- Opowiadanie: Ciechan - Młot na Czarodzieja

Młot na Czarodzieja

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Młot na Czarodzieja

Prolog – Niespodziewana wizyta

Pukanie do drzwi obudziło siwego starca przerywając mu niespokojny i płytki sen. Przetarłszy piekące oczy spojrzał w stronę masywnych dębowych wrót oddzielających go od korytarza. W komnacie było ciemno a jedynymi źródłami światła były rozgwieżdżone niebo i ciepły blask pochodni sączący się zza zamkniętych drzwi. Leżał nieruchomo nasłuchując i uważnie wpatrując się w wąską szczelinę między posadzką a drewnem, w które ktoś tak zapamiętale tłukł. Zorientowawszy się ,że awanturnik nie zamierza zaprzestać swego procederu, zerwał z siebie kołdrę a następnie podniósł się z łoża. Głośne pukanie zamieniło się w natarczywy łomot. Starzec podszedł do komody i wyjął z niej podłużny kawałek drewna, wetknął go za pasek szlafroka i niechętnie ruszył w kierunku drzwi. Chłód posadzki drażnił go w bose stopy, a nocne powietrze wpadające przez otwarte okno wypełniało mu nozdrza.

– Grommorze wiem, że tam jesteś ! – Głos zza drzwi z pewnością należał do mężczyzny, a jego ton zdradzał zniecierpliwienie.

Rozległ się donośny szczęk molestowanej gwałtownie klamki.

– Kogo niesie o tej porze ? Już dawno po północy ! – Grommor jedną ręką chwycił za klucz wetknięty drzwi ,drugą zacisnął na drewnianym kijku sterczącym zza pasa.

Nieznajomy najwyraźniej zadowolony z tego, że starzec się ujawnił, zmienił ton na nieco grzeczniejszy. – Otwórz proszę, przyszedłem porozmawiać.

Grommor po chwili wahania przekręcił kluczyk i cofnął się o krok. Drzwi powoli otworzyły się. W progu stał wysoki mężczyzna. Światło pochodni bijące zza jego pleców uniemożliwiało zidentyfikowanie intruza. Miał na sobie kolczą zbroję przykrytą cienkim czerwonym płaszczem. Nagolenniki z utwardzonej skóry wraz z wysokimi butami na niskim obcasie dodawały nieznajomemu bojowego wyglądu. Na plecach wisiała sporych rozmiarów tarcza. – Proszę wejść. – Starzec ruchem ręki zaprosił mężczyznę do środka.

Nieznajomy śmiało przekroczył próg i wszedł do komnaty ciekawsko się po niej rozglądając. Grommor zamknął drzwi i zwrócił ku niemu nieufny wzrok. Mężczyzna po chwili spacerowania i badania sali, skierował swe kroki ku stołowi stojącemu w rogu pomieszczenia. Wysunął spod niego krzesło i wygodnie się na nim rozsiadł. Światło księżyca oświetlało lewy profil przybysza ujawniając liczne tatuaże na twarzy oraz łysej głowie. Były to dziwne, rzadkie runy. Po chwili ciszy przemówił pewnym siebie głosem.

– Przybyłem tutaj na polecenie Inkwizycji. – Nieznajomy wyciągnął zza pazuchy kawałek pergaminu.– Wielki Mistrz ma już dość twojego zuchwalstwa i niefrasobliwości. Do tej pory tolerował twój zbrodniczy proceder i przymrużał oczy kiedy jawnie łamałeś Valgardzkie prawo.– Wyciągnął rękę z pismem w stronę Grommora.– Ale z tym już koniec.

Starzec podszedł do mężczyzny i przejął od niego pergamin. Treść brzmiała następująco: Z rozkazu Wielkiego Mistrza Inkwizycji nakazuje się pojmać i zaaresztować Grommora z Valgardu. Człowiek ten dopuścił się niewybaczalnych zbrodni, którymi między innymi są : Uprawianie czarów, porywanie i pożeranie dzieci, paktowanie z demonami, liczne morderstwa, współżycie z Sukubami , uwodzenie i opętywanie młodych kobiet, rozpowszechnianie wiedzy o czarach oraz wielokrotny opór podczas prób aresztowania.

W prawym dolnym rogu widniała pieczęć Inkwizycji

Grommor odłożył kawałek papieru na blat, nastepnie usiadł po drugiej stronie stołu by móc patrzeć przybyszowi prosto w oczy. Mówił powoli a w jego głosie nie dało się wyczuć żadnych głębszych emocji.

– Wszystko co tutaj napisano jest kłamstwem. Znam Wielkiego Mistrza od dawna, i wiem, że nigdy nie miał żadnych zastrzeżeń co do wykonywanego prze mnie fachu.

– Teraz najwyraźniej już ma.– Na twarzy nieznajomego pojawił się fałszywy uśmiech.

– To niemożliwe, musieliście mnie z kimś pomylić. Jestem tylko zielarzem próbującym związać koniec z końcem. Prawda, byłem kiedyś nadwornym uzdrowicielem, jednak wszystko co robiłem działo się za pozwoleniem i pod nadzorem księcia Gotfryda.

Nieznajomy długo mierzył Grommora wzrokiem i rzekł w końcu:

– Powiem wprost. Inkwizycja dowiedziała się, że używasz magii by uzdrawiać żebraków i niewolników w biednych dzielnicach.

Starzec milczał przez chwilę. Miał dobroduszny wyraz twarzy.

– To prawda , pomagam biedocie. Koję ich bóle i smutki. Używam do tego ziół, maści i słowa otuchy. Nie mam nic wspólnego z czarami a tym bardziej z tymi bezpodstawnymi zarzutami wymienionymi w nakazie.

– To ciekawe…– Nieznajomy skierował wzrok na pergamin leżący na stole.– Znasz treść chociaż w pomieszczeniu jest zbyt ciemno by móc cokolwiek przeczytać.

Grommor otworzył usta szukając jakiegoś wytłumaczenia. Nic mu jednak nie przychodziło do głowy.

– Nie kłopocz się magu. Postaram się przedstawić ci twoja obecną sytuację. – Oczy nieznajomego złowieszczo lśniły w ciemnym pomieszczeniu.– Teraz się przebierzesz w jakieś cieplejsze łaszki a następnie grzecznie pójdziesz ze mną na posterunek Inkwizycji.

– Co potem ?

– To już nie moja sprawa.

Starzec wstał od stołu i podszedł do okna. Podmuchy chłodnego, nocnego powietrza smagały go po twarzy a długie siwe włosy powiewały lekko. Oceniał przez chwilę sytuację , następnie wziął głęboki oddech i odwrócił się w stronę siedzącego wciąż w tym samym miejscu mężczyzny.

– Mam inną propozycję.

– Słucham.

– Odejdziesz stąd, teraz…Co ty na to ? – Mag spojrzał pytająco na przybysza.

– Niestety nie mogę tego zrobić czarowniku.

Grommor spojrzał na wojownika bystrym wzrokiem.– Posłuchaj… Nie chcę robić ci krzywdy, ale będę musiał jeśli do tego dojdzie.

– Nooo… przechodzimy zatem do konkretów tak ? Przykro mi ale będę musiał odmówić.

– Ach, nie masz pojęcia, który już raz słyszę taką odpowiedź na moją przyjacielską propozycję.– Głos maga stał się nagle nad wyraz troskliwy.– Zastanów się. Myślisz, że dasz mi radę ? – Grommor wyciągnął zza paska drewnianą różdżkę.

Nieznajomy wstał z krzesła.

– Zaryzykuję. – Mężczyzna sięgnął po broń. Był to niewielki młot bojowy. Wzorowa konstrukcja , zabawka dla prawdziwego wojownika. Obuch wykonany w całości z żelaza, z jednej strony zwężał się tworząc zakrzywiony szpic. Trzonek również wykonany z metalu, pokryty był w całości jakimiś nieznanymi magowi runami. Zauważył jednak, że są podobne do tych którymi wytatuowana jest głowa nieznajomego.

– Dobrze, skoro tak chcesz pogrywać to muszę Cię ostrzec. – Mag wyciągnął różdżkę przed siebie, błysnęło jasne światło a po chwili w dłoni maga spoczywał pokaźnych rozmiarów kostur. – Ostatnim razem przysłano po mnie cały oddział. Obawiam się, że do tej pory nie powrócił do koszar.

– Zabiłeś ich ?

– Nie, nie zabiłem. Nie jestem potworem, za którego mnie uważasz. – Mag spojrzał na kufer stojący pod ścianą komnaty a następnie skierował w tamta stronę swoją magiczną laskę. Wieko kufra gwałtownie otwarło się. Ze środka wyskoczył około tuzin małych, białych myszy, które po chwili rozbiegły się po całej komnacie. – To byli dobrze wyszkoleni żołnierze. Myślisz, że tobie pójdzie lepiej ? Wojownik śledził wzrokiem ostatnią z myszy, która przecisnąwszy się przez szparę pod drzwiami komnaty, pomknęła przez korytarz piszcząc przeraźliwie.

