- Opowiadanie: lbastro - Przekaz

Przekaz

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Przekaz

Przekaz

 

 

 

Zbliżała się druga w nocy. Zbyszek od blisko czterech godzin uparcie przepisywał program wyliczający i interpretujący kosmogramy, który dawno temu napisany został przez jego przyjaciela w fortranie 77, a teraz była potrzeba, żeby zrobić go w C++, z nową oprawą graficzną i ładnym interfejsem użytkownika. Nie cieszyła go ta praca ale i tak nie miał nic lepszego do roboty podczas nocnego dyżuru, a perspektywa wzbogacenia się o kilka stówek przy jego mizernych zarobkach powodowała, że przezwyciężał się i zamiast oglądać nowe odcinki seriali, tkwił dobierając kolory, czcionki, przyciski, i sprawdzając kolejny raz setki stron tekstu wyświetlającego się dla konkretnego układu planet na kosmogramie.

 

Horoskopy interesowały Zbyszka mniej więcej tyle samo co informacje dotyczące polityki. Jeśli były pomyślne to poprawiały humor na kilka minut, jeśli złe to nie poświęcał im swej uwagi na dłużej niż czas ich czytania. Oczywiście wiedział, że to co robi nie ma nic wspólnego z lakonicznymi tekstami pisanymi przez znudzonych pracowników kolorowych czytadeł dla równie znudzonych czytelników, głównie pań. Nie zmieniało to jednak faktu, że do tej pracy podchodził beznamiętnie, stojąc obok, niczym bezstronny obserwator wlewający do produktu swe umiejętności i nic ponad to.

 

Co jakiś czas odrywał oczy od monitora zerkając na stojące obok dwie tafle czterdziestocalowych wyświetlaczy obrazujących graficzne i ciągiem cyfr dziesiątki informacji dotyczących stanu urządzeń i obserwacji stacji LOFAR. W zasadzie tylko on wykorzystywał stację w celach czysto astrofizycznych, a w swych badaniach skupił się na zmienności blazarów. Kilka sukcesów sprawiło, że Zbyszek uzyskał „haba" przed nazwiskiem, a stacja nadal funkcjonowała – 192 anteny rozłożone na obszarze przeszło półhektarowej działki w Bałdach prowadziło cały czas nasłuch na metrowych falach radiowych. Cyfrowa kontrola sygnału pozwala na śledzenie w czasie rzeczywistym ośmiu punktów na niebie mimo, iż żadna z niepozornych, przypominających kij wbity w ziemie anten nie porusza się. Odebrany sygnał trafia do umieszczonego w sporym kontenerze komputera, a stamtąd po wstępnej, lokalnej korelacji, dzięki światłowodowi mknie w objęcia petaflopsowego superkomputera w Groningen. Moment później, już po skorelowaniu, znacznie mniejsze pakiety wracają i lądują w pamięci komputera, czekając, aż ktoś łaskawie zacznie się nim zajmować i wyrywać kolejne tajemnice Kosmosu.

 

Sygnał radiowy z całego nieba, w zsumowanym dostępnym zakresie częstotliwości trafiał dodatkowo na jeden z ekranów, gdzie widoczny był jako półmetrowe, zielonkawe koło, pocięte liniami współrzędnych. Obraz nie był jednorodny. Tu i ówdzie na pulsującym różnymi odcieniami zieleni tle pojawiały się żółte, pomarańczowe czy wręcz różowe punkty i plamki, znaczące miejsca, skąd dociera więcej promieniowania. Jasne radioźródła. Osiem z nich znaczyły małe, białe kółeczka podobne do celowników z gier komputerowych. Były to wybrane przez Zbyszka blazary i kwazary, których sygnał, odpowiednio wzmocniony i przetworzony, dawał szereg informacji zakodowanych w niekończących się tabelach liczb. Dopiero później takie dane, potraktowane specjalnym oprogramowaniem i wiedzą Zbyszka, nabierały znaczenia czysto fizycznych parametrów tych niezwykłych aktywnych jąder galaktyk.

 

Obserwacje odbywały się automatycznie, więc Zbyszek tylko od czasu do czasu odrywał się od programu. Miał nadzieję skończyć zabawę w astrologa tej, a najpóźniej następnej nocy. Krótko po drugiej wstał i poszedł do małego pomieszczenia socjalnego dolać sobie ciepłej wody do termosu. Przed momentem termos zaświecił pustką, a ciumkanie yerba mate przez bombillę stało się zarówno nawykiem jak i koniecznością, odpędzającą nocą sen znacznie skuteczniej niż kawa czy herbata. Często zastanawiał się jak to jest, że mateina, która pomimo identycznej struktury molekularnej z teiną i kofeiną, działa na niego inaczej. Nigdy nie pogłębi swoich dociekań bardziej niż sprawdzenie jakichś faktów w Sieci, dlatego ów nierozwiązany dla niego problem wciąż czekał cierpliwie powracając co jakiś czas.

 

Wrócił z termosem ciepłej wody. Wlewając ją powoli do naczynka mate, sprawiał, że znajdujące się w środku „torfowisko" zmieniło się najpierw w moczary, a ostatecznie w bagno, w którym jakaś Calineczka mogłaby skutecznie utonąć. Lejąc wodę jednocześnie zerkał na monitor. To, co zobaczył sprawiło, że o mało nie przelał cieczy.

 

W miejscu, gdzie zazwyczaj poziom sygnału nie wychodził poza zwyczajowe fluktuacje szumów pojawiła się jasna żółta plama.

 

W jednej sekundzie horoskopy odeszły w niebyt. Całą świadomość ogarnęło podniecenie tym co zobaczył. Powiększył obraz niespodziewanej emisji i jeden z kanałów, tej nocy poświecony BL Lacertae, przydzielił dziwnemu obiektowi. Po pobieżnym sprawdzeniu katalogów nieba okazało się, że w tym obszarze nieba jest kilka radioźródeł ale raczej słabych i nie wykazujących silnej emisji w dziedzinie długofalowej. Zbadał widmo i zdębiał do reszty. Zauważył, że owo dziwne źródło, którego strumień oszacował pobieżnie na jakieś sto kilkadziesiąt janskich, ma rozkład widmowy o kształcie podobnym do krzywej Gaussa z maksimum w okolicach fali o długości około dwóch metrów. Skrzydła krzywej były krótkie i szybko ginęły w szumach tła.

 

Prawie natychmiast odciął kanał od strumienia słanego do korelatora w Holandii i bazował tylko na korelacji lokalnej. Szybko stwierdził, że sygnał nie jest zakłóceniem, bo zmienia pozycję zgodnie z ruchem dobowym sfery niebieskiej, lecz niewiele więcej wniosków dotyczących samego źródła mógł wysnuć z tak pobieżnej analizy.

 

Na dworze zaczęła się szarówka, kiedy wpadł na pomysł dający mu kolejne siły do pracy. Wykręcił numer swojego przyjaciela Krzysztofa, rezydującego akurat na wyspach Kanaryjskich przy Gran Telescopio Canarias, ponad dziesięciometrowym gigancie optycznym. Miał szybkie łącze wiec protokoły VoIP sprawiły, iż rozmowa przebiegała bez zakłóceń.

 

– A po co ci akurat te współrzędne? To z dala od Drogi Mlecznej i raczej nic tam nie ma. – bronił się przez chwilę Krzysztof.

 

– Musze coś sprawdzić. Uwierz mi, że to bardzo ważne. Widzę coś LOFARem i szukam potwierdzenia albo identyfikacji optycznej. – perorował Zbyszek. – Nie pominę cię w papierze jak coś z tego wyjdzie – obiecał.

 

– Cholera – Krzysztof walczył z sobą – teraz leci dosyć ważny program, zabiją mnie jak przerwę obserwacje bez ważnego powodu choćby na kwadrans – milczał przez moment po czym powiedział cicho – Ok. Przyślij dane to zrobię kilka skanów.

 

– Dzięki przyjacielu! – prawie wykrzyknął do ekranu swojego laptopa po czym dodał już spokojniej – Sai Ram.

 

Po przesłaniu danych na e-mailowe konto Krzysztofa w Roque de los Muchachos Observatory na La Palmie, Zbyszek wymienił yerbę w swoim mate na nową i napełnił termos wodą, po czym poszedł do swojego gabinetu. Słońce wczesnowiosennego poranka świeciło wprost w okno, co praktycznie uniemożliwiało korzystanie z monitora. „Należy mi się chwila wytchnienia" – pomyślał i zasłoniwszy okno ciężką burą kotarą, usiadł na twardej kanapie ze skrzyżowanymi nogami w asanie półlotosu. Patrzył na portret Shri Sathya Sai Baby zawieszony nad kanapą tak, że gdy Zbyszek siedział to miał go dokładnie na poziomie oczu. Skupił się na wizerunku Bhagavana i swym oddechu.

 

Po kilkunastu głębokich wdechach świadomość, mimo rejestrowania przejawów aktywności zewnętrznego świata (słyszał szum drzew za uchylonym oknem i śpiew ptaków, słyszał jadące w oddali auta), trwała gdzieś obok, jakby stał się świadkiem obserwującym z zewnątrz samego siebie i swoje reakcje. Umysł Zbyszka ogarniał spokój, myśli i niepokoje odpływały jak chmury odsłaniające błękit nieba.

 

Dwa kwadranse takiej praktyki pozwalało przetrwać dzień po nieprzespanej nocy i pracować bez znużenia i ciągłego ziewania. Nie przerwał medytacji nawet gdy głośniki cicho szumiącego komputera poinformowały miłym damskim głosem: „you've got a new mail".

 

Otwarte oczy cały czas wpatrywały się w wizerunek Baby i jego uniesioną w geście pozdrowienia dłoń, co sprawiało, że czuł wielki spokój. Wtem, stopniowo, obraz zaczęła przesłaniać mu rosnąca żółtoczerwona plama. Dopiero po chwili zorientował się, że ten kształt, teraz pulsujący jak rozedrgana pomarańczowa galaretka, jest bardzo podobny do obrazu dziwnego źródła zarejestrowanego kilka godzin wcześniej. Trwoga wlała mu się w trzewia wraz z następnym oddechem, gdy znienacka tym razem na tle kolorowej plamy pojawiła się twarz. Dziwna, wpatrzona w niego, groźna, hipnotyzująca wzrokiem wielkich i czarnych oczu. Zbyszek zadrżał czując ogarniający go niepokój i w jednej chwili przed oczami zrobiło się zupełnie ciemno.

 

Gdy się ocknął, nadal siedział w pozycji półlotosu, przygarbiony ze spuszczoną głowa. Palce jego rozłożonych na boki dłoni nie układały się już w mudrze gyan, były bezładnie rozwarte. Wstając czuł odrętwienie nóg, co nie zdarzało się często. Jednak po chwili zrozumiał dlaczego. Na dworze wciąż było słonecznie, lecz światło dziennej gwiazdy nie wpadały już przez okno do jego gabinetu. Zatem musiało być całkiem późno.

 

Rozmasował nogi i gdy tylko mrowienie ustało poczłapał się do komputera. Nie zdziwił się widząc, że zegar na pulpicie wskazuje godzinę 10:32. Przesiedział wiec przeszło cztery godziny. Zdarzało mu się, co prawda, że przysnął podczas medytacji ale nigdy nie na tak długi czas.

 

List od Krzysztofa już na niego czekał. Pobieżna analiza obrazów, jakie były dołączone, nie pokazała nic godnego uwagi. Żadna aktywność w obszarach, z których docierało dziwne promieniowanie radiowe nie maiła miejsca w zakresach optycznym i podczerwonym, na jakich detekcję pracował kanaryjski teleskop. Podziękował Krzysztofowi za szybką reakcję, śląc krótki list, po czym, czując dziwne zmęczenie i lekkie zawroty głowy postanowił udać się do domu.

 

Nie czekając na swego zmiennika wsiadł w auto i pojechał w stronę Olsztyna. Zastało go puste mieszkanie, dzieci jeszcze w szkole, a żona w pracy. Miał więc przed sobą trzy, a może nawet cztery godziny spokoju. Droga samochodem przez las z pootwieranymi oknami otrzeźwiła go na tyle, że postanowił przyjrzeć się bliżej dziwnej emisji jaką obserwował jeszcze kilka godzin temu.

 

Zaparzył herbatę i zasiadł przed rozłożonym i gotowym do pracy laptopem. Połączył się z serwerem w Bałdach i kilkoma kliknięciami myszki zarządził przetwarzanie danych i odtworzenie ich w postaci graficznej na komputerze, przy którym siedział aktualnie. W oknie programu pojawił się znajomy żółty, nieco rozciągnięty kleks. Barwa plamy stawała się coraz bardziej zielona ku brzegom, a czerwieniała w samym jej centrum. Dane spływały szybko i mógł obserwować zmiany emisji prawie takie jakie były widoczne gdy sygnał lądował bezpośrednio w czasie obserwacji w komputerze. Powiększył obszar emisji tak, że zajmował całe rozciągnięte maksymalnie okno, zakrywające sobą pozostałe okienka i ikony pulpitu.

 

Tło wokół obszaru emisji falowało pokazując szum systemów odbiorczych oraz niezbyt dobrze skorelowana fazę sygnału interferometru zmienianą przez fluktuującą pięćdziesiąt kilometrów na głowami jonosferę. Wlepił oczy w ekran i zamarł. Obraz źródła powoli aczkolwiek wyraźnie ulegał zmianie. Rozciągał się i kurczył w różnych kierunkach jak jakaś wielka żywa ameba. Powierzchnia zmieniała kolory sygnalizując burzliwe zmiany rozkładu natężenia sygnału. Patrzył w ten spektakl rozgrywający się przed oczami i zastanawiał się z czym ma do czynienia. Przez głowę przechodziły dziesiątki możliwych wytłumaczeń, jednak racjonalny umysł natychmiast je odrzucał. Nie zauważył jak Klara wróciła do domu, nie zarejestrował gdy weszła do jego pokoju i coś rozprawiała o pracy, o koleżankach. Wreszcie brak reakcji spowodował najpierw złość a potem zaczynające obojętność trząśnięcie drzwiami. Nie zarejestrował też swymi zmysłami, w stu procentach zauroczonymi dziwną animacją, powrotu do domu dzieci.

 

Otrząsnął się dopiero, gdy Klara brutalnie trzasnęła wiekiem laptopa aż zadrżało biurko krzycząc:

 

– Obiad na stole!

 

Zbyszek popatrzył na żonę zdziwionym wzrokiem, zerknął na zegarek i zemdlał.

 

Jedyne, co pamiętał, gdy ocknął się na obcym łóżku w jakimś nieznanym mu miejscu była twarz. Groteskowa projekcja na czerwonym fluktuującym tle i utkwione w nim wielkie jak dwa migdały, przerażająco czarne oczy na powierzchni których widział odbicie swej twarzy. Twarzy, której oczy były zamknięte.

 

– Gdzie jestem? – zapytał zdezorientowany.

 

– W szpitalu – odpowiedziała Klara pokazując się w obrębie jego wzroku – Omdlałeś w domu i zabrał cię ambulans.

 

– Coś mi jest?

 

– Nic nie wykryto, – słowa żony zabrzmiały raczej beznamiętnie – zrobili jakieś badania, rezonans i czekają na wyniki morfologii.

 

Zbyszek pomyślał o sygnale. Chciał sprawdzić godzinę ale na przegubie nie miał zegarka więc zapytał:

 

– Która godzina?

 

– Krótko po siedemnastej – powiedział Klara.

 

– Musze do pracy – wyszeptał

 

– Czyś ty zidiociał do końca! – teraz głos był o ton wyższy.

 

Dał za wygraną.

 

Godzinę później był już w domu, w swoim łóżku. Okazało się, że nic mu nie jest, wyniki badań w normie, organizm wydawał się być sprawny. Niezbyt obfita kolacja i trochę telewizji dopełniły dnia. Koszmarna twarz nie nawiedziła go nocą, czego troszkę się obawiał i rano wstał rześki i w dobrym nastroju.

 

– Napędziłeś nam wczoraj stracha – zrugała go Klara.

 

Nic nie odpowiedział. Wzruszył tylko ramionami, bo jego myśli były już w Bałdach. Dziwne źródło ma deklinację trzydzieści kilka stopni, więc około południa powinno, jak sobie policzył szybko w pamięci, być już widoczne przez LOFAR.

 

Pędził jak szalony myśląc tylko o dziwnej emisji radiowej. Nie zastanawiał się ani przez chwilę nad wczorajszą utratą przytomności, nad wczorajszym, nieco wcześniejszym dziwnym snem podczas medytacji. Dla niego liczył się teraz tylko sygnał. Do Bałd dotarł w rekordowym czasie dwudziestu minut. Jego zmiennik, doktor Kowalski, nie był zachwycony.

 

– Nikogo wczoraj nie było jak przyjechałem – oskarżycielskim tonem zaczął przemowę, gdy tylko Zbyszek stanął w drzwiach sterowni. – Bałagan straszny, nic nie powyłączane, a transmisja do Holandii szła nawet jak już źródła były pod horyzontem. Odebrałem nawet telefon w tej sprawie!

 

„Dziwne, że odebrałeś, przecież twój angielski jest na poziomie mojego pięcioletniego syna" – pomyślał Zbyszek, niezbyt ceniący Kowalskiego, który już od ponad dwudziestu lat rządził się na wydziale jak dziekan, a wiedzy i umiejętności miał mniej niż niejeden student. Powiedział jednak na głos:

 

– Spokojnie panie Tomku, były pilne sprawy. Niech pan jedzie do domu, prześpi się. Ja załatwię wszystko. – Uśmiechnął się trochę na siłę, po czym zajął swój fotel i przestał zwracać uwagę na Kowalskiego.

 

Wysłał krótki e-mail do Groningen z wyjaśnieniem, że mają delikatne problemy i będą obsługiwać tylko skrypty projektów zewnętrznych, co i tak działo się automatycznie i nie trzeba był nic kontrolować. Zerknął na ekran i zauważył, że nie zamknął okien z programem astrologicznym. „No tak" - pomyślał – „Kowalski zaraz rozpapla na wydziale i dziekani będą się przypierniczać, że zajmuję się fuszkami. A co mi tam!"

 

Pozamykał wszystko i włączył śledzenie w trybie all sky. Natychmiast zauważył, że jego obiekt jest już dosyć wysoko nad północno-wschodnia częścią horyzontu. Oznaczył go jako emisję w obszarze gwiazdozbioru Rysia, znajdująca się w środku trójkąta wyznaczonego przez trzy gwiazdy z katalogu Hipparcosa 43852, 43685 i 44064A. Natychmiast uruchomił rejestrację wstępnie skorelowanych lokalnie danych. Powiększył plamę obszaru emisji i zaczął się w nią zwyczajnie gapić. Obserwował jak brzegi obszaru zmieniają swoje miejsce sprawiając, że barwna plama powoli się odkształca. Raz była mniejsza, by po dwóch kwadransach zwiększać swoje rozmiary. Czasami była prawie idealnie okrągła, by po kilku chwilach stawać się owalna, a jeszcze później postrzępiona jak kleks atramentu albo ślad zostawiany przez spadającą na posadzkę krople krwi.

 

Zbyszek nawet nie spostrzegł jak na niebie pojawiły się ciemne chmury i zaczął siąpić deszcz, najpierw drobny, a po chwili bardzo gwałtowny. Gdzieś w oddali zagrzmiało. Powinien wyłączyć zasilanie anten ale nie zrobił tego. Zjadł za to słodką bułkę drożdżową, która przyniosła mu, jak co dzień, pani Ela sprzątająca budynki i nie przestawał obserwować emisji, od czasu do czasu patrząc na płaskie wykresy pokazujące zmiany w różnych zakresach długości fal. Tymczasem burza rozszalała się na dobre czyniąc obserwacje prawie niemożliwymi. Podgląd all sky był teraz istną orgią barw, co wyglądało tak, jakby niebo zaczęło się gotować.

 

Zbyszek stopniowo zaczyna odczuwać, że traci kontakt z otoczeniem…

 

Ból głowy jest najpierw delikatnym ćmieniem za oczami. Później, po kilku minutach, przechodzi dalej i zajmuje całe czoło, ale i wtedy nie ma w tym nic więcej niż zwyczajowe objawy wieczornego przeszarżowania w ilości wypitej Whiskey. Gdy ból staje się natarczywy, idzie do swojego gabinetu i sięga do torby, w której nosi laptopa. Pastylka ze sporą ilością paracetamolu powinna przynieść ulgę. Czeka aż ból ustąpi i odejdzie w niebyt, jednak zaczyna odczuwać coraz większe pulsowanie pod czaszką. Wielki młot wali z częstotliwością tak wielką, że nie jest w stanie już oddzielić jednego szczytu, gdy jest o włos od eksplozji głowy, od następnego. Wreszcie traci przytomność.

 

Widzi przed oczami znajomą twarz poruszającą wąską szparą usytuowaną w stosunku do oczu jak ludzkie usta. Usta, które zazwyczaj znajdują się na mapie twarzy gdzieś pod nosem, jednak oglądana teraz twarz nie posiada nosa i nie są to prawdziwe usta, a raczej jakby membrana drgająca i wydalająca dziwnie modulowany dźwięk.

 

Najdziwniejsze dla Zbyszka jest to, że rozumie co znaczą minimalne zmiany tonu, pauzy, różne długości wydobywającego się z twarzy dźwięku. Słyszy jakieś dziwne historie o odległym narodzie, który zrodził się w głębokich jaskiniach porowatej skorupy niewielkiej i jałowej planety. Słyszy o tym, że lud tej planety, której nazwa jest długim i bardzo melodyjnym dźwiękiem, przezwyciężył srogie warunki i wreszcie po długim czasie sięgnął gwiazd. Widzi teraz obrazy kolorowych przestrzeni i miast zawieszonych na wielkich, torusokształtnych balonach nad podobna do żużla powierzchnią, porośniętą tu i ówdzie zielonymi plamami, być może lasów, a być może czegoś innego. Ciężkie, kremowe chmury powoli wędrują miedzy miastami czasami pochłaniając je w swoje objęcia.

 

Wszystko, co pojawia się w głowie Zbyszka jest nowe i obce. Mimowolnie myśli o setkach książek i filmów, w których próbowano przekuć w słowo i obraz wizje obcych cywilizacji ale tylko w nielicznych przypadka wyobraźnia nie była skalana ziemską rzeczywistością. Obraz uwidoczniony jego zmysłom niewiele przypomina cokolwiek znanego do tej pory. Widząc zbliżenie jednego z miast dostrzega surrealistyczne, lewitujące jak we śnie konstrukcje o kształtach tak dziwnych, że żadna znana mu logika nie byłaby w stanie ich pojąć. Wszystko zmienia się, jakby obiekty nagle wyłaniały się znikąd, zaś inne ginęły rozpływając się w niebycie. Melodia wyjaśnia mu, że swoboda wybory formy, energii, czasu to jeden z największych przywilejów o jakie walczono przez długie lata historii.

 

Wreszcie widzi obce postaci sunące pośród dziwnych konstrukcji miast. One także pojawiają się i znikają, zmieniają płynnie ilość kończyn, w jakie zaopatrzone są ich stożkowate torsy ale jedno nie ulega w ich tych postaciach zmianie. Twarze.

 

Teraz dostrzega tą samą twarz co na początku. Spogląda na niego wielkimi czarnymi oczami, w których widzi odbicie swojej twarzy. Ma zamknięte oczy.

 

Zbyszek obudził się w obcej pościeli. Poszarzały sufit znajdował się cztery metry ponad nim. Poruszył głowa w lewo i prawo i dostrzegł po obu stronach ustawione łóżka i leżących na nich mężczyzn odzianych w pasiaste pidżamy.

 

– Gdzie jestem? – słyszy swój słaby głos.

 

– W szpitalu – odpowiedział miły kobiecy głos. Odwracając głowę w kierunku, z którego doszła odpowiedz dostrzega pielęgniarkę w nieskazitelnie białym fartuchu, uśmiechającą się do niego.

 

„Całkiem ładna buzia" – myśli i odzywa się – Co się stało?

 

– Znaleziono pana w pracy nieprzytomnego i przeleżał pan trochę w śpiączce.

 

– Trochę?

 

– Przeszło tydzień. – odpowiada już bez uśmiechu – dokładnie osiem dni.

 

– Cos więcej? – Zupełny brak zaskoczenia; czuje tylko osłabienie ale poza tym chyba nic. Usiłuje wstać ale poczuł nagły zawrót głowy

 

– Spokojnie! Panie Zbyszku. – irytuje się pielęgniarka. – Nie tak od razu.

 

Potem przyszedł lekarz, dosyć elokwentny, niski i krepy o świdrującym wzroku. Zbyszek droczył się z nim żądając wypuszczenia do domu albo pełnej informacji o jego stanie zdrowia. Na nic się to zdało. Był wiec coraz bardziej poirytowany, bo chciał sprawdzić sygnał. W zasadzie myślał tylko o sygnale i informacjach jakie mu przekazano. Nie martwił się tygodniową komą, nie pomyślał o rodzinie, o Klarze czy dzieciach. Myślał tylko o sygnale. Wreszcie, gdy lekarz przyszedł ponownie nie wytrzymał.

 

– Czy pan potrafi zrozumieć jak ważne rzeczy dzieją się właśnie teraz?! – uniósł głos mimo osłabienia. – Odkryłem emisję z kosmosu, która jest najpewniej przekazem od obcej, inteligentnej formy życia! Ja muszę pojechać do obserwatorium i musze powiadomić o tym świat!

 

Zarówno lekarz, jak i pielęgniarka popatrzyli z politowaniem i nie odezwali się ani słowem. Poczuł tylko ukłucie w ramię i sufit odpłynął, stając się coraz bardziej zamglony, a jego miejsce zajęła pomarańczowa plama z wpatrzoną w niego czarnooką twarzą, śpiewającą od nowa swą opowieść.

 

 

***

 

 

 

W głównej siedzibie LOFARu znajdującej się w na peryferiach miasta Dwingeloo, oddalonego o jakieś pięćdziesiąt kilometrów na południe od Groningen w Holandii, w gabinecie dyrektora Holenderskiego Instytutu Radioastronomicznego ASTRON, Hiuba van Doidele, pełniącego jednocześnie rolę dyrektora sieci LOFAR, obecni byli: Kurt Stotschke z Instytutu Maxa Plancka oraz koordynator sieci, inżynier Joshua Nahodny.

 

W gabinecie pachniało świeżo zaparzoną kawą i odległą wonią tytoniu fajkowego, van Doidele czasami pozwalał sobie, mimo zakazów i restrykcji, zapalić w swoim gabinecie fajkę. Był tak szacowny i tak szanowany, że nikt nie śmiał powiedzieć nawet słowa na temat tego zwyczaju szefa. W gabinecie panowała przygnębiająca atmosfera, mimo słonecznej pogody za oknem.

 

– Jakieś fatum zawisło nad LOFARem – rozpoczął van Doidele wolno i wyraźnie, cedząc słowa swą nienaganną angielszczyzną. – Najpierw doktor Zbyszek w stacji PL503 przeżył dziwne załamanie. Nie mieli tam nikogo tak doświadczonego, więc stacja działa od dwóch miesięcy bez obserwacji lokalnych, a tylko jako automatyczny satelita systemu. To wielka strata, bo Zbyszek był bardzo zdolny i miał spore osiągnięcia. – Podrapał się po czole – Chcieliśmy go nawet ściągnąć, żeby nadzorował część pracy systemu tu w centrum.

 

– Co się z nim stało? – zapytał inżynier Nahodny

 

– Trafił na zamknięty oddział szpitala psychiatrycznego – wtrącił Stotschke z miną bardzo niewesołą – był też moim współpracownikiem.

 

– Tak – wszedł mu w słowo van Diodele – potem ten młody asystent w DE601, w Efelsbergu… Nie pamiętam jego nazwiska.

 

– Radke, Frank Radke – uzupełnił profesor Stotschke.

 

– Dokładnie – palcem wskazał na niego van Diodele. – No i prawie w tym samym czasie ten stary profesor z FR606, Jean Louis Papariet. Omdlał i zmarł.

 

– Miał ponoć rozległy wylew – powiedział Nahodny.

 

– Jemu mogło się to zdarzyć – głos van Diodele podniósł się nieznacznie – ale w takim razie co powiecie na trzy kolejne wylewy w stacjach holenderskich RS205 i RS208, w tym dwa śmiertelne i na dokładkę siedem osób musi poddać się opiece psychiatrycznej. – Oparł się o stół i ciężko westchnął – Wszystkie te osoby, począwszy od Zbyszka, a skończywszy na van der Bhergu w ostatni poniedziałek, wszyscy oni mówią coś o przekazie od Obcych. Jakaś choroba umysłowa czy…

 

– Tak, słyszałem – rzekł pospiesznie Nahodny – pojawiło się jakieś źródło w Rysiu i fluktuacje sygnału powodują coś dziwnego w umysłach. Tak przynajmniej twierdzą lekarze.

 

– Co to za źródło? – profesor Kurt Stotschke wyraził zaciekawienie.

 

– Przysłano na moja prośbę zapis zmian z ostatnich dwóch tygodni – odparł Hiub van Doidele. Pilotem uruchomił żaluzje, które z delikatnym szumem przesłoniły spore okna i włączył podwieszony pod sufitem projektor Sanyo. Uderzył kilka klawiszy i na dużym ekranie pojawiło się okno podglądu all sky ze stacji CS301. Powiększył obszar znajdujący się na skraju wielkiego zielonkawego koła tak, że zajął prawie całe okno rozciągnięte maksymalnie na pulpicie.

 

Wszyscy trzej zaczęli przyglądać się powolnym zmianom pomarańczowożółtej plamy w milczeniu. Zignorowali dzwonek telefonu na biurku van Doidele, kilka prób połączeń na komórki. Zignorowali pukanie do drzwi. Gdy sekretarka odważyła się wejść po kilku godzinach, profesor Stotschke leżał nieprzytomny na podłodze w sporej kałuży krwi. Upadając uderzył bowiem dosyć nieszczęśliwie w ostry, obity metalem narożnik biurka. Nie był martwy ale niewiele brakowało. Van Doidele i Nahodny ocknęli się dopiero gdy wyłączono projektor. Interesowała ich jednak tylko dziwna emisja…

 

 

 

----------------------------------------------------------------------

 

LOFAR – LOw Frequency ARray

 

Jansky – jednostka strumienia stosowana w radioastronomii licząca 10-26W/m2 Hz. Nazwa jednostki pochodzi od odkrywcy kosmicznego promieniowania radiowego Karla Jansky'ego

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Jak dla mnie, za długie zdania (lekki przerost formy nad treścią). Kłopoty z przecinkami, często w miejscach strategicznie ważnych. Tę samą, a nie tą samą twarz. Co poza tym? Konstrukcja tekstu (ach, te dłuugie zdania) nie sprzyja recepcji. Pomysł nie jest nowy, ani zaskakujący. Ogólnie: wszystko w tym tekście jest dostateczne. Ale nic poza tym. Oczywiście, IMO.

...always look on the bright side of life ; )

Ach więc to taka tematyka jest Ci bliższa...

Jeśli mogę się zrewanżować, polecam Jacka Piekarę "Labirynt".

To co debiutant może zauważyć wytknę ku przestrodze na przyszłość.

" Zbyszek stopniowo zaczyna odczuwać, że traci kontakt z otoczeniem..."

To zdanie rozpoczyna szereg zdań pisanych w czasie teraźniejszym, by po kilku linijkach tekstu znów przejść w czas przeszły. Nie możesz tak pisać. Tekst musi być pisany w jednym czasie, takie są zasady, popełniełeś szkolny błąd.

"Uderzył w kilka klawiszy",zamiast "uderzył kilka klawiszy".

"Wtem, stopniowo, obraz zaczęła przesłaniać mu rosnąca żółtoczerwona plama." To tak jakbyś napisał "Nagle, powoli.." Niepoprawnie...

"...zaczynające obojętność" dość dziwne to brzmi nie uważasz?

To takie drobne błędy, nie mniej kłują w oczy podczas czytania.

Szkoda, że jest tu tak mało dialogów.

Akcja trochę gubi się w tych wszystkich opisach...

Ale i tak ładnie Ci to wyszło:)

Pozdrawiam

Tekst ciekawy (przeczytałem cały). Wątek był już eksplatowany choć w innej formie (kaseta, sms, itp.), ale ciężko jest wymyśleć coś nowego.

P.S. pani z polskiego natłukła ci do głowy, że powtórzenia są be.. więc broniąc się przed nimi wprowadzasz dysonans do tekstu:
"Lejąc wodę jednocześnie zerkał na monitor. To, co zobaczył sprawiło, że o mało nie przelał cieczy."
A starczyłoby
"Lejąc wodę zerkał na monitor. To, co zobaczył sprawiło, że o mało nie przelał"

Takich tekstów powinno być więcej!

Obrazek przedstawiający fragment nieba ma znaczenie? Mam pewne domysły, ale to tylko domysły.

Pozdrawiam

Z.

To znaczy Zbigniew (ale to bez znaczenia)

No tak, nie dziwie się, że Ci się spodobało, wszak Zbyszek jest głównym bohaterem dwóch zamieszczonych tu opowiadań. Tak nawiasem, to jest on też bohaterem dłuzszego tekstu, do którego prolog tu zamiesciłem.

Tak naprawdę, to obrazek w tym opowiadaniu jest tylko wizualizacją zmiennego w czasie strumienia gestości energii w zakresie  poniżej 250 MHz dochodzącego z jakiegoś obszaru na niebie.

Może w wolnej chwili napiszę tekst do działu publicystycznego o tym, jak widzą Kosmos astronomowie :)
Pozdrawiam

Fajne i jestem za. Nie bierz mnie za inwazję. Po prostu dawny obserwator meteorów.:  ))

Nowa Fantastyka