- Opowiadanie: sinner - Wrzask

Wrzask

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wrzask

Od autora:

Drodzy czytelnicy. Piszę ten wstęp (tak na wszelki wypadek), żeby uprzedzić, że kicz i tandeta poniższego opowiadania jest zamierzona, tak samo jak przesada w niektórych opisach.

 

 

WRZASK

Noc była mroczna i upalna. Środek wakacji. Dom na odludziu w szczerym polu wyglądał wręcz gotycko, choć był nowoczesny i otoczony całym tym kiczem w stylu żywopłotów o kształcie króliczków i czerwonych krasnali poutykanych krzywo w trawie.

Psycho Pat zakradał się w jego kierunku piaskową dróżką i przeklinał upał. Czarny strój lepił mu się do ciała, a twarz pod halloweenową maską zrobioną na kształt trupiej czaszki zalewała się potem. Na filmach mordercy nie miewali takich problemów. Zdjąłby maskę, ale kto widział, żeby psychopata zakradał się do domu swojej przyszłej ofiary z odsłoniętą twarzą.

Westchną.

Oj nie było to lekkie hobby, nie było.

Do tego mrok i cisza sprawiały, że czuł się… nieswojo. O strachu nie było mowy, przecież zabójcy – szczególnie ci nastawieni na seryjność – nie boją się, ale pewien dyskomfort odczuwał. W końcu ktoś mógł się czaić gdzieś w pobliżu.

Był już pod domem, kiedy naszła go refleksja. Chciał być rozpoznawalny, ale dopiero teraz zorientował się, że nie wymyślił żadnego podpisu. Cholera, było już jednak za późno, by się wycofać. Przeszedł w końcu pieszo dwa kilometry. Trudno, może wymyśli coś na poczekaniu, albo zda się na instynkt.

Chrząknął, poprawił maskę, wygodniej chwycił wielki myśliwski nóż i wszedł do domu.

Na ofiarę wybrał siedemnastoletnią Sandrę Jakośtam. Dziewczyna była ładną, biuściastą blondynką i idealnie nadawała się na jego pierwszą ofiarę. Poznał ja przypadkiem w wypożyczalni filmów DVDeo, w której pracował, zaledwie trzynaście godzin wcześniej. Wypożyczała pakiet slasherów na noc filmową ze swoim chłopakiem. Pogadali chwilę i z tego, co mówiła jej chłopak miał przyjść dopiero o pierwszej, a nie było jeszcze północy. Pat miał więc sporo czasu na zabawę z nią.

Sandra była w kuchni. Krzątała się przygotowując popcorn i podśpiewywała jakiś skrajnie idiotyczny popowy kawałek. Jej wielki biust opięty różową bluzeczką podrygiwał rytmicznie.

Pat powalił ją na podłogę ciosem w nerki, usiadł jej na brzuchu i poddusił nieco zanim zdążyła zareagować. Nie robił tego nigdy wcześniej, ale poszło łatwa. Metoda z uciskaniem tętnic szyjnych by odciąć dopływ krwi do mózgu okazała się naprawdę szybka. Sandra machnęła kilka razy bezładnie rękami i nogami, wygięła się w luk nawet odrobinę unosząc oprawcę i znieruchomiała. Jej wywrócone do góry oczy ukazywały przekrwione białka.

Pat uśmiechnął się czując uwierający wzwód. Nieźle się nakręcił całym tym duszeniem i…

Pociągnął kilkakrotnie nosem. Co tak śmierdzi? Jakoś tak gównami i moczem…

Klepnął się w czoło. Defekacja. Mimowolnie wypróżnianie się. Drobny skutek uboczny duszenia.

Zakaszlał zniesmaczony – bohaterom horrorów to się nie przydarzało – i zabrała się za przywiązywanie Sandry do krzesła. Gdy już to zrobił przyszła mu myśl, że przydało by się ją rozebrać. Chlastanie jej nożem przez ubranie wydawało się jakieś takie głupie.

Dziewczyna obudziła się gdy pozbawił ją już bluzki i staniczka i kończył właśnie rozcinać jej spodnie. Zaczęła się rzucać więc był zmuszony zostawić jej majtki i skarpetki. No cóż, i tak było nieźle. Szczególnie, że od dawna podejrzewał, że jest fetyszystą białych majteczek i pasiastych skarpetek. Wprawdzie Sandra figi ozdobione miała ozdobione różyczkami, ale reszta się zgadzała.

Dziewczyna chciała o coś zapytać, otworzyła już nawet usta, komicznie czerwone na tle bladej, przerażonej twarzy, ale Pat złapał pewniej nóż i zaczął ją ciąć. Po piersiach. Po brzuchu. Po udach. Po rękach. Krew tryskała na kuchenne ściany długimi strugami. Na podłogę upadło odcięte ucho. Chwilę potem dołączył do niego fragment nosa i sutek z wielkim płatem oderwanej skóry. Sandra wrzeszczała aż pękły jej struny głosowe, a gdy to się stało krzyk przeszedł w gulgoczący skrzek. Pat chlasnął nożem kąciki jej ust i Glasgow smile poszerzył jej uśmiech prawie od ucha do ucha. Krew rozlała się po jej policzkach jak zrobiony po pijaku makijaż. Pocięte oko wypłynęło z oczodołu zawisając na cienkim nerwie wzrokowym i mięśniu pośrodkowym. Kolejne machnięcie nożem i rozpłatana tętnica plunęła Patowi w twarz gorącą krwią. Metaliczna, kwaśna wdarła mu się do nosa. Sandra zaczęła dygotać. Pat też drgnął i spuścił się w spodnie.

To było lepsze od seksu i wszystkiego innego, co spotkało go w życiu. Przymknął oczy i rozpłynął się w zanikającej powoli ekstazie. Kiedy z powrotem uniósł powieki zobaczył, że Sandra już nie żyła. Pobladłe ciało nie tryskało już krwią. Reszta krwi tworzyła wielką kałużę pod krzesłem i spływała ze ścian, szafek, lodówki, kapała na linoleum. Jakby ktoś uruchomił w kuchni ogrodowe zraszacze.

Pat roześmiał się, wciąż ciężko dysząc i uciekł z domu. Czuł się Jak nowo narodzony. Czuł się jak w trakcie swojego pierwszego razu i jak wtedy, gdy w dzieciństwie dostał na gwiazdkę wymarzoną grę. I…

A szlag by to. Tego uczucia nie dało się z niczym porównać. Chyba że z byciem Bogiem.

O tak. Czuł się Bogiem i zamierzał czuć się nim już zawsze.

 

•••

Dzień później.

– Słyszałeś, że zabili Sandrę? – zapytał M.

– No – odparł Kris.

– Zajebiście, nie?

Siedzący na parkowej ławce Kris roześmiał się. M przysiadł się do niego. Mieli się spotkać w jedynym barze w ich małej mieścinie, ale jakiś idiota (czytaj; właściciel) wpadła na pomysł by uczcić śmierć zamordowanej (córki znajomych, swoją drogą) i zamknąć lokal na czas żałoby. Kris miał na szczęście plecak pełen browarów.

Obaj znali się od urodzenia i choć mieli już po osiemnaście lat wciąż zachowywali się jak dzieciaki w okresie buntu.

– Ale szkoda dziewczyny – jęknął Kris. – Miała najlepsze cycki w całym mieście.

Westchnął.

– Co fakt, to fakt – przyznał M – Ale co tam. Ważne, że mamy wreszcie własnego psychopatę. Stary! Tłumy turystów będą tu walić! A my możemy zarobić na tym.

– Spędź noc w domu psychopaty i nie dożyj rana. Tanio

– Coś w tym stylu – roześmiał się – Kurwa! Prawdziwy psychol.

Wykazywał entuzjazm typowy dla obsesyjnego fana slasherów. Kris rozumiał go doskonale, bo sam też był uzależniony od ekranowej masakry, a to, co działo się wokół nich było jakby wtargnięciem do filmowego świata.

– Trzeba to uczcić – powiedział Seba podchodząc do nich ścieżką. Razem z nim były Domi i Tamara.

– Spóźniliście się – zauważył Kris.

– Tami trochę zabalowała i trzeba było pomóc jej iść.

Rzeczywiście Tamara chwiała się uczepiona jego ręki rozciągając mu nowiutki dres. Seba pewnie by się wkurzył, gdyby zrobił to ktoś inny, ale Tami była w końcu jego dziewczyną.

Natomiast Domi była dziewczyna i M i Krisa. Ménage á trios było niezłym rozwiązaniem jeśli jedna dziewczyna podobała się dwóm kumplom, a we troje do spraw seksu podchodzili jak hipisi w latach 60 i 70 w USA. Szczególnie, że poza przyjaźnią łączył ich tylko seks.

Natomiast jeśli chodzi o Sebę i Tamarę to nikt nie był w stanie zrozumieć co ich łączyło. On dresiarz i kibic z wykształceniem półpodstawowym niepełnym w chwilach gdy nie okradał ludzi z pobliskich miast (patriota, ze swego nie ruszał) dorabiał jako bramkarz w "Mordowni" – wiejskim barze w jednej z tych zabitej dechami dziur otaczających miasteczko ze wszystkich stron. Za życiowe osiągnięcia uważał przeżycie kilku ostrzejszym meczy i fakt, że nigdy nie siedział. Szczycił się też tym, że nigdy w życiu nie przeczytał żadnej książki. Jego życiowym marzeniem było natomiast zostać policjantem. Chodziłby z pałą na rozróby kiboli i lał ich wreszcie legalnie. I jeszcze by mu za to płacili.

Ona prawie gotka nie cierpiała sportu i robiła wszystko, żeby skończyć liceum z jak najlepszymi ocenami i dostać się na wymarzoną polonistykę. W wolnych chwilach była pisarką horrorów znaną na paru portalach fantastycznych jako TaMara i za życiowe osiągniecie uważała serię opowiadań o SMSie – Seryjnym Mordercy Samobójców (facet był psychopatą – telepatą i dzięki swym zdolnościom wyczuwał ludzi, którzy chcieli się zabić, ratował ich, a potem torturował, aż błagali go by darował im życie, a wtedy zabijał). Największym jej marzeniem było natomiast wydać książkę.

– Ale serio, musimy jakoś uczcić pojawienie się tego psychola – powtórzył Seba. Seplenił, bo brakował mu obu górnych jedynek.

– Co racja, to racja – zauważyła Domi. – Taka okazja może się więcej nie powtórzyć.

– Chyba wiem jak! – stwierdził z radością M po chwili myślenia.

– No? – ponaglił go Kris. „No” było jego ulubionym słowem.

– Proponuję nocny seansie grozy w kinie mojego starego. Ostatnio skombinował szpule z trzema częściami „Krzyku” więc będzie zajebiście! Można by dziś o północy.

„Krzyki” miały być częścią Small Horror Festival organizowanym w sierpniu.

Przechodzący obok nich chłopak sporo po dwudziestce przyjrzał im się z uśmiechem. M rozpoznał w nim pracownika DVDeo. Tego wiecznie ubranego na czarno pojeba, który bez przerwy do wszystkich szczerzył zęby i był taki och-jak-dobrze-wychowany.

– Co się kurwa gapisz? – zapytał Seba sadzając pijaną Tamarę na ławce. – Przyjebać?

Chłopak skrzywił się i przyspieszy kroku znikając pomiędzy krzakami za zakrętem ścierzki.

– No to jak? – zapytał M – Seansik pasuje?

Pasował . Nawet Sebie.

 

•••

Noc była mroczna i upalna. Znowu. Kino w centrum miasta mieszczące się w budynku Domu Kultury wyglądało wręcz gotycko choć było nowoczesne i otoczone tymi kiczowatymi budynkami w stylu miniaturek drapaczy chmur.

Psycho Pat wkradł się do środka bez problemu. Przemknął pustym, cichym holem mijając stanowisko biletera i przez otwarte drzwi wślizgnął się na salę. Ukrył się w ostatnim rzędzie i przyczajony z nożem w dłoni wyjrzał zza oparcia jednego z foteli. Poprawił przekrzywioną maskę i wypatrzył cholernych nastolatków.

Pięć osób siedziało rozrzuconych po sali jakby byli sobie obcy; to sporo ułatwiało.

M wgapiał się w ekran zatracony całkowicie w filmie. Znajdował się najbliżej, zaledwie dwa rzędy dalej. Poniżej, w połowie sali Seba opróżniał butelkę taniego wina w towarzystwie Tamary i plecaka pełnego trunków zalatujących siarą. Gdzieś na boku Kris zabawiał się z Domi. Na ekranie morderca swoim cholernie niewygodnym stroju kończył właśnie żałosne jęki Drew Barrymore.

Pat uśmiechnął się. Było ich pięcioro, może porywał się na zbyt wielką zdobycz, ale co tam, przecież był Bogiem.

Korzystając huku kilkudziesięciu watowych głośników niezauważenie podkradł się do M i rzucił na niego z nożem.

 

– Ała, ała – jęczał Pat uciekając poturbowany przez miasto. Z trudem trzymał się w pionie.

Głupi film. Ekran musiał zrobić się czarny, gdy już miał wbić nóż w gardło M i oczywiście spudłował. Ostrze utkwiło pieprzonym oparciu, a M musiał zacząć wrzeszczeć zanim on zdążył go przydusić.

I kto by pomyślał, że ten cały Seba miał ze sobą kij baseballowy?

– Moje plecy, kurwa – wychrypiał płaczliwie Pat – Jak to boli.

Warkot samochodowego silnika na chwilę podziałał jak środek przeciwbólowy. Odwrócił się i zobaczył…

– Nie, nie, nie…

Przyspieszył choć wszystko go bolało, a płuca paliły żywym ogniem.

– Szybciej M! – darł się Seba do siedzącego za kierownicą kumpla. Sam wychylał się z okna ściskając kij jakby chciał zagrać w… to coś, w co grają ci na koniach z młotkami. – Jeszcze nam spierdoli!

 

M wcisnął gaz. Szyja bolało go jak wtedy, gdy z Domi próbowali znalezionej w sieci pozycji o wszystko mówiącej nazwie Żyrafa, ale jeszcze chwilka i odpłaci się pojebowi, który się na niego rzucił. Psychol czy nie, nie będzie sobie z niego ofiary robił.

Nakręcony Seba nucił kibolskie przyśpiewki, a M cieszył się, że ma go przy sobie. Nigdy nie rozumiał dlaczego się kumplowali, ale w takiej sytuacji taki kumpel to prawdziwy skarb. Pewnie powiedziałby to na głos… gdyby „skarb” w odniesieniu do zima nie brzmiało tak po pedalsku.

– E, kurwa! Spierdala! – krzyknął Seba.

Rzeczywiście. Pat skręcił w wąską uliczkę i pędził w kierunku granicy miasta, za którą rozciągał się las. M wcisnął wóz w alejkę odrywając boczne lusterko. Zaklął. Pojazd był w końcu nowiutki, ledwie miesiąc temu otrzymany od ojca na imieniny połączone z imieninami, trzecimi już, osiemnastki. Ale co tam. Wyrwą kasę z psychola razem z paroma fragmentami ciała.

Już prawie… już prawie… zderzakiem prawie zahaczali o jego nogi i…

– Fuck! – Seba walnął w ścianę pobliskiego opustoszałego lata temu magazynu.

Pat zniknął za drzewami przecinając biegnącą prostopadle ulicę i przeskakując rów melioracyjny pełen śmieci.

M zdołał wyjechać z alejki i zaparkował wóz na poboczu.

– Polecimy pieszo – zdecydował.

Wysiedli w piątkę, Seba zarzucił sobie plecak pełen tanich win w butelkach i kartonach i popędzili do lasu. Psychola nie było nigdzie widać, ale przecież nie mógł uciec daleko.

 

Pat po chwili postoju, podczas której przygotował pułapkę, znów pędził ile sił w poprzetrącanych kijem nogach. Tamci byli blisko, słyszał ich, ale wciąż miał szansę. Nie potrzebny na razie nóż schował do kieszeni i zasyczał zacinając się w dłoń.

– Krew… – wyszeptał patrząc na poranioną dłoń.

Zrobiło mu się słabo. Na cudzą to na cudzą, ale na swoją nie mógł patrzeć.

– Krew… – powtórzył płaczliwie.

Muszę się opatrzyć, pomyślał. Zaraz się wykrwawię.

Spanikowane serce niemal wyłamało mu naruszone przez Sebę żebra.

– Zaraz się wykrwawię – powiedział na głos.

Na fakt, że rana była powierzchowna a krew ledwie się sączyła nie zwracał uwagi. Zapomniawszy o ścigającej go piątce nastolatków rozpaczliwie zastanawiał się, co tu zrobić.

I nagle zobaczył domek. Chatkę. Tarą gajówkę bez okien bez okien i drzwi trzymającą się w jednym kawałku tylko dzięki mchu, pleśni i pajęczynom. To było jego światełko w tunelu, szansa ocalenia.

Wpadł do środka.

 

Seba szedł pierwszy, bo miał kij. Zanim kroczył M, a w dalszej kolejności Tamara, Domi i kryjący tyły Kris. Kris na tyle wczuł się w rolę, że krył pośladki Di swoimi rękami.

– Chyba nam spieprzył – zauważył Seba, odwracając się do reszty.

Gdyby tego nie zrobił dostrzegłby znalezioną pułapkę na niedźwiedzie zawieszoną na drzewie. Jej zardzewiałe zęby wyglądały jak pysk piranii.

Wnyk zatrzasnął się. Odgłos darcia poniósł się echem wśród drzew, a szkarłatna ciecz trysnęłą w powietrze.

– Żesz kurwa mać! – wrzasnął Seba patrząc na rozdarty plecak i poszarpane kartonowe pudełko, z którego ciekły resztki wina – Ostatni „Winśniak”.

Jego ulubiony drink zostawiony na oblewanie końca nocnego seansu spływał teraz po chropowatej korze, wsiąkał w zasłaną zużytymi prezerwatywami i p[odartymi majtkami ściółkę.

– Gdzie on jest!!! – wrzeszczał Seba jak wtedy, gdy z kumplami z siłowni „Biało – czerwona potęga” szukał ślepego sędziego, który zarządził karnego dla przeciwnej drużyny. – Zajebie jak dresa kocham!!!

– A może w tej chatce o tam – zauważył Kris.

 

Pół godziny później było po wszystkim. Pat na granicy omdlenia siedział na podłodze ściskając zaciętą dłoń. Rana zasklepiła się, ale rękę wciąż trzymał tak, jakby był to kikut tryskający strumieniami krwi.

Tłukli go kijem Seby na przemian. Wystarczył jeden cios w jądra i Pat nie próbował już uciekać. Pękające żebra trzasnęły mokro. W brzuchu coś mu mlasnęło. Głowa chrupnęła. Zęby zazgrzytały. W końcu ze zmęczonych rąk M kij wypadł na podłogę i poturlał się po zbryzganych krwią dywanie kurzu. M natomiast oczyścił kieszenie zabitego psychopaty i ucieszył się widząc, że kwota starczy na nowe lusterko razy dziesięć.

– A co z nim zrobimy? – zapytała Domi pokazując na skulone na podłodze truchło Pata.

– Niedaleko jest jezioro – zauważył Kris – Kill Us Lake czy jakoś tak. Można obciążyć czymś ciało i utopić.

– Dobra myśl – zgodził się M.

Seba natomiast zgodził się ponieść Pata do samochodu. Zarzucił go sobie na plecy, plecak z wianami oddając Tamarze i rszyli z powrotem przez las.

– A to nie jest czasami ten moment, kiedy morderca ożywa? – zapytała Domi, gdy już dochodzili do wozu.

– No co ty… – zaczął M, ale…

…Pat szarpnął się, uderzył Sebę łokciem w szyję i wciąż blady i zakrwawiony zygzakiem popędził do samochodu. Wskoczył za kierownicę, uruchomił silnik i odjechał z piskiem opon, by dwieście metrów dalej rąbnąć w rosnące przy szosie drzewo. wycofał pojazd, odbił i…

Plusk.

Maszyna przejechała w poprzek ulicy i wylądowała w jeziorze.

Piątka nastolatków popędziła w jej kierunku popatrzeć na rozwój wydarzeń.

Pat wciąż siedział za kierownicą, ale wyglądał jak nieprzytomny albo martwy. Niewidzące spojrzenie utkwił w swoim krwawiącym ciele. Mroczna woda jeziora Kill Us Lake, o którym krążyło wiele legend (podobno była tu kiedyś studnia, w której pewien tatuś utopił swoją córeczkę, bo coś tam kombinowała z kasetą wideo) pochłaniała samochód coraz bardziej i bardziej, aż w końcu zniknął pod powierzchnią.

– Chyba teraz to już nie żyje – stwierdziła Tamara.

– Poczekajmy dla pewności – powiedział M. Powoli docierało do niego co się stało z jego nowiutkim wozem i był bliski rozpaczy.

Usiedli więc na brzegu i czekali.

I czekali…

I czekali…

I czekali…

I…

– Ile tu już siedzimy? – zapytał Kris.

Nikt z nich nie miał przy sobie komórki, nie wzięli ich ze sobą, żeby nikt im nie przeszkadzał w trakcie seansu, a zegarków nie nosili odkąd kupili sobie komórki, więc… Jednak Seba i tak odpowiedział Krisowi:

– Cztery i pół… – dopił resztę wina – …pięć "Jabloków".

– Wystarczy – zdecydował M – Nikt by tyle nie wytrzymał pod wodą.

I odeszli z powrotem w kierunku centrum miasta.

 

 

Pat wynurzył się z wody chwilę potem balansując na granicy omdlenia.

Tyle krwi, Boże, tyle mojej krwi. I jak to boli, rozpaczał w myślach, poprzysięgając zemstę n piątce nastolatków.

Z trudem dopłynął do brzegu i położył się na brzuchu ciężko oddychając. Nie było z nim dobrze, ale żył… Żył! i…

Uszkodzone uderzeniem samochodu drzewo zwaliło się w poprzek drogi wprost na niego. Niewiarygodnie ciężki konar wgniótł go w miękki brzeg z masakrującą siłą. Pat poczuł eksplozję bólu, a potem wszystko zalała kojąca ciemność.

 

Koniec

Michał P. Lipka.

Next: Czwartek dwunastego: Wrzask II.

Koniec

Komentarze

Czy literówki też były zamierzone? Cholernie trudno mi się czyta taki rezerwat dla byków.
Autorze! Czytaj swoje opowiadania!

Powiem tak: pomysł faktycznie mi się spodobał, właśnie wyolbrzymianie niektórych zachowań robiło ciekawe wrażenie. Ale gorzej jest z wykonaniem. Tak jak wspomniała haria jest wiele literówek: "chrząkną" zamiast "chrząknął", czy "poszło łatwa| zamiast "poszło łatwo" i mnóstwo jest takich perełek, które odpychają. No, ale nie jest najgorzej, mi się dość podobało. Daję 3.
Pozdrawiam.

Niestety opowiadania pastiszowe to bardzo trudny chleb. To jest po prostu fatalne. Mam nadzieję, że zamiast wstawiać to drugie spróbujesz napisać coś normalnego. Co do błędów, to jest ich rzeczywiście sporo. Jesteś kolejnym autorem, który nie ma szacunku dla czytelnika i wstawia nieobrobione twory, miast kształtnej, dopracowanej rzeźby. Szkoda. Dwójka za to, że zawsze mogło być troszeczkę gorzej.

M.

Drodzy czytelnicy. Piszę ten wstęp (tak na wszelki wypadek), żeby uprzedzić, że kicz i tandeta poniższego opowiadania jest zamierzona

Ho ho ho! Nie ma tak! Musisz w taki sposób napisać tekst, żeby czytelnik sam zauważył wszystko, co chciałeś przekazać. Bo inaczej to co? "Wstęp: tam w finale miała być taka epicka bitwa, ale nie bardzo umiem napisać, więc wyobraźcie ją sobie"...

Oprócz tego - zgadzam się z All_about_22. Może jeszcze nie tragedia (nie piszesz 'ktury', a to już coś...), ale to jest po prostu beznadziejne.

Za błedy przepraszam i pragnę zapewnić, że ton nie z braku szacunku czy lenistwa się tu znalazły tylko z pewnych powodów technicznych, niezależnych ode mnie, w które nie będę się tu zagłębiał. Natomiast co się tyczy pastiszu, to owszem, jest on obecny, ale dla mnie to nie historia pastiszowa, a hołd tandetnym slasherom z lat 70 i 80 (przy czym pastiszu nie da się uniknąć). Błędy na przyszłość postaram sie  w miarę możliwości wyeliminować.

Jak dla mnie to trochę słabiutki ten pastisz. I jakoś tego wyolbrzymiania tu nie poczułem. Odniesienie do Ringu tez jakoś do mnie nie przemówiło, o rozbawieniu nie mówiąc. Trochę się pośmiałem jak tę dziewczynę na początku nożem haratał i tyle. Reszta kiepściutka...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka