- Opowiadanie: lbastro - Residua

Residua

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Residua

Zegarek wskazywał dokładnie dwadzieścia minut do jedenastej. „Jak zawsze tajming mam doskonały" – pomyślał i uśmiechnął się do siebie. Zostały mu tylko dwa slajdy podsumowania kończące prezentację. Nacisnął mały guziczek ze strzałką na płaskim pilocie do laptopa i wskazując zielonym promieniem ekran pokryty barwami slajdu kontynuował swój odczyt:

– Zatem, aby utrwalić najważniejsze kwestie tego wykładu podsumujmy: pulsary to gwiazdy neutronowe, a więc obiekty niezwykle zwarte i gęste, będące końcowym etapem w ewolucji gwiazd znacznie masywniejszych od naszego Słońca. Taki obiekt, mając średnicę w przybliżeniu podobną jak Olsztyn, zawiera w sobie materię o masie półtora razy większą od masy Słońca! – podkreślił tonem głosu ostatnia frazę. Uwielbiał jak ludzie się dziwią. Lubił też widzieć w oczach słuchaczy błysk zrozumienia. – Oznacza to, że jedna łyżeczka materii takiej gwiazdy na Ziemi ważyłaby tyle co sto wielkich i załadowanych okrętów do przewożenia ropy. Taka gwiazda dodatkowo kręci się, podobnie jak Ziemia, dookoła własnej osi, jednak jeden obrót trwa czasami sekundę, a czasami ledwie kilka milisekund, czyli gwiazda neutronowa może rotować znacznie szybciej niż bębny w waszych pralkach podczas wirowania.

 

Zrobił krótką pauzę, ponownie ciesząc się znaczną frekwencją, ale także reakcją ludzi. Wiedział, że odczyty w Olsztyńskim Planetarium mają swoją tradycję i swoich stałych słuchaczy. Garstkę ludzi, którzy w zdominowanym przez obrazkowe, pozbawione głębszych treści życie, upływające między szkołą, a dyskoteką, między pracą, a meczem, pomiędzy garnkami a kolejnym odcinkiem durnego serialu, znajdują czas na przemyślenia. Próbują chociaż na trochę oderwać się od szarej rzeczywistości.

 

– Gwiazda neutronowa świeci w sposób dziwny – kontynuował. – Zdominowana przez pole magnetyczne przestrzeń pozwala, by naładowane cząstki, a razem z nimi energia, uciekały tylko z obszarów biegunów magnetycznych. Jeśli więc oś pola magnetycznego oddalona jest nieco od osi obrotu dostajemy coś, co przypomina latarnię morską. – Wyciągnął ręce i zrobił efektowny piruet. – Błysków latarni morskiej nie widać z góry, widać tylko w pewnym wąskim zakresie położenia obserwatora. Jeśli więc nasz radioteleskop będzie w przestrzeni miał względem rotującej gwiazdy neutronowej takie położenie jak statek na morzu względem latarni to… – wskazał palcem młodą blond dziewczynę, najpewniej jeszcze licealistkę, a może już studentkę lokalnego uniwersytetu.

 

– … to zobaczymy rytmicznie powtarzające się impulsy – powiedziała nieśmiało, cichutkim głosikiem. Uśmiechnął się serdecznie, skrywając za uśmiechem kudłate myśli, jakie przez ułamek sekundy zagościły na widok zgrabnych, długich nóg splecionych z gracją.

 

– Dokładnie! I wtedy o takim obserwowanym obiekcie mówimy pulsar. – Spojrzał na panią Elę uśmiechającą się życzliwie i kiwnął delikatnie głową. – Tyle warto wiedzieć, a całą resztę zostawiam dla państwa w postaci prezentacji, która…

 

– Która jak zawsze będzie możliwa do pobrania na naszej witrynie internetowej – pani Ela już stojąc weszła mu w słowo.

 

– Oczywiście. – dodał tylko. – Ja państwu już serdecznie dziękuję – lekko skłonił się, a potem stał z zaplecionymi rękami mile łaskotany oklaskami.

