- Opowiadanie: MPJ 78 - Nie można zrobić bigosu bez rozbicia jaj

Nie można zrobić bigosu bez rozbicia jaj

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

thargone

Oceny

Nie można zrobić bigosu bez rozbicia jaj

– Harnaś, ja was nie pojmuje. Przeca jak Ziutek złupi tych kupców, to ostanie nowym harnasiem, a was jak nic kaze pognać prec. – Zbójnik podrapał się ogryzionym kurzym udkiem po głowie.

– Ziutek, to będzie mógł mówić o szczęściu, jak z tego napadu ujdzie z życiem. – Człowiek zwany harnasiem wpatrywał się w ognisko.

– Łoj tam, głupoty prawita. Przeca nam nie pierwszyzna kupców łupić.

– Spytko, tłumaczyłem wam wszystkim długo i dokładnie, dlaczego my nie powinniśmy robić napadów po tej stronie rzeki.

– Harnaś, ja wiem, co my tu łobozujem w Bimbonii, a łupilim do tego razu w Almarii. Ino Ziutek ma racje, że tera bimbońskie kupce jadom z cięnzkimi sakiewkami na wielki targ, almarskie zaś prowadzom łowiecki i woły. Lepiej łupić złoto i srebro niźli łowiecki. Niby trochę prawdę prawita, ze Bimbońcyki kupiom łowiecki i Almarcyki złoto dostanom, ale suce syny ło nas wiedzom i raz bedom się pilonowali, dwa pewnie dukaty wydadzom na zelazo i sól, co na targ statkami psypłynie. Nic nam po stabach zelaza.

– Spytko, a co lepsze, mniejszy łup zdobyć, ale przeżyć, czy próbować większy posiąść i głową zapłacić? – Harnaś popatrzył na swego rozmówcę, niczym belfer na wyjąkowo tępego żaka.

– Harnaś, wy znowu o tych tam sakapiorach?

– Zbójowaliśmy kawał czasu, zakon nas nie szuka, bo wie, że napadamy na ziemiach księcia Filipa Pustosakwego, który im jest wrogi. Jak napadniemy w Bimbonii, gdzie zakapiorzy porządku pilnują, to się za nas wezmą. Pewny jesteś, że chcesz tego?

– Coś tam niby i słusnie prawita, ale to tak jak z tom kapłankom Ledo, cośmy jom przy okazji z kupieckiej karawany wzioneli. Dziołcha pikna kielo cud, i dupcata, i cycata – Zbójnik kością narysował w powietrzu sylwetkę branki. – Kazden jeden by kcioł tom Jagienki mnieć, a wy nie dajeta.

– Toż tłumaczę, że nam nie warto ani z bogami, ani kapłanami zadzierać. Wzięliście ją bez mojej wiedzy. Może się uda za nią okup wziąć, ale tylko wtedy jak ją oddamy nietkniętą.

– Łoj tam głupoty gadacie. Toz wsystkie wiedzom, co ledowe słuski chuci się łoddajom i chentne som, ze hej. – Zbójnik wyraźnie się rozmarzył.

– Tak, ale tylko cztery razy do roku, latem w noc Kupały, zimą na gody, wiosną na Jaryły i jesienią na dożynki. Resztę roku żyją w przykładnej czystości.

– Moze i to prawda, ale wy na tym stratne jesteśta, bo chłopy semzom i jakeśta nie kcieli Bimbońcyków łupić, to Ziutka posuchali.

 

Odgłos szybkiego biegu sprawił, że zbójnicy przerwali rozmowę, sięgając po broń. Do obozowiska wpadł młody Gwizdołek, który miał wartę trzymać.

– Harnaś, jakieś zbrojne na nas idom.

– Co?

– Łod pocontku wąwozu. Kilku naszych na powrozie majom.

– Ci zbrojni, na szaro są ubrani?

– Skondeśta wiedzieli? – Gwizdołek popatrzył na swego wodza, sądząc przez chwilę, iż harnaś oprócz wielu informacji o swej przeszłości ukrył jasnowidzenie.

– Psiakrew! Tak Zuiutek napad poprowadził, że zakapiorzy naszych zgarnęli. Łapcie jedzenie, manierki i uciekamy!

– Ale kcie? Toz my w wąwozie.

– No i…

– Łod wylotu sakapiory idom.

– Więc uciekniemy w drugą stronę.

– Harnaś tamoj Góry Pseklente.

– I dobrze, może dzięki temu pościg nam odpuści.

– Nie wyzyjem tamoj, słe ucapi i ubije.

– Weźmiemy kapłankę to pomoże. Zresztą jakie by te złe nie było, to pal za napady gorszy.

 

Informacja o palu podziałała na wyobraźnię na Spytka i Gwizdołka. W trzy pacierze stanęli przy harnasiu uzbrojeni i z sakwami. Jagience brakowało chęci do współpracy, toteż zastosowano wobec niej stare sprawdzone metody perswazji. Spytko starannie związał jej ręce, a Gwizdołek, strasząc nożem, obiecał długą i bolesną śmierć, gdyby próbowała uciec. Grupa ruszyła wąwozem w stronę gór. Kwadrans później do opuszczonego obozowiska weszli akolici patriarchy Romana.

– Cicho wszędzie, pusto wszędzie – mruknął ich dowódca.

– Bracie preceptorze, wygląda na to, że zbójnicy uciekli stąd dosłownie przed chwilą. – Jeden z zakapiorów wskazał na kociołek z zupą zawieszony nad ogniskiem.

– Odprowadźcie naszych… – przerwał, by się zastanowić – przewodników.

– Powiesić ich?

– Obiecaliśmy im, że ich nie zabijemy.

– Rozumiem, oddamy księciu de Bombidur i on ich. – Zakonnik przciągnał palcem po szyi. 

– Jeśli taka wola Daćboga. Grunt, że nasz zakon dotrzyma słowa. – Perceptor gestem przyzwał do siebie innego zakapiora, który miał błękitne naszywki na szatach.

– Służę pomocą, bracie.

– Telepatusie, czemu nie zastaliśmy tu nikogo?

– Wybacz, ale to może być trochę moja wina. Jak zapewne wiesz, harnaś tej bandy był kiedyś naszym almarskim akolitą. Po zdradzie Filipa Pustosakwego nie wrócił do zakonu.

– Rozumiem jednak, że to on poinformował nas o terminie i miejscu napadu.

– To prawda, jednak ostrzegłem go, że jeśli nie zdyscyplinuje swoich zbójców, to zakon może nie być dla niego aż tak wyrozumiały jak dotychczas.

– Możesz z nim nawiązać kontakt?

– Niestety, musiał wkroczyć na teren Gór Przeklętych, tam moje zdolności zawodzą.

– Szkoda. Jego działalność bardzo nam pomagała, a z ziemi skażonej elfią magią pewnie już nie wróci.

– Kto wie, jeśli Daćbog będzie dla niego łaskawy. – Brat telepatus mówił to bez specjalnego przekonania.

 

Harnaś prowadził swą grupkę wąwozem w głąb Gór Przeklętych. Liczył, że nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie go tu ścigać. Sam też nie zamierzał zapuszczać się zbyt daleko na teren skażony pradawną magią. Jego prawdziwym celem było możliwie szybkie opuszczenie niebezpiecznego obszaru i dostanie się na wielki targ. Wolał jednak nie spotykać się z zakapiorami, toteż musiał nadłożyć drogi. Już kilkakrotnie zapuszczał się w te rejony, by ukryć swoją część łupów. Dzięki tym rekonesansom wiedział, iż trzy godziny drogi od obozowiska jest w wąwozie wąska ścieżka, którą można wejść na zbocze. Tym prostym sposobem udałoby się ominąć zakapiorów, którzy jak mniemał powinni jakiś czas czatować na niego u wylotu wąwozu w zbójeckim obozowisku. Droga, którą teraz przemierzał wraz z towarzyszami, była wyjątkowo ponura. Na skażonej magią ziemi nie było żadnych roślin, nie pojawiały się tu także zwierzęta. Nienaturalną ciszę przełamywał jedynie chrzęst kamieni pod nogami maszerujących. Coś wisiało w powietrzu, więc harnaś zaczął nucić modlitwy tworzące wokół pole ochronne. W końcu dotarł do początku ścieżki pozwalającej opuścić wąwóz.

– Tędy dostaniemy się na górę – rzucił krótko.

– Chyba oszaleliście, jeśli liczycie na to, że dam radę się wspinać – odrzekła kapłanka wskazując wzrokiem związane ręce.

– Rozwiążemy cię.

– To niewiele zmieni. Nie jestem kozicą, nie umiem się wspinać, po ścieżkach tak wąskich, że ledwie stopę da się na nich postawić. Spadnę i się zabiję, jak nic.

– Paniusiu, wy nie denerwujta mnie, bo nozem popiescę. – Spytko sięgnął po kozik.

– Spokojnie. Gwizdołek, wejdziesz pierwszy. Na górze jeden koniec sznura przywiążesz do jakiegoś solidnego kamienia, a drugi spuścisz na dół. Obwiążemy brankę i będziesz asekurował jej wejście – zakomenderował harnaś.

– Niby co robił? – Gwizdołek podrapał się po głowie.

– Pilnował, by nie spadła i karku nie skręciła.

– A to, ło to chodziło. Biere zemienie i migiem wchodzem.

 

Młody zbójnik szybko dotarł na górę, ale zamiast wykonać polecenie zaczął wymachiwać rękami,  jakby z kimś walczył. Chwilę później stracił równowagę, potknął się i spadł na dół, roztrzaskując głowę na kamieniach.

– Harnaś ja jus chyba wole ten pal. Tamoj złe musi siedzi i jako nic duse z nas wyrwie. – Spytko sięgnął po zawieszony na piersi talizman.

– Może tam po prostu było gniazdo os? – Harnaś nie wierzył w to, ale starał się uspokoić zbójnika.

– Albo to był efekt tego, że przestałeś nucić modlitwy i znikła bariera ochronna. – Jagienka drżała lekko ze strachu.

– Idziemy dalej wąwozem, aż znajdziemy bezpieczniejszą drogę na górę. Od tej pory, na zmianę, przez godzinę ja tworzę pole ochronne, a potem ty. – Wskazał kapłankę – Spytko, rozwiąż ją.

– Harnaś, a moze jednak wrócim?

– Wierz mi, to co spotkało Gwizdołka, to pieszczota w porównaniu ze śmiercią na palu. Ruszamy.

 

Im głębiej zapuszczali się w wąwóz, tym stawał on się dziwniejszy. Ściany były tu zupełnie gładkie, skała pod stopami sprawiała wrażenie drogi wykonanej z jednego kamienia bez spoin i szczelin. Bariera tworzona przez harnasia i kapłankę co jakiś czas rozjarzała się, jakby coś niematerialnego próbowało ją sforsować. Niekiedy wydawało się, że przed podróżnymi jest zakręt, lecz gdy pole ochronne dotykało ściany, ta rozpływała się odkrywając przejście na wprost. Pod wieczór doszli do miejsca, w którym wąwóz rozszerzył się, przechodząc w kotlinę. Kiedyś był ogród, sad a może las, coś jednak sprawiło, że z drzew zostały jedynie skamieniałe, lub zwęglone pnie. Na drodze przed nimi coś leżało. Gdy podeszli bliżej, okazał się, że jest to wysuszony szkielet trzymający w resztkach ręki zaśniedziały miecz z brązu i obleczonym w elegancko zdobiony napierśnik z tego metalu.

– Harnaś, wiejma z tego pseklentego mniejsca. – Spytko nie ważył się podnieść głosu.

– Po nocy wracać. Chyba oszalałeś – mruknęła kapłanka.

– Ten rycez pewno tes tak dumał i teraz ino kościamy strasy.

– Przejmij ochronę – Harnaś skinął na Jagienkę. – Ten tu zginął bardzo dawno temu.

– A skund to wieta?

– W świątyni Arsare Guerra elfiego boga wojny, widziałem identyczny napierśnik i miecz. Kapłani mówili, że ponad półtora tysiąca lat temu legendarny Ognisty Kruk złożył go tam jako wotum.

– Ale ten tu moze tyko znalas starom sbroje?

– Wątpię.

– Tos wszystko marnieje i rdzom się kryje a łone tu lezom jakby nigdy nic.

– Leżą, bo tu jest sucho. Magia tak skaziła tę ziemię, że bogowie nie dają jej deszczu więc zabici w pradawnej walce leżą tam gdzie polegli.

– A cemu ich nie pochowali?

– Tego nie wiem. Zresztą nieważne. Wejdziemy trochę głębiej w tę kotlinę, przenocujemy, a rano postaramy się znaleźć jakieś wyjście.

 

Im bliżej centrum kotliny, tym więcej było śladów walki sprzed wieków. Tu i tam walały się resztki porzuconej broni, gdzieniegdzie wśród skamieniałych drzew widać było przebitych gałęziami, zawieszonych na drzewach wojowników. Niekiedy trafiali na pancerze nadtopione ze zwęglonymi szczątkami użytkowników, które wskazywały, iż potraktowano ich olbrzymimi temperaturami. Oprócz ciał w chronionych blachami z brązu pojawiały się też inne, w zbrojach przypominających rybią łuskę, wykonanych z kawałków skóry gotowanej w wosku, lub nasączanej żywicami. Środek kotliny zajmowały ruiny willi. Harnaś oglądając to wszystko doszedł do wniosku, że „brązowi” atakowali „skórzanych”. Obie strony musiały też używać magii.

– Zatrzymamy się w tych ruinach.

– Harnaś, a nie boita siem ze te nieboscyki nocom wstanom i nas zabijom? – Spytko miał co do lokalizacji noclegu wątpliwości.

– Nie wstaną. Nie widzę tu nikogo w strojach z naszych czasów. Na wszelki wypadek na zmianę z kapłanką będziemy trzymać warty.

 

Zmrok zapadł nadspodziewanie szybko. Noc nie obudziła upiorów, nic nie próbowało forsować ochronnej bariery. Jagienka jednak bała się coraz bardziej, bynajmniej nie zabitych tu przed wiekami elfów, ani przeklętej magii, tylko harnasia. Jeszcze w obozowisku zauważyła, że nie to wieśniak, który wpadł na pomysł, łatwego zarobku. Przypuszczała wówczas, że być może to jakiś zubożały szlachcic, na co wskazywał język i maniery. Teraz nie miała wątpliwości, że to musiał być członek Zakonu Akolitów Patriarchy Romana. Skoro zaś uciekał przed innymi zakapiorami w budzące strach Góry Przeklęte, to chce trwale zerwać więzi z dawnym życiem. Ciężkie sakwy, które niósł, były prawdopodobnie pełne złota i srebra, toteż mogły dać mu szansę na realizację tego planu. Logiczną konkluzją było, iż gdy znajdą się w bezpieczniejszym miejscu, to po prostu pozbędzie się świadków, którzy mogliby naprowadzić innych akolitów na jego ślad. Nie chciała umierać, co więc robić? Zabicie go nie wchodziło w grę. Samodzielnie nie byłaby w stanie opuścić tego przeklętego miejsca. Los Gwizdołka był przestrogą. Może trzeba harnasia uwieść? Ledo pomoże i jakoś to będzie.

 

Rankiem w ruinach dał się słyszeć szum wody w fontannie. Było to o tyle dziwne, że jeszcze wieczorem żadnej wody w kotlinie nie było. Kapłankę obudził ten dźwięk. Zanim zdążyła zadać jakiekolwiek pytanie, harnaś gestem nakazał jej milczenie. Sam ze Spytkiem przykleili się do ścian dzierżąc oręż w rękach. Wtem od fontanny dało się usłyszeć rozmowę.

– Nie cierpię tego miejsca. Po co znowu mnie tu posłali – narzekał mężczyzna.

– Alarm ostrzegł, że mamy tu gdzieś intruza – odrzekła kobieta.

– To nie mógł być żaden mag, wyczułbym go. Każdy inny unika tych okolic.

– Sprawdzimy, a gdy znajdziemy, wyślemy, gdzie trzeba.

– He, he, he…

Elf ze sztyletem wpadł do pomieszczenia. Natychmiast rzucił się na harnasia. Źle trafił, bo zakapior zbił jego cios tarczą i wyprowadził pchnięcie. Miecz z plaśnięciem przeszedł przez ciało i wyszedł plecami. Drugi elf miał jeszcze mniej szczęścia. Ledwie wpadł do pomieszczenia, a trafił go w czoło rzucony przez Spytka toporek.

– No proszę, tropiciele wreszcie coś znaleźli.

– To do roboty.

Płonące kule uderzyły w ściany. Nad ruinami zawisł lewitujący elfi mag. Spytko oberwał niemal natychmiast, ognisty pocisk trafił go w plecy. Wokół posypały się złote monety zaszyte w zbójnicki pas. Kapłanka rzuciła się do ucieczki, ścigana ognistymi kulami. By złapać oddech, schroniła się za potężną kolumną z białego szkła. Prześladowca jakby od niechcenia uderzył raz jeszcze. Filar zatrząsł się i gdzieś tam z góry spadła obok Jagienki kula z brązu, która pękła i ze środka wypadło srebrne jajko. Lewitujący elf znalazł się naprzeciwko dziewczyny tworząc kulę ognia. Kapłanka w akcie desperacji złapała jajo, którym zamierzała rzucić w prześladowcę. W tym momencie czas gwałtownie zwolnił, zaś w głębi jej umysłu pojawiło się pytanie, zadane głosem dziecka.

– Z kim mam przyjemność?

– Jagienka z Lipic, kapłanka Ledo.

– Jesteś przyjacielem?

– Jestem w tarapatach. Jakiś mag usiłuje mnie spalić.

– Czuję go, to elf. Mogę ci pomóc, o ile zrobisz mi trochę miejsca.

– Nie bardzo rozumiem?

– Dasz mi dostęp do swego ciała, a ja cię uratuję, podzielę się mocą, dam władzę.

– To nie najlepszy czas na pytanie, ale kim jesteś?

– Frederica Constanca ap Quadro Montea, silna wolą, mająca porachunki z tymi, którzy na ciebie polują.

– Jak mam cię wpuścić, połknąć srebrne jajko?

– Nie trzeba, po prostu, wyraź życzenie, bym weszła, to wystarczy.

– Wejdź.

 

Świat wokół znów przyspieszył. Mag cisnął ogniem w Jagienkę, ale ta niedbałym gestem odbiła żar. Wymówiła słowa, których znaczenia nie znała, a lewitujący czarodziej spadł niczym przejrzała gruszka. Kolejny, drobny gest dłonią i jego kręgosłup trzasnął jak trzcina. Pewna siebie ruszyła w stronę skąd ciągle dobiegały odgłosy walki. Harnaś walczył z trzema zbrojnymi, oraz elfią magiczką. Jagienka uznała, że czas kończyć, pstryknęła palcami, a jeden z elfów roztrzaskał się o ścianę niczym przejrzały pomidor. Drugi na chwilkę stracił koncentrację, co wystarczyło harnasiowi by ciąć go samym końcem miecza w szyję. Trzeci rzucił się z szablą w stronę kapłanki, ale wystarczyło kiwnięcie palcem, by szerokim łukiem wyleciał w stronę skamieniałych drzew. Elfia magiczka zaatakowała ogniem, lodem, i błyskawicami. Jagienka każdy z tych ataków odbiła bez wysiłku. Zacisnęła dłoń, a elfka mimo, chociaż próbowała się wyrwać, znalazła się o trzy kroki przed nią.

– Daruję ci życiem. W zamian masz powiadomić tych starych sukinsynów z nandelara'i, że stłukło się jajko i Czerwona Róża zrobi bigos z ich kapuścianych łbów.

Elfce nie trzeba było tego dwa razy powtarzać i natychmiast uciekła do portalu przy fontannie. Harnaś stał oparty o miecz i spoglądał na tę scenę z nieskrywaną rezygnacją.

– Czemu tak na mnie patrzysz rycerzu?

– Zastanawiam się,  jak duże będę miał problemy – rzekł szczerze.

– A to dlaczego?

– Jagienka nie miała powodów, by mnie specjalnie lubić, a ty…

– Dzielimy jej ciało, w każdym razie na jakiś czas. Nie musisz się jednak martwić, o ile zgodzisz się mi służyć.

– Tego się obawiałem. Pani, jestem do twych usług. – Harnaś ukląkł na jedno kolano i skłonił głowę.

– Czynię cię moim sługą. – Wyciągnęła rękę z pierścieniem, który ucałował. – Od tej pory zwiesz się Negro Maure ap Thal. Teraz zaś pomożesz mi w znalezieniu kilku drobiazgów niezbędnych do bigosu, który zamierzam zrobić.

 

 

Koniec

Komentarze

MPJ-cie, usuń kropkę z tytułu!

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zrobione 

OK ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przykro mi to pisać, ale z trudem brnęłam przez opowiadanie. Zupełnie nie przypadł mi do gustu mariaż zbójników tatrzańskich z baśniowymi postaciami rodem z opowieści fantasy.

Stylizacja, moim zdaniem, okazała się fatalna i doskonale utrudniała lekturę, zwłaszcza że zdarza Ci się wrzucić od czasu do czasu całkiem współczesne słowa i zwroty.

Wykonanie, już tradycyjnie, pozostawia wiele do życzenia.

 

Psia krew! ―> Psiakrew!

 

po­dzia­ła­ła na Spyt­ka i Gwiz­doł­ka mo­ty­wu­ją­co. W trzy mi­nu­ty sta­nę­li przy har­na­siu uzbro­je­ni i z sa­kwa­mi. Ja­gien­ka nie miała tej mo­ty­wa­cji… ―> Nie brzmi to najlepiej, a i słowo do tekstu nie pasuje.

 

ko­cio­łek z zupą za­wie­szo­ny nad ogni­skiem.

– Od­pro­wadź­cie na­szych… – za­wie­sił na chwi­lę głos… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

po­tknął się i spad na dół… ―> …po­tknął się i spadł na dół

 

– Albo to był efekt ego, że… ―> Chyba miało być: – Albo to był efekt tego, że

 

Im głę­biej za­pusz­cza­li się w wąwóz, ty sta­wał… ―> Literówka.

 

– Leżą, bo to jest sucho. ―> Literówka.

 

Magia ska­zi­ła tak zie­mię… ―> Magia ska­zi­ła tak zie­mię

 

Zresz­tą nie ważne. ―> Zresz­tą nieważne.

 

Wej­dzie­my tro­chę głę­biej w  ko­tli­nę… ―> Wej­dzie­my tro­chę głę­biej w  ko­tli­nę

 

Teraz nie miła wąt­pli­wo­ści… ―> Literówka.

 

dzier­żąc oręż w re­kach. ―> Literówka.

 

kula z brązu, która pękła i ze środ­ka wy­pa­dło srebr­ne jako. ―> Co wypadło z kuli?

Pytam, bo pijałam jako, piwo, które nie było srebrne, tylko mocne.

 

– Jak mam cie wpu­ścić… ―> Literówka.

 

od czasu do czasu do ata­ko­wa­ła go też elfia ma­gicz­ka. ―> Dwa grzybki w barszczyku.

 

Ja­gien­ka uzna­ła, że czas koń­czyć, pstryk­nę­ła pal­cem… ―> Jednym palcem pstryknąć się nie da.

 

roz­trza­skał się o ścia­nę ni­czym przej­rza­ły po­mi­dor. ―> Podejrzewam, że w czasach kiedy dzieje się Twoja opowieść, jeszcze nie znano pomidorów.

 

i spo­glą­dał na scenę… ―> …i spo­glą­dał na scenę

 

– Czemu tak na pa­trzysz ry­ce­rzu? ―> Czy to ostateczna wersja zdania?

 

– Za­sta­na­wiam się jak bar­dzo mam teraz prze­rą­ba­ne… ―> Obawiam się, że ten zwrot nie miał prawa znaleźć się w opowiadaniu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmmm. Nie powaliło. Ot, biją się, uciekają przed silniejszymi, a do wszystkiego wmieszała się magia. Raczej sztampowe fantasy. Swojscy zbójnicy trochę się wybijają z tego tła, ale bez przesady.

Z wykonaniem szału nie ma.

Babska logika rządzi!

Mniej więcej poprawiłem. Regulatorzy, w tym świecie są pomidory, tak wiem że konwencja fantazy mocno idzie w stronę średniowiecznej Europy, ale skoro jest magia, to moim zdaniem mogą być i dynie i pomidory. 

 

Finklo no cóż może to się jeszcze rozkręci ;) 

No cóż, skoro uważasz, że mag może wyczarować w masowej ilości coś, o istnieniu czego nie ma pojęcia, to… A zresztą, co mi tam, to w końcu Twoje opowiadanie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No, faktycznie trochę Ci bigos wyszedł, gdzie harnasie, a gdzie elfy. Gdybyś jeszcze wykorzystał jakieś fantastyczne, ale bardziej swojskie istoty… Tatrzańska gwara też nijak mi nie pasuje dojęzyka elfiego.

Przykro mi, ale nie zachwyciło mnie. :(

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Historia, którą przedstawiłeś, jakoś mnie nie przekonała. Za mało w niej fabuły, a za dużo chodzenia i dialogów. Przez większą część tekstu odnosiłem wrażenie, że nie ma w nim magii i elfów, a są jedynie górale. Co do samej gwary… spociłem się w trakcie czytania dialogów. Zakończenie jest dosyć ciekawe, ale jak na mój gust trochę zbyt chaotyczne.

Postaram się to i owo poogarniać ustabilizować i dorzucić więcej humoru 

 

W sumie całkiem fajne :-) 

Pomysł niezły, historia, choć nie powala świeżością, interesująca, akcja dynamiczna. Cały MPJ 78 :-) 

Fabuła skonstruowana jest tak że tekst byłby świetnym początkiem cyklu, albo pierwszym rozdziałem powieści. Nie twierdzę, ze nie broni się jako zamknięta całość, bo się broni – pobieżnie, ale wystarczajaco wprowadza czytelnika w realia, jednocześnie zawiązuje się intryga, rośnie napięcie, moment kulminacyjny z rozpierduchą i zakończenie, które w zasadzie można traktować jak zamknięte, ale daje ogrom możliwości kontynuacji. 

A jako początek czegoś większego jest nawet lepsze, bo zamiast nudzić długim wstępem do zasad rządzących światem, albo serwować historię w stylu "origin", wrzuca czytelnika w środek akcji i zmusza do poznania bohaterów, którzy jakiś etap drogi mają już za sobą, a teraz co najwyżej zaczynają nowy. I choć zarówno świat, jak i bohaterowie zarysowani są ledwie-kedwie, to jednak wystarczająco, bym zamiast zagubienia czuł zainteresowanie. Tu, muszę przyznać, zrobiłeś dobrą robotę. 

O samym świecie na razie nic konkretnego (ani też specjalnie pozytywnego) do powiedzenia nie mam. Póki co wydaje się być pójsciem na łatwiznę. Taki jednogarnkowy, fastfood-fantasy; bierzemy kilka elementów (najlepiej tak różnych, jak tylko możliwe) z autentycznej historii, z legend i innych, generycznych światów fantasy, wrzucamy do kotła, mieszamy i voila! Oryginalne uniwersum fantasy. 

Chociaż właściwie pokazałeś tu tylko zajawkę, nie kompletną wizję świata, więc rzecz (o ile zechcesz kiedyś kontynuować) może się ciekawie rozwinąć. No i muszę przyznać, że w tej mieszance Janosika (tak, wiem że klimat zupełnie inny, ale gdy zaserwowałeś dialog mówiącego gwarą zbójnika i posługującego się poprawną polszczyzną harnasia, zobaczyłem Witolda Pyrkosza i Marka Perepeczko i już do końca nie mogłem się tego obrazu z głowy pozbyć. Sorry, sam jesteś sobie winien)… O czym to ja… Aha. W tej mieszance Janosika, słowiańskich bogów i elfich magów, rzucających wkoło fajerbolami jak w jakimś AD&D, jest jakiś błysk szaleństwa, nutka absurdu, która nadaje wszystkiemu lekko pastiszowy, niezupełnie na serio charakter (mimo, że klimat raczej mroczny) oraz powoduje, że zaczynam myśleć: "Hej, to jest trochę odjechane, może być naprawdę fajne :-)" 

Oczywiście, jako że jest to klasyczny MPJ 78, nie obyło się bez odpowiedniej ilości literówek. 

– Ziutek, to będzie mógł mówić o szczęściu, jak z tego napadu ujdzie z życiem. – Zwany harnasiem wpatrywał się w ognisko.

Tu być mi bardziej pasowało:

" – Człowiek (mężczyzna) zwany harnasiem wpatrywał się w ognisko." 

Spytko staranie związał jej ręce,

Starannie 

– Telepatusie, czemu nie zastaliśmy tu nikogo.

– Nie cierpię tego miejsca. Po co znowu mnie tu posłali. – Narzekał mężczyzna.

Generalnie wiem o co chodzi, oni używają tonu oznajmującego, choć kwestia gramatycznie zbudowana jest jak pytanie (coś stylu "dlaczego ja się dałem tak podejść.") To niby jest w porządku, ale w zapisie trudno oddać ton i akcent wypowiedzi, więc czytelnik, po tak zbudowanym zdaniu oczekuje pytania (i znaku zapytania na końcu) Kropka razi i powoduje potknięcie, nawet jeśli nie jest to błąd. 

– Szkoda. Jego działalność bardzo nam pomagał,

Pomagała. 

Na drodze przed nimi leżał jakiś kształt, który po zbliżeniu okazał się wysuszonym szkieletem trzymającym w resztkach ręki miecz z brązu i obleczonym w elegancko zdobiony pancerzu z tego metalu.

Ogólnie trochę zgrzyta mi to zdanie, ale przede wszystkim chodzi o literówkę - pancerz 

– Spytko nie wżył się podnieść głosu, jakby bał się obudzić drzemiące tu siły.

Nie ważył 

 

Dobra, telefon pada, dodaję co mam, reszta później :-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Okej, jestem! 

Niekiedy trafiali na pancerze nadtopione ze zwęglonymi szczątkami użytkowników,

Wolałbym:

"Niekiedy trafiali na nadtopione pancerze ze zwęglonymi szczątkami użytkowników" 

Ale może to tylko kwestia brzmienia i subiektywne ucho. 

W pewny momencie by zyskać chwilę oddechu schroniła się za potężną kolumną z białego szkła.

W pewnym momencie 

Wymówiła słowa, których znaczenia nie znała, a lewitujący czarodziej spadł niczym przejrzała gruszka. Drobny gest dłonią i jego kręgosłup trzasnął niczym sucha gałązka.

"Jak przejrzała gruszka", "jak sucha gałązka" – dwa identyczne porównania obok siebie kiepsko brzmią. 

pstryknęła palcami, a jeden z elfów roztrzaskał się o ścianę niczym przejrzały pomidor 

Znowu roślinne "niczym" :-) 

 – Czemu tak na patrzysz rycerzu? 

Coś tu się wysypało. 

 

Naturalnie, nie ruszałem przecinków, ale wiadomo jak jest :-) 

 

Aha, jeszcze jedno – nie jestem fanem przesadnej stylizacji, ale gwara zbójników mi nie przeszkadzała. Choć nie sądze też, był jej brak (albo użycie lekko "wiejskiej" stylizacji zamiast) tekstowi zaszkodziło. 

 

I to właściwie tyle. Tekst nie rzuca na kolana, powtarzasz też te same błędy, co zawsze – głównie dość niedbałe wykonanie i pokręconą interpunkcję. Ale jest fajny, interesujący i ma potencjał. Mam wrażenie, że jeśli sprawę odpowiednio pociagniesz, może wyjść z tego ciekawy cykl w ciekawym, nieco odjechanym uniwersum.

Dobra robota. 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

 Zwany harnasiem

Kto "zwany"? W tym kontekście może być "nazwany", "zwany" nie (don't ask).

 Łoj tam głupoty

Łoj tam, głupoty.

 Spytko tłumaczyłem wam wszystkim długo i dokładnie dlaczego

Wołacz oddzielamy: Spytko, tłumaczyłem wam wszystkim długo i dokładnie, dlaczego.

 Bimbońskie kupce

Przymiotniki od nazw geograficznych – małą literą.

 Lepiej złupić złoto i srebro niźli łowiecki.

Lepiej łupić złoto i srebro, niźli łowiecki. "Z" żech skasowała, coby bardziej po goralsku brzmiało, hej!

 Niby mata troche racyji

A co ten gorol, ucony, cy jaki? Skądyć on takie słowa zna, e?

 zelazo, i sól co na targ

Psecinek Wam się, panocku, łobsunęli: zelazo i sól, co na targ. (Dobra, koniec z tym, dalej piszę normalnie.)

 Harnaś popatrzył na swego rozmówcę.

I co mi to daje? Gdyby popatrzył na niego dopiero teraz, a wcześniej nie – to by coś znaczyło. Gdyby popatrzył w jakiś specjalny sposób – takoż. Ale tak?

 napadamy u księcia

Raczej napadamy ziemie/włości/lenna/coś w tym stylu księcia. Bo tak, to brzmi, jakby pracowali u niego.

w Bimbonii gdzie

W Bimbonii, gdzie.

 Pewny jesteś, że chcesz tego?

Znowu zabrzmiał jak amerykański film.

 narysował w powietrzy kształt sylwetki branki

Kształt to sylwetka: narysował w powietrzu sylwetkę branki.

tylko wtedy gdy ją

Tylko, jak ją oddamy. Związek przyczynowy, nie czasowy.

 chentne som ze hej

Chentne som, ze hej.

 Moze i to racyja, wy na tym stratne jesteśta

Rozdzieliłabym.

 jakeśta nie kcieli Bimbońcyków łupić to Ziutka posuchali

…Bimbońcyków łupić, to Ziutka posuchali.

 Odgłos szybkiego biegu sprawił, że zbójnicy przerwali rozmowę.

Bardzo nienaturalne, zwłaszcza na tle mocno (trochę za mocno, chwilami miałam kłopot z dojściem, o czym one zbóje gadają) stylizowanego dialogu.

 wonwozu

Hmm. Chyba już przesadziłeś.

 popatrzył na swego wodza z zaskoczeniem

Niewiele mi to mówi. Czemu się chłopak nie zacznie gapić jak cielę na malowane wrota, chociażby? Bo to zaskoczenie takie kliniczne, wszędzie można postawić, jak, za przeproszeniem, centrum handlowe.

 napad poprowadził

Poprowadzić, to chłopów mógł do bitki. To po prostu nie jest po zbójnicku.

 Harnaś tamoj

Harnaś, tamoj.

 I dobrze, może dzięki temu

Oj, ten ichni Harnaś to jakiś paniczyk z miasta. Nic w tym złego – postać jest bardziej wyrazista na tle i tak dalej – ale przydałoby się ten dialog obudować jakimś opisem, pokazać, co robi miastowy na czele zbójników.

Weźmiemy kapłankę to pomoże. Zresztą jakie by te złe nie było

Weźmiemy kapłankę, to pomoże. Zresztą, jakie by te złe nie było.

 Informacja o palu podziałała na Spytka i Gwizdołka motywująco.

Dyć kpisz, czyli o drogę pytasz? Tak nawet książę pan (który klnie szpetnie po francusku) się nie wypowiada. Na tym etapie musiałabym niewiarę powiesić chyba za poślednie ziobro.

 W trzy minuty

Według znakomitego czasomierza marki Wilhelm Tell…

 stare sprawdzone metody

Równorzędne określenia rozdzielamy (traktujemy jak wyliczenie): stare, sprawdzone metody.

 Gwizdołek strasząc nożem obiecał

Wtrącenie: Gwizdołek, strasząc nożem, obiecał.

zakonni akolici

Hmm.

 Cicho wszędzie, pusto wszędzie

Co to będzie, co to będzie! :P

 ptaszki wyfrunęły stąd dosłownie przed chwilą

A ci znowu jak Starsky i Hutch… To zgrzyta, nie pasuje do otoczenia.

 przerwał, by się zastanowić

Ciut dosłowne to. Przerwał na chwilę, starczy.

wykonał gest palcem po szyi.

Brzydkie to, i ciągnie do mętnej wody. Przejechał palcem po szyi, kropka.

 zakapiora, który miał błękitne naszywki na szatach

Źle to brzmi, skróciłabym. Ponadto (zapomniałam o tym wcześniej) "zakapior" bynajmniej nie kojarzy się z zakonnikiem. Nawet z Krzyżakami.

 Służę pomocą bracie.

Służę pomocą, bracie.

 Telepatusie, czemu nie zastaliśmy tu nikogo.

Proszę, powiedz mi, że parodiujesz Asteriksa… I na końcu pytania – pytajnik.

to może być trochę moja wina

Bardzo kolokwialne, nieprzekonujące.

 kiedyś naszym almarskim akolitą

Wybierz: naszym albo almarskim. I trochę to infodump, choć przygotowałeś mu grunt.

 musiał wkroczyć na teren Gór Przeklętych, tam moje zdolności nie działają.

Nie ma sygnału, czy co? To się nazywa deus ex machina.

działalność bardzo nam pomagał

Literówka.

 Jego prawdziwym celem było możliwie szybkie opuszczenie niebezpiecznego obszaru

Telewizyjne.

 rozliczeń z zakonem

Rozliczeń?

 trzy godziny drogi od obozowiska jest w wąwozie wąska ścieżka, którą można wejść na zbocze

Nie brzmi mi to.

 którzy jak mniemał powinni

Wtrącenie: którzy, jak mniemał, powinni. Ale w sumie możesz je wyciąć.

 Droga, którą teraz przemierzał wraz z towarzyszami była

Wtrącenie: Droga, którą teraz przemierzał wraz z towarzyszami, była.

 Wokół panowała nienaturalna cisza przełamywana jedynie chrzęstem

Skróciłabym: Nienaturalną ciszę przełamywał jedynie chrzęst.

 nucić mantrę

Mantra kojarzy się raczej indyjsko, niż janosikowsko.

do początku wypatrzonej ścieżki

"Wypatrzonej" trochę mnie tu gniecie.

 wspinać, po ścieżkach

Bez przecinka.

 się zabiję jak nic

Się zabiję, jak nic.

 Gwizdołek wejdziesz

Gwizdołek, wejdziesz.

 zaczął machać gwałtownie rękami

Zwykle od czasownika z przysłówkiem lepszy jest sam czasownik, byle jędrny.

 spadł na dół, roztrzaskując głowę na kamieniach.

Skrótowe.

Od tej pory, na zmianę przez godzinę ja tworzę pole ochronne

Od tej pory na zmianę, przez godzinę ja tworzę pole ochronne.

 Harnaś a moze

Harnaś, a moze.

 wydawało się, iż

"Iż" naprawdę nie jest w niczym lepsze od "że" a bywa gorsze.

 rozszerzył się przechodząc

Rozszerzał się, przechodząc.

 makabryczną kotlinę

Jak kotlina może być makabryczna? I dlaczego mnie o tym zapewniasz?

 Wiele wskazywało, iż tu kiedyś był ogród, sad a może las, coś jednak sprawiło, że z drzew zostały jedynie skamieniałe, lub zwęglone pnie.

Uciąć, skrócić i wyrzucić: Skamieniałe, a może zwęglone kikuty pni były wszystkim, co zostało z ogrodu, sadu, może lasu. Ja w ogóle zrobiłabym tak, żeby te pnie zobaczyli z oddali i to ich przestraszyło.

 kształt, który po zbliżeniu

Nie brzmi to dobrze.

 obleczonym w elegancko zdobiony pancerzu

Literówka (w pancerz). I co ma mi powiedzieć "brąz"? Pokaż, że to stare. Pokryj śniedzią. Albo właśnie niech będzie takie upiornie czyste i błyszczące, jakby nieznane ręce polerowały to-to na wieki wieków, amen.

 Harnaś wiejma z tego pseklentego mniejsca

Harnaś, wiejma. Twoi zbójnicy wyrażają się jak ludzie współcześni z wadą wymowy – to niedobrze. Spróbuj się w nich wczuć.

 nie wżył się

Literówka.

 jakby bał się obudzić drzemiące tu siły.

Jak ma być strasznie, to nie tłumacz.

Ten tu, zginął

Bez przecinka.

 W świątyni Arsare Guerra elfiego boga wojny, jest tego typu pancerz i miecz

Wtrącenie: Arsare Guerra, elfiego boga wojny, jest… (Typu?)

 Magia skaziła tak

Magia tak skaziła.

 bogowie nie dają jej deszczu więc zabici w pradawnej walce leżą tam gdzie

Bogowie nie dają jej deszczu, więc zabici w pradawnej walce leżą tam, gdzie.

 A cemu ich nie pochowali?

Bo nie uchował się nikt żywy – członek zakonu rycerskiego powinien o tym pomyśleć (niekoniecznie musi o tym mówić, ale pomyśli na pewno).

 Zresztą nieważne

Zresztą, nieważne.

 zawieszonych na drzewach wojowników

Znaczy się, jak? Nabitych, przewieszonych przez gałęzie, na sznurach?

 pancerze nadtopione ze zwęglonymi szczątkami użytkowników, które wskazywały, iż potraktowano ich olbrzymimi temperaturami

Nieporządne, niefantasy i przegadane: pancerze nadtopione na krawędziach, a od środka czarne od sadzy. (Jeśli straszysz, zdaj się na domyślność czytelnika.)

 ciał w chronionych blachami

"W" wyrzuć.

 gotowanej w wosku, lub nasączanej

Bez przecinka.

 kotliny zajmowały ruiny

Rym.

 Harnaś oglądając to wszystko doszedł

Wtrącenie: Harnaś, oglądając to wszystko, doszedł. I na jakiej podstawie doszedł do tego wniosku?

 nie boita siem ze

Nie boita siem, ze.

 miał co do lokalizacji noclegu wątpliwości.

Coś takiego możesz napisać tylko żartem, a nie wydaje mi się, żebyś tu żartował.

 że nie był to wieśniak, który wpadł na pomysł, łatwego zarobku

To nie wtrącenie: że to nie wieśniak, który wpadł na pomysł łatwego zarobku.

 jakiś, zubożały szlachcic

Co tu robi ten przecinek?

 Skoro zaś uciekał przed innymi zakapiorami w budzące strach Góry Przeklęte, oznaczało,

Oznaczać musi coś: skoro uciekał, to oznaczało. Ale "oznaczało" jest tu w ogóle zbędne.

 toteż mogły dać mu solidną podstawę do realizacji tego planu.

Bardzo niefantastyczne.

 Nie chciała umierać, szukała więc sposobu by przeżyć.

Nie wiem, po co nam to tłumaczysz.

 Samodzielnie nie byłaby w stanie stawiać barier przez czas niezbędny

Niefantastyczne.

 Los Gwizdołka wskazywał, co by ją czekało

Nie brzmi to dobrze. Skąd ta obsesja "wskazywania"?

 wieczorem, żadnej wody

Bez przecinka. Po co je stawiasz w takich dziwnych miejscach?

 Kapłankę obudził ten dźwięk, zanim zdążyła zadać jakiekolwiek pytanie, harnaś gestem nakazał jej milczenie.

Rozdzieliłabym, bo wychodzi na to, że zanim zadała pytanie, obudził ją dźwięk.

 przykleili się do ścian dzierżąc

Przykleili się do ścian, dzierżąc. Trochę słabe słowo, tj. mało nacechowane emocjonalnie.

wyślemy gdzie trzeba

Wyślemy, gdzie trzeba.

 Źle trafił, bo zakapior zbił jego cios tarczą, i sam wyprowadził pchniecie

Pchnięcie. Strasznie nudna ta walka. Trudno wyjaśnić, jak to poprawić, bo "szybciej i intensywniej" to nie wyjaśnienie – ale coś z tym zrobić musisz.

 w progu, trafił

Bez przecinka.

 Nad ruinami zawisł lewitujący elfi mag.

Hem? Ale jak, skąd?

 Wokół posypały się złote monety zaszyte w pas

Rozumiem, że monety były zaszyte, a potem się rozsypały, ale tego nie widać.

 Przebiegła przez parę pomieszczeń unikając

Przebiegła kilka pomieszczeń, unikając. Szybciej i intensywniej!

 W pewny momencie by zyskać chwilę oddechu schroniła się

Przyspiesz: By złapać oddech, schroniła się.

 Filar zatrząsł się i gdzieś tam z góry spadła obok Jagienki kula z brązu, która pękła

Pokaż to, skondensuj, nie omawiaj.

 Lewitujący elf znalazł się naprzeciwko dziewczyny tworząc kulę ognia.

Pokaż mi to.

 Kapłanka w akcie desperacji złapała jajo zamierzając rzucić nim w prześladowcę.

Skróć, skróć, skróć: Kapłanka złapała jajo i zamierzyła się na prześladowcę.

 Może to nie najlepszy czas na pytanie

Ano, może.

 otwarte rachunki krzywd, z tymi

Bez przecinka. I – skojarzenie nie działa na Twoją korzyść.

 po prostu, wyraź życzenie bym

Po prostu wyraź życzenie, bym.

 spadł niczym przejrzała gruszka. (…) trzasnął niczym sucha gałązka.

Dwa razy ta sama konstrukcja – to nie jest dobry pomysł.

Pewna siebie ruszyła w stronę skąd ciągle

Tam, skąd. Albo: w stronę odgłosów.

 walczył z trzema przeciwnikami, od czasu do czasu atakowała go też elfia magiczka.

To z czterema. I takie zdawkowe to "od czasu do czasu", nic tu nie widzę.

 uznała, że czas kończyć,

Po co to? Tylko spowalnia akcję.

wystarczyło harnasiowi by

Wystarczyło harnasiowi, by. Dotąd harnaś był dużą literą?

 drobny wymiatający gest dłonią

Znaczy się – jaki gest?

 Jagienka każdy z tych ataków odbiła bez wysiłku

Jeju, jak gra komputerowa.

 Skinęła przyzywająco palcem

No, nie wiem.

 elfka mimo, iż próbowała się

Chociaż próbowała, do jasnej anielki.

Daruję cię życiem

Idiom: daruję ci życie.

 Czemu tak na patrzysz rycerzu?

Zjadłeś "mnie".

 Zastanawiam się jak duże

Zastanawiam się, jak duże.

nie miała powodów by

Nie miała powodów, by.

 Czynię cię moim wasalem

Wasal i sługa to nie to samo.

 

Infodumpowe, mało przekonujące (te rozważania Jagienki – zaraz narysuje schemat uwodzenia…) Deus ex machina rządzi od początku do końca – nie mam pojęcia, dlaczego to wszystko się dzieje, dlaczego właśnie teraz i właśnie tak. Stylizacja bardzo, ale to bardzo nierówna. Co do fabuły – to jest pierwszy rozdział, więc brak wyjaśnień ujdzie, ale. Pierwszy rozdział. Fragment.

Z ostateczna oceną Janosik czeka na ciąg dalszy.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Zapowiadało się fajnie – pierwsza scena rozmowy ukazywała jakąś intrygę, konflikt, kawałek świata w tle, intrygował odmienny sposób mówienia bohaterów. No słowem, dużo fajnego na początek.

Potem, gdy pojawili się zakapiorzy, raziły mnie słowa typu “motywacja” czy “perswazja”, dialog też zdecydowanie mniej przypadł mi do gustu, wypadł w moim odczuciu sztucznie. 

Gdy nasi bohaterowie weszli w głąb wąwozu, przeniosłeś tam cały ciężar fabuły. Wątki rabunku i zakonu urwały się, pojawili się jacyś zupełnie nowi przeciwnicy i zupełnie nowa rozpierducha, zakończona w sposób mocno otwarty. To wszystko razem sprawia, że opowiadanko wydaje się wprowadzeniem do dłuższej opowieści. Patrzę na nie jednak jak na całość i w takim układzie mam wrażenie skopanej kompozycji – zaczynam czytać o czymś i nagle czytam o czymś zupełnie innym.

Mocniejsze elementy tekstu, takie, w których widać fajny potencjał, to postaci i napięcie. Fajnie intrygujesz postacią harnasia, sugerując jego interesującą przeszłość. Spytko i Gwizdołek budzą sympatię, ich strach i wątpliwości pozwalają nasycać sceny nutką konfliktu. Przy tym nie wydają się trzóchliwi, raczej rozsądni. Fajne chłopy :)

W kolejnych scenach bohaterowie pozostają w nieustannym zagrożeniu, dzięki czemu utrzymuje się napięcie. Gdyby nie to, podejrzewam, że mogłabym mieć problem z doczytaniem do końca, bo zabrakło mi tego, co zwykle sprawia, że daję się tekstowi porwać – soczystego, wyrazistego stylu. Najbardziej ucierpiały na tym według mnie sceny walki, wydały mi się drewniane i mało wyraziste. Zrozumiałam, co się działo, ale nie podziałało to na moja wyobraźnię. 

Sorki że dopiero teraz tu zajrzałem. Do poniedziałku postaram się nanieść poprawki. Za wszelkie uwagi i mrówczą pracę przy korygowaniu mojej grafomanii dziękuję 

W końcu poprawiłem. 

Tarnino dziękuje 

 

Bardzo proszę i polecam się na przyszłość :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nie porwało mnie :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka