- Opowiadanie: Leszek B - Polana

Polana

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Polana

Wokół rósł wysoki las. Las, który zdawał się nie mieć końca. Polana, na której stała prymitywna chata, była wystarczająco duża aby mógł wyżywić się na niej jeden hrumpiel. Było tam też nieco miejsca na uprawę roślin, które służyły zarówno jemu, jak i trzyosobowej rodzinie, której był własnością. Hrumpiel był najcenniejszym stworzeniem jakie miała rodzina. Był silny, a zarazem łagodny i posłuszny. Z powodzeniem nadawał się do wszystkich ciężkich prac. Poza tym dostarczał rodzinie pokarmu w postaci dwóch pożywnych płynów. Jeden wyciskali z jego gruczołów dwa razy dziennie, a drugi zbierali raz na kilka dni, bezpośrednio z nieowłosionej części grzbietu zwierzęcia. Sierść hrumpiela była doskonałym surowcem do wytwarzania włókna, z którego, po prostej obróbce, produkowali swoje ubrania. Głowę miał uzbrojoną w cztery masywne rogi, z który zrzucał jeden na sezon. Z rogu człowiek wytwarzał naczynia, narzędzia i elementy broni, która służyła mu do polowania i obrony przed dzikimi mieszkańcami lasu. Hrumpiel nigdy nie zapuszczał się w knieje. Chociaż lubił towarzystwo człowieka, to gdy ten przekraczał granicę polany i zagłębiał się w gąszcz, zostawał w pobliżu domu.

Człowiek żył tu od urodzenia. Polana była całym jego światem, a wszystko co dostał, dostał od ojca (hrumpiela, oczywiście, też). Ojciec nauczył go wszystkiego, co było niezbędne do przeżycia w lesie. Od odróżniania roślin jadowitych, trujących, łagodnych, obojętnych i jadalnych do wytwarzania niezbędnych narzędzi oraz broni i obchodzenia się z dzikimi stworzeniami. Co jednak najważniejsze, ojciec nauczył go mówić językiem zrozumiałym przez większość istot żyjących w lesie.

Człowiek podobno miał jakąś matkę, ale jej nie pamiętał. Podobno zmarła kiedy on się urodził. Ojciec czasami opowiadał mu o niej i wnioskując z opowieści, matka była dla ojca kimś szczególnie ważnym, jednak w jego odczuciu, jej obraz rozmazywał się w szarej mgle zapomnienia.

Ponoć kiedyś polana była większa i mieszkali tutaj też inni ludzie. Chociaż ojciec opowiadał, że ostatni z nich odeszli, gdy jego syn był już dosyć dużym chłopcem, to jednak w jego pamięci nie pozostał po nich żaden ślad. Pamiętał tylko ojca, który się nim opiekował i który był dla niego wszystkim.

Gdy chłopiec nieco podrósł, ojciec powiedział mu, że odejdzie, i że on będzie panował na polanie. I tak się stało, bo gdy zupełnie zmężniał, ojciec pewnego dnia po prostu zniknął. Jednak po pewnym czasie wrócił i przyprowadził ze sobą młodą kobietę.

– Jest twoja – powiedział ojciec. – Masz się nią opiekować, a będzie dla ciebie dobra.

I kobieta była dobra, jak wszystko, co dostał od ojca. Była słodka. Słodsza od złocistego płynu zbieranego z grzbietu hrumpiela.

Wkrótce urodziło i m się dziecko, ale zanim to nastąpiło, zmarł ojciec, który, oprócz kobiety, przyniósł z wyprawy poza polanę, jakąś ciężką chorobę. Zgasł niedługo po powrocie. Zakopali go wspólnie z kobietą na skraju polany. Kobieta odprawiła przy tym jakieś obrzędy i oznaczyła grób znakami wykonanymi z żerdzi.

Często odwiedzał to miejsce. Sam nie wiedział czemu. Chyba brakowało mu ojca. Teraz też tam był i właśnie wracał do chaty, gdy coś przed nim przeleciało.

– Mrdok – pomyślał.

Stworzenie ponownie wybiegło na ścieżkę. Było śnieżnobiałe i nie większe od piąstki jego dziecka. Mrdoki były ich utrapieniem. Właziły do chaty, wyjadały zapasy, niszczyły odzież i sprzęty i hałasowały. Ojciec mówił że trzeba z nimi postępować ostrożnie i raczej delikatnie, bo, pomimo uciążliwości, odgrywają w ich otoczeniu ważną rolę… ale jaką, nie był sobie w stanie przypomnieć.

Panować nad Mrdokami pomagał nieco hebral, który często wylegiwał się przed chatą oczekując kolejnej porcji błękitnego płynu odciąganego z gruczołów hrumpiela. Jednak gdy w pobliżu pojawiał się mrdok, natychmiast zrywał się i ruszał za nim w pogoń. Pewne jest, że na nie polował, jednak człowiek nigdy nie widział, żeby któregoś pożarł. Trudno powiedzieć co z nimi robił, w każdym razie zdarzało się, że mrdok raz upolowany przez hebrala, po niedługim czasie wracał w pobliże chaty i zabawa zaczynała się od nowa. Poza tym pożeranie przez hebrala mrdoków byłoby nieco dziwne, ponieważ, pomijając skłonność do niebieskości dawanej przez hrumpiela, był on stworzeniem zdecydowanie roślinożernym. Można było spotkać go pasącego się razem z hrumpielem, do którego najwyraźniej pałał ogromną sympatią. Często sypiał wtulony we włochaty fałd skóry ma szyi olbrzyma lub czyścił jego cielsko czerwonymi zębami. Czasami zagrzebywał się przy tym w gęstą sierść do tego stopnia, że nie mógł się z niej wyplątać. Wzywał wtedy ludzkiej pomocy, która przychodziła przeważnie natychmiastowo, ponieważ wrzeszczał tak niesamowicie, że na dłuższą metę nie dałoby się tego wytrzymać. Tylko hrumpiel potrafił cierpliwie znosić ten hałas.

Żyło na polanie jeszcze jedno oswojone stworzenie – rol. Rol był drapieżnikiem. Nie lubił hebrala i hebralal czuł przed nim respekt. Gdy rol zbliżał się do niego na zbyt bliską odległość, przeważnie uciekał i wskakiwał na grzbiet hrumpiela, lub zaszywał się w jego gęstej sierści. Rola bali się także mieszkańcy lasu. Jego obecność wystarczała żeby wszystkich niepożądanych gości trzymać z dala od chaty. Był on, w zasadzie, stworzeniem samowystarczalnym. Prawdopodobnie, jedyną rzeczą jaka go trzymała w pobliżu człowieka, był złocisty płyn zbierany przez ludzi ze skóry hrumpiela. Rol towarzyszył człowiekowi we wszystkich wyprawach w głąb lasu. Uwielbiał buszować w chaszczach. Polował na mniejsze stworzenia, płoszył większe i wyszukiwał śladów innych roli, których kilka żyło w okolicy. Człowiekowi dawał poczucie bezpieczeństwa, zapewniając ochronę przed mniejszymi drapieżnikami i ostrzegając przed większymi.

Mrdok wyskoczył na ścieżkę po raz trzeci. Tym razem prosto pod nogi idącego nią mężczyzny. Człowiek szybko podniósł nogę i przydepnął stworzonko.

– Nie zabijaj!!! – pisnął spod drewnianego trepa cienki głosik.

Mężczyzna docisnął stopę do ziemi. Coś pod nią jeszcze trzasnęło, beknęło i ucichło.

Podniósł nogę. Pod podeszwą nie było nic, tylko na siwym, w tym miejscu, piasku, brązowiła się niewielka plama. Nigdy jeszcze nie zabił mrdoka. Tym razem też nie było pewności, bo po zwierzątku, oprócz plamy, nie było żadnego śladu.

Ruszył dalej. Nie zastanawiał się nad tym co zrobił. Jego myśli zajęte były zupełnie czymś innym.

Skąd oni się tu wzięli? Nie miał pojęcia. Może byli potomkami tych, o których ojciec opowiadał, że odeszli z polany w czasach jego wczesnego dzieciństwa? I w jaki sposób ich tu znaleźli? Tego nie wiedział. Pojawili się przywożąc tak hałaśliwą muzykę, że nawet rol, skulony, szukał schronienia w chacie. Przybyli pięcioma pojazdami unoszącymi się nad gruntem. Pojazdami, których gładkość i blask zupełnie nie pasował do tego miejsca. Wysiedli z nich równie gładcy, błyszczący i odstający od otoczenia ludzie. Gdy zapytali go o imię, początkowo nie potrafił odpowiedzieć.

– Musisz mieć jakieś imię – powiedział jeden z przybyszy. – Nazywanie jest naturalną cechą człowieka. Jeśli nawet nie byłoby nikogo, kto dałby ci imię, to na pewno sam się nazwałeś. Więc jak masz na imię?

Wszystko wokół jakoś się nazywało. Hrumpiel był hrumpielem, hebral hebralem, rol rolem, nawet mrdok był mrdokiem. Inne zwierzęta i rośliny też potrafił, przeważnie, jakoś nazwać.

Kobieta… była kobietą, ale, poza tym, nosiła też jakieś imię, tylko… tylko nie mógł sobie przypomnieć.

Ociec mówił do niego „chłopcze\", a potem „człowieku\", ale na pewno dał mu jakieś imię. Adam? Nie. Adam był, chyba, pierwszym osadnikiem.

– On…

-Słuchaj On, potrzebujemy twojej pomocy. Prawdopodobnie jesteś posiadaczem ostatniej żyjącej samicy hrumpiela.

Wiedział, że jego hrumpiel jest samicą, tak jak jego kobieta. Nie pamiętał też żeby widział kiedykolwiek, jakiegokolwiek innego osobnika tego gatunku, chociaż szukali go z ojcem w lesie przez całe życie. Od ojca wiedział, że hrumpiele są stworzeniami długowiecznymi, potrafiącymi przeżyć kilka ludzkich pokoleń, i że jego samica jest w kwiecie wieku. Od ojca też wiedział, że już raz została zapłodniona i cielca zabrali ludzie, którzy odeszli z polany.

– Jesteśmy w stanie odtworzyć gatunek, ale potrzebujemy twojej hrumpielki – kontynuował drugi mężczyzna.

– Jeśli nam się uda, dostaniesz młodego cielca. – To ten który zaczął rozmowę. Przyglądał mu się z niejednoznacznym uśmiechem.

– Nie ma mowy! A z czego będziemy żyli?! – wzburzył się człowiek.

– On, posłuchaj. Nie możemy stracić takiej szansy. Jeśli nam nie pomożesz, hrumpiele znikną na zawsze. Chcesz tego?

– Nie.

– To chociaż wypożycz nam swoją samicę na rok.

– Nie ma mowy, jak macie hrumpiela, to go tu sprowadźcie. Koniec.

Przybysze spojrzeli po sobie, po czym odezwał się ten, który zaczął rozmowę.

– Nie mamy samca, ale mamy… nasienie. Mamy też inne możliwości, ale potrzebujemy twojej samicy. – Mężczyzna omiótł wzrokiem twarze swoich towarzyszy. – Możemy zapewnić ci utrzymanie przez ten czas, na który wypożyczysz nam hrupiela i…

– Już powiedziałem, nie ma mowy! Wynoście się stąd.

– Plan B – odezwał się któryś ze stojących z tyłu mężczyzn.

– Że co? – zdziwił się człowiek.

– No dobrze. Damy ci za twoją hrumpielkę coś niezwykle cennego. Coś, przy czym wszystko co masz, wszystko co do tej pory widziałeś, a nawet wszystko o czym marzyłeś zblednie.

– Nic od was nie chcę. Wynosić się z mojej polany!

– Spokojnie. Zobacz, to jest TO – Totalny Odlot. Może głupia nazwa dla tak genialnego wynalazku, ale zaraz się przekonasz, że jest w dużym stopniu uzasadniona. TO służy do poznawania świata. Jeśli go użyjesz, zobaczysz rzeczy jakich nigdy nie widziałeś, zrozumiesz takie, o których nie miałeś zielonego pojęcia. Z TO, rok bez hrumpiela, to bajka. Poradzisz sobie z każdym problemem. Rozwiniesz skrzydła jak nigdy dotąd. Wystarczy tylko, że tu przyłożysz palec. Obojętne który.

Człowiek spoglądał na przedmiot trzymany w ręku przez przybysza. Była to niewielka czarna kostka z niewielkim oczkiem wystającym z jednego rogu i z jedną czerwoną ścianką, o której tamten mówił, że należy w tym miejscu przyłożyć palec.

– Wynosić się! Bo pogonię rolem!

– Spokojnie, spokojnie. Popatrz, On, zostawiam TO tutaj. – Mężczyzna wyjął z pojazdu przedmiot przypominający mały, biały talerzyk, postawił go na ziemi i ułożył na nim kostkę. – Teraz my sobie trochę polatamy po lesie, a ty spróbuj. Żebyś wiedział z czego rezygnujesz. I nic za to nie chcemy. Wrócimy wieczorem.

Gdy wsiadali do pojazdów, słyszał jeszcze urywane fragmenty ich rozmowy.

– Pieprzyć konwencje.

– Teraz jest już nasz.

– A jak nie?

– Spróbuje.

– A jak nie, to mamy plan C.

Wkrótce zniknęli pośród zieleni.

Człowiek wrócił do chaty. Był bardzo niespokojny. Wolałby żeby przybysze zniknęli raz na zawsze z jego świata. Jednak obiecali, że wrócą, więc czekał, co jakiś czas wyglądając z chaty.

Żadna robota mu się nie kleiła. W końcu poszedł przyjrzeć się przedmiotowi zastawionemu przez obcych. Obejrzał kostkę ze wszystkich stron i wrócił do chaty. Po chwili jednak ponownie podszedł do białego talerzyka. Ujął sześcianik ostrożnie w dwa palce prawej ręki i palcem wskazującym lewej delikatnie musnął czerwoną ściankę. Przez chwilę zobaczył świat poza lasem. Świat przepełniony światłami i bajecznie kolorowy. Szybko odłożył kostkę na miejsce i rozejrzał się wokół. Jego świat był prawie monochromatyczny, mroczny i przygnębiający. Ruszył w stronę chaty, w połowie drogi jednak zawrócił i ponownie użył kostki. Zobaczył wszystko i zrozumiał wszystko. Oni mieli rację, należało ratować hrumpiele. Zrozumiał też wiele innych rzeczy, które nagle stały się proste i oczywiste. Odłożył kostkę i ponownie pszedł do chaty. Tak, oni mieli rację. Hrumpiele trzeba ratować, ale… Zaczęły nim targać wątpliwości. A jeśli straci hrumpielkę, a gatunku nie uda się odtworzyć? Jak sobie poradzą bez stworzenia, z którym związali całe swoje życie i nie potrafią bez niego funkcjonować? Obcy obiecali pomoc, a jeśli zawiodą?

Człowiek był nauczony nieufności w stosunku do stworzeń, których nie znał. Często z pozoru sympatyczne zwierzątko, spotkane po raz pierwszy w lesie, okazywało się agresywne i niebezpieczne. Podobnie mogło być z tymi ludźmi.

Wieczorem las się wyciszał. Z daleka słychać było skoczną muzykę zbliżającą się w kierunku polany. Wracali obcy. Rol ponownie wpadł jak oszalały do chaty i z niej nie wysunął nawet nosa. Hebral, leżący do tej pory przed chatą, czmychnął w kierunku hrumpiela i zaszył się w jego gęstej, długiej sierści.

Gdy człowiek wyszedł z chaty, pięć pojazdów już stało na polanie.

– No i jak On, dogadamy się? – zaczął mężczyzna, który z nim poprzednio rozmawiał.

– Nie.

– No, co ty? Dlaczego? Przecież wiesz, że to konieczne… bo chyba przecież używałeś kostki?

– Tak, ale nie.

– Ale dlaczego nie?

– Odjedźcie już stąd.

– Zawiodłeś nas, On.

– Odjedźcie, proszę.

Mężczyźni przez chwilę rozmawiali ze sobą ściszonymi głosami.

– Dobrze, ale wrócimy tu jeszcze za trzy dni. Może zmienisz zdanie.

Odjechali zabierając ze sobą głośną muzykę i czarną kostkę na talerzyku.

Właśnie mijał trzeci dzień od tamtego zdarzenia. Rozmawiał o tym z kobietą. Była tego samego zdania co on. Hrumpielki nie można było oddać. Jednak szarpały nim coraz bardziej mieszane uczucia. Coraz więcej myślał o tym co się wydarzyło, gdy dotknął czerwonej ścianki kostki. Gdy zamykał oczy, widział czarny kształt i pulsujący na nim czerwony kolor. Działo się wtedy z nim coś niezrozumiałego, coś z czym było mu źle i dobrze jednocześnie.

Zbliżał się do chaty. Nagle zatrzymał się i zaczął nadsłuchiwać. Daleko w lesie dała się słyszeć muzyka. Rol, wyciągnięty przed progiem chaty, skulił się i niespokojnie wszedł do środka. Herbral, który buszował bezkarnie w warzywniku, wyskoczył z niego jak oparzony. Kilkakrotnie zawołał na hrumpiela, a nie znajdując go, zakręcił się koło chaty i również wpadł do jej wnętrza.

Człowiek zatrzymał się przed progiem chaty. Z lasu na polanę właśnie wyjeżdżało pięć pojazdów. Ruszył w ich kierunku i gdy tylko podszedł, zapytał:

– Macie TO?

– Podjąłeś decyzję?

– Jeśli obiecacie, że pomożecie nam przeżyć i oddacie ją po roku z cielcem i… zostawicie kostkę, to… zgoda.

– Pasuje. – powiedział przybysz i rzucił mu kostkę. – Tylko jej nie zgub. Po roku nam zwrócisz. Myślę, że do tego czasu ci wystarczy. Znajdziesz w niej rozwiązania wszystkich problemów. Nasza pomoc już ci nie będzie potrzebna. Dobra, panowie, zabieramy zwierzynę – zwrócił się do przybyłych z nim mężczyzn. – Gdzie jest hrumpielka? – zapytał jej właściciela.

– Pasie się, tam, w krzakach.

Rzeczywiście, hrumpiel leżał sobie w kępie wysokich krzewów na środku polany. Ponad gałęzie wystawał jedynie fragment jego łysego grzbietu.

Obcy podprowadzili pojazdy w pobliże krzaków i wyprowadzili z nich stworzenie.

– Niezłe bydle!

– Taak, spora góra mięsa.

– Nie gadajcie, bierzcie się do roboty.

Otoczyli hrumpiela pojazdami, w ten sposób, że stykały się one każdy z dwoma sąsiednimi , przodem i tyłem, tworząc w ten sposób pięciokąt, w którego środku stał hrumpiel.

– Ciężko będzie.

– Damy radę. Spróbujemy górą.

– Będzie ciężko.

– Damy radę. Gotowi?

Przybysze wsiedli do pojazdów, które po chwili zadrżały i oderwały się od podłoża. Hrumpiel cicho zaskomlał. Z jego oczu płynęły dwie czerwone strużki.

– Co on? Płacze? – dziwił się jego właściciel, bo nigdy nie widział hrumpiela płaczącego.

Pojazdy zaczęły z trudem przemieszczać się ku górze, unosząc z sobą cicho skomlącego hrumpiela. Gdy wzniosły się ponad korony drzew, ruszyły poziomo nad lasem i wkrótce zniknęły stojącemu na dole człowiekowi z oczu.

Na polanie zapanowała nienaturalna cisza.

Człowiek przyłożył palec do czerwonej ścianki kostki. Wokół zawirowały światła i rozbrzmiała rytmiczna, jakby znajoma muzyka. Przez chwilę zwątpił czy to prawda.

Zadał pytanie. Otrzymał odpowiedź. Szukał i znajdywał. Błyskawicznie przemieszczał się po zakątkach zupełnie nowego, nieznanego mu świata. Na chwilę powrócił do swojego lasu. Ociec przygotowywał lekko odurzający napój z jakiejś rośliny. Nigdy nie powiedział mu jaka to roślina, ani jak sporządzić taki napój. Po chwili wszystko było jasne i proste. Opuścił ponownie las i poszybował w kierunku pulsujących, kolorowych świateł. I wtedy zobaczył ją. Była gładka, trochę kolorowa, życzliwa i chętna. Zobaczył ich wiele. Wyciągały do niego ręce.

– Coś ty zrobił?! – nagły krzyk i szarpnięcie za ramię sprowadził go z powrotem na polanę. – Gdzie jest nasz hrumpiel?! – Jego kobieta stała przed nim, wymachiwała rękoma, łapała się za głowę i szarpała go za ubranie. Gdy ją przyprowadził ojciec, była cicha i spokojna. Jednak ostatnio zrobiła się gadatliwa i zrzędliwa. To go irytowało, chociaż, do tej pory, starał się nie pokazywać tego po sobie.

– Co my teraz zrobimy? Masz go natychmiast odebrać! Że ja się zgodziłam iść za takiego głupka! I na co się skusiłam? Na hrumpilela?! A ty? Co z nim zrobiłeś? Oddałeś go obcym?! – krzyczała coraz to bardziej histeryzując i coraz intensywniej szarpiąc go za ubranie. Odepchnął ją. Zatoczyła się i upadła. Ruszył w stronę chaty. W wejściu, o mało nie ściął go z nóg, pędem wypadający z niej, hebral. W środku płakało dziecko. W kącie siedział ciągle przerażony rol.

Usiadł i przyłożył palec do czerwonej ścianki kostki. Stało się coś złego, chciał poszukać rozwiązania, ale z daleka wołały go kobiety, gładkie i lśniące. Było mu ciepło i przyjemnie. Poszedł do nich. Pachniały jak kwiaty. Jakiś skowyt mącił ciszę.

Kostka wypadła mu z ręki. Kobieta szarpała go za ramię.

– Dokąd ja teraz pójdę? Zobacz, zobacz co żeś narobił!

Podniósł kostkę.

Za oknem niesamowicie wył hebral. Wyszedł z chaty.

– Gdzie jest?! Gdzie jest?! Dokąd zabrali?! Zabrali!!! Oj! Zabrali!!! Oj joj joj!! Zabrali!!!… – hebral zanosił się do tego stopnia, że aż się krztusił.

Człowiek wrócił do chaty. Wyszedł z niej ponownie ze sporych rozmiarów pałką z oprawionym na końcu rogiem hrumpiela. Jednym uderzeniem roztrzaskał łeb herbala. Na polanie zapanowała cisza.

– Rol! Chodź tutaj! – zawołał człowiek w kierunku chaty. – No, chodź! Już ich nie ma.

Rol wyjrzał ostrożnie na zewnątrz. Człowiek podniósł martwego herbala i pokazał go rolowi. Zapach krwi rozszerzył nozdrza drapieżnikowi.

– Masz, jest twój. – Odrzucił ścierwo, jak mógł najdalej. Rol pobiegł za nim.

Wrócił do chaty. Kobieta siedziała w kącie, tuliła dziecko i płakała. Przyłożył palec do czerwonej ścianki kostki.

Mijały dni. Żyło im się coraz gorzej. Wokół panoszyły się mrdoki wyżerając zapasy, niszcząc ubrania i sprzęty, niepokojąc nawet rola. W końcu zabrakło im żywności.

Dziecko było małe. Nie nauczyło się jeszcze mówić, ale, płacząc, ciągle wołało jeść. Dużo jeść. A jedzenia brakowało nawet dla nich. Zabił je bez skrupułów i wyrzucił rolowi. Ten jednak nie chciał go tchnąć. W nocy kobieta zakopała ich syna w pobliżu grobu jego ojca i potajemnie chciała uciec. Domyślił się tego i roztrzaskał jej głowę. Rol dziwnie zaczął na niego patrzeć i szczerzyć w jego obecności kły nosił więc na wszelki wypadek zawsze przy sobie pałkę. W końcu usunął i tego mieszkańca polany.

Został sam z czarną kostką, której oczko nanizał na sznurek i zawiesił ją sobie na szyi.

Pewnego dnia, gdy siedział w chacie, zobaczył mrdoka przelatującego przez środek izby.

Ruszył za nim i po chwili miał go pod trepem.

 

– Nie zabijaj. – pisnął cienki głosik, tak cicho, że prawie niezrozumiale.

– Kto to powiedział? – zdziwił się, pytając samego siebie człowiek.

– Nie zabijaj! – powtórzył głos donośniej.

Schylił się i wyciągnął mrdoka spod trepa. Stworzenie było brudne, wychudzone i miało szare wyleniałe futerko. Mogło być chore.

– Ja cię chyba skądś znam? – zapytał.

– Nie zabijaj. – powiedział mrdok patrząc mu w oczy.

– Aaa, tak, przecież cię kiedyś zadeptałem. Nie zadeptałem cię? Kim jesteś?

– Nie poznajesz mnie? – spytało stworzonko. – Jestem twoim sumieniem.

– Nie, przecież ciebie nie ma. Pytałem.

– Jestem.

Człowiek rzucił sumienie pod trepa i zmiażdżył je. Tym razem ostatecznie.

Przyłożył palec do czerwonej ścianki kostki.

 

Pięć pojazdów wjechało na polanę, na którą najwyraźniej zaczynał wchodzić las. Otoczenie chaty zarosło chwastami, a obrzeże polany zdominowała niskopienna roślinność wychodząca z lasu.

Mężczyźni wysiedli i ostrożnie podeszli do chaty. Weszli do środka. Wewnątrz znaleźli wysuszone zwłoki człowieka siedzącego przy stole z tułowiem przerzuconym przez jego blat. W ręku trzymał czarną kostkę. Czerwona ścianka miarowo pulsowała.

Jeden z mężczyzn podszedł do stołu i wyjął kostkę z ręki trupa.

– Raczej nie będzie już mu potrzebna. Cielec też mu się chyba już nie przyda.

Wyszli z chaty i wsiedli do pojazdów, które uniosły ich ponad drzewa.

Koniec

Komentarze

Bardzo plastycznie opisana historia, dało sie bez problemu zobaczyć miejsce akcji i wydarzenia, które sie rozegrały.

Sama fabuła niestety bardzo przewidywalna. W momencie, gdy pojawiła sie kostka, można było bez kłopotu domyslic się tego, co będzie na końcu (i po drodze). Od razu było jasne, że to fantomator, elektroniczny narkotyk. Wydaje mi się, że powinno dać się przekonstruoać ostatnią jedną trzecią tego opowiadania, żeby uzyskać inne, nieoczywiste, zamknięcie całej tej historii.

No i proszę - żywy dowód postępów. Nawet zaczynając od kiepskich miniatur można stworzyć coś ślicznego. Treść typowo moralizatorsko-bajkowa, ale klimat, wykonanie itd. - magiczne. Z przyjemnością czwóreczka

urtur,
dzięki za wartościowy komentarz. co do jasności, to tylko po części chodziło mi o to, o czym napisałeś.

Mortycjan,
cała przyjemność po mojej stronie.

Dzięki za czytanie :)

A ja, gdyby nie urtur, nie domyśliłbym się za bardzo o co chodziło z tą kostką. Niemniej opowiadanie czytało mi się dobrze, po drodze parę literówek gdzieś zakuło w oczy, ale nic poza tym. Co do fabuły, no cóż, taka bajkowa. I główny bohater też jakiś zimnokrwisty drań. Żonę, dziecko, zwierzęta zaciukał bez mrugnięcia okiem:P Fajnie by było wpleść w to jakieś nie wiem, rozterki wewnętrzne. No ale ok, to miała być z tego co widzę, prosta bajka, a nie psychologiczne sranie w banie, więc oceniam pod kątem prostej bajki na moce i zasłużone 4 +.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Wielkie dzięki, Fasoletti.

Właściwie, to chodziło mi o coś więcej niż to, o czym napisał urtur, ale ponieważ, myślę że jak dla każdej piszącej osoby, jest dla mnie interesujące czego w moim tekście doszukają się czytający, to na razie nie będę wyłuszczał swoich intencji. Może jeszcze ktoś przeczyta :) i wymyśli coś nowego.

Pozdrawiam.

Bardzo milo sie czytalo. Tez dam czworke, co mi tam.

No to dzięki :)
Mi też miło.

Nowa Fantastyka