- Opowiadanie: Brzoskwinka - "Niebieski płomyk nadziei"

"Niebieski płomyk nadziei"

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

"Niebieski płomyk nadziei"

Te opowiadanie jest trochę nawiązane do Tajemniczego wielbiciela…

 

Minął już rok, a ja nadal miałam przed oczami tamten dzień. Codziennie rano zastanawiałam się, co mną wtedy kierowało. Dlaczego tak się stało? Czemu lekarze wmawiali mi, że chciałam popełnić samobójstwo? Na te pytanie nigdy nie poznałam odpowiedzi.

Zima przyszła i odeszła niespodziewanie. Ostatnie zaspy śniegu roztapiały się z każdą minutą. Sople lodu przeradzały się w krople wody, które kapały coraz szybciej. Stęsknione wiosny dzieci biegały po podwórku, nie zbaczając na duże kałuże. A ja siedziałam przy oknie i patrzyłam. W tych malcach widziałam siebie, kilkanaście lat temu, kiedy nie musiałam podejmować ważnych decyzji. Często wspominam, jak miałam sześć lat i nie wiedziałam, jakiego lizaka sobie kupić. Potrafiłam pół godziny stać przy lodówce, zanim zdecydowałam się, na jakiegoś loda. Potem było coraz trudniej i tak zostało.

Mój dom przepełniony był smutkiem i radością na przemian. W szary i ponury dzień na nic nie miałam ochoty. Mogłam tylko siedzieć z kotką na kolanach i dobrą książką. Bywały dni, kiedy po prostu musiałam gdzieś wyjść i zaszaleć. I tak z dnia na dzień. Żyję w nieświadomości, co będzie jutro.

Nie dostawałam już kwiatów, nie miałam żadnej wiadomości od Marka. Przez pierwsze dni, kiedy wyszłam ze szpitala, śnił mi się po nocach. W koszmarach wręczał mi różę, czarną różę. Łapczywie całował moją szyję, a potem wyciągał nóż i podcinał żyły, po czym zlizywał moją krew. A gdy zbliżał się do mojego gardła, raptownie się budziłam. Koszmary minęły, gdy spotkałam jedyną osobę, której mogłam zaufać. Jeszcze z nikim nie rozmawiało mi się tak dobrze, jak z nim. Umiał słuchać i mówić z sensem. Kiedy widział, że jestem przygnębiona, po prostu się nie odzywał. Nie dopytywał. Był wyrozumiały i pociągający. Gdy pierwszy raz go zobaczyłam i spojrzałam w jego pełne blasku zielone oczy, wiedziałam, że na jednym spotkaniu się nie skończy. Po prawie pół roku, od naszej pierwszej randki, byłam w nim zakochana po uszy. Z wzajemnością.

Artur wyjechał w interesach na trzy dni. Brakowało mi go. Jedyną osobą z moich przyjaciół, która się ode mnie nie odwróciła po tym wypadku, była Linda. Inni wierzyli w bajkę, że chciałam popełnić samobójstwo i zerwali ze mną kontakty. Jak mówi przysłowie: „Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie"…

Wypiłam kawę i postanowiłam się przejść. Czasami zwykły, krótki spacer, gdzieś, gdzie nikt cię nie widzi i nie ogląda się za tobą, nie szepce niemiłych słów, jest po prostu potrzebny. Wstałam gwałtownie z fotela, budząc przy tym Sami. Kotka głośno miauknęła i zaczęła się wyciągać, po czym zwinęła się w kłębek. Uśmiechnęłam się pod nosem, dziękując Bogu, że ją mam.

Wydawało mi się, że minęło dopiero kilka minut, a w rzeczywistości o wiele więcej. Robiło sie zimniej. Schowałam ręce do kieszen, zastanawiając się, dlaczego nie wzięłam rękawiczek. W parku nie było już ani jednej żywej istoty, prócz mnie. Przemierzałam ostatnią alejkę, kiedy zaszłam w mroczny zaułek. Ciemności nie bałam się nigdy, jednak teraz poczułam zimny dreszcz. Nagle przemknęło mi przez myśl pytanie, dlaczego w tym miejscu nie palą się latarnie. Przyśpieszyłam kroku, w obawie, że ktoś się na mnie czai. W pewnym momencie usłyszałam pohukiwanie sowy, na które gwałtownie przystanęłam. Odwróciłam się, lecz nic nie zobaczyłam. Wzięłam głęboki oddech, powtarzając sobie, że to tylko ptak i szłam dalej. Księżyc oświetlał mi drogę, kiedy kątem oka dostrzegłam… Na początku nie umiałam określić, co to było. Mała, niebieska plamka, pomiędzy grubymi konarami drzew. Im bliżej podchodziłam, tym punkcik stawał się większy, a księżyc mocniej go rozjaśniał. Dzielił mnie metr od drzewa i kolejny metr od tego czegoś, gdy przystanęłam. Zimny wiatr rozwiewał moje włosy, a ja wpatrywałam się coś, co tak naprawdę nie było mi obce. Opowieści mamy stanęły mi przed oczami. Zobaczyłam, jak moja rodzicielka siada naprzeciwko mnie, patrzy zagadkowym wzrokiem i zaczyna mówić pewną historię… To było jak kraina, której nie chciało się opuszczać. Karmiła nas szczęściem i miłością i nie było momentu, gdyby nie pojawił się niebieski płomyk nadziei. Kiedy podrosłam, zaczęłam interesować się innymi rzeczami, jednak, nigdy o niej nie zapomniałam.

Patrzyłam na jasne światełko i pragnęłam je dotknąć. Podeszłam bliżej i wyciągnęłam rękę. Zbliżałam się powoli, jakby w obawie, że coś na mnie wystrzeli.

Jednak tak się nie stało. Niebieski ogień był… zimny. W sumie nie wiem, czego się spodziewałam. Lecz to mnie zdziwiło. Duży płomień lekko muskał moje palce. Nie mogłam się temu nadziwić. Zawsze inaczej wyobrażałam sobie tę niebieską pochodnię. Uśmiechnęłam się do siebie, przypominając, że dzisiaj miał wrócić Artur. Zrobiłam krok w tył i zaczepiłam nogą o gałąź, której wcześniej nie widziałam. Upadłam do tyłu. Nikły ból przeszedł moje ciało. Poczułam się dziwnie zmęczona, nie chciało mi się wstawać. Niemniej jednak nie mogłam leżeć tak w nieskończoność. Z trudem się podniosłam, a wtedy poczułam potworny ból w kostce. Zachwiałam się i znowu się przewróciłam. Cholera – zaklęłam pod nosem. – Musiałam skręcić sobie kostkę… ponowiłam próbę wstania, lecz na nic. Bolało jeszcze bardziej.

Zastanawiałam się, która może być godzina. I czy Artur już wrócił. Że też musiałam zostawić komórkę w domu! – krzyczałam w duchu i walnęłam pięścią w ziemię. Nie odczułam nic, poza złością i strachem. Dopiero w tamtym momencie dotarło do mnie, że pochodnia gdzieś zniknęła. Rozglądałam się na wszystkie strony, jednak nigdzie jej nie zauważyłam. Powstrzymując szloch, zorientowałam się, jakim oparciem był dla mnie niebieski płomień wśród ciemnego lasu.

Minęło kilka minut, kiedy usłyszałam kroki. Moje serce zaczęło bić mocniej, oddech stał się cięższy. Nie wiedziałam, co robić. W gruncie rzeczy byłam przygotowana na wszystko. Przez ten czas, wyobrażałam sobie różne scenariusze mojego losu, pośród tych drzew. Żaden chyba nie kończył się happy endem. Zbliżająca się osoba była coraz bliżej mnie. Zamknęłam oczy, a za plecami poczułam chłód. Wiatr przywiał dziwnie znajomy zapach. Ten zapach… Wtedy wszystko zaczęło mi się przypominać.

 

Marek był miły, zabawny, a przede wszystkim przystojny. Przez wszystkie lata w szkole dziewczyny wręcz wisiały na nim. Jednak on ich nie zauważał. Byliśmy dobrymi przyjaciółmi, lecz po jakimś czasie zauważyłam, że to mu nie wystarcza. Ja nic do niego nie czułam i w ostatniej klasie liceum, kiedy próbował się do mnie dobrać wygarnęłam mu wszystko. Tak rozpadła się nasza przyjaźń. Nie widzieliśmy się przez ponad dziesięć lat, kiedy pewnego, poniedziałkowego ranka dostałam kwiaty. Potem były także liściki i czekoladki. Godzinami zastanawiałam się, od kogo one są. Jakiś czas później spotkałam Marka. Od liceum bardzo wyprzystojniał i zmężniał. Gdyby nie jego oczy, nigdy bym go nie poznała. Piękne, duże, brązowe oczy były jego atutem.

Poszliśmy na kawę. Nikt z nas nie wspominał tamtego dnia. Rozmawialiśmy o naszym życiu, książkach, a nawet o telewizji. Gdy oznajmiłam, że muszę wracać, w jego oczach zobaczyłam smutek. Niewiele myśląc, zaproponowałam kolejne spotkanie. Od razu stał się pogodniejszy.

Po miesiącu nadal dostawałam kwiaty i listy, a Marek zapytał, czy chcę z nim być. Zmieszałam się, odpowiadając, że muszę to przemyśleć. Lubiłam z nim przebywać, jednak w głębi duszy nic do niego nie czułam. Po tygodniu, w którym Tajemniczy Wielbiciel nie przysłał kwiatów, dostałam list. Był w różowej kopercie z różą po środku. Strasznie się cieszyłam, że będę mogła poznać swojego Tajemniczego Wielbiciela, jak również bardzo się bałam.

 

Trzy dni później jechałam za wskazówkami, które zostawił. Dojechałam do starego, drewnianego domku, za którym był las. Okolica była przepiękna. Zaparkowałam samochód na poboczu, dwieście metrów od domu i czekałam. Na co? Sama nie wiem. Po piętnastu minutach, w ciągu których nikt nie nadjechał, wyszłam z auta. Słońce zaczęło już zachodzić, wiatr wiał coraz ciszej. Przekonana, że w domu nikogo nie ma, poszłam w jego kierunku. Czego tam szukałam? Do dziś nie wiem. Brama, przez którą musiałam przejść, była porośnięta mchem. Zimny dreszcz przeszedł moje ciało. Otworzyłam furtkę, która zaskrzypiała. Powoli podeszłam do okna, z lewej strony domu. Chciałam najpierw się upewnić, czy coś tam jest. Przez szybę zobaczyłam duży stół, na którym leżała czarna róża. A obok nóż. Serce prawie podeszło mi do gardła, kiedy poczułam silne uderzenie w tył głowy. Życie mignęło mi przed oczami, po czym upadłam. Zdążyłam zobaczyć, jak wyciąga nóż i szepnęłam:

– Marek, nie…

A potem ciemność. Obudziłam się w szpitalu kilka dni później. Lekarze wmawiali mi, że chciałam popełnić samobójstwo. Nic nie pamiętałam, jednak wiedziałam, że to nie prawda. Gdy wróciłam ze szpitala, na schodach pod domem leżała kartka. „To jeszcze nie koniec. Wrócę po Ciebie…"

 

Jeden z moich koszmarów powrócił. Przełknęłam głośno ślinę. Patrzyłam przed siebie, bojąc się odwrócić. Wrona przeleciała nad nami głośno kracząc. Prawie podskoczyłam, gdy ją usłyszałam. Tuż przy swoim policzku poczułam czyjś oddech.

– Julio… – usłyszałam. Siedziałam w miejscu prawie się nie poruszając. Ze skręconą kostką nie mogłam biegać.

– Ukrywałaś się przede mną?

– Nie – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Bałam się, jednak nie zjadłam zdrowego rozumu.

– Boisz się?

– A powinnam? – w odpowiedzi usłyszałam szyderczy śmiech.

– Ach, Julio… – kosmyki moich włosów owinął sobie wokół palca. – Nadal mnie pociągasz.

Milczałam.

– Minął już rok i nic się nie zmieniło.

Nadal się nie odzywałam.

– Obiecałem, że po ciebie wrócę.

– Nigdy cię nie pokocham – odezwałam się po chwili.

– Jeszcze się zdziwisz. – nie widziałam jego wyrazu twarzy, ale mogłabym przysiąc, że pojawił się na niej jego zniewalający uśmiech. – Zrobiłem to raz, zrobię i drugi.

Usłyszałam, jak wyjmuje coś z kieszeni. Zapalniczka. Machał nią przy moich oczach. Odwróciłam głowę.

– Zostaw mnie – syknęłam.

Jednak on nie słuchał. Schował zapaliczkę i wyjął coś innego. W pierwszy momencie nie wiedziałam, co trzyma, jednak, gdy chwycił moje nadgarstki zrozumiałam. Scyzoryk. Przejechał nim po skórze. Zaczęło mnie piec.

– Marek… Proszę…

Czułam, jak krople krwi spływają po mojej dłoni. Nie płakałam. Przez te wszystkie lata stałam się odporna na wszelki ból.

– Zawsze się zastanawiałem… – odezwał się trochę łagodniej. – Co takiego robiłem, że nigdy nie mogłem cię mieć.

Czy muszę dalej tak bezczynnie siedzieć? – pytałam siebie w duchu. I wtedy wpadłam na pomysł.

– Kocham cię już od podstawówki.

Słuchałam dalej.

– Przy tobie, inne dziewczyny wyglądają, jak twoje służące.

Usiadł naprzeciwko mnie, nie puszczając mojego nadgarstka.

– Moje życie bez ciebie jest puste…

– Dlaczego to robisz? – zapytałam, gdy przerwał na chwilę. Chyba się zmieszał, bo rozluźnił ucisk. Wykorzystałam tę okazję. Szybko uwolniłam swoja rękę i zwinnym ruchem zabrałam Markowi scyzoryk. Zanim zorientował się, o co chodzi, byłam już na nogach. Nie wiem, jak udało mi się wtedy podnieść. Stałam, lekko się chwiejąc. Kostka strasznie mnie bolała, jednak starałam się nie zwracać na nią większej uwagi. Chciałam stąd uciec. Moje myśli pełne były zdarzeń z przed roku. W pewnej chwili usłyszałam jakieś szepty:

– Zabij go…

– Zabij… Przestanie cię nękać…

– Podetnij mu gardło…

– To tylko scyzoryk… A tyle może zdziałać…

– Uwolnisz się…

– Zabij go….

– Zabij…

– Przestańcie! – wrzasnęłam, upadając na kolana. Nożyk wypadł mi z ręki. Schowałam twarz w dłoniach, mocno wbijając paznokcie. Pochyliłam się do przodu, nie przestając krzyczeć. Co krzyczałam?

 

Podniosłam głowę, lecz zobaczyłam tylko ciemność. Głosy dochodziły do mnie z każdej strony. Nie wiedziałam, gdzie zwrócić oczy. I tak wszędzie była czerń. W pewnym momencie poczułam silne uderzenie w klatkę piersiową. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. I znów cios, tym razem w plecy. Wrzasnęłam i upadłam na bok. Moja stopa przyjęła dziwną pozycję, a kostka bolała niemiłosiernie. Zwinęłam się w kłębek. Nie pamiętam, ile czasu tak leżałam. Gdy przypomniało mi się, że gdzieś upuściłam nożyk, wyciągnęłam rękę, nie spodziewając się kolejnego ciosu. Tym razem uderzenie wycelowane było w głowę, ciężkim przedmiotem. Zanim ogarnęła mnie pustka, zdążyłam dostrzec niebieskie światełko, dochodzące z daleka.

 

Gdy się obudziłam, nic nie pamiętałam. Nie wiedziałam, gdzie jestem, kto nade mną stoi, ani tego, jaki dzisiaj dzień.

– Dzień dobry, kotku – powitał mnie piękny głos.

– Gdzie ja jestem?

– W domu.

– Artur… – szepnęłam, gdy mój mózg się do końca obudził. – Długo spałam?

– Nie wiem – na jego twarzy pojawił się uśmiech. – Wróciłem dwie godziny temu, ale nie chciałem cię budzić.

Nic nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że musiało coś się stać, lecz co, nie miałam pojęcia. Artur delikatne pogłaskał mnie po policzku.

– Mmm… Muszę do toalety– wybełkotałam, trzęsąc się z zimna.

– W takim razie idź, a ja zrobię kawę – powiedział i czule mnie pocałował. Już zapomniałam, jak on świetnie całuje.

Idąc korytarzem, natknęłam się na dzisiejszą gazetę. Nagłówek przyciągnął moją uwagę.

 

„ Morderstwo w lesie!"

 

Pochodnia. Niebieskiego światełko. Marek. Drzewa. Las. Kostka. Scyzoryk. Ciosy. Ogromny ból… Wszystko to przypomniało mi się w jednej chwili. Szybko schowałam gazetę pod koszulę i udałam się do łazienki. Usiadłam na wannie i zaczęłam czytać.

 

„Minionej nocy doszło do tragicznego wypadku w pobliskim lesie. Jeden z przechodniów, idąc z psem, zauważył jakiś przedmiot, który wystawał z krzaków. Zaciekawiony podszedł bliżej. Okazało się, że było ta ludzka stopa! Przerażonemu mężczyźnie udało się zachować zimną krew i od razu powiadomił, kogo trzeba. Po kilku godzinach policja odnalazła inne człony ludzkich zwłok. Z wstępnych ustaleń wynika, że była to kobieta, jednak nic nie jest pewne. Ciało było poćwiartowane i porozrzucane po całym lesie. Nasza ekipa nadal poszukuje głowy ofiary. O takiej tragedii mowa była tylko w telewizji, czy książkach, jednak teraz dzieje się to naprawdę! Teraz nasuwają się pytania: Jaki był motyw? Dlaczego tak się stało? Czym sobie na to zasłużył?"

 

Przerwałam na chwilę. To morderstwo miało związek z tym, co się stało… Jednak nie byłam do końca świadoma, co i kiedy się wydarzyło. Czytałam dalej.

 

„Jednak to nie jest jedyna osoba, która poniosła śmierć wczorajszej nocy. Ok. czwartej na ranem znaleziono zwłoki młodego mężczyzny, pływające w pobliskiej rzece. Miał kilka małych ran kutych w okolicy brzucha i jedną rozległą, która doprowadziła do śmierci. Znaleźliśmy też scyzoryk, niedaleko mostu. Mężczyzna miał przy sobie dokumenty, dzięki którym dowiedzieliśmy się, że był nim Marek Leszczyński, dwudziestopięciolatek. Miał przy sobie list, z którego odczytano tylko „Kocham Cię Julio.""

 

Nie mogłam dalej czytać. Gazeta wypadła z moich rąk, które zaczęły drżeć. Wtedy umarłam… Marek… Popełnił samobójstwie, ale najpierw mnie zabił… Lecz to nie wszystko. Było coś, o czym nikt nie wiedział, a ja nie mogłam wydobyć tego z pamięci. Jednak ta pochodnia… W opowieściach mamy była tam, gdzie jej potrzebowano, przynosiła pokój, szczęście, przywracała dawną harmonię. Tamtej nocy też tam była, w tym lesie…

Jakiś czas siedziałam bez ruchu, wpatrując się w coś, czego nie było. Jakiś czas siedziałam bez ruchu, wpatrując się w coś, czego nie było. W pewnej chwili nasunęło mi się pytanie. Skoro wczoraj umarłam, dlaczego dalej tu jestem? Wstałam i chwiejnym krokiem podeszłam do lustra. Serce zabiło mi mocniej. Odetchnęłam głęboko i spojrzałam w swoje odbicie, tylko że… To nie byłam już ja. Z niebieskookiej kobiety, o długich czarnych włosach i kilku piegach na twarzy, zmieniłam się w wysoką blondynkę, która miała duże, zielone oczy i nieskazitelnie gładką cerę. Moje ciało umarło, lecz dusza pozostała…

Nagle rozległo się pukanie do drzwi, na które podniosła się jak oparzona.

– Julio, jesteś tam? – usłyszałam głos Artura, a zaraz po tym chrzęst rozbijającego się szkła…

 

Koniec

Komentarze

Zacznijmy od błędów, jak zwykle. "nie zbaczając" - w tym kontekscie: "nie bacząc".
" Inni wierzyli w bajkę, że chciałam popełnić samobójstwo i zerwała ze mną kontakty." - "zerwali".
"Zrobiło się coraz zimniej" - "robiło się coraz zimniej" lub "zrobiło się zimniej".    
" Schowałam ręce do kieszeni i zastanawiałam się, dlaczego nie wzięłam rękawiczek" - dziwnie brzmi, najpierw tryb dokonany, potem niedokonany. Moja propozycja: "Chowając ręce do kieszeni, zastanawiałam się..." lub "schowałam ręce do kieszeni, zastanawiając się..."  
"Przemierzałam ostatnią alejkę, kiedy zeszłam w mroczny zaułek" - może literówka, a może niewiedza. Czyżby zaułek znajdował się niżej niż alejka? W każdym razie, powinno być "zaszłam". 
"huk sowy" - to mnie rozwaliło :D. Oddzielmy od siebie dwa czasowniki "huknąć" i "huczeć". Zamień "huk" na "pohukiwanie", bo na razie wygląda, jakby soba wybuchła.  
"Im podchodziłam bliżej, tym punkcik stawał się większy" - tak dla ścisłości, lepiej brzmiałoby "im bliżej podchodziłam"
" Zimny wiatr kołysał moje włosy, a ja wpatrywałam się. W coś, co tak naprawdę nie było mi obce." - kropka niepotrzebna. A wiatr mogł rozwiewać włosy, a nie kołysać nimi, jak łódką. 
"To była jak kraina, której nie chciało się opuszczać." - "to było".
" Karmiła nad szczęściem i miłością i nie było momentu, gdyby nie pojawił się niebieski płomyk nadziei." - nie rozumiem kompletnie tego zdania :/.
"Zawsze inaczej to sobie wyobrażałam" - zaraz, zaraz, ona wyobrażała sobie wcześniej taką właśnie sytuację? Hmm.
"nikły ból" - nie sądzisz, że trochę dziwnie to brzmi? lepiej "lekki ból". "nikły" nie jest raczej przymiotnikiem używanym w stosunku do bólu. 
"po środku" - "pośrodku"  
"Trzy dni później, z sercem bijącym jak bomba, jechałam za wskazówkami, które zostawił" - od kiedy to bomba bije?
"Zimny dreszcz przeszedł moje ciało" - lepiej "przeszył"
"przysiądź" - jeśli dobrze rozumiem sens zdania, to chyba "przysiąc". Bo to od przysięgi, nie?
Oprócz tego sporo nadmiarowycvh przecinków, często pojawia się czasowenik "być", a od środka opowiadania zaczyna być zbyt dużo powtórzeń.
Nie rozumiem też zakończenia. Jakie szkło się stłukło? Czemu bohaterka najpierw jest Julią, a potem Sylwią? Czyżby zmieniła nazwisko? Zbyt duzo niejasności, jak na opowiadanie. Może w powieści dałoby się to przełknąć, ale w takim krótkim tekście... hmm. Pochodnia jest niewątpliwie elementem fantastycznym, ale jest niewyjaśniona, przez co mało jest fantastyki w fantastyce. Nie mogę wystawiać ocen, ale dałbym 4, bo czytało się całkiem ciekawie, chociaż nie odczułem specjalnie dramatyzmu całej sytuacji.
Pozdrawiam    

TO!!!!
To opowiadanie!!!!
TE opowiadania
TO opowiadanie. Jedno. Liczba pojedyncza. Rodzaj NIJAKI.

Cóż, błędy wymienił Lord Kovir, więc ja w tej kwestii nic od siebie nie dodaję. Co do niebieskiego płomyka, to mogę się tylko domyslać, że w chwili śmierci przeniósł duszę bohaterki do innego ciała. Zakończenie z tym szkłem też jest dla mnie niezbyt jasne... A teraz trochę pochwał. Czytałem kilka twoich tekstów i w porównaniu z poprzednimi, ten prezentuje się bardzo dobrze. Błędy są, to fakt, ale oprócz kilku, reszta nawet nie razi w czasie czytania. Napisane ciekawie, nie nudno, przebrnięcie przez opko było nawet przyjemne i spędzony przy nim czas na pewno za stracony nie uważam. Widać, że im więcej piszesz, tym jest lepiej. Tak więc pracuj nad stylem i błędami, a myślę, że będzie coraz lepiej. 

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

pracuj nad błędami... Fajnie brzmi to zdanie :P Nad unikaniem ich, w sensie ;P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka