- Opowiadanie: Czarnoksiężnik z Archipelagu - Pozory

Pozory

Witam wszyst­kich ser­decz­nie. Po­ni­żej pierw­szy mój tekst, frag­ment opo­wia­da­nia, które ma być ta­jem­ni­cze i w pe­wien spo­sób mrocz­ne. Pro­szę o ocenę czy język i spo­sób przed­sta­wia­nia świa­ta jest dla Was in­te­re­su­ją­cy i przy­jem­ny w od­bio­rze. Nie­ste­ty mam tak, że coś co w mojej gło­wie brzmi świet­nie, po prze­la­niu na pa­pier jest dla mnie roz­cza­ro­wu­ją­ce, a cięż­ko sa­me­mu oce­nić obiek­tyw­nie ja­kość tek­stu. Dzię­ku­ję za po­świę­co­ny czas. 

Oceny

Pozory

PO­ZO­RY  

 

Odkąd prze­kro­czył rzekę i za­głę­bił się w dzi­kie ostę­py pół­noc­nych krain czuł znu­że­nie, które rosło z każdą upły­wa­ją­cą chwi­lą.

Zmierz­cha­ło.

Jego nogi sta­wa­ły się coraz cięż­sze, a każdy ko­lej­ny krok za­bie­rał coraz wię­cej sił. Jego plecy za­czę­ły od­czu­wać cię­żar ba­ga­żu, który – zda­wa­ło się – po­dwo­ił swoją wagę. Jego za­wsze by­stry umysł, teraz do­ma­gał się od­po­czyn­ku, chwi­li wy­tchnie­nia. Całe ciało żą­da­ło wy­god­ne­go łoża przy roz­pa­lo­nym ko­min­ku.

Czuł pra­gnie­nie, któ­re­mu nie mógł się prze­ciw­sta­wić. Coś go wzy­wa­ło, lecz nie mógł się temu oprzeć. Do­strze­gał gdzieś w od­da­li – choć nie wzro­kiem – miej­sce swo­je­go prze­zna­cze­nia. Świe­tli­sty punkt na ciem­nym nie­bie. „A może to głę­bo­ka, sucha stud­nia na sku­tym lodem pust­ko­wiu?”. Nie wie­dział.

Za­to­pił się w na­tło­ku nie­spo­koj­nych myśli. Wzbu­rzo­ne fale wąt­pli­wo­ści za­le­wa­ły jego umysł. Opa­dał po­wo­li ku bez­den­nej ot­chła­ni otę­pie­nia. 

Nie czuł zim­nych kro­pli je­sien­ne­go desz­czu spły­wa­ją­cych mu po twa­rzy. Nie sły­szał wizgu mroź­ne­go za­chod­nie­go wia­tru. Nie wi­dział nad­cią­ga­ją­ce­go mroku. Czuł pra­gnie­nie. Zmę­cze­nie. Mu­siał od­po­cząć.

Jasny punkt w od­da­li. Bez­den­na stud­nia.

Pod­dał się tej nie­zna­nej sile. Oplo­tły go cia­sno jej łań­cu­chy. Bez­wol­ny i bez­ro­zum­ny szedł za jej wo­ła­niem. Czas prze­stał się dla niego li­czyć.

Sły­szysz mnie? Nie od­po­wie­dział. Nie sły­szał.

 

Do­pie­ro kiedy prze­szedł przez ostro­kół ota­cza­ją­cy ukry­tą w mroku osadę po­czuł, że krę­pu­ją­ce go więzy ze­lża­ły. Nadal był oszo­ło­mio­ny, lecz zmy­sły od­zy­ska­ły spraw­ność i po­zwo­li­ły my do­strzec nie­wy­raź­ne oto­cze­nie.

Stał na po­cząt­ku wą­skiej ulicz­ki wzdłuż któ­rej tkwi­ły przy­po­mi­na­ją­ce ludzi po­są­gi. Z kry­tych strze­chą da­chów woda lała się stru­mie­nia­mi na wy­bru­ko­wa­ną ulicę. „Co ja tu robię?” – za­py­tał sam sie­bie. Za­trząsł się z zimna.

Uni­kał osad, uni­kał za­tło­czo­nych dróg i pla­ców, lecz teraz nie mógł już za­wró­cić. „Je­stem taki wy­czer­pa­ny” – po­my­ślał.

Ro­zej­rzał się.

Za nim roz­cią­ga­ła się spo­wi­ta gęstą mgłą kra­ina. Nie wi­dział gwiazd na noc­nym nie­bie, nie wi­dział pół­księ­ży­ca bo­gi­ni Se­le­ne. Tylko ską­pa­na w ciem­no­ści ulicz­ka. Nie do­strze­gał jej końca, lecz wy­czu­wał cza­ją­ce się nie­bez­pie­czeń­stwo.

Świa­tło w takim miej­scu?” – zdzi­wił się.

Ru­szył ostroż­nie w stro­nę po­bły­sku, mi­go­cą­cej ja­sno­ści prze­ni­ka­ją­cej szyby otwo­rów okien­nych.

Blask ogrze­wał jego serce – mrok po­zo­stał w ukry­ciu.

 

Otwo­rzył cięż­kie drew­nia­ne drzwi. Świa­tło wy­la­ło się na niego gwał­tow­ną falą, ośle­pi­ło go, lecz po chwi­li po­chło­nę­ła je ciem­ność. Prze­kro­czył próg. Po­czuł za­pach gę­ste­go dymu zmie­sza­ne­go z wonią jadła, trun­ku i przy­praw. Cie­pło otu­li­ło go swoim płasz­czem.

Za­pa­dła cisza.

 

Zna­lazł się w ob­szer­nej izbie, ogrze­wa­nej przez duży ko­mi­nek z któ­re­go bu­cha­ły pło­mie­nie. U po­wa­ły wi­sia­ły aro­ma­tycz­ne zioła ze­bra­ne w wiąz­ki: roz­ma­ryn, ma­je­ra­nek, lekko pi­kant­ny i ko­rzen­ny czą­ber. Ścia­ny wy­ście­ła­ne były weł­nia­ny­mi go­be­li­na­mi i skó­ra­mi. Gdzie­nie­gdzie przy­tro­czo­no głowy dzi­kich zwie­rząt, po­ro­ża i kły. Przy­odzia­ny w zbro­ję wo­jow­nik przy­glą­dał się z wiel­kie­go ob­ra­zu.

Za szynk­wa­sem – na wprost wej­ścia – stał gruby, po­tęż­ny karcz­marz w po­pla­mio­nym far­tu­chu i z rzeź­nic­kim nożem w dłoni. Na pod­sta­rza­łej twa­rzy, zdob­nej gę­stym wąsem ma­lo­wa­ło się nie­skry­wa­ne prze­ra­że­nie. „Nic tu do sie­bie nie pa­su­je” – po­my­ślał przy­bysz. Czuł dziw­ny na­cisk, jakby ktoś lub coś wtła­cza­ło mu do głowy po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa. Złud­ne­go. Coś bo­wiem kryło się w za­ka­mar­kach tej osady, tego miej­sca. Jakby strach ubra­ny w po­zo­ry spo­ko­ju.

Przy dę­bo­wych, suto za­sta­wio­nych sto­łach sie­dzia­ły dwa tu­zi­ny osób: męż­czyź­ni w dłu­gich, ja­snych tu­ni­kach oraz ciem­nych spodniach, ko­bie­ty zaś w pro­stych, po­zba­wio­nych ozdób suk­niach się­ga­ją­cych ko­stek, w bar­wach bur­gun­du i cy­no­bru. Ich szyje oka­la­ły srebr­ne i złote sztyw­ne na­szyj­ni­ki po­kry­te ru­nicz­ny­mi na­pi­sa­mi. Wszy­scy dłu­go­wło­si i ja­sno­ocy.

Na widok przy­by­sza bie­siad­ni­cy prze­rwa­li roz­mo­wy. Przy­glą­da­li się ukrad­kiem i wy­cze­ki­wa­li. Strach peł­zał w ich umy­słach ni­czym przy­cza­jo­ny dra­pież­nik. Go­to­wy do skoku.

Nie­zna­jo­my pod­szedł nie­pew­nie do kon­tu­aru zo­sta­wia­jąc mokre ślady na drew­nia­nej pod­ło­dze.

– Znaj­dę tu noc­leg, go­spo­da­rzu? – za­py­tał. – Prze­mar­z­łem, je­stem wy­czer­pa­ny i muszę od­po­cząć przed dal­szą drogą – po­wie­dział; bar­dziej jed­nak jakby chciał prze­ko­nać sa­me­go sie­bie, uspra­wie­dli­wić swoją obec­ność w tym miej­scu.

– Jak… jak tu tra­fi­łeś? – wy­ją­kał karcz­marz. W jego gło­sie prze­strach wal­czył z za­cie­ka­wie­niem. Rzu­cił szyb­kie spoj­rze­nie w róg po­miesz­cze­nia.

