- Opowiadanie: szymonzoo - OBÓZ - jest już czytelne cz.2

OBÓZ - jest już czytelne cz.2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

OBÓZ - jest już czytelne cz.2

Andy i Phil ciągnący za sobą Grega ruszyli do pokoju z instrumentami. Powoli zaczynali rozumieć się bez słów. Nie wiarygodne jak nagłe zmiany w życiu zbliżają do siebie ludzi, pomyśła Lisa paytrząc na chłopaków. Także i teraz Andy i Phil przytaknęli sobie bez słowa. Thomasa w pokoju nie było, James go porwał, albo już zabił w jeden z wielu błyskotliwych pomysłów, jak ten z zabiciem Judy.

Lisa zabrała dokumenty Jamesa z biurka i kazała się wszystkim wynieść z tego domu w cholerę. Ruszyli więc do drzwi, ale były zaryglowane od zewnątrz. (Zgadnijcie przez kogo.)

– Co tym razem? – powiedział poirytowany Phil do Rose szarpiącej się z klamką.

– Ani drgną! – odpowiedziała dziewczyna.

Andy i Phil kazali odsunąć się wszystkim od „gównianych drzwi, bo zamierzają je rozjebać w drzazgi". Uderzyli w nie raz, potem drugi. Nic to nie dało. Usłyszeli za to słaby głos Thomasa, jakby dopiero co się obudził, albo… miał zaraz umrzeć.

– Nie wydostaniecie się tędy. Zostałem przybity do futryny… Przepraszam.

– Co? – zaskowyczał Greg.

– Thomas! Trzymaj się idziemy po ciebie! – powiedział Andy myśląc ile jeszcze razy będzie musiał to dziś powtórzyć.

Spomiędzy desek przybitych na podłodze zaczęły unosić się kłęby dymu. Podłoga stawała się coraz gorętsza, a pozostali przy życiu nie mieli pojęcia, że cała stołówka, wraz z oddzieloną przez wydawkę kuchnią stoją w płomieniach. Dzieciaki wróciły do sypialni, z której mieli się przedostać balkonem na dach. Cholernie ryzykowne akrobacje, ale siedzenie w tym domu nikomu się nie widziało. Całe zadanie poszło im dość sprawnie. Stawali na barierce balkonu , po czym przy pomocy pozostałych podciągali się kolejno na dach. Niektórzy podtrzymywali się wiszącej Judy. Biedna dziewczyna była tak przerażona w czasie śmierci, że oczy wychodziły jej z orbit, a żaba w jej ustach w ciąż kumkała próbując wydostać się z trupa. Ostatni wchodził Phil. Przed nim weszła Lisa, która teraz z Gregiem podawała rękę chłopakowi na dole. Stojąc na szerokim balkonie to zadanie nie wydawało się takie trudne, ale kiedy Phil dotknął nogą barierki, serce załomotało mu, jakby próbowało wyskoczyć z piersi. Phil był już w połowie drogi, kiedy wybuch w kuchni butli z gazem o mały włos nie zrzucił całej trójki na ziemię.

– KURWA MAĆ! – wrzasnął Phil, w tym samym momencie, gdy Rose i Andy przytrzymali Lisę i Grega. W końcu chłopak wylądował na dachu napchany adrenaliną, jak świnia kaszą na weselu jego wujka. Na szczęście chłopak zgubił tylko jednego trampka i osmolił sobie nogawkę.

– Ja pierdole. – skwitował Phil siedząc na dachu z czerwonej blachy. Jeżeli przeżyje tą noc, pójdzie do kościoła pierwszy raz od stuleci i się wyspowiada ze wszystkich grzechów, a trochę tego jest.

– Co to do cholery było? – spytał Greg. Był wcale nie mniej zasapany od Phila.

– Marshall podpalił kuchnię. – Powiedział Andy przechodząc na drugą stronę dachu w kształcie odwróconego V. – Jeżeli się nie pośpieszymy stanie się z nami to samo co z Thomasem. – Powiedział chłopak wskazując przyjaciołom szczątki kogoś, kto jeszcze pięć minut temu był jego kumplem.

Przed chwilą Thomas wrzeszczał z bólu, kiedy płomienie obejmowały jego stopy. Tuż po wybuchu słychać było jedynie skwierczenie starego drewna, a ciało chłopaka leżało wszędzie, nawet na drzewach wzdłuż alei prowadzącej od wjazdu na stanicę, przez kwaterę oboźnego i stołówkę do pola pełnego krwawych szczątek ludzi. Cała piątka jeszcze żywych dzieciaków stała na skraju dachu przez chwile nie mogąc dojść do siebie. Czuli, że za kilka minut ich ciała pożegnają się z duszami i nie mają na to praktycznie żadnego wpływu. Mogą umrzeć teraz w ten sam sposób co Samanta, albo za chwilę męcząc się przed śmiercią tak jak Thomas. Nic innego już nie mogą zrobić. All hope is gone – jak śpiewa Corey Taylor.

Coś nagle upadło za plecami przyjaciół i poturlało się do stup Lisy. Dziewczyna odwróciła się, spojrzała w dół i instynktownie odskoczyła do tyłu. Gdyby nie szybka reakcja Grega, Lisa leżałaby na ziemi z połamanym kręgosłupem. Greg chyba po raz pierwszy się na coś przydał, co rozpaliło w nim nowego ducha walki. Właściwie to chyba jedynego ducha jakiego w sobie kiedykolwiek posiadał. Od początku tej masakry zamierzał przeżyć po to, aby rozgłaszać własną odwagę, bystrość i fantazję, jaką się posłużył do rozwalenia tego kutasa Jamesa. Rzecz jasna większość jego pomysłów była, albo totalną bzdurą, albo przywłaszczoną sobie zasługą kogoś innego. Teraz miał prawdziwy dowód swej heroicznej postawy. Uratował życie swojego dowódcy. Jedyne co teraz trapiło Grega to, to ,że Lisa musi przeżyć ten syf i rozgłosić wieść o swoim wybawcy.

