
W ostatniej chwili...
W ostatniej chwili...
Δ
Młodszy inspektor Alicja Ślężyńska, dla wtajemniczonych bytów Ślęża, przeglądała raport. Jej krzesło – chociaż porządnie wzmocnione, nie żaden nowomodny plastikowy fotel – trzeszczało przy każdym gwałtownym ruchu. A tych nie brakowało – wśród kradzieży, drobnych bójek, karamboli, zabójstw i innego chłamu wyróżniały się dwie sprawy: zabicie dwóch psów i późniejsze włamanie oraz zburzenie ściany więzienia w Chełmie skutkujące – jak należałoby oczekiwać – ucieczką grupki skazanych.
Łączyło je kilka rzeczy. Po pierwsze, najbardziej oczywiste – po usunięciu z drogi dwóch bulterierów i wtargnięciu na teren posesji wysoko postawionego funkcjonariusza, skradziono teczkę z dokumentami na temat więzienia w Chełmie. Nie powinien w ogóle wynosić tych papierów poza teren zakładu karnego, ale ludzie często naginali prawo. A najczęściej robili to właśnie wysoko postawieni, szybko awansujący karierowicze.
Po drugie – i tu już niezbędny był aneks sporządzony przez Betkę czyli tajne Biuro do spraw Talentów – w obu przypadkach kluczowe okazało się użycie zimna. Patolodzy – ci należący do zwyczajnych ludzi, zwanych niekiedy beztalenciami – nie potrafili podać przyczyn nagłego zejścia dwóch psów. Tak samo ze zburzeniem ściany – inżynierowie tylko rozkładali ręce i sprzeczali się, czy to osłabienie materiału, czy błąd konstrukcyjny. Analitycy z Betki ustalili, że bullteriery zabił nagły atak mrozu. W czerwcu. A ścianę osłabiło zamrożenie – każda drobina wody pozostała po niedawnej ulewie raptownie zamieniła się w lód. W lipcu. Niewątpliwie robota śnieżnika.
Po trzecie, każdy śnieżnik miał swoje odciski lodowych palców – tworzone przez niego gwiazdki śniegowe odznaczały się podobnym kształtem. W obu sprawach technicy zdołali go ustalić, a Ślęża bez trudu rozpoznała szkic – należał do jej podwładnego, aspiranta Krzysztofa Zimniaka.
❄Δ
Polecenie stawienia się w gabinecie szefowej talentów samo w sobie jeszcze nie zapowiadało kłopotów. Ale warknięcie Ślęży rozwiało wątpliwości:
– Aspirancie Zimniak!
– Melduję się! – szczeknął Krzysiek, stając na baczność i zastanawiając się, czym tak podpadł szefowej.
Jak na lodowca, myślał naprawdę gorączkowo. Nikt nie wiedział, co zrobi wściekły wulkanoid. Krzysiek już miał wrażenie, że kamienne przywieszki na naszyjniku szefowej dziwnie na niego patrzą.
Streszczenie dwóch zbrodni walnęło go jak obuchem. Poczuł, że się rumieni, odruchowo obniżył temperaturę w pomieszczeniu, zorientował się, że tym tylko zdradza zdenerwowanie i na pewno chłodem nie poprawi humoru Ślęży. Pośpiesznie wchłonął zimno z powrotem.
– Jak mi to, kurwa, wyjaśnicie, aspirancie?
Krzysiek wspominał intensywnie. Ósmy czerwca, ósmy czerwca… To wtedy po raz pierwszy poszli z Izą do łóżka. Uważał się za doświadczonego w tych sprawach, ale seks ze śnieżką zrewolucjonizował jego poglądy w wielu aspektach. Wcześniej sądził, że talent śnieżek, pozwalający im na obniżanie temperatury w bardzo ograniczonej przestrzeni, porównywalnej właśnie z dziecinną śnieżką, a do tego w bezpośrednim sąsiedztwie ciała, jest prawie bezwartościowy. Ale kiedy doświadczył precyzyjnego sterowania temperaturą punktów erogennych… To otworzyło nowy wymiar doznań. Jakby dotychczas kochał się wyłącznie po omacku, a teraz zdjął opaskę z oczu i robił to przy świecach albo na nagrzanej słońcem polanie. Tych uniesień nie dało się zapomnieć!
Potem, koło trzeciej nad ranem, Iza powiedziała, że musi wracać do domu. Nie, nie trzeba jej odprowadzać. Ale niech Krzysiek ochłodzi jej drogę, bo w łóżku sprawdził się doskonale, a ona musi coś zrobić, żeby rodzice nie zaczęli podejrzewać, jak cudownie spędziła wieczór. Pokazała mu na mapie, którędy będzie szła.
Więzienie. Nawet nie musiał się zastanawiać – w Chełmie był tylko raz. Wpadli z Izą na weekend do jej przyjaciółki. W sobotę wieczorem poszli na długi spacer, tylko we dwoje. Nagle naszła ich nieprzeparta ochota na seks. Znaleźli jakiś ciemny zakątek. Krzysiek pamiętał Izę opartą o ścianę i tłumiącą krzyki do chrapliwego szeptu: „Tak, tak mnie rżnij! Jeszcze zimniej! Och, Krzysiu! Jeszcze zimniej, mój śnieżniku!”.
Co za niefart, że ktoś podle wykorzystał chwile jego szaleństwa.
Przecież nie mógł tego opowiedzieć szefowej! Wprawdzie wulkanoidy powinny rozumieć, czym jest afekt, ale szczerość w kontaktach z przełożonymi, do tego babami, musi mieć swoje granice.
– To jakiś paskudny zbieg okoliczności. W czerwcu popiliśmy ze znajomym, dziecko mu się urodziło – improwizował. – Potem wracaliśmy i chyba się trochę popisywałem, nie pamiętam. Słowo daję, nie miałem pojęcia, że tam są jakieś psy! A w Chełmie…
Δ❄
Po wyjściu Krzysztofa Ślęża przez dłuższą chwilę siedziała w bezruchu, analizując rozmowę. Z pewnością informacja o włamaniu i ucieczce zaskoczyła chłopaka. Żaden lodowiec nie potrafiłby tak przekonywająco odegrać zdumienia. Nie popełnił świadomego przestępstwa. Ale przy tłumaczeniu, jak doszło do nadużycia mocy, zaczął ściemniać, widziała to jak na dłoni.
Ślęża była strasznie stara, nawet jak na wulkanoida. Magma w jej żyłach już dawno wystygła, talentu pozostało akurat tyle, by od czasu do czasu zagotować herbatę – ukochany darjeeling z wiosennych zbiorów. Jednak wciąż miała w zanadrzu kilka sztuczek. Rzadko kto o tym pamiętał, ale wulkany zbudowane były przede wszystkim ze skał. Oprócz spektakularnej magii ognia, miała więc do dyspozycji magię kamieni.
Zawaliła Krzyśka papierkową robotą, upewniając się, że aż do końca dnia chłopak nie ruszy się zza biurka. Niech myśli, że to kara.
Sama wyszła z komendy, lekceważąc pytające spojrzenie dyżurnego. Pojechała pod kamienicę, w której mieszkał Krzysiek, ale zaparkowała po drugiej stronie ulicy. Wyczekała, aż staruszka z wózkiem na zakupy zniknie za rogiem. Dopiero wtedy wysiadła i podeszła do budynku. Odczepiła od naszyjnika Niedźwiedzia i przyłożyła do ściany, w myślach wydając mu kilka rozkazów. Miał nie rosnąć, tylko wtopić się w mur, zostawiając na zewnątrz tylko pysk, i wspiąć na wysokość drugiego piętra, a potem patrzeć, co będzie się działo i donosić o zmianach. Do momentu wyjścia Krzyśka z pracy akurat powinien zdążyć. Emanacje wulkanoidów, osiągające prędkość około metra na godzinę, zdecydowanie nie nadawały się do pościgu. Za to nie miały sobie równych w szpiegowaniu – bezgranicznie cierpliwe, nie musiały jeść, chodzić do toalety ani nawet mrugać.
Mentalne szturchnięcie od Niedźwiedzia nadeszło kilka minut po siedemnastej. Ślęża zamknęła oczy i przełączyła się na wzrok emanacji. Krzysiek przed chwilą wrócił do domu, właśnie ściągał buty. Podszedł do zestawu stereo, zniknął z pola widzenia, zapewne w łazience, zapalił światło w kuchni i otworzył lodówkę… Rutyna. Ślężę zaskoczył porządek panujący w mieszkaniu. Żadnych ciuchów walających się po sypialni, brak sterty naczyń w zlewie… Kawalerowie na ogół nie wykazywali takiego zamiłowania do ładu. Przynajmniej biurko Krzyśka o niczym takim nie świadczyło – kiedy przed południem kładła tam formularze do uzupełnienia, długo musiała szukać stabilnego miejsca.
Wycofała się z oczu Niedźwiedzia, postanawiając, że co kilka minut będzie sprawdzać sytuację.
Wiele odpowiedzi pojawiło się pod wieczór – Krzyśka odwiedziła kobieta. Drobna blondynka, dwadzieścia lat, może kilka więcej, seksowna prawie jak Marylin Monroe. Nie dziwota, że chłopak zgłupiał i patrzył na świat przez źrenice w kształcie serduszek. Nie popisywał się przed kolegą, tylko próbował zaimponować pannie. Ślęża zrugała się w myślach, że sama nie zauważyła maślanego wzroku. Ale nie spodziewała się takiej erupcji uczuć po śnieżniku. Lodowce zazwyczaj były oziębłe i rozsądne aż do przesady.
Żałowała, że nie powiedziała Krzyśkowi, co zostało skradzione podczas włamania. Teraz za żadne skarby nie uwierzy, że luba go wrabia. Ślęża mogła w ciemno strzelać, że już stworzył sobie jakąś teoryjkę o strasznym pechu. Zgrzytnęła zębami. Długie życie nauczyło ją, że jeśli spróbuje zdyskredytować wybrankę, może stworzyć co najwyżej kolejnego Romea, gotowego na wszelkie poświęcenia w imię swojej płomiennej miłości. A w połączeniu z legendarnym uporem lodowców…
Nie oczekiwała takiego zaangażowania podwładnego, ale potrafiła je doskonale zrozumieć. W końcu to jeszcze dziecko, co to jest trzydzieści lat… Pewnie ma jakieś lodowcowe hormony i właśnie doświadcza ich burzy. A i dziewczyna jak lalka.
Właśnie, dziewczyna. Ślęża skupiła się na zapamiętywaniu wyglądu kobiety. Przy całej swojej użyteczności, emanacje nie potrafiły robić zdjęć ani notatek, wszystko trzeba było zaobserwować we właściwym momencie. Blondynka usłużnie kręciła się dookoła Krzyśka, pozwalając obejrzeć się z każdej strony.
Kiedy zakochani porzucili na pastwę losu pucharki z niedojedzonymi lodami (Ślężę bardzo ubawiła śnieżnikowa wersja romantycznej kolacji) i zaczęli się obściskiwać, wulkanoidka wycofała się.
Policyjny rysownik oczywiście zdążył już zmyć się do domu. Trudno mu się dziwić – dochodziła dwudziesta druga trzydzieści. Ślęża zapisała kluczowe cechy charakterystyczne. Jutro go dorwie. Nawet jeśli coś zapomni, to nic straconego – Niedźwiedź ciągle tkwił na posterunku, a romans dzieciaków dopiero się rozwijał.
❄
Iza bez większych trudności powstrzymała się od triumfalnego krzyku, chociaż czekała na podobnego SMS-a od dawna. Śnieżki na ogół świetnie panowały nad emocjami, wyróżniały się spokojem nawet wśród lodowców.
Po miesiącach trenowania z łatwością odczytała zaszyfrowaną wiadomość: „Gnojek jedzie na szkolna wycieczke. Tatry, pocz. pazdz.”. Nareszcie!
W tym momencie chłopak zajrzał jej przez ramię:
– Z kim tak piszesz? Co to jest? To jakiś cywilizowany język w ogóle?
– Tak, Krzysieńku, koci – zaczęła opowiadać przygotowaną zawczasu bajeczkę. – Mój wujek ma wielkie kocisko. A ono z kolei ma osobowość. Uwielbia sprzęt elektroniczny. Laptopy, smartfony, tablety, wszystko. Wyleguje się, chodzi po klawiaturze, wyciąga ludziom z torebek, paca łapką, poluje na diody…
– Co za niezwykły kotek!
– Chętnie bym cię mu przedstawiła, ale nie toleruje mnie i wolę nie ryzykować zbędnych wizyt, żeby wujek nie zaczął rozkminiać dlaczego.
– Koty zazwyczaj nie znoszą lodowców – oznajmił Krzysiek. – Niezgodność charakterów. Za to z rybkami się nieźle dogadujemy. Nie mieliście tego na szkoleniach?
– Lepiej zapamiętałam, że doskonale czujemy się w górach. Słuchaj, a może pojechalibyśmy do Zakopca? – Przytuliła się do amanta, zaserwowała kilka lodowych pieszczot. – Na przykład w pierwszej połowie października? Już nie będzie tłumów, złota polska jesień w górach i my. Co, Krzysieńku? Dadzą ci urlop w robocie?
Δ
Poszukiwania przeprowadzone przez Ślężę przyniosły niewiele efektów. Oczywiście, udało się ustalić tożsamość dziewczyny, która omotała Krzyśka – Izabela Lednikow, lat dwadzieścia osiem (wyglądała o wiele młodziej, zołza jedna!), niefigurująca w spisach talentów, studentka, kierunek Psychologia Sprzedaży i Marketingu. Jeszcze nienotowana.
A powinna być, na ciężkie młoty Swaroga, bo przecież ewidentnie miała powiązania z obydwoma przestępstwami. To ona musiała skłonić Krzyśka do użycia talentu – na uczelni z pewnością opanowała sztukę manipulowania. Ślęża po prostu wiedziała, że szczeniara musiała być zamieszana w machlojki jednego z trzech chełmskich osadzonych, których dotychczas nie udało się złapać. Ktoś musiał im pomagać w ucieczce, uprzedzić, co się stanie, gdzie powinni wtedy być i jak się zachowywać…
Mimo to ten dupek prokurator nie dawał zgody na aresztowanie Lednikow, podsłuch, nic! A że był beztalenciem, Ślęża nie mogła opowiedzieć mu ani o udziale śnieżnika w obu sprawach, ani o dowodach uzyskanych przez Niedźwiedzia.
Musiała się ograniczyć do śledzenia Krzyśka. Siłą rzeczy, oznaczało to trzymanie go w niewiedzy, żeby nie zdradził się przed kochanką. I liczenie, że uda się zapobiec kolejnemu nadużyciu talentu, złapać tę Lednikow na gorącym, a właściwie zimnym, uczynku. I wtedy szczeniara beknie za swój wkład. A ktoś inny – za wtajemniczanie beztalencia w możliwości śnieżnika. Ślęża miała nadzieję, że to nie Krzysiek. W końcu lodowce słynęły z rozsądku i niepoddawania się emocjom.
Δ❄
Krzysiek poprosił o dwa tygodnie urlopu na początku października. Z uwag rzucanych przy ekspresie do kawy – głównym punkcie integracyjnym w komendzie – wynikało, że zamierza wyjechać. W końcu Ślęża nie wytrzymała i spytała wprost, dokąd się wybiera, rzekomo na wypadek, gdyby pilnie musiała się z nim skontaktować. Bez zbytniego entuzjazmu, ale Krzysiek wyjawił, że zamierza odwiedzić Zakopane i powłóczyć się po Tatrach. Nawet podał adres pensjonatu na Krzeptówkach.
Tam już Niedźwiedź do niczego by się nie przydał – był co najmniej o trzy rzędy wielkości za wolny do śledzenia ruchliwych turystów. Ślęża musiała posłać żywego zwiadowcę, beztalencie oczywiście. Miał śledzić zakochanych tradycyjnie, przy pomocy pluskiew i dronów (jednak istniało ryzyko, że Krzysiek rozpozna twarz) i meldować inspektor Ślężyńskiej wszystko, co wyda mu się dziwne. Choćby i w środku nocy. Nawet zadowolony z zadania (acz w pełni świadom, że nie dla krajoznawczych zachwytów odwiedza zimową stolicę Polski) sierżant Młynarczyk wyjechał dwa dni przed początkiem Krzyśkowego urlopu.
Pierwsze meldunki nie zwiastowały niczego nadzwyczajnego: „spacerowali Drogą pod Reglami”, „poszli na Gubałówkę”, „kupowali oscypki i skórzane portfele na targowisku”… Normalne rzeczy, które każdy przybywający do Zakopca ceper czuje się w obowiązku zaliczyć.
Coś się zmieniło ósmego października. Rankiem Młynarczyk zadzwonił do Ślęży, poinformował, że zakochani pojechali do Palenicy Białczańskiej, ale zamiast zakończyć na tym rozmowę, krygował się jak panienka przed nocą Kupały:
– Ja nie wiem, czy to ważne, ale pani inspektor rozkazała, żeby meldować, jeśli oni zrobią coś dziwnego…
– No? – zachęciła Ślęża sierżanta, ale takim tonem, że biedak najchętniej odgryzłby sobie język.
– Pewnie mnie pani inspektor wyśmieje…
– Co. Oni. Zrobili?!
– Nooo… Właściwie to nie chodzi o to, że coś zrobili… – Ślęża próbowała w myślach policzyć do dziesięciu, ale mózg uparcie podsuwał jej wizje Młynarczyka poddawanego coraz bardziej wyszukanym i bolesnym torturom. Wreszcie chłopak przełamał się i wydukał: – Za każdym razem, kiedy aspirant Zimniak chce się napić wody, najpierw podaje butelkę tej kobiecie, Lednikow. Nawet jeśli ona sama nie pije, trzyma ją przez chwilę, a potem oddaje. I sobie pomyś…
– Kurwa, kurwa, kurwa!
– Co, proszę, pani inspektor? Jakieś zakłócenia…
– Nic. Dobrze, że mi o tym powiedziałeś. Śledź ich dalej! Informuj mnie o każdej pierdole, nawet bardzo głupiej.
– Tak jest!
To zmieniało postać rzeczy. Trzymanie butelki przez chwilę sugerowało, że Lednikow jest śnieżką – Krzysiek zawsze wolał lodowate napoje.
Ślęża pluła sobie w brodę. Jak mogła być taką kretynką?! Mnóstwo razy patrzyła na tę całą Lednikow oczyma Niedźwiedzia. Oswoiła się z widokiem, zapamiętała dziewczynę dokładnie. Aż zapomniała, że nigdy nie spojrzała na nią bezpośrednio. A emanacje nie widziały aury. Owszem, dostrzegła, że kolor aury Krzyśka nieco się zmienił, ale – jak ostatnia debilka – uznała to za skutek zakochania. Nawet nie zastanowiła się, dlaczego dziewczyna nie protestuje przeciwko zimnym posiłkom, jakie nieodmiennie przygotowywał gospodarz.
Prawda, Betka upewniła się, że w Centralnym Rejestrze Talentów nie figuruje żadna Izabela Lednikow, jednak najwyraźniej można było uniknąć wciągnięcia na listę. Może nawet przejść jakiś nielegalny trening. I wulkanoidka starsza od alfabetu łacińskiego nie powinna czuć się tym faktem zaskoczona.
Ślęża nie musiała się długo zastanawiać ani pakować. Poświęciła jakieś pół minuty, by zajrzeć do kadr i wspomnieć Marylce, że wyjeżdża w delegację. Chwilę potem władowała się do wysłużonego, ale niezawodnego dżipa i ruszyła na południe.
❄
Oczywiście, dookoła Morskiego Oka kręcił się tłumek ludzi wystawiających twarze do słońca, jakby nadzwyczaj ciepły październik ich nie satysfakcjonował. Olbrzymia większość poprzestawała na jeziorze i piwku w schronisku. Oprócz Izy i Krzyśka w stronę Czarnego Stawu wyruszyły tylko trzy osoby. Wszystkie trzymały się czerwonego szlaku, prowadzącego na Rysy. Iza skręciła w prawo – zielonym, idącym na Kazalnicę. Odczekała, aż intruzi pozwolą się połknąć skałom, wybrała dobrze wyglądającą kępę kosodrzewiny i poleciła Krzyśkowi:
– Nie oglądaj się za siebie.
Zsunęła majtki i kucnęła na wypadek, gdyby jednak się obejrzał. Ale nie przejmowała się fizjologią, tylko telefonem. Oby znalazła się chociaż odrobina zasięgu! Błyskawicznie skomponowała zaszyfrowanego SMS-a: „Za ok. 1,5 h zaczniemy”. Smartfon stękał, ale w końcu wysłał. Iza szybko dogoniła amanta.
Za szybko. Kiedy zaczęły się atrakcje i skalne rynny, ciągle jeszcze odczuwała wysiłek włożony w doścignięcie chłopaka. Nie skupiła się wystarczająco na wspinaczce i nagle chwyt – wielkości dwóch cegieł – został jej w ręce. Obsunęła się z pół metra. Co gorsza, oderwany kamor przygniótł jej dwa palce, spod paznokcia serdecznego leciała krew. Iza odruchowo zamroziła skaleczenia, odnosząc sporo korzyści. Nie tylko przestała plamić bluzę i rozsiewać swoje DNA, ale i ból zelżał.
Po chwili był przy niej Krzysiek. I – jak to durny chłop – wpadł w panikę.
– Jezu! Nie połamałaś sobie kości?!
– Nic mi nie jest! To tylko draśnięcia – odburknęła ze złością.
– Usiądź spokojnie, pokaż rękę. Boże, wygląda paskudnie. Możesz ruszać palcami?
– Mogę, przestań histeryzować.
– Jesteś w szoku, nie wolno tego lekceważyć. Natychmiast wracamy do schroniska, tam chyba mają jakiegoś lekarza…
– Pogięło cię?! Nie po to szliśmy taki kawał, żeby teraz zawrócić z powodu obtartego palca. – Iza zdecydowanie nie zamierzała rezygnować z celu. Tylko jak przekonać zakochanego kretyna, że są ważniejsze rzeczy niż uszkodzony palec?
– Jezu! Masz lodowatą rękę! Czujesz cokolwiek? Wzywam TOPR!
– Uspokój się! – warknęła. – Schłodziłam obrażenia, żeby zatamować krwawienie.
Krzysiek momentalnie się rozpogodził, jego twarz zaświeciła bałwochwalczym zachwytem, który zawsze irytował Izę. Talent śnieżek do manipulowania chłodem na poziomie mikro po prostu musiał budzić podziw. Ale po co tak się afiszować z oczywistą rzeczą?
– Wow! Kolejna przewaga śnieżek nad śnieżnikami. Pracujecie w szpitalach?
– Nie wiem. Pewnie też. Koniec przerwy, idziemy dalej.
– Czekaj, założę ci opatrunek. Krew powstrzymałaś, ale może ci się rana zasyfić. Gdzie masz apteczkę?
Krzysiek zaczął wywalać na kamienie zawartość plecaka Izy.
Δ
Młynarczyk zadzwonił po raz kolejny w okolicach Krakowa.
– Pani inspektor, oni idą nie na Rysy, jak myśleliśmy, tylko zielonym szlakiem, w stronę Przełęczy pod Chłopkiem.
– Przyjęłam.
– Mieli jakiś drobny wypadek, Lednikow ma zabandażowaną rękę…
– W porządku.
– …i, nie mam pojęcia, po co, ale wzięła ze sobą koc.
– Co takiego?!
– Koc, nie lekką folię NRC, tylko gruby i ciepły koc, taki w czerwono-niebieską kratkę, jak na piknik.
– Jesteś w okolicy osobiście? To spierdalaj w doliny albo do najbliższego schroniska, na górze w każdej chwili może się rozpętać piekło! Zostaw tylko drony.
Ślęża rozłączyła się. Gdyby już nie była w trasie, właśnie dzikim rykiem zażądałaby helikoptera. Ale teraz nie miała czasu na szukanie sprzętu po Krakowie. Zamiast tego postawiła kogut na dach i gniewnie depnęła pedał gazu. Przed nią pieprzona, wiecznie zatłoczona Zakopianka!
Młodsze i silniejsze wulkanoidy w takich sytuacjach podkręcały spalanie w samochodzie – dodawały oktanów, precyzyjnie dobierały moment zapłonu, poprawiały wydajność silnika… Różne stosowano metody i żadna nie była dostępna dla Ślęży. Jeszcze tysiąc lat temu… Prawda, wtedy w ogóle nie istniały samochody, a woły bardzo źle reagowały na przyspieszanie metabolizmu.
Kiedy korki na drodze wymuszały zdjęcie nogi z gazu, Ślęża dzwoniła do różnych przedstawicieli Betki: w TOPR, GOPR, Instytucie Meteorologii, krakowskiej komendzie… Gdy na Zakopiance robiło się odrobinę luźniej, gnała przed siebie, klnąc w kilkunastu językach, w tym sześciu wymarłych. Jeśli Krzysiek naprawdę to zrobi, zamierzała ugotować idiotę we wrzącym oleju.
Ślęża ostrzegała zainteresowane osoby i sama dostawała informacje. Dobiła ją wiadomość, że rano grupka licealistów wyruszyła zdobywać Rysy.
Po Betce przyszła kolej na beztalencia. Tu dyskusje były o wiele trudniejsze. Najbardziej wkurzył Ślężę jakiś karierowicz z zakopiańskiej komendy. Powiedział, że nie wyśle helikoptera po młodzież – pogoda jest piękna, prognozy twierdzą, że utrzyma się jeszcze do następnego dnia. Licealiści przeżywają przygodę życia, długo czekali na tę wycieczkę i nie wolno im psuć zabawy z powodu kaprysu jakiejś pani z centrali. Tym bardziej, że podobno wśród nastolatków jest syn jakiegoś VIP-a, więc blamaż groziłby straszliwymi konsekwencjami. Odłożył słuchawkę, zanim Ślęża mogła przytoczyć poważniejsze argumenty. Być może nie powinna była wrzeszczeć, że jest mniej pomocny niż chuj z budyniu. Zakarbowała sobie, żeby, jeśli po wszystkim nie zapomni o tym drobiazgu, pozbawić kretyna stołka razem z dupą i jajami.
❄
Z Kazalnicy roztaczał się piękny widok. Majestatyczne Tatry, przy szczytach nagie i surowe, niżej pokryte ciemnozieloną pleśnią lasów. Ku radości Izy z tej odległości nie było widać żadnych ludzi, chociaż wiedziała, że gdzieś tam się kryją, w pocie czół wdrapują pod górę, siedzą na plecakach, jedzą kanapki, strzelają pamiątkowe fotki… Z perspektywy szczytu łatwo zapomnieć o innych. Jesteś ty, góra i niebo nad wami.
I Krzysiek. Przytuliła się do amanta.
– Nigdy nie marzyłeś, żeby to zrobić?
– Co zrobić? – Idiota, zawsze wolno kumał.
– Odprawić rytuał połączenia. Jak kiedyś.
– No, co ty? Przecież to zabronione! Dwa lodowce w połączeniu? Wywołalibyśmy burzę śnieżną, totalne załamanie pogody…
– Oj tam, oj tam. Mnie mówiono, że to gruba przesada. Stare talenty straszą młode, bo w rytuale wyzwala się olbrzymie ilości magii. Po wchłonięciu bylibyśmy silniejsi od starych pryków, więc nam zabraniają. Jak rodzice dzieciom grania na komputerze. Ale ty chyba nie jesteś dzieckiem. – Położyła mu lewą, zdrową, rękę na rozporku, poczuła ruch pod spodniami. – Chyba się nie mylę? Nie ukryjesz, że tego chcesz!
– Przestań! Tu w okolicy są ludzie, ktoś szedł na Rysy…
– Po słowackiej stronie jest schronisko, mogą się w nim schować. Zresztą, zaczerpniemy tylko odrobinę magii i przestaniemy. Czuję się osłabiona, utrzymywanie chłodzenia – machnęła Krzyśkowi przed nosem obandażowaną dłonią – kosztuje mnie więcej energii niż myślałam.
Δ
Ulewa zaczęła się niedaleko za Zakopanem. Ślęża wychyliła się do przodu, by dostrzec cokolwiek przez płynącą po szybie wodę – wycieraczki nie dawały rady. Przestała reagować na telefon, a i tak musiała zwolnić.
Palenica Białczańska – do deszczu dołączył śnieg. Wulkanoidka skupiła się wyłącznie na kilkunastu metrach asfaltu przed maską. Ledwie zauważyła strażnika Tatrzańskiego Parku Narodowego, który próbował zniechęcić ją do wjazdu.
Z każdym metrem w górę śniegu przybywało, samochód słabiej trzymał się asfaltu. Jakieś cztery kilometry za Wodogrzmotami musiała go porzucić – uznała, że górska droga z przepaścią po lewej i drzewami po prawej nie nadaje się do trenowania jazdy w poślizgu.
Wysiadła, mróz walnął ją jak kafarem. Nigdy nie słyszała, żeby jakiś wulkanoid zamarzł, ale zimno spowalniało ich reakcje, utrudniało ruchy. Jakby samej zamieci było mało! Mimo to potruchtała pod górę. Para buchała z niej jak ze złachanego konia.
Odrobinę odetchnęła dopiero przy Morskim Oku. Wprawdzie temperatura ciągle spadała, ale skończył się asfalt. Tutaj, stąpając po naturalnym podłożu, choćby i przykrytym pierzyną śniegu, Ślęża mogła wykorzystywać magię kamieni. Zapewniały jej optymalną przyczepność, wręcz słały się pod stopy. Przyspieszyła, ograniczana głównie trudnością wypatrzenia ścieżki. Od dziesięcioleci tu nie była. Pamiętała, że zasadniczo szlak prowadzi wzdłuż brzegu, jakoś rozpoznawała płaskie kawałki terenu.
Ślęża wciąż była przy Morskim Oku, kiedy przestało padać. Najwyraźniej porąbane lodowce przestały się gzić na szczycie. Jak oni śmieli w ogóle dotknąć TEJ magii?!
Skoro już widziała na co najmniej kilkadziesiąt metrów do przodu, mogła przyspieszyć jeszcze bardziej. Wkrótce dogoniła czterech mężczyzn w jaskrawych kurtkach – toprowców. Wszyscy mieli oszronione brwi, dwóm wyrosły białe wąsiska. Wyruszyli w śnieżycę, w której nie mógł startować śmigłowiec, bo gdzieś tam wyżej utknęła wycieczka licealistów.
Jeden rzucił do kolegów:
– Idźcie, dogonię was.
Sam zatarasował drogę Ślęży. Kolejna przeszkoda, kolejna strata czasu.
– Nie może pani pójść dalej. Nie przy tej pogodzie, nie w takim stroju, nie w takich butach.
Dopiero teraz uświadomiła sobie, że ma na nogach stare adidasy. I tak dobrze, że nie czółenka albo baleriny, które czasami zakładała do pracy. Przemoczona cienka kurtka zesztywniała od mrozu. Ale Ślęża nie mogła wytłumaczyć młodzieńcowi, że wulkanoidy po prostu nie skręcają kostek na rumowiskach ani się nie przeziębiają.
– Chłopcze, mimo nieodpowiedniego stroju i butów dogoniłam was. Nie daje ci to do myślenia?
– Proszę zawrócić do schroniska. Mamy wystarczająco dużo problemów, nie potrzebujemy jeszcze zamarzniętej turystki. To w ogóle cud, że ktoś zorganizował akurat dzisiaj ćwiczenia nad Morskim Okiem.
Ślęża westchnęła i wyciągnęła komórkę, modląc się do bogów techniki o złapanie zasięgu. Jedna marna kreska, ale był.
Wybrała z kontaktów Jędrka Bachledę – legendę wśród goprowców i toprowców, najsilniejszy talent górski w Polsce. Wtajemniczeni twierdzili, że Giewont ma jego profil. Rozmawiała już z Jędrkiem dzisiaj, to do niego pierwszego zadzwoniła z trasy.
Zajęte.
Należało tego oczekiwać.
Oddzwonił po trzech minutach, długich jak epoka lodowa.
– Jestem przed Czarnym Stawem, muszę się dostać na Kazalnicę. To tam wszystko się zaczęło. Wytłumacz temu miłemu panu z TOPR, że nie powinien mi przeszkadzać.
– Za moment. Skąd wiesz, że Kazalnica?
– Mój człowiek wszystko śledził, wspominałam ci o nim przed południem.
– Gdzie on teraz jest?!
Ślęża przypomniała sobie treść ostatnich SMS-ów od Młynarczyka, na które ledwie rzuciła okiem.
– W schronisku nad Morskim Okiem. Czeka, aż pogoda się unormuje. Możesz mu powiedzieć, że rozkazałam współpracować z wami i odpowiadać na wszystkie pytania.
– Dzięki. Daj mi tego toprowca.
Ślęża przekazała telefon młodziakowi. Gdy tylko usłyszał, z kim rozmawia, stanął na baczność i stracił chęć do dyskusji.
– Oczywiście. – Oddał komórkę Ślęży, ustępując z drogi. – Dlaczego od razu nie powiedziała pani, że jest kuzynką pana Jędrzeja?
Potem już tylko z zazdrością patrzył, jak zwalista kobieta śmiga po górach niczym kozica.
Δ❄▲
Kilka minut później Ślęża usłyszała warkot śmigłowca lecącego od strony Morskiego Oka. Widocznie ratownicy doszli do wniosku, że atak śnieżycy już się nie powtórzy. Albo uzyskali od Młynarczyka kluczowe informacje – jego drony mogły sfilmować również przypadkowych turystów.
Kiedy dotarła na Kazalnicę, Krzysiek z kochanką leżeli nadzy na kocu. Zamarznięty na kamień, nie dawał żadnej izolacji, ale chyba im to nie przeszkadzało. Patrzyli w niebo, jakby mogli zobaczyć wirującą wszędzie magię, która stawiała na baczność wszystkie włoski na skórze wulkanoidki i nadawała powietrzu zapach ozonu. A może i faktycznie widzieli, kto mógł to wiedzieć? Rytuału połączenia zakazano przed wiekami, chociaż wtedy jeszcze nie ceniono życia beztalenci i nikomu nie przeszkadzało, że dwie istoty wybiły wszystkie owce razem z juhasami i spowodowały zejście lawiny na bezbronną wioskę. Niewiele już żyło talentów, które rozmawiały z bytami biorącymi udział w rytuale. Z samych uczestników nie dotrwał nikt. Magia płynąca z rytuału w jakiś sposób skażała nosicieli – popychała ich w stronę szaleństwa, nadmiernego ryzyka i życia krótkiego, choć intensywnego. A może było na odwrót i tylko desperaci sięgali po niebezpieczną moc?
Ślęża właściwie nie miała pojęcia, co powinna teraz zrobić. Poczucie odpowiedzialności za Krzyśka i całą tę sytuację wepchnęło ją na szczyt i nagle sklęsło. Być może dlatego, że mleko już się wylało, a ona nie zdołała niczemu zapobiec. Zawiodła.
Nie wątpiła, że sprawcy zostaną ukarani, ale nie do niej należało wydanie ani wykonanie wyroku. Co więc powinna uczynić?
Los zadecydował za nią. Wierne kamienie nie wydały nawet najcichszego stuknięcia, ale zdradziecki mróz grał po stronie lodowców i poniósł skrzypnięcia śniegu pod butami prosto do ich uszu. Kobieta zerwała się na równe nogi, Krzysiek skulił się, a po chwili zasłonił przyrodzenie koszulką i usiadł.
– Zamroź ją! – krzyknęła Lednikow. – Albo ona zabije nas!
– Zwariowałaś? Przecież to moja szefowa!
Właściwie, to był jakiś pomysł. Ślęża wyszarpnęła służbowego glocka z kabury. Niestety, ziąb spowalniał jej reakcje, a sprzyjał śnieżce. Zanim wulkanoidka pociągnęła spust, a kula doleciała, Iza zdążyła wytworzyć w okolicy mostka kilkucentymetrową warstwę lodu, w którym uwiązł nabój.
– Nawet nie próbuj się do mnie zbliżyć, suko!
Ślęża nie potrzebowała tego ostrzeżenia. Pole rażenia śnieżek było ograniczone, ale nabuzowana magią dziewczyna mogła zamrozić do temperatury ciekłego azotu i rozsypać w proch każdą rękę, która jej dotknie. Albo kajdanki.
– Krzysiek! Na co czekasz? Zamroź ją! Ona albo ja!
– Aspirancie, nie pogarszaj swojej sytuacji. Na razie można cię oskarżyć o współudział przy kradzieży planów więzienia i zorganizowaniu ucieczki z niego. Nie dokładaj do tego morderstwa.
Ślęża, skoncentrowana na smarkuli, kątem oka patrzyła, co zrobi podwładny. Jeśli zdecyduje się posłuchać kochanki, policjantka nie miała szans.
– Jak to: kradzieży planów? – zdziwił się Krzysiek.
– Nie powiedziała ci? – Głos Ślęży ociekał fałszywą słodyczą. – Te dwa psy, które zabiłeś, pilnowały między innymi dokumentów dotyczących ochrony więzienia w Chełmie.
– Kochanie, my, lodowce, musimy trzymać się razem!
– Jeśli potrafisz, zamroź tę kobietę, która od początku tobą manipuluje. Przekonaj mnie, że pomagałeś jej nieświadomie – perswadowała Ślęża.
– Jeśli mnie kochasz, nie słuchaj tej starej jędzy. Najlepiej zepchnij ją w przepaść – kontrowała śnieżka.
Krzysiek, miotany sprzecznymi uczuciami, odszedł na bok. Pilnował się, aby stanąć w równej odległości od obu kobiet. Teraz tworzyli trójkąt równoboczny: dwoje nagich lodowców i wulkanoidka w sztywnym od zimna ubraniu. Mróz kontra ogień, kobiety kontra mężczyzna, policja kontra przestępca… Troje ludzi, a tyle podziałów. Nad nimi powietrze kipiące magią.
Ślęża gorączkowo zastanawiała się, co dalej. Ona nie mogła podejść do Ledniakow, nie ryzykując zamrożenia. Śnieżka bała się zbliżyć do pistoletu. Krzysiek ewidentnie nie chciał opowiadać się po żadnej ze stron.
Pat.
Mogą tak stać do końca świata.
Główkowała, czy nie wykorzystać Niedźwiedzia do odwrócenia uwagi dziewczyny, ale odrzuciła ten pomysł – emanacja osiągająca tempo ślimaka nie mogła przydać się do niczego.
Nagle Ledniakow krzyknęła i zapadła się po kolana w śniegu. Nie, nie w śniegu, a w skale, która natychmiast stwardniała, więżąc szarpiącą się i wrzeszczącą śnieżkę. Ślęża rozejrzała się zaskoczona.
– Jędrek!
Szczupły, mocno opalony mężczyzna w czerwonym polarze wyłonił się zza skał i przełamał klątwę trójkąta. Na szczycie Kazalnicy było już dwóch mężczyzn, dwoje nie-policjantów i dwoje nie-lodowców.
– Pomyślałem, że zajrzę, co tu u was słychać. A więc to tych dwoje młodocianych kretynów odprawiło rytuał i rozpętało śnieżycę? Dopilnuję, żeby ponieśli karę.
Ledwie wyartykułowane przekleństwa Izy zagłuszyły wszystko.
– Och, zamknij się wreszcie! – syknął Jędrek.
Kiedy to nie pomogło, wlepił oczy w uwięzioną kobietę. Z ziemi zaczął wznosić się… Śnieg? Nie, piach! Ślęża nawet nie słyszała plotek o czymś takim. Jej magia kamieni – gekonowa przyczepność czy sterowanie emanacjami – nijak nie mogły się z tym równać. Drobiny wirowały dookoła Lednikow jak w tornadzie, przylepiały się do niej i zastygały, tworząc jakby pomnik z zamkniętym w środku człowiekiem. Iza próbowała zdrapywać z siebie okruchy, ale bezskutecznie. Jej wrzask podniósł się o dwie oktawy. Kiedy mur urósł już do bioder, musiała zaczerpnąć tchu. Jędrek wykorzystał chwilę ciszy:
– Doradzam przyjęcie w miarę wygodnej pozycji. I jak najgłębszy wdech.
Pomnik-więzienie przestał rosnąć, gdy doszedł do szyi Lednikow. Dziewczyna nie wrzeszczała już, tylko płakała bezgłośnie.
– A co z nim? – Jędrek popatrzył na Krzyśka.
– Sama nie wiem… – odpowiedziała Ślęża. – Co ci strzeliło do durnego łba, żeby odprawiać rytuał połączenia? I to jeszcze tak wysoko? Wiesz, ilu ludziom zagroziło twoje bzykanie?
– Tam byli jacyś ludzie? – Krzysiek jakby obudził się z letargu. – Iza mówiła… Chcieliśmy tylko wyzwolić trochę magii, żeby wyleczyć jej palec. Zmiażdżyła sobie przy wchodzeniu tutaj…
– I zawczasu to przewidzieliście, więc zabraliście kocyk, żeby sobie nie pokaleczyć tyłków o kamienie? – przerwał mu Jędrek. – Nie, chłopcze, musisz poszukać sobie lepszego usprawiedliwienia.
Krzysiek zbladł tak, że niemal zsiniał.
– Ilu ludzi… – wychrypiał.
– Pięćdziesięciu czterech cep… turystów. W tym dziesięciu chłopców z liceum, z kółka turystycznego. Ktoś im zasponsorował wycieczkę w Tatry za dobre wyniki w nauce.
– Nie żyją? – Krzysiek upuścił koszulkę, którą dotychczas zasłaniał genitalia, i opadł ciężko prosto na śnieg.
– Żyją. Chyba. Większość jest już bezpieczna. W dolinach, schroniskach, kilka osób w szpitalu z lekkimi odmrożeniami. Ale jednego ucznia nie możemy znaleźć. Osiemnastu moich ludzi przeczesuje ten szlak – machnął ręką w stronę Rysów – żeby go znaleźć. Ryzykują życiem tylko dlatego, że wam zachciało się łamać zasady. Tak się składa – zwrócił się do Ślęży – że to syn właściciela sieci stacji benzynowych i talentu chemicznego…
Iza wybuchnęła histerycznym śmiechem.
– Nie, chłopiec nie jest ważniejszy od innych tylko dlatego, że jest bogaty – ciągnął Jędrek. – Ale jeśli coś mu się stanie, to jego ojciec nigdy wam tego nie daruje.
– Czy mogę jakoś pomóc? – zapytał Krzysiek.
– A potrafisz podgrzać okoliczne doliny, stopić śnieg, który tu ściągnąłeś?
– Nie potrafię. Mogę wchłonąć trochę zimna, ale nie tyle. – Spuścił głowę. – A pani, pani inspektor? Wulkanoidy mogą robić takie rzeczy!
Chłopak z nadzieją popatrzył na szefową, ale ta tylko pokręciła głową.
– Z mojej magii ognia została już ledwie iskierka. Za stara jestem na takie ekscesy. Wcześniej trzeba było myśleć o konsekwencjach. Wiesz, że za taki wybryk Biuro Talentów może pozbawić cię mocy?
– To jest myśl! – krzyknął Krzysiek i rzucił się do plecaka, zostawiając na śniegu rządek śladów bosych stóp.
– Krzysiu – zaniepokoiła się Ślęża. – Nie rób nic pochopnego. Będziesz tego żałował. Zastanów się.
– Już postanowiłem i nie próbujcie mnie powstrzymać.
Usiadł ze skrzyżowanymi nogami na kocu, twarzą w stronę Rysów.
– Ja, Krzysztof Zimniak, wyrzekam się swojego talentu. Zbłądziłem i użyłem go przeciw ludziom. Błagam was, Żywioły, aby nikt nie ucierpiał z powodu mojego błędu. Niech wszyscy turyści i ratownicy bezpiecznie wrócą do domów. – Wyjętym z plecaka nożem naciął lewą dłoń. – Dobrowolnie przekazuję moją magię Ślęży.
Z rany zaczęła wypływać krew. Nie była jednak czerwona, tylko tęczowa. Mieniła się niczym bańka mydlana, jakby nie mogła się zdecydować, jaki przybrać kolor. Krzysiek złożył dłonie w miseczkę, która powoli wypełniała się esencją talentu, pierwotną, pluripotencjalną, bezcenną, piękną.
Jędrek szturchnął Ślężę pod żebra.
– Przejmuj! Zanim się ten kretyn wykrwawi.
Wulkanoidka posłusznie padła na kolana obok Krzyśka.
– Ja, Ślęża, dobrowolnie przejmuję twój dar, Krzysztofie Zimniaku, i obiecuję wykorzystać go zgodnie z twoją wolą.
Podstawiła dłonie pod ręce Krzyśka i pozwoliła, aby ciekły opal spłynął do nich. Ledwie esencja dotknęła wulkanoidki, przybrała kolor pąsowy – właściwy dla krwi i ognia.
Ślęża poderwała się na nogi z młodzieńczą werwą.
– Gdzie może być ten uczeń? Gdzie mam ocieplać? – spytała Jędrka.
– Najpierw ogrzej tego głupka. – Wskazał na Krzyśka, który już szczękał zębami i zaczynał sinieć. – Chłopcze, zaimponowałeś mi. Masz jaja, ale rozumu nadal ci brakuje. Trzeba było się ubrać, zanim odrzuciłeś talent śnieżnika.
