ukry­tą nutką pre­ten­sji, ob­wi­nia­nia, obawy – masz się le­czyć, czy to ro­bisz?. Z kolei: “Cho­dzisz na te­ra­pię” – dużo lep­sze.

W na­szym, coraz bar­dziej spsy­cho­lo­gi­zo­wa­nym (psy­cho­te­ra­peu­tycz­nym spo­łe­czeń­stwie, przy czym pol­skie po­wo­li takim też się staje) za­czy­na po­ja­wiać się kon­struk­cja “bycia w czymś”, ozna­cza­ją­ce za­nu­rze­nie w nim, ak­tyw­ny udział w pro­ce­sie le­cze­nia. Uczest­ni­czyć można też bier­nie, przez “w” pod­kre­śla się ak­tyw­ność i za­in­te­re­so­wa­nie nim.

Bar­dzo cie­ka­wą rzecz po­ru­szy­łaś, masz rację – to jest dziw­ne. Gdy­bym miała dalej po­spe­ku­lo­wać to  w wy­ra­że­niu –  “w te­ra­pii” za­szy­ty jest udział i od­po­wie­dzial­ność pa­cjen­ta/klien­ta/pod­opiecz­ne­go, że wy­mie­nię grupy pod­sta­wo­we wraz z na­zew­nic­twem. 

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Asy­lum, cał­kiem moż­li­we, że tylko je widzę spra­wę w ten spo­sób i wcale nie mam racji. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Oj, nie, “wy­chwy­ci­łaś” tę rzecz w ję­zy­ku, tę psy­cho­lo­gi­za­cję. To się dzie­je. Nic na to po­ra­dzić nie można, ale trend, jak można było się tego spo­dzie­wać, mu­siał zna­leźć swoje od­bi­cie w ję­zy­ku. Cho­lip­ciuś, to sub­tel­ny przy­kład, ale w punkt.

Strasz­nie zmie­nia się tryb, rytm na­sze­go życia. Na inny. Z jed­nej stro­ny ta­blet­ki na wszyst­ko, z dru­giej te­ra­pia, która też ma na­pra­wić, naj­le­piej naj­krót­sza. Obie­cu­je, jeśli się za­an­ga­żu­jesz. A czy w grun­cie rze­czy jest to za­an­ga­żo­wa­nie. I tu za­czy­na się ciem­ność, sza­rość.  Py­ta­nie też po co, do czego mamy dążyć w ozdro­wie­niu? Kim jest osoba zdro­wa, a kim chora? Cho­dzi mi o kry­te­ria. 

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Speł­nie­nie pod­sta­wo­we­go za­ło­że­nia – fan­ta­stycz­ny śro­dek trans­por­tu – dla mnie nie za bar­dzo. War­sza­wa, choć fajny sa­mo­chód, jakoś nie widzi mi się jako spe­cjal­nie fan­ta­stycz­na. A do­da­tek do auta w po­sta­ci kłam­czusz­ki nie jest dla mnie wy­star­cza­ją­cym po­wo­dem do uzna­nia środ­ka lo­ko­mo­cji. 

Losy Krzysz­to­fa ja­wi­ły mi się jako ma­ja­ki na ja­kimś haju. Może i jest w tym kilka cie­ka­wych ele­men­tów i prze­my­śleń, ale jako ca­łość ra­czej nie za­pad­nie mi w pa­mię­ci.

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

@Reg, 

 

Dzię­ku­ję za Twoje ko­men­ta­rze raz jesz­cze. Cie­szę się, że do­brze Ci się czy­ta­ło moje opo­wia­da­nie. 

Dzię­ki za wska­za­nie błę­dów. Po­pra­wi­łem je. 

 

Celem au­to­ra było po­zo­sta­wie­nie czy­tel­ni­ka z py­ta­nia­mi, do­ty­czą­cy­mi dal­szych losów bo­ha­te­rów opo­wia­da­nia.

 

Co do zwro­tu “je­steś w te­ra­pii”, jest to okre­śle­nie z mowy po­tocz­nej (sły­sza­łem to kil­ku­krot­nie). Wy­da­je mi się, że była żona może tak mówić do by­łe­go męża :) 

 

@Śnią­ca, 

 

Dzię­ku­ję za Twój ko­men­tarz. 

 

Po­zdra­wiam

Ci­chy0

Cie­szę się, Ci­chy0, że uzna­łeś uwagi za przy­dat­ne. ;)

A co do zwro­tu być w te­ra­pii, już po­wie­dzia­łam, co o nim myślę. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Tak, Reg, kon­struk­tyw­na kry­ty­ka za­wsze mile wi­dzia­na.

ci­chy0, Za­wszeć jakaś szpi­lecz­ka być musi, nie­praw­daż. :)

reg, tak na­praw­dę sama nie wiem. Bujam po­mię­dzy prze­szłym i te­raź­niej­szym, cza­sem. Tu, aku­rat ak­cep­tu­ję, pew­nie dla­te­go, że mi bli­skie i w dia­lo­gu. Jed­nak dalej jest to slang, skrót i zmia­na, któ­rej chyba nie ak­cep­tu­ję, kiedy do mnie do­cie­ra, co za sobą nie­sie. 

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Asu­lum, po­nie­kąd ro­zu­miem Twoje roz­ter­ki, skoro czu­jesz się roz­ko­ły­sa­na po­mię­dzy cza­sa­mi. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Cie­szę się z ro­zu­mie­nia, reg;)

Te roz­ter­ki to moje prze­kleń­stwo, a jed­no­cze­śnie fraj­da, bo jak bez nich żyć, kiedy ze wszyst­kich zna­ków na nie­bie i ziemi wy­ni­ka, że nie­fal­sy­fi­ko­wal­ne. Cza­sa­mi za­sta­na­wiam się, czy to jakiś gen, przy­pa­dłość. I to nie jest tak, żem nie­de­cy­zyj­na, w nie­któ­rych spra­wach idzie to mi­giem, ale w tych naj­waż­niej­szych (z mo­je­go punk­tu wi­dze­nia)  jest za­wsze wa­ha­nie i za­wie­sze­nie. 

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

W po­dej­mo­wa­niu naj­waż­niej­szych de­cy­zji wa­ha­nie i nie­pew­ność są nie do prze­ce­nie­nia.

Asy­lum, czy my tu przy­pad­kiem nie upra­wia­my of­fto­pu?

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Oj, chyba tak, czyli zni­ka­my;) ale tak, czy tak dzię­ku­ję za od­po­wiedź. 

ci­chy0, wy­ba­czysz?

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

@A­sy­lum, 

 

Te wszel­kie roz­ter­ki, o któ­rych wspo­mi­nasz to tzw. dia­log we­wnętrz­ny, który świad­czy o roz­wi­nię­tej in­te­li­gen­cji i, co za tym idzie, mo­ral­no­ści. Pro­blem za­czy­na się robić, je­że­li dys­ku­sja z samym sobą wy­my­ka się spod kon­tro­li pro­du­cen­ta głów­ne­go tych­że wąt­pli­wo­ści, czyli mózgu.

We­dług nie­któ­rych teo­rii zła, brak pro­wa­dze­nia ta­kiej dys­pu­ty we­wnętrz­nej, którą to, co po­nie­któ­rzy zwą jakże prze­wrot­nie, my­śle­niem, jest jedną z przy­czyn roz­wo­ju ciem­nej stro­ny ludz­kiej na­tu­ry i braku oporu przed złem. 

Ergo: zło = brak my­śle­nia, zło =/= byt ab­so­lut­ny.

 

Za­iste, nie­złą sobie tu dro­gie Panie ucię­ły po­ga­węd­kę, pod Sigyn.

Ze­zwa­lam na jej kon­ty­nu­ację, jed­na­ko­woż nie będę pła­kał po jej za­koń­cze­niu ;) 

 

Po­zdra­wiam

Ci­chy0 

 

Hi, hi:), znamy to znamy! Mózg, nie­ste­ty w po­rząd­ku, lecz są gra­ni­ce i dalej ani rusz. Dla mnie to, ta ja­śniej­sza stro­na ludz­ko­ści i kon­kret­ne­go eg­zem­pla­rza tejże, zna­czy że myśli. Faj­nie, że my­śli­my  po­dob­nie, za­wszeć to wspie­ra. :) Kon­ty­nu­acji nie bę­dzie, al­bo­wiem woda jest gra­ni­cą gra­nic.

Zdaję sobie spra­wę, że może piszę enig­ma­tycz­nie i bez sensu, ale tak mam, przy­naj­mniej “tu i teraz”,  kie­dyś, gdy do­ro­snę, bądź na­uczę się ina­czej zro­bię to w od­mien­ny spo­sób, lep­szy.

Pzd srd,

a

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Wra­cam z ko­men­ta­rzem ju­ror­skim.

 

Tekst byłby cał­kiem udany, gdyby nie pro­por­cje kom­po­zy­cyj­ne. Sta­now­czo za dużo czasu po­świę­co­ne jest na wstęp­ne stu­dium bo­ha­te­ra, jego braku ta­len­tu i jego ob­se­sji. Za to kiedy przy­cho­dzi co do czego i trze­ba roz­krę­cić akcję, bra­ku­je li­mi­tu– a za­koń­cze­nie wy­da­je się przy­spie­szo­ne i w za­sa­dzie nie­uza­sad­nio­ne. Do­ce­niam na­to­miast po­mysł na starą war­sza­wę (i chyba bę­dą­cą jej ema­na­cją Sigyn) jako Muzę.

ninedin.home.blog

Hej Ni­ne­din, dzię­ku­ję za ko­men­tarz. Celna uwaga a pro­pos kom­po­zy­cji. Rze­czy­wi­ście mo­gła­by być lep­sza. Krzy­siek był uta­len­to­wa­ny, ale nie­speł­nio­ny, jak wielu uta­len­to­wa­nych ludzi.

Hmmm. Jest jakiś po­mysł. Nie sza­leń­czo ory­gi­nal­ny, ale OK.

Nie ro­zu­miem, dla­cze­go Leon był po­czyt­nym pi­sa­rzem, a bo­ha­te­ra ta sama muza spro­wa­dzi­ła na złą drogę i zrzu­ci­ła z mostu.

Też mia­łam wra­że­nie za­chwia­nej kom­po­zy­cji. Naj­pierw długo opo­wia­dasz o sto­sun­ku Krzyś­ka do pi­sar­stwa, pró­bu­jesz mi wmó­wić, że to rów­nież mój sto­su­nek (wcale nie). A potem oka­zu­je się, że te li­te­rac­kie cią­go­ty wcale nie miały zna­cze­nia. Więc po co po­świę­cać im tyle miej­sca?

Dla­cze­go masz krop­ki w pod­ty­tu­łach?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Hej Fin­klo, Dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny. Hmm.. o czym­że ja my­śla­łem pi­sząc to opo­wia­da­nie – cięż­ko zde­fi­nio­wać. Z kom­po­zy­cją pełna zgoda, ale co tam – czemu nie bawić się nią trosz­kę. 

 

Co do kro­pek to nie wiem, czemu tam są. Nie po­win­no ich być? 

 

PS Prze­pra­szam za to, że późno od­pi­su­je :(

 

Po­zdra­wiam

Ci­chy0

Nie po­win­no. Kro­pek na końcu (pod)ty­tu­łów nie sta­wia­my.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nowa Fantastyka