 

Po kilku mniej lub bardziej szczegółowych pytaniach odczyt popularno-naukowy dobiegł końca. Szybko też pożegnał się z kilkoma osobami, starymi znajomymi, pracującymi w planetarium, tłumacząc się koniecznością szybkiego powrotu do domu i mocą obowiązków. Prawdę rzekłszy to nie kłamał, bo rzeczywiście chciał jeszcze dziś przetestować na prawdziwych danych obserwacyjnych nowy program, nad którym pracował przez ostatnie tygodnie. To może nie będzie wielka rewolucja ale potraktowane w nowatorski sposób dane obserwacyjne zyskają nowe oblicze; dokładność wyznaczenia residuów wzrośnie może nawet o dwa rzędy wielkości. Przed wyjazdem do Olsztyna poprosił swoją doktorantkę, niezwykle zazwyczaj radosną posiadaczkę niepospolitych, czarnych oczu, a na dodatek bardzo utalentowaną matematycznie Szwedkę Ylvę, żeby ściągnęła możliwie wiele danych do ponownej analizy. Przypuszczał, a nie zawiodła go jeszcze, że z zadania wywiąże się skrupulatnie.

 

Było chłodno i zrobiło się już ciemno. Prószył delikatny śnieg, lecz niewiele myśląc o warunkach na drodze odpalił silnik i pojechał przez miasto ku wylotowi na Ostródę i Toruń. Trzymał się krajowej szesnastki, ostatnio nawet ładnie odnowionej aż do samego Grudziądza. Było krótko po dwudziestej pierwszej, gdy dotarł do drogi na Osie i pół godziny później był już przed bramą Krajowego Ośrodka Radioastronomicznego. Zaparkował obok białego Clio. „Ylva jeszcze pracuje" – pomyślał zadowolony.

 

– Czołem załogo! – rzucił do operatorów gapiących się w szereg płaskich monitorów ustawionych jeden obok drugiego na długim biurku, gdy wszedł do sterowni stumetrowego radioteleskopu RT5. „Chluba polskiej nauki" – pomyślał nieco sarkastycznie. Pokój kontrolny, potocznie zwany sterownią, mijał po drodze od wejścia do swego gabinetu, więc zawsze, mimo braku jakichkolwiek spraw, zaglądał tam gdy przechodził. Taki dziwny nawyk został mu od czasów jego dyżurów obserwacyjnych, gdy był jeszcze doktorantem.

 

– Cześć doktorku, – odrzekł siedzący bliżej technik Marek – jak tam wyprawa na biegun zimna? Polarne misie nie naprzykrzały się zbytnio? – zaśmiał się.

 

– Nie było aż tak źle. Chyba jednak w Borach Tucholskich jest zimniej niż w Olsztynie.

 

Wyszedł ze sterowni po kilku wymienionych z Markiem zdaniach i udał się szerokim, jasno oświetlonym korytarzem do swojego pokoju. W środku zastał, tak jak się spodziewał, siedząca przed ekranem komputera Ylvę, wpatrującą się w jakiś wykres.

 

– Cześć Ylvunia – rzekł zdejmując kurtkę – co słychać w świecie wielkiej nauki?

 

– Powitać szefa! – spojrzała na niego swoimi wielkimi oczami i uśmiechnęła się. – Zassałam dane z Bonn, Arecibo, Jodrell i GBT. Wszystko leży gotowe do pracy na homie twojego Suna, znaczy się mariana – zaśmiała się głośno, bo dla niej i chyba dla wszystkich w obserwatorium bardzo śmieszne było to, że swój serwer obliczeniowy nazwał marian. W zasadzie to tylko on wiedział dlaczego, lecz wyjaśniał oficjalnie wszystkim, że jego syn bardzo lubi ciężarówkę z jakiegoś filmu noszącą to imię. Prawdziwych powodów i tak zresztą domyślało się wielu.

 

– Grzeczna dziewczynka – rzekł pieszczotliwie i pomyślał, nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz, że gdyby tylko Ylva była nieco kształtniejsza i bardziej wydatna tu i ówdzie, a wtedy kto wie… Ale oczy ma cudowne. „Uspokój się!" – skarcił się w myślach.

 

– Zostajesz cały weekend? – zapytał głośno.

 

– Nie, zaraz się zwijam. Musze być rano w Toruniu u siebie, bo znajomi obiecali wpaść na małą posiadówkę. – tłumaczyła – Ale te okresowości policzyłam i nawet całkiem ciekawe rzeczy da się wyciągnąć. A szef zostaje? – zapytała.

 

– Do jutra na pewno. Musze sprawdzić nowy soft. RES 2.2 to moje maleństwo i mam co do niego spore nadzieje.

 

– W takim razie najlepszego! – rzuciła wstając od biurka i kierując się do szafki. Po minucie już jej nie było. Zaparzył pełen dzbanek mocnej kawy i zasiadł przed swoją klawiaturą. Idealnie dopasowane klawisze GaMeKey2 działały bezgłośnie i służyły nie tylko nauce, lecz także rozrywce. Czasami poświęcał bowiem kilka kwadransów na granie. Urządzali sobie nawet turnieje strzelankowe, i chociaż miał najlepsza klawiaturę i myszkę, to zazwyczaj obrywał od lepiej wyszkolonych obserwatoryjnych gamblerów.

 

Tym razem też chodziło o grę ale troszeczkę inną. Gra nosiła tytuł: znajdę coś ciekawego w danych czy nie znajdę? Była dla niego o niebo bardziej wciągająca od DeusExa czy StarCrafta. Uruchomił interfejs programu i zaczął systematyczną pracę. Ylva sprawdziła się; posegregowała mu dane na tyle dobrze, że nie musiał ich szukać, spinać i tracić czasu na różne wstępne kombinacje. Systematycznie przeglądał dane chronometrażowe kilkuset pulsarów, zebrane przez największe teleskopy w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Wczytywał dane, komputer paskiem progresu informował o postępie i po chwili miał na ekranie wykreślone residua. Dla większości danych wykres wyglądał podobnie. Na osi poziomej odłożony był czas, a na pionowej odchyłka od zaplanowanego, przeliczonego w pamięci komputera zachowania impulsów, rejestrowanych z mozołem, jeden po drugim w trakcie obserwacji. Impulsy przychodzą do nas w odstępach sekund, ułamków sekund czy nawet pojedynczych milisekund i każdy następny spóźnia się w porównaniu do poprzedniego o niesłychanie małą wartość. Pulsar zwalnia. I nie ma w tym nic dziwnego, wszak zasada zachowania energii działa i emisja promieniowania odbywa się kosztem energii obrotu. Zapóźnienia są stałe i dobrze wyznaczone, wiec po ich uwzględnieniu, obserwowany czas przyjścia sygnału minus wyliczony wcześniej wychodzi w okolicach poziomu zero. Wykresy były generalnie więc nudne, punkty mniej lub bardziej równomiernie rozłożone w czasie zajmowały położenie w pobliżu zera, grupując się na linii biegnącej z lewa na prawo przez środek diagramu. Mimo tego był bardzo dumny. Jego program pokazywał residua kilkadziesiąt razy dokładniej niż wcześniej używany software, stworzony na potrzeby ATNF.

 

Dreszczyk pojawiał się, gdy linia punktów tworzyła jakiś dziwny zygzak, czy wręcz sinusoidę, co mogło świadczyć o okresowościach, być może planetach, lub gdy pojawiały się nagłe zmiany położenia punktów na wykresie i stopniowe powroty do położenia zerowego. Takie zachowanie okresu nazwano gliczem i świadczyło o niestabilności w samej gwieździe. Coś jakby trzęsienie skorupy gwiazdy neutronowej. Oczywiście sprawdzał od razu każdego dziwnie „niegrzecznego" pulsara w bazie danych; większość była już odnotowana.

 

Zapamiętał się w swej pracy, a gdy zegar na pulpicie pokazał 3:30, dzbanek z kawą był już pusty, a na twarzy pojawiły się wypieki. W myślach już składał kolejne publikacje. Dokładność obróbki danych sprawiła, że widział ciekawe rzeczy w tych rejonach dokładności, które inni wcześniej traktowali jako szum. Przejrzał ledwie setkę pulsarów i znalazł co najmniej trzy podejrzane o występujące mikroglicze i jeden z wyraźną okresowością w residuach. Oczywiście nie omieszkał sprawdzić tego i okazało się, że dane wykazują istnienie dwu nakładających się na siebie okresów: 1,3 lat dłuższy i około 6 miesięcy krótszy. Musiał to sprawdzić jeszcze ale już przypuszczał, że to są kolejne planety pulsarowe, tym razem prawdopodobnie dwie małe.

 

W zasadzie czuł się już syty wrażeń i chciał iść spać do jednego z czterech małych pokoików części hotelowej ale nałóg wygrał. „Jak teraz nic nie będzie to pójdę" – pomyślał i załadował dane PSR 1508+55. Odczekał minutkę, może dwie i jego oczom ukazał się wykres. Zdumiała go rozłożenie punktów. Pięciomiesięczne okresy prawie zerowych residuów przechodziły nagle w dziwny szum; czasami punkty znajdowały się na poziomie zero, a czasami układały się w okolicach przesunięcia dwunastu mikrosekund poniżej poziomu zerowego. Pulsar nagle zwalniał, po czym wracał do swego stałego rytmu. Taka niestabilność trwała kolejnych pięć miesięcy i cały cyrk się powtarzał.

 

Posiadał dane z okresu blisko dwudziestu lat, nie były jednak równomiernie rozłożone. Brakowało kilku lat tworzących przerwy w różnych momentach, tu i tam. Mimo to doliczył się jakichś trzydziestu okresów nagłych, dziwnych, skokowych zmian w residuach. Domyślał się, że gdyby obserwacje był pozbawione przerw, to powinien ich widzieć koło pięćdziesięciu w całym okresie.

 

Żadne wytłumaczenie nie przyszło do głowy. Tak czy owak, to było coś!

 

Był bardzo podekscytowany i zasnął dopiero, gdy przez okno zaczął zaglądać świt. Obudziło go światło słoneczne wpadające przez niedokładnie zaciągnięte zasłony i świecące dokładnie tam, gdzie znajdowała się jego głowa. Nie szukał więcej snu. Bardzo szybka rewizja w lustrze przekonała go, że nie musi martwic się zbytnio o poranną toaletę. Przemył tylko twarz i wyrzucił z ust kilka godzin snu szczotką pacniętą signalem. Pięć minut później siedział już przed ekranem mariana i gapił się w dane PSR 1508+55.

 

Pospieszna analiza fourierowska pokazała mu dwie okresowości w ciągu danych o akceptowalnym poziomie ufności. Wyraźny okres około 300,2 doby oraz krótszy, którego nie dostrzegał od razu patrząc na residua, wynoszący 31,6 godzin. W pamięci skalkulował, że oba okresy dopełniają się – krótszy mieścił się w dłuższym dokładnie 228 razy.

 

Nie wiedział co to znaczy. „Co mi tam" – pomyślał wreszcie – „musze to opublikować jak najszybciej!". Znał zasady gry w tym zawodzie, choć ich nie pochwalał. W nauce liczy się ilość publikacji w jak najlepszych pismach, ijak najwięcejcytowań. Jeśli masz dużo powszechnie cytowanych artykułów w pismach ogólnoświatowych, to jesteś na topie; jeśli jednak, jak bywało jeszcze kilkadziesiąt lat temu, chcesz poświęcić się latami jakiejś ważnej kwestii, by zwieńczyć dzieło zawierającym wszystko artykułem, to bądź pewny, że prędzej wywalą cię z pracy za brak „dorobku". W zdecydowanej większości pseudodorobku, jak myślał o tej chorej sytuacji. Pisanie nowych wersji prac, gdzie poprawiano wyniki dodając jakiś drobny i czasami nieistotny parametr. Także wymuszanie przez recenzentów artykułów umieszczania ich własnych prac na liście referencji stało się normą. Tylko tuzy nauki mogły pozwolić sobie na ignorowanie tych reguł. On tuzem nie był, choć liczył się już w środowisku i był znacznie powyżej średniej w KOR.

 

Jednak te wyniki, to było coś, z czym zwlekać nie można!

 

– Żona mnie zabije – powiedział cicho do siebie zerkając na wskazanie wirtualnych wskazówek skaczących rytmicznie na pulpicie. Żując czerstwa bułkę, którą znalazł w szafce, zmiękczoną czarną, mocną kawą, zaczął tworzyć komunikat do A&A. Szybkie wprowadzenie na temat PSR 1508+55, potem wkleił gotowy już opis RES2.2 i sposobu obróbki danych, wyniki, dwa wykresy i ubogie konkluzje. Nie silił się jeszcze, by wymyślać jakieś wyjaśnienia, na to przyjdzie czas w następnym „papierze". Trzy godziny później szkic artykułu był gotowy.

 

Zwyczajowo tekst musiał przejść przez wewnętrzną recenzję instytutu, a potem wysyłka e-mailem do wydawcy i jeśli recenzenci nie będą upierdliwi, to za dwa, może trzy tygodnie znajdzie się w kolejnym numerze najbardziej znanego periodyku astronomicznych hardkorowców.

 

Dochodziła czwarta po południu i słoneczna sobota zbliżała się ku końcowi. Za oknem ośnieżona łąka przechodziła kilkaset metrów dalej w ścianę starych grabów o pniach grubych i dostojnych, a teraz lśniących lekko w świetle Słońca. Posłał szkic artykułu Jankowi, swojemu koledze, także pulsarowcowi z pytaniem, co o tym sądzi, po czym założył płaszcz i skierował się ku wyjściu.

 

W sterowni znowu zastał Marka.

 

– Ty ciągle tutaj? – zapytał zdumiony.

 

– Tak – odrzekł siląc się na powagę. – Mam czterdziestoośmiogodzinny dyżur. – uśmiech jak zawsze zdradził żart – No wiesz, byłem do północy, a potem zmienił mnie Waldek. Teraz kończę dzienną wachtę i za chwile znikam.

 

– Co idzie? – wzrokiem wskazał ażur mamuciej anteny, monumentalnie wznoszącej się za panoramicznym oknem, ciężkiej w istocie ale sprawiającej wrażeniem jakby unosiła się w powietrzu, z lekka pochylonej teraz w stronę przeciwna do Słońca i wykonującej powolny zwrot na grubych słupach siłowników.

 

– A co może? – zrobił minę oznaczającą oczywistą oczywistość – Wilgoci w powietrzu mało, chmur brak, a wiec przegląd na centymetrze. Właśnie jedzie na nowy obszar.

 

„No tak"– pomyślał – „oczko w głowie bossa". Uśmiechnął się tylko, pożegnał i chwilę później, w uruchomionym z lekkimi problemami samochodzie, pędził w stronę autostrady A1 i dalej do Torunia.

 

Poniedziałkowy poranek przyniósł ocieplenie, chociaż nie było to równoważne z polepszeniem pogody. Ciężkie chmury straszyły, zaś senność zajęła miejsce Słońca. Z bólami wstawał rano, by odwieźć syna do szkoły ale później, już w drodze do KORu złapał nowy oddech słuchając Buddy Guy'a i rozmyślając o dziwnym pulsarze. „Best damn fool" zawsze poprawiał mu nastrój.

 

Ekran mariana przywitał go informacją o kilku nowych wiadomościach. Zaczął od listu Janka i po kilku zdaniach już wiedział, że będzie miał robotę. Janek zasugerował – jak mógł sam na to nie wpaść – by pociąć dane na kawałki równe dłuższemu okresowi i złożyć jeden na drugi, dbając o dopasowanie fazy. Wcześniej dopasowania sinusów nie dawały nic ale może po takim potraktowaniu danych coś się wyjaśni.

 

Niezwłocznie zabrał się do pracy. Dwa kwadranse po nim zjawiła się Ylwa, uśmiechnięta i emanująca radością jak zawsze. A może bardziej.

 

– Powitać szefa! – rzuciła. Uśmiech nie znikał z jej twarzy, a oczy błyszczały jak czarne diamenty.

 

– Cześć. A coś ty taka wesoła? – zapytał.

 

– A nic… takie tam – niby wykręcała się ale znał ją już od trzech lat i wiedział, że zaraz wypapla.

 

– No mów wreszcie – udawał zniecierpliwienie.

 

– A poznałam pewnego faceta…

 

Przez ułamek sekundy poczuł jakby ukłucie zazdrości, no bo jakże to może być, żeby jakiś facet z jego Szwedką… Szybko się jednak opanował i powiedział:

 

– To świetnie! – po czym dodał już chłodno unosząc palec – mam nadzieje, że nie wpakujesz się w nic, co przeszkodzi twojemu doktoratowi. Pamiętaj, za dwa miesiące lecimy do Ottawy i masz tam prezentację, a przed tobą jeszcze huk roboty.

 

Wrócił do klawiatury i monitora mariana. Jeszcze tylko kompilacja, poprawienie kilku drobnych błędów edycyjnych i programik do segregacji danych zgodnie z sugestią Janka był gotowy. Zawsze wolał poświęcić kwadrans czy dwa na napisanie prostego programu niż szukać gotowych rozwiązań w sieci. Uruchomił program i prawie natychmiast pojawiło się okno z graficznym przedstawieniem wyniku jego obliczeń. Usta otworzyły mu się same. Zamarł z wybałuszonymi oczami na dłuższą chwile.

 

– Ylwa – powiedział wreszcie cicho – chodź tu i popatrz, bo chyba omam mam.

 

Na ekranie dane układały się przez ćwierć okienka w okolicach zera, po czym przez połowę szerokości wykresu tworzyły bardzo regularny prostokątny przebieg. Wartość O-C spadała do minus dwunastu mikrosekund, po czym wracała w okolice zera. To było jak odwrócony przebieg zero-jedynkowy ale było coś jeszcze, coś o wiele bardziej niezwykłego.

 

– Te dziwne glicze są pogrupowane – Ylwa zwerbalizowała jego spostrzeżenie.

 

– Tak. Zaczyna się tu – wskazał palcem w monitor – jeden, przerwa, potem znowu jeden i znów przerwa, potem dwa, po przerwie trzy, dalej pięć…

 

– To jakiś dziwny ciąg – podsumowała Ylwa.

 

– Nie jakiś, moja droga – mimo uśmiechu, jaki zastygł na jego twarzy, czuł konsternację i zagubienie – to kolejne liczby, aż do 21, ciągu Fibonacciego…

***

 

Według wszelkich danych, jeśli nie jest to jakiś dziwny artefakt, kolejny cykl gliczy, bo tak to pierwotnie zakwalifikowano, miał zacząć się już za trzy tygodnie. Projekt monitorowania został zaakceptowany, chociaż wszyscy w KOR wyrażali swoje zdumienie. Gdy nadszedł czas, specjalnie napisany na te okoliczność software wypluwał w czasie rzeczywistym kolejne punkty wykresu residuów. O 19:48 pojawił się punkt dwanaście mikrosekund poniżej zera. Gdy 31 godzin i 36 minut później punkty na diagramie znów zaczęły zajmować miejsce w okolicach zera, wszyscy patrzyli z niedowierzaniem ale i z podziwem to na wykres, to na niego.

***

 

W Ottawie padał deszcz i na dworze było chłodno, ale na szczęście w klimatyzowanej sali, gdzie blisko trzysta osób słuchało jego wykładu, było ciepło i rześko. Pierwotnie miał mówić przez trzy kwadranse o fizyce gliczy ale oczywiście zmienił temat. Przedstawił przeanalizowane, archiwalne dane PSR 1508+55. Pokazał początek nowej serii z monitoringu antenami KORu i zaczął dywagacje na temat przyczyn.

 

– Przyroda pełna jest przykładów realizowania ciągu Fibonacciego – perorował – kwiaty, owoce, gałęzie drzew, liście. Sądzimy, że takie dziwaczne serie gliczy to rzecz powodowana przez czynniki naturalne, chociaż jak dotąd niepoznane. Odrzucamy chmury gazowe, sama natura gwiazdy neutronowej nie sugeruje nic, co dawać by mogło podobne wyniki. Być może obiegający 1508 towarzysz, który uruchamia jakieś efekty… Tak czy inaczej trzeba szukać rozwiązania w naturalnych zjawiskach.

 

– Niekoniecznie! – Z sali odezwał się niezbyt donośny ale wyraźny głos, należący do siedzącego w pierwszym rzędzie guru pulsarowców, profesora Alexa. Ten wstał powoli, odgarniając siwe loki z naznaczonej bruzdami zmarszczek twarzy.

 

– Znałem twojego nauczyciela młodzieńcze. – Sala zrobiła się cicha, wszyscy słuchali by nie uronić nawet słowa. – profesor Marian na szczęście nie oddał ci kija, który połknął chyba we wczesnej młodości ale nauczył cię sumienności i rzetelności. – Po sali przeszedł szmer i chichoty, szczególnie tych, co wiedzieli o kim mowa. – Dlatego wierzę w te wyniki! Wierze też w te dziwne artefakty, które zostały zaobserwowane. Teleskopy nie kłamią, a ostatnie obserwacje potwierdzają, że sygnał ukryty do tej pory w szumach, a odnaleziony przez naszego prelegenta, jest czymś realnym, choć wybiegającym poza nasze wyobrażenia i nasze rozumienie natury tych obiektów. Nie wierzę jednak w naturalne pochodzenie takiego sygnału!! – postukał laską w posadzkę wypowiadając ostatnie słowa.

 

– Jak to? – zapytał prelegent troszkę zaskoczony i nadal rumiany po pierwszych słowach profesora Alexa.

 

– Natura realizuje ciąg Fibonacciego i jest on w wielu miejscach obecny ale nigdy w tak idealny sposób. Udowodniłeś, że powtarzalność w okresie kilku miesięcy sięga milisekund, pokazałeś, że zgadza się co do jednegoliczba poszczególnych pulsów!

 

– Dokładnie tak jest! – wtrącił prelegent i dodał: – A poza tym zauważyliśmy takie samo zachowanie na każdej z obserwowanych częstotliwości, zmienione tylko przez fizyczne procesy podczas propagacji sygnału.

 

– Tak więc wszystko dzieje się w obrębie gwiazdy neutronowej lub jej bezpośredniej bliskości. Pulsar w ciągu ułamka sekundy zwalnia, by po trzydziestu jeden pól godzinach nagle przyspieszyć! – popatrzył po sali i dodał – Nie widzę takiej możliwości bez rozerwania gwiazdy w strzępy. Jedyne dla mnie, racjonalne wytłumaczenie, – uniósł ręce w geście obrony – ale to moje zdanie i wcale nie trzeba się z nim liczyć, to jakiś mechanizm modelowania propagacji w bezpośrednim otoczeniu źródła.

 

– Ale jaki?! – zawołał ktoś z audytorium.

 

– Wystarczy okresowo wydłużać drogę optyczną w pobliżu pulsara – uśmiechnął się – do głowy przychodzi mi na przykład zmiana kształtu czasoprzestrzeni na drodze źródło-obserwator.

 

W odległym kącie sali energicznie wstał wysoki blondyn z wydatnym brzuchem. Uniósł krzaczaste brwi i pogładził sumiasty wąs:

 

– Takie efekty mogłaby spowodować masywna czarna dziura, jednakże…

 

– Niech pan da spokój, profesorze, – Alex wtrącił mu się w połowie zdania – sam pan chyba nie wierzy, że takie efekty może spowodować czarna dziura. Na początku powiedziałem wyraźnie, że o nie wierzę w to, by sama natura modulowała impulsy pulsara. Ktoś pomaga naturze i sprawia, byśmy odebrali bardzo ciekawie zmienione pulsy…

 

– Myśli pan, że to sygnał generowany specjalnie dla nas? – zapytał prelegent zdumiony, a wręcz przerażony – Przez jakąś cywilizacje?! Przez kogoś lub coś celowo zmieniające czasoprzestrzeń?

 

– Nie wiem – uśmiechnął się Alex – Możliwe, że ktoś daje znać o sobie generując w pobliżu gwiazdy neutronowej fale grawitacyjne. Nie wiem… Ja tylko spekuluję i zadaje pytania. Wy młodzi szukajcie odpowiedzi…

 

 

 

 

GBT – Green Bank Telescope

 

ATNF – Australia Telescope National Facility

 

A&A – Astronomy and Astrophysics

Koniec

Komentarze

Klasyka. Czyściutkie SF. Brawo.
Zmyliłeś mnie, Kolego, na samym starcie. Residuum. Co to za diabeł? Gdzieś go widziałem, ale... Na zakończenie natomiast przyznałem Ci tak zwany dodatkowy punkt za ten tytuł właśnie.
Do kilku pomyłek i błędów wracać nie będę, składam je na karb pośpiechu. Oceny też nie daję --- ostatnio wyszły z mody czy co... Ale gdyby ktoś wystawił, ja też dodam swoją.

No i proszę. Ciężko mi się do tego ustosunkować.

Opowiadanie napisane jest dość ciekawym językiem. Czyta się miło.  Czegoś w nim jednak brakuje. Bo tu niby praca naukowa, jedno, czy drugie odkrycie - i nagle: hipoteza o znalezieniu pozaziemskiej inteligencji. Toż to byłby niemożebny przełom. Czy więc rzeczywiście to wszystko odbyłoby się tak spokojnie?

Duże brawa za uwagi o „pracach naukawych". Nie od dziś wiadomo, że wprowadzenie jakiejkolwiek miary ludzkiej działalności powoduje tendencję do działań zmierzających do polepszenia mierzalnych nią  wyników kosztem wszystkiego innego. Stąd też zalew śmieciowych artykułów niby-to-naukowych.

I w końcu sprawa niewinnego słowa „ilość". O ile w narracji ono ujdzie, (acz zgrzyta!) o tyle w wypowiedzi profesora jest niedopuszczalne! Gdybym ja usłyszał kogokolwiek ze znajomych astrofizyków (a mam takich) mówiących o „ilości impulsów" to podejrzewałbym, że ktoś ich zastąpił sobowtórami. Język naukowców „ściślaków" dopuszcza w tym kontekście tylko i wyłącznie słowo „liczba".

@urtur: bardzo dziękuję za uwagi - jakoś nie zwróciłem uwagi na ten zgrzyt z "ilością" (miałem jeszcze szansę więc 'podrasowałem' tekst). Odnośnie przełomu w odkryciach... Sytuacja 'zwykłej' konferencji często rodzi nowe pomysły i w tym opowiadaniu jest tylko zwyczajnie, ot tak, rzucona hipoteza... Nic więcej na razie. To sytuacja często spotykana, że pracując nad czymś (choćby nad tekstem) nie widzimy absurdalnych czasami błedów lub nowych możliwości. Dopiero spojrzenie z innej perspektywy może uświadomić dodatkowe rozwiązania; czasami bardzo nierealne. Jednak w fizyce dzisiejszy absurd może stac się jutro prawem.
 
@AdamKB:  dzięki za przeczytanie! :)

Obiecałem --- dorzucam piątkę. Za całokształt.

Warto czasem zaglądać do "starych" opowiadań.

Chyba jedno z najlepszych jakie czytałem.

Wciągające.

Ukłony

Z.

Warto czasem zaglądać do "starych" opowiadań.

Chyba jedno z najlepszych jakie czytałem?

Wciągające.

Ukłony

Z.

Nowa Fantastyka