– Do osady? Nie wiem, chyba zo­ba­czy­łem z da­le­ka świa­tło – od­po­wie­dział, ale po­my­ślał też o ciem­no­ści. Nie wie­dział czemu. Miał wra­że­nie jakby od tam­tej chwi­li upły­nę­ło wiele dni, jakby czas już za­tarł część wspo­mnień.

Nie, nie do osady. Tutaj! – wą­sa­ty je­go­mość skie­ro­wał palec w dół.  

Wszy­scy w karcz­mie ob­ser­wo­wa­li z uwagą i nie­po­ko­jem za­kap­tu­rzo­ne­go męż­czy­znę, odzia­ne­go w czar­ny, długi płaszcz spię­ty pod szyją. Prawą rękę opie­rał na drew­nia­nej lasce się­ga­ją­cej nie­wie­le ponad bio­dra.

– Tu? – zdzi­wił się. – Szu­kam schro­nie­nia. Deszcz sie­cze nie­mi­ło­sier­nie na ze­wnątrz. Je­stem cały prze­mar­z­nię­ty i głod­ny – po­pa­trzył na roz­ża­rzo­ne drwa w ko­min­ku i wi­szą­ce na rusz­cie, ocie­ka­ją­ce tłusz­czem pro­się.  

– Wy­bacz panie, ale kry­jesz twarz pod kap­tu­rem. Nie znam cię i nie wiem jakie masz za­mia­ry – obe­rży­sta mówił po­wo­li, pró­bu­jąc nie zdra­dzić drże­nia w gło­sie. Nie po­tra­fił jed­nak po­wstrzy­mać trzę­są­cych się rąk.

– Nie zwy­kłem od­sła­niać twa­rzy – rzekł sta­now­czo nie­zna­jo­my, z na­ci­skiem. Głos miał spo­koj­ny, miły dla ucha. Nie­pew­ność za­wi­sła w po­wie­trzu. – … ale je­stem zbyt zmę­czo­ny, żeby szu­kać spo­czyn­ku w innym miej­scu – dodał po chwi­li. Wes­tchnął.

Prze­ło­żył laskę i pod­niósł prawą rękę, aby od­sło­nić twarz. Karcz­marz zro­bił krok do tyłu prze­wra­ca­jąc gli­nia­ne garn­ki.

Spod kap­tu­ra wy­nu­rzy­ło się ob­li­cze mło­de­go czło­wie­ka, i cho­ciaż twarz wy­glą­da­ła na zmę­czo­ną i smut­ną, to jed­nak jego by­stre, nie­bie­skie jak lazur nieba oczy roz­świe­tli­ły mrok i ode­gna­ły prze­sy­ca­ją­cy po­wie­trze strach. Spra­wiał wra­że­nie do­bre­go czło­wie­ka.

Wła­ści­ciel go­spo­dy wy­pu­ścił z sy­kiem wstrzy­my­wa­ne po­wie­trze i uśmiech­nął się ser­decz­nie. Prze­ra­że­nie znik­nę­ło bez śladu. „A może to tylko po­zo­ry?” po­my­ślał przy­bysz.

Bie­siad­ni­cy wró­ci­li do prze­rwa­nych roz­mów.

– Wy­bacz przy­ja­cie­lu moje za­cho­wa­nie, ale obcy za­wsze kie­ru­ją się pro­sto do… do świą­ty­ni. W płasz­czu, o tej porze, skry­wa­jąc ob­li­cze mógł przyjść je­dy­nie… – prze­rwał –  … mniej­sza o to – mach­nął ręką. Szyb­kim kro­kiem pod­szedł do wol­ne­go stołu i zgar­nął okru­chy na pod­ło­gę.

– Pro­szę, sia­daj! – za­pro­sił go ge­stem ręki. – Wy­su­szysz tu swoje szaty, zaraz przy­nio­sę jadło i grza­ne piwo. Moja żona uprząt­nie kwa­te­rę i przy­go­tu­je wy­god­ny sien­nik.

Po­słu­chał.

Zdjął bagaż z obo­la­łych ple­ców i zajął wska­za­ne miej­sce z boku sali, w cie­ple bi­ją­cym od roz­pa­lo­ne­go ko­min­ka. Czuł jed­nak na sobie dys­kret­ne spoj­rze­nia, które pa­li­ły bar­dziej niż ogień. Nie zdjął płasz­cza, choć był cały prze­mo­czo­ny i cią­żył na ra­mio­nach. Nigdy go nie zdej­mo­wał w obec­no­ści ludzi. Kry­jąc się pod nim czuł bez­pie­czeń­stwo i ano­ni­mo­wość. Roz­piął je­dy­nie me­ta­lo­wą fi­bu­lę w kształ­cie dwóch splą­ta­nych węży – je­dy­ną pa­miąt­kę po ojcu. Pod na­kry­ciem nosił lnia­ny du­blet z krót­ką ba­ski­ną i dłu­gi­mi rę­ka­wa­mi oraz spodnie.

