
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Statek opadał powoli jak spuszczany po nitce ciężarek.
Nazywali je Miastem – tak po prostu – lecz ja przez niewielkie okienko ujrzałem tylko hałdy gruzu ze skrytymi w ich cieniu wątłymi barakami. Morze ruin przecinał niewysoki, wąski mur otaczający Osiedle.
Ze statku wyrzucili mnie jak psa. Tuż za bramą kosmoportu zajęli się mną inni żołnierze.
Najpierw zabrali mnie do psychiatry. Jego zbita ze zczerniałych desek szopa stała tuż za murem kosmoportu. Nie mam pojęcia, czy ten człowiek z wymalowaną na czerwono mordą miał jakiekolwiek wykształcenie medyczne. Pchnął mnie na krzesło w rogu pomieszczenia i założył na głowę pordzewiały hełm. Walnął go jeszcze, by lepiej przylgnął do czaszki i jął analizować krzywe błyskające na monitorze. W zmiennym świetle monitora twarz psychiatry wyglądała upiornie. Po chwili teatralnego skupienia powiedział:
– Cztery, najwyżej pięć trupów. Po sześciu na pewno oszalejesz.
Byłem zadowolony. To nie było dużo. Zastrzelę ilu trzeba, opuszczę tą dziurę, a potem już tylko prawdziwa służba. Może nawet przydzielą mi mecha.
Ledwo wyszedłem na zewnątrz, a już dopadł mnie jakiś oszołom w porwanych łachmanach. Domyśliłem się, że zabił zbyt wielu.
– Miasto nie życzy sobie dużo śmierci – wyszczeżył spróchniałe zęby. – Miasto dba o swych mieszkańców. Tych prawowitych.
– Pierdol się – warknąłem.
– Czy słyszałeś już okrzyk konania, który wwiercał ci się do mózgu, by oblepić umysł lepką siecią szaleństwa? Miasto nie pozwoli ci bezkarnie zabijać jego dzieci. Każda śmierć niesie ze sobą konsekwencje.
Odepchnąłem go mocno, a on przewrócił się i zarył dupą w błocie. Jego śmiech słyszałem jeszcze wtedy, gdy w arsenale odbierałem broń. Jeszcze dziś miałem odbyć swoją pierwszą wartę.
Wieczorem stałem na murku otaczającym Osiedle. Patrolowany przeze mnie odcinek miał około stu metrów długości i oddalony był od najbliższych zabudowań o niecały kilometr.
Rozmyty przez chmury blask czterech księżyców znaczył nocne niebo jak przetarcia ciemny materiał. Gwiazd nie było widać. Ruiny najgłębszą czernią odcinały się od nieco jaśniejszego nieboskłonu.
Nagle usłyszałem jakiś hałas. Gdzieś potoczył się kamyk. Założyłem stary naktowizor chemiczny. Nie spodziewałem się spotkać Tubylców już pierwszego dnia służby na tej planecie. Powiedziano mi, że Tubylcy nie atakowali od kilku miesięcy.
W zmienionych barwach dostrzegłem obły kształt o patykowatych odnóżach wielkości pojemnika na paliwo. Tubylec. Dzieliło nas jakieś czterdzieści metrów. Ciągle się zbliżał. Usłyszę go. Krzyk Tubylców niknął gwałtownie po około piędziesięci metrach, zaś do tej odległości przenikał wszystko niszcząc zaawansowaną elektronikę i mając za nic najnowocześniejsze systemy tłumiące.
Bałem się.
Wycelowałem i pociągnąłem za spust.
Wrzask śmierci wdarł się do mojej głowy. Jak ostry wytrych ze zgrzytem skrobał po czaszce. Czułem jak padło kilka zabezpieczeń chroniących mój umysł przed szaleństwem. Po paru głębszych oddechach udało mi się dojść do siebie. Skulone, stygnące ciało leżało w niedużym rowie.
Z noktowizorem na oczach ciąłem mrok szukając kolorowych plam Tubylców. W ciągu godziny zabiłem jeszcze dwóch. Później nad Osiedlem dostrzegłem kłęby dymu i ogień barwiący czerwienią ich nabrzmiałe podbrzusza.
Pobiegłem w kierunku pożaru.
Kosmoport stał w ogniu. Dziesiątki ludzi w panice biegało po Osiedlu. Na wpół oszalali ginęli wpadając na obcych, którzy urywali im głowy, wgryzali się w szyje, oplatali wokół ciała i ściskali póki nie usłyszeli odgłosu łamanych żeber i kręgosłupa. Krew mieszała się z pyłem tworząc lśniącą w płomieniach maź.
Nieliczne celne serie z karabinów – w tym moje – rozrywały ciała najeźdźców. Krzyki konających Tubylców jak ostry nóż ścinały z nóg pozostałych przy życiu.
Patrząc na śmierć dopiero co poznanych ludzi i widząc zagładę Osiedla chciałem oszaleć. Pragnąłem nie wiedzieć, co się wokół mnie dzieje. Nie mogłem. Kolejne wrzaski ryły moją czaszkę, lecz nie mogły przebić mentalnej skorupy, która podobnie do muszli małża broniła zupełnie bezbronne, miękkie wnętrze. Ostatnie zamki mego umysłu trzymały wbrew mej woli. Później padłem zemdlony.
Otaczali mnie Tubylcy. Było widno, choć nie zaczęło jeszcze świtać. Dostrzegłem kilka dziwnie lśniących kijów wetkniętych w ciała pomordowanych. Usta miałem zakneblowane jakąś brudną szmatą. Nagle z otaczającej mnie grupy obcych odrywa się jeden osobnik i zmierza w moją stronę. Chyba mnie zabije.
Może ktoś kiedyś znajdzie moje ciało i wygrzebie z mózgu niewielki chip z zapisaną na nim relacją.
//przerwa//
Słyszę jakiś głos. Ktoś do mnie mówi: Krzycz. To nie Tubylcy. To też nie Miasto mówi do mnie. Ktoś inny.
//przerwa//
Już wiem dlaczego mnie zakneblowali. Już wiem dlaczego muszę zginąć.
//przerwa//
Ile razy można napisać Tubylec w tak krótkim tekscie? Bo bijesz wszelkie normy...
Szczerze mówiąc- nie spodobało mi się. Tekst sprawia wrażenie, jakby ktoś pragnął zamknąć go w trzykrotnie mniejszej objętości niż powinien. Zbyt wiele trzeba się domyślać, a przy tym sam pomysł nie jest zbyt oryginalny. Ot, "była sobie planeta".
Generalnie czuć "dryg" do pisania, ale wiele drobnych błędów psuje wrażenie (zczerniałych - sczerniałych; zarył dupą w błocie - w błoto; Nagle z otaczającej mnie grupy obcych odrywa się - oderwał się; itd. itp.). No i ten melodramatyzm... Żeby w czytelniku ruszył się jakiś przebysk żalu, smutku, obawy, żeby cokolwiek się ruszyło - musi być emocjonalnie związany z bohaterem. A to, po pierwsze, wymaga dłuższej formy tekstu, po drugie - sporych umiejętności...
Dziwnie trochę brzmi. Tu starasz się aby język był sotosunkowo podniosły - "jął analizować krzywe błyskające na monitorze" i podobne, a w innym miejscu z kolei nazywasz ludzi oszołomami, ponad to "człowiek z wymalowaną na czerwono mordą". Nie wiem co myśleć o tym teśkcie.
Dla mnie jest średni,choć nie powiem, ta jego taka, hmm... tajemniczość, przyciąga.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Tekst średni w wykonaniu, ale widać potencjał, to na pewno.