- Opowiadanie: Neurolog1# - Bajeczka

Bajeczka

Tekst nr. 2 / Po ko­niecz­nych po­praw­kach.

Na­pi­sa­ny około trzy­dzie­ści lat temu w innym ustro­ju, w innym pań­stwie. Prze­sła­nie,  zdaje się być jed­nak ak­tu­al­ne.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Bajeczka

 

Dawno temu. Gdzieś da­le­ko…

W małym strze­li­stym zamku, na kra­wę­dzi urwi­stej skar­py opa­da­ją­cej po­szar­pa­ny­mi ka­ska­da­mi wprost do roz­pie­nio­ne­go morza. Cięż­kie, okute że­la­zem drzwi i ma­syw­ne okien­ni­ce tłu­mią po­mruk morza i zło­wro­gi chi­chot mew trze­po­czą­cych w po­ry­wach wia­tru. Od­ci­na­ją wnę­trze ka­mien­nej bu­dow­li od ha­ła­su pie­nia­czej przy­ro­dy.

I po­zwa­la­ją, stwo­rzo­nym przez pło­mie­nie świec cie­niom trwać nie­ru­cho­mo, aż do ogar­ka ste­ary­ny, a sta­re­mu ze­ga­ro­wi na ko­min­ku tykać i wy­bi­jać go­dzi­ny w prze­świad­cze­niu, że nie czyni tego nada­rem­nie.

Ten zegar, za­byt­ko­wa, ale jakże pre­cy­zyj­na ma­szy­na, po­sta­wio­na w eks­po­no­wa­nym miej­scu, od­mie­rza­ła czas do­kład­nie i nie­za­wod­nie od wielu już lat.

A prze­cież po­zo­sta­łym w zamku miesz­kań­com nie za­le­ża­ło tak bar­dzo na cza­sie, który ob­cho­dził się z nimi wy­jąt­ko­wo ła­god­nie, lecz o dźwięcz­ny gong, prze­ni­ka­ją­cy do naj­od­le­glej­szych za­ka­mar­ków.

Nawet do ma­leń­kiej dziu­ry nie­opo­dal ko­min­ka, za­miesz­ka­łej przez dwu­na­stu kra­sna­li. Je­dy­nych obec­nie miesz­kań­ców opusz­czo­ne­go nie­daw­no przez ludzi za­mczy­ska. Ich pod­sta­wo­wym za­ję­ciem, dla któ­re­go zresz­tą po­wo­ła­no te ma­leń­kie stwo­rze­nia do życia, było na­krę­ca­nie ze­ga­ra przy po­mo­cy ma­chi­ny, spe­cjal­nie przez nie skon­stru­owa­nej.

Ro­bi­ły to co ty­dzień, in­stynk­tow­nie, tak jak dla zwie­rząt są czyn­no­ści dą­żą­ce do za­cho­wa­nia ga­tun­ku. Naj­pierw wspól­ny­mi si­ła­mi dwu­na­stu par rąk i za­pał­cza­nych dźwi­gni na­krę­ca­ją sprę­ży­nę od­po­wie­dzial­ną za od­mie­rza­nie czasu, a póź­niej drugą, która spra­wia­ła, że roz­le­gał się gong, tyle razy, ile wska­zów­ki po­ka­zy­wa­ły na cy­fer­bla­cie.

Oprócz na­krę­ca­nia ze­ga­ra i kon­ser­wo­wa­nia za­pał­cza­nej ma­chi­ny, pro­wa­dzi­ły życie po­zba­wio­ne trosk, ja­kich w życiu ludzi nie bra­ku­je. A do­dat­ko­wo w cza­sie ich byt­no­ści, na­peł­nia­ne były cza­sem sa­tys­fak­cją i dumą, gdy jakiś ludz­ki wiel­ko­lud cmok­nął nad ze­ga­rem dzi­wiąc się, że cho­dzi bez na­krę­ca­nia. Lub gdy usły­sza­ły dzie­cię­cy, pełny magii głos:

– O, to pew­nie kra­sno­lud­ki… 

Ale pew­ne­go dnia, ocze­ku­ją­cych po­wro­tu ludzi kra­sno­lud­ków do­tknę­ło nie­szczę­ście. Za­chwia­ło ono ich spo­ko­jem, ma­lucz­kim świa­tem i zmie­ni­ło go w po­nu­rą walkę o byt. Na­pa­wa­ło je to prze­ra­że­niem i bez­rad­no­ścią.

Otóż, pękła z ci­chym ję­kiem wy­słu­żo­na sprę­ży­na wie­ko­we­go ze­ga­ra. Ta, wpra­wia­ją­ca w ruch ma­leń­ki mło­te­czek spa­da­ją­cy na spi­żo­wy dzwo­nek.

W zamku na­sta­ła pełna smut­ku cisza, roz­pra­sza­na je­dy­nie przez jed­no­staj­ne ty­ka­nie.

Kra­sna­le ze­bra­ły się w swo­jej dziu­rze, aby na­ra­dzić się, co dalej po­cząć. Po burz­li­wej dys­ku­sji po­sta­no­wi­ły nie pod­da­wać się, mimo że na­pra­wa ze­ga­ra prze­ra­sta­ła ich moż­li­wo­ści. Zde­cy­do­wa­ły, że sami będą wy­bi­jać go­dzi­ny małym,  że­la­znym gwózd­kiem wy­dłu­ba­nym ze ścia­ny. W dro­dze lo­so­wa­nia wy­bra­no kto, za jaką go­dzi­nę jest od­po­wie­dzial­ny. Otwo­rzy­ły tylną klapę ze­ga­ra, wy­ja­śni­ły osta­tecz­nie jak wy­glą­dać mają zmia­ny i znów przez jakiś czas było jak daw­niej.

Ale tylko po­zor­nie. Okres ten, wy­peł­nio­ny cięż­ką pracą i sta­łym na­pię­ciem, zwią­za­nym z pil­no­wa­niem swo­jej ko­lej­ki, do­pro­wa­dził do po­dzia­łów wśród nich.

Za­zna­ły cze­goś, co prze­cież nie dla kra­sno­lud­ków jest prze­zna­czo­ne. Nie­sna­ski, ukry­te żale i po­czu­cie krzyw­dy. Po raz pierw­szy zdały sobie spra­wę z nie­spra­wie­dli­wo­ści losu. Bo jakże ina­czej to na­zwać, gdy na przy­kład kra­snal, który wy­lo­so­wał go­dzi­nę pierw­szą, sło­wem pierw­szy, mu­siał za­mach­nąć się gwoź­dziem tylko dwa razy na dobę, pod­czas gdy kra­snal dwu­na­sty, aż dwa­dzie­ścia czte­ry razy i z każ­dym dniem czuł się coraz bar­dziej po­krzyw­dzo­ny, znie­chę­co­ny i zwy­czaj­nie zmę­czo­ny.

 Krzyw­dzą­cy, ślepy los spo­wo­do­wał utwo­rze­nie się trzech grup, po­mię­dzy któ­ry­mi na­ra­sta­ły an­ta­go­ni­zmy.

Grupa Pierw­sza twar­do bro­ni­ła swych in­te­re­sów. Skła­da­ła się z czte­rech pierw­szych, naj­mniej za­pra­co­wa­nych kra­sna­li.

Kra­sna­le: piąty, szó­sty i siód­my, two­rzą­ce Grupę Środ­ko­wą, cze­ka­ły na roz­wój wy­pad­ków, nie dając się po­rwać żad­ne­mu ze zwal­cza­ją­cych się ugru­po­wań.

Wresz­cie, Grupa Trze­cia, od ósme­go kra­sna­la do dwu­na­ste­go, upar­cie dą­ży­ła do zmia­ny obec­ne­go sys­te­mu.

I zmia­na ta w końcu na­stą­pi­ła z ini­cja­ty­wy szó­ste­go. Za­pro­po­no­wał i nie bez kło­po­tów wpro­wa­dził w życie tak zwaną za­sa­dę ro­ta­cji. Po­le­ga­ła ona na tym, że dajmy na to kra­snal siód­my, na­stęp­ne­go dnia miał pil­no­wać go­dzi­ny ósmej. Ten od­po­wie­dzial­ny za go­dzi­nę ósmą, dru­gie­go dnia sta­wał się kra­sna­lem dzie­wią­tym i tak dalej i tak dalej.

 By­ło­by to nawet spra­wie­dli­we i mądre, gdyby nie pewna nie­do­sko­na­łość kra­sno­lud­ków.

Ob­ja­wia­ła się ona już w pierw­szym dniu obo­wią­zy­wa­nia za­sa­dy ro­ta­cji. A wy­ni­ka­ła z tego, że kra­sno­lud­ki, ma­lucz­kie stwo­rzon­ka, mają rów­nie ma­lucz­ką pa­mięć. My­li­ły im się go­dzi­ny i pory dnia. Za­po­mi­na­ły o swo­jej ko­lej­ce, sło­wem po­gu­bi­ły się.

Ale być może by­ło­by to jesz­cze do wy­pra­co­wa­nia, gdyby nie­któ­re nie za­czę­ły swej ułom­no­ści świa­do­mie wy­ko­rzy­sty­wać. Mno­ży­ły się oszu­stwa i oszczer­stwa. Po­wstał zmyśl­ny sys­tem kar i na­gród. A roz­po­rzą­dza­li nim, rzecz jasna, naj­więk­si kom­bi­na­to­rzy. Snu­ją­ce in­try­gi, naj­mniej za­an­ga­żo­wa­ne w pracę kra­sna­le. Za to ła­ska­we dla świad­ków ich su­mien­nej pracy i szcze­rych in­ten­cji, a su­ro­wi i bez­względ­ni dla całej resz­ty. Per­ma­nent­nie wy­ko­rzy­sty­wa­nej i sko­ło­wa­cia­łej.

Wśród tej licz­niej­szej grupy prze­mę­czo­nych kra­sna­li rosło po­czu­cie ab­sur­du. Bar­dzo szyb­ko na­uczy­ły się roz­szy­fro­wy­wać bred­nie o wspól­nej kra­sno­lud­ko­wej spra­wie. I nie wia­do­mo czy nie do­szło­by w końcu do roz­nie­ce­nia walki kra­sno­lud­ko­bój­czej przez skraj­nie zde­ter­mi­no­wa­nych kra­sna­li. Naj­le­piej do­strze­ga­ją­cych jak ich życie różni się od bajki, dla któ­rej prze­cież zo­sta­ły stwo­rzo­ne, gdyby nie…sta­nął zegar.

Mu­sia­ło tak się stać, po­nie­waż jedne, chro­nicz­nie zmę­czo­ne i znu­żo­ne nie miały czasu ani sił na kon­ser­wa­cję ma­chi­ny za­pał­cza­nej i na­krę­ca­nie ze­ga­ra, a dru­gie uwi­kła­ne w cią­głe in­try­gi, brnąc z mo­zo­łem w kie­run­ku ab­so­lut­ne­go ar­te­fak­tu za­po­mnia­ły o rze­czy naj­waż­niej­szej. Nagła kon­ster­na­cja za­trzy­ma­ła je­dy­ny w swoim ro­dza­ju akt de­mo­lo­wa­nia bajki.

Chwi­la, po­trzeb­na na opad­nię­cie kra­sno­lud­czych rąk dawno już mi­nę­ła, gdy na zmur­sza­łe pu­deł­ko od za­pa­łek wgra­mo­lił się, nie­rzu­ca­ją­cy się dotąd w oczy kra­snal w przy­bru­dzo­nej ró­żo­wej cza­pecz­ce z po­strzę­pio­nym, nie­gdyś błę­kit­nym pom­po­ni­kiem. Pod­niósł rącz­ki do góry, pro­sząc o ciszę.

– Czas za­koń­czyć tę bajkę. – prze­mó­wił ci­chym gło­sem – Gdy zamek był za­miesz­ka­ny przez ludzi, nasze ist­nie­nie i to co ro­bi­li­śmy miało sens. Na­pa­wa­ły nas dumą i ra­do­ścią ozna­ki nie­do­wie­rza­nia i zdzi­wie­nia, kiedy oka­zy­wa­ło się, że zegar jest już na­krę­co­ny, mimo, iż nikt z ludzi nie pa­mię­tał jak to się stało. I szep­ty pełne magii:

– O, to pew­nie kra­sno­lud­ki…

Albo duże i go­re­ją­ce jak słoń­ce oczy dzie­ci, kiedy się o nas opo­wia­da­ło. Czy pa­mię­ta­cie to jesz­cze? Nie­ste­ty. Nikt nie powie już: 

– O, to pew­nie kra­sno­lud­ki.

Nikt nie sta­nie nad ze­ga­rem dra­piąc się w za­kło­po­ta­niu po gło­wie. Gong ze­ga­ra nie wy­wa­bi już uśmie­chu ze smut­nych, ludz­kich masek. A prze­cież je­ste­śmy po to, żeby robić nie­spo­dzian­ki. Aby przy­po­mi­nać lu­dziom, że nie są sami. Kogo my teraz ob­cho­dzi­my? Kim są lu­dzie bez kra­sno­lud­ków, a kra­sno­lud­ki bez ludzi? Pytam zatem, czy jest sens aby­śmy nadal trwa­li wy­pa­cza­jąc bajkę do gra­nic czar­ne­go hu­mo­ru?

Mam za­miar prze­rwać ten kosz­mar… I uczy­nię to za chwi­lę. Zro­bię coś, co w świe­cie bajek jest teo­re­tycz­nie nie­moż­li­we. Czyn roz­pa­czy, który zaraz wam za­de­mon­stru­ję po­trzą­śnie twór­cą bajek i otwo­rzy mu oczy na to, co się tu dzie­je. Musi on zro­zu­mieć, że stało się nie­szczę­ście, że naj­zwy­czaj­niej w świe­cie nie da­je­my sobie rady z tą bajką. Uwa­żaj­cie więc!

Kra­snal ze­sko­czył z pu­deł­ka i za­czął wdra­py­wać się na zegar po jego pół­noc­nej ścia­nie. Gdy za­sa­pa­ny sta­nął na szczy­cie omiótł wzro­kiem za­dar­te głów­ki swych to­wa­rzy­szy nie­do­li i nie zwle­ka­jąc rzu­cił się w dół.

Na oczach je­de­na­stu oszo­ło­mio­nych kra­sno­lud­ków, ma­leń­ki ko­lo­ro­wy tłu­mo­czek roz­trza­skał się u ich stóp. Z za­la­nej krwią głów­ki kra­sno­lud­ka zsu­nę­ła się po raz pierw­szy chyba, jego przy­bru­dzo­na, ró­żo­wa cza­pecz­ka z po­strzę­pio­nym, nie­gdyś błę­kit­nym pom­po­ni­kiem.

Ale to jesz­cze nie ko­niec bajki. Stało się jak ów kra­snal prze­po­wie­dział. Trzask jego ła­mią­cych się ko­ste­czek roz­legł się wy­star­cza­ją­co gło­śno, by do­trzeć gdzieś, do kogoś, kto two­rzy bajki.

Gdy pojął, co się stało, otwo­rzył oczy, po­dra­pał się po ły­si­nie i szep­nął:

– O, to pew­nie kra­sno­lu­dek.

Nie, nie, to tylko kiep­ski żart. Tak na­praw­dę po­wsta­ła nowa bajka. Lep­sza. W któ­rej dwu­na­stu kra­sno­lud­ków miało wy­gum­ko­wa­ne ro­zum­ki. Tak, by nie pa­mię­tać, że przez mo­ment było ich tylko je­de­na­stu.

Za to wszyst­kie ob­da­rzo­ne zo­sta­ły wy­bor­nym i nie­za­wod­nym lę­kiem wy­so­ko­ści.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

A do­dat­ko­wo w cza­sie ich byt­no­ści, na­peł­nia­ne były cza­sem sa­tys­fak­cją i dumą, gdy jakiś ludz­ki wiel­ko­lud cmok­nął nad ze­ga­rem dzi­wiąc się, że cho­dzi bez na­krę­ca­nia.

coś tu jest nie tak :)

 

Bar­dzo pięk­na bajka i re­flek­syj­na. Za­czy­ta­łem się w niej, co mi się tutaj zda­rza nie­czę­sto.

Cze­kam na wię­cej.

Cóż. Taka sobie bajka. Nie czy­tam bajek i nie mam pew­no­ści dla kogo po­wsta­ją bajki "ra­czej dla do­ro­słych". W za­sa­dzie trud­no też je na­zwać fan­ta­sty­ką.

Jakiś morał jest. Tro­chę nie­wy­raź­ny, ale jest. Do tego dosyć po­nu­ry. Ale już prze­ła­ma­nie czwar­tej ścia­ny wy­szło dosyć ra­chi­tycz­nie.

Na temat tre­ści nie­wie­le mogę po­wie­dzieć. Stary je­stem i mnie takie opo­wiast­ki zwy­czaj­nie nudzą. I nie cho­dzi o Twój tekst kon­kret­nie, ale ogól­nie. Wo­lał­bym peł­no­krwi­ste opo­wia­da­nie z po­dob­nym prze­sła­niem za­miast ale­go­rycz­nej ba­jecz­ki o kra­sno­lud­kach.

Od trony tech­nicz­nej nie jest źle. Zda­nie kle­cisz dosyć skład­nie. In­ter­punk­cję trosz­kę po­pra­wi­łeś (cho­ciaż jesz­cze trze­ba nad nią sporo po­pra­co­wać). Co mi się rzu­ci­ło w oczy już na po­cząt­ku? Czy­tam pierw­sze dwa zda­nia i widzę, że prak­tycz­nie każdy rze­czow­nik ma swój przy­miot­nik: strze­li­stym-zam­ku, urwi­stej-skar­py, po­szar­pa­ny­mi-ka­ska­da­mi, roz­pie­nio­ne­go-mo­rza. To dosyć to­por­ny spo­sób pre­zen­ta­cji, sam przy­znasz.

A tak przy oka­zji, nie je­stem sobie w sta­nie wy­obra­zić chi­cho­tu mew, bo mam je za oknem całe życie i nigdy nie chi­cho­czą. Poza tym nie wy­obra­żam sobie, żeby "trze­po­ta­ły w po­ry­wach wia­tru". To nie go­łę­bie, mewy la­ta­ją ra­czej bez­gło­śnie.

Kilka przy­kła­do­wych kwe­stii tech­nicz­nych:

Je­dy­nych obec­nie miesz­kań­ców opusz­czo­ne­go nie­daw­no przez ludzi za­mczy­ska. Ich je­dy­nym za­ję­ciem […] – brzyd­kie po­wtó­rze­nie.

Ro­bi­ły to co ty­dzień, in­stynk­tow­nie, tak jak dla zwie­rząt są czyn­no­ści dą­żą­ce do za­cho­wa­nia ga­tun­ku – sens tego zda­nia jest niby jasny, ale gra­ma­tycz­nie coś ku­le­je.

Oprócz na­krę­ca­nia ze­ga­ra i kon­ser­wo­wa­nia za­pał­cza­nej ma­chi­ny, pro­wa­dzi­ły życie po­zba­wio­ne trosk, ja­kich w życiu ludzi nie bra­ku­je. A do­dat­ko­wo w cza­sie ich byt­no­ści, na­peł­nia­ne były cza­sem sa­tys­fak­cją i dumą, gdy jakiś ludz­ki wiel­ko­lud cmok­nął nad ze­ga­rem dzi­wiąc się, że cho­dzi bez na­krę­ca­nia. – tutaj jakby gubi się pod­miot. Pi­szesz ich, cho­dzi o ludzi, a czy­tel­nik myśli, że o kra­sna­le.

Aha. Cała wy­po­wiedź kra­sna­la w ró­żo­wej cza­pecz­ce jest źle za­pi­sa­na. On tam cy­tu­je m.in. wy­po­wie­dzi ludzi itd. a za­pi­su­jesz ją tak jak resz­tę tek­stu. Przy­da­ło­by się jakoś to od­róż­nić.

Mam za­miar prze­rwać ten kosz­mar…I uczy­nię to za chwi­lę. – tutaj spa­cja ucie­kła.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Za­koń­cze­nie mnie roz­śmie­szy­ło, ale jed­nak do­brnię­cie do niego było trud­ne. Tekst jest mo­no­ton­ny, a i ja chyba, tak jak mr.maras, nie bar­dzo ro­zu­miem “bajki dla do­ro­słych”.

Ponoć robię tu za mo­de­ra­cję, więc w razie po­trze­by - pisz śmia­ło. Nie gryzę, naj­wy­żej na­pusz­czę na Cie­bie Lu­cy­fe­ra, choć Księż­nicz­ki na­le­ży bać się bar­dziej.

Taka forma prze­ka­zu do mnie nie tra­fia, acz­kol­wiek do­ce­niam, że był jakiś prze­kaz w tym tek­ście, ze bajka miała swój cel, czego nie można po­wie­dzieć o wszyst­kich pu­bli­ko­wa­nych tutaj opo­wia­da­niach ;) Po­zdra­wiam Czwart­ko­wy Dy­żur­ny:)

Dzię­ki za wszyst­kie uwagi!

No, to jest bajka, więc spró­buj­my uru­cho­mić wy­obraź­nię dla strze­li­ste­go zamku, urwi­stych skarp, roz­pie­nio­ne­go morza. Może w Świ­no­uj­ściu mewy są inne, ale na po­łu­dniu, przy od­pa­dach, trze­po­czą, chi­cho­czą, dla in­nych śpie­wa­ją. /Jak to mewy śmiesz­ki/.

A morał po­nu­ry. Takie były czasy. Nie uwa­ża­cie, że tymi kra­sna­la­mi by­li­śmy my?

Pi­sząc to w PRL-u, tro­chę dla za­ba­wy, trak­to­wa­łem to jako farsę sys­te­mu. Też nie je­stem młody I iden­ty­fi­ku­je się z kra­sna­lem-sa­mo­bój­cą.

Czy nie do­strze­ga­cie po­do­bień­stwa do sy­tu­acji obec­nej?

Znowu je­ste­śmy tymi po­usta­wia­ny­mi kra­sna­la­mi, czy tego lu­bi­my, czy nie.

Oczy­wi­ści wszel­kie nie­do­sko­na­ło­ści w tek­ście będę sta­rał się po­pra­wić.

Z kra­sno­lud­czym po­zdro­wie­niem : )

 

 

Nie, nie, to tylko kiep­ski żart.

Za­bo­la­ło, przy­naj­mniej mnie.

 

Dawno nie czy­ta­łem bajek i nie pa­mię­tam jak one wy­glą­da­ją na­to­miast mam wra­że­nie że zbyt mocno na­rzu­ca­ją się sko­ja­rze­nia z re­al­nym świa­tem, chyba że taki był cel. Poza tym czy­ta­ło się cał­kiem przy­jem­nie.

Pisz to co chciał­byś czy­tać, czy­taj to o czym chcesz pisać

Tak jak kil­ko­ro wcze­śniej­szych czy­tel­ni­ków, nie lubię ta­kich bajek. Nic na to nie po­ra­dzę, po pro­stu taka kon­wen­cja zu­peł­nie do mnie nie tra­fia i to nie­ste­ty od­bi­ja się na moim od­bio­rze ca­ło­ści. Bo ge­ne­ral­nie tekst wy­da­je się cał­kiem nie­źle na­pi­sa­ny, cho­ciaż fak­tycz­nie, jak ktoś wspo­mniał, dość mo­no­ton­ny. Do­brze, że jest krót­ki, bo w innym wy­pad­ku zmę­czył­by mnie przed koń­cem – teraz dłu­gość jest opty­mal­na. Jak to w bajce – mamy prze­sła­nie/morał. W do­dat­ku nie­zbyt sub­tel­nie ukry­ty, ba­lan­su­ją­cy wręcz na gra­ni­cy ło­pa­to­lo­gii. Nie jest też prze­sad­nie od­kryw­czy (ba, same kra­sno­lud­ki jako alu­zja PRLu to chyba w “King­sajz” już była?) ale to w baj­kach się chyba wy­ba­cza. Nie wiem, bo jak mó­wi­łem, nie prze­pa­dam za nimi, więc ich nie czy­tam. W każ­dym razie morał jest i to cał­kiem dobry. Tylko pro­szę cię, nie mu­sisz tłu­ma­czyć: 

A morał po­nu­ry. Takie były czasy. Nie uwa­ża­cie, że tymi kra­sna­la­mi by­li­śmy my?

Pi­sząc to w PRL-u, tro­chę dla za­ba­wy, trak­to­wa­łem to jako farsę sys­te­mu. Też nie je­stem młody I iden­ty­fi­ku­je się z kra­sna­lem-sa­mo­bój­cą.

Czy nie do­strze­ga­cie po­do­bień­stwa do sy­tu­acji obec­nej?

Na­praw­dę, wy­raź­nie widać o co ci cho­dzi­ło, nie mu­sisz tego tak wy­tłusz­czać. Moim zda­niem gdyby alu­zja była zbyt nie­czy­tel­na i mu­siał­byś ją wprost tłu­ma­czyć, to byś jako twór­ca po­niósł znacz­ną po­raż­kę. Ale jej nie po­nio­słeś, wszyst­ko widać. Tylko takie ko­men­ta­rze jak to co na­pi­sa­łeś, to mogą pisać czy­tel­ni­cy, au­to­ro­wi, moim zda­niem, nie do końca wy­pa­da. 