Greg obejrzał się na to coś, przez co Lisa tak się wystraszyła, dzięki czemu sam o mało nie wypadł za dach. Pieprzona ciekawość! W miejscu gdzie stała przed chwilą Lisa leżała ludzka głowa z krutkimi, spalonymi włosami, spomiędzy których unosił się smród stopionej skóry. Po poliku spływała tęczówka w kolorze metalu, a pod nią była żuchwa wbita w nos. To coś kiedyś było Thomasem! Nie zwracając uwagi na krzyki przyjaciół, Greg kopnął głowę jak najdalej potrafił, mając nadzieję, że to powstrzyma drżenie ciała. – Mam już serdecznie dość wszystkiego, wynośmy się stąd zanim dach się zawali. – wycedził Phil. Gdy wszyscy ruszyli Greg przepuścił przed sobą Lise. Trzeba ją teraz ochraniać, tylko jak się Marshall zjawi to się jemu pierwszemu oberwie, bo idzie na końcu…

 

 

– Idzie mi szybciej niż myślałem. – powiedział sam do siebie James Marshall popijając wino z Ameryki Południowej, które z nalazł w kuchni. (Przecież coś takiego nie może się zmarnować, trza to wypić!) Morderca stał kilka metrów od ogromnego ogniska. Musiał dbać o swoje nowe ciało i nie pozwolić na żadne uszkodzenia, w końcu miał w nim wysiedzieć do końca świata. Gdyby nie zniszczony organizm przez fajki stałby się ósmym cudem świata – a może i tak nim był? Nieśmiertelny i niezniszczalny. Jedyne co zaczynało go martwić, to problem ze starzeniem się. Co jeśli obudzi się któregoś dnia w pięknym apartamencie u boku kilku lasek i okaże się że gnije? Cholera, nie może do tego dopuścić. Trzeba się dobrze zakonserwować. Więcej alkoholu i seksu!

– Gdzie teraz? – spytał Phil schodząc drabiną przykręconą do płonącego budynku.

– Proponuję do szopy – powiedziała Lisa wskazując budynek z blachy. – Jest tam jeszcze wasza kanciapa?

Chłopak wzruszył ramionami. Pierwszego dnia wybrał się z Chesterem, Frankiem i Gregiem do tej budy. Szef składał w niej drewno i różne stare śmiecie. Chłopacy skonstruowali w niej stolik z kilku desek podpartych na wiekowej kuchence. Z metalowej furtki w prążki zbudowali ławkę z jeden strony stolika i kanapę ze szmat, gąbek i połamanych krzeseł z drugiej. Było to na tyle stabilne i wytrzymałe, że zrobili tam palarnie i miejsce spotkań dla starszych obozowiczów. Mimo swoich wielu wad trzeb przyznać, że kiedy czegoś potrzebowali potrafili to zrobić samemu lepiej niż McGyver. Gdyby tylko umieli zbudować maszynę do robienia pieniędzy już dawno by tam stała, bo czasem brakowało kasy na papierosy i trzeba było się zadłużać… Grupka wciąż żywych weszła do szopy rozświetlając każdy jej kąt. Teren był czysty. Lisa rozdała po kilka kartek z teczki zatytułowanej JAMES MARSHALL .

– Szukajcie wszystkiego co może nam się przydać do zniszczenia tego faceta.

Sama wzięła grubszy plik pożółkłych kartek i natychmiast zaczęła czytać siadając obok Grega, który trzymał miejsce specjalnie dla niej. Po krótkiej chwili odezwała się Rose.

– Posłuchajcie tego – powiedziała czytając wycinek z gazety. – James Marshall przetrzymywany w więzieniu stanowym w Shawshank zostaje uniewinniony. Sędzia nie podaje przyczyny takiego wyroku. Prawdopodobnie została wpłacona kaucja wynosząca dziesięć tysięcy dolarów. Przypominamy, że Marshall został skazany za gwałt na trzynastolatce i dostał dwadzieścia lat więzienia. Do tej pory odsiedział raptem pięć lat.

– Jakim cudem ktoś z taką przeszłością został oboźnym?!- żachnął się Phil.

– Z którego roku jest ten artykuł? – spytała Lisa ignorując wcześniejsze pytanie kolegi.

– Tysiąc osiemset sześćdziesiąty trzeci.

– Jest tam gdzieś napisane ile miał wtedy lat?

– Nie ma, ale jest zdjęcie. Wygląda na nie więcej, jak trzydzieści.

– To znaczy, że w roku poprzedniej rzezi miał…

– Dokładnie pięćdziesiąt osiem lat. – dokończył za Lisę cień stojący w progu wejścia – Zostałem tutaj zatrudniony dzięki przysłudze oddanej wcześniej przyjacielowi. Oko za oko, przysługa za przysługę. Myślę, że opowiadali wam dziadkowie jak to kiedyś było… Wiodłem sobie spokojne życie dopóki ten idiota nie stanął mi na drodze i zaczął rozpowiadać bzdury o moich upodobaniach względem młodszych. Tak się złożyło, że znaliśmy się już wcześniej i to dość dobrze. On był urodzonym klawiszem i donosicielem. Kiedy byłem w więzieniu co dzień dostawałem od niego kilka batów, ale przyszedł czas na zmiany. Teraz to ja byłem ponad nim i chciałem się zemścić. On zniszczył moje życie, ja zniszczyłem jego.

– Zabiłeś cały obóz!

– Chciałem tylko udowodnić, że nie jestem pedofilem i zostałem niewinnie oskarżony.

– Co za pojebaniec oczyszcza się z winy zabijając z pięćdziesiąt dzieciaków, nie licząc opiekunów!- powiedział Phil wskazując swój wycinek z gazety.

– Za dużo wypiłem, a kiedy poszedłem do obozu tamtego komendanta-klawisza i posmakowałem krwi nie umiałem się powstrzymać. Nawet nie wiecie co więzienie robi z ludźmi.

– Pieprzysz! Co tu znów robisz?

– Odkupuję swoje winy – powiedział cień huśtając łańcuchem, na końcu którego bujała się siekiera. – Już czas na was.

 

 

Rose stała skamieniała. Topór rósł jej w oczach z każdą chwilą. Za kilka sekund wszystko się skończy, pomyślała. Przestała rozróżniać dźwięki i obrazy. Wszystko jej się zlewało jak w przewijanym filmie na starych kasetach VHS, które oglądała kiedyś z siostrą. Już prawie czuła na sobie ciężkie uderzenie i pustkę, jaka miała po nim nastąpić. Jednak coś nagle wyrosło między nią, a bronią Jamesa Marshalla. Jakaś puszysta grzywa. Ciało osunęło się na kolana plując krwią i próbując odwrócić się plecami do swojego zabójcy.

– NIE! – jej własny krzyk wybudził Rose z transu. Przed nią klęczał Andy. Łzy ciekły mu po brodzie, a uśmiech wisiał na twarzy jak doklejony z innego obrazka. Jego usta wyszeptały jedno zdanie prosto do uszu dziewczyny:

– Kocham cię, Rose. – Andy zaczął padać na twarz. Miał w żołądku dziurę na wylot, w której spokojnie zmieścił by się grejpfrut, ale był szczęśliwy jak jeszcze nigdy. Poświęcił za kogoś życie, został bohaterem. To było jego marzenie – jak był mały modlił się o to, żeby zostać superbohaterem takim jak spider-man czy superman. Pewnie jak wielu dzieciaków, ale jego prośba została w końcu wysłuchana, a to się nie zdarza codziennie. W dodatku osobą, którą ocalił była Rose. Jego Rose. Jego ukryta miłość. W końcu się przed nią otworzył. Kiedy leciał w dół ona się chyba uśmiechnęła. Nie był pewien. Ktoś go przytrzymał nad samą ziemią i odwrócił twarzą ku niebu. Nie wiedział kto, już teraz nic nie wiedział. Zapomniał kim jest. Wiedział jedynie, że pozostało mu coś jeszcze do zrobienia. Musi to powiedzieć. – Kocham… Na zawsze.

 

 

Andy Glan umarł Sad but True – było ostatnią piosenką jaką usłyszał.

– Głupi gnojek. Popsuł mi szyki. – powiedział Marshall zadowolony ze swojego przedstawienia. Miał teraz rozpuszczone włosy, co przy delikatnym wietrze dawało więcej srogości jego postaci. – No trudno, będziesz ostatnia.

Morderca po raz kolejny zamachnął się siekierą, tym razem na Grega. Chłopakowi udało się zrobić unik, bo w kierunku Jamesa leciała już siekiera, którą kiedyś dzierżył Andy. Rose z wielkim cierpieniem w oczach i nienawiścią na ustach stała teraz pośrodku bitwy. Już nikt nie będzie musiał jej bronić. Nigdy! Andy zrobił to dwa razy i o całe dwa za dużo. Czas spłacić dług.

Wielka kłoda przeleciała koło żeber mordercy, po jej drugiej stronie stał Phil prężąc się z całych sił. Trzeba zabić drania! To przez niego zginęli moi najbliżsi! Phil czuł jak z każdą chwilą ogrania go coraz większa złość. Julia, Frank, Joe nie żyją już od kilki godzin zabici przez pierdolonego ducha sprzed ponad stu lat. Nie ma mowy, żeby padła tu kolejna ofiara o ile nie będzie nią sam James jebany Marshall. Lisa wyjęła pistolet i zaczęła strzelać do upiornej postaci stojącej naprzeciwko niej. Miała teraz tylko jeden cel, osłaniać wszystkich, którzy przeżyli. Nawet za cenę własnego życia. Greg stał w niedużej odległości od Lisy. Musiał jej pilnować. Ona nie może zginąć, bo musi opowiedzieć wszystkim o nim – najdzielniejszym z dzielnych – Gregu. James Marshall zaczynał być zakłopotany. Te dzieciaki z coraz większym impetem go atakowały. Mimo kilku dziur w żołądku wyrządzonych przez tą sukę z pistoletem nie czuł bólu, krew się lała, a on nie czuł bólu! Jednak, cholera. James musiał zniknąć na jakiś czas i zatamować krwotoki. To ciało powoli przestaje produkować nowe krwinki, a bez nich nawet będąc nieśmiertelnym umrze. Krew w nim zakrzepnie i przestanie dostarczać tlen, bez którego umrze. Bądźmy szczerzy. James nie jest jakimś pieprzonym wampirem, a jedynie duchem. On sam zaczął to pojmować. Chyba trochę za późno. Wampiry chociaż żywią się krwią, a on? Cokolwiek zje to nawet tego wysrać nie może, bo mu wnętrzności przestały działać. Marshall może chlać wódę, ale to go ani ziębi ani parzy nawet się nie upije! James schwycił za kłodę trzymaną przez bruneta przyciągnął go do siebie, chciał go wziąć jako zakładnika, ale tak robią tylko ci zdesperowani, którzy nie widzą już innej drogi ucieczki, szukają sobie żywych tarcz, a on przecież był nieśmiertelny! No kurwa był niezwyciężony! Nim się zastanowił ta młoda dziwka co ją gnojek osłonił odrąbała mu trzy środkowe palce w prawej ręce. Cholera! Złapał ją drugą ręką pozwalając by topór zawisł na łańcuchu, który sobie przygwoździł do pleców za pomocą zagiętych gwoździ (dzięki czemu mógł manipulować długością łańcucha). Już miał tą sukę wgnieść w ziemię, gdy ta starsza, chyba siostra, odstrzeliła Marshallowi żuchwę, on wyrzucił tę młodą w powietrze i uciekł.

 

 

Rose przeleciała kawałek w powietrzu i wylądowała prosto na Gregu. Pozostała dwójka nie goniła mordercy.

– On sam wróci. – powiedziała Lisa ocierając pot z czoła. – Teraz musimy się dowiedzieć jak go zniszczyć.

– Wszyscy cali? – spytał Phil podchodząc do zniszczonego w czasie walki „stołu". Pozostali pokiwali głowami.

– Wszyscy prócz Andy' iego. – zachlipała Rose, oczy miała czerwone od łez. Podeszła do ciała przyjaciela i obróciła go twarzą do siebie, tak żeby mogła spojrzeć w jego wciąż żywe oczy, nie były wywrócone do góry. Patrzył prosto na nią i się uśmiechały. Zresztą nie tylko oczy. Usta też były wykrzywione w uśmiechu, to nie był skurcz, ani nic takiego, tylko prawdziwy uśmiech szczęśliwego człowieka. Mimo wszystko wyglądało to przerażająco. Jak klaun z jej dziecięcych koszmarów, a jak się dodało do tego dziurę w żołądku to już w ogóle chłopak przerażał.

Rose westchnęła uspokajając się nieco. Będzie jeszcze miała czas na płacz. Podniosła kilka kartek z ziemi, usiadła w kącie i zaczęła je czytać oświetlając litery czołówką, którą miała przy sobie od czasu, kiedy rzuciła się na szyję Andy'iego. Gdy ją zobaczył wydawał się bardzo szczęśliwy i… Nie czas teraz o tym myśleć. Teraz trzeba się zemścić na Marshallu. Cała czwórka milczała przez dobre pięć minut pogrążona w lekturze. Żadne z nich nie spuszczało czujności i kątem oka co chwila zerkali na wielką dziurę służącą za wejście do tej metalowej puszki, w której siedzieli, kiedy odezwał się Phil.

– Mam coś! Alexander Anson odciął głowę J. Marshallowi, a następnie ją spalił i rozrzucił prochy na cztery strony świata, jeżdżąc koleją wybudowaną rok po tragedii, która miała miejsce w tej stanicy. Matka Alexandra została tutaj zabita przez Jamesa. W późniejszych latach chłopak został maszynistą, a to miejsce było jednym z jego przystanków w czasie podroży. – skończył czytać chłopak starannie napisaną notatkę lekko pochyloną w prawo. – Podobno napisał to jeden z późniejszych oboźnych, z którymi się Anson zaprzyjaźnił.

– To oczywiste. Musiał wiedzieć wszystko co tutaj się dzieje na wypadek, gdyby Marshall powrócił. Tylko,że wtedy facet był żywy i odcięcie głowy wystarczyło, żeby go zabić. – skomentowała Lisa, a reszta spojrzała na nią nie pewnie.

– Widzieliście, kiedy do niego strzelałam nawet się nie wzruszył. A trafiłam na pewno. Jak byłyśmy z Rose małe tata nas zabierał na strzelnicę, dzięki czemu potrafię ustrzelić chyba wszystko z każdej odległości.

Lisa mówiła prawdę, ich ojciec był wysoko postawionym policjantem i kiedy dziewczynki wracały ze szkoły spędzały na strzelnicy po trzy, cztery godziny dziennie bawiąc się w strzelanie do celu pod opieką kilku młodych sierżantów. Od tamtej pory dziewczyna zajmowała czołowe miejsca w konkursach strzeleckich.

– Tak! A kiedy ja mu odrąbałam palce w ogóle nie zareagował na ból, był tylko wściekły że mu przeszkodziłam.

– Czyli, że niby mamy go poćwiartować i spalić? – powiedział rozbawiony Greg. Nikt się nie zaśmiał. Zamiast tego Phil odpowiedział całkiem poważnie.

– Na to wygląda.

– No dobra tylko się upewniałem. – Powiedział zrezygnowany Greg – Jak chcecie to zrobić?

– W tych zapiskach jest, że Alexander miał zaledwie dziewięć lat, gdy to się stało. Skoro komuś tak młodemu się udało to dlaczego nie nam? – powiedziała Rose.

Może dlatego, że jako jedyny który przeżył pozwolił sobie przypisać zasługi innych? Pomyślał Greg.

– Zastanawia mnie co tutaj robiła jego matka.

– Prawdopodobnie była kucharką. Chłopak szybko stracił ojca, a mamusia musiała jakoś zarabiać – odpowiedziała siostrze Lisa.

– Więc po śmierci matki został sam? – pytał nie dowierzając Phil.

– Nie wiem, tylko przypuszczam. – powiedziała Lisa, po czym dodała jakby natchniona – Zupełnie sam. Bez rodziny i przyjaciół.

Wszyscy zamilkli na chwilę, żeby przetrawić te informacje. Ośmiolatek, pół sierota wychowany przez matkę. W czasach kiedy pojęcie feminizmu dopiero się rodziło zabił masowego mordercę. Historia wręcz niemożliwa, nawet jak na tandetny horror napisany przez jakiegoś znudzonego gówniarza – a jednak taka była rzeczywistość. Chyba tylko prawdziwa miłość przerodzona w ból mogłaby dokonać tego co zrobił Alexander Anson. Miłość taka, jak syna do matki, czy chłopaka do dziewczyny pomyślała Rose. Spojrzała na pozostałych. W ich twarzach rodziła się ta sama myśl.

 

 

– Zostało ich już tylko czterech i aż czterech. – mówił sam do siebie James. Choć do świtu miał jeszcze dwie godziny, nagle zaczęło się jemu cholernie śpieszyć. Załatał dziury w swoim ciele tamponami, które znalazł w łazience, a tam gdzie jeszcze przed chwilą były palce teraz sterczały noże – finki. Poprawił łańcuch na plecach i sprawdził dwoma ocalałymi palcami, czy może wciąż regulować jego długość. Wszystko działało. Zapalił papierosa i ruszył wykończyć gówniarzy. – Czas na wielki finał!

 

 

o duża polana odgrodzona z trzech stron drzewami. Na lewo od Phila, który miał przed sobą część bez drzewną z polem namiotowym i masztem, na którym wciąż wisiał Dylan, rozciągał się las przed którym był płot z furtką. Chłopak kiedyś widział jak jeleń przeszedł przez bramkę i zaczaił się przy namiotach szukając jedzenia. Zwierzak wyskrobał jakieś resztki, które dzieciaki wyrzucają za naimiot, bo im nie smakują i pognał spowrotem do lasu. Księżyc pozwolił ocalałym widzieć niemal tak wyraźnie jak za dnia. Była pełnia. Każdy z przyjaciół dzierżył jakąś broń, z tych które wydzieliła im Lisa, gdy byli w kadrówce i które zabrali martwym członkom swojej ekipy. Latarki zostawili w baraku, gdzie Lisa po raz kolejny przeładowała broń. Napięcie rosło z każdą chwilą. Phil i Greg palili papierosy, Lisa odmówiła ze względu na nie wiedzącą o nałogu siostry Rose. Nie chciała psuć małej dobrego mniemania o sobie przed samą śmiercią. Żadne z nich nie było pewne czy przeżyje do rana. Wiedzieli tylko, że James Marshall musi umrzeć i to bez dwóch zdań. Cholera! Gdyby mieli tylko inne wyjście na pewno by je wykożystali! Niestety to nie była jakaś pieprzona gra z poziomami trudności. Tu od początku wszystko było HARD i kropka. Marshall w końcu wynurzył się z pomiędzy drzew. W jego twarzy przez chwilę odbijały się płomienie zapadającego się budynku, mężczyzna stanął dziesięć kroków przed dzieciakami z uśmiechem mówiącym macie nasrane we łbie, że chcecie ze mną walczyć. Tamci to zrozumieli i pierwsza do ataku przystąpiła Lisa wystawiając się zza Phila zaczęła strzelać do Jamesa. Tak jak myślała – nic to nie dało. Jedynie Marshall wybuchł dzikim śmiechem i zaczął rozkręcać topór popędzając go łańcuchem. Miał cholerną chętkę na świeżą krew.

 

 

– Od kogo by tu zacząć? – wypaplał. Z dziurą w miejscu żuchwy zabrzmiało to: Ok gogo ry hu hahąć?

Nie zastanawiał się długo, bo już w jego stronę biegł Phil osłaniany po obu stronach i nieco w tyle przez Rose i Grega. Chłopak miał duszę na ramieniu i z każdym postawionym krokiem zwalniał blednąc. Co ja tu do cholery robię? Powinienem się kulić gdzieś w kącie, a nie udawać ninja. Chciał się już zatrzymać, kiedy morderca stojący metr przed nim odezwał się radośnie.

– To ciebie nazywają Phil, prawda? – Ho heie nayaą il, praa? Nie czekając na odpowiedź James kontynuował. Tym razem już nawet nie ruszał językiem. W ogóle nie poruszał ustami (właściwie to tylko górną wargą mógł ruszać, bo dolnej nie miał), a wszyscy go słyszeli głośno i wyraźnie. – Spotkałem dziś pewną dziewczynę. Swoją drogą bardzo ładną. Wciąż wołała twoje imię, nawet kiedy miała oderwaną żuchwę i połamane obie nogi, tak że można było nią rzucać łapiąc za kości. Nawet wtedy zawodziła „Phil, Phil" przez chwilę jej pomagałem, bo myślałem, że to jakaś zabawa, ale w końcu przestała się do mnie odzywać. Chyba się na mnie obraziła. Więc zmiażdżyłem jej kręgosłup i poszedłem się dalej bawić.

Potwór zaczął rechotać.

– Ty kutasie pierdolony! – chłopakowi łzy napłynęły do oczu czując jak serce rozbija się o płuca. Uwierzcie mi, doprowadzenie Phila do takiego stanu było nie lada wyczynem! A James to zrobił w kilka sekund. Chłopak zamachnął się na oślep trzymaną w lewej ręce siekierą, czemu zawtórował młot trzymany w jego prawej dłoni. Grad ataków zaczął spadać w stronę ciała Marshalla, nawet go nie muskając. James w końcu pozwolił swojemu toporowi rozbić się na głowie chłopaka, jednak nim broń doleciała do celu została zablokowana przez inną siekierą, dzierżoną przez Rose. Dziewczyna odparła atak mordercy i podłożyła się pod jego nogi. Greg przez dłuższą chwilę nie wiedział co się dzieje. Staną na drodze między Philem i Jamesem i gdyby nie natychmiastowa reakcja Lisy z chłopaka zostałaby mielonka. Dziewczyna pociągnęła go za kołnierz akurat wtedy, gdy topór, młot i siekiera leciały prosto na siebie krzyżując się przy dźwięku obijajacego się o siebie kawałka metalu.

– Jesteśmy kwita – powiedziała zadyszana dziewczyna.

Greg popatrzył osłupiały na Lisę jak zajmuje jego miejsce w ataku i pokiwał głową. James w ogóle się nie męczył i atakował z coraz większą pasją. Lisa skupiona na toporze nie zauważyła wyprowadzonego na nią ciosu z drugiej ręki mordercy. Marshall zgiął te normalne palce pozostawiając gołe ostrza, celował prosto w serce dziewczyny. Na szczęście widziała to Rose. Pchnęła zaślepionego złością Phila na siostrę, ten odbił się od dziewczyny , zakręcił kółko i upadł na ziemię rozbijając sobie kość ogonową. Myśl o bolącym tyłku trochę uspokoiła chłopaka. Lisa poczuła, jak rozcinają się jej trzy długie pasy na lewym ramieniu zalewając zielony polar krwią. Dziewczyna zawyła z bólu i upuściła swoje dwa młotki. Ta walka nie miała sensu i dzieciaki coraz bardziej byli tego pewni. W ich głowach rodziło się jedno pytanie; „Jakim cudem ten Anson, do cholery to zrobił"? Greg podbiegł do chwilowo samotnie walczącej Rose. Dziewczyna z każdym krokiem coraz bardziej malała, jakby James wbijał ją w ziemie. Po prostu kompletnie nie miała już sił. Greg atakował przez jakiś czas, myśląc tylko o tym jak stąd uciec. Po chwili dołączył do niego Phil może już tak nie wrzał, ale krew wciąż w nim się gotowała. (Kurwa, no padnij w końcu!) James w ogóle nie ustępował dzieciakom, a to szedł kilka kroków do przodu, a to znów do tyłu. (Tamci już nie dają rady. Ledwo zipią – szczególnie ta najmłodsza.) Za to Marshall jako duch w ogóle się nie męczył – nie potrafił. (Czas dodać gówniarzom nieco wigoru.)