Przeczytałam.
Sugeruję dodać tag “kobiecy bohater”, możesz w ten sposób ściągnąć paru czytelników więcej :)
www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/
Po to napisałom, żeby ludzie czytali. ;)
Dobry pomysł, już dodaję. Na przemyślenie tagów już mi zabrakło czasu.
Babska logika rządzi!
Fajne :)
Przynoszę radość :)
Kamień z serca. :)
Babska logika rządzi!
Przeczytałem :) Baco, a cymu ten chłop z goluśkim psyrodzeniem po Kazalnicy goni?
"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.
I prawidłowo, po to napisałom.
Panocku, gusła jakieś bezecne łodprawiają. Cego to te cepry nie wymyślom…
Babska logika rządzi!
Cześć Anonimie:)
Opowiadanie zakręcone:), twistujące (taniec) w najlepszym znaczeniu tego słowa, a w kontekście konkursu jeszcze silniej tę cechę odbierałam. Kusiło mnie, aby komentarz napisać w podobnym stylu, ale na szczęście się powstrzymałam, więc komentarz będzie wyważony, sformalizowany i pochwały za to oczekiwać będę.
Misię bardzo! rzecz wiadoma jak fakt, że Słońce okrąża Ziemię (gdyby ktoś przypadkiem zdziwił się tej nowinie, proszę uprzejmie:D). Kiedy z niedowierzaniem przeczytałam Ślęża, a potem… ale cóż ja tam będę Wam streszczała, przeczytajcie sami, drodzy kolejni użyszkodnicy wałkujący komentarze.
Tekst stoi pomysłem, wybraźnią, kryminalna fabułą i sf, poza tym – odważnie napisany z odcieniem brawury, a research w znaczeniu niektórych podawanych informacji nienachalny, z krwi płynący.
Co by tu jeszcze dodać? Opko pogodne i heroizm zaznaczony.
Bardzo przyjemnie mi się czytało! Kolejne odmienne opowiadanie:)
W kilku miejscach delikatnie haczy, ale może tylko mi. Dwa miejsca wynotowałam, zerknij, czy tak ma zostać:
,na trzecie zdanie
,Bez zbytniego entuzjazmu, ale Krzysiek
Tu chyba bez ale
Pzd srd :) i życzę powodzenia w konkursie Anonimie!
a
PS Z tego wszystkiego zapomniałam dodać, że idę poskarżyć się.
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Cześć :)
Jaki piękny komentarz! Prawdziwy, długi, rozbudowany, wyważony i pochwalny…
Nie miałom czasu jechać do Ślęży, wezwałom Ślężę do siebie.
Czyli napisałom tekst na wielu nogach. Dobrze.
Wskazane miejsca obejrzę po ogłoszeniu wyników.
Pozdrawiam.
Babska logika rządzi!
Dziękuję za „głaski”, Anonimie, przyjemność dużą mi sprawiły:D
Anonimie, jestem ciągle pod wrażeniem Twojej opowieści i elastyczności warsztatu. skrycie Ci się przyznam, że lubię takie opowieści.
Twoja historia jak górski strumyk bystro mknie pośród skał metamorficznych, śniegu (bo można go tam spotkać w odróżnieniu od reszty Polski, z małymi wyjątkami). Właśnie przeczytałam o gabro na Ślęży. Nie wiedziałam, że w Polsce największym kompleksem ofiolitowym jest Ślęża (pełna sekwencja występuje na Cyprze, info dla ciekawskich)
Przyznam Ci się na osobności, że zbieram kamienie. Zawsze staram się kilka przywozić z wędrówek. Niestety, w domowym szkle ich piękno znika, jest nie do utrzymania.
Nóg tekst ma dużo, w sam raz:)
srd:)
a
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Ratunku! TWA nam się tworzy! :)
Dobrze, że lubisz takie opowieści i moja Ci się spodobała. Sama radość.
Śnieg dwa talenty sprowadziły, nikt go wtedy nie przewidywał.
Gabro, ofiolit, posągi, kamienne kręgi – to magiczna góra.
Dziękuję za zaufanie, nikomu nie powiem o tych kamieniach :D
Babska logika rządzi!
:D. Zatem, zamilknę, ale nie na wieczność:) Za dużo tych konkursów i zatrzęsienie kapsuł, a one kompaktowe.
dobrej nocki:)
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Miałom wiernego czytelnika i spłoszyłom. Jak pech to pech!
Babska logika rządzi!
Hi, hi:D
O tak łatwo Ci ze mną nie pójdzie, wierny czytelnik czai się w pobliżu i będzie czekał na kolejne opki w tym czy innym stylu. Zdaje się, że masz, jak to się powiada, przechlapane, Anonimie:p
Masz naturalną łatwość wplatania merytorki w tekst, fabularyzowania i opowiadania niestworzonych historii, acz prawdą stojących, a Asylum, na Twoje nieszczęście, Anonimie, kocha bardzo takie teksty:)
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Wierny i niełatwy czytelnik… Jestem w raju! :D
Jeszcze zobaczymy, kto potrafi lepiej nachlapać.
Babska logika rządzi!
:D
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Oryginalne podejście do tematu konkursu. Zgadzam się z Asylum, opowiadanie zakręcone (w pozytywnym sensie) i twistujące. Poza tym – śmieszne, zwłaszcza początek, ale też sposób potraktowania relacji damsko-męskich.
Oprócz humoru, znalazłam klimaty, które lubię: trochę magii i kryminału, w zupełnie nowej odsłonie. Idę zgłosić do biblioteki. :)
Cześć!
Super, że Ci się spodobało, aż do zgłoszenia włącznie. I że razem z Asylum widzisz tyle zalet.
Babska logika rządzi!
Staruch tu był!
Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.
Był i znikł, jak sen jaki złoty.
Babska logika rządzi!
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Jędrek, to ty?
Powitało.
Babska logika rządzi!
Wiedziałam :D
www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/
A ja nie:(, buuu
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Nie potrafię wyskoczyć ze swojego ironicznego, ale pełnego sympatii spojrzenia na bohaterów. ;-/
Cieszę się, że przynajmniej niektórych udało się zmylić. :-)
Asylum, a kogo posądzałaś o autorstwo?
Babska logika rządzi!
Kiedy zobaczyłam, że odpowiedziałaś, zalogowałam się ponownie:)
Początkowo myślałam o Belli, lecz nie pasowało mi, za dużo przymrużenia oka było, rozważałam też Ninedin, lecz z kolei za wiele kamieni i rzeczywistości, poza tym “cholernie” poprawnie napisane było. I w tym momencie zabrakło mi kandydatów. Nikt mi nie pasował ze znanych tekstów, nie wiedziałam, że jesteś tak plastyczna, chociaż to oczywiste, post factum. Mogłam się tego spodziewać:D
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
O, zacne typy, miło mi. :-)
A właśnie, muszę rzucić okiem na Twoje uwagi. I gdzieś tam literówkę wypatrzyłam.
Już nie musisz odpisywać, idź sobie spokojnie spać. :-)
Babska logika rządzi!
Fabuła:
Bardzo przyjemne opowiadanie, z humorem, bez dłużyzn. Pomysł oryginalny na tle pozostałych tekstów. Rozczarowało nieco zakończenie, które nie wybrzmiało wystarczająco mocno jak na heroiczny konkurs.
Styl i język:
Również mocny element. Językowo bez wpadek, styl lekki, dopasowany do tematyki. Dobrze się czyta. Pod tym względem zdecydowanie jest to pierwsza dziesiątka w konkursie.
Iza bez większych trudności powstrzymała [+się] od triumfalnego krzyku.
Tematyka:
Opowiadanie spełnia wymogi konkursowe, choć troszkę kręciłem nosem na te Tatry, ale tylko troszkę. Sami bohaterowie i ich charakterystyka wystarczająco to rekompensują.
Potencjał motywacyjny i efekt wzruszenia:
Tu niestety tekst poległ. Humor i wysokie emocje rzadko idą w parze, a „Chłodna miłość” bazuje głównie na humorze. W końcówce, gdy robi się poważniej, a upadły bohater wznosi się na wyżyny poświęcenia, trudno się tym wzruszać, kiedy wciąż ma się przed oczami mało rozgarniętego naiwniaka z odmarzniętym tyłkiem, skrywającego przyrodzenie na szczycie Kazalnicy. Rozumiesz, autorze, co mam na myśli?
I trochę szkoda, że poległ, bo to jeden z dwóch tekstów jakościowo dobrych, które wypadły w mojej cząstkowej ocenie poza pierwszą dziesiątkę właśnie przez mizerny potencjał emocjonalny.
Moja punktacja konkursowa: Poza pierwszą dziesiątką
Ocena portalowa: 4.9/6
"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.
Tak w sumie, to zasługujesz na dyskwalifikację. Deus ex machina, temat ledwie muśnięty, zgrany sztafaż. Ale – ten kawałek po prostu jest dobry. Fajnie się czyta, i tyle. I, pomimo ex machina, fabuła jest spójna, zdarzenia wynikają jedno z drugiego sensownie i logicznie, są zapowiadane, bohaterowie muszą trochę pracować na swoje sukcesy, i te sukcesy nie są ani gwarantowane, ani stuprocentowe. Porządny styl, z ikrą, dopasowany do konwencji urban fantasy, i widać, że masz frajdę z pisania. Przyjemne opowiadanie, i tyle.
Jeśli chcesz poznać wszystkie moje paskudne uwagi, proszę o adres na priv.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Dziękuję Jurorom. :-)
Aleście zaatakowali w środku nocy…
Chrościsko,
Nie ukrywam, że heroizm był dla mnie największym wyzwaniem. Do wzruszeń nawet nie startowałam – nie umiem w to. Tak rozumiem, że goły facet dużo traci na heroiczności (wiadomo, że prawdziwy heros powinien mieć co najmniej opaskę biodrową, resztę mięśni jak ze stali można pokazać). Stawiałam raczej na toprowców – oni naprawdę ryzykują i coś poświęcają.
Może i Krzysiek powinien się ubrać, ale nie miał kiedy. Leży sobie człowiek, trochę zmęczony po rytualnym bzykaniu, wchłania magię, a tu nagle wpada szefowa. Ale tyłka sobie nie odmroził, co za insynuacje?! Lodowce są ponad takie rzeczy. ;-)
Jestem zaskoczona, że tekst wylądował tak wysoko. Z moim przechyłem w stronę humoru, wymagania konkursowe postrzegałam jako wyśrubowane.
Tarnino, ale jakie ex machina? Ukrywałam tylko tyle, że talentu można pozbawić (uch, kara gorsza od dekapitacji) i że można się go zrzec. To raczej nagłe schowanie deusa w machinie niż wyciągnięcie go. ;-)
Miło mi, że mimo zarzutów widzisz tyle zalet. :-)
Tak, będę chciała uwagi, później Ci wyślę adres, teraz pora się zbierać do roboty. :-(
Babska logika rządzi!
Może i Krzysiek powinien się ubrać, ale nie miał kiedy. Leży sobie człowiek, trochę zmęczony po rytualnym bzykaniu, wchłania magię, a tu nagle wpada szefowa.
Tak, bez wątpienia zrozumiałaś mój przekaz. ;)
"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.
Nie no, rozumiem, że trudno zostać herosem, kiedy ma się goły tyłek. Zwłaszcza, jeśli jest się facetem. Baba w tej sytuacji (nie każda, oczywiście) może wyglądać pięknie, wyniośle, uwodzicielsko… A facet będzie się kulił i zasłaniał przyrodzenie.
Ale on naprawdę nie miał kiedy się ubrać. Ulubiona emotka Baila.
Babska logika rządzi!
Ale on naprawdę nie miał kiedy się ubrać.
Ale to Ty jesteś autorką, to od Ciebie zależy czy dasz się mu ubrać, czy nie, i czy w ogóle o tej nagości wspomnisz. Wydaje mi się, że wolałaś, by jednak było zabawnie, więc postawiłaś go w tej sytuacji z premedytacją.
"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.
No, niby jestem autorką, ale taka jest logika wydarzeń. Do tego Krzysiek jest taki heroiczny, że ratuje dzieciaka, nie pamiętając, że zaraz go mróz dorwie. Co ja poradzę, że Ciebie to śmieszy? ;-)
Tak bardziej serio – wydaje mi się, że jeśli człowiek poświęca się dla innych, zapominając o takich drobiazgach jak ubranie, to jest szczera chęć pomocy. I dowód męstwa i takich tam. Gdyby się zaczął zastanawiać, którym profilem obrócić się w stronę obiektywów, to już nie będzie to samo.
Babska logika rządzi!
Hm, miało być o Trójkącie Sudeckim, a została Gubałówka…
Znaczy się triumfalny powrót Morskiego Oka tu widzę ;P
W konkursie jest kilka tekstów, które znajdują się gdzieś „na krawędzi” Trójkąta Sudeckiego. Najczęściej jest to sytuacja, gdy z trzech szczytów został jeden (z mojej strony w takich przypadkach daję mniej punktów, niż dałbym, gdyby były wszystkie szczyty). Jest sytuacja, gdy szczyty są innymi szczytami (jak w „Jej własnym trójkącie”) i jest sytuacja, gdy – podobnie jak tu – szczyty Trójkąta są mianami bohaterów. Z tą tylko różnicą, ze w „Gigantesie” ostatecznie bohaterowie zmieniają się właśnie w te góry, a tu nadal są to tylko nazwiska. Z drugiej strony cały czas pozostaje ten jeden szczyt (Gubałówka), więc powiedzmy, że mieści się w obrębie tematu z gwiazdką, ze to jeden zamiast trzech szczytów.
No dobra, ale co o samym opowiadaniu? Podobało mi się!
Choć jak wspomniałem, wśród wszystkich konkursowych opowiadań tutaj widzę najbardziej dyskusyjną kwestię dopasowania do tematu (ratowaną elementem heroicznym, co też nie wszędzie było; tu mało akcentowane, ale obecne), to jednak kreatywność doceniam. Już tam pal licho nazwiska same w sobie (jeśli dobrze odgaduję kim jest Anonim, to Anonim ma wprawę w takich zabawach nazwiskami postaci). Ciekawie nawiązuje do „Trójkąta Sudeckiego” scena z utworzeniem przez te postacie trójkąta na Gubałówce.
Scena i jej opis. To opisanie każdej z podstaw trójkąta jako osobnego układu sił. A potem jeszcze jedna scena, gdy tworzy się czworobok. To akurat bardzo udane. Takie… trochę łukjanienkowe (zakładając, że nawiązuję tu do wcześniejszych części „Patrolu”, a nie tych późniejszych, gdy już Łukjanienko odcinał kupony i nie bawił się w wymyślne sentencje w treści).
"– Kurwa, kurwa, kurwa!
– Co, proszę, pani inspektor? Jakieś zakłócenia…"
Nawet bluzgi potrafią rozśmieszyć ;-)
"– Pięćdziesięciu czterech cep… turystów"
Też dobre ;P
A czemu to jeszcze nie w bibliotece? (klik)
PS. W sumie widać pewne podobieństwo do tekstu z “Nowym graczem”.
Zobacz, Finklo, jeszcze dzisiaj rano miałaś 4 punkty do biblioteki, a jak się odkryłaś, szybko wpadł piąty punkcik od dobrej duszy, jakbyś miała ich w profilu za mało. Dobre wydają się być te publikacje anonimowe.
I ja się pytam, gdzie jest Nagroda Wojownika. :)
Ten punkcik ode mnie był już dawno zaplanowany, ale wypadało najpierw doczekać do wyników, a potem jeszcze wkleić komentarz ;-)
E, tam, napisałem, że jesteś dobra dusza, w końcu jesteśmy tylko ludźmi. :)
Dziękuję, Jurorze Wilku,
Cosik mi się widzi, że mylisz Kazalnicę z Gubałówką.
Gubałówka to taki nieduży szczycik w Zakopcu. Można tam wjechać kolejką prawie z głównego targowiska.
Kazalnica to szczyt (dyskusyjny, niektórzy uważają, że to grzbiet) niedaleko Rysów. Po drodze z Morskiego Oka na Rysy trzeba odbić w prawo.
Starałam się, żeby trzy Ś były nie tylko nazwiskami – Ślęża ma coś wspólnego z wulkanem, śnieżka i śnieżnik – jako nazwy pospolite – władają magią lodu… Gdybym wzięła tylko gołe nazwisko, to by było pójście na łatwiznę.
Ale z drugiej strony – wymyślenie powodu, dla którego bohater musi zaliczyć trzy konkursowe szczyty i postawienie mu na drodze Liczyrzepy w ramach elementu fantastycznego wydaje mi się pójściem po linii najmniejszego oporu. I nieoryginalne strasznie.
Mnie też podoba się opis trójkąta. I późniejsze zaburzenie każdego boku. :-)
“Patrol” czytałam tak dawno, że już prawie nic nie pamiętam. A i to nie wszystkie części.
Ech, jak u kogoś bohater rzuci kurwą, to jest to kurwa poważna, a nawet tragiczna. A te moje kurewki jakieś takie rozchichotane, trzpiotowate… Jak żyć?
Podobieństwo z “Nowym graczem”, powiadasz? Możliwe… Urban fantasy w końcu.
Darconie, odkryłam się wczoraj wieczorem. To nie może być takie słabe opowiadanie, skoro załapało się do dychy. Tylko wstawiane w ostatniej chwili, mało kto zdążył przeczytać poza jurkami.
“Nagroda” jest w Fantazmatach. :-)
A jurki to dobre dusze, nie zamierzam polemizować. ;-)
Babska logika rządzi!
Ano pomieszała się Gubałówka z Kazalnicą :D
Zgodnie z moją obietnicą, po ogłoszeniu wyników przyszedłem dokładniej przeczytać i wreszcie skomentować Twoje opowiadanie.
Podobało mi się. Krwisty fantastyczny kryminał. Aczkolwiek nie wzruszył i nijak nie zmotywował, a trójkąt sudecki potraktowałaś w sposób rzeczywiście nieszablonowy ;). Choć to akurat uważam za zaletę Twojego opka.
Ale nic to.
Zwróciłem natomiast uwagę na jedno, i przyznam szczerze – zdezorientowało mnie to nieco.
Oto fragment z Twojego opowiadania:
“Wpadli z Izą na weekend do jej przyjaciółki. W sobotę wieczorem poszli na długi spacer, tylko we dwoje. Nagle naszła ich nieprzeparta ochota na seks. Znaleźli jakiś ciemny zakątek. Krzysiek pamiętał Izę opartą o ścianę i tłumiącą krzyki do chrapliwego szeptu: „Tak, tak mnie rżnij! Jeszcze zimniej! Och, Krzysiu! Jeszcze zimniej, mój śnieżniku!”.
A to fragment Twojego dość ostrego komentarza pod moim opowiadaniem, sprzed ogłoszenia wyników, kiedym jeszcze był anonimem, a Ty – biorąc udział w konkursie, oceniłaś moje opowiadanie dość surowo (trudno, świetnie, jak by powiedziała Kaśka ;). :
“Ja, Finkla, nie trawię obyczajówki. Jest nudna. Praktycznie nie czytam książek obyczajowych. Życie składa się głównie z obyczajówki, dostaję wystarczającą dawkę na co dzień, w literaturze szukam ciekawszych rzeczy. Nie należy do nich erotyka, więc nie chcę podglądać pieszczot bohaterów na łonie przyrody i w namiocie. Źle się z tym czuję. Być może jestem w tym odosobniona.”
Tak że ten: nie uważasz, że te dwa fragmenty są jakby to powiedzieć – sprzeczne? ;P
Pozdrawiam
Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!
Wilku, widocznie, skoro po Kazalnicy nie da się biegać, to już wypada poza zasięg Twoich zainteresowań. ;-)
Dziękuję, Rrybaku. :-)
Podobało się – to dobrze. Że nie wzruszyło – nie jestem zaskoczona. Nie umiem we wzruszenia.
Seks w opowiadaniu. Opis, który przytaczasz, uważam za niestety niezbędny – to wydarzenie miało wpływ na fabułę. Bez tego nie byłoby ucieczki z więzienia i reszty historii. To właściwie nie tyle seks, co popełnianie przestępstwa (a kryminały lubię :-) ). I obawiam się, że muszę dostarczyć Czytelnikowi informację, w jaki sposób do niego doszło. I dlaczego Krzysiek tak bardzo zamroził ścianę.
Co mogłam, to pominęłam. Zauważ, że scenkę na Kazalnicy ucinam, kiedy Iza dopiero trzyma Krzyśkowi rękę na spodniach. Wracam, gdy już jest po wszystkim. Co się działo w międzyczasie – niech sobie Czytelnik dośpiewa.
Babska logika rządzi!
A gdzie ja napisałem, że słabe. :] Nie czytałem przecież jeszcze.
Nie napisałeś, że słabe, ale coś kręcisz nosem na kliki biblioteczne.
Babska logika rządzi!
Tarnino, ale jakie ex machina? Ukrywałam tylko tyle, że talentu można pozbawić (uch, kara gorsza od dekapitacji) i że można się go zrzec. To raczej nagłe schowanie deusa w machinie niż wyciągnięcie go. ;-)
A Jędruś, to nie deus? I faktycznie, przydałoby się wcześniej zasygnalizować tę możliwość pozbawienia lub zrzeczenia sie talentu – to, że o tym nie pomyślałam, dobrze świadczy o potencjale wciągalnym tekstu :)
Miło mi, że mimo zarzutów widzisz tyle zalet. :-)
Cieszę się, że Ci miło.
A te moje kurewki jakieś takie rozchichotane, trzpiotowate…
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Nie, Jędrek to nie deus. Ślęża do niego dzwoni (podczas rozmowy z toprowcem), podaje informację, gdzie odbył się rytuał, a potem słyszy warkot helikoptera.
No to radość ciągle rośnie. ;-)
Babska logika rządzi!
A ja powtórzę, dobre nieszablonowe opowiadanie! Seks musiał wystąpić, jest fatalne zauroczenie. Mnie tam wzruszył. Chłopak wyrzeka się talentu, to nie dość? Heroizm nie zawsze jest zaplanowany i nie zawsze to łzawa historia. Wyobraźcie sobie Krzyśka bez talentu;)
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Nie, Jędrek to nie deus. Ślęża do niego dzwoni (podczas rozmowy z toprowcem), podaje informację, gdzie odbył się rytuał, a potem słyszy warkot helikoptera.
Ale dzwoni do niego dość późno, prawie tuż przed tym, kiedy jest potrzebny. Mówię – deus ex machina też można zrobić dobrze. Wszystko można zrobić dobrze albo źle.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Nie kręcę, mam na myśli, jak bardzo szybkość klików bibliotecznych uzależniona jest od popularności. Nie jest istotne, kiedy wrzuciłaś tekst, mogło to być w pierwszy dzień konkursu, jak i w ostatniej minucie, a trafiłabyś do biblioteki maksymalnie w dobę, a nie w dobre dwa tygodnie, jak dzisiaj. Oczywiście, że na tę popularność ciężko zapracowałaś. I dobrymi opowiadaniami i dużą ilością komentowanych tekstów. Co nie zmienia mojego wniosku, że wiele osób cieszy się, jak szybko trafia do biblioteki, gdy tym czasem popularność ma tu duże znaczenie, niekoniecznie wybitność tekstu. Nie zmienia to faktu, że pewien dobry poziom opowiadanie musi mieć, bez względu na autorstwo, ale statystyczny debiutant będzie czekał dłużej, dopóki nie wyrobi się w towarzystwie. ;)
To może wprowadzić w całym portalu wymóg anonimowości przez pierwszy tydzień zgłoszonego i zawieszonego w portalu opka?;) By się działo!;D
Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!
Hmm, Darconie. Lekko uogólniasz, ale ok.
Ja staram się być obiektywnym czytelnikiem, acz pewnie gusty, subiektywność mogą grać też pewną rolę. Biblioteka ma dla mnie dwa kryteria: dobra historia i poprawność. Nie ma tu znaczenia – kto napisał. Piórko to oryginalność, czy to zapis, czy myśli, czy wizja.
Pomyślałam sobie też, że być może znajomość Autora, chociażby z komentarzy i poprzednich tekstów może ułatwiać jego zrozumienie, np. że coś jest napisane tak, a nie inaczej nieprzypadkowo lecz celowo/świadomie. To może nieznacznie zmienić odbiór tekstu.
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Dzięki za wsparcie, Asylum. :-)
Racja, Krzysiek teraz będzie miał przerąbane. Jakby oczy stracił. Oprócz tego, czego już nie może uczynić, nagle robi się wrażliwy na przeziębienia, a tu żadnej naturalnej odporności. Będzie musiał kupić auto z klimą, wcześniej nie potrzebował. Zapewne nie będzie mógł wykonywać poprzedniej pracy. Ślęża zadba o niego, zaproponuje jakiś inny etat, ale to tak jak policjant oderwany od śledztw i przeniesiony do archiwum, bo na tyle zdrowie pozwala.
Tarnino, a kiedy ma się pojawić w opowieści? Ślęża dzwoni do niego po raz pierwszy gdzieś spod Krakowa. Tej rozmowy nie przytaczam, bo nic nie wnosi do opowieści, a Ślęża nie wie jeszcze, na który szczyt idą lodowce (szlak prowadzi dalej, za Kazalnicę).
A poza tym… W pewnym sensie zapowiadam wprowadzenie na scenę nowego talentu. Sami sobie kombinujcie jak. :-)
Darconie, marudzisz jak Mańka, co na piegi umarła. Jako anonim zebrałam trzy czy cztery kliki. Wolniej niż wiele anonimowych tekstów, bo opublikowałam kilka minut przed końcem, w zalewie innych trójkątów. Ludzie po prostu nie zdążyli przeczytać. Do ogłoszenia wyników poza jurkami skomentowały Anet, Asylum i Ando (wszystkie na A, pszipadek?), dwie z nich zgłosiły do biblioteki. Kam klikała od razu, Chrościsko i Wilk już po ogłoszeniu wyników. Nie tylko na mój tekst, na inne też. Również po ogłoszeniu wyników przyznałam się do autorstwa. Mylisz korelację z przyczynowością.
Oczywiście, że świeżynka ma trudniej, ale portal jest na tyle sprawiedliwy, że ja też kiedyś debiutowałam. Co i komu próbujesz udowodnić, bo się gubię?
Babska logika rządzi!
Rrybaku, niby można wprowadzić, ale wydaje mi się, że koszty przewyższą korzyści. Część ludzi będzie czytać teksty dopiero po tygodniu. Część będzie (jak i teraz) publikować cykle, po których natychmiast się ich rozpoznaje. No, wstawisz anonimowo kolejnego Nawigatora i co? Trochę by to namieszało w terminarzu Loży – co z nominowanymi tekstami opublikowanymi 31, które powinny się odanonimizować do 5, ale nie mogą tego zrobić przed 7? Notka na pierwszej stronie będzie ogłaszać, kto jest autorem.
A poza tym i tak nie mamy armat…
W dyskusję Asylum i Darcona już się nie chcę wpychać…
Babska logika rządzi!
Napisałem, że szybkość trafiania do biblioteki powiązana jest z popularnością na forum. Aż tyle i tylko tyle.
Nie pisałem nic o konkretnych kryteriach trafiania do biblioteki, oprócz ogólnego dobrego poziomu. Nie sugerowałem też żadnej wymuszonej anonimowości. Nadal uważam, że kilki dostałabyś dużo szybciej, na przykład od innych osób nie związanych z konkursem. Zarówno komentarz Asylum jak i Rybaka nie odnosi się bezpośrednio do mojego, więc pozostawiam je bez odpowiedzi. Wydawało mi się, że mój przekazuje jedną tezę, powtórzoną wyżej w pierwszym zdaniu i pod tym względem jest czytelny.
No tak – liczba czytelników, a razem z nią prędkość bibliotekowania i liczba komentarzy, zależy od popularności autora.
Mnie się wydaje, że to banał.
No dobra, to teraz napisz coś o tekście.
Babska logika rządzi!
Oj, nie wiem, sam kiedyś wpadłem w tą pułapkę. Szybkości.
Musisz dać mi chwilę.
Same opka na Kaspułę to było ile? 27 x ~8 tysi = jedna książka? :)
Oj tam, trochę ponad 200 kilo – pół książki. A nie wszystkie teksty dociągają do górnego limitu.
Babska logika rządzi!
Niby racja, ale rok temu zaobserwowałem, że wraz z ilością przeczytanych znaków spadała jakość moich własnych tekstów. Poprosiłem więc Szyszkowego Dziadka, żeby mi to wyliczył. I okazało się, że miałem rację!
Z tego powodu nie było mnie tyle czasu, no i jeszcze z innego, pewnego “projektu” nie związanego z pisarstwem. Dlatego muszę teraz uważać, żeby nie przekroczyć dopuszczalnej dawki.
To ja wam tylko podpowiem, że jest tu kilka opowiadań jeszcze nie w bibliotece, a fajnych.
“Trójkąt sudecki” mógłbym polecić Tobie, Finklo (dość w Twoim stylu), a “Odcienie” Tobie, Darconie (w pewnym sensie podobne do “Coś ważnego”).
Darconie – Twój wybór, do niczego Cię nie zmuszę. Ale skoro już zacząłeś komentować jakiś tekst i reagujesz na gwiazdkę, to musisz się liczyć ze spojlerami w komentarzach.
Wilku, będę czytać trójkątne teksty. W pierwszym rzędzie – nominowane. Ale kiedyś przeczytam wszystkie…
Babska logika rządzi!
Darconie, a z poniższym pewnie bym się zgodziła, chociaż i mnie przynajmniej ze dwie sprawy dodatkowo i poważnie odciągają od pisania. I na tym kończę polemikę.
wraz z ilością przeczytanych znaków spadała jakość moich własnych tekstów.
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
A dziękuję, Wilku, za przesiew, pewnie przeczytam, tym bardziej, że kiedyś dałem opowiadaniu podobny tytuł.
Już znikam, Finklo. Bez spojlerów, bez odbioru. ;)
Darconie, podobnie jak wilk czekałem z klikami do ogłoszenia wyników, więc zarzuty w tym konkretnym przypadku nietrafione. Co nie zmienia faktu, że z zasady autor przyciąga czytelnika i nie ma co kręcić nosem. W księgarniach jest tak samo, chętniej sięgniesz po książkę znanego Ci autora niż nieznanego.
"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.
Co nie zmienia faktu, że z zasady autor przyciąga czytelnika i nie ma co kręcić nosem. W księgarniach jest tak samo, chętniej sięgniesz po książkę znanego Ci autora niż nieznanego.
A skąd ta pewność? Autor jest jednym z czynników, niekoniecznie najistotniejszym dla wszystkich. Często są tu inne elementy, jak:
– atrakcyjna okładka,
– miejsce na półce nowości, chociażby w Empiku,
– miejsce na półce rankingowej, w tej samej sieci,
– gatunek,
– atrakcyjny tytuł, który często wykorzystywany jest także tutaj, na forum,
– polecenie przez kogoś.
Dołożyłbym do tego wyłożenie dziesięciu tych samych egzemplarzy na wejściowym regale, czy krótką recenzję na tylnej okładce, praktycznie każdej wydawanej książki. Widać nie wszyscy wierzą, że do sprzedaży wystarczy sam autor.
Nie twórz z wypowiedzi faktu, jakby miało to dodać jej wiarygodności, jeśli nie możesz podeprzeć jej rzeczywistymi faktami czy też innymi statystykami. Autor oczywiście jest ważny, ale to nie jedyny argument.
Nie stawiałem też zarzutów, a jedynie tezę i wniosek, że szybkość trafiania do biblioteki może być postrzega jako wybitność dzieła, a niekoniecznie tak jest, może być związana z popularnością autora.
Panowie, nie kłóćcie się, przecież w zasadzie nie ma o co. Chyba wszyscy się zgadzamy, że nazwisko/nick autora stanowi istotny czynnik przy wyborze lektury.
Babska logika rządzi!
Nie twórz z wypowiedzi faktu, jakby miało to dodać jej wiarygodności, jeśli nie możesz podeprzeć jej rzeczywistymi faktami czy też innymi statystykami. Autor oczywiście jest ważny, ale to nie jedyny argument.
Oto fakt:
Znaczna część wydawnictw nie publikuje debiutantów. Dlaczego? Przecież wszystkie elementy, które wymieniłeś (za wyjątkiem polecenia przez kogoś) są w gestii wydawnictwa i więc zarówno znany autor jak i debiutant mają identyczne szanse na starcie. A jednak wydawnictwa wolą znane nazwiska, bo one gwarantują sprzedaż.
Polecenie przez kogoś potwierdza zaś tylko tezę, że autor jest istotny, bo poleca się konkretny tekst lub konkretnego autora, a nie okładkę czy miejsce na półce w Empiku.
"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.
Nie zgadzam się, Chrościsko, ale na prośbę Autorki kończę też dyskusję.
(tekstu jeszcze nie czytałem, przepraszam za offtop, ale zostałem wywołany do tablicy)
Niby racja, ale rok temu zaobserwowałem, że wraz z ilością przeczytanych znaków spadała jakość moich własnych tekstów. Poprosiłem więc Szyszkowego Dziadka, żeby mi to wyliczył. I okazało się, że miałem rację!
Z tego powodu nie było mnie tyle czasu, no i jeszcze z innego, pewnego “projektu” nie związanego z pisarstwem. Dlatego muszę teraz uważać, żeby nie przekroczyć dopuszczalnej dawki.
Darconie, kiedy? Gdzie? Nie przypominam sobie, żebym gdzieś liczył coś tak subiektywnego jak “jakość tekstów”… Zabrzmiało to tak, jakbym pośrednio spowodował Twój exodus z portalu, a serio nic takiego nie pamiętam.
„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota
Ech, żeby taki nieciekawy offtop mi się trafił. ;-)
Babska logika rządzi!
Tarnino, a kiedy ma się pojawić w opowieści? Ślęża dzwoni do niego po raz pierwszy gdzieś spod Krakowa. Tej rozmowy nie przytaczam, bo nic nie wnosi do opowieści, a Ślęża nie wie jeszcze, na który szczyt idą lodowce (szlak prowadzi dalej, za Kazalnicę).
Prawda, kruca bomba, że trudno by go było upchnąć wcześniej… hmm.
Ech, żeby taki nieciekawy offtop mi się trafił. ;-)
Pech. Normalnie pech.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
No, no… Nawet nie mogę przytoczyć rozmowy, bo tylko niepotrzebnie zdradzę, że nad Morskie Oko nadciąga sztorm.
Babska logika rządzi!
Oto fakt:
Znaczna część wydawnictw nie publikuje debiutantów.
Zjawisko znane na rynku pracy: zatrudnimy studenta z minimum 30-letnim doświadczeniem.
Na umowę-zlecenie…
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
A na stanowisko gońca potrzebujemy kogoś z wyższym wykształceniem, biegłą znajomością dwóch języków obcych i ambicją. Oferujemy płacę minimalną, możliwość pracy z wieloma interesującymi ludźmi i perspektywy awansu.
Babska logika rządzi!
Ostatnio w modzie jest B2B.
A co to?
Babska logika rządzi!
“Panie, załóż pan firmę i podpiszemy kontrakt”.
Aha. Tysz sprytnie.
Babska logika rządzi!
A ludzie jeszcze się cieszą (do czasu aż odkryją, że ni ma L4).
Wiesz, kontrakt jest kontrakt. I brzmi tak dumnie. ;-)
Babska logika rządzi!
Czytałem łącznie na trzy razy, bo co chwilę ktoś ode mnie coś chciał i nijak nie mogłem się skupić. A opko mnie wciągnęło, musiałem dokończyć.
Nie wiem dlaczego, ale całość mi się kojarzy z “Poniedziałek Zaczyna się w Sobotę” Strugackich. Może chodzi o naukowe podejście do magii i tym podobnych zagadnień, a może o umiejętnie wplatane poczucie humoru. Uśmiałem się przy emanacjach wulkanoidów, które “chodzić do toalety ani nawet mrugać” nie muszą, uśmiałem się przy ciekawych wyzwiskach, jakimi przez telefon rzucała Ślęża.
No właśnie – Ślęża. Przypadła mi do gustu. Stara wyjadaczka, która patrzy na świeży narybek i przewraca oczami. Lubie takich bohaterów. Świetnie nakreślona jako postać.
Kwestia magii, a szczególniej mechaniki tejże i działania zasad, bardzo ciekawa. I ładnie wpleciona w nasze realia.
Słowem, super opowiadanie. Czytało się samo.
— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.
Dziękuję, Paraduście. :-)
Oj, jak tak można odrywać człowieka od czytania? Niedobre otoczenie… ;-)
Cieszę się, że wciągnęło. “Poniedziałek” cały czas na półce do przeczytania. Nawet nie wiedziałam, że to fantasy. Nie posądzałam Strugackich o takie skoki w bok.
A widziałeś kiedyś sikający kamień? Fontanny się nie liczą, to hydraulika, nie kamienie. ;-)
Ciekawe wyzwisko chyba było tylko jedno. Ale jestem z niego dumna.
Magia a nasze realia. A Ty myślałeś, że skąd się biorą te nagłe załamania pogody w górach? ;-)
Babska logika rządzi!
Oj, “Poniedziałek” Strugackich polecam. Moja trzydziestoletnia kopia całkowicie się rozpadła – i niech to wystarczy za recenzję. Magia ujęta przez pryzmat nauki Związku Radzieckiego, z wszelkimi absurdami tego ostatniego. Gdzieś między Bareją a Tolkienem :)
Z tymi załamaniami pogody to faktycznie ciekawa sprawa. Zawsze myślałem, że to Matka Natura nas raczy, a tu się okazuje, że to po prostu jakiś śnieżnik ze śnieżką się gzi pokątnie. Te huragany w Anglii to też pewnie nie przypadek!
— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.
Kiedyś przeczytam… Słowo pioniera! ;-)
To nie musi być koniecznie ten śnieżnik i ta śnieżka. Dwoje dowolnych talentów zimna.
A huragany biorą się z rytuałów dwojga talentów powietrza. A jak talent powietrza bzyknie talent ciepła – halny. Mnóstwo opcji.
Babska logika rządzi!
“Poniedziałek” rewelacyjny!
“A cmykać zębem na pewno nie będziesz?” – zapytała starucha.
I oczywiście bohater zacmykał, a co z tego wyszło!
Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!
No, wiadomo – Krzysiek już przekazał swój talent w ręce Ślęży, niemal dosłownie :)
W Anglii doszło chyba do spółkowania między talentem powietrza a niezbyt utalentowanym śnieżnikiem / śnieżką – niby wiało porządnie, ale śnieg był jakiś taki nieforemny i topniał od razu.
Wracając do Krzyśka – myślisz, że kiedyś swój talent odzyszcze? Choć Ślęża przypadła mi do gustu, chętnie bym go widział w kolejnym opku, już ociosanego ze swojego sztubactwa.
— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.
Przeczytałem szybciej, niż planowałem, bo miałem małe wyrzuty sumienia za ten offtop.
To drugie Twoje opowiadanie, jakie czytam po rocznej przerwie i przyznaję, że widzę progres. Taki, którego ja bym oczekiwał. To znaczy nadal piszesz utwory “na lekko”, ale przeziera przez nie większa dojrzałość pisarska albo zmienione częściowo podejście. Być może tylko ja to widzę.
Lektura jest przyjemniejsza, nie czuję się już tak, jakbyś pisała je, cytując NWMa, przy obiedzie. Historie są bardziej poważne, dążą do konkretnego celu, może jeszcze nie w okowach dramatu, ale też już nie w kupie śmiechu.
Skupiając się na tym powyżej, to jednak najpierw uśmiech. :) Wiedziałem, że u Chrościska będziesz poza dziesiątką, facet stanął na wysokości zadania, i choć zawiązał sobie krawat trochę zbyt ciasno, to organizator biegu Kreta nie mógł dać punktów za “górski kabaret” w scenerii fantasy 2020. Oczywiście kabaret jest tu przejaskrawieniem, ale patrząc od strony zwycięskiego chłopa z PTSD, to raczej lajtowy temat. Ale co tam. :) Czytało się dobrze. :) Są nowe pomysły, zdecydowani i wyraziści bohaterowie, jest szybka fabuła. Gdzieś tam mi lekko zgrzytnęła, gdy Ślęza wyciągnęła pistolet. Nie wiedziała co z nim zrobić, a ja się zastanawiałem, czy Ty czasem też nie wiedziałaś co z tym zrobić. ;) Ale ostatecznie skończyło się logicznie, a ja byłem zadowolony z lektury. Od razu dodaję, że to nie jest Nagroda Wojownika, ale myślę sobie, że może wzięłaś w końcu do głowy niektóre komentarze i zaczęłaś pisać coś, co powinno podobać się szerszemu gronu odbiorców portalu NF, niż dyżurnym śmieszkom.
Pozdrawiam.
Ps. Dziadku, no stress.
Bez spojlerów mi tu. Kiedyś przeczytam. ;-)
Paraduście, nie wiem dokładnie, co się działo na Wyspach. Na pewno jakiś talent od powietrza. Może sobie zrobili orgię z jakąś śnieżką?
Obawiam się, że utrata talentu jest nieodwracalna. Jak utrata ręki. Ale może kiedyś utalentowana medycyna pójdzie do przodu. Tylko czy wtedy Ślęża będzie chciała oddać magię?
Dziękuję, Darconie. :-)
Nie jestem pewna, czy powinnam się cieszyć z tego progresu, który widzisz. Bo raczej co innego uznajemy za fajne w literaturze.
Zawsze mogę twierdzić, że ten tekst jest wyjątkowo poważny, bo miał być heroizm. Naprawdę starałam się, żeby nie wyszło zbyt śmiesznie. :-)
Ślęża i pistolet. Nie wiedziała, co właściwie ma zrobić po dotarciu na szczyt – powstrzymać katastrofy nie zdążyła, chociaż uważała, że to jej obowiązek. Doszła do wniosku, że spróbuje zabić śnieżkę, ale i to nie wyszło – niska temperatura spowalniała jej reakcje, a podkręcała Izy. Ale jak wyciągnęła gnata, to wiedziała, po co.
Babska logika rządzi!
Otóż to, katastrofa już się stała, więc mamy policjantkę, która chce zabić? Właściwie z jakiego powodu?
“Tylko czy wtedy Ślęża będzie chciała oddać magię?” – hmm, ciekawa zagwozdka, że tak powiem. Znaczy, zalążek fabuły.
p.s. Śnieżka + śnieżnik i niespodziewana ingerencja wulkanu. Już wiem, dlaczego tegoroczna zima jest, że tak się wyrażę, dupowata (przynajmniej u nas) :)
— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.
Darconie, dobre pytanie. Ale nie aż tak dobre, żebym nie miała żadnej odpowiedzi. Talenty mają własne prawa, własną Betkę. Iza jest niezarejestrowana, a to już dość poważne wykroczenie. Doprowadziła do poważnego zagrożenia życia kilkudziesięciu osób – gdyby Ślęża ją zabiła, nikt by się jej nie czepiał. Do tego namawia Krzyśka, żeby zabił Ślężę. Nawet naga – pozostaje niebezpieczna. Może na przykład schłodzić śnieżkę do temperatury ciekłego azotu i rzucić w Ślężę. To szczeniara bez porządnego szkolenia, nie pomyślała o tym, ale Ślęża to stara wyjadaczka i nie takie sposoby zna. Iza stanowi zagrożenie dla funkcjonariusza na służbie. I może na decyzję Ślęży wpływa trochę to, że chce wyciągnąć z tego Krzyśka. Zrzucenie całej winy na martwą śnieżkę to jest jakieś wyjście.
Paraduście, jeszcze tej medycyny nie rozwinięto, a Ty już się martwisz na zapas… ;-)
Albo mogło być inaczej – już dawno temu zabroniono rytuału połączenia, dokonuje się go bardzo rzadko, to i klimat się powoli ociepla. Nic nie jest tak proste, jak się wydaje. ;-)
Babska logika rządzi!
Talenty mają własne prawa, własną Betkę. Iza jest niezarejestrowana, a to już dość poważne wykroczenie. Doprowadziła do poważnego zagrożenia życia kilkudziesięciu osób – gdyby Ślęża ją zabiła, nikt by się jej nie czepiał. Do tego namawia Krzyśka, żeby zabił Ślężę. Nawet naga – pozostaje niebezpieczna. Może na przykład schłodzić śnieżkę do temperatury ciekłego azotu i rzucić w Ślężę. To szczeniara bez porządnego szkolenia, nie pomyślała o tym, ale Ślęża to stara wyjadaczka i nie takie sposoby zna. Iza stanowi zagrożenie dla funkcjonariusza na służbie. I może na decyzję Ślęży wpływa trochę to, że chce wyciągnąć z tego Krzyśka. Zrzucenie całej winy na martwą śnieżkę to jest jakieś wyjście.
:) :) :)
Ta kobieca logika…
Chciałbyś skrytykować kobiecą logikę? ;-)
Babska logika rządzi!
(…) już dawno temu zabroniono rytuału połączenia, dokonuje się go bardzo rzadko, to i klimat się powoli ociepla.
How dare they! :)
— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.
Wiesz, śmiertelność była spora. I to po obu stronach. To jednak taka… czarniawa magia.
Babska logika rządzi!
Chciałbyś skrytykować kobiecą logikę? ;-)
Mam ochotę zostać hodowcą kwantyfikatorów :) będę je karmiła funkcjami zdaniowymi XD
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Mam nadzieję, że na takiej karmie dobrze rosną. ;-)
Babska logika rządzi!
Z małych robią się duże XD
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
A jak im potem idzie mnożenie? Czy może należy mówić o iloczynach? ;-)
Babska logika rządzi!
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Good luck! :-)
Babska logika rządzi!
Finklo… <nachyla się konspiracyjnie> myślę, że mam głupawkę. :D
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Pfff! Ja w co trzeźwiejszych momentach podejrzewam, że żyję w stanie permanentnej głupawki. Ale dobrze mi z tym, wesoło, więc co się będę przejmować. :-)
Babska logika rządzi!
Anonimowe opowiadanie Finkli po tygodniu: 10 komentarzy
Opowiadanie Finkli dzień po odanonimizowaniu się: 100 komentarzy
;)
– tytuł zniechęcał, ale pierwsze zdanie – klasa! Jestem zaintrygowana i na chwilę wróciła mi chęć do życia
– jestem pod wrażeniem kreatywności i pomysłowości autora, rozbawiają mnie kolejne sceny
– językowo bardzo dobrze, kilka zdań błyskotliwych, kilka zabawnych („Wtajemniczeni twierdzili, że Giewont ma jego profil.”, no przecież to jest świetne)
– chyba jedyny tekst w tym konkursie, o którym mogę powiedzieć, że nie stosował infodumpów i nadmiernej ekspozycji przy wyjaśnianiu świata – brawo, autorze, pokazałeś, jak można dawkować wyjaśnienia oszczędnie, a mimo to czytelnik zrozumie opowiadanie i świat przedstawiony
– prychnęłam przy zakończeniu – no, to nie jest może dobry moment, by kończyć opowieść, ale przynajmniej kończysz „jakoś”; natomiast tekst kończy się gwałtownie, urywa się za szybko. Czy to przez limit czy ładne zdanie na koniec? Szkoda! Poza tym zakończenie też trochę jak królik z kapelusza – przydałaby się jakaś strzelba Czechowa, bo w obecnej budowie to oddanie mocy to deus ex machina, a istnienie “syna stacji benzynowych” na doklejkę i zbyteczne, tam się tyle dzieje, że jest niepotrzebny
– spełnienie warunków: heroizm jako pozbawienie się własnej supermocy, by pomóc drugiemu człowiekowi – uznaję, fantastyka jest, oryginalna, świeża, zabawna i interesująca interpretacja hasła konkursowego
– kawał dobrego tekstu; czytałam z przyjemnością – u mnie czołówka ;)
www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/
Dziękuję, Kam. :-)
A, z tytułami często mam problem. Ten przynajmniej dobrze, IMO, oddaje treść. I można go interpretować na różne sposoby. No i miałam nadzieję, że nikt nie będzie posądzał Finkli i takie słowo w tytule. ;-)
Infodumpy. No, trochę musiałam stosować. Ktoś musiał wyjaśnić, czym jest Betka, dlaczego Ślężą (duża i ciężka kobieta przecież) śmiga po górach jak kozica…
Zakończenie. Szanuję Twoje zdanie, ale pozostanę przy swoim – to był dobry moment na finisz, bo podomykałam wątki – miłość Krzyśka i Izy raczej się skończyła, śnieżyca w Tatrach już nieaktualna, Ślęża odzyskała moc, Krzysiek zamknął utalentowaną część życia, Iza została uwięziona i będzie ukarana, bandyci przegrali… Pozostało sprzątanie: dzieciaka raczej znajdą (przy takiej ofierze nie wypada inaczej), Izę przetransportują do Betki, Ślęża ogrzeje okolicę, Krzysiek zacznie układać sobie życie na nowo. To nie było tak, że skończyły mi się znaki, tylko interesujące wydarzenia.
Syn VIP-a. On jest potrzebny, IMO. Pokazuje motywacje Izy i jej mocodawców – właśnie po to rozpętali śnieżycę, żeby go porwać. Wprowadzam go już wcześniej – to jego dotyczy SMS do Izy, że gnojek jedzie na wycieczkę.
Prawda, nie zdradzam wcześniej, że talentu można pozbawić albo go przekazać. Trochę to deusowate, ale nie widzę dobrego momentu na powieszenie strzelby.
Babska logika rządzi!
Ojej, ja cię chwalę i chwalę, a ty się tłumaczysz, aż mi głupio :D To był dobry tekst, wiesz? Może to nie wynika z mojego komentarza, ale to jest dobry tekst :)
www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/
Oj, ale co ciekawego można odpisać na chwalenie? Podziękować i koniec. To zarzuty dają więcej opcji – można polemizować, przepraszać, zgadzać się, obrażać… :-)
Babska logika rządzi!
Na początek.
“Niestety mało czasu u mnie ostatnio. Toteż moje komentarze będą krótkie, kilkuzdaniowe. Zaręczam jednak, że teksty przeczytałem z taką uwagą i starannością, na jaką było mnie stać!”
Rzepy:
– “wśród doniesień o kradzieży, drobnych bójek” – jedna kradzież się zdarzyła? i “wśród doniesień o…” czyli “o drobnych bójkach”;
– “nie zwiastowały nic nadzwyczajnego” – niczego;
– “oderwany kamor” – co to kamor?;
– “jak ze złachanego konia” – co to złachany?
Całkiem sympatyczne… napisałbym “urban fantasy”, ale Wilk się doczepi :), to napiszę – “investigation fantasy”. Może trochę za bardzo pędzące, ale wiadomo – limit. Tylko czemu są tu Tatry zamiast Sudetów? Znowu żonglerka nazwami własnymi, co mi się nie podoba, ale góry są, czyli obleci.
Język czasem zbyt kolokwialny, momentami ocierający się o knajacki. Po co?
Ogólnie – anetne czytadło!
Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.
Dziękuję, Jurorze Staruchu. :-)
Z kradzieżami masz rację, zaraz zmienię. Z doniesieniami i bójkami będę marudzić. Nie znam się, ale wyobrażam sobie tak, że jak komuś ukradną komórkę, to zgłasza o tym na policję (doniesienie o kradzieży), a jeśli ludzie się pobiją w knajpie, to policja jest wzywana na miejsce, robi coś więcej niż tylko przyjmuje formularz. Więc wolę zostawić drobne bójki jako oddzielną kategorię niż doniesienie o kradzieży.
Kamor to duży kamień.
Złachany – bardzo zmęczony.
Według mnie to urban fantasy – nasze czasy, nasza rzeczywistość, ale jest w niej jakaś forma magii, na ogół utrzymywana w tajemnicy przed zwykłymi śmiertelnikami. No dobra, miast, czyli elementu urban maławo. ;-)
Limit mi jakoś za bardzo nie dokuczał. Nie lubię dłużyzn, to i nie obcyndalałam się w tańcu z opisami przyrody.
Czemu Tatry? Bo Sudetów prawie nie znam, a w Tatrach parę razy byłam. No i przegonienie bohaterów po wszystkich trzech szczytach wydawało mi się takie sztampowe… Nie znudziły się Wam teksty tego typu?
Nazwy własne – tylko ze Ślężą nic nie mogłam zrobić i przerobić na pospolity. Ale za to ma coś wspólnego z wulkanami.
No i tu właśnie wskakują bluzgi. Klnie chyba tylko Ślęża. Ale jeśli wulkan byłby człowiekiem, to jaki miałby charakter? Próbowałam pokazać to przy pomocy niewyparzonego ozora.
Babska logika rządzi!
Więc wolę zostawić drobne bójki jako oddzielną kategorię niż doniesienie o kradzieży.
Szacownemu Starcowi chodziło chyba o to, że powinny być doniesienia o kradzieżach. Licznych. Bo naród u nas interesowny jest ;)
Kamor to duży kamień.
Też nie znałam, ale dość jasne.
Złachany – bardzo zmęczony.
A to znałam.
Według mnie to urban fantasy – nasze czasy, nasza rzeczywistość, ale jest w niej jakaś forma magii, na ogół utrzymywana w tajemnicy przed zwykłymi śmiertelnikami.
Klasyczne urban fantasy. I detektywi też się w to wpisują.
Syn VIP-a. On jest potrzebny, IMO. Pokazuje motywacje Izy i jej mocodawców – właśnie po to rozpętali śnieżycę, żeby go porwać.
O? Ale tego nie wyłapałam?
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Liczne kradzieże już wprowadziłam.
Syn VIP-a. No, z porwaniem to już trzeba po poszlakach. Ale kiedy Iza podejmuje decyzję, żeby jechać w Tatry?
Babska logika rządzi!
Klasyczne urban fantasy
Powiedzcie to Wilkowi :). Nie dzieje się w mieście – znaczy, nie urban (wg niego). Dyskusja pod którrymś Trójkątnym opkiem.
Z doniesieniami i bójkami będę marudzić
Wiesz, mnie tu chodziło o odmianę. Doniesienie o czym? O kradzieżach. O czym? O drobnych bójkach.
Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.
OK, możemy nazwać rural fantasy albo mount fantasy. Cóż w nazwie…
Staruchu, rozumiem. A mnie chodzi o to: wśród doniesień (o kradzieżach) i bójek.
W sumie, zmienię na wśród kradzieży i bójek. Będzie spokój.
Babska logika rządzi!
Teraz jest dobrze :)
Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.
Ale kiedy Iza podejmuje decyzję, żeby jechać w Tatry?
Tyż prawda.
mount fantasy
Dwuznaczne. Lepiej: mountain fantasy, albo alpinist fantasy. “Rural” to wiejskie. Hmm. Wilderness fantasy? National park fantasy?
(… czy ja nie miałam teraz czegoś robić?)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Mountain i alpinist to raczej angielski. A urban i rural nie są z łaciny? Jak będzie “górski” w narzeczu Cezara? “Dziki” też się nada. Ktoś wie?
Babska logika rządzi!
Są. Ale angielskie (połowa angielskich słów jest z łaciny).
Górski: montanus. Dziki: ferox (nie jestem pewna, czy w tej konotacji – drakaina, ninedin?)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
O! Ferox fantasy brzmi nieźle. :-)
Babska logika rządzi!
Zabawne, lekkie opowiadanie, dobrze się czytało. Pomysł z tymi "talentami" oryginalny i dziwny. Nie do końca jednak do mnie trafiło, chyba nie jestem targetem.
Dziękuję, Sonato. :-)
Ja wiem, czy taki oryginalny? Magia jak magia, tyle tylko, że każdy czarownik ma ograniczony zakres działania.
Trudno, że nie trafiło. Dobrze, że przynajmniej lektura bezbolesna.
Babska logika rządzi!
To znaczy, chodziło mi bardziej o osoby czarowników, że gadające lodowce i wulkanoidy są oryginalne :)
A, z tym się prędzej zgodzę – wymyślałam na potrzeby konkursu. :-)
Babska logika rządzi!
Magia jak magia, tyle tylko, że każdy czarownik ma ograniczony zakres działania.
Jakby każdy czarownik był wszechmogący, toby się wszechświat podzielił przez zero (tak serio, można dowieść, że istnieje najwyżej jeden byt wszechmogący, i nie potrzeba do tego dyplomu – zostawimy to jako ćwiczenie dla czytelnika, innymi słowy – teraz mi się nie chce)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
No, ale moi są bardziej ograniczeni niż standardowo. Harry Potter mógł rzucić każde zaklęcie, które opanował – otwarcie drzwi, wezwanie patronusa, rozcięcie przeciwnika… A lodowce tylko schładzają.
Babska logika rządzi!
<zastanawia się, czy zaspoilerować, co właśnie pisze… lepiej nie, co będzie, jak nie skończę? dziki tłum z pochodniami pod domem XD>
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Lepiej nie, jeszcze skończysz i popsujesz ludziom przyjemność z lektury. ;-)
Babska logika rządzi!
Optymistka XD
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Pisz, to mój optymizm okaże się uzasadniony. :-)
Babska logika rządzi!
Finklo, Twoja Chłodna miłość kończy mój bój z opowiadaniami z konkursu TSH i muszę powiedzieć, że był to szalenie satysfakcjonujący finał boju. I choć nie dopatrzyłam się tu heroizmu, a Tatry przesłoniły Sudety, historię Ślęży i dwojga śnieżników opisałaś w sposób zajmujący, dowcipny i mimo paru wulgaryzmów, niepozbawiony dobrego smaku. Przeczytałam z przyjemnością. ;)
Iza bez większych trudności powstrzymała od triumfalnego krzyku… ―> Czy tu aby nie miało być: Iza bez większych trudności powstrzymała się od triumfalnego krzyku…
…dwa dni przed początkiem krzyśkowego urlopu. ―> …dwa dni przed początkiem Krzyśkowego urlopu.
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/przymiotniki-dzierzawcze-od-imion;13752.html
– Co zrobić? – Idiota, zawsze ciężko kumał. ―> – Co zrobić? – Idiota, zawsze z trudem kumał.
Zanim wulkanoidka pociągnęła za spust… ―> Zanim wulkanoidka pociągnęła spust… Lub: Zanim wulkanoidka nacisnęła spust…
…i wulkanoidka w sztywnych od zimna ubraniach. ―> …i wulkanoidka w sztywnym od zimna ubraniu.
Ubrania wiszą w szafie, leżą na półkach i w szufladach; odzież, którą mamy na sobie to ubranie.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dzięki, Reg. :-)
Za przykłady heroizmu mieli służyć ratownicy i Krzysiek, który w finale oddał talent, żeby ratować ludzi (to mniej więcej tak, jakby poświęcił wzrok).
Bluźni głównie Ślęża – co zrobić, wulkanoidy taki już mają wybuchowy charakterek. ;-)
Dzięki za poprawki. Oj, jednak widać pośpiech.
Babska logika rządzi!
Bardzo prosze, Finklo, i dziękuję za wyjaśnienia. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
PB, PSNP. ;-)
Babska logika rządzi!
Doobre. Lubię Tatry i wielu ce… turystów powinno to przeczytać. Tym razem dobrze, że opowiadanie nie leży na półce Humor, bo więcej osób do niego sięgnie. Mam taką nadzieję i polecam chociaż “Trójkąt sudecki…”
Dzięki, Koalo. :-)
No i widzisz – wielu komentujących uznało, że to jest zabawne. A skoro nie ma tagu “humor”, to znaczy, że pisałam na poważnie, a śmieszne sytuacje pojawiły się same. Jak to w życiu,
Babska logika rządzi!
Teksty z Trójkąta Sudeckiego Heroicznego to fantastyczne żerowisko dla miłośnika gór, ale tego dotychczas nie widziałem. I myślę, że znalazłem swój ulubiony. Spróbuję pobieżnie wyliczyć zalety, jakie w nim znalazłem…
Kreacja świata. Bardzo dobrze obmyślony element fantastyczny. Wydawało mi się, że z magii żywiołów już niewiele można wycisnąć, a jednak tutaj jest ukazana oryginalnie i inspirująco.
Wartka, spoista fabuła. Wszystko logicznie się rozwija, napięcie rośnie. Spisek nie jest objaśniony, czytelnik musi sam go sobie złożyć z podanych wskazówek, a jednocześnie nie jest to bardzo trudne.
Rzetelny opis gór. Potrafiłem formułować zastrzeżenia górskie nawet do opowiadania Chrościska (na ile były uzasadnione, to osobna sprawa, ale przynajmniej z początku wydawały mi się potrzebne), tutaj natomiast czepianie się byłoby bardzo na siłę. Może, odrobinę, zazgrzytało mi, gdy wymieniłaś jednym tchem “goprowców i toprowców” – to nie jest tylko odmienna lokalizacja działań, ale też znaczne różnice w typowym przebiegu akcji i zakresie niezbędnych umiejętności. To jednak zupełny drobiazg. A Iza miała sporo szczęścia… na tym szlaku jest parę miejsc, w których taki lot z urwanym chwytem zakończyłby się kilkaset metrów niżej.
Niewysilony humor sytuacyjny, racjonalnie wynikający z rozwoju zdarzeń. Mój osobisty faworyt:
Prawda, wtedy w ogóle nie istniały samochody, a woły bardzo źle reagowały na przyspieszanie metabolizmu.
Wyobrażam sobie, że bardzo źle.
Po tych wszystkich tłustych plusach dodatnich przyszła jeszcze pora na plus ujemny. Gdyby tak udany tekst był zamknięty równie udanym zakończeniem, pewnie wyszłoby z tego jedno z najlepszych opowiadań, jakie widziałem na portalu. Niestety, ostatnia scena nie wydaje mi się zadowalająca. Spróbuję to opisać możliwie płynnie i obiektywnie.
Całość jest raczej lekkostrawna, wprowadzasz nas w ten świat talentów żywiołów ze swadą i humorem. Nie zarysowujesz na razie poważniejszych pytań ogólnoludzkich czy wyborów etycznych, miła opowieść kryminalna w pięknym górskim otoczeniu. A potem – grom z jasnego nieba – w zakończeniu jeden z głównych bohaterów zostaje dożywotnim kaleką. W geście nie tylko wykraczającym poza zwykły zakres “ponoszenia konsekwencji swoich działań”, ale też łamiącym logiczne (w logice opowieści) następstwo zdarzeń – czytelnik nie jest wcześniej nawet uwiadomiony, że podobny akt byłby możliwy. Okraszone złośliwymi komentarzami Jędrzeja, które – choć niczego sobie – nie zatrą już tego wrażenia. Odczucia po lekturze są więc zmącone, smakowity koktajl górsko-kryminalno-światotwórczy złamany nutą ciężkiego odium heroizmu, które mogłoby nawet pozostawić wartościowe przemyślenia, ale w zamknięciu zupełnie innego tekstu, opowiedzianego w odmiennym tonie oraz z odmiennym nastawieniem, a także wprowadzającego niezbędne akcesoria z odpowiednim wyprzedzeniem. Szkoda – mogła z tego być literatura najwyższej próby, a wyszedł “tylko” tekst bardzo dobry (w znaczeniu: istotnie lepszy od wszystkich moich prób literackich). Przynajmniej – takie mam odczucia.
Podkreślę tylko jeszcze raz: miałem mnóstwo przyjemności z lektury. I jeszcze… nie powstrzymam się przed uwagą wynikającą z mojej natury:
Emanacje wulkanoidów, osiągające prędkość około metra na godzinę, zdecydowanie nie nadawały się do pościgu.
emanacja osiągająca tempo ślimaka nie mogła przydać się do niczego.
Ślimak (ściślej: typowo kojarzący się w naszych warunkach ze słowem “ślimak” ślimak winniczek) osiąga prędkość około 3,6 metra na godzinę. Może Ci się wydaje, że to żadna różnica, ale zaręczam – spora. Przeliczając skalę – to tak, jak gdybyś twierdziła, że nie ma znaczenia, czy biegasz 28 km/h, czy 100 km/h.
Pozdrawiam,
Ślimak Zagłady
Dziękuję, Ślimaku. :-)
Co, myślałeś, że po północy nie zauważę komentarza? Niedoczekanie… ;-) Piękny i tłusty, nie da się przeoczyć.
Miło mi, że znalazłeś aż tyle plusów dodatnich.
Magia żywiołów. Wszystko zaczęło się od kombinowania, jak można nietrywialnie zinterpretować słowa “śnieżka” i “śnieżnik”. Ze Ślężą nie dałam rady, znam tylko jedno znaczenie.
Lubię szybkie fabuły i zależności przyczynowo-skutkowe.
Opis gór. Sudetów nie znam prawie wcale, dlatego przeniosłam akcję w rejon, gdzie przynajmniej byłam kilka razy. Acz na Kazalnicę nigdy nie wlazłam, chociaż słyszałam, że to nie jest łatwy szlak i widziałam helikopter ratowniczy, jak kogoś stamtąd ściągał.
Goprowcy i toprowcy. Kiedy Ślęża zorientowała się, co jest grane, ściągnęła w okolice wszystkich, którzy mogli się przydać. Jak masz pożar lasu, to nie ograniczasz się do pracowników leśnictwa, tylko ściągasz straż pożarną, wojsko i każdego, kto się nawinie.
Gdyby Iza miała mniej szczęścia, wszyscy inni mieliby go więcej. Ale nie byłoby opowieści… A tak szczerze – potrzebowałam pretekstu do wyjęcia koca z plecaka i podpowiedzi dla Ślęży, po co oni tam idą.
Humor pchający się do każdego tekstu to mój problem, znak rozpoznawczy i duma. ;-)
A woły błyskawicznie się starzały. I chudły w oczach.
Ofiara Krzyśka. Ale wiesz, że heroizm był wymagany w konkursie? Nie umiem w takie patetyczne i wysokie uczucia, kombinowałam, jak się dało.
A Izę Betka pewnie też pozbawi talentu, tylko siłą.
Ale racja – mogłam wcześniej zasygnalizować, jakie są kary za takie narażanie ludzi.
No masz! Nie przyszło mi do głowy, żeby sprawdzić rekordy sprinterskie ślimaków, bezrefleksyjnie porównałam do przysłowiowo powolnego stworzonka. A faktycznie, tak na oko to będzie kilka centymetrów na minutę.
Jeszcze raz dzięki – piękny komentarz. :-)
Babska logika rządzi!
I odpowiedź też piękna!
Lubię szybkie fabuły i zależności przyczynowo-skutkowe.
Zależności przyczynowo-skutkowe są cudowne!
Acz na Kazalnicę nigdy nie wlazłam
Wiesz, że ja też nie? Kiedy raz miałem się wybrać, to akurat przy poprzedniej wycieczce dotkliwie uszkodziłem nogę na Giewoncie. Zresztą tamta historia mogła się skończyć dużo gorzej. Może w tym roku?
ściągnęła w okolice wszystkich, którzy mogli się przydać.
Nie wątpię. Z ostatnich lat – o ile pamiętam – jedyna sytuacja, w której TOPR potrzebował wsparcia GOPR-u (Grupy Podhalańskiej), to ta sławetna burza latem 2019. Przypuszczam, że masowy wypadek w rodzaju utknięcia kilkudziesięciu turystów w ciężkim załamaniu pogody pod Rysami też mógłby doprowadzić do takiego wezwania. To konkretne zdanie, które mi trochę zgrzytało, to “legenda wśród goprowców i toprowców, najsilniejszy talent górski w Polsce”, ale na pewno nie stanowi ono żadnego rażącego uchybienia.
A woły błyskawicznie się starzały. I chudły w oczach.
Nie wątpię, że chudły w oczach, ale starzenie jest zbyt złożonym procesem (jeszcze zresztą bardzo mało rozumianym, nie w pełni objaśnionym naukowo), aby doprowadzić do niego zwykłym przyspieszeniem metabolizmu. Oczywiście nie wiemy, co dokładnie im nasza pani wulkan przestawiała w procesach życiowych; ona sama może dokładnie nie wiedzieć.
Ale wiesz, że heroizm był wymagany w konkursie? Nie umiem w takie patetyczne i wysokie uczucia, kombinowałam, jak się dało.
To wiele tłumaczy. Popatrz, mogłem zauważyć albo się domyślić, że ten “Heroiczny” w nazwie nie był dla ozdoby. Wciąż szkoda tego zakończenia dosztukowanego na potrzeby konkursu, ale widzę, że zrobiłaś, co się dało.
Ale racja – mogłam wcześniej zasygnalizować, jakie są kary za takie narażanie ludzi.
Mnie by to na pewno nieco pomogło na odbiór tekstu, ale nie mam dostatecznego doświadczenia, aby sensownie wypowiadać się w imieniu wszelkich czytelników.
Zapomniałem dodać, że bardzo mi się podobała scena ze Ślężą i młodym toprowcem. Coś wiem na temat tempa, jakim toprowcy poruszają się po górach (zresztą jednym z testów przy rekrutacji jest wspięcie się na Kasprowy Wierch od samego dołu, bodajże w półtorej godziny czy nawet szybciej). Wizja wyprzedzania ich przez Twoją masywną inspektor, akurat na tym wybitnie przykrym podejściu pod Czarny Staw… niczego sobie.
Z górskim pozdrowieniem.
I tak rodzi się piękny dialog. ;-)
Wiesz, że ja też nie? Kiedy raz miałem się wybrać, to akurat przy poprzedniej wycieczce dotkliwie uszkodziłem nogę na Giewoncie.
Podobna historia. Tylko nie nogę, a ogólnie wyczerpałam organizm (z powodu wcześniejszego uszkodzenia nogi – a jednak!). I nie na Giewoncie, tylko na Gerlachu i potem, podczas przemarszu ze Słowacji przez Rysy. Normalnie zużyłam wszystkie rezerwy organizmu i oczy mi zaczęły świecić na czerwono.
“legenda wśród goprowców i toprowców, najsilniejszy talent górski w Polsce”
Facet jest trochę młodszy od Ślęży, ale niewiele. Dla niepoznaki od czasu do czasu zmieniał góry. Teraz wydaje się silniej związany z TOPR-em, ale wcześniej był w GOPR-ze. I do dzisiaj krążą w tym środowisku legendy o jego dokonaniach. A talenty z Betki wiedzą, że to wcale nie legendy, tylko ocenzurowane wersje. ;-)
Woły. Jako rzeczesz – sama dokładnie nie wiedziała. Ale zapasy tłuszczu się bydlątkom szybko zużywały, a komórki dzieliły na potęgę, aż się telomery strzępiły jak nieobrębiony jedwab.
Ślęża ma górski talent – czuje się tam lepiej niż ryba w wodzie. Gdyby chciała narobić sensacji (i szybko roztrwonić także tę resztę talentu), mogłaby poprosić kamienie, żeby ją wwiozły na szczyt jak eskalator. Ale ogranicza się do takich drobiazgów jak sprężynowanie pod stopami czy układanie w wygodne stopnie. No i siły baba ma niespożyte.
Babska logika rządzi!
I tak rodzi się piękny dialog.
W takim razie spróbujemy podkręcić mu metabolizm…
tylko na Gerlachu i potem, podczas przemarszu ze Słowacji przez Rysy.
Gerlach dla mnie jest gdzieś w odleglejszych planach, na pewno nie na ten sezon. Jeszcze nawet nie wiem, jaką metodą do tego podejść. Z przewodnikiem – drogo i niehonornie, bez przewodnika – potencjalnie jeszcze drożej i niebezpiecznie. I wpierw musiałbym się do końca rozliczyć z lękiem wysokości: jest dużo lepiej niż kilka lat temu (gdy nawet ten Giewont czy Małołączniak Kobylarzowym Żlebem stanowił poważny problem), ale wciąż niezupełnie dobrze.
Normalnie zużyłam wszystkie rezerwy organizmu i oczy mi zaczęły świecić na czerwono.
Jeżeli kiedyś natrafimy na siebie w górach, będę wiedział, po czym Cię poznać…
Dla niepoznaki od czasu do czasu zmieniał góry.
Ujęłaś to dosyć skrótowo, ale uchodzenie za normalnych członków społeczeństwa musiałoby sprawiać sporo problemu tak długowiecznym bytom. Przypuszczam, że niektórzy podawaliby się po prostu za przedstawicieli kolejnych pokoleń swojej rodziny.
i szybko roztrwonić także tę resztę talentu
Ten fragment mnie zdziwił w pierwszej chwili – pomyślałem, że wyobrażasz sobie “talent” jako metafizyczne źródło, z którego dany osobnik może zaczerpnąć tylko ograniczoną ilość mocy, ale zaraz zorientowałem się, że chyba masz na myśli coś innego. Bardziej w takim stylu: mistrz sztuk walki może spokojnie się starzeć, zachowując swoje umiejętności i przekazując je młodszym pokoleniom, ale jeżeli w wieku 60 lat okoliczności zmuszą go do pobicia czterech profesjonalnych porywaczy, ma wszelkie szanse doznać przy tym szeregu ciężkich kontuzji, które kompletnie wyłączą go z dalszej używalności.
Wspomnę jeszcze, że ten tekst przyciągnął mnie także dlatego, iż powoli układa mi się w głowie zarys opowiadania z pewnym odległym podobieństwem. Tatry, biegi górskie, tajemnicze siły natury, spektakularny pojedynek, dylematy moralne, a w centrum tego wszystkiego nieco zdezorientowany kostyczny intelektualista… Jeszcze nie wiem, kiedy – a nawet czy – usiądę do pisania, ale wydaje mi się, że może to mieć jakiś potencjał.
Na Gerlach wchodziliśmy z przewodnikiem. Może i niehonornie, ale legalnie. Było całkiem fajnie, tylko że chcieliśmy zdążyć na jakiś ostatni pojazd powrotny i musiałam dać z siebie wszystko.
Czerwone oczy. Teraz już wygasły, znak rozpoznawczy diabli wzięli. Chociaż, gdybym z obecną, pandemianą kondycją polazła w góry… Nie mam pojęcia, co by się zadziało.
No, udawanie własnego syna albo wnuka to jest jakieś rozwiązanie, ale właśnie trzeba zejść ludziom z oczu na kilkadziesiąt lat.
W sumie nie wiem (nie pamiętam?), jak to jest z tymi talentami. Ślęża już magii ognia praktycznie nie ma. Ale trudno powiedzieć, czy to dlatego, że zużyła wszystko, co miała, czy dlatego, że jej góra już nie jest aktywnym wulkanem. Podejrzewam, że to się ze sobą wiąże. Ale ofiara Krzyśka odnowiła jej siły. Kto wie, może powinniśmy spodziewać się wybuchu w Sudetach. ;-)
Na pewno taki wjazd na szczyt byłby głupotą – jeszcze jakiś zabłąkany dron by to sfilmował i tłumacz się, dlaczego spadasz w górę… A starsza pani popitalająca stromizną jeszcze ujdzie za normalne zjawisko.
Zapowiada się nieźle. To teraz weź i to napisz. ;-)
Babska logika rządzi!
Z przyjemnością przeczytałem dzisiaj po raz drugi-tak mnie jakoś naszło :)
Fajnie, że za drugim razem też było przyjemnie.
Babska logika rządzi!