No i muszę jesz­cze wspo­mnieć o samej koń­ców­ce. 

Ale to jesz­cze nie ko­niec bajki. Stało się jak ów kra­snal prze­po­wie­dział. Trzask jego ła­mią­cych się ko­ste­czek roz­legł się wy­star­cza­ją­co gło­śno, by do­trzeć gdzieś, do kogoś, kto two­rzy bajki.

Gdy pojął, co się stało, otwo­rzył oczy, po­dra­pał się po ły­si­nie i szep­nął:

– O, to pew­nie kra­sno­lu­dek.

Nie, nie, to tylko kiep­ski żart. Tak na­praw­dę po­wsta­ła nowa bajka. Lep­sza. W któ­rej dwu­na­stu kra­sno­lud­ków miało wy­gu­mo­wa­ne ro­zum­ki. Tak, by nie pa­mię­tać, że przez mo­ment było ich tylko je­de­na­stu.

Za to wszyst­kie ob­da­rzo­ne zo­sta­ły wy­bor­nym i nie­za­wod­nym lę­kiem wy­so­ko­ści.

Jak resz­ta bajki nie­zbyt mnie prze­ko­ny­wa­ła, tak sam ko­niec jest na­praw­dę dobry i mocny. Zwię­zły, wy­mow­ny, bez­li­to­sny, do tego gorz­ko wy­ko­rzy­stu­ją­cy zgrab­ną klam­rę z obec­no­ścią kra­sno­lud­ków. Tylko wy­da­je mi się, że kra­sno­lud­ki mogły mieć “wy­gum­ko­wa­ne” ro­zum­ki, nie “wy­gu­mo­wa­ne”. 

 

Może nie wy­glą­dam, ale je­stem tu ad­mi­ni­stra­to­rem. Jeśli masz jakąś spra­wę - pisz śmia­ło.

Ba­jecz­kę na­pi­sa­łem dwa lata przed King­saj­zem. Z po­wo­dów po­li­tycz­nych nie mogła być wy­da­na i czy­ta­na. Nie było Forum. Za to była obrzy­dli­wa pro­pa­gan­da i cen­zu­ra.

aKu­ba­139 i Ar­nu­bis dzię­ki za ko­men­ta­rze.

Z przy­czyn oczy­wi­stych nie mo­że­cie pa­mię­tać tam­tych cza­sów. Jak ob­ser­wu­ję dzi­siej­szy świat, rze­czy­wi­ście mam skłon­ność do tłu­ma­cze­nia, bo mam wra­że­nie, że je­stem w szczu­rzej ka­ru­ze­li.

Ze zdu­mie­niem od­kry­wam, że sy­tu­acja się po­wta­rza. Ten znie­na­wi­dzo­ny prze­ze mnie kie­dyś kłam­li­wy prze­kaz in­for­ma­cji w me­diach, w po­li­ty­ce. Jest dzi­siaj. I to po­par­cie dla tej po­li­ty­ki. 

Wy bę­dzie­cie mieć kie­dyś swoje kon­sta­ta­cje.

A ja je­stem w szczu­rzej ka­ru­ze­li.

Czy­ta­łam tę bajkę już ja­kieś pół roku temu i nadal nie mogę po­wie­dzieć, żeby po­do­bał mi się opis bez­sen­sow­nej pracy kra­sno­lud­ków.

Z za­do­wo­le­niem kon­sta­tu­ję, że ta wer­sja bajki jest na­pi­sa­na znacz­nie le­piej, choć su­ge­ro­wa­ła­bym zwró­ce­nie bacz­niej­szej uwagi na zapis dia­lo­gów.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

No i nie spodo­ba­ła się “Ba­jecz­ka”. Czu­łem się bo­ha­te­rem, jak ją pi­sa­łem. A teraz jest ni­czym dla mło­dych. Nawet dla Reg praca bez­sen­sow­na trud­na jest do zro­zu­mie­nia, jak choć­by ma­lo­wa­nie trawy na zie­lo­no przed spo­dzie­wa­ną in­spek­cją. Zaś mr.maras nie lubi bajek i dla niego mewy nie za­wo­dzą śpiew­nie,. bo miesz­ka w Swi­no­uj­ściu. 

Skre­ślo­ny je­steś bał­wa­nie. Chyba nie­od­wra­cal­nie.

Czy­ta­ło się cał­kiem przy­jem­nie :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Nowa Fantastyka