– Co z wami? Już mam was pozabijać? – odpowiedziało mu sapanie – Weźcie się do roboty! Tylu waszych rzekomych przyjaciół zginęło. Wiem, że zabawa była wyborna, ale dajcie mi jeszcze pięć minut radochy!

James mówił to z taka beztroską i wesołością, jakby naprawdę chodziło o jakąś zabawę. Rose przeszły ciarki, przed oczami miała obraz umierającego Andy'iego. „Rose, czy…" – czy…co? Myślała Rose, nie zdążyła spytać go o co chodziło tam w łazienkach, bo – „Kocham cię, Rose" – bo Andy umarł. Phil poczuł na twarzy muśnięcie włosów Juli i jej twarde piersi operające się na jego klatce. Widział oddalającą się sylwetkę dobrze zbudowanego Franka, który miał już nigdy nie wypić z nim piwa. „Phil a jeśli ktoś przeżył, jeśli ktoś przeżył?" – usłyszał chłopak głos przyjaciela – „Phil, Phil pomocy!" – to była Julia. Greg myślał o… Lisa podniosła się i spróbowała raz jeszcze wystrzelić z Glocka do tego skurwiela. Celowała w głowę. Trafiła. Głowa Marshalla z każdym pociskiem, który w nią się wbił (a były trzy strzały) wyrywała się do tyłu, ale mężczyzna nie upadł. Za to jego ataki przybrały na sile. Jak gdyby apogeum jego możliwości było niewyczerpywalne, pomyśła Lisa. Nieco zczerniały mózg ochlapał twarz Grega. Rozdygotany chłopak zatrzymał się, ciemna ciapka która zalała jego twarz, miała prześladować go do końca życia. Rose upadła. To był już koniec. Nie pomści Andy'iego. Spojrzała błagalnie na Phila, ale on też nie dawał już rady. Gdzieś za ich plecami zataczała się Lisa. Cały rękaw miała we krwi. W taki oto sposób jednej nocy zostało wybitych pięćdziesięcu obozowiczów? Rose zamknęła oczy nie próbując się nawet podnieść. Przepraszam Andy, ale zaraz do ciebie dołączę. Phil nie zauważył pędzącego w stronę jego żołądka kolana. Wszystkie wnętrzności podeszły chłopkaowi do gardła. Zgiął się w pół, a kiedy próbował się podnieść gilotyna odcieła mu pół głowy. Miska ze sporym kawałkiem mózgu upadła na ziemię, a zaraz za nią zwaliła się reszta ciała.

-Jeden do zera – zatriumfował Marshall – kurde, czy ten chłopak nie miał być ostatni?

 

 

Szef – nie będę używał jego imienia, bo podejrzewam, że nawet jego własna matka nie mówiła do niego "Adam" – właśnie wracał do domu. Był trzeźwy. Wyjątkowo trzeźwy jak na niego. Dziś był ten dzień, którego bał się od kiedy objął rolę komendanta na tej stanicy. Dzień, na który przepowiedziana była zemsta Jamesa Marshalla. Nie, żeby facet wierzył w przesądy, ale wolał dmuchać na zimne. Co roku właśnie w rocznicę śmierci Marshalla odmawiał sobie piwa. Raz nie zawsze, powtarzał kolegom. Z daleka czuł, że coś jest nie tak. Najpierw usłyszał jakiś wybuch, w końcu poczuł swąd spalenizny. Nie pamiętał, żeby dziś miało być jakieś ognisko. Poza tym jakie ognicho czuć z ponad pół kilometra? Czyżby ten sukinkot James jednak wrócił? Szef trzy razy próbował zawrócić. Ciekawość była silniejsza. W dodatku tylko on wiedział jak zabić tego drania. On i stary Anson, ale skoro w obozie są takie fajerwerki to tamten już pewnie nie żyje. Ciekawe czy to Marshall go załatwił? Bo jeśli tak to on – Szef Smith nie ma szans rozprawić się z tym potworem.

– Marshall za życia był świrem, wtedy jeszcze nie wiedziano tak do końca o co chodzi z tymi zaburzeniami mózgowymi i uznano faceta za zwykłego morderce, tak naprawdę James chciał tylko wypędzić z trzynastolatki jakieś złe duchy i te inne sprawy. – Szef o tym wszystkim wiedział, każdy oboźny, któremu przypadła ta stanica poznawał całą historię świra Marshalla na „Dzień Dobry" przez co tylko tacy kretyni jak Szef mieli odwagę tutaj pracować. Nawet żarcie było dowożone z miasta, bo miejscowi bali się legędy o Oboźnym Marshallu – Potem Jamesowi jeszcze bardziej odbiło i wykończył kupę ludu, a teraz powrócił psia kostka i coś mi się zdaje że jest bardziej pojebany niż poprzednio… Jeśli to w ogóle możliwe? Smith wciąż szedł do obozu, widział już ogromne płomienie niszczące jego mieszkanie. Szef mieszkał na terenie obozu od początku marca do końca września. Jedyne co mu tu przeszkadzało to to, że cierpiał na nudę. No przecież nie będzie ganiał za wiewiórkami jak te przedszkolaki co tu przyjeżdżają od czasu do czasu na półkolonie. Czasem bywało tak, że Szef przez pół sezonu siedział całkiem sam dłubiąc w nosie. Właśnie dlatego założył kapelę. Jeszcze nawet nie zagrali pierwszego koncertu przed prawdziwą publiką – czasem jego zespół grywał dla swoich dziewczyn, a czasem dla kumpli i ich dziewczyn – a teraz cały sprzęt poszedł w pizdu. Chłopaki nie będą zadowoleni. Sam bas kosztował pięć stówek. Myśląc o wszystkich wydatkach jakie go czekają i innych bzdurach, byle odwlec to co zaraz będzie nieuniknione Smith skręcił w gęste krzaki przed główna bramą wjazdową do obozu, na której wisiał wielki drewniany napis: OBÓZ SZCZĘŚCIA W BROOCK ROCK. Prawdziwe kurewskie szczęście, pomyślał Szef. To jest tak samo miłe i prawdomówne jak „Smacznego życzy firma udław się"! Smith poszedł parę metrów w głąb kniei, aż uderzył nogą w coś twardego. Wypowiedział pod nosem wiązankę słów zaczynających się na chu, ku, pierdol itd. i schylił się do tego czegoś o co się uderzył. Dobrze wiedział co to jest. Jego własny patent. Wielka czarna skrzynka z bronią, na którą nie miał pozwolenia i pewnie nigdy by nie dostał. Wyjął stamtąd wielką maczetę, pistolet na race i karabin samopowtarzalny Johnson M1941. Było tam uzbrojenie dla małej armii, które udało mu się zdobyć w czasie bezsennych nocy(będąc na haju i wyznając miłość maryśce, albo narąbany jak szpak po grubej imprezie) jednak tyle co wziął musiało mu wystarczyć. Szef zobaczył jak cztery osoby tłoczą się obok siebie, a w oddali idzie… Lester? Cholera co jest grane? Oboje wieczorami wypili nie jednego kielicha. Nie możliwe, żeby on był sprawcą tego zamieszania. A jednak. Jakaś brunetka, chyba Lisa zaczęła strzelać do Lestera. Może się za bardzo nie lubili, ale żeby od razu do siebie strzelać? Na Lesie nie zrobiło to najmniejszego wrażenia, facet szedł dalej. Teraz ruszył jakiś chłopak, w czarnej bluzie i spodniach hawajkach. To był Phil. Szef kilka rzy pożyłył od niego fajkę. Phil był asekurowany przez jakaś dziewczynę , której Adam nie znał i chłopaka bardzo podobnego do Phila – Grega. Gdyby nie to, że nie mieli wspólnych rodziców i chyba Greg miał ciemniejsze włosy, mogliby uchodzić za bliźniaków. Szef zdążył już się połapać w tym kto jest z kim, ruszył brzegiem obozowiska, wzdłuż płotu. Jeśli będzie miał szczęście to się schowa w cieniu drzew i nikt go nie zauważy. Byle tylko tamci wytrzymali, a w odpowiednim momencie wyskoczy i zarżnie Jamesa.

 

 

Szef czuł z każdym krokiem, jak jego gacie wypełniają się strachem. Ja mam tam podejść? Miał dwa wyjścia; spieprzyć i do końca życia bać się że za rogiem czeka na niego świr, który chce go zarżnąć, czy może zabić tego palanta dopóki zajęty jest dzieciakami. Zaszedł Jamesa od tyłu i wystrzelił do niego serią z karabinu. Marshall obrócił się wkurwiony nienażarty i jednym prostym uderzeniem topora przeciął oboźnego na pół. Nim bezwładne ciało upadło wylały się z niego flaki. To już był koniec dla pozostałych. Po nim skoszona została cała reszta i Marshall zaniósł się głośnym śmiechem. Zanim wstało słońce wrony wydzobały już jedną trzecią ciała Smitha. Ta wizja nie spodobała się Szefowi. Widział już dwie nieudane próby zastrzelenia tego potwora. Ten ktoś kto był w ciele Lestera musiał być nieśmiertelny! Smith zbliżał się powoli do oprawcy. „On mnie zabije, on mnie zabije" mówił sam do siebie. Brakowało mu jeszcze z pięć metrów. Kurwa co ja tu robię? To pytanie zadawał sobie nie tylko Szef, ale i Phil, który zobaczył cień faceta w dredach w momencie, kiedy jego czaszka została rozcięta w poprzek i Rose, która była następna w kolejce i cała reszta czekająca na śmierć jak na coś oczywistego. James nie zamierzał ich zawieść. Chyba było mu nieco przykro, że to już koniec zabawy. Choć z drugiej strony niedługo zostanie z niego zdjęty urok i będzie mógł pójść w świat uśmiercając wszystko co stanie mu na drodze. Nie czuł przywiązania do tego miejsca bo i po co? Tutaj tylko by się nudził jak za życia. Marshall stanął nad skuloną Rose. Żal mu było na nią patrzeć, więc czas skończyć męki ich obojga. Przyłożył do jej piersi noże i przez chwile napawał się jej przyspieszonym oddechem dziewczyny. Tyle razy wymykała się jemu z rąk, a teraz ją miał i tego wścibskiego głupka też już nie było. Teraz została sama. Bez swojego obrońcy.

– Pozdrów ode mnie Andy'iego – powiedział. Rose wstrzymała oddech. Jej szczęście się skończyło. Usłyszała jak metal rozbija kość i przecina ją, coś ciężkiego upada na ziemię. Czy tak wygląda śmierć? Właściwie nie czuła się inaczej jak w ostatnich chwilach życia, jedynie jest nieco spokojniejsza. Wszędzie jest ciemno, nic nie widać. Czy tutaj jest noc? Pyta się. Nikt jej nie odpowiada. Słyszy jakiś huk. Coś miękkiego i lepkiego na nią upadło. Nie krzyczy, jest zbyt przerażona. Czy to jest piekło? Może do świętych nie należała, ale piekło to dla niej za surowa kara. Właściwie czyściec też nie był dla niej. Więc może jest jeszcze między niebem, a ziemią. Ci u góry muszą sprawdzić gdzie się nada najlepiej. Oni teraz przypną jej łatkę, z którą będzie musiała istnieć do końca świata. Rose uznała, że powinna cicho leżeć i się nie ruszać, aż…

 

 

Szef wyczuł ten moment. James Marshall był zaabsorbowany zabiciem tej młodej szatynki. Kiedy oczy mordercy rozbłysły radośnie na myśl o prezencie jaki sobie właśnie sprawił Smith odciął mu rękę przy samym ramieniu. Potwór natychmiast się odwrócił cholernie zaskoczony. Nie zwrócił uwagi na to, że nie ma ręki. Oj nie. Był bardziej zainteresowany człowiekiem, który śmiał mu przeszkodzić w zabawie. Jednoręki mężczyzna zaatakował swojego napastnika toporem, ale ktoś za jego plecami okazał się szybszy. Lisa odcięła mu głowę. Kiedy ta suka się tu znalazła! Zakręciło Marshallem i stracił orientację. Nic nie widział, bo ten odcięty łeb upadł twarzą do dołu. Ktoś dobrał się do dziury w miejscu, gdzie powinna być głowa. Kurwa.

 

 

Na widok Lisy Szefowi rozbłysł przelotny uśmiech. Ten drań wciąż żyje trzeba dokończyć dzieła póki jest „częściowo" nieobecny. Szef wpakował pistolet na race do dziury po odciętej głowie i wystrzelił. Grad wnętrzności rozsypał się po okolicy.

 

 

– Rose już po wszystkim. – powiedziała Lisa siedząc koło siostry. Dziewczyna otworzyła oczy. Była zdumiona – żyła! Już tyle razy pogodziła się dzisiejszej nocy z tym, że umrze, że… Była nieco zawiedziona, ale kurde, żyła! Szkoda, że tego samego nie mogła powiedzieć o Andy'im i całej reszcie. – A temu co? – spytał Szef patrząc na klęczącego Grega. Chłopak był tak zszokowany, że przez długi czas po tej nocy nie mógł dojść do siebie. To co wypłynęło z Lestera, czy może Jamesa, cholera wie z kogo, ugodziło w psychikę chłopaka. Każdy zbiera jakieś rany podczas życia, nie tylko na ciele, ale także na duchu, prawda? Ważne, że się chce dalej być i nie rozdrapywać strupów. – Nie wiem. Klęczy już tak dłuższy czas. – powiedziała Lisa wzruszając ramionami. – Ej, Greg! Zamknij buzie, bo ci komary nawlatują! – krzyknął Szef do chłopaka i wszyscy, prócz Grega wybuchli śmiechem.– No to teraz mogę iść na piwo. Szef odszedł. Było już po wszystkiemu. Do następnego razu, ale to już na pewno nie za jego kadencji.

 

 

Rok po masakrze w Broock Rock Lisa, Rose i Greg byli dalej normalnymi dzieciakami. CIA czy inni federalni dopilnowali, żeby nikt się nie dowiedział o tym co tu zaszło. Całej trójce wciąż się śnią koszmary o powrocie Jamesa. Gdyby istniała nagroda dla najlepszych sióstr stulecia na pewno Lisa i Rose by ją zdobyły. Stały się sobie bliższe niż najlepsze przyjaciółki. Jedna drugiej stara się nie opuszczać, mimo tego, że Lisa jest na studiach odwiedza siostrę kilka razy w miesiącu. Rose od czasu rzezi stała się bardziej otwarta na nowych ludzi. Miała już nawet ze trzech chłopaków, ale wszyscy okazali się dupkami. Greg najbardziej ucierpiał. Ma karnet na dożywotnie wizyty u psychologa. Twierdzi, że James Marshall w nim siedzi. Szef zabronił, żeby ktokolwiek się dowiedział o tym, że był w obozie kiedy morderca szalał. Stracił przez to pracę, bo był „nieelokwentny". Nie wzruszyło go to. Gra teraz z kapelą i ma nawet kilka tras koncertowych ustalonych na najbliższy rok. Jego zespół nazywa się The Fart – może słyszeliście o nich. Grają coś co sami nazwali debilcore, a ich największy hit to Jim Marshall. Zgadnijcie kto wymyślił tekst tej piosenki… Sam zespół jest całkiem hm.. taki jak Szef. Nieokrzesany i radosny. A i coś jeszcze o gościu w dredach. Po stracie pracy chwytał się każdej roboty w mieście, bo musiał odkupić chłopakom instrumenty przez co nawet przestał pić. Schudł. Wygląda teraz jeszcze zabawniej niż za czasów błogiej nudy w stanicy. Kumple się z niego śmieją i nazywają pół-Szef. To już koniec. Zapamiętajcie tą opowieść, bo może wam się jeszcze w życiu przydać kiedy zadzwoni wasze dziecko z koloni i powie „Mamo! Pomocy!" nigdy nie wiadomo co się zdarzy za pięć minut prawda? J.G.M. P.S. Greg ma rację, ja naprawdę w nim siedzę.

Koniec

Komentarze

sry za małe zamieszanie, ale to mój pierwszy raz tutaj ;P

No cóż, każdy i każda ma swój pierwszy raz...
Natężenie emocji wydaje mi się właśnie pasujące do pierwszego razu, ale wykonanie, niestety, już nie. Bo to tak jakoś jest, że w przypadku debiutu innego rodzaju emocje potrafią wyrównać wszystko, natomiast przy debiucie pisarskim liczy się, bardzo liczy się, wykonanie...
Na widok Lisy Szefowi rozbłysł przelotny uśmiech. Ten drań wciąż żyje trzeba dokończyć dzieła póki jest „częściowo" nieobecny. Szef wpakował pistolet na race do dziury po odciętej głowie i wystrzelił. Grad wnętrzności rozsypał się po okolicy.
Gdzie Szefowi rozbłysł uśmiech? Na horyzoncie coś zaświeciło, czy w środku? Ten drań uśmiech wciąż żyje --- dokładnie to napisałeś, ponieważ zaimek odsyła do ostatniego rzeczownika. Dziura po odciętej głowie. Weź atlas anatomiczny, sprawdź, czy po odcięciu głowy powstaje / pozostaje dziura. Grad wnętrzności. Grad jest twardy, bo jest zamarzniętą wodą, ale ludzkie wnętrzności, przyznasz chyba, nie.
To dla przykładu.
Całość do przemyślenia, przekomponowania, przepisania po polsku.
Oceny nie ma, bo nie lubię sprawiać przykrości.

Dzięki za dokopanie, tego mi było trzeba ;D

Nowa Fantastyka