- Opowiadanie: szoszoon - Anioł Kusiciel

Anioł Kusiciel

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Anioł Kusiciel

Anioł kusiciel

 

Ezechiasz szedł powoli pustą, wyludnioną ulicą. Było przenikliwie chłodno i późno, więc światła w oknach były pogaszone, a z każdej szczeliny wypełzał smród minionego dnia, który dopiero teraz zdawał się być naprawdę odczuwalny. Ciemna, otulona płaszczem i szalem postać splunęła przed siebie i skrzywiła nos w geście obrzydzenia.

– Tylko tyle po sobie zostawiają – pomyślał. – Smród i jeszcze coś. – Na myśl o tym złość wezbrała w nim niczym gwałtowna burza. – Najgorsze, co po nich pozostaje, to pamięć! Pamięć o tym, że byli, istnieli… I musieli odejść.

Każdy z nich musi.

 

Więc po jaką cholerę ten Mądrala kazał im przydzielać Stróży? – tu spojrzał ku przyprószonemu delikatnymi pyłkami światła niebu i pokręcił głową z niezrozumieniem. – Wywołał tym w nas niemałą konsternację. Bo jak mamy chronić kogoś, kto i tak jest skazany na śmierć, tylko nie wie kiedy? A co najciekawsze, my też tego nie wiemy. Więc w sumie to tak, jakbyśmy walczyli z przeznaczeniem! – Przerwał rozmyślania, gdyż zaczepił go nieznajomy.

– Pan wygląda na nieszczęśliwego – zagadnął młody mężczyzna o płaskim, owalnym nosie i starannie przyciętej bródce, na której ktoś zaplótł misterne warkoczyki. Na szyi wisiał ogromny złoty krzyż. – Może chce pan czegoś na Weltschmerz?

– O, niemiecki zna – zaśmiał się w duchu Ezechiasz.

– To jak, da pan sobie pomóc? – nalegał nieznajomy.

Ezechiasz wbił swój wzrok w chłopaka. Coś go tknęło. Przecież… przecież tak wielu ludzi odmawia cudzej pomocy!? Nawet ja musiałem się nieźle starać, żeby ten idiota wreszcie mnie posłuchał. A gdy posłuchał, było już za późno.

– Co proponujesz? – Ezechiasz postanowił przynajmniej być miłym. – I za ile?

– Co łaska.

Nieznajomy włożył mu w dłoń foliowy woreczek, za co otrzymał banknot i odszedł.

Ezechiasz ruszył przed siebie. Ściskał kurczowo w dłoni towar a wspomnienia same dobijały się do świadomości..

 

Starał się. To była jego pierwsza „akcja". Nikt mu jednak nie powiedział, co ma robić, nie zapoznano go z żadnym regulaminem czy kodeksem. – Cholerni Sędziowie – pomstował w duchu – są tak wyniośli, że nie dostrzegają nowicjuszy!

Powierzono mu tylko jeden cel: jego człowiek miał być szczęśliwy, na miarę ludzkich możliwości oczywiście. I nie miał prawa dowiedzieć się, kim jest Ezechiasz – takie dziwaczne imię mu dano, jakby był jakimś prorokiem. A przecież nie miał nawet brody!

 

Ale postanowił się starać.

Marcin S., ten na którego trafił, był już dojrzałym młodym człowiekiem. A właściwie to niedojrzałym i w dodatku ćpunem. Jego poprzedniego Stróża odwołano. Ezechiasz pomagał Marcinowi, poznali się i nawet wspólnie zamieszkali. Razem z innymi ćpunami w jakiejś opuszczonej, grożącej zawaleniem kamienicy. Każdy lokator miał swój własny pokoik, była też wspólna kuchnia, gdzie jedynym przygotowywanym posiłkiem był kompot z makówek. Wodę gotowano tylko do rozmajenia spirytusu. Kamienica stała na uboczu, tuż pod wiaduktem kolejowym, więc nikt nic nie słyszał ani sąsiedzi się nie skarżyli. A czasami dochodziły z różnych szczelin i zakamarków budynku nieludzkie jęki, krzyki i odgłosy przyćpanych i otumanionych narkomanów.

Nie potrafili stawić czoła rzeczywistości, nie rozumieli praw nią rządzących ani nie podzielali priorytetów „zwykłych ludzi". Nie znaczyło to oczywiście, że byli wyjątkowi. No może jedynie wyjątkami.

– No daj działkę – jęczał na głodzie Marcin – jest mi tak źle, umieram – po czym jego ciało skręcało się w konwulsjach a niewyraźna, pozbawiona życia twarz, stawała się blada niczym pióra anioła.

– I jak mogłem mu odmówić? Tym bardziej, że poczułem do niego coś na kształt…trudno to określić… polubiłem go od początku. Nawet bardzo. Więź, która nas łączyła, z każdym koszmarnym dniem stawała się silniejsza. Cóż za dziwny mezalians: Ja – anioł, on – ćpun. Już nie człowiek, tylko ćpun.

Nie wiem, dlaczego odczuwałem wewnętrzną potrzebę troszczenia się o niego? Przytrzymywałem go, gdy odlatywał i gładziłem jego spocone włosy, gdy kładąc swą głowę na moich kolanach wpadał w delirium. Cierpiał, a ja płakałem nad jego losem. Chociaż znałem go tak krótko, to zdążyłem dowiedzieć się o jego przeszłości. O dzieciństwie…po każdej takiej rozmowie zamykałem się w swoim pokoju i szlochałem w kącie nad jego życiem. A on zaznawał rozkoszy po działce, którą mu dałem. Bo nie mogłem patrzeć, jak cierpi.

 

Chodziliśmy razem kraść. Kradłem, aby on był szczęśliwy, chociaż na tę krótką chwilę. Czy go kochałem? I Jak go kochałem? Na oba te pytania potrafię odpowiedzieć jedynie: Tak!

– A teraz?

 

Ezechiasz popatrzył tępo na plastikowy woreczek.

 

Z oczu płynęły łzy. Teraz jestem sam, tak jak zawsze. On umarł, a wraz z nim umiera ta część mnie, która była ludzka. Dlaczego tak się dzieje? Czy to konieczne? Czy przechodzę właśnie chrzest na anioła..?

Koniec

Komentarze

Dobra, nie połapałem się w treści, ale czuję, że jakby się wyjaśniło i rozwinęło, to by mi się podobało...
4/6 sam nie wiem za co

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Niestety bywało lepiej. Krótkie i bez większego sensu. Chyba, że czegoś nie załapałem.

Podoba mi się pomysł, merytoryka. Byłoby dużo lepsze, gdyby technicznie było odrobinę bardziej dopracowane. Niemniej źle też nie jest. Jedno, co mi się nie podobało, to zapis myśli bohatera w dialogowej formie.

Powierzono mu tylko jeden cel: jego człowiek miał być szczęśliwy, na miarę ludzkich możliwości oczywiście.
Cel wyznaczamy, stawiamy, określamy itd., ale nie powierzamy go nikomu i niczemu.
Czy przechodzę właśnie chrzest na anioła..?
Chrzest na kogoś???
Jeszcze jedna "anielska odwrotka". I tak dobrze, że nie wampirza...

Się podoba. Język prosty, ale w sam raz pasuje do bohatera i przedstawianej akcji. Jedynie to "przyprószone delikatnymi pyłkami światła niebo" zupełnie nie pasuje do reszty tekstu. Na minus wspomniane przez Yenfri myśli zapisane jako dialog. Z celem fakt, powinno być zadanie. Chrzest na kogoś.. w znaczeniu chrzest = pasowanie, nie widzę w tym nic złego, ale mogę się mylić.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

W warstwie fabularnej - fajny pomysł, do tego parę ciekawych, celnych przemyśleń. Przyjemne zakończenie. Na plus fakt, że sam bohater daje się lubić.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

A ja gubiłem się w tym kto tak naprawdę kieruje tekstem. Raz był narrator pierwszoosobowy, raz trzecio i ostatecznie cieżko było się połapać.

Jak dla mnie zbyt słabo rozwiniete.Jak już pisać opowiadanie psychoanalityczne, to z rozmachem i sensem. A tu tylko zachaczyłeś o pewien temat,zaznaczyłeś problem i nie zrobiłeś z tym nic więcej. A gdyby to rozwinąć, mogłoby być ciekawie.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Fasoletti – a to czemu musi być już od razu rozmach i sens? To nie jest opowiadanie psychoanalityczne, tylko (ja tak uważam) filozoficzne. Czy wszystko musi być takie dosłowne? Ja osobiście wkręciłam się w momencie, gdy anioł zaczął mówić o przywiązaniu się do "swojego" człowieka. Podobało mi się. 

Nowa Fantastyka