
hasło: małomówny taboret
hasło: małomówny taboret
Taboret nigdy za wiele nie mówił. Toteż gdy pewnego dnia oznajmił, że musi odwiedzić miejsce z jego przeszłości, wiedzieliśmy, że to coś naprawdę bardzo ważnego. A gdy cichym głosem dodał, że chciałby tam mieć przy sobie najbliższych przyjaciół, a ty, Irek, jesteś jednym z nich, poczułem, jak wzruszenie ściska moje gardło. Tak bardzo, że ledwie zdołałem wykrztusić, że oczywiście, pójdę z nim.
Wszędzie, nawet na samo dno piekła. Tego już mu nie powiedziałem, nie sądziłem, by odwzajemniał moje uczucia.
Podobnie jak nie przypuszczałem, że wolałbym do tego piekła.
#
Mary po raz pierwszy zaczęła żałować wybrania się z Taboretem w momencie, gdy autobus linii, o której istnieniu wcześniej nie miała pojęcia, przebył najdłuższy przejazd kolejowy, jaki kiedykolwiek widziała. Sześć par torów, sześć momentów, gdy umierała, widząc zapomniany przez dróżnika rozpędzony pociąg. Gdyby tylko ktokolwiek ją uprzedził, że będą przejeżdżać przez coś takiego, znalazłaby pierwszą lepszą wymówkę. Ale, mimo że z Irkiem i Glutkiem się przyjaźnili, żaden z nich nie miał pojęcia o jej lękach. Autobus tuż po minięciu rogatki złośliwie skręcił w prawo tak, że gdyby chciała, to mogłaby dokładnie ten przejazd jeszcze raz obejrzeć.
Nie chciała, zdecydowanie. Wbiła wzrok w listę przystanków i, widząc, że najbliższy nosi nazwę „Areszt Śledczy” a Taboret wstał z miejsca i leniwie ruszył w stronę drzwi, zaczęła zastanawiać się, co właściwie o nim wie, poza tym, że był typem mrocznego przystojniaka, którego tajemnicę chcą zgłębić wszystkie dziewczyny. Zerknęła na Irka, dodając w myślach, że nie tylko dziewczyny. Cóż, o Taborecie wiedziała zaskakująco niewiele, ba, nawet nie potrafiła powiedzieć, czemu mówili na niego „Taboret”. Choć, jak uznała, i tak była w lepszej sytuacji, niż nieco młodsza od nich blondynka, jego przyjaciółka z jakiegoś internetowego portalu. Ta właśnie znalazła się z trójką zupełnie obcych i jednym internetowym kumplem w dziwnym autobusie podskakującym właśnie na krzywej trylince. I sprawiała wrażenie mocno przestraszonej.
Mary wzruszyła ramionami, jej umierania na torach nikt nawet nie zauważył, więc i ona nie czuła potrzeby solidaryzowania się z blondi. Zresztą, to Warszawa, środek wiosny, drzewa po obu stronach ulicy cieszyły wzrok soczystą zielenią, słońce świeciło wysoko na bezchmurnym niebie, czego tu się bać?
Przejazdów.
Torów.
I pociągów.
#
Wysiedliśmy na następnym przystanku za aresztem. Szumna nazwa „Osiedle Dudziarska” zdecydowanie była na wyrost. Trzy smutne bloki z odłażącą płatami elewacją, koślawymi symbolami Legii i dyktami zamiast połowy okien stały pośrodku niczego. Za nimi lipy i topole częściowo zasłaniały nasyp kolejowy. Między nimi mignął elektryczny, w stronę Sulejówka.
– I? Po co tu przyjechaliśmy? – Sakramentalne pytanie padło z ozdobionych rzadkim wąsem ust Glutka, gdy tylko autobus zatrzasnął z obrzydzeniem drzwi, zawrócił i odjechał.
– Mieszkałem tu kiedyś – odparł cicho Taboret. – Chciałbym, żebyście mi pomogli.
Niestety, nie powiedział w czym. Przeszedł po wyleniałym trawniku i stanął przed skrajnym budynkiem. Zadarł głowę do góry, przypatrywał się uważnie oknom na drugim piętrze. A potem stało się coś niezrozumiałego. Taboret dotknął umęczonej elewacji i, jakby wbrew własnej woli, zaczął wchodzić na górę po pionowej ścianie. Wspinał się lekko, z łatwością jak jakiś spiderman. Z początku wydało mi się to osobliwe, a po chwili w upiorny sposób nienaturalne. Wspaniałe. Zniknął za dyktą, na której ktoś czarnym mazakiem nakreślił średnik, myślnik, zamykający nawias.
;-)
Przez moment myślałem, że wiosenne słońce za mocno przygrzało i mam jakieś zwidy. Ale Mary i Glutek gapili się z głupimi minami w to samo okno, Taboreta nie było, a blondynka wyszeptała zbielałymi wargami:
– O ja pierdolę… – i zawróciła na przystanek. Gdy ją uświadomiłem, że następny autobus pojawi się tu po południu w poniedziałek, powiedziała, że w takim razie wraca pieszo i szybkim krokiem odeszła w stronę, z której przyjechaliśmy.
