- Opowiadanie: Draquo Storm - Kielich - Część 4 cyklu Belisarius

Kielich - Część 4 cyklu Belisarius

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kielich - Część 4 cyklu Belisarius

A.D. 1152

Uderzenie masywnego kilofa wyraźnie zarysowało kamienną płytę. Templariusz Amadeo Vespucci zamachnął się ponownie by kontynuować dzieło zniszczenia. Pracując na zmianę z swoim przyjacielem Sandrem Gotti, również Rycerzem Świątyni, szybko przebili przejście, przez które można było swobodnie przejść. Przez chwilę stali dysząc ciężko, a ich twarze i nagie muskularne torsy błyszczały od potu. Brak odgłosu uderzeń sprowadził do nich ich dowódcę, Jean-Luc'a de Rougé. De Rougé był niższy o głowę od swoich podwładnych, za to był szerszy w barach od każdego z nich, a jego twarz zdobiła bujna smoliście czarna broda. Miał na sobie kolczugę, na którą miał nałożoną białą opończę z czerwonym krzyżem. Do pasa miał przypasany miecz.

– Doskonale bracia. – pochwalił ich – Idźcie doprowadzić się do porządku. Pamiętajcie o umyciu się przed nałożeniem odzienia i zbroi.

Dwaj templariusze bez słowa ruszyli w stronę pobliskiego strumienia. Nie było sensu protestować. Większość rycerzy brała kąpiel w Niedzielę lub przed ważnymi świętami, ale de Rougé był inny. Kąpał się codziennie i tego samego żądał od swoich podwładnych. Oprócz tego drobnego dziwactwa był dobrym rycerzem i sługą bożym, więc nikt nie narzekał, że to właśnie jego komandor Królestwa Jerozolimskiego wyznaczył jako dowódcę ich wyprawy. Wróciwszy po kąpieli, ubrani tak jak de Rougé w kolczugi i opończe zastali przy nim jeszcze dwóch braci-rycerzy: Albrechta z Kolonii i Bernarda de Hugo, oraz kapelana Pierre'a Combrè. Bernard trzymał naręcze pochodni przygotowanych już do odpalenia od niewielkiego ogniska, które rozpalili wcześniej. Templariusz miał również przymocowaną do pleców kuszę, a do pasa niewielki kołczan bełtów. Z kolei Albrecht dźwigał długi zwój liny i plecak z prowiantem. Przy koniach pozostali czterej bracia-służebni.

– Jesteśmy w komplecie bracia. – powiedział de Rougé, gdy Amadeo i Sandro podnieśli odłożone wcześniej kilofy. – Bernardzie odpal trzy pochodnie, jedną daj mi, drugą Amadeo, a trzecią wielebnemu Combrè.

Już po chwili trzy pochodnie rozbłysły i zniknęły razem z Rycerzami Świątyni w ciemności czającej się za wybitym wyłomem.

 

*

 

Powietrze w tunelu było zatęchłe, a kamienna podłoga pokryta pyłem. Korytarz prowadził ich coraz niżej skręcając kilka razy po drodze, tak że kompletnie stracili wyczucie kierunku. W pewnym momencie tunel poszerzył się tak, że mogli iść parami, ale mimo tego szli gęsiego. Nie wiedzieli, bowiem, czy twórcy tych podziemi nie przewidzieli jakiś niespodzianek dla takich gości jak oni, a wtedy w pułapkę wpadnie tylko jeden z nich. Tunel ponownie się zwężył i wtedy to, Amadeo idący na przedzie omal nie stracił życia. Robiąc kolejny krok poczuł jak posadzka opada delikatnie pod jego prawym butem, a do jego uszu dotarło ciche kliknięcie. Wiedziony instynktem rzucił się na ziemie unikając tym samym ostrza, które wysunęło się z ściany. Rycerz powoli podniósł się z ziemi spoglądając nerwowo na ostrze, które gdyby nie refleks miałby teraz w trzewiach, miało co najmniej trzy stopy długości.

– Gratuluje szybkości. – powiedział de Rougé mijając ostrze – Z pewnością jest tu więcej takich niespodzianek. Musimy uważać.

Na kolejną pułapkę natknęli się po piętnastu minutach, kiedy to pod prawą stopą kapelana Combrè, sprawdzającego boczny korytarz, pękła z trzaskiem posadzka. Okazało się, że to, co wydawało się twardą kamienną posadzką było w istocie spróchniałymi deskami pomalowanymi na kolor otaczających je kamieni. I tym razem błyskawiczne odruchy Amadeo, który złapał kapelana za uniesioną rękę, gdy ten zaczął spadać. Spadające ciało Combrè'a zgięło potężnego Włocha wpół, ale ten jakimś cudem utrzymał się na nogach, zaparł się i wywindował szczupłego kapłana w górę.

– Niech Ci Bóg wynagrodzi bracie. – powiedział kapelan spoglądając nerwowo w dół

Światło pochodni niesionej przez Amadea oświetliło gąszcz ustawionych na sztorc ostrzy włóczni.

– Oby Bóg pozwolił nam stąd szczęśliwie wyjść wielebny bracie. – odparł rycerz

W tym momencie dołączyli do nich pozostali członkowie wyprawy.

– Inne korytarze są ślepe i tak najeżone pułapkami jak dobre ciasto rodzynkami. – powiedział Sandro zerkając do wnętrza pułapki – Widzę, że tutaj nie jest lepiej.

– Niemniej ten korytarz to jedyna możliwość. – powiedział de Rougé oceniając odległość jaka dzieliła ich od naprzeciwległego krańca dziury – Da się przeskoczyć, ruszajmy.

Rycerze przerzucili swój skromny dobytek ponad śmiertelną dziurą, a następnie rozpędzali się i kolejno przeskakiwali na drugą stronę. Pozbierawszy swoje rzeczy ruszyli dalej ostrożnie badając każdą stopę posadzki i ścian. Natknęli się na wiele pułapek, które niemal pozbawiły ich życia lub okaleczyły, ale oni parli wciąż naprzód. W końcu dotarli do komnaty znacznych rozmiarów, której ściany były pokryte licznymi płaskorzeźbami. Trzeba było przyznać, że twórcy tego labiryntu zaangażowali wyśmienitych artystów-rzeźbiarzy. Postacie były przedstawione pięknie i realistycznie, wydawało się, że zastygły one w pół ruchu i zaraz zaczną się znowu poruszać. Widzieli tam Adama i Ewę w rajskim ogrodzie, Noego płynącego na swojej arce, Mojżesza przed tronem faraona, Dawida powalającego Goliata i wiele innych scen z świętej księgi. Najwięcej miejsca artyści poświęcili Ostatniej Wieczerzy. Z wielką czcią patrzyli na oblicze wykutego w kamieniu mesjasza, a brat Combrè padł na kolana i zaczął się głośno modlić po łacinie.

– Moim zdaniem to, czego szukamy jest za tą płaskorzeźbą. – powiedział de Rougé przerywając pełną nabożnej czci ciszę jaka zapadła, gdy kapelan skończył modlitwę

– Jak jednak mamy się tam dostać? – spytał brat Albrecht – Nie chcesz bracie chyba by brat Amadeo i brat Sandro zadali kilofami gwałt świętym wizerunkom Chrystusa i aposotłów?! Nie możemy tego uczynić!

– Jak w takim razie mamy wykonać zadanie, które powierzył nam komandor Jerozolimy? – spytał ich dowódca

– Być może jest tu jakiś ukryty przycisk, dzięki któremu przedostaniemy się dalej nie niszcząc świętego wizerunku? Poszukajmy go. – zaproponował Amadeo, któremu również nie podobał się pomysł niszczenia rzeźby. Zwłaszcza, że on miałby to zrobić i to na jego sumienie spadłby ten grzech.

Pomysł spodobał się templariuszom i rozeszli się oni po komnacie badając uważnie każdy skrawek ścian. W pewnym momencie brat Combrè badający płaskorzeźbę Ostatniej Wieczerzy zawołał pozostałych do siebie.

– Przyjrzyjcie się bracia kielichowi, który trzyma nasz Pan. – powiedział kapelan

Kamienny Chrystus trzymał kielich, a Jego usta jakby składały się do powiedzenia: „Oto kielich krwi mojej…". Sam kielich zaś niczym się nie wyróżniał, ot zwykłe naczynie.

– O co wam chodzi bracie? – powiedział Bernard, który jako ostatni obejrzał rzeźbę

– Kielich nie jest zrobiony z kamienia! – wykrzyknął podekscytowany kapelan

– Co?! – wykrzyknął de Rougé błyskawicznie przepychając się przed święty wizerunek. Delikatnie postukał palcem najpierw rzeźbę, a następnie kielich. Dźwięk był inny. – Brat Pierre ma rację, to nie kamień, lecz glina.

– Dlaczego ktoś umieścił gliniany kielich w ręce kamiennej rzeźby? Nie mogli go po prostu wykuć w kamieniu? – spytał zdziwiony Amadeo

– Nie rozumiecie?! Nie musimy ani się przekuwać przez ścianę, ani szukać przycisków! – mówił głośno kapelan – Nasz cel, Święty Graal jest tu przed naszymi oczami.

– Jesteś pewien? Wygląda całkiem zwyczajnie. – powiedział Albrecht

– Spodziewałeś się złotego kielicha wysadzanego klejnotami? – roześmiał się kapelan – Skąd Chrystus i jego apostołowie mieliby wziąć taki skarb? Byli przecież ludźmi ubogimi! Gliniane naczynie to jedyne na co mogli sobie pozwolić.

– Mnie zaś ciekawi jak Graal został umieszczony w tej rzeźbie. Palce Mesjasza wyrastają z kamienia. Nie widzę też żadnych spojeń, to lity kamień. – powiedział de Rougé najwidoczniej uznawszy argumenty brata Combrè – A co ważniejsze jak go stamtąd wydobędziemy?

– Trzeba by rozbić palce Zbawiciela tak by jednocześnie nie zniszczyć Graala. – powiedział Amadeo – Szalenie ryzykowne.

De Rougé skrzywił się na samą myśl o możliwości uszkodzenia świętego przedmiotu. Faktycznie był to problem, który mógł ich zmusić do odejścia z niczym, a nie widział czy jego duma będzie mogła się z tym pogodzić.

– Mam pewną myśl. – powiedział Sandro patrząc zamyślonym spojrzeniem na twarz Chrystusa – Brat Combrè nieraz mówił w swych kazaniach o sile wiary i modlitwy. Pomódlmy się i niech nasz Pan oceni szczerość naszej modlitwy i czystość serc. Jeżeli okażemy się godni, wtedy na pewno dostaniemy Graala.

– Istotnie szczera modlitwa połączona z boską interwencją mogła sprawić by umieszczenie Graala w dłoni Mesjasza było możliwe. – powiedział brat-kapelan, a następnie zwrócił się do de Rougé'a – Uważam, że powinniśmy spróbować.

De Rougé spojrzał na wizerunek Mesjasza, a następnie na swoich towarzyszy i dostrzegłszy w ich oczach akceptację dla tego pomysłu skinął głową uklęknął przed płaskorzeźbą i pochylił pokornie głowę. Pozostali rycerze poszli w jego ślady i wypełnili ciszę komnaty słowami modlitwy.

– Oczyśćcie myśli i serca z wszelkich grzesznych myśli. Przeproście Wszechmogącego za wszystkie grzechy. – powiedział kapelan w przerwie po pierwszej modlitwie

Modlili się, długo i żarliwie. W ich sercach rodziło się co jakiś czas zwątpienie – czy modlitwa coś da, czy są godni tego by otrzymać Graala? Z całych sił starali się zdusić w sobie te myśli i w końcu pozwolili by modlitwa ich wypełniła, by cały świat zniknął.

Była tylko modlitwa.

W przerwie na zaczerpnięcie oddechu przed kolejną modlitwą ciszę przerwał cichy dźwięk tarcia kamienia o kamień. Krzyżowcy unieśli pochylone głowy i spojrzeli na wizerunek Zbawiciela. Zamarli urzeczeni tym, co widzieli, a był to niewątpliwie cud. Oto kamienna ręka Chrystusa oderwała się od ściany i wyciągnęła w ich stronę. Zobaczyli jak palce trzymające Graala rozluźniają uchwyt i zamierają w wyraźnym oczekiwaniu. De Rougé nie podnosząc się z kolan zbliżył się do świętego wizerunku, wstał powoli i wyciągnął drżące dłonie w stronę kielicha. Dotknął palców Mesjasza i spojrzał z miłością w twarz Jezusa, wydało mu się, że dostrzega delikatny, zachęcający uśmiech. Ujął w dłonie Święty Kielich i wziął. W chwili, gdy to zrobił kamienna dłoń cofnęła się powracając do swej pierwotnej pozycji. Krzyżowiec cofnął się do swoich towarzyszy, którzy także podnieśli się z klęczek.

– To pamiętna chwila bracia. – powiedział wzruszony de Rougé odwracając się do nich – Zakon Ubogich Rycerzy Świątyni dzierżyć będzie Świętego Graala i z jego pomocą ostatecznie pogromi Saracenów, a Ziemia Święta już nigdy nie będzie pod pogańskim butem cierpieć.

– Alleluja bracia! – zakrzyknął brat Combrè, który wziął od dowódcy kielich i schował go do swojej sakwy – Ruszajmy czym prędzej do Jerozolimy, komandor z pewnością oczekuje nas z niecierpliwością.

Szczęśliwi krzyżowcy ruszyli szybkim krokiem w drogę powrotną. Radosne okrzyki zamarły jednak na ich ustach, gdy tylko wyszli na powierzchnię.

 

Wiatr wiejący od strony pustyni wepchnął im w nozdrza metaliczny zapach krwi oraz duszący smród wyprutych wnętrzności. Zobaczyli porozrzucane ciała braci służebnych i koni. Wszystkie ciała braci miały rozerwane brzuchy i potwornie zmasakrowane twarze.

Krzyżowcy błyskawicznie dobyli broni i ruszyli w stronę zwłok. Rzut oka na tą masakrę pozwolił im stwierdzić, że to był atak z zaskoczenia, większość z poległych nie dobyła nawet mieczy.

– Widzę jedynie trzy trupy. – powiedział wstrząśnięty Amadeo – Jednego brakuje, ale nie potrafię powiedzieć kogo.

– Rzeczywiście. – powiedział de Rougé – Rozejrzyjcie się wokoło, może leży gdzieś dalej ponieważ próbował uciec.

– Albo był zdrajcą. – powiedział ponurym głosem Albrecht

– Tak czy inaczej trzeba go znaleźć. – powiedział dowódca

Rozeszli się wokoło, ale w pobliżu obozowiska nic nie znaleźli, dopiero w niewielkiej jaskini w odległości kilku staj od wejścia do podziemi znaleźli ocalałego brata służebnego. Był to André Poison trzecie dziecko zubożałego szlachcica, który wolał służyć Bogu mieczem, a nie słowami wypowiadanymi z ambony. André, gdy tylko ich rozpoznał opowiedział im o skrzydlatym demonie, który sfrunął na nich z nieba i zaszlachtował pozostałych braci. On sam przeżył, ponieważ poszedł akurat do strumienia po wodę dla koni.

– Nie mamy jak zabrać stąd ciał brata Lombardé i brata Borgia. – powiedział de Rougé, gdy wrócili na miejsce masakry – Trzeba ich pochować, a ścierwa koni spalić, aby nie przyciągnęły tu zwierząt. Nie chodźcie nigdzie sami, nie wiemy czy demon odszedł na dobre, może się czaić gdzieś w pobliżu.

Tak też zrobili. Ziemia była twarda, więc groby nie były zbyt głębokie, za to na każdym z nich ułożyli tak grubą warstwę kamieni, że byli spokojni o los ich doczesnych szczątków. Ponieważ demona najwidoczniej nie interesował ich dobytek bez problemu odnaleźli też dzbanek oliwy, hubkę i krzesiwo. Ułożyli trupy koni w jednym miejscu truchła koni i obłożyli je wszystkim, co mieli, a czego ogień łatwo się imał. Następnie oblali to wszystko oliwą i podpalili. Cofnęli się jak mogli najdalej by uciec od żaru i smrodu palonego mięsa.

– Odpocznijmy chwilę i posilmy się, do Jerozolimy szmat drogi, a teraz nie mamy już wierzchowców. – powiedział dowódca ocierając twarz z mieszaniny potu i krwi – W dodatku musimy uważać na Saracenów szczególnie teraz, gdy niesiemy ze sobą Graala.

– A więc udało wam się panie? – spytał Poison

– Tak dokonaliśmy tego. – powiedział de Rougé, który będąc pod wrażeniem rzezi zapomniał przekazać radosną nowinę ocalałemu z napaści demona. – Brat Combrè przekaże Graala komandorowi, gdy tylko dotrzemy do Jerozolimy.

– Odejdźmy stąd. – powiedział Amadeo – Nie godzi się byśmy odpoczywali i jedli na grobach naszych braci.

Nikogo nie trzeba było namawiać by pójść za głosem Amadea. Napełnili wszystkie bukłaki wodą ze strumienia, a następnie odeszli dwie staje na wschód i dopiero tam się zatrzymali. Po niezbyt długim postoju w trakcie, którego posilali się w milczeniu wyruszyli do Jerozolimy.

Szli śmiało, jako że znajdowali się daleko od jakichkolwiek szlaków, więc nie musieli się obawiać Saracenów.

– Jak myślicie bracie, co to za diabeł zamordował naszych towarzyszy? – spytał Amadeo brata Combrè

– Dla mnie od imienia diabła ważniejsze jest skąd się tam wziął i czy nie wróci by dokończyć dzieła. – odezwał się Albrecht nim kapelan zdążył otworzyć usta do odpowiedzi – Trudno mi też uwierzyć, że był to przypadek, iż pojawił się właśnie tutaj.

– Nikt z nas w to chyba nie wierzy. – powiedział Bernard de Hugo – Prawda bracia?

Wszyscy zgodnie pokiwali głowami. Istotnie, pojawienie się diabła w obozie ludzi poszukujących świętego kielicha, w którym Zbawiciel przemienił wino w krew nie mogło być zwykłym przypadkiem. Zastanawiające było również to, że demon gdzieś zniknął zamiast czekać na nich by odebrać im Graala, kiedy tylko opuszczą podziemia. Mieli się, więc cały czas na baczności, gdyż bali się, iż może wrócić.

– Ciekawe co się stanie teraz, gdy mamy Graala? – spytał Poison na następnym postoju

– Rozgromimy Saracenów. – powiedział Amadeo trochę zdziwiony, że pyta o coś tak oczywistego

– To wiem. – powiedział z lekkim uśmiechem brat służebny – Miałem na myśli to co będzie później. Jak myślicie bracie de Rougé?

– Nie mnie wiedzieć jakie są plany wielkiego mistrza Bernarda de Tremelay. Sądzę wszakże, że następnym krokiem może być zjednoczenie całego chrześcijaństwa i nawrócenie wszystkich pogan. Z Graalem to może się udać. – powiedział de Rougé po chwili namysłu – Cokolwiek uczyni wielki mistrz, na pewno odmieni to oblicze świata.

– Daleko jeszcze do Jerozolimy? – spytał Sandro

– Dwa dni marszu, jeżeli nie natkniemy się na pogan. – odparł dowódca

– Pomódlmy się, zatem by tak się nie stało. – powiedział brat Combrè

Odmówiwszy modlitwy krzyżowcy rozmawiali jeszcze przez około godzinę, po czym zasnęli pozostawiając Amadea na pierwszej warcie.

 

Kolejny dzień wędrówki. Byli bliżej cywilizacji, więc tym razem zachowali niezbędne środki ostrożności. De Rougé wysłał Amadea przodem by ten pełnił straż przednią, z kolei Albrechtowi kazał ruszyć za nimi, gdy tylko odmówi piętnaście pacierzy. Sandro i Poison osłaniali flanki. De Rougé, Bernard Hugo i kapelan Combrè szli w środku.

Szli przez głęboki kamienny wąwóz o stromych niemal pionowych ścianach, kiedy środkowa trójka zatrzymała się słysząc, że ktoś do nich się szybko zbliża. Był to Albrecht.

– Saraceni. Duży oddział. Szybko idą. – wydyszał

– Bernardzie biegnij ostrzec Amadea, ukryjcie się gdzieś! – rozkazał dowódca i dał rękoma znaki Sandro i Poisonowi by szybko dołączyli do nich

Nie mogli pozwolić na to by Niewierni ich pojmali lub zabili, więc cała piątka ruszyła na poszukiwania jakiejś kryjówki i już po chwili siedzieli w niewielkiej, ale za to głębokiej dziurze tuż pod kamienną ścianą wąwozu. Nie upłynęły dwa pacierze, gdy do ich uszu dotarło miarowe dudnienie dziesiątek stóp uderzających o grunt. Krzyżowcy na wszelki wypadek dobyli broni gotowi w razie, czego pociągnąć razem ze sobą do grobu wielu pogan. Odgłosy maszerujących żołnierzy wroga narastał, aż w końcu nie słyszeli nic innego. Modlili się w duchu by nie zostać zauważonym i by Bernard i Amadeo również zdołali się ukryć. Minuty mijały powoli, bardzo powoli. W końcu odgłosy zaczęły cichnąć. Zapadła cisza, przerywana jedynie ich oddechami, ale oni nie poruszyli się. Czekali pięć pacierzy nim de Rougé powoli schował miecz do pochwy i równie wolno podciągnął się tak by móc spojrzeć ponad krawędź ich kryjówki. Saracenów nie było, więc wywindował się w górę, a pozostali ruszyli w jego ślady.

– Odczekamy jeszcze chwilę dla pewności. – powiedział

Poczekali kolejne pięć pacierzy zanim ruszyli powoli śladem pogan. Mogli co prawda wycofać się i ominąć wąwóz szerokim łukiem, ale po pierwsze nadłożyliby co najmniej dzień drogi, a po drugie nie mieli gwarancji, że w pobliżu nie ma więcej Niewiernych. Niedługo potem natknęli się na Amadea i Bernarda, którzy schronili się w szczelinie skalnej. Krzyżowcy powitali się z radosnymi uśmiechami, ale w ciszy, nie chcieliby echo ich głosów dotarło do straży tylnej wroga. W końcu wąwóz się skończył. Krzyżowcy zobaczyli ślady przemarszu pogan i postanowili, że skręcą bardziej na wschód, dzięki czemu nadłożą niewiele drogi i z Bożą pomocą nie spotkają już więcej oddziałów wroga.

 

Minęły dwa dni, a krzyżowcy znajdowali się niedaleko wioski Bet Shemesh, ponad pół dnia drogi od Jerozolimy. Byliby już dawno w świętym mieście, gdyby nie liczne, choć niewielkie oddziały Saracenów kręcące się po okolicy. Część z tych wrogich oddziałów padła pod ciosami ich mieczy, ale w większość była zbyt duża i konieczne było nadkładanie drogi bądź czekanie. Rozłożyli się obozem w odległości dwóch staj od drogi w niewielkim zagłębieniu terenu.

– Nie będziemy rozpalać ognia. – powiedział de Rougé – Bernardzie wydasz wszystkim racje prowiantu, a potem idziemy spać.

Rycerze pokiwali głowami i wzięli od Bernarda po dwa kawałki miejscowego chleba. Po tym skromnym posiłku dowódca wyznaczył warty i położyli się do snu. Około północy Combré zmienił Sandro. Kapelan usiadł na niewielkim kamieniu i rozmyślał o tym jak potoczy się historia teraz, kiedy Zakon zyskał Graala. Nawet przez chwilę nie wątpił, iż będzie to przyszłość świetlana, w której zjednoczone chrześcijaństwo obejmie cały świat. Siedział już dość długo i myśli zaczęły mu się rwać. Dzielnie walczył z zmęczeniem i sennością, ale w końcu jej uległ pogrążając się w błogiej nieświadomości. W pewnej chwili obudził go jakiś dziwny dźwięk. Otworzył sklejone powieki i zamarł. W jego nozdrza uderzył zapach krwi i wyprutych wnętrzności. Zobaczył jak Poison gołymi rękami rozrywa brzuch Bernarda tak jakby ten nie był pokryty solidną kolczugą. Zerknął w prawo i ujrzał zwłoki Sandro, Albrechta i Amadea z rozprutymi brzuchami i zmasakrowanymi twarzami. Spojrzał w drugą stronę i odetchnął ponownie, gdyż de Rougé żył jeszcze. Dla brata Combré stało się jasne, że to Poison był demonem, który zamordował braci służebnych. Nieznośnie powolnym ruchem wsunął dłoń do swojej sakwy i namacał średnich rozmiarów butelkę. Odetchnął z ulgą, gdyż była ona wypełniona wodą poświęconą przez samego papieża Eugeniusza III. Dziękował Stwórcy, że posłuchał rady zawartej w liście, który otrzymał na dzień przed wyjazdem na tą wyprawę. Była to wiadomość od człowieka podpisującego się imieniem Aszm Dew. Pisał, że jest świeżo nawróconym arabem oraz ostrzegał go, że pogański czarownik Azim-al-Fatah wie o planowanej wyprawie po Graala i dlatego przywołał potężnego demona Belisariusa by ten pozbawił ich życia i wykradł święte naczynie. Odkorkował butelkę, ale nie wyjmował jej jeszcze.

– Belisariusie! Apage! – krzyknął kapelan podnosząc się z dłonią na butelce. Przy okazji obudził dowódcę co mogło zaważyć na tym co się stanie.

Demon zamarł nad ciałem krzyżowca i odwrócił się płynnie podnosząc się na równe nogi.

– Zanim Cię zabije kapłanie powiedz, kto zdradził Ci moje imię? – zapytał demon, a kapłan mimowolnie cofnął się o krok widząc żądzę mordu w jego oczach

– Aszm Dew demonie. A teraz odejdź w imię Chrystusa! – Combré postąpił o krok do przodu zaciskając mocno dłoń na butelce

– Aszm Dew? – demon parsknął śmiechem – Mogłem się tego spodziewać po tym suczym synu.

W tym momencie stały się trzy rzeczy: Belisarius rzucił się na kapelana, de Rougé zerwał się z ziemi by wspomóc brata Combré, a ten ostatni wyszarpnął butelkę z sakwy i chlusnął jej zawartością w szarżującego wroga. W chwili, gdy tylko krople wody święconej zetknęły się z ubraniem i ciałem demona pojawił się ogień. Belisarius wrzasnął z bólu tak głośno, że ludzie odruchowo zakryli uszy. Jakimś cudem kapelan nie upuścił butelki i ze zgrozą obserwował, co się działo. Demon wił się na ziemi coraz mniej przypominając człowieka. Pojawiły się błoniaste skrzydła, zakrzywione rogi, włosy wydłużyły się i z brązowych stały się kruczoczarne. Płomienie przygasły, a następnie zgasły zupełnie. Tors i ramiona diabła pokryte były głębokimi oparzeniami, ale on sam żył jeszcze bo krzyżowcy słyszeli jak jęczy z bólu. De Rougé wyszarpnął miecz z pochwy i ruszył w stronę diabła zdecydowany dokończyć dzieła kapelana.

– Zaczekajcie bracie. Pozwólcie, że pobłogosławię wasze ostrze wodą święconą. – powiedział kapelan – Wtedy będziemy pewni śmierci demona.

Templariusz skinął głową. Combré zmówił modlitwę nad ostrzem rycerza i zrosił je obficie wodą święconą. De Rougé podszedł do jęczącego demona i uniósł miecz do ostatecznego ciosu. W tym momencie uśmiech zszedł z twarzy kapelana, gdyż nagle z piersi krzyżowca wyrosły lotki strzały, a on sam padł z charkotem na ziemię. W tej samej chwili poczuł mocne uderzenie w tył pleców i nagle stwierdził, że leży na ziemi. Zaraz potem świat zalała ciemność.

 

Belisarius pomimo tego, że bardzo cierpiał widział, co działo się wokół niego, ale nie czuł z tego powodu radości. Czuł, że ci zabójcy nie są jego sojusznikami. Nagle zobaczył nad sobą jakąś brodatą twarz.

– Pozdrowienia od Aszm Dewy. – powiedziała głowa potwierdzając przypuszczenia Belisariusa

„Niech ogień pochłonie tego skurwysyna Asmodeusza." – to była ostatnia myśl demona nim stracił przytomność

 

*

 

Nie wiedział jak długo leżał nieprzytomny. Otworzył oczy, ale jedyne, co zobaczył to szary sufit i zapaloną lampę oliwną wiszącą nad jego posłaniem. Pod palcami wyczuł miękki materac pokryty jedwabnym materiałem. Spróbował usiąść, ale palący ból klatki piersiowej sprawił, że z sykiem opadł na łóżko. Rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym się znajdował i wydało mu się, że to chyba jedna z izolatek w lazarecie pałacu Pandemonium. Jeżeli miał rację, to oznaczało iż powrócił do piekła. Zerknął na swój tors i zobaczył, że jest pokryty białą substancją, prawdopodobnie wydzieliną pająka As-garoth, która umożliwiała samoleczenie demonicznego ciała po kontakcie z wodą święconą. Zastanawiał się co teraz z nim będzie. Przeżył i trafił do miejsca, w którym wyleczy się, ale jego przyszłość rysowała się raczej w ponurych barwach. Ten skurwysyn Asmodeusz przechytrzył go. Teraz z pewnością puszy się jak paw przed tronem Lucyfera jako zdobywca Graala. „Belisarius dał dupy, ale na szczęście byłem w pobliżu by dokończyć za niego misje." – tak z pewnością mówił wszystkim naokoło. Natomiast to, że dokonał tego przez zdradziecką dywersję nie było specjalnie jak udowodnić, ponieważ kapelan templariuszy leżał martwy, jego dusza z pewnością była już u bram raju, a zbiry Asmodeusza nawet gdyby dało ich się zidentyfikować nie wsypią swojego szefa. Belisarius klął w myślach. Dał się podejść jak byle patałach. Tym razem nie było, co liczyć na wspaniałomyślność Lucyfera. Poprzednią wpadkę darował mu jedynie dlatego, że zabił Nataniela. Dni mijały, a on czuł się coraz lepiej. Po tygodniu czuł się już dobrze. Przez cały ten czas nikt go nie odwiedził poza medykiem i pielęgniarką roznoszącą jedzenie. Trochę dziwne było, że nie pojawił się tutaj Asmodeusz by go jakoś pognębić. W końcu jednak nadszedł dzień, w którym władca piekła przysłał po niego czwórkę swoich pretorianów. Pozwolili mu się umyć i ubrać w czyste ubranie, a następnie ruszyli korytarzami Pandemonium, aż w końcu dotarli do sali tronowej. Na bogato zdobionym tronie siedział Lucyfer ubrany w swoje ulubione krwawo-złote szaty. Po prawej i lewej stronie stali najwyżsi dostojnicy siedmiu kręgów piekła. Wśród nich był oczywiście Asmodeusz cały w jedwabiach i klejnotach. Według Belisariusa wyglądał jak męska kurwa, co znakomicie współgrało z faktem, iż patronował temu najstarszemu zawodowi świata. Miał szczerą ochotę zetrzeć mu z twarzy ten triumfalny uśmiech podeszwą swojego buta. Stanął przed tronem i skupił całą swoją uwagę na władcy piekła.

– Znowu zawiodłeś Belisariusie. – stwierdził Lucyfer – Czy masz coś na swoje usprawiedliwienie?

– Mam Panie mój, ale prawdopodobnie nie zdołam poprzeć swoich słów, gdyż wszyscy świadkowie są raczej nieosiągalni. Już Asmodeusz o to zadbał. – powiedział – Ostrzegł przede mną kapelana templariuszy, a następnie przysłał swoich zbirów by usunęli niewygodnych świadków.

– Oszczerstwo! – krzyknął Asmodeusz wychodząc przed innych dostojników – Już raz zawiodłeś, więc musiałem dopilnować by tym razem wszystko się udało. Dlatego śledzili was moi śmiertelni słudzy.

– Mamy więc słowo Belisariusa przeciw słowu Asmodeusza. – podsumował władca piekła – I nie sposób by którykolwiek z was udowodnił prawdziwość swoich słów. Wszyscy świadkowie nie żyją lub nie można ich odnaleźć. Niemniej fakty są takie: Belisarius miał przynieść mi kielich, ale nie udało mu się to. Wręczył mi go natomiast Asmodeusz.

Władca spojrzał wpierw na Asmodeusza, który pokłonił się pokornie, a następnie przeniósł wzrok na drugiego demona.

– Azazelu przynieś księgę. – powiedział do jednego z demonów stojących po jego prawej stronie

Spomiędzy demonów wyszedł brodaty demon o krótkich koźlich rogach niosąc niewielką książkę mającą na oko około trzystu stronicową w czarnej twardej oprawie bez żadnych napisów.

– Długo zastanawiałem się co z tobą zrobić Belisariusie. – zaczął Lucyfer odbierając tom Azazelowi – Postanowiłem Cię nie unicestwiać.

W tym momencie zrobił pauzę, zapewne dla lepszego efektu. Belisarius dostrzegł kątem oka zawód na twarzy Asmodeusza. Po chwili władca piekła kontynuował:

– Zostaniesz uwięziony. Wiem jednak, że potrafiłbyś uciec z najgłębszego lochu tej twierdzy i dlatego wymyśliłem coś innego. Mówiąc, że Cię nie unicestwię miałem na myśli twoją demoniczną esencję, a nie ciało. Twoja fizyczna powłoka zostanie zniszczona, natomiast esencja zostanie uwięziona w tej książce. Gwardziści zabiorą cię do miejsca, gdzie dokonam egzekucji kary.

Chwilę po tym jak pretorianie wyprowadzili skazanego Lucyfer rozkazał Azazelowi iść za sobą na korytarz.

– Ukryjesz Księgę Belisariusa gdzieś na Ziemi. Tylko Ty możesz znać to miejsce.

– Rozumiem, panie.

– Pamiętaj jednak, że chcę, aby prędzej czy później została ona znaleziona przez jakiegoś człowieka. Miej to na uwadze. Z Belisariusem można się porozumieć pisząc w Księdze, powiesz mu jak może się uwolnić.

– Czy mogę o coś zapytać panie?

Lucyfer skinął głową.

– Dlaczego mam mu zdradzić ten sekret?

– Asmodeusz stał się ostatnio zbyt ambitny. Potrzebuje kogoś kto będzie w przyszłości biczem na niego. Nie myśl, że nie wiem jak Asmodeusz zdobył Graala.

– Rozumiem panie. Pozwól, że przygotuje się do wyprawy na Ziemię.

Azazel ruszył do swojej kwatery, a władca śladem Belisariusa i swoich pretorianów.

Koniec

Komentarze

Opowiadanie trochę słabsze od "dwójki" i "piątki", ale nadal prezentuje wysoki poziom. Jedna rzecz wydawała mi się tylko nielogiczna - czemu Lucyfer wyleczył Besaliusa, skoro i tak chciał go zabić? Jednak oprócz tego całość jest dobra. Dałbym 5, ale nie mogę wystawiać ocen ;(

@Mish

Myślę, że nielogiczność jest tylko pozorna. Zwróć uwagę, że na końcu Lucyfer mówi, że potrzebuje kogoś kto poskromi Asmodeusza. Jeżeli dodamy ten fakt, to wyleczenie Belisariusa przestaje być dziwne. Poza tym jak wiesz Belisarius stracił ciało, ale jego duch przetrwał, co w przypadku demonów jest chyba ważniejsze.

PS.

Ominąłęś część 3? Bo nie widziałem komentarza tam.

Bardzo dobre, bardzo dobry warsztat. Podobało mi się :)

Nowa Fantastyka