– Nie rozumiesz… Dostałem rozkaz. A ja zawsze wypełniam swoje rozkazy. Bez względu na okoliczności.

– Jesteś zatem głupcem ! – Kiedy mag wypowiadał ostatnie słowo jego głos stał się nienaturalnie niski. Nagle w komnacie zrobiło się jasno, starzec uderzył końcówka kostura o posadzkę. Rozległ się ogromny huk a fala uderzeniowa rzuciła nieznajomym o ścianę. Mężczyzna podniósł się z ziemi. Jednym ruchem reki zdjął tarczę wiszącą na plecach. W drugiej już dzierżył młot.

Czarodziej wycelował w jego stronę swój kostur i rozpoczął inkantację. Wojownik ruszył biegiem w stronę maga. W połowie dystansu widząc, że drewno zaczyna niebezpiecznie lśnić zatrzymał się i przykucnął zasłaniając się tarczą. Wiedział co się stanie, był zawodowcem. Skoncentrowana energia magiczna trzasnęła w egidę z impetem lecz ta zamiast rozsypać się na kawałki odbiła magiczny pocisk, który rykoszetem trafił w regał ze zwojami. Bezcenne pergaminy zajęły się ogniem. Grommor z szeroko otwartymi oczami obserwował jak wygrawerowane na stalowej blasze świetliste runy bledną, wchłaniając resztki otaczającej je energii magicznej. Nieznajomy nie tracąc czasu ruszył w jego stronę. Czarodziej nie zastanawiając się wytworzył przed sobą niewidzialne pole siłowe. Wojownik nie zwolnił jednak. Będąc już tylko kilka kroków od bariery, wziął potężny zamach ręką, w której dzierżył swój młot. Uderzył z ogromną siłą w niewidzialna przeszkodę. Runy na młocie rozbłysły nagle, a wibracje powstałe na skutek uderzenia przeszły po rękojeści broni. Magiczna Bariera rozpadła się a towarzyszące temu oślepiające światło zalało komnatę. Mag opierając się plecami o ścianę błądził wzrokiem po pokoju panicznie szukając ucieczki. Bezskutecznie. Wojownik widząc to skoczył ku niemu i oplatając palcami szyję czarodzieja, docisnął go do ściany. Zatknął broń za pas a następnie wyrwał magowi z dłoni kostur. Magiczna broń straciwszy kontakt z ręką starca natychmiast przeistoczyła się nieszkodliwy kawał drewna. Łysy mężczyzna spojrzał prosto w przerażone oczy maga, był całkowicie spokojny.

– Kim…kim ty w ogóle jesteś ? – Wycharczał Grommor przez zaciśnięte gardło.

Wojownik ani myślał zwalniać uchwyt. – Nazywam się Droghar, należę do Zakonu Akaashy. Na pewno o nas słyszałeś.

– Zakon Akaashy… ZAKON ? To przecież jakaś pieprzona sekta !- Czarodziejowi zaczynało brakować powietrza.

– Wielu tak mówi. Sęk tkwi w tym, że gówno o nas wiedzą.

– Dobrze już. Puść mnie… – Wycharczał Grommor.

– A będziesz grzeczny ? – Wojownik uśmiechnął się złośliwie.

– Takh… khy, khy…

Droghar puścił maga. – W takim razie zaczniemy od nowa czarowniku. Dostałem rozkaz dostarczenia Cię na posterunek Inkwizycji w Valgardzie. Jesteś posądzany o niedozwolone uprawianie magii. Jak już zauważyłeś stawianie oporu jest bezcelowe. Ubierz się, wyruszamy natychmiast.

Głos czarodzieja zaczął się łamać. – Jestem uzdrowicielem. Wszystko co robiłem miało na celu dobro innych ludzi. Nigdy nikogo nie skrzywdziłem. Dzięki mojej magii mały Mirgo, syn księcia Gotfryda wciąż jeszcze żyje. To jest nieszkodliwa biała magia! Bądźże człowiekiem ! – Krzyk odbił się echem po komnacie.

– Każdy rodzaj magii jest z genezy rzeczą nienaturalną i złą. – Wyrecytował Droghar a jego słowa brzmiały jakby wyczytał je z jakiejś księgi. – Nie znam też żadnego księcia Gotfryda i w gruncie rzeczy nie chcę znać. Wypełniam tylko swoje obowiązki.

Grommor dostrzegł w oczach wojownika niezłomność i wiedział, że nie ma wyjścia.

– Chodźmy zatem.Księżyc jasno oświetlał uśpiony Valgard. Miasto spowite płaszczem nocy zbierało siły na kolejny dzień pełen pracy i obowiązków. Mieszczanie zapomniawszy o swoich problemach przekraczali beztrosko bramy krainy snów by móc rozkoszować się błogim stanem nieświadomości. Nie wszyscy jednak spali. Dwie postacie kroczyły brudnymi uliczkami kierując się w stronę najbardziej rozświetlonego budynku w mieście, posterunku Inkwizycji.

Jedna z postaci przyodziana była w czerwony płaszcz, którego poły rozchylały się lekko przy mocniejszych podmuchach wiatru. Druga zaś ubrana była w szatę, długą po kostki, szczelnie okrywającą ciało.

– Dlaczego to robisz ?– Mag spojrzał w kierunku kroczącej obok sylwetki.

– Już mówiłem. Dostałem rozkaz. – Droghar bacznie obserwował Grommora od kiedy tylko opuścili posiadłość maga.

– Nie o to pytam.

– Taka już moja praca.

– Zakładam, że nie jestem pierwszym czarodziejem jakiego schwytałeś w swoim życiu.

– Dobrze zakładasz.

– Nie masz wyrzutów sumienia ? Przecież obaj wiemy co Inkwizycja robi z takimi jak ja.

– Nie, nie mam. Jestem tylko… doręczycielem.

Milczeli przez chwilę mijając kolejne zaułki.

– Słyszałem o twoim…hmmm…zakonie.– Podjął rozmowę Grommor.

– Taaak ? A ciekawe co takiego słyszałeś ?– Ton wojownika nie zdradzał cienia zainteresowania.

– To prawda ,że rekrutują tam tylko byłych paladynów ?

– Tak.

– Dlaczego nie jesteś już paladynem ?

– Kryzys wiary.

– Rozumiem.– Starzec skierował wzrok ku srebrnej tarczy księżyca. Gdzieś z bocznej uliczki cicho zamiauczał kot.

– Skoro jednak kiedyś nim byłeś musisz posiadać jakieś wartości moralne, rozróżniać dobro od zła. Dlaczego nie widzisz, że twoje czyny są niewłaściwe ?

– Widzę, że moje czyny zapewniają mi dach nad głową i miskę ciepłej zupy każdego wieczora. To mi wystarcza.

Mag nie odzywał się przez pewien czas myśląc nad słowami Droghara.

– Wracając do waszej sekty.– Podjął po chwili.

– Zakonu.

– To właśnie miałem na myśli. Czy to prawda, że celem waszego „zakonu" jest zlikwidowanie wszelkich przejawów magii z otaczającego nas świata ?

– Tak.

– Wiesz, że to niemożliwe ?

– Wiem.

– Skąd zatem ten szaleńczy plan ?

– Jestem tylko wojownikiem. Moim zadaniem jest wyłapywanie magów.

– Czy zatem…

– Dosyć ! Starczy tych pytań.– Droghar gwałtownie przerwał magowi dalsze wywody.– Jesteśmy na miejscu.

Starzec pobladł. Tak bardzo zajął się rozmową z wojownikiem, że nawet nie spostrzegł kiedy dotarli do posterunku. Kropelka zimnego potu spłynęła mu po skroni.

– Wchodzimy !- Wojownik pchnął starca w kierunku wejścia.

Grommor spojrzał z niepokojem w kierunku wielkich stalowych wrót. Szedł jednak wyprostowany. Nie mógł zdradzać strachu czy też płaszczyć się przed zakonnikiem prosząc o litość. To nie przystawało Uzdrowicielowi.

 

– Kto tam ?– Przez niewielkich rozmiarów otwór w drzwiach zaglądał jegomość o oczach koloru nieba.

– To ja Droghar, zakonnik. Przyprowadziłem wam waszego czarodzieja.

– Już , już otwieram.– Niebieskooki zaczął pośpiesznie przekręcać wszystkie zamki i zabezpieczenia w drzwiach.– Już, proszę wejść mości zakonniku.

Droghar trzymając Grommora za ramię przekroczył próg posterunku. Niebieskooki okazał się być niskim, krępym mężczyzną odzianym w długa czarną szatę.

– No, no jestem pod wrażeniem. Wielki Mistrz będzie zadowolony.– Mężczyzna uśmiechnął się.

– Przekażę pańskim przełożonym , że kontrakt został wykonany.

– Jest wasz.– Droghar pchnął nieco Grommora w kierunku niebieskookiego.

Mag odwróciwszy się, spojrzał na niego z wyrzutem. Zakonnik stał w miejscu obserwując jak inkwizytor prowadzi czarownika w stronę dużych czarnych drzwi, niczym bramy do pustki. Patrzył i wiedział, iż patrzy na trupa. Nikt bowiem jeszcze nie opuścił sali przesłuchań w jednym kawałku. Wiedział o tym, choć z całego serca wolałby nie wiedzieć. Nie chciał wiedzieć, że jest współodpowiedzialny za to co dzieje się z pojmanymi. Jednak nieświadomość to luksus. A na luksus już od dawna nie mógł sobie pozwolić. Odwrócił się więc i ruszył w noc, a kiedy mijał bramy miasta cisze nocną rozerwał opętańczy wrzask konającego człowieka.

 

 

 

Moje pierwsze opowiadanie. Proszę o uczciwe komentarze bo nie wiem czy jest sens kontynuować :) Pozdro.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

1. Uwielbiasz konstrukcje imiesłowowe : widząc, zastanawiając,  nasłuchując etc. Im więcej akcji, tym więcej takich "-ący", "-ąc", a ich nadużywanie źle wpływa na tekst literacki. Jest to rodzaj maniery, której łatwo się pozbyć:)
2. Lubisz wszelakie "-łszy" i "-wszy" (Zorientowawszy). Uzywaj więcej "który" i "jaki".
3. W paru miejscach powtórzenia: "W komnacie było ciemno a jedynymi źródłami światła były rozgwieżdżone ..." dwa "były" w jednym zdaniu, "Wiedział o tym, choć z całego serca wolałby nie wiedzieć. Nie chciał wiedzieć, "- o ile dwa "wiedział" w pierwszym zdaniu można uznać za zabieg stylistyczny, to trzecie możnaby wyeliminować.
4. Przecinki: "- Grommorze wiem, że tam jesteś ! " powinno być: "- Grommorze, wiem, że tam jesteś!", "- To ja Droghar, zakonnik." powinno być: "- To ja, Droghar, zakonnik." (między Droghar a zakonnik nie musi byc przecinka). Jeszcze w paru miejscach to widziałam, ale to są raczej drobne usterki.
5. " i przymrużał oczy" - chyba lepiej "przymykał oko" (związek frazeologiczny). Oczy mruży się pod wpływem światła.
6. Nie wiem czy to jest fragment większej całości. Fabuła nie jest jakaś porywająca, tekst, jak na debiutanta prezentuje przyzwoity poziom języka i stylu.

Sens zawsze jest. No, chyba że spodziewasz się milionów fanów i światowego uwielbienia:).
Po pierwsze przecinki nie bolą (chyba).
"wąską szczelinę między posadzką a drewnem, w które ktoś tak zapamiętale tłukł."- nie kapuję. Pukał na leżąco w szczelinę?
"szczęk molestowanej gwałtownie klamki." ha, szczerze mówiąc- podoba mi się to określenie. Nie wiem czemu, ale podoba (^^).
"uniemożliwiało zidentyfikowanie intruza"- nielogiczne. Wiedział, że go nie zna, a przecież w następnych zdaniach opisał jego wygląd (no, chociaż ubiór). Więc o co chodziło z tą identyfikacją?
Wątek z myszami jest świetny. Przynajmniej według mnie.
"trzasnęła w egidę z impetem"- nie rozumiem, czemu nazwałeś ją egidą. Egida to konkretny przedmiot (mitologiczny co prawda, ale konkretny), a nie synonim tarczy.
"Mieszczanie zapomniawszy o swoich problemach przekraczali beztrosko bramy krainy snów by móc rozkoszować się błogim stanem nieświadomości."- to zdanie, według mnie, strasznie bije w oczy. Bezcelowością i zupełnie niepotrzebną poetyką.
"opętańczy wrzask konającego człowieka."- to miały być tortury! A gościół kona po 20s. WTF?
Reasumując- sam tekst nie jest dobry,szczególnie rzuca się w oczy toporna konstrukcja zdań i trochę infantylna fabuła, ale daje nadzieje co do przyszłości. Widać w nim potencjał- póki co nieoszlifowany i ledwo widoczny, ale jednak potencjał. Przynajmniej takie jest jedno zdanie.
Opis zdarzeń nie jest zł, ale szczególnie razi mnie wspomniana toporność zdań. Radzę trochę więcej siedzieć nad tekstem przed publikacją.

Sorry, skapowałem o co chodzi z tym drewnem. Pomroczność jasna:).

Pukanie do drzwi obudziło siwego starca przerywając mu niespokojny i płytki sen.
Coś w rodzaju tautologii, autorze. Obudzenie a przerwanie snu to aby nie to samo?
 W komnacie było ciemno a jedynymi źródłami światła były rozgwieżdżone niebo i ciepły blask pochodni sączący się zza zamkniętych drzwi. Leżał nieruchomo nasłuchując i uważnie wpatrując się w wąską szczelinę między posadzką a drewnem, w które ktoś tak zapamiętale tłukł.
W komnacie sufitu nie było? Dalej piszesz o szeroko otwartym oknie --- napisz to tutaj, teraz! To samo dotyczy szczeliny pod drzwiami. Oraz jej wielkości. Jak duża musi być, by przepuścić tyle światła pochodni, żeby trochę to światło rozjaśniło mrok?
 Zorientowawszy się ,że awanturnik nie zamierza zaprzestać swego procederu, zerwał z siebie kołdrę a następnie podniósł się z łoża.
Dlaczego awanturnik? Może pomocy szuka? Jaki proceder? Nie za pięknie i za wzniośle o waleniu w drzwi? A następnie wstał. Jak rany... Nie wystarczy: odrzucił kołdrę i wstał?

Pytasz o sens kontynuacji. Jest takowy, bo zamysł, jak widać, posiadasz --- ale pisz uważniej, albo czytaj ponownie po upływie najmniej trzech dni, wyłapuj takie śmiesznowate błędy i poprawiaj przed prezentacją tekstu...
Powodzenia.

"Bo nie wiem czy jest sens kontynuować " - jeśli jest to Twoją pasją, nie pytaj o sens:)
- brakuje przecinków tu i ówdzie,
- "molestowanej gwałtownie klamki" - ta przenośnia mi nie pasuje
- Ujawnił, ujawniając - kilka powtórzeń
- "pieprzona sekta", " gówno o nas wiedzą" - jeśli "czarodziej" "magia" itp to takie słownictwo mi nie pasuje
- miasto spowite płaszczem nocy -  fajna metafora, myśle że okryte płaszczem tez nieźle by brzmiało...podoba mi się!
 Generalnie, Twoja dłoń lekko prowadzi pióro, pozostawiając zgrabne ułożenie myśli w słowa. Odnośnie pisania to sam musisz zdecydować i podjąć decyzję. Pisanie to cięzka praca. Ja mogę tylko uczciwie napisać, że wg mnie nieżle ten tekst Ci wyszedł - jak na pierwszy raz. Pozdrawiam i życzę wytrwałości!

Aż muszę skomentować, bo nie zdzierżę...

 

1. Uwielbiasz konstrukcje imiesłowowe : widząc, zastanawiając, nasłuchując etc. Im więcej akcji, tym więcej takich "-ący", "-ąc", a ich nadużywanie źle wpływa na tekst literacki. Jest to rodzaj maniery, której łatwo się pozbyć:)
Bzdura kompletna. Niby czemu ma takich konstrukcji nie stosować? To twoje czysto osobiste odczucie, a nie błędy autora. Unikać należy przysłówków w dialogach i jest za tym argument - czytelnik powinien znać ton głosu postaci zanim przeczyta jej słowa. 

2. Lubisz wszelakie "-łszy" i "-wszy" (Zorientowawszy). Uzywaj więcej "który" i "jaki".
Autorze, używaj czego chcesz - oby było poprawnie i dobrze brzmiało. Rady w stylu "a ja to bym napisała tak..." olewaj równo cienkim sikiem. To twój tekst, a nie komentującego.  

4. Przecinki: "- Grommorze wiem, że tam jesteś ! " powinno być: "- Grommorze, wiem, że tam jesteś!", "- To ja Droghar, zakonnik." powinno być: "- To ja, Droghar, zakonnik."
Przecinki informują czytelnika o zrobieniu pauzy. O ile w narracji lepiej darować sobie interpunkcję autorską, to dialogi są od tego praktycznie wolne - jeśli postać mówi np. "- To co tam miałeś ten no wiesz co nie?" to rozumiemy to jako wypowiedź "jednym tchem". Najważniejsze tylko, żeby takie akcje autor zarysował WYRAŹNIE, bo inaczej czytelnik faktycznie może zinterpretować to jako błąd.

Pod względem fabularno-technicznym tekst na poziomie nieco rozwiniętego tibijczyka. Kontynuuj w ramach ćwiczeń, rozpisania sobie stylu itp. - ale nie licz, że ktoś się w tym zakocha. I nad dialogami pracuj, bo sztuczne odrażająco. I tych ących i łszów faktycznie nieco za dużo...

a widziałeś Mortycjan tekst literacki zbudowany na wyłącznie imiesłowach? Może są jacyś geniusze języka polskiego, pokroju Leśmiana, którym to się uda, ale poza nimi... no cóż, poza nimi, autor nie-geniusz imiesłowy winien dawkować ostrożnie. Manieryczne "-ący" i "iwszy" nudzi i męczy.
Generalnie ludzie mówią krótkimi zdaniami, bo wynika to z rytmu oddechu. No sorry, nikt o normalnej pojemności płuc nie wygłosi tyrady w stylu "Pędzibimbrze twoje zachowanie budzi we mnie głęboką odrazę ponieważ a na dodatek ten bimber jaki dałeś mi do spożycia jest tak wstrętny i nieprzedestylowany że rzygałem dalej niż widziałem" bez ani jednej przerwy. Nie ma bata. Z reguły przed wymówieniem czyjegoś imienia, lub ogólnie rzeczownika robi się przerwę w mówieniu, typu "gotowym, panie", "spierdalaj, śmieciu!" i "witaj, Grommorze".... ale mogę się mylić... w końcu nie jestem uczoną polonistką.

Dla mnie właśnie imiesłowy są oznaką "tibijności" piszącego. Ale może się nie znam. Wiedzę tę czerpię z demotywatorów etc.

Ogólnie opowiadanie znośne, ale nie powalające.
Nijaki pomysł.

Ale sens ćwiczyć jest, więc zalecam ćwiczenia.

Czerp wiedzę ze słowników, podpisanych imieniem i nazwiskiem. Na internetowych anonimach można się wyłożyć jak na skórce od banana...

 nikt o normalnej pojemności płuc nie wygłosi tyrady w stylu (...) bez ani jednej przerwy. Nie ma bata. 

Chyba, że akurat wypił Elixir Szybkiego Mówienia, dotknął murów przeklętego szkockiego zamku, a może jest mutantem o poczwórnych płucach... Nie cierpię "porad" w stylu "Jest tak i tak, zawsze, koniec, kropka, stosuj sie gówniarzu!", bo takowe nadają się niemal wyłącznie do szkolnych wypracowań.

Malarz ma farby i maluje. Pisarz ma znaki i pisze. Nie ma żadnych ograniczeń twórczych - za to są ograniczenia odbioru. Jednych razi za dużo "ąców", innych gwarowa stylistyka... Ale ani jedno, ani drugie nie jest "niepoprawne i już".

Tytuł sugeruje, że inspirował cię cykl o inkwizytorze Jacka Piekary, a treœć częœciowo to potwierdza. Nie jest to z mojej strony zarzut. Nie mam nic przeciwko tekstom inspirowanym.

„Księżyc jasno oœwietlał uœpiony Valgard. Miasto spowite płaszczem nocy zbierało siły na kolejny dzień pełen pracy i obowišzków. Mieszczanie zapomniawszy o swoich problemach przekraczali beztrosko bramy krainy snów by móc rozkoszować się błogim stanem nieœwiadomoœci. Nie wszyscy jednak spali. Dwie postacie kroczyły brudnymi uliczkami kierujšc się w stronę najbardziej rozœwietlonego budynku w mieœcie, posterunku Inkwizycji.

Jedna z postaci przyodziana była w czerwony płaszcz, którego poły rozchylały się lekko przy mocniejszych podmuchach wiatru. Druga zaœ ubrana była w szatę, długš po kostki, szczelnie okrywajšcš ciało.” – ten fragment wyglšda jak poczštek opowiadania, a jest w jego œrodku. Ja bym to troszkę przeredagował.

Generalnie kolego PISZ, PISZ. Rozwijaj się z każdym kolejnym tekstem.

Tytuł sugeruje, że inspirował cię cykl o inkwizytorze Jacka Piekary, a treœć częœciowo to potwierdza.

Ta wypowiedź sugeruje, że nie wiesz czym jest Młot na Czarownice i kojarzysz to tylko z książką Piekary.

Jak to dobrze mieć na forum Kogoś, Kto nie tylko wszystko wie, ale wie najlepiej i nic Go nie ogranicza w odbiorze.
Nie cierpię "porad" w stylu "Jest tak i tak, zawsze, koniec, kropka, stosuj sie gówniarzu!", bo takowe nadają się niemal wyłącznie do szkolnych wypracowań.
Malarz ma farby i maluje. Pisarz ma znaki i pisze. Nie ma żadnych ograniczeń twórczych - za to są ograniczenia odbioru. Jednych razi za dużo "ąców", innych gwarowa stylistyka... Ale ani jedno, ani drugie nie jest "niepoprawne i już".

Istnieją normy językowe, istnieją tak zwane dobre obyczaje językowe.

Istnieją normy językowe, istnieją tak zwane dobre obyczaje językowe.

 

Tak, i właśnie to napisałem... 

 

Nie ma żadnych ograniczeń twórczych - ZA TO SĄ OGRANICZENIA ODBIORU. Jednych razi za dużo "ąców", innych gwarowa stylistyka... Ale ani jedno, ani drugie nie jest "niepoprawne i już".

 

Coś Ci się pomyliło w interpretacji, czyli odbiorze, mojej uwagi. Dobrej nocy.

Problem w tym, że aby móc łamać normy (jako celowy zabieg stylistyczno-literacki), trzeba je najpierw znać.
Używając Twego porównania z malarzem, na każdej uczelni typu ASP zanim studenci zaczną robić "sztukę nowoczesną", muszą nauczyć się rysować się gołą babę, i najpierw tłucze się rysowanie gołych kobiet (nie są to modelki playboya, raczej "normalne" osoby) i martwych natur, do znudzenia. Niketórzy może rodzą się z genialnym talentem i rysują fotograficznie, ale 90 procent musi po prostu ćwiczyć proporcje i sprawnośc ręki.
Tak samo z pisaniem. Jestem wdzięczna szkole (której nienawidziłam szczerze przez 12 lat edukacji), bo dzięki dyktandom nauczyłam się ortografii i interpunkcji. A to, że mogę się bawić tym tak i owak, to już mój własny problem, tym niemniej, nie zwalnia mnie to z obowiązku rozumienia zasad stawiania przecinków i kreskowania u.
W zasadzie nikt, kto nie pisał przyzwoitych wypracowań, nie będzie prawdopodobnie dobrym pisarzem (pomijam przypadki takich, co zorientowali się że warto się uczyć już po skończeniu szkoły i tych, co mieli nauczyciela idiotę).
To nie jest tak, że do zasad trzeba się stosować niewolniczo. Ale, że lepiej je znać niż nie....

 

To nie jest tak, że do zasad trzeba się stosować niewolniczo. Ale, że lepiej je znać niż nie....

A czy ja gdzieś się z tym nie zgadzałem?

 

Autorze, używaj czego chcesz - oby było poprawnie i dobrze brzmiało.
(...)Najważniejsze tylko, żeby takie akcje autor zarysował WYRAŹNIE,
(...) I tych ących i łszów faktycznie nieco za dużo...


Proponuję skupić się na informacjach zawartych w wypowiedzi, a nie na "toksycznym jadzie, który aż tryska"... 

To można się znudzić rysowaniem gołych bab;)?
Nikt nie lubi się uczyć zasad. Dlatego lepiej je łamać. Ale żeby łamać, trzeba je znać, inaczej wychodzi zwykła ignorancja. I dlatego trzeba się ich uczyć. Zeby je łamać.Tylko jak się złamie, to trzeba się nauczyć nowych. I...
Zostanę kominiarzem.

Lassar...:D

 W komnacie było ciemno a jedynymi źródłami światła były rozgwieżdżone niebo i ciepły blask pochodni sączący się zza zamkniętych drzwi. – Już gdzieś o tym pisałem, gwiazdy nie są żadnym źródłem światła. Świecą, to fakt i dzięki temu je widać, ale ziemi to one nie oświetlają…

 

Mnie czytało się przyjemnie. Ale oceny na razie nie dam, poczekam na kontynuację.

 

Lassar, ja rysowaniem gołych bab też szybko bym się z nudził. Lepiej z nimi robić coś innego, niż je rysować :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka