- Opowiadanie: maciekzolnowski - Poniemieckie piękno jest małą dziewczynką piszącą listy miłosne

Poniemieckie piękno jest małą dziewczynką piszącą listy miłosne

Pro­szę, nie daj­cie się zwieść “le­ni­wej” czę­ści wstęp­nej i roz­bu­cha­nej em­fa­zie. Na dobrą spra­wę kró­ciak roz­krę­ca się do­pie­ro od po­ło­wy. Tak więc Dro­gie Ka­ra­lu­chy, życzę lek­tu­ry do po­du­chy przy­jem­nej i cie­płej cie­płem książ­ki.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Poniemieckie piękno jest małą dziewczynką piszącą listy miłosne

Chcę to opi­sać, opi­sać to spró­bu­ję. Py­ta­nie, czy jest w ogóle moż­li­we scha­rak­te­ry­zo­wa­nie sta­rej, po­nie­miec­kiej ar­chi­tek­tu­ry, sta­re­go domu, jed­ne­go, dwóch, trzech i iluś tam domów – tej całej skom­pli­ko­wa­nej, po­gma­twa­nej, po­szat­ko­wa­nej, pię­trzą­cej się ka­ska­da­mi, wer­ty­kal­nie i ho­ry­zon­tal­nie, or­na­men­tal­nej za­bu­do­wy. Za­bu­do­wy i nie tylko. I jesz­cze wra­żeń i im­pul­sów wszyst­kich, jakim ule­gam, gdy spo­glą­dam na wy­bla­kłe, szare, a jed­nak słoń­cem roz­świe­tlo­ne i niby grzan­ki za­grza­ne fo­to­gra­fie, żywe fo­to­gra­fie albo też uryw­ki wspo­mnień, tu opi­sy­wa­nych, a kul­tu­ro­wy­mi zwa­nych wa­lo­rów – tych ślą­skich skar­bów. I jesz­cze wra­żeń, gdy spo­zie­ram na fo­to­gra­fie i obiek­ty ist­nie­ją­ce nadal w tak zwa­nym realu, w świe­cie rze­czy­wi­stym, rze­czy­wi­ście ist­nie­ją­ce, ale w jakiś taki nie­fi­zycz­ny, po­za­ma­te­rial­ny spo­sób, jak gdyby zro­bio­ne były – te obiek­ty, sfo­to­gra­fo­wa­ne, za­pa­mię­ta­ne, wy­do­by­te z po­kła­dów pa­mię­ci… i te domy, i te sku­pi­ska domów, ko­ścio­łów, ulic i wia­duk­tów… i tak dalej – z mgieł i cieni, z sza­ro­ści i im­pre­sjo­ni­stycz­nej świa­tło­czu­ło­ści, z masła, z wody, z mleka, ze śmie­ta­ny, z dżemu, z kremu, z mchu, z nici pa­ję­czej, z kurzu, z pyłu, z od­de­chów nie­ist­nie­ją­cych, bo nie­ży­ją­cych osób: daw­nych do­mow­ni­ków, lo­ka­to­rów, miesz­kań­ców, oby­wa­te­li, bur­żu­azji daw­nej, daw­nych rol­ni­ków i nie­gdy­siej­szych panów, kie­dyś tam sobie ży­ją­cych i Pana Boga chwa­lą­cych – ludzi i ludz­kich se­kre­tów przez tych ludzi za­bra­nych do grobu.

Widzę nie­opo­dal tych domów po­nie­miec­kich do­rod­ne sady, wy­pie­lę­gno­wa­ne i wy­pra­co­wa­ne dzię­ki ha­rów­ce od dawna nie­ist­nie­ją­cych ludzi, sady kar­mią­ce bez­tro­skie, umo­ru­sa­ne ja­go­da­mi i mio­dem dzie­ci ja­go­do­we nie­miec­kie, które już doj­rza­ły za­pew­ne, z całą pew­no­ścią, w związ­ku z po­wa­gą nar­ra­to­ra, na bank doj­rza­ły do do­ro­sło­ści. Do sta­ro­ści. I potem także do śmier­ci doj­rza­ły. Są te dzie­ci tak samo ano­ni­mo­we, jak ano­ni­mo­wi są ich oj­co­wie i dzia­do­wie, jak ano­ni­mo­we są losy po­je­dyn­cze­go owocu z da­ne­go drze­wa, z da­ne­go zbio­ru, w danym roku prze­pro­wa­dzo­ne­go. Wiem nic o nich i nic – a wiem, co mówię – nic kom­plet­nie nie wiem o owo­cach z drzew ze sta­rych po­nie­miec­kich al­bu­mów. Czy są smacz­ne, czy so­czy­ste, czy słod­kie? Kto je jadł, kiedy i czy w ogóle jadł?

Widzę na­miast­kę bytu, ślady daw­ne­go życia, ist­nie­nia widzę ślady daw­ne­go i czuję, a czuję tak, jakby ist­nia­ło nie­ist­nie­ją­ce i ist­nie­ją­ce nie ist­nia­ło. Widzę stare wy­da­nia nu­to­we, mi­strzow­skie edy­cje, książ­ki stare widzę, stare przed­mio­ty co­dzien­ne­go użyt­ku i zbyt­ku: stare ob­ra­zy, fon­tan­ny, stare mar­mu­ry, po­są­gi, ele­men­ty sta­rych zdo­bień w kształ­cie wi­no­ro­śli uwi­kła­nych w inną wi­no­rośl i inne ro­śli­ny… i w sło­necz­ne pro­mie­nie, i nawet w samo słoń­ce. Słoń­ca nie widzę. Ro­śli­ny widzę chyba rów­nież, inne widzę – drze­wia­ste, krze­wia­ste, duże, małe, więk­sze, mniej­sze – na tle wi­no­gron. Widzę i czuję też. Do­ty­kiem, nie tylko wzro­kiem, ale i dłoń­mi. To takie moje od­czu­wa­nie po­przez dotyk. Widzę oczy­ma ma­la­rza i zwy­kłym, tym zwy­kłym spoj­rze­niem, tym sobie naj­zwy­klej­szym zer­ka­niem, spo­zie­ra­niem, me­cha­nicz­nie na­ma­cal­nym widzę po­nie­miec­ką rampę, ko­le­jo­wą sta­cyj­kę, sta­cyj­ki ob­dar­ty mur ce­gla­ny, a wzdłuż muru – sznur widzę drzew, lip i nawet tro­chę je czuję w nosie, te lipy, te post­ger­mań­skie, jak pach­ną i kwit­ną. Jakie to wszyst­ko stare! A jakie jare!

Co to w ogóle zna­czy – się pytam – po­nie­miec­kie? Po­nie­miec­kie jest kla­sycz­ne pięk­no, taki tam­tej­szy ord­nung. Mamy po­nie­miec­kie, prze­strze­lo­ne słoń­cem, sfo­to­gra­fo­wa­ne uśmie­chy dzie­ci, to zna­czy dzie­ci są nie­miec­kie, a fo­to­gra­fie są po­nie­miec­kie. Ar­cy­dzie­ła są, by­wa­ją, czę­sto się zda­rza­ją po­nie­miec­kiej sztu­ki de­ko­ra­tor­skiej i rze­mieśl­ni­czej opusy. Są kli­ma­ty ma­ło­mia­stecz­ko­we, mi­nio­ne, prze­szłe, nie­wy­raź­ne, za­mglo­ne, pa­ty­ną sta­ro­ści przy­kry­te. Po­nie­miec­kie są, mogą być ruiny spo­wi­te mgłą ta­jem­ni­cy i nie­do­okre­śle­nia, nie­do­po­wie­dze­nia. I to wła­śnie: nie­do­po­wie­dze­nia. Tego wła­śnie nie na­pi­sze­my, nie uda się tego za­mknąć w klat­ce utka­nej ze słów i zdań, zro­bio­nej, spo­rzą­dzo­nej, z aka­pi­tów sple­cio­nej, z aka­pi­tów, z roz­dzia­łów i tomów.

Oto są cząst­ko­we ele­men­ty, takie elek­tro­ny bez pro­to­nów, swego na­tu­ral­ne­go kon­tek­stu po­zba­wio­ne, swego mi­kro­świa­ta, wią­za­nia elek­tro­no­we­go, za­pa­mię­ta­nej rze­czy­wi­sto­ści bez­kon­tek­sto­we skraw­ki. Są oto więc, ta­ki­mi wła­śnie je za­pa­mię­ta­łem, kiedy byłem mały, mały bar­dzo, a nawet jesz­cze bar­dziej, jak mały byłem i młody, ale jed­nak nie aż tak bar­dzo młody, bym nie mógł zdać sobie spra­wy z tre­ści za­pa­mię­ty­wa­nych, z tre­ści­wo­ści za­pa­mię­ty­wa­nia swo­je­go. I choć młody byłem, to tyle aż, aż tyle za­ko­do­wa­łem: por­ce­la­no­wą rybę, kufer z lal­ka­mi na strysz­ku, mo­nu­men­tal­ne lu­stro ozdob­ne, któ­re­go roz­bi­cie sie­dem lat nie­szczęść mogło na mnie spro­wa­dzić, gdy­bym je stłukł, ale nie stłu­kłem, i to na szczę­ście, na szczę­ście… i ozdob­ną po­zy­tyw­kę z wi­ze­run­kiem ta­jem­ni­czej, po­dej­rza­nie ta­jem­ni­czej dziew­czyn­ki-ma­lin­ki zgrab­nej i ład­nej, o któ­rej za chwi­lę, przy­cięż­ka­wą szafę dę­bo­wą, ro­śli­ny wokół domu: ma­ciej­kę, po­krzy­wy, po­rzecz­ki, agrest, cze­re­śnie (cze­re­śnie jako sad i cze­re­śnie jako cze­re­śnio­wą alej­kę). Także bez ślicz­nie za­pa­mię­ta­łem kwit­ną­cy i mnó­stwo po­lnych kwiat­ków na wień­ce ple­cio­ne. I rój owa­dów, psz­czó­łek i mró­wek, które uwiel­bia­łem ob­ser­wo­wać w dzie­ciń­stwie, też mi wle­ciał do kina pa­mię­ci, w seans się prze­lał. Do pa­mię­ci mej i do łba mi wszedł. To wła­śnie: do łba.

Ale mia­łem mówić jesz­cze o dziew­czyn­ce, ta­jem­ni­czej jakąś wiel­ką i nie­prze­nik­nio­ną niby ko­smos ca­luch­ny ta­jem­ni­cą. Mała ta po­ja­wi­ła się znie­nac­ka w sta­rej kuch­ni, a w moim domu i życiu. I za­pro­si­ła do licz­nych gier, spo­śród któ­rych jedną za­pa­mię­ta­łem w spo­sób szcze­gól­ny. Za­ba­wa cmen­tar­na, bo tak ją ochrzci­li­śmy, po­le­gać miała na po­chów­ku go­łąb­ka, któ­re­go rano zna­la­złem przy dro­dze prze­je­cha­ne­go. Ce­re­mo­nia była oczy­wi­ście na niby, jak wszyst­ko inne w na­szym świe­cie z waty cu­kro­wej i pier­nicz­ków, ale nam, dzie­ciom, wy­star­cza­ła taka oto skrom­na na­miast­ka ry­tu­ału, su­ro­gat świa­ta do­ro­słych w po­sta­ci pta­sie­go po­grze­bu z fik­cyj­nym księ­dzem, z or­ga­ni­stą bez in­stru­men­tu i fał­szy­wy­mi ża­łob­ni­ka­mi-prze­bie­rań­ca­mi.

Ale te gier­ki i za­ba­wy są wszyst­kie nie­istot­ne, oto bo­wiem naj­waż­niej­sza jest dziew­czyn­ka i to, skąd się wzię­ła, kiedy i w jaki spo­sób po­ja­wi­ła się w życiu oraz przede wszyst­kim jak zni­kła. Pa­mię­tam, że nigdy wcze­śniej jej nie wi­dzia­łem. Nie była od nas i wy­da­wa­ło się nawet, że po­cho­dzi gdzieś z da­le­ka, lecz nigdy nie od­wa­ży­łem się o to spy­tać. Po­ja­wia­ła się u nas przez ty­dzień, dwa, za­wsze pełna en­tu­zja­zmu i z no­wy­mi po­my­sła­mi na spę­dze­nie wol­ne­go czasu. Wy­my­śli­ła i za­ini­cjo­wa­ła wiele róż­nych zajęć i wspól­nych wy­cie­czek. Aż w końcu pew­ne­go razu znik­nę­ła i tyle ją wi­dzie­li. Albo ra­czej: wię­cej się jej nie wi­dzia­ło.

Pa­mię­tam, że długo nad tym du­ma­łem, że wy­py­ty­wa­łem księ­dza, wójta i są­sia­dów o na­sto­let­nią pięk­ność, że roz­ma­wia­łem na jej temat z ko­le­ga­mi, mę­czy­łem ich i zmu­sza­łem do od­po­wie­dzi. Nie­ste­ty: wszyst­ko na próż­no, ni­cze­go bo­wiem, ale to kom­plet­nie ni­cze­go nie udało się usta­lić. Mała za­pa­dła się jakby pod zie­mię. Już mia­łem po­grze­bać wspo­mnie­nia wspól­nych z nią roz­mów i zabaw, już mia­łem dać za wy­gra­ną wła­snej nie­mo­cy i bra­ko­wi de­tek­ty­wi­stycz­nych ta­len­tów, gdyż – nie da się ukryć – nie byłem Sher­loc­kiem Hol­me­sem, gdy nagle, bez wy­raź­nej przy­czy­ny, przy­po­mnia­łem sobie spon­ta­nicz­nie o pew­nym se­kret­nym schow­ku, a mia­no­wi­cie po­nie­miec­kim spi­chle­rzu, który znaj­do­wał się na strysz­ku do­bu­dów­ki, a jed­no­cze­śnie nad starą kuch­nią. I zaraz też tam po­gna­łem. Kie­ro­wa­ny ja­kimś prze­czu­ciem, zaj­rza­łem do środ­ka i za­nie­mó­wi­łem.

Stary spi­chlerz za­sad­ni­czo był pusty, lecz na jego dnie znaj­do­wał się po­żół­kły ze sta­ro­ści i za­adre­so­wa­ny do mnie list. Mógł­bym przy­siąc, że mała ma z nim coś wspól­ne­go i że się do mnie z prze­szło­ści uśmie­cha, do zabaw za­pra­sza. Tak więc za­ru­mie­ni­łem się i czym prę­dzej za­czą­łem czy­tać, po­czy­na­jąc od słów, które brzmia­ły tak…

Chcę to opi­sać, opi­sać to spró­bu­ję. Py­ta­nie, czy jest w ogóle moż­li­we scha­rak­te­ry­zo­wa­nie sta­rej, po­nie­miec­kiej ar­chi­tek­tu­ry, sta­re­go domu, jed­ne­go, dwóch, trzech i iluś tam domów – tej całej skom­pli­ko­wa­nej, po­gma­twa­nej, po­szat­ko­wa­nej, pię­trzą­cej się ka­ska­da­mi, wer­ty­kal­nie i ho­ry­zon­tal­nie, or­na­men­tal­nej za­bu­do­wy. Za­bu­do­wy i nie tylko. I jesz­cze wra­żeń i im­pul­sów, wszyst­kich, jakim ule­gam, gdy spo­glą­dam na wy­bla­kłe, szare, a jed­nak słoń­cem roz­świe­tlo­ne i niby grzan­ki za­grza­ne fo­to­gra­fie, żywe fo­to­gra­fie albo też uryw­ki wspo­mnień i tu opi­sy­wa­nych, a kul­tu­ro­wy­mi zwa­nych wa­lo­rów – tych ślą­skich skar­bów. I jesz­cze wra­żeń, gdy spo­zie­ram na fo­to­gra­fie i obiek­ty ist­nie­ją­ce nadal w tak zwa­nym realu, w świe­cie rze­czy­wi­stym, rze­czy­wi­ście ist­nie­ją­ce, ale w jakiś taki nie­fi­zycz­ny, po­za­ma­te­rial­ny spo­sób, jak gdyby zro­bio­ne były – te obiek­ty, sfo­to­gra­fo­wa­ne czy za­pa­mię­ta­ne i wy­do­by­te z po­kła­dów pa­mię­ci… i te domy, i te sku­pi­ska domów, ko­ścio­łów, ulic i wia­duk­tów – z mgieł i cieni, z sza­ro­ści i im­pre­sjo­ni­stycz­nej świa­tło­czu­ło­ści, z masła, z wody, z mleka, ze śmie­ta­ny, z dżemu, z kremu, z mchu, z pa­ję­czy­ny, z kurzu, z pyłu, z od­de­chów nie­ist­nie­ją­cych, bo nie­ży­ją­cych już osób. I tak dalej, i tak dalej. A resz­ta nie jest mil­cze­niem, ale na­le­ży do mnie.

Koniec

Komentarze

Ku­pi­łeś mnie pierw­szym zda­niem.

Potem się tro­chę po­gu­bi­łem w uczu­ciach, aby zaraz od­na­leźć się w ogro­dach.

Znaj­du­ję tu jakąś fa­scy­na­cję, in­spi­ra­cję, wpływ i tchnie­nie prozy Twar­do­cha.

Tchnie­nie za­mie­nia się w na­wał­ni­cę, na­wał­ni­cę Twar­do­cho­wą i zbyt tro­chę gęstą, tak wiele spraw do­ty­ka­ją­cą, a żadna z nich nie wgry­za się w pa­mięć, a żadna z nich nie za­trzy­mu­je uczuć moich.

A potem po­ja­wia się i znika dziew­czyn­ka, którą bo­ha­ter pró­bu­je od­na­leźć i tu i tam i jesz­cze gdzie in­dziej, a od­naj­du­je ją w po­nie­miec­kim spi­chle­rzu na stry­chu, gdzie wpada w cza­so­wą pętlę po­nie­miec­kie­go pięk­na.

Ty mnie, au­to­rze ku­pi­łeś ślą­sko­ścią, a ja ku­pi­łem Twoją po­nie­miec­kość.

Bar­dzo fajny kli­mat, i ję­zy­ko­wo też cie­ka­we. (Cho­ciaż parę zgrzy­tów było, ale pal je sześć)

Jeśli komuś się wy­da­je, że mnie tu nie ma, to spie­szę po­wia­do­mić, że mu się wy­da­je.

Po­dob­ne listy znaj­du­ję za­wsze, gdy wra­cam w ro­dzin­ne stro­ny. W parku, tym dzi­kim, na wpół okieł­zna­nym sie­cią świe­żo wy­la­nych be­to­no­wych ście­ży­nek, jak i tym tzw. “z praw­dzi­we­go zda­rze­nia”, uło­żo­nym, z fon­tan­ną, la­tar­nia­mi i skle­pi­kiem. Idę bru­ko­wa­ną ulicą, a za­miast sta­re­go kina, list; wcho­dzę do drew­nia­ne­go ko­ściół­ka, na cmen­tarz jeden, drugi, a tam listy pi­sa­ne ciszą; pa­trzę na schy­lo­ną nad sta­rym ga­ra­żem mi­ra­bel­kę, a tam, na spę­ka­nej papie, po­śród ze­schłych liści, list. Tu list, tam list. Zbie­ram je za każ­dym razem, prze­wo­żę przez gra­ni­cę, a potem cza­sem czy­tam po cichu, wie­czo­rem, gdy je­stem sam.

Nie wiem, czy do­brze ode­bra­łem prze­kaz, ale chyba nie ma to zna­cze­nia.

Rzad­ko czy­tam tek­sty w au­to­bu­sie, bo cięż­ko się sku­pić itd. Ale Twój tekst łyk­ną­łem za jed­nym za­ma­chem. Bar­dzo przy­jem­nie się czy­ta­ło Twój list, Twoim okiem.

Po­zdra­wiam

— Nie cmyka! Mó­wi­łem, że nie ma zębów.

Strasz­nie się cie­szę, Pa­ra­dust, że łyk­ną­łeś za jed­nym ma­chem, a nawet au­to­bu­so-ma­chem. Wia­do­mo: tekst, czyli zbiór dźwię­ków i dźwięk w ogóle oraz pręd­kość idą w parze. Poza tym fajny trak­tat o li­stach i list­kach w parku nam tu za­ser­wo­wa­łeś. ;-)

Dzię­ki za dobre słowo i to nie­za­słu­żo­ne po­rów­na­nie do Twar­do­cha, Fi­zy­ku. Śląsk to są stro­ny, z któ­rych po­cho­dzę, pol­skość to moja dusza i duma moja, a nie­miec­kość mam po pro­stu w ge­nach. No a Twar­doch – są­siad z po­wia­tu gli­wic­kie­go – nie może być mi da­le­ki, skoro po­cho­dzę z Prud­ni­ka, w woj. opol­skim, a kon­kret­nie: z Ra­cła­wic Ślą­skich. Pięk­ne – na­wia­sem mó­wiąc – te­re­ny o bo­ga­tej hi­sto­rii, gdzie spo­ty­ka­ją się: Wschód z Za­cho­dem, Kresy ze Ślą­skiem, Niem­cy z Pol­ską, kul­tu­ra ko­le­jar­ska z agry­kul­tu­rą, dawne z jesz­cze daw­niej­szym, a nawet Pła­sko­wyż Głub­czyc­ki z przed­gó­rza­mi su­dec­ki­mi. Za­praw­dę: wiele by można było o tym mówić i wiele pięk­nych albo strasz­nych rze­czy wspo­mi­nać.

Po­zdra­wiam! :-)

Ma­ciek­zol­now­ski, pew­nie, że za jed­nym. Czy­ta­ło się przed­nio. Uwiel­biam takie wy­ciecz­ki “down the me­mo­ry lane”, jak to an­glo­sa­si ma­wia­ją. Slo­ugh czy Man­che­ster, no­stal­gia zżera tak samo. Ty tę­sk­nisz za Ra­cła­wi­ca­mi, ja za Tar­no­wem. Ale w pi­sa­niu jest uko­je­nie.

Po­zdra­wiam!

— Nie cmyka! Mó­wi­łem, że nie ma zębów.

Taki trosz­kę za­krę­co­ny ten list, prze­pra­szam, tekst, ale jakże pięk­ny w tym swoim za­krę­ce­niu. Jak to u Maćka, bar­dzo przy­jem­ne, no­stal­gicz­ne opo­wia­da­nie. Ja też prze­czy­ta­łam jed­nym tchem i urze­kła mnie za­rów­no dziew­czy­na, jak ta Twoja po­nie­miec­kość. Oczy­wi­ście kli­kam bi­blio­te­kę :)

Pięk­ne to i po­etyc­kie. Jako miesz­ka­niec po­nie­miec­kie­go domu na po­nie­miec­kim cmen­ta­rzu oraz pro­boszcz po­nie­miec­kie­go ko­ścio­ła, byłem tym wiel­ce wzru­szo­ny. Po­nie­miec­kie pięk­no za­wsze do mnie prze­ma­wia­ło, więc mam na po­dwór­ku małe la­pi­da­rium po­nie­miec­kich na­grob­ków. Roz­wie­si­łem na­pi­sów­ki na ścia­nie domu i przez jakiś czas mia­łem wra­że­nie, że miesz­kam w dużej ka­mie­ni­cy mnó­stwem wy­mie­nio­nych na nich są­sia­dów. Twój tekst znowu mnie o nich przy­po­mniał. Ma po­god­ny i me­lan­cho­lij­ny kli­mat. Prze­czy­ta­łem go z przy­jem­no­ścią i bez po­śpie­chu. Klik ode mnie.

 

Pięk­nie dzię­ku­ję. Klik­nię­cia klik­nię­cia­mi, ale nade wszyst­kim cie­szę się, że wzbu­dzi­łem au­ten­tycz­ne emo­cje w Wa­szych wraż­li­wych du­szach.

Prze­czy­ta­łem go z przy­jem­no­ścią i bez po­śpie­chu.

Za­wsze ma­rzy­łem o tym, ażeby mi ktoś po­wie­dział, że czy­tał mój tekst bez po­śpie­chu i de­lek­to­wał się nim. No super!

Fi­zy­ku, raz jesz­cze dzię­ku­ję za przy­po­mnie­nie osoby Twar­do­cha. Dzię­ki Tobie tra­fi­łem na jego “Exo­dus”, któ­re­go nie zna­łem, a bar­dzo mnie za­in­te­re­so­wał (jest w Necie do po­bra­nia w for­ma­cie *.pdf). 

Ma­ciek­zol­now­ski – BAR­DZO, ale to bar­dzo po­le­cam “Dra­cha”. Dla Ha­ny­sa, to po pro­stu lek­tu­ra obo­wiąz­ko­wa.

Jeśli komuś się wy­da­je, że mnie tu nie ma, to spie­szę po­wia­do­mić, że mu się wy­da­je.

I znowu magia. I magia słowa. Zdaje się, że zna­la­złeś swój spo­sób na fan­ta­sty­kę tej… Magii:). Prze­pięk­nie pi­szesz, za­czy­na się z tego wy­ła­niać już nie pa­ra­fra­za Schul­za czy Sta­chu­ry, a nawet Twar­do­cha, ale coś two­je­go, żoł­now­sko­tu­tej­sze­go… Ku­pi­ło mnie to opo­wia­da­nie. Nie zwra­ca­łem więc uwagi na ewen­tu­al­ne dropy. Wy­da­je mi się, że ja użył­bym słowa "po­nie­miec­ka" może raz lub dwa razy mniej, ale głowy tu nie dam… Tak na mar­gi­ne­sie: przy­po­mnia­ła mi się po­dróż z mamą do le­śni­czów­ki Rud­ni­ca, ko­le­ją przez Go­rzów. Ja smar­kacz, po­łu­dnie na po­nie­miec­kim dwor­cu w Go­rzo­wie. Czy­ta­łem twe opo­wia­da­nie i wi­dzia­łem (i dzię­ku­ję Ci za ten de­to­na­tor wspo­mnień) ten pru­ski mur za­to­pio­ny w sło­necz­nej, upal­nej pa­to­ce ni­czym musz­ka w bursz­ty­nie, te bez­lud­ne pra­wie pe­ro­ny, wy­ża­rzo­ne, pu­styn­ne, ale co naj­waż­niej­sze – czu­łem ten ko­le­jo­wy za­pach za­im­pre­gno­wa­nych dzieg­cio­wym kre­ozo­tem pod­kła­dów i brą­zo­wo­czar­nych belek. Wy­da­je mi się, że w twym ma­gicz­nym opo­wia­da­niu tylko tego mi za­bra­kło, ze zmy­słów: za­pa­chu, bym wnio­sko­wał o piór­ko. Ale klik jak naj­bar­dziej jest Twój . Brawo!

Zwró­cić piór­ko Sowom i Skow­ron­kom z Ke­ple­ra!

Ładny, urze­ka­ją­cy tekst.

Nie­ste­ty na­tar­czy­wie wtrą­ca­ją mi się wi­docz­ki pol­skie­go kiczu w wy­sma­ko­wa­ny tekst.

Szko­da. Ża­łu­ję moich myśli.

Maćku, do­łą­czam do grona czy­tel­ni­ków sza­le­nie usa­tys­fak­cjo­no­wa­nych lek­tu­rą. Ocza­ro­wa­ło mnie Twoje wi­dze­nie po­nie­miec­kich bu­dyn­ków, tego, co je ota­cza i tego, co wiąże się z wa­ka­cyj­ną pa­mię­cią o małej dziew­czyn­ce. ;)

 

i mnó­stwo po­lnych kwit­ków na wień­ce ple­cio­ne. –> Li­te­rów­ka.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Wy­da­je mi się, że w twym ma­gicz­nym opo­wia­da­niu tylko tego mi za­bra­kło, ze zmy­słów: za­pa­chu.

Chry­ste, dzię­ki, Ty sam upra­wisz prozę jak poeta, co widać już choć­by po za­miesz­czo­nym tu ko­men­ta­rzu. Za­pa­chu fak­tycz­nie za­bra­kło, ale mam coś, co zre­kom­pen­su­je – mam na­dzie­ję – ten nie­do­bór (zdję­cie au­tor­stwa mojej sio­stry, Ewy Ro­gu­li, a na tym zdję­ciu Dwo­rzec w Ra­cła­wi­cach):

https://www.national-geographic.pl/fotografia/zegar

 

Neu­ro­lo­gu, ża­łu­ję i ja, choć z dru­giej stro­ny lata 80-te, które mnie jako czło­wie­ka albo mło­de­go – jesz­cze wtedy – czło­wiecz­ka stwo­rzy­ły, to jest wła­śnie czas kiczu, i to ta­kie­go, że hej! I pew­nie noszę w sobie ten obraz wy­ide­ali­zo­wa­ny po­wia­to­wej Pol­ski – by nie rzec – Zło­to­pol­ski. ;-)

 

A ja, Droga Re­gu­la­tor­ko Jolko, sza­le­nie Ci dzię­ku­ję za tak okrop­nie słod­kie Twoje zda­nie o tym, co na­pi­sa­łem i wiel­ce strasz­nie Cie­bie po­zdra­wiam, nie­zno­śnie wręcz bar­dzo! I mam na­dzie­ję, że nie pa­ni­ku­jesz, tak jak ja (w Lon­dy­nie mie­ście się znaj­du­jąc), z po­wo­du ja­kiejś tam choć­by i świa­to­wej pan­de­mii. ;-)

Dzię­ku­ję, Maćku, za po­zdro­wie­nia i śpie­szę Cię uspo­ko­ić, że mając co jeść i pić, nie pa­ni­ku­ję i dziel­nie zno­szę na­rzu­co­ny sobie areszt do­mo­wy.

Po­zdra­wiam prze­ser­decz­nie. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Za­wsze ma­rzy­łem o tym, ażeby mi ktoś po­wie­dział, że czy­tał mój tekst bez po­śpie­chu i de­lek­to­wał się nim. No super!

To może coś mo­je­go prze­czy­tasz… bez po­śpie­chu.

Hej!

A wiesz, że czy­tam. Jesz­cze nie do­koń­czy­łem Twego dzie­ła bi­blio­tecz­ne­go, ale po­wo­li za­po­zna­ję się. Do­brze się za­po­wia­da i Tsole tak Cie­bie skom­ple­men­to­wał ład­nie.

Tro­chę mnie te te­ma­ty wi­ru­so­we nie na­stra­ja­ją do ro­bie­nia ni­cze­go kon­struk­tyw­ne­go, al­bo­wiem zna­la­złem się w lo­kal­nym epi­cen­trum pan­de­mii, w Slo­ugh mia­no­wi­cie, a pra­cu­ję w Eton Col­le­ge’u – naj­star­szej bry­tyj­skiej szko­le, gdzie sy­tu­acja jest sto­sun­ko­wo na­pię­ta (nasza kadra pro­fe­sor­ska to są lu­dzie w śred­nim wieku, ale też i star­si; mamy w każ­dym z na­szych house’ów po ok. 50 uczniów, no a wszyst­kich tych house’ów jest łącz­nie aż 25, czyli wiary stu­diu­je w Eto­nie od groma). Za­sad­ni­czo więc jest nie­faj­nie, zwa­żyw­szy na igno­ran­cję, in­do­len­cję i opie­sza­łość rządu bry­tyj­skie­go, ale mimo wszyst­ko nikt tutaj nie pa­ni­ku­je, jesz­cze nie! Wia­do­mo: An­gli­cy są po­wścią­gliw­cy i lek­ko­du­chy. A ja, tak po ludz­ku i zwy­czaj­nie, boję się i wcale tego nie ukry­wam. I nie kry­ty­kuj­cie ta­kiej po­sta­wy, Ko­cha­ni. Moja opty­ka, mój punkt wi­dze­nia jest jed­nak inny od osób, które sie­dzą sobie teraz w Pol­sce całe i zdro­we przed kom­pu­te­ra­mi w swo­ich do­mach. Prze­pra­szam, że tak cha­otycz­nie się dziś wy­po­wia­dam.

Ni­kol­zol­lern, może ksiądz by się za mnie po­mo­dlił, pro­szę.

I niech Bóg ma nas w swo­jej opie­ce! God Save the Poles.

Ma­ciek

Bar­dzo to sub­tel­ne, uważ­ne, wzru­sza­ją­ce…pięk­ne po pro­stu.

Pisze to Ślą­zacz­ka, gli­wi­czan­ka, miesz­kan­ka sta­re­go po­nie­miec­kie­go domu z ogro­dem.

Przy­po­mniał mi się “Drach” Twar­do­cha. Jed­nak Twój tekst jest de­li­kat­niej­szy, bar­dziej ulot­ny.

I znowu na­szła mnie myśl, od­na­le­zie­nia ja­kichś wia­do­mo­ści o daw­nych miesz­kań­cach mo­je­go domu…

Po­zdra­wiam :)

 

 

 

Ślicz­ne dzię­ki, Matko Chrzest­na. Wro­cław po­zdra­wia Gli­wi­ce i życzy dużo, dużo zdro­wia oraz spo­ko­ju ducha w ob­li­czu glo­bal­ne­go pan­de­mo­nium! :)

MZ

 

P.S. A tak przy oka­zji – o czym pewno już wiesz – “Drach” do­stęp­ny jest w kilku wer­sjach ję­zy­ko­wych, m.in. po pol­sku, nie­miec­ku oraz ślą­sku (ta ostat­nia wer­sja do­stęp­na jest w tłum. nie­ja­kie­go Ku­li­ka). 

Lek­tu­ra "Dra­cha" po ślą­sku – to musi być na­praw­dę in­ten­syw­ne do­zna­nie :)

Ja nie­ste­ty nie znam na tyle do­brze ślą­skiej gwary, żeby się na to po­rwać. 

Na­to­miast pana Ku­li­ka znam ze wspa­nia­łe­go tłu­ma­cze­nia "Ku­bu­sia Pu­chat­ka"

Na­to­miast pana Ku­li­ka znam ze wspa­nia­łe­go tłu­ma­cze­nia "Ku­bu­sia Pu­chat­ka"

:-)

Ładne opo­wia­da­nie.

Od pierw­szych chwil ob­co­wa­nia z tek­stem od­czu­wam żal za sta­ry­mi cza­sa­mi, ale samo słowo “po­nie­miec­kie” bar­dzo mnie iry­tu­je i myślę, iż bez tego opo­wia­da­nie by­ło­by dużo lep­sze.

Ro­zu­miem za­mysł pi­sa­rza w kon­tek­ście po­dzi­wu ar­chi­tek­tu­ry sta­rych ka­mie­ni­czek lub pa­ła­ców nie­miec­kich rodów. Mogę też czę­ścio­wo wy­tłu­ma­czyć uży­cie tegoż przy­miot­ni­ka w ka­te­go­riach za­chwy­tu nad “ulot­ny­mi uję­cia­mi” cza­sów, miejsc i osób na sta­rych zdję­ciach, któ­rych bo­ha­te­rów już nikt nie pa­mię­ta.

Innym fak­tem wczu­cia się w re­flek­sje au­to­ra jest miej­sce za­miesz­ka­nia pi­sa­rza i jego do­świad­cze­nia.. 

Pod­kre­śla­nie war­to­ści “po­nie­miec­kiej ja­ko­ści” jest nie nie do końca traf­ne. W tym cza­sie w wielu pań­stwach po­wsta­wa­ły pięk­ne ka­mie­nicz­ki i pa­ła­ce, które prze­trwa­ły mimo lat.

Po­cho­dzę ze sta­rej ro­dzi­ny i tro­chę o Niem­cach wiem z cza­sów za­mierz­chłych z opo­wie­ści przod­ków, a obec­nie z ust pra­cu­ją­cych u Niem­ców osób. 

Uwierz mi w osiem­dzie­się­ciu pro­cen­tach przy­pad­ków, gdyby nie my Po­la­cy, nacja ta zgi­nę­ła by w bru­dzie w każ­dych cza­sach, a ka­mie­ni­ce, czy bu­dyn­ki, któ­ry­mi się za­chwy­casz za­zwy­czaj bu­do­wa­li Po­la­cy.

Niem­cy mieli po pro­stu kasę, a o ich do­mo­stwa i go­spo­dar­stwa dbali słu­żą­cy i pa­rob­ko­wie.

Poza tym z tym sen­ty­men­tal­nym li­stem, to nie mo­gło­by być tak jak pi­szesz. Dziew­czyn­ka, o któ­rej opo­wia­dasz nie zo­sta­wi­ła­by listu dla chłop­ca, bo to by­ło­by nie­sto­sow­ne. Dziew­czyn­ka, która umia­ła­by pisać mu­sia­ła­by po­cho­dzić z bo­ga­te­go domu i nikt by jej nie po­zwo­lił ga­niać z chło­pa­ka­mi. Takie dzie­ci miały Gu­wer­nant­ki i ogra­ni­czo­ne pole dzia­ła­nia w sto­sun­kach dam­sko-mę­skich. Jeśli dziew­czyn­ka ga­nia­ła z chło­pa­ka­mi, to po­cho­dzi­ła z wiej­skiej uboż­szej ro­dzi­ny, a oni nie mieli pięk­nych domów i nie umie­li czy­tać, ani pisać i też byli po­cho­dze­nia nie­miec­kie­go .

Myślę, iż cho­dzi­ło ci o cie­pło do­mo­we­go ogni­ska i ra­dość czer­pa­ną z prze­by­wa­nia na wol­nym po­wie­trzu, które było czy­ste, a lasy i łąki sta­no­wi­ły więk­szość te­re­nów każ­de­go pań­stwa. Samo wy­obra­że­nie ta­kiej rze­czy­wi­sto­ści spra­wia, iż czuję za­zdrość!

Jeśli cho­dzi o po­rzą­dek, to nie można nie za­uwa­żyć, iż ury­wek hi­sto­rii, który przed­sta­wiasz dzie­je się w mo­men­cie, gdy to, co wy­two­rzył czło­wiek było na­tu­ral­ne i mogło spo­koj­nie być spa­lo­ne w piecu, lub zgnić na polu użyź­nia­jąc glebę. Ludzi było wtedy mniej, w po­rów­na­niu do dzi­siej­szej ilo­ści po­pu­la­cji, gdyż nie było le­karstw na cho­ro­by, które dzie­siąt­ko­wa­ły spo­łe­czeń­stwa. Nie było pla­sti­ku, opa­ko­wań, che­mii, ani kon­ser­wan­tów, smogu, aut, sa­mo­lo­tów i więk­szo­ści wszyst­kie­go, co znamy obec­nie. Wspo­mnia­ny po­rzą­dek i siel­skie kli­ma­ty wy­ni­ka­ły wła­śnie z ta­kich re­aliów. 

Czy­ta­jąc nie wi­dzia­łam “po­nie­miec­kich” domów, tylko czar­no białe zdję­cia i tę­sk­no­tę do cza­sów, w któ­rych wszyst­ko było pro­ste. Nie ma chyba ni­ko­go ze “star­szej gwar­dii”, kto z łezką w oku nie wspo­mi­na dzie­ciń­stwa i pierw­szych za­uro­czeń. Nikt nie po­trze­bo­wał wtedy te­le­fo­nu, gier, dro­gich za­ba­wek i in­ter­ne­tu, aby do­brze bawić się z przy­ja­ciół­mi na łonie na­tu­ry. Nic nie było po­trzeb­ne, aby hasać ca­ły­mi dnia­mi wśród traw i mo­czyć nogi w czy­stej wo­dzie ru­cza­ju. 

Twoje opo­wia­da­nie jest swo­istą no­stal­gią za mi­nio­nym i to jest w nim uro­cze.

Czy­ta­jąc nie wi­dzia­łam “po­nie­miec­kich” domów, tylko czar­no białe zdję­cia i tę­sk­no­tę do cza­sów, w któ­rych wszyst­ko było pro­ste. Nie ma chyba ni­ko­go ze “star­szej gwar­dii”, kto z łezką w oku nie wspo­mi­na dzie­ciń­stwa i pierw­szych za­uro­czeń.

Wy­jąt­ko­wo traf­na in­ter­pre­ta­cja w tym sen­sie, że bar­dzo mi ona oso­bi­ście od­po­wia­da, i to nawet nie jako au­to­ro­wi, tylko ot tak, po pro­stu. Bar­dzo dzię­ku­ję za tak wy­czer­pu­ją­cą ana­li­zę i pięk­nie na­pi­sa­ny ko­men­tarz.

Z ka­te­go­rią po­nie­miec­ko­ści, to pew­nie masz rację tak ge­ne­ral­nie, choć z dru­giej stro­ny, gdy spoj­rzeć na mapę Opolsz­czy­zny, a kon­kret­nie na Ra­cła­wi­ce Ślą­skie i ich burz­li­wą hi­sto­rię, to okaże się, że spra­wy się nieco kom­pli­ku­ją. I nawet w mojej wła­snej ro­dzi­nie byli Kre­so­wia­cy, i byli też Niem­cy. Na­to­miast ja sam nie mam pro­ble­mów z sa­mo­okre­śle­niem się, co widać we wcze­śniej­szych tek­stach. A że ko­cham, ko­cham naj­wię­cej tzw. małe oj­czy­zny oraz Pol­skę po­wia­to­wą, no to fakt nie­za­prze­czal­ny. 

I słusz­na jest też za­pew­ne uwaga na temat kin­dersz­tu­by małej dziew­czyn­ki. Może na tym po­le­ga wła­śnie ele­ment fan­ta­stycz­ny, gdyż świat opi­sy­wa­ny (lata 80-te ubie­głe­go wieku z jed­nej stro­ny, a czasy przed­wo­jen­ne z dru­giej) zdaje się być tak od­le­gły, że wręcz pa­ra­ko­smicz­ny jakiś.

Dzię­ki ser­decz­ne plus po­zdro­wie­nia! :-)

M

 

PS Z tek­stów po­sta­po­ka­lip­tycz­nych po­le­cam rów­nież “Ta prze­cud­na cicha łąka” (o Ada­mie i Ewie).

 

Kie­dyś na­rze­ka­łem, że Twoje tek­sty, mimo ich nie­wąt­pli­we­go pięk­na, są wła­ści­wie takie same, nie widać zmian, roz­wo­ju, nie pró­bu­jesz za­pa­ko­wać im­pre­sjo­ni­stycz­nych uczuć i wra­żeń w ramy fa­bu­ły. 

W pew­nym sen­sie pod­trzy­mu­ję tę opi­nię, lecz z dru­giej stro­ny nie mogę nie przy­znać, iż mam w tej chwi­li do czy­nie­nia z naj­lep­szym Twoim tek­stem z tych, które dane mi było tutaj na por­ta­lu prze­czy­tać. Jest więc roz­wój, jest po­stęp, jest do­szli­fo­wy­wa­nie Two­je­go, spe­cy­ficz­ne­go stylu (a ilu au­to­rów, nie tylko na tym por­ta­lu, może po­chwa­lić się cha­rak­te­ry­stycz­nym, w mig roz­po­zna­wal­nym sty­lem?) jest ewo­lu­cja. 

I słusz­nie, bo re­wo­lu­cja nie­po­trzeb­na. 

Masz nie­sa­mo­wi­tą i nie­wy­tłu­ma­czal­ną zdol­ność do prze­ka­za­nia zda­ło­by się nie­moż­li­wych do od­da­nia wra­żeń, od­czuć i skom­pli­ko­wa­nych emo­cji (skom­pli­ko­wa­nych, bo wie­lo­war­stwo­wych, tu nie ma pro­stej ra­do­ści, smut­ku, zło­ści, mi­ło­ści, nie­na­wi­ści, czy czego tam jesz­cze) bio­rą­cych się z sa­me­go do­świad­cza­nia świa­ta i oto­cze­nia, jego na­ma­cal­nej te­raź­niej­szo­ści i na za­wsze wple­cio­nej w nią prze­szło­ści. Wra­że­nia są, jak przed chwi­lą pi­sa­łem, nie­zwy­kle zło­żo­ne i in­ten­syw­ne. To tro­che jak z two­rze­niem nie­by­wa­łych po­traw z mie­szan­ki za­le­d­wie czte­rech sma­ków, o tak:

 

Nie­zwy­kła to i mi­strzow­ska umie­jęt­ność. 

Bar­dzo lubię po­god­ną me­lan­cho­lię Two­ich tek­stów. Zwłasz­cza, że jak nikt po­tra­fisz zgrać treść z formą. Fakt, może mam łatwo, bo jak już kie­dyś za­zna­cza­łem, wy­cho­wa­łem się na wsi pod Wro­cła­wiem, a moje dzie­ciń­stwo przy­pa­da na lata osiem­dzie­sią­te, więc mam od­nie­sie­nie i "czuję" to, o czym pi­szesz. Choć i tak uwa­żam, że trze­ba mi­strza, by tak udat­nie oddać to, co nie­od­da­wal­ne. I wbrew temu, co w tym tek­ście za­zna­czasz, idzie Ci zna­ko­mi­cie. 

Pętla cza­so­wa z (du­chem?) dziew­czyn­ką co praw­da jest tylko marną na­miast­ką praw­dzi­wej fa­bu­ły, ale to krok w do­brym kie­run­ku! I do znu­dze­nia po­wta­rzać będę: Ech, gdy­bym tak mógł prze­czy­tać peł­no­praw­ne opo­wia­da­nie, takie z cie­ka­wą hi­sto­rią, na­pi­sa­ne Twoim sty­lem i tak prze­cu­dow­nie ukli­ma­tycz­nio­ne… 

Po­zdra­wiam! 

Dla pod­kre­śle­nia wagi moich słów, Si­łacz pal­nie pię­ścią w stół!

Lubię Twoje tek­sty, bo prze­no­szą mnie w inne miej­sca i inne czasy. Kiedy pi­szesz o krza­ku bzu, ja widzę zu­peł­nie inny krzak bzu, obok mo­je­go domu dzie­ciń­stwa, kiedy pi­szesz o cze­re­śniach, ja wspo­mi­nam dzicz­ki, któ­ry­mi ob­że­ra­łam się jako dziec­ko. Opi­su­jesz wła­sne wspo­mnie­nia, ale jed­no­cze­śnie po­bu­dzasz wspo­mnie­nia u in­nych. Czy­ta­łam to Twoje opko, a przed moimi ocza­mi po­ja­wia­ły się moje wła­sne ob­ra­zy, oglą­da­łam niemy film, zło­żo­ny z moich wła­snych wspo­mnień. A te, wy­do­by­te nagle z nie­pa­mię­ci, po­zo­sta­ną ze mną na dłu­żej.

Za­iste, po­sia­dasz rzad­ki dar :)

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Cześć! Dzię­ku­ję po trzy­kroć! Irko i Thar­go­ne, je­ste­ście dla mnie oboje bar­dzo ła­ska­wi, ła­ska­wi do tego stop­nia, że mu­sia­łem czy­tać Wasze ko­men­ta­rze pa­ro­krot­nie, by je wła­ści­wie zro­zu­mieć i upew­nić się, że to fak­tycz­nie ja je­stem ich ad­re­sa­tem. Tak, wiem: oce­nia­my tek­sty, a nie au­to­rów jako ludzi, przy­mio­ty ich cha­rak­te­rów. Zdaję sobie spra­wę, że piszę nie­rów­no. Z wielu róż­nych spraw zdaję sobie spra­wę. I obie­cu­ję, że skrob­nę tak bar­dziej po Bo­że­mu to nowe “opko”, nad któ­rym obec­nie pra­cu­ję, zwłasz­cza, że rzecz (re­por­taż) bę­dzie o prze­kra­cza­niu gra­ni­cy w okre­sie po­prze­dza­ją­cym kwa­ran­tan­nę do­mo­wą. Do­rzu­cę ele­men­ty fan­ta­sty­ki oczy­wi­ście, gdyż marzy mi się ab­surd i po­sta­po w jed­nym. I na tym po­prze­sta­nę, al­bo­wiem nie mam ostat­nio głowy do li­te­ra­tu­ry two­rze­nia, co naj­wy­żej do czy­ta­nia albo słu­cha­nia au­dio­bo­oków. Ta cała za­wie­ru­cha wokół pan­de­mii – pew­nie słusz­na – już mnie męczy. Ser­decz­nie, naj­ser­decz­niej po­zdra­wiam!  

P.S. Thar­go­ne, je­steś może we Wro­cła­wiu? Ja też. Aha, mem jest “bo­om­ba­stic fan­ta­stic”!

Hmmm. A ja, jak ostat­nia Fin­kla, po­zo­sta­ję nie­czu­ła na na­stro­je i ulot­ne za­chwy­ty. Fa­bu­ły mi bra­ku­je. Nawet mam wra­że­nie, że nie ma tu tej obie­ca­nej dru­giej po­ło­wy tek­stu, w któ­rej wszyst­ko za­czy­na się roz­krę­cać.

Była dziew­czyn­ka, nar­ra­tor nie spy­tał, skąd się wzię­ła, ani nie pod­słu­chał tego z roz­mów star­szych. Dziew­czyn­ka znik­nę­ła, a bo­ha­ter bia­do­li, że nic nie wie. Nie prze­pa­dam za ta­ki­mi bo­ha­te­ra­mi, co to za­miast coś zro­bić, prze­ży­wa­ją po­nie­wcza­sie, że nie zro­bi­li.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Trze­ba w końcu za­grać na na­stro­jach Fin­kli i po­ko­nać, prze­kro­czyć próg fa­bu­ły. :) 

Nowa Fantastyka