Glutek tymczasem podszedł pod blok, spróbował powtórzyć sztuczkę, ale mu nie wyszło. Krzyknął tylko:
– Taboret? Wszystko w porządku?
Czekaliśmy dłuższą chwilę, ale odpowiedzi nie było.
– Wejdźmy do środka, zapukamy, a w razie potrzeby wyważymy drzwi – powiedziałem, obliczając w głowie, które to mieszkanie.
#
Mary odruchowo się cofnęła. Z klatki schodowej bił odór zgnilizny i czegoś dziwnego, czego nie potrafiła nazwać. Jakkolwiek absurdalnie to nie brzmiało, uznała, że sposób Taboreta na wejście do mieszkania był zdecydowanie lepszy. Omijał ten fetor i wątpliwej jakości artyzm, wyryty i wymalowany na obrzyganych ścianach czy schodach ograniczonych przerdzewiałymi poręczami. Ktoś kogoś kochał, ktoś inny był frajerem, a większość jebała policję. Na drugie piętro weszli w milczeniu, próbując minimalizować powierzchnię styku z tą ruderą, aż stanęli przed mieszkaniem. Irek zapukał natarczywie w obskurne, otwierane na zewnątrz drzwi. Ze środka odpowiedział im głos, jakby zniekształcony, przytłumiony, inny niż ten, do którego przywykli. Powtórzył dwa razy: „Zabierzcie mnie stąd!”, zaskrzypiał i zamilkł. Irek szarpnął za klamkę, która bez trudu ustąpiła, jednak to była ostatnia rzecz, która łatwo poszła. Za drzwiami framugę wypełniały białe betonowe bloczki połączone zaprawą murarską.
– Tędy nie wejdziemy. – Glutek zauważył oczywistość. – Chyba że znajdziemy gdzieś łom.
Z braku lepszych pomysłów podeszli do sąsiedniego mieszkania. Tu drzwi otwierały się do wewnątrz i nie skrywały podobnych niespodzianek. Niemal się rozpadły po silnym pchnięciu.
Mary pierwsza weszła do środka. Przez rozbite okna wpadało jaskrawe, słoneczne światło i ginęło gdzieś w zasłonie z kurzu i pajęczyn. Podłoga, chyba linoleum, przykryta dywanem najprzeróżniejszych śmieci, dosłownie się lepiła. Z sufitu zwisał żyrandol z pęku choinkowych lampek, przywiązanych pod niegdyś beżowym kloszem. Mary z obrzydzeniem dała krok w tył, wpadając na Glutka. Jedynie Irek, najwyraźniej przejęty misją, odgarnął stopą trzy ślepe maskotki, zerwał najbliższe pajęczyny, potrącił stojący na zdefasonowanym regale nagrobny znicz i zaczął przewracać szuflady w poszukiwaniu stosownego narzędzia.
– Po co on tam w ogóle właził?! – Mary w końcu wybuchnęła. – I czy nie może wyjść tą drogą, którą wszedł?
Glutek schylił się po zżółkłe i pobrudzone popiołem wydanie „Super Ekspresu”. Bez słowa pokazał je koleżance.
– Irek! – Głos Mary zatańczył na wysokich rejestrach. Taboret za sąsiednią ścianą aż się skrzywił, Irek był tego pewien. – Spadamy stąd!
– Czemu?
Drżącym palcem wskazała gazetę. Pół szpalty zajmowało zdjęcie uśmiechniętego Taboreta. Z całą pewnością to był on, choć żadne z nich nie pamiętało, by się kiedyś tak szczerze i beztrosko uśmiechał. Jednak to nie uśmiech był problemem.
Krótki artykuł pod zdjęciem informował, że ciało Tadeusza B. znaleziono pod nasypem kolejowym, osiemnastego maja, nieopodal osiedla. Przyczyną śmierci było kilkanaście ciosów w głowę, tępym narzędziem. Drugie, mniejsze i nieco niewyraźne zdjęcie przedstawiało zakrwawiony, drewniany stołek oświetlony błyskami fleszów.
Też się uśmiechał.
#
Patrzyłem na tę gazetę sprzed dwudziestu lat, na to zdjęcie i zastanawiałem się, kim był facet, którego kochałem. I czy naprawdę umarł wkrótce po tym, jak się urodziłem. I kto do nas mówił przez zamurowane drzwi. Mary i Glutek mieli rację, powinniśmy stąd spadać. Wrócić samochodem, z drabiną albo z przecinakiem i porządnym młotem. Choć tak naprawdę bałem się, co mógłbym zobaczyć w tym mieszkaniu. A z drugiej strony wciąż słyszałem jego słowa, zniekształcone, zabetonowane. Zabierzcie mnie stąd. Czy naprawdę mogę go tak po prostu zostawić? Gdy potrzebuje pomocy?
Zeszliśmy na dół, żadne nie bardzo wiedziało co powiedzieć. Czekał nas ładny kawałek drogi. Zaproponowałem skrót, przez bocznicę kolejową, żeby nie nadkładać kilometrów, ale Mary stanowczo i nieco nazbyt ekspresywnie odmówiła.
I wtedy ją zobaczyliśmy.
#
Biegła zataczając się, a burza złocistych loków tańczyła wokół jej wykrzywionej nienaturalnym uśmiechem twarzy. Krzyczała i płakała, jednocześnie się śmiejąc. Ręce i nogi drgały chaotycznie, niezależnie od siebie, jakby każda z kończyn żyła własnym życiem.
Trójka przyjaciół popatrzyła po sobie z konsternacją.
– Dlaczego wróciłaś? – zapytał ostrożnie Glutek. Blondi wytrzeszczyła oczy i spróbowała coś powiedzieć, jednak język też pląsał we własnym rytmie. Mary tylko ścisnęła spazmatycznie ramię Irka.
Dziewczyna ruszała się jeszcze przez chwilę, zupełnie jak marionetka na sznurkach znudzonego lalkarza, po czym opadła nagle na kolana, a włosy zasłoniły jej twarz.
– Stąd nie ma wyjścia – wycharczała. – On nas nie wypuści, dopóki mu nie pomożemy.
– Jak mamy mu pomóc? – spytał Irek. – Drzwi są zabetonowane, pójdziemy kupić narzędzia, drabinę, cokolwiek.
Blondi znów zaczęła się śmiać, płakać i pląsać. Pobiegła za bloki, kiwając ręką. Przeszli za nią przez plac zabaw, straszący wyrwanymi huśtawkami i porzuconym rowerkiem, zaskakująco nowym, jakby jakieś dziecko zostawiło go tylko na chwilę i pobiegło się pobawić z kimś ciekawszym. Na końcu placu, tuż przy śmietniku, leżał duży, solidny młot.
Jakby na nich tam czekał.
#
Wziąłem ten młot i wróciliśmy pod mieszkanie. We dwójkę, ja z Glutkiem. Mary i Blondi zostały na dole. Wykonałem solidny zamach i pierwsza cegła rozpadła się w pył. Potem druga, trzecia… waliłem jak opętany, dopiero głos Glutka, cichy, przerażony, przywrócił mnie do rzeczywistości. Spojrzałem na swe dzieło.
W pyle, odłamkach, śmieciach i cholera wie, czym jeszcze, stał taboret. Nie nasz przyjaciel ze studiów, tylko ten ze zdjęcia w gazecie. Drewniany.
– Dziękuję – powiedział tylko.
Glutek wrzasnął jak opętany i uciekł.
A ja pochwyciłem taboret w ręce i uniosłem wysoko, niczym trofeum, szepcząc przy tym najczulsze słowa. Jak zwykle, był powściągliwy, ale jego Irek, wkrótce będziemy jednością, wystarczyło za wszystkie słowa świata. Pobiegliśmy razem w dół, a potem na przełaj przez trawę i tory, lawirując między stojącymi na bocznicy wagonami. Ktoś za nami krzyczał, ktoś wołał, ktoś robił zdjęcia, ale nic mnie to nie obchodziło.
Ja miałem jego.
On miał mnie.
#
Trzask, zamazany ekran, ostrość skupia się najpierw na lokomotywie, w tle słychać:
– Ty, patrz, jakiś świr, biegnie przez tory i przytula taboret.
– Haha, faktycznie, nagrywaj. Wrzucimy na jutuba, będzie hit. Koleś zostanie „Taboretem” do końca internetu.
Ręka drżała, niewyraźna postać tańczyła na granicy życia i śmierci. W kadrze pojawiła się druga lokomotywa. Rozpędzona.
– Ej czy on to widzi?! Krzyknij mu coś! EJ TY!
Mary zamknęła oczy.
Filmik kończył się przeciągłym gwizdem pociągu.
Nastrojowe. Obyczajowych horrorów w zasadzie bez groteski, skupionych na postaciach i ich relacjach, nie było w tym konkursie wiele, a twój się wśród nich wyróżnia czymś, co jest zwykle u ciebie – zrozumieniem i psychologiczną prawdziwością bohaterów. Umiałaś napisać poniekąd opowiadanie o człowieku, który był stołkiem, nie uciekając się ani do groteskowości, ani do dalekiego dystansu narracji od bohaterów. Do tego zaskakujący, dobrze pomyślany twist. Dobry tekst, wyciszony i pomysłowy, mam nadzieję, że nie zginie w nawale konkursowych propozycji.
ninedin.home.blog
Dziękuję, Ninedin :) Czy nie zginie w konkursie to się zacznę martwić, jak Jury wyda decyzję, czy mnie nie zdyskwalifikować za sekundę po czasie ;)
To zależy z której strony tych zer w liczniku skończyłaś. Ktoś pisał o milisekundach, więc według mnie to musiała być ta milisekunda przed północą ;) nie zapominajmy, że od kliknięcia do zapisu na portalu też mija kilka milisekund.
A jeśli chodzi o opowiadanie. Bardzo mnie urzekło. Nie wiedziałem, że lubię czytać takie historie a ta sobie tak płynęła, że nie zauważyłem kiedy zacząłem czytać komentarz Ninedin… nie, no jasne że zauważyłem.
Jedynie zdanie “Jak zwykle, był powściągliwy, ale jego Irek, wkrótce będziemy jednością, wystarczyło za wszystkie słowa świata.” musiałem przeczytać dwa razy, bo kursywa “mi się nie dowidziała”.
Spodobało – pozdrawiam
Jest piękny klimat, intrygująca historia, która jest domknięta w tekście, ale nie czułam się porwana przez narrację. Nie mogłam wejść w to opowiadanie, chociaż bardzo podoba mi się sposób ugryzienia hasła konkursowego. Zdania trochę za długie? Brakuje im dynamizmu, chociaż na moment? Może jednak ten klimat zbyt gęsty? Naprawdę trudno mi powiedzieć, bo fabularnie wszystko się układa, jest spójnie.
Bello, są Twoje znaki rozpoznawcze w tekście, ale czytałam o wiele lepsze Twojego autorstwa. A może po prostu zabrakło mi SF w tym wszystkim? ;)
@Peter Barton – cieszę się, że spodobało :) Gdy klikałam ‘gotowe’ była 23:59, ale gdy strona się odświeżyła – już 00:00. Ale kiedyś musiało się nie udać ;)
@Deirdriu – szkoda, że tym razem ‘nie’, ale za to spore SF się pisze :)
Mam trochę, jak Deirdriu, świetnie napisane, czyta się płynnie, jest fajny pomysł, klimacik, całość trzyma się kupy, a jednak czegoś brakuje. Nie wiem, może to po prostu kwestia taboretu. Niby można straszyć wszystkim, więc czemu nie taboretem, ale jakoś nie potrafię tego wziąć na poważnie ;)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Mary z obrzydzeniem dała krok w tył
Jakoś nie pasuje mi wyrażenie “dać krok”, może lepiej “zrobiła krok”?
Myślę, że określenie, którego użyła ninedin, “obyczajowy horror”, jest bardzo trafne. Jest niepokojąco, ale też lekko, postacie są na tyle wyraziście zarysowane, nawet drobną wzmianką (rzadki wąs Glutka z jakiegoś powodu zapadł mi szczególnie w pamięć :D). Czyta się bardzo płynnie i przyjemnie. Jedyne co mnie jakoś nie przekonało to dwie narracje, jedna pierwszo, druga trzecioosobowa; jakoś nie przepadam za tym zabiegiem, szczególnie w krótkich tekstach. Ale to już bardzo subiektywne.
Bardzo udanie absurdalne. Niby zwykły taboret… ale… Jak to u Ciebie, świetny warsztat bardzo dobrze się czytało, wyszło trochę strasznie, trochę emocjonalnie, mocno weirdowo. Niezły pomysł, fajny klimat i bardzo dobrze nakreślone postacie.
Ode mnie oczywiście kolejny biblioteczny kliczek :)
Ładnie wywiązałaś się z powziętego hasła, jak na odpowiedzialną pisarkę przystało! Wprawdzie wykorzystałaś dobrze znane motywy (tak mi się wydaje) ale ułożyłaś ciekawą historię. Napięcie udało Ci się osiągnąć nie na poziomie zaskoczenie, ale zręcznego i pomysłowego opisu. Wykonanie ładne, a opowiadanie klimatyczne. Lubię twoje kreacje bohaterów, bo zawsze budzą moje emocje i poruszają jakąś nutę :-)
bello, bardzo podobało się mi. :)
Zrobić z człowieka taboret to jest sztuka. Początek mnie nieco rozbawił. Sposób, w jaki opisujesz wydarzenia, prowadzenie narracji tak Ci leciutko poszło, ale nie prosto. Miewasz tu takie słowne “strzały”, dzięki którym opowiadanie i postaci nabierają charakteru.
Obrazowo opisujesz sytuacje, wszystko ma sens, historia układa się w płynną całość. Nawet nie zauważyłam, kiedy przestałam się śmiać, a zaczęłam bać.
Bardzo fajne. Bardzo podobało się.
Polecam w bibliotecznym wątku. :)
Taboret to ludzki pan.
Płynnie i z rozpoznawalnym mrugnięciem homoromantycznym wątkiem, który zawiesiłaś jako strzelbę, by z niej wypalić w finale. Opisy robio robotę, przeskoki między postaciami wydają się naturalne. Czwórka przyjaciół, niczym nóżki taboretu, podtrzymuje stabilnie całą fabułę. Bardzo zacny przeskok z obyczajowego klimatu w rejony dziwne, niepokojące, odjeżdżające w pewnym momencie w kierunku horroru. Zacny epilog, choć i koniec pięknej, nastoletniej miłości.
Ależ ty masz łatwość pisania!
I jak mi się to spodobało! Dziwne, odrobinę niepokojące, oryginalna zabawa z konwencją survival / urban horror – mniam, połknąłem przynętę.
P.S> Ja tu się tak wpiernikolę z edytką teraz, żeby formalne wymogi spełnić:
Proszę Państwa, proszę również zwrócić uwagę, że konstrukcja tekstu jest bardzo przemyślana: wątek homopłciowej miłości – wybucha w finale. Torowisko będzie potrzebne w epilogu, więc lekki niepokój na torowisku wkracza wcześnie w tekście. Taboret nóg ma zazwyczaj cztery, to i czwórka przyjaciół jest (a dla fanów trójnogów to Blondie na chwilę znika). Tak się szkielety buduje! A na tym szkielecie jest historia trochę straszna, trochę dziwna, ze swadą opowiedziana.
"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)
Bardzo wszystkim dziękuję za przeczytanie i kliki osobiste i polecone :)
@Saro, tym ‘nie zauważyłam, kiedy przestałam się śmiać, a zaczęłam bać’, zrobiłaś mi dzień :) ekhm, wieczór :)
@Mersejku, owszem, wykorzystałam znane motywy, to osiedle istnieje naprawdę i z grubsza tak wygląda ;)
@Katiu, ‘mocno weirdowe’ to duży komplement w tym konkursie. Dziękuję!
@Artemisiu (Artemisio? jak właściwie się odmieniasz?:), przyznam Ci się, że sama miałam/mam wątpliwości, co do tej narracji i ‘przerzucania’ punktu widzenia z 1os na 3 i vice-versa. Ot, taki eksperyment.
@Irko, taboret był wymogiem formalnym zawartym w haśle konkursowym :) A czego brakuje, to ja się domyślam – czasu zabrakło, na dopieszczenie tekstu. Może parę akapitów więcej i bym Cię przekonała ;)
Och i jeszcze Rybę na przynętę złapałam <3 :)
Ja w sumie łakomczuch jestem ;-)
P.S. jasne, mogłabyś postraszyć bardziej, ale to już ozdabianie solidnej konstrukcji
"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)
Dobry, zgrabny tekst. Nieco przerażający. Postaci też barwnie zarysowane, choć blondi i Glutek w porównaniu do reszty potraktowani trochę po macoszemu. Przy tym wszystkim opowiadanie jest mocno Kafkowe. Przyznaję, w pierwszej scenie naprawdę pomyślałam, że oni gadają z taboretem. A to, że się bardzo nie myliłam… cóż. :D
Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.
Taboret to ludzki pan.
Otóż nie, bo jak mówi stare chińskie przysłowie – są ludzie i są taborety 8)
Bello, misię. Nie wiem, czy pisane na ostatnią chwilę, czy tylko na ostatnią chwilę dodane, ale jeśli to pierwsze to jestem pod wrażeniem :3. Dziwne to to fest, nie wiadomo, kiedy taboret to człowiek, a kiedy stołek, wydarzenia przytrafiające się czwórce przyjaciół mocno niepokojące.
Zakończenie chodziło mi po głowie, bo dość często wspominałaś o torach, przesypach, ciuchciach i tak dalej, ale i tak pozostaje ciekawe.
Widzę, że nie ma jeszcze kompletu klików, więc zgłaszam do biblio.
Powodzenia w konkursie!
Używanie poprawnej polszczyzny jest bardzo seksowne
Toteż gdy pewnego dnia oznajmił, że musi odwiedzić pewne miejsce z jego przeszłości, wiedzieliśmy, że to coś naprawdę bardzo ważnego.
Powtórzenie w drugim zdaniu? Bello, no co też Bella?
, przebył najdłuższy przejazd kolejowy, jaki kiedykolwiek widziała.
Nawet Tobie nie do twarzy z aliteracją, Bello. Chyba żeś poetką.
Irek zapukał natarczywie w obskurne, otwierane na zewnątrz drzwi. Z wnętrza odpowiedział im głos,
No co też Bella?
Początek nieco kanciasty, taki, jak to początki pisane na ostatnią chwilę. Ale dalej jest już bosko. Niektóre opisy osiedla, bloku, palcu zabaw, bardzo dobre. Atrakcyjne połączenie ironii, humoru i grozy.
Troszkę z narracją skaczesz, bo raz jest Mary, raz Irek, i trudno się od razu zorientować, kiedy następuje przeskok.
Ogólnie lektura satysfakcjonująca.
Kliku-klik.
"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.
@Verus ależ jak to po macoszemu! Glutek i blondi są jedynymi postaciami, które dostały jakąś cechę fizycznego wyglądu ;)
@Sy, pisane na ostatnią chwilę do ostatniej minuty. W planach było jeszcze parę scen, ale gdzieś o 23:40 się zorientowałam, że nie zdążę i musiałam polecieć skrótem.
@Chrościsko, Bella się wstydzi. Bella by się wytłumaczyła pisaniem na ostatnią chwilę, ale w sumie akurat początek powstał wcześniej i nawet go przeczytałam przed wrzuceniem. No, wnętrz i zewnętrzy już nie ;) Nie wiem, czy mogę poprawić? A narracja leci naprzemiennie po gwiazdkach :)
Dziękuję za kliczki, chyba nazbierałam już z 7 a biblioteki jeszcze nie ma ;)
Z wnętrza odpowiedział im głos,
“Ze środka” brzmiałoby lepiej. :)
"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.
Namówiłeś :)
Fajny tekst, ale na początku pogubiłam się z narracją. Irek, nagle dziewczyna, potem zdaję sobie sprawę, że czasowniki są w męskiej odmianie i zgłupiałam :D Ale jak już ogarnęłam co i jak, to opowiadanie samo się przeczytało. Absurd jest tu wyważony, końcówka przewrotna, a ogólnie to zgodzę się z ninedin, że masz takie fajne psychologiczne podejście do swoich bohaterów. Zawsze wydają się być pełnokrwiści , nawet gdy nie zdradzasz na ich temat zbyt wiele.
Za nimi lipy i topole częściowo zasłaniały nasyp kolejowy. Między nimi mignął elektryczny, w stronę Sulejówka.
Tutaj powtórzenie, akurat rzuciło się w oczy :)
Podobało mi się :)
Tekst przypomina mi porządny horror klasy B i to nie jest obelga ;) Wykonanie jest oczywiście znacznie lepsze, ale udało się zachować podobny klimat – znajomi, odludne miejsce, dziwne zdarzenia. A, jako że uwielbiam dobrze zbudowane horrory więc i tu świetnie się bawiłam. Dzięki temu tekstowi, na swojej liście przedziwnych morderczych przedmiotów, wypełnionych lodówkami, łóżkami, fotelami, oponami i koszykami piknikowymi mogę spokojnie dopisać taboret! Żyć nie umierać :)
@Aryo, cieszę się, że uważasz moich bohaterów za pełnokrwistych, a za powtórzenie przepraszam :( fakt, brzydkie jest.
@Kasjopejatales, witam koleżankę z prawie-że-sąsiedniego gwiazdozbioru :) Horror klasy B nie brzmi źle, gorzej jakbyś napisała, że “Z” :)
Dziękuję za przeczytanie i zostawienie opinii!
Horror klasy B nie brzmi źle, gorzej jakbyś napisała, że “Z” :)
Z jak z. Ja mam zarezerwowaną specjalną kategorię „Ź” dla Martwicy mózgu; niezapomniane przeżycie… nieważne jak się człowiek stara ;) To dopiero było „arcydzieło”; chyba ¾ budżetu poszło tam na sos pomidorowy z takimi małymi fragmentami pomidorków.
Ech, takie marnotrawstwo sosu pomidorowego. A ile pizzy/makaronu można takowym obdzielić :)
Przynajmniej tytuł adekwatny ;)
Mmm pizza :) A tak zupełnie poważnie to film nie był tragiczny, a miejscami nawet zabawny. Jednak co ważniejsze reżyserem był Peter Jackson. Tak, dokładnie ten od Władcy Pierścieni (skubaniec wyrobił się przez te lata).
Ale o so chozi?
Pogubiłam się. Nie wiem, kiedy taboret jest mebelkiem, kiedy ludzikiem. Nie rozumiem, jak można kochać taboret. W sumie, niby kocham książki, ale to nie to samo. Moja miłość jest bardziej platońska, do idei skierowana. Tak z przedmiotem, pojedynczym egzemplarzem… Nie, to się w sercu nie mieści.
Szalony tekst, zabrakło mi logiki, myśli przewodniej…
Babska logika rządzi!
@Finklo, spójrz na to tak – bohater kochał kolegę-człowieka, ale jego uczucie, w przeciwieństwie do formy zewnętrznej kolegi, pozostało niezmienione :)
I hint: Taboret wielką literą = człowiek, małą = ten drewniany :)
A że szalony tekst, to dobrze, wszak miał być weird, starałam się ;)
No to w moim przypadku przestrzeliłaś z weirdem czy innym absurdem. Ale nie przejmuj się.
Babska logika rządzi!
Się nie przejmuję :) Dzięki za przeczytanie i komentarz :)
Dziękuję Szanownej Jurorce za wizytę i za pana z Taboretem :)
Jeszcze nie wiem co sądzić o taborecie xD
"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM
jak się dowiesz, to daj znać ;)
Przypomniało mi się kiedyś zasłyszane przekleństwo: “ty końskim ch… po łbie bity taborecie!”. ;-)
Babska logika rządzi!
Bardzo mi się spodobało. Dziwne, absurdalne, ale trzymające się kupy. Od początku liczyłam na to, że w końcu taboret okaże się pełnoprawną postacią i na szczęście nie pomyliłam się. Urzekł mnie opis artykułu w gazecie i zdjęcia taboretu-mordercy – jak wypisz wymaluj prawdziwe brukowce :D I końcowa scenka też miodzio, taka autentyczna z tym jutubem. Styl lekki jak piórko. Dla mnie super.
deviantart.com/sil-vah
Finklo, nie znałam :) ale dobre :)
Silvo, ciesze się, że Ci sie spodobało :) Dziękuję za przeczytanie!
Dobra, to tak, zdecydowanie sympatyczne i motyw z taboretem absurdalny/wiredowy.
Ja nie umiem takich zdań:
Wbiła wzrok w listę przystanków i, widząc, że najbliższy nosi nazwę „Areszt Śledczy” a Taboret wstał z miejsca i leniwie ruszył w stronę drzwi, zaczęła zastanawiać się, co właściwie o nim wie, poza tym, że był typem mrocznego przystojniaka, którego tajemnicę chcą zgłębić wszystkie dziewczyny.
A tu masz powtórzonko:
Ta właśnie znalazła się z trójką zupełnie obcych i jednym internetowym kumplem w dziwnym autobusie podskakującym właśnie na krzywej trylince.
Świryb dobrze podsumował to Twoje opowiadanie. Ja mam wrażenie, że jest napisane lekko i bardzo dobrze ale pospiesznie? Jakbyś nie dopieściła wszystkiego z jakiegoś powodu – takie miałem wrażenie, czasem jakby pomiedzy ładnie skomponowane zdania, opisy i akcję, gdzieś tam wtryniał się lekki chaos.
Ale oprócz tego wrażenia to mi się podobało :)
"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM
Mytrixie, masz bardzo dobre wrażenie, bo pisałam na ostatnią chwilę i tym razem trochę przesadziłam :p Cieszę się, że mimo tego Ci się spodobało :)
Fajne :)
Przynoszę radość :)
Podobało mi się, choć wydawało się nieco za krótkie. Początek nieco wolniejszy, gdzieś od połowy się rozkręca i idzie w ciekawym kierunku. Wtedy zaczyna się robić nieco bardziej dziwnie, okazuje się, że Taboret to jednak taboret, czyli zmyłka podwójna, bo wszyscy od początku oczekiwali, że w tym konkursie będzie o taborecie a nie o Taborecie. I jak już się przyzwyczailiśmy do człowieka to okazało się, że tytułowy bohater jest jednak, tak naprawdę, cały z drewna :).
Podoba mi się też końcówka, jest jednocześnie smutna i pozytywna. No i to zdanie fajne:
Ktoś kogoś kochał, ktoś inny był frajerem, a większość jebała policję.
Przyjemna lektura.
@Anet – fajnie :D
@Edwardzie, cieszę się, że dziwnie i że te zmyłki wyszły :) I że zdanie Ci się spodobało :) pozdrawiam!
Veni, vidi, readici.
Dziękować Jurorce Kroczącej Po Wodzie :)
Bardzo sympatyczne.
Doskonale podłożone podbudowanie pod kolejne sceny – jak mistrz sztuki z precyzją podrzucasz czytelnikowi elementy, do których później powrócisz. Architekt doskonały. Przy zakończeniu aż sapnęłam :D
Do pełni szczęścia zabrakło pełnego rozbudowania historii – zaczęłaś powoli, kończyłaś szybko. Prosi się o dopełnienie środka. Skakanie narracjami też dodało chaosu.
Czytało się płynnie, bardzo gładki i przyjemnie napisany tekst.
Dobra robota.
www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/
Dziękuję Kam <3 Tak, zdaję sobie sprawę, że historia powinna mieć ze 3 akapity więcej. Uroki pisania na ostatnią chwilę, ech ;)
Bardzo szybko i dobrze się czytało. I spodobało mi się to, jak wykorzystałaś konkursowe hasło na potrzeby tego tekstu. Klimat opowieści godnej pierwszych stron Superaka z horrorowatym plot twistem urzeka
Tymczasem ja zacznę od góry, dla równowagi.
Taboret nigdy za wiele nie mówił. Toteż gdy pewnego dnia oznajmił, że musi odwiedzić miejsce z jego przeszłości, wiedzieliśmy, że to coś naprawdę bardzo ważnego.
Sprzeczność logiczna byłaby idealnym wprowadzeniem do absurdu, ale… no właśnie, czy na pewno jest tu sprzeczność? Czy to, że taboret nie mówi wiele, automatycznie znaczy, że “Muszę odwiedzić miejsce z mojej przeszłości” mówi dużo więcej? Można powiedzieć coś znaczącego, nie używając wielu słów. Nie czuję wagi tej “ważności”, nie widzę różnicy.
“Taboret dotknął umęczonej elewacji i, jakby wbrew własnej woli, zaczął wchodzić na górę po pionowej ścianie.”
^A to akurat element, jaki rzeczywiście mnie zdziwił. Był niezapowiedziany i nielogiczny, mylący. Choć późniejszy element popkultury (spiderman) przywraca normalność sytuacji. Nie zdążyłam się najeść, a Ty już zabierasz danie główne.
Po pierwsze, nie widzę tu weirdu, widzę za to luźno występujące cechy Teatru Absurdu, który – gdyby odważniej zaatakował formę opowiadania, mógłby najeżyć go niepokojem i egzystencjalizmem, idealnym dla weird fiction. Przede wszystkim, brakuje mi konsekwentności narracji – spiętrzenie sytuacji nonsensu powinno analogicznie zwiększyć bezsilność (absurd to w dużej mierze stan mentalny, ww. egzystencjalizm), która z kolei mogłaby przejść nawet w fantastyczną groteskę: groteskowa zamiana przedmiotu martwego na żywy. Tutaj wszystko opiera się na morderczym Taborecie, samo jego ożywienie mi nie wystarcza – czy Taboret równie dobrze nie mógłby być człowiekiem o ksywie “Taboret”, bez znacznej szkody dla fabuły? - tak samo jak nie wystarcza mi chaos narracji, która – kontrastowo – jest obyczajowa, swobodna, lekka, rysuje schemat parodii, ale praktycznie jej nie eksploatuje. Również na przekór groteskowości, psychologia postaci wcale nie jest uproszczona – w grotesce ciężko o indywidualność, o “życie” bohaterów (Mary). W głównej mierze ta historia jest o Mary, nie o taborecie.
Nie widzę zastosowania dla dwójki narratorów, prócz zmiany kąta padania akcji – prócz osoby (1 & 3), w której się wypowiadają, nie ma szczególnych różnic w stylu postrzegania przez nich świata. Zmiana narracji to IMO niekoniecznie dobry pomysł w weird fiction, którego cała koncepcja polega na rozbiciu percepcji jednostki. Na koniec ten szczątkowy absurd taboretowy okazuje się być tylko narracyjny, nie całoświatowy (mówię o końcówce), a to jednak tak, jakby zakończyć onirystyczny horror słowami: “To był tylko sen i wszystko wróciło do normy”. Cała beztroska przygody i bezpośrednia akceptacja “dziwaczności” może być elementem pokręconego horroru, który skręca w zwykłe szaleństwo. Taboret sadysta i wieczne umieranie Nietzschego Mary niestety mnie nie przekonują. Suma sumarum, jest to nieco przykrótki, ale niezły horror.
Dziękuję za udział w konkursie!
Oidrin, dziękuję za przeczytanie i przepraszam, że dopiero teraz – jakoś mi umknęło, że miałam odpisać :(
Żonglerko, jak to miło, że zaczynasz ‘od końca’ :) Jeśli chodzi o pierwsze zdanie – chodziło w nim o to, że nie mówił za wiele w ogóle (a nie, że nie mówił o przeszłości) i wypowiedzenie 6 słów jak na niego, to było sporo :). Z zarzutami, że ‘mało weirdu w weirdzie’ muszę się zgodzić – nie siedzę na tyle w tym gatunku, żeby się wybronić (ani, żeby swobodnie pisać ‘w kanonie’). Fakt – horror jest mi bliższy. Dziękuję za obszerny komentarz! A z ciekawości, czy mogłabym prosić o udostępnienie punktacji opowiadania?
Wyślę Ci PW z punktami :)
PW doszedł, ciekawość zaspokojona :) Dziękuję!
Hej! Na wstępie – przepraszam, że wracam z komentarzem tak późno; pokonało mnie życie osobiste (wniosek grantowy :<), a miałam już przygotowane w pliku komentarze dla wszystkich z wyjątkiem trzech tekstów, no i teraz nadrabiam.
Po pierwsze: temat. Wychodzisz od koncepcji rzeczonego “małomównego taboretu”, traktując sam taboret przez długi czas jako ksywę bohatera (co akurat nieszczególnie mi się podobało, bo pół tekstu czytałam w obawie, że poprzestaniesz na tym zabiegu, bez wprowadzenia faktycznego mebla, co w moim odczuciu byłoby linią najmniejszego oporu). Nie mam jednak poczucia, by ten taboret – lub Taboret – w istocie był aż tak małomówny. Podkreślasz tę cechę na początku, ale wydaje mi się, że później się do niej nie odwołujesz – wprawdzie Taboret nie strzela kwiecistych monologów, ale na tle innych bohaterów nie odebrałam go jako wyraźnie lakonicznego. Sama koncepcja tekstu – zatarcia granicy pomiędzy człowiekiem a krzesłem, lekko paranoidalny, skutkujący samobójstwem bohatera nastrój – całkiem mi się podobała, ale nie miałam też odczucia, by stan psychiczny narratora, wyrażony poprzez całą tę sytuację, mówił nam coś ważnego, miał coś podkreślić i zostawić czytelnika bogatszym o materiał do przemyśleń. Opowiadanie odebrałam jako nieźle napisane ćwiczenie na rozruch z groteski/light horroru i wydaje mi się, że zaszkodził tu pośpiech, w jakim powstało.
O czym pisała tez Żonglerka – styl jest bardzo lekki i luźny, dobrze pasujący do opowieści urban fantasy/realizmu magicznego, ale wydaje mi się, że nie eksploatuje w pełni klimatu historii, którą wykreowałaś.