- Opowiadanie: Leon Luppe - Imię dla kundla

Imię dla kundla

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy, Użytkownicy II, rrybak

Oceny

Imię dla kundla

IMIĘ DLA KUN­DLA

 

Z za­pi­sków Asp­ny­sa

 

Z dzie­cieństwa za­pa­mię­ta­łem sporo, acz nie wszyst­ko. Pew­nie to i le­piej. Na świat pi­sa­ne mi było przyjść prze­ci­ska­jąc się przez łono pew­nej bo­gi­ni. Póź­niej przy każ­dej oka­zji zło­śliw­cy nie omiesz­ka­li się za­śmiać, że moje na­ro­dzi­ny z prze­ci­ska­niem nie miały wiele wspól­ne­go.

– Jakby nie ten wiel­ki łeb, Gy­zes­se wy­plu­ła­by go z piczy na śpio­cha.

Takie i po­dob­ne drwi­ny pa­da­ły zwy­kle na mój widok za­miast po­wi­tań. Mio­ta­li je wszy­scy. No pra­wie wszy­scy, ja­snym było, że człon­ko­wie Chwa­leb­nej Ławy nie za­szczy­cą choć­by mruk­nię­ciem po­śled­nie­go bożka, w do­dat­ku chłyst­ka. Nawet gdyby lę­dź­wie któ­re­goś z nich na­wie­dzi­ła chuć nagła, pew­ni­kiem wy­brał­by sobie ład­niej­sze­go chłop­ca. Zna­jąc z opo­wie­ści ich wy­czy­ny, w my­ślach czę­sto dzię­ko­wa­łem matce, że nie prze­ka­za­ła mi swego po­wa­bu.

By dzię­ko­wać jej oso­bi­ście, nie mia­łem spe­cjal­nie spo­sob­no­ści. Odkąd pomnę, więk­sza część jej bo­skie­go ży­wo­ta upły­wa­ła w po­zy­cji ho­ry­zon­tal­nej. Gdy zda­rza­ło się, że od­wie­dza­łem jej pa­ła­cyk, prze­waż­nie za­sta­wa­łem ją le­żą­cą. Cza­sa­mi samą i śpią­cą, oto­czo­ną pu­sty­mi fla­sza­mi po obrzy­dli­wie słod­kim winie, czę­ściej w to­wa­rzy­stwie, na wpół przy­tom­ną, ję­czą­cą pod któ­rymś z nie­śmier­tel­nych. Kilka razy – o zgro­zo! – zda­rzy­ło się, że po­le­gi­wał na niej jakiś z tych, któ­rych ho­du­je­my. Wiele wi­dzia­łem, ale to w sam raz wo­la­łem ry­chło wy­przeć.

Nie zna­jąc ojca i nie mogąc li­czyć na wzglę­dy matki, z nudów chło­ną­łem wie­dzę. Dla sko­re­go do nauk mło­de­go boga jej źró­dła stały otwo­rem. Wię­cej niż gor­li­wie i bar­dziej, niżby na­ka­zy­wał oby­czaj, czer­pa­łem nauki z Kry­ni­cy Sen­sów. Prze­ciw­nie do zbla­zo­wa­nych boż­ków, na pewno le­piej uro­dzo­nych ode mnie, w lot sta­łem się fa­wo­ry­tem sza­no­wa­ne­go Hyp­pe­ko­na. Wśród zna­nych mi bóstw ucho­dził on za dzi­wa­dło, ale i au­to­ry­tet.

Rek­tor Hyp­pe­kon z wła­snej woli przy­brał po­stać zgrzy­bia­łe­go sta­ru­cha. Ow­szem, zda­rza­ło się to i po­zo­sta­łym bogom. Oni jed­nak do­ko­ny­wa­li ta­kich me­ta­mor­foz je­dy­nie cza­so­wo, chcąc dla wła­snych ka­pry­sów zbrzy­dzić ob­co­wa­nie płcio­we mło­dym dzie­wi­com, ako­lit­kom ich kul­tów. Hyp­pe­kon był ponad to. Nie dbał o roz­głos i cześć wśród ho­dow­la­nych. Zresz­tą wśród bogów też nie. Może tak z raz na stu­le­cie ob­ja­wiał się w jed­nej z pię­ciu wznie­sio­nych ku jego czci ka­plic(…)

 

***

 

– Wcho­dząc w jakie miej­sce, warto by ro­ze­znać prawa, które nim wła­da­ją. Choć­by te naj­waż­niej­sze – za­uwa­żył trzeź­wo Ma­ło­sol­ny. – Czy hoł­do­wać im? – za­śmiał się gbu­ro­wa­to, czyli we wła­ści­wy dla sie­bie spo­sób. – Wszyst­kich to się nie da… ni przy­swo­ić, ni prze­strze­gać.

– Cóż więc mam czy­nić? – za­py­tał ner­wo­wo Pa­ra­much.

– Sta­ra­niem się wykaż. Myśl. Mało mów i wiele słu­chaj. A jeśli cho­dzi o de­ta­le, nie tro­skaj się na­zbyt. Mnisi ci, cho­ciaż dają pozór nie wia­do­mo ja­kich mę­dr­ków, już dawno po­gu­bi­li to, co naj­pierw­sze być winno. – Ma­ło­sol­ny omiótł współ­czu­ją­cym wzro­kiem mon­stru­al­ny klasz­tor­ny bu­dy­nek. – Wi­dzisz, chłop­cze, oni po­gu­bi­li ducha.

– Ale… jak to? Nie poj­mu­ję ni w ząb! Ślę­czą na tym bez­lu­dziu całe życie, z da­le­ka od wszyst­kie­go, czym może sku­sić świat. Przy­wdzie­wa­ją cu­dacz­ne szaty, uczą się for­muł w daw­nych ję­zy­kach, ho­łu­bią księ­gi, z któ­rych co druga wię­cej warta, niż kilka wio­sek razem. Gdzie, na bogów, trud­niej zgu­bić ducha niż tu?

– W tym sęk, tutaj to jak igrasz­ka. I żebyś się nie dzi­wo­wał, gdy po­miar­ku­jesz, że ten z two­ich mi­strzów, który naj­gło­śniej opie­wa cnotę ubó­stwa, wie­czo­ra­mi, już sa­me­mu i cich­cem prze­li­cza mo­ne­ty. Takoż samo, za­pal­czy­wy piew­ca płcio­wej czy­sto­ści, znany jest wszem jako lu­bież­nik, który naj­wię­cej wsio­wych dzie­wek wy­obra­cał i to na takie podłe spo­so­by, że wy­bacz, ści­sły opis zmil­czę.

– To po kiego gada mam się pchać mię­dzy ta­kich opo­jów, li­czy­kru­pów i roz­pa­sań­ców? – Pa­ra­much nie­mal go­to­wał się od środ­ka. – Ja je­dy­nie pra­gnę wy­uczyć się fachu, żeby móc po­ślu­bić i utrzy­mać Malwę…

– O opo­jach nie wspo­mi­na­łem. – Po­now­nie ro­ze­śmiał się Ma­ło­sol­ny – Cho­ciaż tak… praw­dę rze­kłeś! Za tymi mu­ra­mi to chle­jus żłopa mo­czy­mor­dą po­ga­nia! Zresz­tą, na psa urok, pi­ja­cy to pół biedy przy nie­któ­rych ta­kich, co miast chę­do­żyć wie­śniacz­ki upa­tru­ją sobie pa­cho­la­ków. Rada na to jest jedna: sy­piaj czuj­nie i zadem do ścia­ny.

Pa­ra­much ner­wo­wo prze­łknął ślinę, a jego czoło zro­si­ło kilka kro­pel potu. Ma­ło­sol­ny, wi­dząc lęk u roz­mów­cy, pod­jął uspo­ka­ja­ją­co:

– No, ale ta­kich na prze­szło setkę jest rap­tem kilku, szyb­ko się ro­ze­znasz, który to, a który. Chwy­taj wie­dzę, póki choć okraw­ki jej tutaj osta­ły. Mni­chów też się nie bój, są tacy sami, jako inni lu­dzie. Zna­czy różni. Prze­bie­ra­ją się w pa­rad­ne fa­ta­łasz­ki, ma­wia­ją długo i za­wi­le, ale każdy z nich jest po­dob­ny do mnie czy do cie­bie. Kości i trze­wia ob­le­czo­ne skórą, i to ukry­te, nie wie­dzieć gdzie, tchnie­nie bogów. No, dobra. Czasu żal. Przy­naj­mniej mo­je­go. Łap za ko­łat­kę i do­bi­jaj się do furty, póki nie zmierz­cha!

 

***

 

O na świętych pięć sut­ków Gu­na­lu­wy! Toż to kula! Żywa kula sadła”. Pa­ra­much stał jak wryty przed okrą­głym ni­czym księ­życ w pełni ob­li­czem mni­cha. Ten nie za­szczy­cił przy­by­łe­go nawet prze­lot­nym spoj­rze­niem. Jedną dło­nią wer­to­wał opra­wio­ną w skórę księ­gę, drugą zaś pod­su­wał sobie do ust nie­do­pie­czo­ny udziec.

– Siada, no! Niech siada – za­pisz­czał po­na­gla­ją­co mnich, nie prze­ry­wa­jąc żad­nej z wy­ko­ny­wa­nych czyn­no­ści. Wy­so­ki, draż­nią­cy tembr głosu, przy­wo­dzą­cy na myśl bar­dziej pod­lot­ka, niż no­bli­we­go ka­pła­na do­peł­niał miary gro­te­ski.

Pa­ra­much nie wy­bi­ja­jąc się z odrę­twie­nia, od­ru­cho­wo speł­nił roz­kaz tłu­ścio­cha. Ten wresz­cie uniósł łeb znad księ­gi i otak­so­wał przy­by­łe­go.

– Pa­ra­much z Mru­ża­li­na, herbu Skrzy­dla­ta Stud­nia (…) pier­wo­rod­ny syn Pusz­ka i Si­to­li­cy, uro­dzo­ny czte­ry­sta i osiem wio­sen po Dru­giej Sło­nej Krzyw­dzie, je­de­na­ste­go dnia mie­sią­ca (…) – czy­tał otyły człek, ryt­micz­nie jak ma­szy­na szcze­gó­ły z ży­cio­ry­su przy­by­sza. Wy­mie­niw­szy wszyst­kie sioła, które to oprócz Mru­ża­li­na miały przy­paść Pa­ra­mu­cho­wi w spad­ku, kłap­nął księ­gą tak za­ma­szy­ście, że przy oka­zji strą­cił z blatu se­kre­ta­rzy­ka misę. Ta po­to­czy­ła się po dę­bo­wej pod­ło­dze i po krót­kich, acz in­ten­syw­nych po­dry­gach roz­pę­kła się na róż­nych roz­mia­rów sko­rup­ki.

– A, przy­droż­ny pies ją trą­cał! – rzu­cił bez­tro­sko gru­bas, chwy­ta­jąc w na­la­ną dłoń kie­lich, na dnie któ­re­go mie­ni­ły się jesz­cze reszt­ki ru­bi­no­we­go na­pit­ku. Za­mach­nął się wi­do­wi­sko­wo i po chwi­li mo­zai­ka z frag­men­tów sa­la­te­ry wzbo­ga­ci­ła się o odłam­ki ko­lej­ne­go na­czy­nia. – Praw­dę po­wia­dam ci, Pa­ra­mu­chu! Cała wa­ta­ha kun­dli, po ojcu przy­błę­dzie i su­czej maci wil­czy­cy, je­ba­ła te nędz­ne fa­jan­se, skoro bo­go­wie ze­sła­li nam do ter­mi­nu syna tak zna­mie­ni­te­go rodu.

– Nie ucho­dzi mi słu­chać tych po­chwał, panie. – Za­że­no­wa­ny Pa­ra­much z tru­dem wy­do­był z sie­bie głos. – Wszak ród mój czczę wiel­ce, a miej­sce w mym sercu ma zaraz po bo­gach, jed­na­ko pa­mię­tam, że to czyny mają za mnie prze­ma­wiać.

– O! I taki do czynu wy­ryw­ny – za­szcze­bio­tał mnich, szczy­piąc Pa­ra­mu­cha w po­li­czek. Lep­kie od smal­cu (i bo­go­wie raczą wie­dzieć od czego jesz­cze!) pa­lu­chy za­kon­ni­ka przy­pra­wi­ły chło­pa­ka o od­ruch wy­miot­ny, który ten, siłą woli le­d­wie zdo­łał zdu­sić. – Ale rację masz, mój młody przy­ja­cie­lu! Bo­go­wie nie po próż­ni­cy zo­sta­wi­li taki, a taki po­rzą­dek świa­ta, nasza rzecz go pie­lę­gno­wać. – Ton wy­po­wia­da­nych słów znie­nac­ka prze­szedł z kpiar­skie­go w nie­po­ko­ją­co men­tor­ski. – Jako twój wiel­ki ród za­czął się gdzieś w mroku dzie­jów, tak godzi się byś i ty, dążąc ku świet­no­ści za­czął od mroku!

Pa­ra­much nie ro­zu­miał, co jego roz­mów­ca miał na myśli. Pa­mię­ta­jąc po­ucze­nia Ma­ło­sol­ne­go, po­sta­no­wił od tej pory so­len­nie się ich trzy­mać.

Mało mów i wiele słu­chaj – od­bi­ja­ło mu się w gło­wie, jakby echem, nie­ste­ty chyba już po­nie­wcza­sie.

Rad nie­rad uciekł w mil­cze­nie. By do­pra­wić je nieco po­ko­rą, po­wo­li spu­ścił oczy. Na­stęp­ny ruch na­le­żał do sil­niej­sze­go.

– Psiar­nia, tak… Myślę, że za­czniesz od psiar­ni. – Słowa gru­be­go brzmia­ły pi­skli­wie i nie od­sła­nia­ły żad­nych emo­cji.

Chło­pak na pomoc z za­ka­mar­ków pa­mię­ci przy­wo­łał for­muł­kę, któ­rej skrzęt­nie wy­uczył się, po­zo­sta­jąc pod opie­ką Ma­ło­sol­ne­go.

– Niech me­lo­dia słów two­ich lo­so­wi memu ulepi kształt!

– Niech ulepi, niech ulepi – przy­tak­nął za­kon­nik, za­no­sząc się przy tym od do­no­śne­go śmie­chu. Pa­ra­mu­cho­wi prze­szło przez myśl, że po sto­kroć milej by­ło­by słu­chać roz­tro­jo­nej gęśli. – Cze­kaj no, poślę po brata Susa, za­wie­dzie cię na twe nowe wło­ści.

 

***

 

Tu sy­piał bę­dziesz. – Przy­gar­bio­ny chu­dzie­lec wska­zał od nie­chce­nia Pa­ra­mu­cho­wi bar­łóg w kącie po­nu­rej, za­grzy­bio­nej i po­zba­wio­nej otwo­rów okien­nych iz­deb­ki. – Zna­czy się, jak skoń­czysz ob­rzą­dek przy psach. Wcze­śniej ani się waż, bo po­sma­ku­jesz Pana Cier­pli­we­go.

Mło­dzie­niec nie zdą­żył nawet py­ta­ją­co spoj­rzeć na brata Susa, gdy ten wy­su­nął zza pasa wią­żą­ce­go szatę długi na ponad dwie stopy i sze­ro­ki jak mę­skie przed­ra­mię po­zła­ca­ny pręt. Pa­ra­much nie miał od­wa­gi, by przyj­rzeć mu się do­kład­niej, za­uwa­żył jed­nak, że ar­te­fakt ów po­ły­sku­je nie tylko dzię­ki zło­ce­niu. Zło­wro­gie­go ma­je­sta­tu do­peł­niał wi­ją­cy się ni­czym wąż rząd kan­cia­sto oszli­fo­wa­nych sza­fi­rów.

– Pan Cier­pli­wy wy­cho­wał już nie­jed­no po­ko­le­nie za­kon­nych psiar­czy­ków. Co by­strzej­szym nadto było go uj­rzeć, głup­si czę­sto cią­ga­li go w tany. – Brat Sus uśmiech­nął się, od­sła­nia­jąc wy­bra­ko­wa­ne uzę­bie­nie. – Za­sa­dy są pro­ste: rób swoje, a poza to, co do cie­bie na­le­ży, nosa nie wy­ty­kaj. Bo­go­wie w swej nie­zgłę­bio­nej mą­dro­ści zrzą­dzi­li, że tobie w udzia­le przy­pa­dło spra­wo­wać pie­czę nad La­wi­ną. La­wi­na jest szczen­na, za ty­dzień ma roz­wią­za­nie. Żyjmy na­dzie­ją, że bę­dzie szczę­śli­we. – Mnich ujął w garść Pana Cier­pli­we­go i zna­czą­co nim po­ma­chał.

– Niech nasza na­dzie­ja z wolą bogów w jedno zgod­ne się sple­cie – po­spiesz­nie pod­jął Pa­ra­much. – Pra­gnął­bym jed­nak, mi­strzu, pro­sić cię o bliż­sze wska­zów­ki. Jako żyję, nie dane mi było oglą­dać ta­kie­go psa.

– Pewno, że nie było ci dane. Gdzie tam wiej­skim szlach­ciu­rom do prze­świet­nych, za­kon­nych sfor? – dwo­ro­wał sobie Sus. – Jed­na­ko za na­rzę­dzia wy­star­czą ci chęci naj­szczer­sze. La­wi­na, cho­ciaż droż­sza od wszyst­kich twych wio­sek i co tam jesz­cze do­bre­go będąc dzie­dzi­cem na Mru­ża­li­nie otrzy­masz, otóż La­wi­na w samej isto­cie jest jak każde inne bydlę. Po­trze­ba jej żreć, napić się i wy­spać.

– I na­ten­czas kon­ten­ta bę­dzie?

Wyucz się szcze­kać, a sam jej za­py­tasz. Zwa­żaj su­mien­nie, by nie żarła nic nadto, co ci bra­cia z rzeź­ni dla niej przy­nio­są. I choć­by boska la­dacz­ni­ca Gy­zes­se zla­zła w te progi i wszyst­ki­mi swymi otwo­ra­mi cię ma­mi­ła, nie waż się po­ła­sić nawet na kęs!

– Jakże to?! – uniósł się Pa­ra­much. – Wy­bacz zu­chwa­łość, panie, ale nawet mo­rzo­ny gło­dem tak bym się nie ska­lał! Nie wy­nio­słość, wszak, a li­te­ra prawa bo­skie­go… – Tu za­milkł, bo mnich zna­czą­co po­kle­pał się po sza­cie w oko­li­cy miej­sca, gdzie tkwił Pan Cier­pli­wy.

– Li tylko moja to fan­ta­zja, czy przyj­dzie ci wie­cze­rzać z ludź­mi, z psami, czy z ro­ga­ci­zną. A na­uczać bę­dziesz sztu­czek po­miot La­wi­no­wy, nie brata Susa bo­żych pra­wi­deł!

Chło­pak wes­tchnął w duchu, runął ko­la­na­mi na kle­pi­sko i wy­rzu­cił na jed­nym tchu:

– Niech me­lo­dia słów two­ich lo­so­wi memu ulepi kształt!

 

***

 

– Zdaje się, naj­droż­szy Asp­ny­sie, że na dzi­siaj już ci wy­star­czy. – Stary Hyp­pe­kon z hu­kiem za­mknął książ­kę, ob­ło­żo­ną w ocie­ka­ją­cą stru­mie­nia­mi wody okład­kę.

Cho­ciaż kro­ple gęsto bry­zga­ły na oby­dwu bogów, stro­ni­ce – o dziwo – po­zo­sta­wa­ły suche. Asp­nys, mimo wie­lo­go­dzin­nych stu­diów nad księ­gą u boku Hyp­pe­ko­na, zda­wał się być cią­gle zdu­mio­ny. Sta­rzec, do­strze­gł­szy to, za­śmiał się.

– Ku­glar­stwo z tą okład­ką! Jar­marcz­ne figle, ot co! A wiesz może na co to po­trzeb­ne?

Młody bóg za­sta­na­wiał się przez dłuż­szą chwi­lę.

– Wno­szę, że to ma od­wra­cać uwagę od tego, co za­wie­ra. Żeby nie­po­wo­ła­ni, nie­god­ni nie mogli jej prze­czy­tać i objąć ro­zu­mem.

Hyp­pe­kon po­wo­li po­ki­wał głową.

– Praw­da to i nie praw­da. To i to naraz.

Asp­nys spoj­rzał na na­uczy­cie­la py­ta­ją­co, łak­nąc dal­szych wy­ja­śnień. Był pe­wien, że je otrzy­ma, ale nie od razu i nie wprost. Do­stoj­ny Hyp­pe­kon zwykł daw­ko­wać wie­dzę, tak jak medyk czyni to z le­kar­stwem.

– A cóż ta­kie­go ty sam, Asp­ny­sie, zro­zu­mia­łeś z dzi­siej­szych czy­tań?

Serce bożka ogar­nął wstyd. Pa­mię­tał jed­nak, że z Hyp­pe­ko­nem można roz­ma­wiać tylko szcze­rze.

– Nie­któ­re po­je­dyn­cze wy­ra­zy i tylko tyle – wy­krztu­sił. – Żeby być naj­bli­żej praw­dy, po­wiem: nie zro­zu­mia­łem z niej nic.

Naraz sę­dzi­wa twarz bo­skie­go pro­fe­so­ra roz­pro­mie­ni­ła się z mocą równą gwieź­dzie. Bi­ją­cy z niej blask stał się tak in­ten­syw­ny, że Asp­nys, mimo swej nad­przy­ro­dzo­nej na­tu­ry, mu­siał zmru­żyć oczy.

– Świet­nie. Zatem zro­zu­mia­łeś wszyst­ko. Wiesz już, że w „Ciek­ną­cej Księ­dze” nie ma nic god­ne­go uwagi. Beł­kot wie­rut­ny w dzi­wacz­ność przy­oble­czo­ny.

– Na darmo więc ją spi­sa­li?

– Nie. Dla tych, co zro­zu­mie­ją. Gdy ro­ze­znasz źró­dło głu­po­ty, zdo­by­wasz po­tęż­ny oręż.

– Czy ze­chcesz mi zdra­dzić, jak za­prząc go do walki, czci­god­ny Hyp­pe­ko­nie?

– Wy­staw na peł­nię świa­tła i cze­kaj. Muchy znaj­du­ją zdrój w klo­acz­nych do­łach, a głu­po­ta wsze­la­ka w gło­wach bo­skich i ludz­kich po rów­nej ob­fi­to­ści za­sia­na. Łak­nie, więc bieży do swo­ich źró­deł.

– Nie może być! – Za­pa­lił się Asp­nys. – Dziś rano wi­dzia­łem, gdy sta­łeś, czy­ta­łeś i tłu­ma­czy­łeś ja­kieś za­wi­ło­ści, a naj­świet­niej­si z Chwa­leb­nej Ławy sie­dzie­li w kręgu ni­czym za­klę­ci. I nawet Rądru, pan i wład­ca pło­ną­cych ga­zo­wych sznu­rów, nie ważył się chrząk­nąć! Pysz­na i wy­nio­sła Ju­bu­wi­ma, ta sama, co jej głowę i łono po­ra­sta­ją szcze­ro­zło­te kłaki, spi­ja­ła każde słowo, które opu­ści­ło twoje usta. Jak więc to?

– Wła­śnie tak. Głup­cy lgną do głu­po­ty łap­czy­wie, krztu­szą się nią. Nad­sta­wia­ją jej uszy, noz­drza i zady, radzi, gdy ona raczy ich po­siąść.

– Tako rze­czesz o Chwa­leb­nej Ław… – Asp­nys nie zdą­żył do­po­wie­dzieć do końca. Hyp­pe­kon z wy­mow­nym uśmie­chem przy­ło­żył palec wska­zu­ją­cy do swo­ich warg.

– Nie wszyst­ko po­trze­ba na­zy­wać. Nie wprost.

Przez chwi­lę oby­dwaj stali na­prze­ciw sie­bie w mil­cze­niu. Ciszę prze­rwał Asp­nys.

– Daruj mi śmia­łość, Hyp­pe­ko­nie, ale… – słowa z tru­dem prze­ci­ska­ły się boż­ko­wi przez gar­dło – ale rze­kłeś jesz­cze u za­ra­nia na­szych nauk, że dane mi bę­dzie ro­ze­znać, kim jest ten, który zgo­to­wał me po­czę­cie.

– I ina­czej stać się nie może, choć gdy już się sta­nie, bę­dziesz prze­kli­nał ten dzień – po­nu­ro za­wy­ro­ko­wał pro­fe­sor. – Dziś ci po­wia­dam, wy­klniesz, na czym świat stoi, go­dzi­nę wzbu­dze­nia cię do ży­wo­ta i na­urą­gasz dnio­wi, w któ­rym po­znasz imię ojca.

– Zaliż taki on zły, winny zbrod­ni, wy­stęp­ków ja­kich?

– Żadna jest jego wina. Całe jej brze­mię twoją matkę po wsze czasy kala! – za­grzmiał Hyp­pe­kon. Jego krzyk spra­wił, że ro­sną­ce nie­opo­dal dęby po­wa­li­ły się na zie­mię. Z ich koron, jak na roz­kaz, wy­fru­nę­ły gęste chma­ry ptac­twa. Wrzesz­cząc prze­raź­li­wie, długo ko­ło­wa­ły bogom ponad gło­wa­mi. Sta­ruch, wi­dząc sku­tek swo­je­go unie­sie­nia, pod­jął tym razem spo­koj­nie – Lu­dziom, czy jak to się wśród nam po­dob­nych mawia: ho­dow­la­nym, oj­ciec twój był bli­ski i skory do po­mo­cy. Był… przy­ja­cie­lem – mó­wiąc, zda­wał się ważyć każde słowo. – Tyle ci dzi­siaj znać, bo tyle udźwi­gnąć po­do­łasz.

– Nic wię­cej?

– Nic. Pier­wej, Asp­ny­sie, trze­ba ci zba­dać ko­le­je losu Pa­ra­mu­cha, dzie­dzi­ca na Mru­ża­li­nie. Z ludzi się wy­wo­dził, praw­da to, ale bogom hi­sto­rie po­wy­pla­tał. Po­słu­chaj…

 

***

 

Za wszyst­kie zwia­stu­ny wy­pi­jem naraz, do dna!

Wiecz­ne pięt­no wy­pa­lił nam przy­rod­ni brat ognia

Stru­ny szar­pał do rytmu da­le­ki krew­ny wi­chrów

W pra­sta­rej lutni zro­bio­nej z drew­na,

Drze­wa zna­ne­go tylko z mitów

 

Zło­żo­na rap­tem z pię­ciu li­ni­jek ob­rzę­do­wa pieśń pręd­ko za­pa­dła Pa­ra­mu­cho­wi w pa­mięć. Gdy legł ledwo żywy po całym dniu wy­peł­nio­nym obo­wiąz­ka­mi, w ciszy win­szo­wał sobie, że zdą­żył się jej na­uczyć. Na­za­jutrz spo­dzie­wał się eg­za­mi­nu. Był pe­wien, że ko­mi­sja, w skład któ­rej na pewno wej­dzie brat Sus, nie po­da­ru­je mu żad­ne­go błędu, czy to w in­to­na­cji, czy w tre­ści. Ba­lan­su­jąc na bło­giej gra­ni­cy jawy i snu, ock­nął się nagle.

– Budź­że się, Pa­ra­mu­chu! Chyżo! La­wi­na się szcze­ni. – Któ­ryś z za­kon­nej cze­la­dzi psiar­czy­ków, o twa­rzy usia­nej bli­zna­mi po ospie, stał nad nim, bez­li­to­śnie po­kla­sku­jąc.

– Też wy­na­la­zła sobie porę – burk­nął chło­pak i prze­cią­gle ziew­nął.

– I tako rzek­niesz bratu Su­so­wi? – Zło­śli­wie uśmiech­nął się tam­ten.

Pa­ra­much ob­rzu­cił ospo­wa­te­go po­gar­dli­wym spoj­rze­niem, ale prze­łknął prze­kleń­stwo, które ci­snę­ło mu się na usta.

Do­igrasz się kiedy, li­zo­du­pie! – prze­mknę­ło mu jesz­cze przez myśl, gdy truch­tem po­dą­żał do kojca La­wi­ny.

Zwol­nił nieco kroku, gdy do­strzegł le­go­wi­sko swo­jej pod­opiecz­nej, a wokół niego kilka przy­cup­nię­tych syl­we­tek. Nie­chyb­nie roz­po­znał wśród obec­nych za­kon­ne­go zie­la­rza, sma­ru­ją­ce­go brzuch La­wi­ny ja­kimś na­pa­rem. Do­strzegł też, że asy­sto­wał mu cze­lad­nik, ten sam, który przed chwi­lą go obu­dził.

W gro­nie ze­bra­nych za­bra­kło brata Susa. Pa­ra­much ode­tchnął z ulgą, by zaraz po­czuć jak krzep­nie mu w ży­łach krew, a czasz­kę roz­sa­dza tępy, pul­su­ją­cy ból.

– Na za­da­tek ju­trzej­szej od­pła­ty, ła­chu­dro! – Chudy mnich wy­ło­nił się jakby zni­kąd i za­czął okła­dać chło­pa­ka na oślep swym osła­wio­nym re­kwi­zy­tem. – Wa­ro­wać ci przy niej było!

– Panie, po­nie­chaj!

– A zdech­niesz pier­wej!

Zda­wa­ło się, że furia za­kon­ni­ka nie znaj­dzie kresu. Pa­ra­much wśród otrzy­my­wa­nych razów padł na kle­pi­sko. Reszt­ką sił wołał o pomoc do wszyst­kich zna­nych sobie bogów. Wkrót­ce pod­dał walkę. Ostat­nim okru­chom jaźni po­zwo­lił roz­to­pić się w pu­st­ce.

Kilka kro­ków obok na świat przy­szło sie­dem zdro­wych szcze­niąt.

 

***

 

– Każ­den bóg mnie świad­kiem – za­kli­nał się brat Dy­vnim, klasz­tor­ny medyk. – Zno­iłem się, jako mo­głem, by za­cho­wać go u ży­wo­ta. Po próż­ni­cy znać wszyst­ko, kiedy wola bogów inna.

– Albo ko­no­wał le­bie­ga – rzu­cił któ­ryś z mni­chów, wznie­ca­jąc mię­dzy zgro­ma­dzo­ny­mi salwę chi­cho­tu.

Prze­wo­dzą­cy na­ra­dzie omiótł salę kar­cą­cym wzro­kiem.

– Zwa­żaj­cie, bra­cia. Tu nie lu­pa­nar, nie szynk, a uświę­co­ne miej­sce. Zdradź nam, Dy­vni­mie, cóżeś pod­jął ku oca­le­niu brata Susa.

– Wprzó­dy po­wróz, który kark mu opi­nał, prze­sie­kłem, ują­łem bie­dacz­ka w pół i uło­ży­łem plac­kiem na pod­ło­dze. Nie dy­chał, fi­zjo­no­mię miał siną, a cie­pła­wy był ledwo co. Na osta­tek zba­da­łem, czy mu w ży­łach jesz­cze jucha tętni, ale ta też usta­ła.

– A skro­pi­łeś mu skroń ja­ki­mi esen­cja­mi?

– Na­lew­ką z ga­dzie­licz­ki na oko­wi­cie, do­pra­wio­ną pa­zu­rzym chwa­stem. – Dy­vnim bez­wied­nie, ale z bło­go­ścią ob­li­zał wargi. – Co dzień, le­d­wie za­świ­ta, wty­kam flasz­kę tego cudu za pa­zu­chę.

– Lejąc na­przód ze dwie takie w gar­dziel – prze­drzeź­niał któ­ryś z sali, tym razem na­praw­dę szep­tem.

– Ga­dzie­licz­ka na wiele przy­pa­dło­ści sku­tecz­na, ale do gra­nic na­tu­ry. Nie ma mocy wskrze­szać, darmo tru­chło na­masz­cza­łem.

– Darmo, czy nie, w szla­chet­nym za­mia­rze. Rzek­nij jesz­cze, jako się za­pa­tru­jesz na ozdro­wie­nie Pa­ra­mu­cha.

– Ee, wy­li­że się, choć Sus udat­nie po­gru­cho­tał mu gnaty. A na wie­czy­stą pa­miąt­kę na­sze­go fra­tra pra­wym okiem bę­dzie świat po­dzi­wiał. Le­we­go nie utrzy­ma­łem, wy­pły­nę­ło…

– Nie­do­brze. Stary Pusz­ko upo­mni się o sy­now­ską krzyw­dę.

– I cóż on wład­ny? – włą­czył się w dys­pu­tę sie­dzą­cy w na­roż­ni­ku sali bro­da­ty mnich. – Wiel­kie me­cy­je, pa­ni­sko na kilku wio­chach!

– Praw­da, Sa­tu­ky­ła­mie, są wśród szlach­ty znacz­niej­si, ale o har­dziej uwzię­tych da­rem­no.

– Zatem prze­ku­pić trze­ba – od­parł tam­ten.

– Pusz­ko z Mru­ża­li­na dumy krusz­cem nie zra­chu­je.

– Wszak nie o zło­cie roz­pra­wiam. – Sa­tu­ky­łam pod­niósł się i chy­trze za­tarł dło­nie. – Niech­by tak pa­ni­czy­ka ob­da­rzyć szcze­nię­ciem z la­wi­no­we­go miotu…

Ze­bra­ni, nie wy­łą­cza­jąc mni­cha, który im prze­wo­dził wy­buch­nę­li grom­kim śmie­chem. Ten, gdy re­chot wy­brzmiał do cna, siląc się na po­wa­gę pod­jął:

– La­wi­na ule­gła kun­dlo­wi, więc mie­szań­ce uro­dzi­ła. Nie dzi­wo­ta, a sucza rzecz. Brat nasz, Sus, nie upil­no­wał jej jako na­le­ża­ło, prze­to wsty­dem wie­dzio­ny, szyję opa­tu­lił sznu­rem. Serce pęka, ale rozum obej­mu­je. Rzecz to ludz­ka, na wskroś…

– Troje zaś rze­czy Świę­te­mu Klasz­to­ro­wi. Nędza, głód i zguba! – po­trzą­sa­jąc sa­kiew­ką, la­men­to­wał te­atral­nie brat-eko­nom. – Od szcze­nia­ków nie­ska­la­nej krwi, to i ki­ja­mi kup­ców nie szło opę­dzić. A to ba­ra­chło po­kun­dlo­ne…

– … zda się przed­nio na prze­bła­ga­nie Pa­ra­mu­cha – z peł­nym spo­ko­jem wszedł mu w słowo Sa­tu­ky­łam. – Zmiar­kuj­cie, czci­god­ni bra­cia, czy­liż po­bie­rał on gdzie nauki, jako psy czy­stej rasy klasz­tor­nej od in­szych od­róż­nić?

Zgro­ma­dzo­nych ogar­nę­ła nagła cisza. Więk­szość, przy­sta­jąc od razu na ten po­mysł, po­czę­ła z apro­ba­tą kiwać gło­wa­mi. Kilku w mil­cze­niu roz­trzą­sa­ło wszyst­kie za i prze­ciw, jed­nak z prze­świad­cze­niem, że de­cy­zja zo­sta­ła po­wzię­ta.

– Niech me­lo­dia słów two­ich lo­so­wi na­sze­mu ulepi kształt! – prze­wo­dzą­cy mni­chom zwró­cił się do Sa­tu­ky­ła­ma, osta­tecz­nie pie­czę­tu­jąc wynik na­ra­dy.

 

***

 

Naj­droż­szy mój Przy­ja­cie­lu!

 

Ra­do­ścią wie­dzio­ny, do­nieść Ci spie­szę, że ducha w za­ko­nie nie postra­da­łem. Zrzą­dze­niem bogów osta­ję żyw, a choć po­nio­słem na zdro­wiu nie­ja­ki uszczerbek – urazy do wi­no­waj­cy nie cho­wam. Spraw­ca mej krzyw­dy ukarał się sam i nie­chaj już Hu­ta­nuj z ase­so­ra­mi swymi po­błaż­li­wie go osą­dzą. Cie­bie zaś o jedno upra­szam – nie wspo­mnij o tych wy­pad­kach memu ojcu! Klasz­tor mi za wszyst­kie stra­ty po sto­kroć po­we­to­wał, takoż do­le­wać fra­sunku na jego siwe skro­nie, tym wię­cej się nie godzi.

Blagą zgoła by­ło­by ob­sta­wać, że mnisi jeno uczy­ni­li mi za­dość! Ka­pi­tu­ła Świę­te­go Klasz­to­ru ze szczo­dro­ści bled­szej le­d­wie we­dług bo­skiej, ob­da­rzy­ła mnie wy­bor­nym szcze­nię­ciem. Coby mnie tak Lu­st­mosz w stę­chłej ropie ze swych par­chów wy­ma­zał, jeśli kiedy przed­tem wi­dzia­łem po­dob­ne stwo­rze­nie. Po Mru­ża­li­nie mnogo psów się pa­łę­ta, praw­da to. Jedne wil­cze­ją łażąc sa­mo­pas, inne przy kmie­cich obej­ściach w wier­no­ści stró­żu­ją. Albo i oby­dwa do­rod­ne po­so­kow­ce, te co je oj­ciec od knia­zia w kości wy­grał. Wszyst­kie z psie­go rodu, a różne takie… Nic jed­nak każdy pies z osob­na, nic nawet cała psia zbie­ra­ni­na przy moim Ja­spi­sie. Bo trze­ba Ci wie­dzieć, Ja­spi­sem go na­zwa­łem.

Po­kła­dam wiarę, że i Ty po­znaw­szy licz­ne jego wa­lo­ry, po­czu­jesz doń afekt. Nie­mo­żeb­nym jest, by miało być ina­czej.

Naj­waż­niej­sze spi­sa­łem, a że jesz­cze co­kol­wiek nie­do­ma­gam, resz­tę opo­wiem Ci w czte­ry oczy. Oby bo­go­wie dali ry­chło skrzy­żo­wać nam ścież­ki. Tym­cza­sem po­zo­sta­waj w zdro­wiu. Miej ba­cze­nie na Malwę i uca­łuj ją ser­decz­nie!

 

Twój Pa­ra­much

 

– Sły­sza­łeś prze­to? – Za­śmia­ła się czar­no­wło­sa pięk­ność, mnąc w drob­nych dło­niach do­pie­ro co od­czy­ta­ny list. – Całuj mnie, jako Pa­ra­much ci na­ka­zał!

Ma­ło­sol­ny łyp­nął na nią lek­ce­wa­żą­co.

– Na­ka­zał, po­wia­dasz?! Jego pies mu winny po­słuch, nie ja - rzu­cił po­gar­dli­wie, ale cmok­nął dziew­czy­nę w po­li­czek. Le­d­wie zdo­łał ją mu­snąć, ta ko­kie­te­ryj­nie od­sko­czy­ła od niego, lą­du­jąc mięk­ko na prze­ciw­le­głym skra­ju łoża.

– A może ja ni jemu, ni tobie pi­sa­na? – dro­czy­ła się Malwa.

– A może mordę za­wrzesz? Tęż­sze mam teraz zgry­zo­ty.

Dziew­czy­na pry­cha­jąc za­kry­ła nagie pier­si kasz­mi­ro­wym sza­lem. W swoim nie­speł­na dwu­dzie­sto­let­nim życiu nie przy­wy­kła do ta­kie­go trak­to­wa­nia. Ad­o­ra­to­rów miała na pęcz­ki, po­chleb­ców na jedno ski­nie­nie. Gru­biań­skie od­zyw­ki ko­chan­ka do ży­we­go ubo­dły jej dumę.

– Snadź bo­skie ska­ra­nie dla szla­chet­nie uro­dzo­nej, co to ją za­mro­czy i pod cha­mem le­gnie – ce­dzi­ła przez za­ci­śnię­te zęby. Jedną ręką zbie­ra­ła po­roz­rzu­ca­ną bez­ład­nie gar­de­ro­bę, drugą wy­gra­ża­ła Ma­ło­sol­ne­mu.

Ten na końcu ję­zy­ka miał już sto­sow­ną ri­po­stę, ale wszyst­ki­mi si­ła­mi sta­rał się opa­no­wać.

Nie nosił świat chło­pa z tak mo­car­ną gębą, coby babę prze­ga­dał – przy­po­mniał sobie po­rze­ka­dło ojca, nieco się uspa­ka­ja­jąc. Zdą­żył jesz­cze za­czerp­nąć haust po­wie­trza, kiedy nagle otwo­rzy­ły się drzwi. Do kom­na­ty wtar­gnął szcze­niak i ra­do­śnie po­mer­du­jąc ogo­nem, za­czął ob­szcze­ki­wać wszyst­kie na­po­tka­ne przed­mio­ty. Bu­szo­wał tak dobrą chwi­lę, by wresz­cie u wez­gło­wia łoża wy­wę­szyć i po­chwy­cić w pysk za­bar­wio­ną szkar­ła­tem część bie­li­zny.

Gdy Malwa spo­strze­gła, że pies szar­ga jej naj­bar­dziej oso­bi­sty przy­odzie­wek, jęk­nę­ła prze­cią­gle. Nie­mal na­tych­miast za­ję­cza­ła po raz drugi, kiedy spoj­rza­ła w kie­run­ku otwar­tych na oścież drzwi. U ich progu stał Pa­ra­much.

 

***

 

Za­sad­ni­czo w bu­dyn­ku Wy­dzia­łu Hu­ma­ni­stycz­ne­go obo­wią­zy­wał ści­sły zakaz pa­le­nia. Od każ­dej re­gu­ły by­wa­ją jed­nak od­stęp­stwa. Taki, co praw­da nie­ofi­cjal­ny wy­ją­tek po­czy­nio­no wobec po­miesz­czeń ka­te­dry, w któ­rej nie­po­dziel­ne rządy spra­wo­wał pro­fe­sor Chle­boń.

Na oso­bi­ste po­le­ce­nie dzie­ka­na, po­par­te od ręki zgodą kie­row­ni­ka ad­mi­ni­stra­cyj­ne­go, w po­ko­jach przy­na­leż­nych jed­nej z ka­tedr czuj­ni­ki dymu zo­sta­ły wy­łą­czo­ne. Tkwi­ły w na­roż­ni­kach ścian i na su­fi­tach, ale ich rola ogra­ni­czy­ła się do zbie­ra­ni­na kurzu.

Chle­bo­nio­wi nie spo­sób było od­mó­wić. Do­rob­kiem na­uko­wym mógł­by ob­dzie­lić ko­le­gów z ca­łe­go wy­dzia­łu. Gdyby ze­chciał, prze­bie­rał­by w ofer­tach uni­wer­sy­te­tów. Nie tylko kra­jo­wych.

Na se­mi­na­rzy­stów do­bie­rał stu­den­tów we­dług sobie tylko zna­ne­go klu­cza. Ta­jem­ni­cą po­li­szy­ne­la było, że naj­waż­niej­sze kry­te­rium se­lek­cji Chle­bo­nia to po­nad­prze­cięt­na od­por­ność na ty­to­nio­wy dym.

– Panie pro­fe­so­rze! – za­skrze­cza­ła nagle sucha stu­dent­ka o apa­ry­cji ku­jon­ki – co się stało dalej?

– „Stało się”, panno Ilono, to pro­szę uwa­żać, tro­chę za dużo po­wie­dzia­ne. – Na­uko­wiec głę­bo­ko za­cią­gnął się pa­pie­ro­sem i przez dłuż­szy mo­ment wstrzy­my­wał od­dech. – Mu­si­my pa­mię­tać, że cały czas ope­ru­je­my na płasz­czyź­nie mitu, a to z kolei ob­li­gu­je nas, jako ba­da­czy do trzy­ma­nia się pew­nej per­spek­ty­wy.

Gdy pro­fe­sor wy­pu­ścił reszt­ki dymu, do­strzegł, że stu­dent­ka się za­ru­mie­ni­ła.

– Ufam jed­nak, że pani się jej trzy­ma i po­czy­ni­ła je­dy­nie pe­wien my­ślo­wy skrót…

Lekko sko­ło­wa­na dziew­czy­na skwa­pli­wie przy­tak­nę­ła, a Chle­boń kon­ty­nu­ował:

– Otóż w od­nie­sie­niu do ma­te­ria­łu źró­dło­we­go, gdyż tylko w ten spo­sób mo­że­my roz­pa­try­wać tę le­gen­dę, im dalej, tym trud­niej o rze­tel­ną re­kon­struk­cję. Do­tar­łem do kilku źró­deł, w za­sa­dzie zgod­nych i kom­ple­men­tar­nych wobec sie­bie. Szko­puł w tym, że czę­ści wy­da­rzeń w nich nie ujęto. Co do szcze­gó­łów chro­no­lo­gicz­ne­go prze­bie­gu akcji je­ste­śmy po­nie­kąd ska­za­ni na do­my­sły.

– Ale czy w świe­tle do­tych­cza­so­wych pań­skich badań można od­two­rzyć naj­bar­dziej wia­ry­god­ny dal­szy ciąg? – wy­pa­lił spra­wia­ją­cy wra­że­nie cwa­nia­ka pu­cu­ło­wa­ty stu­dent w oku­la­rach.

– Tak. Myślę, że tak. Co praw­da opisy dia­me­tral­nie róż­nią się w de­ta­lach. W me­ri­tum zaś wszyst­kie znane mi ma­te­ria­ły źró­dło­we są zgod­ne. Pa­ra­much zabił Malwę i Ma­ło­sol­ne­go. Po do­ko­na­niu zbrod­ni na wia­ro­łom­nej na­rze­czo­nej i zdra­dziec­kim przy­ja­cie­lu, po­grą­żył się w obłę­dzie. Po­słu­chaj­cie, pań­stwo…

Pro­fe­sor na prze­mian od­czy­ty­wał i ob­ja­śniał za­pi­ski z kse­ro­ko­pii kilku nie­zwy­kle rzad­kich kro­nik. Wśród od­gło­su sze­lesz­czą­cych kar­tek ga­bi­net spo­wi­ły gęste kłęby si­we­go dymu.

 

***

 

Lu­dzie na ucztach bogów to nader rzad­cy go­ście. Zda­rza się jed­nak, że nie­śmier­tel­nym przyj­dzie ka­prys by do­pu­ścić do swego grona któ­re­goś z ma­lucz­kich. Po­zor­ny to splen­dor. Taki wy­bra­niec po­bła­znu­je ku ucie­sze po­tęż­niej­szych od sie­bie, żeby nim się obej­rzy wró­cić do swo­ich i już na za­wsze nosić pięt­no sza­leń­ca. Choć by­wa­ło i tak, że bie­sia­du­ją­cy z bo­ga­mi nie po­wra­cał w ogóle.

– Na­peł­nij mój róg winem, Pa­ra­mu­chu! – za­wo­ła­ła ze swadą bo­gi­ni, któ­rej twarz oka­la­ła burza zło­tych loków. – Żwa­wiej, no, bo wy­schnę jako ten wiór! – po­na­gla­ła chi­cho­cząc.

Pa­ra­much w mil­cze­niu pod­niósł się znad stołu i speł­nił jej żą­da­nie. Wra­ca­jąc na swoje miej­sce, co róż na­po­ty­kał na spoj­rze­nia sie­dzą­cych bóstw. Więk­szość ły­pa­ło nań z wyż­szo­ścią, kil­ko­ro z pew­nym za­cie­ka­wie­niem.

– Miar­kuj się, Ju­bu­wi­mo! – ci­chym, acz sta­now­czym tonem na­po­mniał zło­to­wło­są nie­by­wa­le szpet­ny bóg. – Trun­ków ci u nas wię­cej niźli do­stat­nio, ale pi­jań­stwem chwa­ły sobie nie za­skar­biasz.

– Cóż ci do tego, Lu­st­mo­szu, jako ja się za­ba­wić umy­śli­łam?! – syk­nę­ła, zło­wiesz­czo przy­mru­ża­jąc po­wie­ki. – Idźże le­piej po­uży­waj, póty Gy­zes­se leży zmro­czo­na.

Nad­przy­ro­dzo­ne to­wa­rzy­stwo ogar­nę­ła po­wszech­na we­so­łość. Nie­wy­bred­ne drwi­ny z od­py­cha­ją­ce­go wy­glą­du Lu­st­mo­sza i roz­wią­zło­ści Gy­zes­se sta­no­wi­ły stały punkt w pro­gra­mie każ­dej z bo­skich uczt.

– Pier­wej nie­chaj spraw­dzi, czy już po­przed­ni amant zdą­żył z niej zleźć – za­śmie­wa­jąc się, do­ra­dził któ­ryś bożek.

– Słusz­nie! Ze wszech miar słusz­nie! – pod­ję­ła Ju­bu­wi­ma kla­snąw­szy z za­pa­łem w dło­nie. – Pa­ra­mu­chu! Pójdź no za Lu­st­mo­szem. Zda­rzy się po­myśl­nie, to i ty za­kosz­tu­jesz wdzię­ków bo­gin­ki.

– Nie na­zbyt sobie fol­gu­jesz? – wsta­jąc skrzy­wił się Lu­st­mosz. – Wia­do­mo wszak, ona pierw­sza pi­ja­ni­ca, jed­na­ko z bo­skie­go rodu. Sro­mo­ta i zgor­sze­nie żeby tak… nie­śmier­tel­na z ho­dow­la­nym!

– Nie raz pierw­szy i nie ostat­ni – ucię­ła i opróż­ni­ła swój róg do dna. – A je­śliś nie ufny w swe mę­skie przy­mio­ty, dolej mi wina i pusz­czaj przo­dem Pa­ra­mu­cha.

Ucztu­ją­cy chó­ral­nym okrzy­kiem po­par­li Ju­bu­wi­mę. Wy­raź­nie zre­zy­gno­wa­ny Lu­st­mosz wstał od stołu i ge­stem przy­wo­łał Pa­ra­mu­cha. Tam­ten pod­niósł się i obo­jęt­nie po­dą­żył za nim.

– Ja pierw­szy do niej zajdę, ty zaraz po mnie – Lu­st­mosz in­stru­ował chło­pa­ka, gdy kro­czy­li ramię w ramię w stro­nę pa­ła­cy­ku Gy­zes­se. Drogi dzie­lą­cej go od miej­sca bie­sia­dy nie spo­sób było okre­ślić mia­nem dłu­giej lub krót­kiej. Po­dob­nie jak wszyst­ko w świe­cie bogów, wy­my­ka­ła się ludz­kim po­ję­ciom i mia­rom. Co naj­lep­sze – za­wsze ide­al­nie do­pa­so­wy­wa­ła się do zda­rzeń, dla któ­rych sta­no­wi­ła sce­ne­rię.

– Niech me­lo­dia słów two­ich lo­so­wi memu ulepi kształt – bez krzty­ny emo­cji wy­du­kał Pa­ra­much. Jego boski to­wa­rzysz przy­sta­nął i spoj­rzał mu w twarz. Nie wy­czy­tał z niej wiele. Wargi mło­dzień­ca za­sty­gły w zwar­tym gry­ma­sie. Miej­sce po lewym oku przy­sła­niał skra­wek brud­nej szma­ty, za to prawe zie­jąc sza­leń­stwem pa­trzy­ło gdzieś w dal.

Szpet­ny bożek współ­czu­ją­co wes­tchnął i wy­ru­szy­li dalej. Na ho­ry­zon­cie ma­ja­czy­ły już krysz­ta­ło­we wie­życz­ki po­sia­dło­ści Gy­zes­se. Mi­nę­li miej­sce, gdzie ścież­ka prze­cho­dzi­ła w dukt, który u swego końca sty­kał się z ma­la­chi­to­wą bramą.

Lu­st­mosz, wi­dząc jej ma­syw­ne ko­lum­ny, uśmiech­nął się i zdaw­szy sobie spra­wę, jak bli­sko jest cel, z lu­bo­ścią przy­mknął po­wie­ki. Zaraz je otwo­rzył i do­strzegł, że od stro­ny pa­ła­cu coś do nich bie­gnie, wznie­ca­jąc przy tym tu­ma­ny kurzu.

– Ja­spis! – wy­krzyk­nął Pa­ra­much i pędem wy­rwał na­przód.

 

***

 

– (…)

– To dzi­siaj, Hyp­pe­ko­nie? – mimo wy­sił­ków Asp­ny­sa, jego głos łamał się i drżał.

– Tak. To musi stać się dzi­siaj. Usiądź, nim się do­wiesz.

– W tak waż­kiej go­dzi­nie plwam na wy­go­dy! – Ob­ru­szył się Asp­nys. – Mów! Kim on był?

– Za­pi­sa­no to w twym imie­niu. Roz­dziel je na poły i od­czy­taj wspak…

– (…)

 

Lu­blin, 20 XI 2019

Koniec

Komentarze

Nie prze­pa­dam za takim ję­zy­kiem, ale prze­brnę­łam nie mę­cząc się wiel­ce. Za­cie­ka­wił mnie już sam wstęp, do­brze na­pi­sa­ny, ob­ra­zo­wo. Hi­sto­ria sama w sobie nie jest szcze­gól­nie po­ry­wa­ją­ca, ale coś w niej jed­nak być musi, bo czy­ta­łam z za­in­te­re­so­wa­niem. Do­brze wy­kre­owa­łeś bo­ha­te­rów i świat. Je­dy­nie ten frag­ment z pro­fe­so­rem i stu­den­ta­mi, moim zda­niem, nie wnosi do tek­stu zbyt wiele, tro­chę wybił mnie z rytmu. Za­koń­cze­nie dobre!

Po­le­cam tekst w bi­blio­tecz­nym wątku.

@ Sa­ra­Win­ter

 

Dzię­ku­ję Ci za po­świę­co­ny czas. Od stro­ny fa­bu­ły opo­wia­da­nie rze­czy­wi­ście trąci ba­na­łem, nie wy­pie­ram się. Przy­jaźń, mi­łość, zdra­da to zja­wi­ska wy­stę­pu­ją­ce w więk­szo­ści uni­wer­sów, zmie­nia­ją się je­dy­nie de­ko­ra­cje.

Co do frag­men­tu dzie­ją­ce­go się współ­cze­śnie – w za­ło­że­niu miał on sta­no­wić miej­sce, w któ­rym czy­tel­nik ode­tchnie od tych wszyst­kich “zaliż”, “snadź” czy “po­miar­kuj”. Po­nad­to, zde­cy­do­wa­łem się na ten za­bieg, by ująć opo­wia­da­niu nieco z do­słow­no­ści. Za­mie­rzy­łem sobie, że czy­tel­ni­cy będą snuć do­my­sły, co się dzia­ło z Pa­ra­mu­chem w tak zwa­nym mię­dzy­cza­sie. Szcze­gó­ło­wy prze­bieg mordu na Ma­ło­sol­nym i Mal­wie, rów­nież pra­gną­łem po­zo­sta­wić fan­ta­zji od­bior­ców.

Póź­niej, przy każ­dej oka­zji zło­śliw­cy nie omiesz­ka­li się za­śmiać

Bez prze­cin­ka.

 

Gy­zes­se wy­plu­ła by go z piczy na śpio­cha

“By” z oso­bo­wy­mi for­ma­mi cza­sow­ni­ków pisze się razem.

 

– Jakby nie ten wiel­ki łeb, Gy­zes­se wy­plu­ła by go z piczy na śpio­cha – takie i po­dob­ne drwi­ny pa­da­ły zwy­kle na mój widok za­miast po­wi­tań.

Coś tu trze­ba zmie­nić. Albo nie trak­tu­jesz tego jako dia­lo­gu – wtedy na­le­ży usu­nąć pierw­szy myśl­nik i bę­dzie git. Albo trak­tu­jesz to jako dia­log, i wtedy wszyst­ko co masz po dru­gim myśl­ni­ku na­le­ży prze­nieść do no­we­go aka­pi­tu.

 

Nawet, gdyby lę­dź­wie któ­re­goś z nich na­wie­dzi­ła chuć nagła

Bez prze­cin­ka.

 

w my­ślach czę­sto dzięk­czy­ni­łem matce

W my­ślach z de­fi­ni­cji nie można dziękczy­nić.

 

na wpół przy­tom­ną

 

Wiele wi­dzia­łem, ale to w sam raz wo­la­łem ry­chło wy­przeć.

To wy­ra­że­nie zu­peł­nie nie ma sensu w tym miej­scu.

 

Dla sko­re­go do nauk mło­de­go boga, jej źró­dła stały otwo­rem.

Bez prze­cin­ka.

 

Wię­cej niż gor­li­wie i bar­dziej, niżby na­ka­zy­wał oby­czaj, czer­pa­łem nauki z Kry­ni­cy Sen­sów peł­ny­mi gar­ścia­mi.

Po­wta­rzasz wy­ra­że­nia o tym samym zna­cze­niu.

 

Wśród zna­nych mi bóstw, ucho­dził on za dzi­wa­dło

Bez prze­cin­ka.

 

Hyp­pe­kon był po­nad­to.

Aua. “Ponad to”.

 

Zresz­tą wśród bogów, też nie.

Bez prze­cin­ka.

 

Może tak z raz na stu­le­cie ob­ja­wiał się w jed­nej z pię­ciu wznie­sio­nych ku jego czci ka­plic(…)

 

Choć­by te naj­waż­niej­sze – trzeź­wo za­uwa­żył Ma­ło­sol­ny.

Błęd­ny szyk zda­nia – “za­uwa­żył trzeź­wo”.

 

Wszyst­kich to się nie da… Ni przy­swo­ić, ni prze­strze­gać.

Wie­lo­kro­pek za­stę­pu­je tutaj prze­ci­nek, wiec za­cznij po nim małą li­te­rą.

 

cho­ciaż dają pozór nie wia­do­mo ja­kich mę­dr­ków

Razem.

 

dawno po­gu­bi­li to, co naj­pierw­sze być winno(+.) – Ma­ło­sol­ny omiótł współ­czu­ją­cym wzro­kiem mon­stru­al­ny, klasz­tor­ny bu­dy­nek.

 

mon­stru­al­ny, klasz­tor­ny bu­dy­nek.

Bez prze­cin­ka.

 

Ślę­czą na tym bez­lu­dziu całe życie

Fra­ze­olo­gia – ślę­czy się nad czymś.

 

Gdzie, na bogów(+,) trud­niej zgu­bić ducha niż tu?

 

za­pal­czy­wy piew­ca płcio­wej czy­sto­ści, znany jest wszem jako lu­bież­nik

Bez prze­cin­ka.

 

i to na takie podłe spo­so­by, że – wy­bacz – ści­sły opis zmil­czę.

Uży­wa­nie myśl­ni­ków za­miast prze­cin­ków w kwe­stii dia­lo­go­wej utrud­nia zro­zu­mie­nie tek­stu czy­tel­ni­ko­wi, który spo­dzie­wa się ko­men­ta­rza dia­lo­go­we­go.

 

cho­ciaż tak… Praw­dę rze­kłeś!

Po­now­nie, mała li­te­ra.

 

ta­kich, co miast chę­do­żyć wie­śniacz­ki(+,) upa­tru­ją sobie pa­cho­la­ków.

 

Pa­ra­much ner­wo­wo prze­łknął ślinę, a jego czoło zro­si­ło kilka kro­pel potu. Ma­ło­sol­ny, wi­dząc lęk u roz­mów­cy, pod­jął uspo­ka­ja­ją­co – No, ale ta­kich na prze­szło setkę jest rap­tem kilku

Aka­pi­ty z dia­lo­giem musi otwie­rać wy­po­wiedź, tu po­win­no wy­glą­dać to w ten spo­sób:

Pa­ra­much ner­wo­wo prze­łknął ślinę, a jego czoło zro­si­ło kilka kro­pel potu. Ma­ło­sol­ny, wi­dząc lęk u roz­mów­cy, pod­jął uspo­ka­ja­ją­co:

– No, ale ta­kich na prze­szło setkę jest rap­tem kilku

 

każdy z nich jest po­dob­ny do mnie, czy do cie­bie.

Bez prze­cin­ka.

 

Kości i trze­wia ob­le­czo­ne skórą(+,)te to ukry­te, nie wie­dzieć gdzie – tchnie­nie bogów.

Primo, przed ko­lej­nym wy­stą­pie­niem tego sa­me­go spój­ni­ka – prze­ci­nek. Se­cun­do, wtrą­ce­nia mu­sisz od­dzie­lać kon­se­kwent­nie tak samo z obu stron. Zde­cy­duj się – albo myśl­ni­ki, albo prze­cin­ki. Przy czym, po­nie­waż jest to wy­po­wiedź w dia­lo­gu, zde­cy­do­wa­nie lep­sze będą prze­cin­ki.

 

pod­su­wał sobie do ust nie­do­pie­czo­ny, krwi­sty udziec.

“Nie­do­pie­czo­ny” i “krwi­sty” mają to samo zna­cze­nie w sto­sun­ku do mięsa.

 

Wy­so­ki, draż­nią­cy tembr głosu, przy­wo­dzą­cy na myśl bar­dziej pod­lot­ka, niż no­bli­we­go ka­pła­na do­peł­niał miary gro­te­ski.

Prze­ci­nek w złym miej­scu. Nie po­win­no go być przed “niż”, za to po­wi­nien być przed “do­peł­niał”.

 

Pa­ra­much(+,) nie wy­bi­ja­jąc się z odrę­twie­nia, od­ru­cho­wo speł­nił roz­kaz tłu­ścio­cha.

 

– Pa­ra­much z Mru­ża­li­na, herbu Skrzy­dla­ta Stud­nia (…) pier­wo­rod­ny syn Pusz­ka i Si­to­li­cy, uro­dzo­ny czte­ry­sta i osiem wio­sen po Dru­giej Sło­nej Krzyw­dzie, je­de­na­ste­go dnia mie­sią­ca (…)

Cie­ka­wy je­stem, w jaki spo­sób mnich czy­tał “(…)”. A jeśli masz na to od­po­wiedź, to wła­śnie tak to po­wi­nie­neś za­pi­sać w tek­ście.

 

je­de­na­ste­go dnia mie­sią­ca (…) – otyły człek, ryt­micz­nie jak ma­szy­na czy­tał szcze­gó­ły z ży­cio­ry­su przy­by­sza.

Błęd­ny szyk zda­nia, skoro “czy­tał” (na głos), to cza­sow­nik po­wi­nien być pierw­szym wy­ra­zem – szyk prze­staw­ny.

 

Cała wa­ta­ha kun­dli, po ojcu przy­błę­dzie i su­czej maci wil­czy­cy(+,) je­ba­ła te nędz­ne fa­jan­se

 

– Nie ucho­dzi mi słu­chać tych po­chwał, panie – za­że­no­wa­ny Pa­ra­much z tru­dem wy­do­był z sie­bie głos.

Krop­ka, wiel­ka li­te­ra.

 

Lep­kie od smal­cu (i bo­go­wie raczą wie­dzieć od czego jesz­cze!)

 

który ten, siłą woli le­d­wie zdo­łał zdu­sić.

Bez prze­cin­ka.

 

Bo­go­wie nie po próż­ni­cy zo­sta­wi­li taki, a taki po­rzą­dek świa­ta

Bez prze­cin­ka.

 

nasza rzecz go pie­lę­gno­wać – ton wy­po­wia­da­nych słów znie­nac­ka prze­szedł z kpiar­skie­go w nie­po­ko­ją­co men­tor­ski.

Krop­ka, wiel­ka li­te­ra.

 

Jako że twój wiel­ki ród za­czął się gdzieś w mroku dzie­jów, tak godzi się(+,) byś i ty, dążąc ku świet­no­ści(+,) za­czął od mroku!

 

Pa­ra­much nie ro­zu­miał, co jego roz­mów­ca miał na myśli. Mając w pa­mię­ci świe­że po­ucze­nia Ma­ło­sol­ne­go

Po­wtó­rze­nie.

 

Rad-nie­rad uciekł się w mil­cze­nie.

 

po sto­kroć milej by­ło­by słu­chać rozstro­jo­nej gęśli

 

– Tu sy­piał bę­dziesz – przy­gar­bio­ny chu­dzie­lec wska­zał od nie­chce­nia Pa­ra­mu­cho­wi bar­łóg w kącie po­nu­rej, za­grzy­bia­łej i po­zba­wio­nej otwo­rów okien­nych iz­deb­ki.

Krop­ka, wiel­ka li­te­ra.

 

głup­si czę­sto cią­ga­li go w tany – brat Sus uśmiech­nął się, od­sła­nia­jąc wy­bra­ko­wa­ne uzę­bie­nie.

To samo.

 

Za­sa­dy są pro­ste: rób swoje, a poza to(+,) co do cie­bie na­le­ży(+,) nosa nie wy­ty­kaj.

 

Żyjmy na­dzie­ją, że bę­dzie szczę­śli­we – mnich ujął w garść Pana Cier­pli­we­go i zna­czą­co nim po­ma­chał.

I znowu.

 

– Niech nasza na­dzie­ja z wolą bogów w jedno zgod­ne się sple­cie – po­spiesz­nie pod­jął Pa­ra­much.

Błęd­ny szyk zda­nia. “Pod­jął po­spiesz­nie Pa­ra­much”.

 

Nie wy­nio­słość, wszak, a li­te­ra prawa bo­skie­go… – tu za­milkł,

Wiel­ka li­te­ra.

 

Chło­pak wes­tchnął w duchu, runął ko­la­na­mi na kle­pi­sko i wy­ce­dził na jed­nym tchu – Niech me­lo­dia słów two­ich lo­so­wi memu ulepi kształt!

Po­now­nie, kwe­stia dia­lo­go­wa musi otwie­rać aka­pit.

 

 

W tym miej­scu na razie się za­trzy­mam, po­nie­waż twoje opo­wia­da­nie jest dłuż­sze, niż się spo­dzie­wa­łem. Wrócę, oczy­wi­ście, w naj­bliż­szym cza­sie, tylko roz­ło­żę sobie lek­tu­rę na dwa, trzy dni.

Jak na razie dwie głów­ne rze­czy, które rzu­ci­ły mi się w oczy, to że masz pro­blem z prze­cin­ka­mi i z po­praw­nym za­pi­sem dia­lo­gów. Wszyst­kich zasad in­ter­punk­cji co praw­da raz dwa się nie na­uczysz (choć oczy­wi­ście stop­nio­wo po­wi­nie­neś), ale samo po­praw­ne za­pi­sy­wa­nie dia­lo­gów to pest­ka. Nawet tu, na forum, znaj­dziesz od­po­wied­nie za­so­by. W związ­ku z tym nie będę już w dal­szej czę­ści po­pra­wiał błę­dów zwią­za­nych z po­praw­nym za­pi­sem dia­lo­gów. Błę­dów spoza tych dwóch ka­te­go­rii nie ma dużo.

iro­nicz­ny pod­pis

@Is­san­der

 

Przy­zna­ję bez bicia, moja in­ter­punk­cja leży i kwi­czy. Braki w tej dzie­dzi­nie po­sta­ram się szyb­ko nad­ro­bić. Twoje wska­zów­ki do­ty­czą­ce dia­lo­gów za­czą­łem już wdra­żać, w ciągu na­stęp­nych dni będę prze­glą­dał i po­pra­wiał tekst pod tym kątem, aż do po­żą­da­ne­go skut­ku. Po­praw­ki błę­dów, które mi wska­za­łeś (i ana­lo­gicz­nych, które udało mi się wy­chwy­cić), na­nio­słem dzi­siaj. Je­stem wdzięcz­ny za rady, ocze­ku­ję na­stęp­nych.

No cóż, oso­bli­we to opo­wia­da­nie, bo mimo że na­pi­sa­ne w spo­sób dość mę­czą­cy, po­tra­fi­ło za­cie­ka­wić. I choć po­cząt­ko­wo nie bar­dzo wie­dzia­łam, o czym czy­tam, al­bo­wiem nie od razu cała rzecz zdała mi się jasna, finał spra­wę wy­ja­śnił i wszyst­ko pod­wią­za­ło się w lo­gicz­ną ca­łość.

Frag­ment trak­tu­ją­cy o za­ję­ciach na współ­cze­snej uczel­ni nieco wybił mnie z rytmu, ale nie na tyle, aby w zna­czą­cy spo­sób prze­szko­dzić w lek­tu­rze.

Wy­ko­na­nie po­zo­sta­wia nieco do ży­cze­nia, ale mam na­dzie­ję, że nie­ba­wem po­pra­wisz warsz­tat i Twoje opo­wia­da­nie będą się pre­zen­to­wać znacz­nie le­piej.

Mam wra­że­nie, że może za­in­te­re­so­wać Cię ten wątek: http://www.fantastyka.pl/loza/17

 

Z dzie­cieństwa za­pa­mię­ta­łem sporo―> Czy to li­te­rów­ka, czy ce­lo­wy zapis?

 

Mnisi ci, cho­ciaż dają pozór nie­wia­do­mo ja­kich mę­dr­ków… ―> Mnisi ci, cho­ciaż dają pozór nie wia­do­mo ja­kich mę­dr­ków

 

„O na świę­te pięć sut­ków Gu­na­lu­wy! ―> „O na świę­tych pięć sut­ków Gu­na­lu­wy!

 

strą­cił z blatu se­kre­ta­rzy­ka por­ce­la­no­wą misę. Ta po­to­czy­ła się po dę­bo­wej pod­ło­dze i po krót­kich, acz in­ten­syw­nych po­dry­gach roz­pę­kła się na róż­nych roz­mia­rów sko­rup­ki. ―> Oba­wiam się, że por­ce­la­na roz­bi­ła­by by się zaraz po zde­rze­niu z pod­ło­gą i wcale by nie po­dry­gi­wa­ła.

 

 

„Mało mów i wiele słu­chaj” ―> Albo kur­sy­wa, albo cu­dzy­słów.

Tu znaj­dziesz wska­zów­ki, jak za­pi­sy­wać myśli: http://www.jezykowedylematy.pl/2014/08/jak-zapisac-mysli-bohaterow/

 

Rad-nie­rad uciekł w mil­cze­nie. ―> Rad nie­rad uciekł w mil­cze­nie.

 

w kącie po­nu­rej, za­grzy­bia­łej i po­zba­wio­nej… ―> .…w kącie po­nu­rej, za­grzy­bio­nej i po­zba­wio­nej

 

Wyucz się szcze­kać, a sam jej za­py­tasz. ―> Wyucz się szcze­kać, a sam za­py­tasz.

 

A na­uczać bę­dziesz sztu­czek po­miot la­wi­no­wy… ―> A na­uczać bę­dziesz sztu­czek po­miot La­wi­no­wy

 

chło­pak runął ko­la­na­mi na kle­pi­sko i wy­ce­dził na jed­nym tchu: ―> Wy­ce­dzić, to po­wie­dzieć coś po­wo­li i dość nie­chęt­nie; na jed­nym tchu/ jed­nym tchem, to po­wie­dzieć/ zro­bić coś bar­dzo szyb­ko, od razu.

Skoro więc chło­pak słowa wy­ce­dził, to nie mógł tego zro­bić na jed­nym tchu.

 

– Zdaje się, naj­droż­szy Asp­ny­sie, że na dzi­siaj już ci wy­star­czy. – Stary Hyp­pe­kon z hu­kiem za­mknął książ­kę, ob­ło­żo­ną w ocie­ka­ją­cą stru­mie­nia­mi wody okład­kę. Cho­ciaż kro­ple gęsto bry­zga­ły na oby­dwu bogów, stro­ni­ce – o dziwo – po­zo­sta­wa­ły suche. Asp­nys, mimo wie­lo­go­dzin­nych stu­diów nad księ­gą u boku Hyp­pe­ko­na zda­wał się być cią­gle zdu­mio­ny. Sta­rzec do­strze­gł­szy to za­śmiał się. ―> Nar­ra­cji nie za­pi­su­je­my razem z di­da­ska­lia­mi. Winno być:

– Zdaje się, naj­droż­szy Asp­ny­sie, że na dzi­siaj już ci wy­star­czy. – Stary Hyp­pe­kon z hu­kiem za­mknął książ­kę, ob­ło­żo­ną w ocie­ka­ją­cą stru­mie­nia­mi wody okład­kę.

Cho­ciaż kro­ple gęsto bry­zga­ły na oby­dwu bogów, stro­ni­ce – o dziwo – po­zo­sta­wa­ły suche. Asp­nys, mimo wie­lo­go­dzin­nych stu­diów nad księ­gą u boku Hyp­pe­ko­na zda­wał się być cią­gle zdu­mio­ny. Sta­rzec do­strze­gł­szy to za­śmiał się.

 

Beł­kot wie­rut­ny, a dzi­wacz­nie przy­oble­czo­ny. ―> W co przy­oble­czo­ny?

Chyba miało być: Beł­kot wie­rut­ny, w dzi­wacz­ność przy­oble­czo­ny.

 

– Wy­staw na peł­nię świa­tła i cze­kaj. Muchy znaj­du­ją zdrój w klo­acz­nych do­łach, a głu­po­ta wsze­la­ka, w gło­wach bo­skich i ludz­kich po rów­nej ob­fi­to­ści za­sia­na – łak­nie, więc bieży do swo­ich źró­deł. ―> Uni­kaj do­dat­ko­wych pół­pauz w dia­lo­gach. Do­dat­ko­we pół­pau­zy w wy­po­wie­dziach spra­wia­ją, że dia­lo­gi stają się mniej czy­tel­ne, a miej­sca­mi wręcz wpro­wa­dza­ją czy­tel­ni­ka w błąd.

 

– Nie może być! – za­pa­lił się Asp­nys – Dziś rano wi­dzia­łem… ―> Brak krop­ki po di­da­ska­liach. Tu znaj­dziesz wska­zów­ki, jak za­pi­sy­wać dia­lo­gi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow

 

spi­ja­ła każde słowo, co opu­ści­ło twoje usta. ―> …spi­ja­ła każde słowo, które opu­ści­ło twoje usta.

 

i na­urą­gasz dniu, w któ­rym po­znasz imię ojca. ―> …i na­urą­gasz dnio­wi, w któ­rym po­znasz imię ojca.

 

Za wszyst­kie zwia­stu­ny wy­pi­jem na raz, do dna! ―> Za wszyst­kie zwia­stu­ny wy­pi­jem naraz, do dna!

 

„Do­igrasz się kiedy, li­zo­du­pie!” prze­mknę­ło mu jesz­cze przez myśl… ―> Albo kur­sy­wa, albo cu­dzy­słów. Brak spa­cji przed pół­pau­zą.

 

jąłem go w pół i uło­ży­łem plac­kiem na pod­ło­dze. ―> …ują­łem/ ob­ła­pi­łem go wpół i uło­ży­łem plac­kiem na pod­ło­dze.

Jąć to ina­czej za­cząć.

 

a cie­pła­wy był co-le­d­wo. ―> … a cie­pła­wy był le­d­wo co.

 

czy mu w ży­łach jesz­cze jucha tętni , ale ta też usta­ła. ―> Zbęd­na spa­cja przed prze­cin­kiem.

 

Nie do­brze. ―> Niedo­brze.

 

– La­wi­na ule­gła kun­dlo­wi, więc mie­szań­ce po­wi­ła. ―> Oba­wiam się, że powić, od­no­si się tylko uro­dze­nia dzie­ci.

 

A te ba­ra­chło po­kun­dlo­ne… ―> A to ba­ra­chło po­kun­dlo­ne

 

– … Zda się przed­nio na prze­bła­ga­nie Pa­ra­mu­cha… ―> …zda się przed­nio na prze­bła­ga­nie Pa­ra­mu­cha

 

urazy dla wi­no­waj­cy nie cho­wam. ―> …urazy do wi­no­waj­cy nie cho­wam.

 

Cie­bie zaś o jedno upra­szam – nie po­mnij o tych wy­pad­kach memu ojcu! ―> Pew­nie miało być:  …nie wspo­mnij o tych wy­pad­kach memu ojcu!

Po­mnij to ina­czej pa­mię­taj.

 

Jedne wil­cze­ją łażąc w sa­mo­pas―> Jedne wil­cze­ją, łażąc sa­mo­pas

 

a różne takie…Nic jed­nak każdy pies z osob­na… ―> Brak spa­cji po wie­lo­krop­ku.

 

Jego pies mu winny po­słuch, nie ja - rzu­cił po­gar­dli­wie… ―> Za­miast dy­wi­zu po­win­na być pół­pau­za.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

ob­ło­żo­ną w ocie­ka­ją­cą stru­mie­nia­mi wody okład­kę.

Fra­ze­olo­gia. Po pierw­sze ob­ło­żo­ną czymś, po dru­gie, to musi być jakiś ma­te­riał.

 

– Wno­szę, że to ma od­wra­cać uwagę od tego, co za­wie­ra.

Za­im­ko­za.

 

Tyle ci dzi­siaj w sam raz znać, bo tyle udźwi­gnąć po­do­łasz.

 

Po­słu­chaj (…)

Tych zna­ków używa się tylko i wy­łącz­nie do za­stą­pie­nia frag­men­tu przy­ta­cza­ne­go cy­ta­tu. Nie mają miej­sca w opo­wia­da­niu.

 

– Wprzó­dy po­wróz, który kark mu opi­nał prze­sie­kłem, jąłem go w pół i uło­ży­łem plac­kiem na pod­ło­dze.

Czemu Dy­vnim chwy­cił po­wróz wpół i po­ło­żył na pod­ło­dze?

 

czy mu w ży­łach jesz­cze jucha tętni , ale ta też usta­ła.

Spa­cja ci się wkra­dła.

 

– Nie do­brze.

Razem.

 

 

Po­ni­żej bra­ku­ją­ce prze­cin­ki:

Asp­nys, mimo wie­lo­go­dzin­nych stu­diów nad księ­gą u boku Hyp­pe­ko­na(+,) zda­wał się być cią­gle zdu­mio­ny. Sta­rzec(+,) do­strze­gł­szy to(+,) za­śmiał się.

Asp­nys, mimo swej nad­przy­ro­dzo­nej na­tu­ry(+,) mu­siał zmru­żyć oczy.

I nawet Rądru, pan i wład­ca pło­ną­cych ga­zo­wych sznu­rów(+,) nie ważył się chrząk­nąć!

wy­klniesz(+,) na czym świat stoi(+,) go­dzi­nę wzbu­dze­nia cię do ży­wo­ta i na­urą­gasz dniu, w któ­rym po­znasz imię ojca.

Z ich koron, jak na roz­kaz(+,) wy­fru­nę­ły gęste chma­ry ptac­twa

Był pe­wien, że ko­mi­sja, w skład któ­rej na pewno wej­dzie brat(+,) Sus nie po­da­ru­je mu żad­ne­go błędu,

stał nad nim(+,) bez­li­to­śnie po­kla­sku­jąc.

– Wprzó­dy po­wróz, który kark mu opi­nał(+,) prze­sie­kłem

Ze­bra­ni, nie wy­łą­cza­jąc mni­cha, który im prze­wo­dził(+,) wy­buch­nę­li grom­kim śmie­chem. Ten, gdy re­chot wy­brzmiał do cna, siląc się na po­wa­gę(+,) pod­jął:

Brat nasz, Sus(+,) nie upil­no­wał jej jako na­le­żał.

 

Po­ni­żej nie­po­trzeb­ne prze­cin­ki:

A wiesz, może na co to po­trzeb­ne?

– Nie­któ­re, po­je­dyn­cze wy­ra­zy i tylko tyle

Beł­kot wie­rut­ny, a dzi­wacz­nie przy­oble­czo­ny.

głu­po­ta wsze­la­ka, w gło­wach bo­skich i ludz­kich po rów­nej ob­fi­to­ści za­sia­na

Zło­żo­na rap­tem z pię­ciu li­ni­jek ob­rzę­do­wa pieśń, pręd­ko za­pa­dła Pa­ra­mu­cho­wi w pa­mięć.

 

Dalej prze­cin­ków już też po­pra­wiać nie będę – sam wi­dzisz, ile tego jest, jak się jedno pod dru­gim wy­pi­sze.

iro­nicz­ny pod­pis

@re­gu­la­to­rzy, @Is­san­der

 

Po­wo­li, acz kon­se­kwent­nie spraw­dzam za­sad­ność su­ge­ro­wa­nych przez Was po­pra­wek. W więk­szo­ści przy­pad­ków skła­niam się ku temu, co pro­po­nu­je­cie. Mam jed­nak kilka wąt­pli­wo­ści:

 

Był pe­wien, że ko­mi­sja, w skład któ­rej na pewno wej­dzie brat(+,) Sus nie po­da­ru­je mu żad­ne­go błędu,

Is­san­de­rze, czy wsta­wie­nie prze­cin­ka w tym miej­scu jest na pewno za­sad­ne? Nie widzę po­wo­du, żeby od­dzie­lać prze­cin­kiem tytuł “brat” od imie­nia. Jeśli się mylę, pro­szę Cię o wy­tłu­ma­cze­nie mi ta­kie­go roz­wią­za­nia.

Inny dy­le­mat mam w związ­ku z su­ge­stią re­gu­la­to­rzy (tro­chę nie­zręcz­nie mi pisać nicki małą li­te­rą, ale czy­nię tak, bo sza­nu­ję wy­bo­ry ludzi).

We frag­men­cie bę­dą­cym tek­stem ob­rzę­do­wej pie­śni wska­zu­jesz, żeby na raz za­stą­pić naraz. Jesz­cze przed za­miesz­cze­niem opo­wia­da­nia na tych ła­mach, spraw­dza­łem na https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/naraz-czy-na-raz;2686.html sens uży­wa­nia oby­dwu tych za­pi­sów. W kon­tek­ście ry­mo­wan­ki, któ­rej uczył się Pa­ra­much, chyba oby­dwa za­pi­sy i idące za nimi zna­cze­nia mają sens?

Za rze­czo­ne wszyst­kie zwia­stu­ny można wypić naraz, czyli syn­chro­nicz­nie, pełna zgoda. Jed­nak nic nie stoi na prze­szko­dzie, żeby wypić na raz, ro­zu­mie­jąc to jako cał­ko­wi­te opróż­nie­nie kie­lisz­ków. Z punk­tu wi­dze­nia prze­bie­gu akcji aspekt ten można uznać za trze­cio­rzęd­ny, jed­nak je­stem cie­kaw jak się do tego od­nie­siesz.

 

Za wszyst­kie rady ko­lej­ny raz pięk­nie dzię­ku­ję i ser­decz­nie Was po­zdra­wiam.

co róż

Uch. Co rusz.

 

Co do two­je­go py­ta­nia, oczy­wi­ście masz rację. Prze­ci­nek tam, rzecz jasna, i tak mu­sisz dodać, tylko mach­ną­łem się i wpi­sa­łem nie w tym miej­scu co trze­ba. Po­praw­nie prze­ci­nek po­wi­nien być nie przed, a po sło­wie “Sus”.

 

 

Pierw­sze, co rzuca się w, oczy, to styl. Po­zwól, że po­słu­żę się aneg­dot­ką:

W szko­le nie prze­pa­da­łem ani nie przy­kła­da­łem się do lek­cji ję­zy­ka pol­skie­go. Oczy­wi­ście mu­sia­ła na­dejść pora na ma­tu­rę. Pierw­sze py­ta­nie, jakie padło ze stro­ny ko­mi­sji, brzmia­ło: “a dla­cze­go wy­brał pan tak trud­ny temat?”

Otóż ze wzglę­du na swój brak do­świad­cze­nia nie­świa­do­mie do­ło­ży­łem sobie pracy. Tak samo jest czę­sto przy pi­sa­niu ar­cha­izo­wa­ne­go opo­wia­da­nia. De­cy­du­jąc się na ten krok, au­to­ma­tycz­nie pod­no­sisz sobie po­przecz­kę i do­kła­dasz ro­bo­ty. Po pierw­sze, takie tek­sty są z na­tu­ry trud­niej­sze w od­bio­rze i bar­dziej mę­czą­ce, mu­sisz się więc do­dat­ko­wo po­sta­rać, by był na­praw­dę super, żeby nie za­mę­czyć czy­tel­ni­ka. Po dru­gie, mu­sisz sporo się na­pra­co­wać – usiąść nad źró­dła­mi, usiąść nad tek­sta­mi na­uko­wy­mi o ję­zy­ku sta­ro­pol­skim… Upew­nie­nie się, że cały tekst jest ar­cha­izo­wa­ny au­ten­tycz­nie, to nie byle co – bo­wiem, żeby osią­gnąć efekt jak u Sien­kie­wi­cza, trze­ba w to wło­żyć tyle pracy, co Sien­kie­wicz! Opie­ra­nie się na in­tu­icji nie jest wy­star­cza­ją­ce.

Prze­waż­nie lep­szym roz­wią­za­niem jest pro­wa­dze­nie nar­ra­cji ję­zy­kiem współ­cze­snym, ale utrzy­ma­nie ar­cha­izo­wa­nych wy­po­wie­dzi. 

 

Ko­lej­na rzecz, to że za­po­mi­nasz o dwóch istot­nych pod­czas pi­sa­nia za­sa­dach: show, don’t tell oraz by nie pisać rze­czy nie­po­trzeb­nych. Bar­dzo mało w twoim opo­wia­da­niu fak­tycz­nie się dzie­je w sto­sun­ku do jego dłu­go­ści, a z kolei prze­ka­zu­jesz bar­dzo dużo in­for­ma­cji za po­mo­cą li­stów, opi­sów, z ust po­sta­ci… 

 

Ogól­nie jed­nak od­nio­słem wra­że­nie, że pod tym wszyst­kim styl masz w po­rząd­ku. Zwłasz­cza frag­ment w nar­ra­cji współ­cze­snej czy­ta­ło się bez pro­ble­mu.

 

Co do hi­sto­rii, jest od­wrot­nie. Cho­ciaż nie po­wa­la, to jest sen­sow­na i nie­ba­nal­na, nie jest też od razu oczy­wi­ste, jakie bę­dzie za­koń­cze­nie, co jest za­le­tą. Nawet w jed­nym miej­scu roz­ba­wi­ła mnie na tyle, że się uśmiech­ną­łem. Na­to­miast wła­śnie to­tal­nie nie ku­pu­ję frag­men­tu dzie­ją­ce­go się “współ­cze­śnie”, mam wra­że­nie, że to nie­do­pra­co­wa­ny world­bu­il­ding. Masz świat, w któ­rym po­twier­dzal­nym em­pi­rycz­nie fak­tem jest ist­nie­nie bogów, a mimo to hi­sto­ria tak się w nim po­to­czy­ła, że nie da się go od­róż­nić od na­sze­go?

 

Ogól­nie tekst na plus, tylko nie utrud­niaj sobie na przy­szłość już tak życia :)

iro­nicz­ny pod­pis

Za wszyst­kie zwia­stu­ny wy­pi­jem na raz, do dna!

Zda­nie od­czy­ta­łam w ten spo­sób, że nie bę­dzie kil­ka­krot­ne­go picia za ko­lej­ne zwia­stu­ny, a tylko wy­pi­cie za wszyst­kie naraz/ jed­no­cze­śnie/ zu­sam­men do kupy. ;)

 

Inny dy­le­mat mam w związ­ku z su­ge­stią re­gu­la­to­rzy (tro­chę nie­zręcz­nie mi pisać nicki małą li­te­rą, ale czy­nię tak, bo sza­nu­ję wy­bo­ry ludzi).

Le­onie, mój nick jest frag­men­tem ad­re­su ma­ilo­we­go, dla­te­go za­czy­na się małą li­te­rą i nic na to nie po­ra­dzę, ale nic nie stoi na prze­szko­dzie, abyś pisał go wiel­ką li­te­rą. Może być też Re­gu­la­tor­ka, albo krót­ko Reg. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Pra­gnę po­in­for­mo­wać, że na­nio­słem więk­szość po­pra­wek, które su­ge­ro­wa­li mi Re­gu­la­tor­ka i Is­san­der. Muszę sza­no­wać za­sa­dy in­ter­punk­cji. To samo się tyczy po­praw­ne­go za­pi­sy­wa­nia dia­lo­gów.

Błę­dów w tek­ście za­pew­ne po­zo­sta­ło jesz­cze sporo. W wol­nych chwi­lach będę sta­rał się je po­pra­wiać. Jeśli ktoś jesz­cze ja­kieś wy­ła­pie i ze­chce mnie o nich po­wia­do­mić w ko­men­ta­rzu, nie omiesz­kam po­dzię­ko­wać za taki pięk­ny gest.

Tekst in­te­re­su­ją­cy, tro­chę też mę­czą­cy ze wzglę­du na sty­li­za­cję. Bra­ku­je mi też wy­raź­ne­go celu. Bo do­sta­łem jakiś wy­ci­nek hi­sto­rii, nie do końca chcą­cy bez prze­czy­ta­nia ko­men­ta­rzy zło­żyć się w jed­no­li­tą ca­łość. I mnie też wybił ten frag­ment ze współ­cze­sno­ści, tro­chę wy­ska­ku­ją­cy jak kró­lik z ka­pe­lu­sza.

Jed­nak styl cał­kiem cie­ka­wy i czy­ta­łem z za­in­te­re­so­wa­niem. Tak więc kon­cert fa­jer­wer­ków, choć trud­ny w od­bio­rze, pewną sa­tys­fak­cję do­star­czył :)

A na ko­niec chwy­taj przy­dat­ne linki:

Dia­lo­gi – mini po­rad­nik Na­zgu­la: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dia­lo­gi – kla­sycz­ny po­rad­nik Mor­ty­cja­na: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Pod­sta­wo­we po­ra­dy por­ta­lo­we Se­le­ne: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o be­to­wa­niu au­tor­stwa Psy­cho­Fi­sha: Betuj bliź­nie­go swego jak sie­bie sa­me­go

Temat, gdzie można pytać się o pro­ble­my ję­zy­ko­we:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szu­kać spe­cja­li­stów do “ri­ser­czu” na wy­bra­ny temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Po­rad­nik łow­ców ko­men­ta­rzy au­tor­stwa Fin­kli, czyli co robić, by być ko­men­to­wa­nym i przez to zbie­rać duży więk­szy “fe­ed­back”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Po­rad­nik Is­san­de­ra, jak do­stać się do Bi­blio­te­ki ;)

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842782 

Po­wo­dze­nia!

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Po­do­ba­ło mi się, przy­znam, że tro­chę trwa­ło, zanim zo­rien­to­wa­łam się kto jest kim, bo prze­ska­ku­jesz z Asp­ny­sa na Pa­ra­mu­cha, potem tro­chę za­wi­chro­wań wpro­wa­dza wątek współ­cze­sny, ale na końcu wszyst­ko ukła­da się w sen­sow­ną ca­łość. Za­koń­cze­nie muszę przy­znać za­ska­ku­ją­ce.

Wąt­kiem współ­cze­snym tro­chę sobie spra­wę upro­ści­łeś, zręcz­nie omi­ja­jąc ka­wa­łek hi­sto­rii. I od razu mówię, że nie jest to za­rzut. Po­my­sło­we to było. :)

Czy wy­ko­rzy­sta­łeś jakąś re­al­nie isnie­ją­cą mi­to­lo­gię, czy też wy­my­śli­łeś na po­trze­by opo­wia­da­nia? Bo przy­znam, że imio­na bogów nic mi nie mówią, a i wujek Gugel też nie miał nic do po­wie­dze­nia.

Ode mnie kli­czek. :)

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

@No­Whe­re­Man

 

Jeśli opo­wia­da­nie do­star­czy­ło Ci choć krzty­nę sa­tys­fak­cji, to już wiem, że warto było je na­pi­sać. W za­sa­dzie był to mój głów­ny, o ile nie je­dy­ny cel. Mam coś z wam­pi­ra, odu­rzam się emo­cja­mi, które uda mi się u in­nych wy­wo­łać.

Re­ak­cje na po­wyż­szy tekst mają też pomóc ro­ze­znać, co w swo­jej pi­sa­ni­nie po­wi­nie­nem po­pra­wić. Gdy zy­sku­ję wie­dzę na ten temat, po­chła­niam ją łap­czy­wie.

Za opi­nię i linki do po­rad­ni­ków ser­decz­nie dzię­ku­ję. Mam po­mysł, który nie daje mi spać, więc wszyst­ko wska­zu­je, że z za­miesz­czo­nych przez Cie­bie od­no­śni­ków, zro­bię w nad­cho­dzą­cych dniach uży­tek.

 

@Ir­ka­_Luz

 

Wy­łą­cza­jąc Malwę, La­wi­nę, Ma­ło­sol­ne­go i Ja­spi­sa, użyte w tek­ście imio­na to au­tor­skie wy­my­sły. Z go­oglem tra­fi­łaś w dzie­siąt­kę. Gdy na­zy­wa­łem bo­ha­te­rów, spraw­dza­łem w wy­szu­ki­war­ce, czy dane słowo w ogóle ist­nie­je. Jeśli al­go­rytm twier­dził, że nie, tym le­piej dla ta­kie­go wy­ra­zu.

Je­że­li je­ste­śmy już przy tym wątku, uchy­lę rąbka innej ta­jem­ni­cy. Otóż jesz­cze kilka imion w tek­ście ma ukry­te zna­cze­nie. Sens na­zwa­nia bo­ha­te­ra Asp­ny­sem zo­sta­je na końcu wy­ja­śnio­ny, ale rów­nież brat Sus nie wziął się z przy­pad­ku. Uży­łem krót­kie­go pa­lin­dro­mu, chcąc za­su­ge­ro­wać czy­tel­ni­ko­wi, by spraw­dził, czy inne imio­na czy­ta­ne wspak na­bio­rą no­wych zna­czeń. Niech tam, od­sło­nię karty. Sprawdź, jaki se­kret skry­wa Sa­tu­ky­łam.

Ser­decz­nie dzię­ku­ję Ci za silny po­wiew wia­tru w żagle, a także za kli­czek.

No! Dow­cip­ne, czyta się, the po­in­ta jest na miej­scu, choć nie łupie po gło­wie.

Kli­czek

Zwró­cić piór­ko Sowom i Skow­ron­kom z Ke­ple­ra!

Hmmm. Fa­bu­ła tro­chę roz­wle­czo­na, ale daje radę. Za­sko­cze­nia pu­en­tą nie było – tak od­ru­cho­wo czy­tam co dziw­niej­sze nazwy wła­sne od tyłu. I Sa­tu­ky­łam nie pa­so­wał mi do ar­cha­icz­nej sty­li­za­cji. No, jak wół do ka­re­ty.

Współ­cze­sny frag­ment uczel­nia­ny też tak słabo się kom­po­nu­je z resz­tą. Może, gdyby ta­kich prze­sko­ków było wię­cej… Ale obec­nie za bar­dzo wy­sta­je z sze­re­gu, IMO.

co róż na­po­ty­kał na spoj­rze­nia sie­dzą­cych bóstw.

Oj. Róże nie mają tu nic do rze­czy.

Więk­szość ły­pa­ło nań

Jeśli więk­szość, to ły­pa­ła.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Wra­ca­jąc na swoje miej­sce, co róż na­po­ty­kał na spoj­rze­nia sie­dzą­cych bóstw.

Ups.

Nie po­rwa­ło mnie :(

Przy­no­szę ra­dość :)

Nowa Fantastyka