Zjadł łap­czy­wie przy­nie­sio­ne mię­si­wo i chleb, po­pi­ja­jąc roz­grze­wa­ją­cym trun­kiem. Włosy po wy­schnię­ciu utwo­rzy­ły roz­czo­chra­ną, gęstą czu­pry­nę w ko­lo­rze ciem­ne­go blon­du, którą szyb­ko przy­krył kap­tu­rem. Po­wo­li od­zy­ski­wał siły fi­zycz­ne. Za­spo­ko­ił głód i pra­gnie­nie.

Umysł jed­nak nadal po­dró­żo­wał po bez­dro­żach. Czuł się jakby śnił na jawie, lecz jakiś nie­ustę­pli­wy głos pró­bo­wał go wy­rwać z le­tar­gu.

Sły­szysz mnie? 

Obej­rzał się, żeby od­po­wie­dzieć, ale nikt do niego nie prze­ma­wiał. „To zmę­cze­nie” – po­my­ślał. Aren­darz krzą­tał się za szynk­wa­sem. Resz­ta gości – poza jed­nym drze­mią­cym w kącie je­go­mo­ściem – opu­ści­ła obe­rżę zaraz po jego przyj­ściu. „Jakby chcie­li się trzy­mać z da­le­ka od kło­po­tów, ale czy mogli znać brzmie­nie prze­po­wied­ni?” – za­sta­na­wiał się. „Lu­dzie przez niego cier­pieć będą i on przez ludzi cier­pieć bę­dzie” – słowa na nowo za­brzmia­ły w jego gło­wie.

Po­pa­trzył na opar­ty o sie­dzi­sko ko­stur, prze­je­chał dło­nią po bia­łej, ide­al­nie gład­kiej, ka­mien­nej gałce. „Ile to już lat mi­nę­ło?” – roz­my­ślał. Prze­szłość wi­dział jak przez mgłę.

Wziął łyk cierp­kie­go chmie­lo­we­go trun­ku. Za oknem pa­no­wa­ła ciem­ność.

 

Długo sie­dział przy ogniu. Był senny, lecz miał dziw­ne wra­że­nie, że jak tylko za­mknie oczy to za­pad­nie w sen z któ­re­go już się nie obu­dzi. Jakby coś czy­ha­ło w tym śnie. „Po­twór który chce mnie po­żreć, a może znie­wo­lo­ny dra­pież­nik szu­ka­ją­cy uciecz­ki?” – pró­bo­wał zna­leźć od­po­wiedź.

Kiedy się ock­nął z otę­pie­nia ogień już przy­ga­sał. Pod­szedł do kon­tu­aru.

– Przyj­miesz za­pła­tę w im­pe­rial­nych de­na­rach, go­spo­da­rzu? Chcę już spo­cząć – wy­cią­gnął sa­kiew­kę i za­czął roz­wią­zy­wać rze­mień. Ziew­nął.

– Te stro­ny są nie­bez­piecz­ne dla cu­dzo­ziem­ców. Ja opła­cę kwa­te­ru­nek – po­wie­dział apo­dyk­tycz­nie wy­so­ki męż­czy­zna zza ple­ców przy­by­sza. Miał gęste wąsy opa­da­ją­ce w dół i dłu­gie, płowe włosy lekko spró­szo­ne si­wi­zną przez upły­wa­ją­cy czas. Twarz o ary­sto­kra­tycz­nych ry­sach z nie­wiel­ką bli­zną na lewym po­licz­ku. Wzrok dumny, głowa unie­sio­na wy­so­ko. Mło­dzie­niec za­uwa­żył, że tylko on i karcz­marz no­si­li na szyi otwar­te tor­kwe­sy po­zba­wio­ne run.

– Nie ma ta­kiej po­trze­by, dobry czło­wie­ku – za­kap­tu­rzo­ny skło­nił głowę, lecz za­cho­wał uwagę. – Jeśli po­zwo­lisz, za­pła­cę i pójdę na spo­czy­nek. Na­za­jutrz czeka mnie długa droga.

Roz­mów­ca za­śmiał się, jed­nak w jego śmie­chu nie było we­so­ło­ści. Ra­czej ból i zgorzk­nie­nie. Dreszcz prze­szył ciało przy­by­sza.

– Ciesz się dniem dzi­siej­szym. Nikt nie wie co mu przy­nie­sie jutro – po­pa­trzył wy­mow­nie na karcz­ma­rza. – Jest na­szym go­ściem, niech mu nie brak­nie jadła i piwa. Na mój koszt.

Mło­dzie­niec wie­dział, że by­ło­by nie­roz­sąd­nie od­mó­wić, dla­te­go ski­nął głową w po­dzię­ko­wa­niu. „Coś jest w tym czło­wie­ku, jakaś dawna po­tę­ga i wy­nio­słość.” – oce­nił. Czuł nie­po­kój, lecz po­mi­mo prób nie po­tra­fił od­kryć jego źró­dła. Gdy był już o krok od zna­le­zie­nia od­po­wie­dzi, wtedy za­po­mi­nał tre­ści py­ta­nia, a kiedy przy­po­mniał sobie jego brzmie­nie wów­czas mu­siał od nowa szu­kać roz­wią­za­nia. Py­ta­nia bez od­po­wie­dzi i od­po­wie­dzi bez pytań. „To przez zmę­cze­nie” – uspra­wie­dli­wiał się po raz ko­lej­ny.

 

Koniec

Komentarze

Czar­no­księż­ni­ku, po pierw­sze nie mu­sisz w tek­ście umiesz­czać ty­tu­łu, bo edy­tor go wsta­wia.

Po dru­gie i waż­niej­sze – skoro to frag­ment opo­wia­da­nia, to może jed­nak le­piej byś skoń­czył opo­wia­da­nie i po­ka­zał nam ca­łość? Frag­men­ty żadne nie cie­szą się tu zbyt­nim po­wo­dze­niem, bo nie dają czy­tel­ni­czej sa­tys­fak­cji. O ile jed­nak można zro­zu­mieć, że ktoś wrzu­ca roz­dział po­wie­ści, który jest jakąś tam skoń­czo­ną ca­ło­ścią, o tyle – jaki jest sens po­ka­zy­wać ka­wa­łek cze­goś, co z za­ło­że­nia po­win­no być krót­kie?

Frag­men­ty mają same wady: oprócz wspo­mnia­nej nie­po­pu­lar­no­ści wśród czy­tel­ni­ków nie wcho­dzą w gra­fik dy­żur­nych, a więc nikt nie jest zo­bo­wią­za­ny do za­po­zna­nia się z nimi, nie mogą zna­leźć się w Bi­blio­te­ce ani być no­mi­no­wa­ne do wy­róż­nień.

No i tak na­praw­dę rzad­ko dają ja­ki­kol­wiek wgląd w moż­li­wo­ści au­to­ra.

 

Na bar­dzo po­bież­ny rzut oka na­szki­co­wa­łeś ka­wa­łek scen­ki, w któ­rej bo­ha­ter wcho­dzi do karcz­my i ab­so­lut­nie nic z tego nie wy­ni­ka. To nie­ste­ty nie ro­ku­je do­brze, bo jest nie­mi­ło­sier­nie wręcz okle­pa­ne :(

 

PS. W za­pi­sie myśli albo cu­dzy­słów, albo kur­sy­wa, nie dwa grzyb­ki w barszcz.

http://altronapoleone.home.blog

Cza­row­ni­ku z Ar­chi­pe­la­gu

Już na po­cząt­ku to ,, Jego’’ które się po­wta­rza. Póź­niej pi­szesz ,, Do­strze­gał gdzieś w od­da­li – choć nie wzro­kiem…’’

Bez po­trze­by to ,,gdzieś’’. Ale nie ro­zu­miem, jak mógł do­strze­gać, ale nie wzro­kiem :D To czym do­strze­gał? Ocza­mi duszy… no nie wiem czym jesz­cze?

,,opa­da­ją­ce w dół’’ – skoro coś opada, to ra­czej w dół, nie trze­ba do­da­wać w dół.

Dobra. Tyle cze­pia­nia się :) Sam robię po­wtó­rze­nia a in­ter­punk­cja nie jest moją mocną stro­ną. Tylko chcia­łem Ci zwró­cić uwagę, że do­brze jest prze­śle­dzić tekst przed pu­bli­ka­cją – au­to­ko­rek­ta jako pierw­sza. Nie­któ­re frag­men­ty prze­ma­wia­ły do mnie bar­dziej, inne mniej. Dzi­wię się tylko, dla­cze­go facet ma prze­mo­czo­ny płaszcz i nie chce go ścią­gnąć, skoro wcze­śniej mówił, że jest zmę­czo­ny, zzięb­nię­ty itd. Tłu­ma­czysz to tym, że chciał być ano­ni­mo­wy, no ok, chyba, że tak bar­dzo mu na tym za­le­ża­ło.

 Ogól­nie cał­kiem ok.

Po­zdra­wiam

He­sket

Dzię­ku­ję za ko­men­ta­rze. Rze­czy­wi­ście sens ma je­dy­nie wrzu­ce­nie od razu ca­łe­go opo­wia­da­nia, po­nie­waż część rze­czy wy­da­je się dla mnie oczy­wi­sta, gdyż znam za­koń­cze­nie, ale dla kogoś to czyta frag­ment już taka nie jest. 

Na wstę­pie:

 Nie­ste­ty mam tak, że coś co w mojej gło­wie brzmi świet­nie, po prze­la­niu na pa­pier jest dla mnie roz­cza­ro­wu­ją­ce

Be­twe­en the mo­tion and the act – falls the sha­dow. Wszy­scy tak mamy, tak już, nie­ste­ty, jest. Nigdy nie wyj­dzie Ci do­kład­nie to, co za­mie­rzy­łeś, mię­dzy in­ny­mi dla­te­go, że Twoje za­mie­rze­nia (tak samo, jak moje, żeby da­le­ko nie szu­kać) nie są tak kon­kret­ne, jak go­to­wy pro­dukt. Ale tego nie prze­sko­czysz. Mimo wszyst­ko – uśmiech­nij się. Je­steś wśród swo­ich.

 PO­ZO­RY  

Nie po­wta­rzaj ty­tu­łu w tre­ści tek­stu – edy­tor stro­ny sam go wkle­ja u góry.

 Zmierz­cha­ło.

Znu­że­nie, ro­zu­miem? Oczy­wi­ście, zda­nie jest po­praw­ne, ale łączy się z po­przed­nim w spo­sób nie cał­kiem jed­no­znacz­ny.

 Jego plecy za­czę­ły od­czu­wać cię­żar ba­ga­żu,

Włóż, pro­szę, ple­cak, i zo­ba­czy­my, czy tego nie od­czu­jesz od razu. Po­nad­to – an­tro­po­mor­fi­zo­wa­nie czę­ści ciała jest kon­wen­cją, któ­rej w pol­sz­czyź­nie ra­czej się nie sto­su­je.

 Jego za­wsze by­stry umysł, teraz do­ma­gał się od­po­czyn­ku

Po pierw­sze i naj­waż­niej­sze: nigdy, prze­nig­dy nie sta­wiaj prze­cin­ka mię­dzy pod­miot, a orze­cze­nie. Prze­cin­ki służą do roz­dzie­la­nia, pod­mio­tu od orze­cze­nia od­dzie­lać nie wolno, bo to szkie­let zda­nia. Po dru­gie – dla­cze­go "on" (kim­kol­wiek jest) spa­ce­ru­jąc, męczy rozum? I co ma do tego by­strość tegoż ro­zu­mu?

 ciało żą­da­ło

Rym.

 Czuł pra­gnie­nie, któ­re­mu nie mógł się prze­ciw­sta­wić. Coś go wzy­wa­ło, lecz nie mógł się temu oprzeć. Do­strze­gał gdzieś w od­da­li – choć nie wzro­kiem – miej­sce swo­je­go prze­zna­cze­nia.

Może ja­kieś kon­kre­ty? Bo parę stron ta­kie­go owi­ja­nia w ba­weł­nę i czy­tel­nik znie­chę­ci się osta­tecz­nie. Po­nad­to – dla­cze­go, Twoim zda­niem, isto­to­wą cechą we­zwa­nia jest to, że można mu się prze­ciw­sta­wić?

 „A może to głę­bo­ka, sucha stud­nia na sku­tym lodem pust­ko­wiu?”.

To już zu­peł­ny sur­re­alizm.

 Za­to­pił się w na­tło­ku nie­spo­koj­nych myśli. Wzbu­rzo­ne fale wąt­pli­wo­ści za­le­wa­ły jego umysł. Opa­dał po­wo­li ku bez­den­nej ot­chła­ni otę­pie­nia.

Ali­te­ra­cje, ale głów­nym pro­ble­mem jest tutaj to, że wsia­dłeś na me­ta­fo­rę (umysł = zbior­nik wodny) i urzą­dzasz rodeo. Co ma z tego wy­ni­kać? Co chcesz prze­ka­zać? Że facet się de­ner­wo­wał? Czym?

 Nie czuł zim­nych kro­pli je­sien­ne­go desz­czu spły­wa­ją­cych mu po twa­rzy.

Nie czuł zim­nych kro­pli je­sien­ne­go desz­czu, spły­wa­ją­cych mu po twa­rzy. Imie­sło­wy od­dzie­la­my.

 Nie sły­szał wizgu mroź­ne­go za­chod­nie­go wia­tru.

To już jakaś wyż­sza forma zen.

 Pod­dał się tej nie­zna­nej sile. Oplo­tły go cia­sno jej łań­cu­chy.

Łań­cu­chy – siły?

po­czuł, że krę­pu­ją­ce go więzy ze­lża­ły.

Więzy mogą osłab­nąć, opaść – ale ze­lżeć nie.

 po­zwo­li­ły my do­strzec nie­wy­raź­ne oto­cze­nie

Li­te­rów­ka. I – dla­cze­go oto­cze­nie było nie­wy­raź­ne? Czy on je po pro­stu nie­wy­raź­nie wi­dział?

 Stał na po­cząt­ku wą­skiej ulicz­ki wzdłuż któ­rej tkwi­ły przy­po­mi­na­ją­ce ludzi po­są­gi.

Stał na po­cząt­ku wą­skiej ulicz­ki, wzdłuż któ­rej. Dla­cze­go po­są­gi "tkwi­ły"? To su­ge­ru­je, że miały co in­ne­go do ro­bo­ty. Po­nad­to – przy­po­mi­na­nie cze­goś, zwy­kle ludzi, jest funk­cją po­są­gów. Nie mu­sisz nam tego tłu­ma­czyć.

„Je­stem taki wy­czer­pa­ny” – po­my­ślał.

Jakoś mnie to nie prze­ko­nu­je.

 spo­wi­ta gęstą mgłą kra­ina. Nie wi­dział gwiazd na noc­nym nie­bie, nie wi­dział pół­księ­ży­ca

No pew­nie, prze­cież była mgła.

 wy­czu­wał cza­ją­ce się nie­bez­pie­czeń­stwo

Pro­szę o jakiś kon­kret. Do­praw­dy.

 po­bły­sku, mi­go­cą­cej ja­sno­ści prze­ni­ka­ją­cej szyby otwo­rów okien­nych.

Dłu­żej się nie dało? I – świa­tło w oknach po­win­no być pierw­szym, co facet zo­ba­czył, bo na to się zwra­ca uwagę przede wszyst­kim. Świa­tło, ruch, kształt.

 Blask ogrze­wał jego serce – mrok po­zo­stał w ukry­ciu.

Co chcesz przez to po­wie­dzieć?

 Świa­tło wy­la­ło się na niego gwał­tow­ną falą

Wcho­dzi­łeś kie­dyś z ciem­ne­go dworu do ja­sne­go po­miesz­cze­nia?

ośle­pi­ło go, lecz po chwi­li po­chło­nę­ła je ciem­ność

Hi­po­sta­zu­jesz świa­tło. To ry­zy­kow­ne za­gra­nie me­ta­fi­zycz­ne.

 Za­pa­dła cisza.

A wcze­śniej było gło­śno?

 ko­mi­nek z któ­re­go bu­cha­ły pło­mie­nie

Ko­mi­nek, z któ­re­go.

 Ścia­ny wy­ście­ła­ne były weł­nia­ny­mi go­be­li­na­mi i skó­ra­mi.

A nie "za­wie­szo­ne"? Zresz­tą w karcz­mie by­ło­by to mało prak­tycz­ne, cały dym wsią­ka w tka­ni­ny – ale może uwspół­cze­śniam.

 twa­rzy, zdob­nej gę­stym wąsem

Zdob­nej w gęsty wąs, jak już.

„Nic tu do sie­bie nie pa­su­je” – po­my­ślał przy­bysz.

I miał rację. Mam na­dzie­ję, że teraz to uza­sad­nisz?

 Czuł dziw­ny na­cisk, jakby ktoś lub coś wtła­cza­ło mu do głowy po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa. Złud­ne­go.

Na­praw­dę ro­zu­miem, że to bez­pie­czeń­stwo jest złud­ne. Nie mu­sisz mi tego kłaść do głowy ło­pa­tą.

 Przy dę­bo­wych, suto za­sta­wio­nych sto­łach sie­dzia­ły dwa tu­zi­ny osób

Ludzi. "Osoba" to ter­min tech­nicz­ny, obec­nie nad­uży­wa­ny. Poza tym – or­ga­ni­za­cja opisu. Za­czy­na się od tego, co pierw­sze rzuca się w oczy. Trud­no mi uwie­rzyć, że bo­ha­ter nie za­uwa­żył dwu­dzie­stu czwor­ga sie­dzą­cych za sto­ła­mi bie­siad­ni­ków.

 z ciem­nych spodniach, ko­bie­ty zaś w pro­stych, po­zba­wio­nych ozdób suk­niach się­ga­ją­cych ko­stek

I to widać, kiedy sie­dzą za sto­ła­mi. Które za­kry­wa­ją, przy­po­mi­nam, nogi.

 bar­wach bur­gun­du

Bur­gun­da (tj. bur­gundz­kie­go wina).

Wszy­scy dłu­go­wło­si i ja­sno­ocy.

I widać to do­pie­ro po obej­rze­niu to­rqu­esów?

 Na widok przy­by­sza bie­siad­ni­cy prze­rwa­li roz­mo­wy.

Stąd ta cisza, tak?

 Nie­zna­jo­my pod­szedł nie­pew­nie do kon­tu­aru

"Nie­zna­jo­mym" to on jest z punk­tu wi­dze­nia bie­siad­ni­ków, nie wła­sne­go – a dotąd za­glą­da­łeś przez ramię jemu. To jak jest?

 po­wie­dział; bar­dziej jed­nak jakby chciał prze­ko­nać sa­me­go sie­bie

Bar­dziej niż co?

 Nie wie­dział czemu.

Nie wie­dział, czemu.

 Miał wra­że­nie jakby

Miał wra­że­nie, jakby.

 ob­ser­wo­wa­li z uwagą i nie­po­ko­jem za­kap­tu­rzo­ne­go męż­czy­znę, odzia­ne­go w czar­ny, długi płaszcz spię­ty pod szyją

Nie mo­głeś go opi­sać wcze­śniej? Cho­ciaż tro­chę? Prze­ci­nek zbęd­ny.

 Prawą rękę opie­rał na drew­nia­nej lasce się­ga­ją­cej nie­wie­le ponad bio­dra.

A nor­mal­nie się­ga­ją wyżej?

Deszcz sie­cze nie­mi­ło­sier­nie na ze­wnątrz.

Nie­na­tu­ral­ny szyk: Na ze­wnątrz deszcz sie­cze nie­mi­ło­sier­nie; albo: Na ze­wnątrz nie­mi­ło­sier­nie sie­cze deszcz.

 wi­szą­ce na rusz­cie, ocie­ka­ją­ce tłusz­czem pro­się.  

Coś ta­kie­go ra­czej w kuch­ni, niż w głów­nej sali. I na rusz­cie nie po­win­no wi­sieć, tylko leżeć.

Wy­bacz panie

Przed wo­ła­czem – prze­ci­nek: Wy­bacz, panie.

 nie wiem jakie

Nie wiem, jakie.

drże­nia w gło­sie

Drże­nia głosu. I trud­no je ukryć, le­piej opa­no­wać.

 rzekł sta­now­czo nie­zna­jo­my, z na­ci­skiem.

Rzekł nie­zna­jo­my sta­now­czo, z na­ci­skiem. Nie mie­szaj okre­śleń z samą rze­czą.

 Nie­pew­ność za­wi­sła w po­wie­trzu.

Jak ko­li­ber?

 zro­bił krok do tyłu prze­wra­ca­jąc gli­nia­ne garn­ki.

Zro­bił krok do tyłu, prze­wra­ca­jąc gli­nia­ne garn­ki. Jakie garn­ki? Opi­sa­łeś mi salę nie­mal­że zam­ko­wą, a tu nagle garn­ki, i to usta­wio­ne tak, że karcz­marz je prze­wra­ca?

 

Dalej tylko prze­glą­dam, bo to okrop­nie mę­czą­cy tekst. Wątki stale się rwą, nic się tu nie łączy, mam nie­od­par­te wra­że­nie, że oglą­dam "Sny i zmory sier­żan­ta Zdyba", tylko, że wtedy bym się śmia­ła… Ska­czesz po gło­wach, nie mo­żesz się na nic zde­cy­do­wać. Nie wiem, o co cho­dzi.

Nie mówię, że nie mo­żesz na­pi­sać ni­cze­go na­da­ją­ce­go się do czy­ta­nia, bo myślę, że dasz radę – jeśli się po­sta­rasz. Ale, po pierw­sze, mu­sisz wie­dzieć, o czym pi­szesz, a po dru­gie, pa­mię­tać, co na­pi­sa­łeś przed chwi­lą. Moje ostat­nie od­kry­cie – nie mu­sisz stwo­rzyć ca­łe­go tek­stu po kolei, od po­cząt­ku do końca, tak, jak bę­dzie czy­ta­ny. Mo­żesz go robić po ka­wał­ku i ze­szyć jak koł­drę, byle ka­wał­ki pa­so­wa­ły jeden do dru­gie­go i łą­czy­ły się w har­mo­nij­ną ca­łość.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka