Wysokie drzwi ledwo się otworzyły, a wysypał się z nich mały tłum ludzi, przedstawicieli miast-państw Peloponezu. Wśród nich szedł zamyślony Lazarus, ocierając bezwiednie zroszone potem czoło. Przygotowany przez niego plan ataku został przyjęty pozytywnie przez większość sojuszników, a co ważniejsze, zaakceptował go polemarcha, wyznaczając tym samym dzień natarcia na…
Tuż przed nim wyrósł niespodziewanie masywny blondyn, o włosach do ramion i szerokim uśmiechu. Lazarus omal nie zmieszał go z błotem, dopóki nie zorientował się, kto przed nim stanął.
– Mściwoj – rzekł, wymieniając się uściskiem dłoni. – Spóźniłeś się, właśnie skończyliśmy naradę.
Pomimo kilku lat współpracy, nadal nie przyzwyczaił się do dziwnie brzmiącego i wymawianego imienia. Czasami miał okazję posłuchać rozmowy Słowian i doszedł do wniosku, że ludzie zamieszkujący na północy Wielką Lechię, uwielbiają łamać sobie języki.
– Wiem. W związku z tym i ostatnim etapem podboju Aten, Weles pragnie się z tobą spotkać – oznajmił zwięźle bezpośredni przedstawiciel boskiego pana.
Lazarus skinął milcząco głową, nawet gdyby nie chciał, odmówić nie mógł. Już choćby z tego powodu, że od dobrych kilku lat zacieśniali więzy sojuszu. A sprowokowani mogli sięgnąć do magicznych mocy, niosących tragiczne skutki dla całej Sparty.
Weles, jeden z patronów Imperium Lechickiego, zamieszkiwał tuż poza granicami miasta w Wiszącym Pałacu, jak go potocznie nazywali. Ta wyjątkowa struktura, wyróżniała się nietypowym kształtem – walca, leżącym na dłuższym boku, na dodatek bez okien.
Mściwoj poprowadził do środka przez rozsuwające się drzwi, szerokie i wysokie na dwóch rosłych ludzi. Na jednym z końców pałacu widział kiedyś jeszcze większe wrota ciągnące się aż do dachu. Nie śmiał nigdy zapytać, czemu służą. W radzie szeptano między sobą, że kryją się za nimi prawdziwi olbrzymi, jakby już Weles nim nie był.
Mierzył dobre dwa i pół metra, z długimi rękami zakończonymi czterema palcami. Sprawiał wrażenie potężnego totemu. Tułów przechodził bezpośrednio w głowę, a twarz sprawiała wrażenie dłutem haratanej. Kiedy weszli, zajmował się czymś tajemniczym przy stole, zapewne uprawiał swoją magię, pomyślał Lazarus.
Minęło kilka minut, zanim skończył i się odwrócił, skupiając uwagę na gościach.
– Koniec wojny zbliża się szybko, a w tym czasie dochodzą mnie wieści, że nie wszyscy z sojuszu chcą dołączyć do imperium – zarzucił, patrząc z góry.
– Niestety wielu kapłanów Zeusa podważa waszą wielkość, pomimo tak oczywistych dowodów. – Lazarus uciekł wzrokiem w bok, przyglądając się, po raz któryś, z zaciekawieniem ścianie świecącej łagodnym blaskiem. – I nie tylko kapłanów. W sojuszu pojawiła się frakcja odmawiająca zaakceptowania waszej pozycji i przyjęcia propozycji dołączenia do Imperium Lechickiego. Twierdzą, że nie jesteście tak potężni, jak głosicie, z kolei Lechia nie jest w stanie sama się obronić. W przeciwnym razie dołączylibyście do wojny i ją zakończyli.
– Nie bez powodu nie wzięliśmy udziału w waszej wojnie – oznajmił z naciskiem na przedostatnie słowo. – Mój czynny udział, sprawiłby, że wielu z was padłoby na kolana ze strachu, zaraz po zniszczeniu Aten. Czego chcemy uniknąć. Przyszłych sojuszników, nie może motywować strach wobec nas. Z kolei Lechowie, nie wezmą udziału w żadnej nieswojej wojnie, dopóki nie zostanie podpisany pakt scalający wasze ludy, w jeden byt. Równocześnie nie mając zamiaru stać z boku i przyglądać się, zaoferowaliśmy wam ulepszenia broni, zbroi i taktyczne podejście do walki z wrogiem. Nie wspominając o zwiększeniu wydajności w rolnictwie oraz hodowli, żebyście mogli wykarmić swój lud.
Lazarus milczał, nie śmiał się wtrącać w słowa boga.
– Po rozgromieniu sojuszu Ateńczyków, zniszczcie mury otaczające same Ateny i te prowadzące do portu Pireus. Te mury muszą legnąć w gruzach.
Wspomniane mury nie tylko okalały obydwa miasta, ale ciągnęły się także pomiędzy nimi na odcinku kilkunastu kilometrów, dając Ateńczykom schronienie i miażdżącą przewagę przy obronie. Jeszcze do niedawna mogli się za nimi kryć i skutecznie odpierać ataki przewyższających ich liczebnie armii.
– Nowe maszyny oblężnicze są gotowe. Zbudowaliśmy dwadzieścia pięć katapult, według dostarczonych planów.
Skinął w uprzejmym geście Mściwojowi. Zanim zdążył jeszcze coś dodać, między nim a Welesem pojawiła się chmura i niczym duch przybrała kształt Pieruna. Bogowie dyskutowali przez dłuższą chwilę w swoim dziwnym i drażniącym uszy, krzykliwo-piszczącym języku, który przy dłuższym słuchaniu stawał się nie do zniesienia. Weles parokrotnie zerkał na Lazarusa, jakby to właśnie jego dotyczyła rozmowa. Wizerunek rozpłynął się, równie nagle co pojawił.
– Nasza rada uzgodniła, że nie dostaniecie niczego w swoje ręce, czego nie jesteście w stanie pojąć i zrozumieć, ani stworzyć. Jednak plany uległy drastycznym zmianom – oznajmił, wskazując w górę. – Wojna przybrała dla nas niekorzystny wpływ, w przyszłości będziemy potrzebowali was, ludzi jako naszych sojuszników. Tak, osiągniecie boską wiedzę, jednak sami musicie do niej dojść, my możemy jedynie wskazać kierunek.
Lazarus wytrzeszczył oczy i otworzył równie szeroko usta, których nie był w stanie chwilowo zamknąć. Mściwoj zaś słuchał nie poruszony, jedynie jakby niezadowolony, że i jemu bóg zdradza dalekie plany.
– Gdybyście jednak zawiedli w ataku, użyjesz tego.
Weles sięgnął ręką do stołu i podał mu niewielki pakunek.
– Położysz pod murem i pociągniesz za sznurek. Po czym uciekniesz jak najdalej, inaczej spłoniesz.
Na topornej twarzy Welesa, zagościło coś w rodzaju uśmiechu, a może tylko Lazarusowi się wydawało. Jakkolwiek by nie było, przeszył go dreszcz, słysząc o sile, jaką zawierała paczuszka. Otrzymał także miecz w pochwie, wyjątkowo lekki i prosty, jednosieczny i wygięty do tyłu.
Zbliżył już palec do ostrza, żeby sprawdzić ostrość, kiedy Weles zagrzmiał:
– Przestań! Chyba że chcesz stracić palec.
Lazarus nie pewien, czy żartował czy nie, czy bogowie w ogóle są zdolni do tego, potraktował ostrzeżenie jak najbardziej poważnie.
Weles przyglądał mu się jeszcze intensywnie przez moment, zastanawiając czy dobrze postąpił, przekazując tak niebezpieczne środki, w ręce kogoś takiego. Po czym odprawił gościa gestem i wrócił do przerwanej przy stoliku pracy.
Tydzień później doszło do oblężenia Aten. Lazarus przypatrywał się ciężko uszkodzonym murom miasta, po całym dniu oblężenia. Pomimo ich poważnego naruszenie, nadal się nie poddały i stawiały bierny, acz zaciekły opór, podobnie jak Ateńczycy.
Zarządzono przerwę, aby opatrzyć rannych żołnierzy, nakarmić głodnych, odpocząć i zaplanować nowe natarcie. Dlatego też od godziny Lazarus instruował niewielką grupę żołnierzy, jakich mu przydzielono. Wolałby dostać znacznie większy oddział niż dwadzieścia osób, jednak ważniejsze od liczebności była szybkość i elastyczność. Po następnych dwóch godzinach stanęli w drugiej linii ataku.
Spojrzał w górę, modląc się w duchu o powodzenie, jednak nie wpatrywał się w grzejące niemiłosiernie słońce, a w Wiszący Pałac Welesa. Towarzyszył im od samego początku, obserwując postępy oblężenia. Jesteś zadowolony z nas, o panie? Pomyślał w duchu, ciesząc zarazem, że Weles nie należał do mściwych bogów, karzących za niepowodzenia.
Uformowali zwarty szyk obronny, który w przyszłości miał przyjąć nazwę tetsudo, bardziej powszechna nazwa to formacja żółwia i odegrać ważną rolę w dziejach świata. Nieświadomi tego ruszyli do przodu za pierwszym szeregiem, zostawiając za plecami machiny wojenne, w tym nowe katapulty miotające ciężkimi głazami.
Bębny wybijały rytm natarcia. Zaatakowali. W ich stronę poleciały strzały i kamienie. Gwizdały i furkotały, przecinając powietrze, miażdżąc i dziurawiąc. Pierwsza linia poniosła ogromne straty. Lazarus już na etapie planowania zakładał, że zginąć może połowa żołnierzy, a nawet więcej. Pierwszy szereg stanowił żywą tarczę, mającą skupić na sobie uwagę Ateńczyków. Tylko po to, żeby on i chroniąca go grupa, mogli dotrzeć, aż do samego muru.
Przejście przez pole zasłane martwymi towarzyszami broni okazało się trudniejsze niż przypuszczał. Żołnierze padali tak gęsto, że nie dało się ich wyminąć. I równie często ranni wołali i błagali o pomoc, której nie mogli im udzielić. W pewnej chwili pierwszy szereg się rozstąpił. Lazarus wraz z grupą ruszyli biegiem do muru.
Wyznaczona wcześniej grupa łuczników i trzech katapult ostrzelała wskazany przez Lazarusa przed rozpoczęciem ataku odcinek, ułatwiając im dojście pod mur. Wyjął paczuszkę ze specjalnej kieszonki i położył pod murem, kiedy dźwięk odbijających się kamieni i strzał zamilkł. Zamiast nich ze skrajów tarcz trzymanych w górze, zaczęła spływać gorąca i gęsta smoła.
Pociągnął za sznurek. Wycofali się pośpiesznie, omijając kałużę smoły. Kiedy odbiegli wystarczająco daleko, Lazarus obejrzał się za siebie.
W tym momencie mur eksplodował, jednak nie tylko on. Kątem oka dostrzegł również ogień na niebie i przez krótką chwilę, myślał, że popełnił gdzieś błąd, zrobił coś niewłaściwego. Zdziwienie i przerażenie wzrosło, gdy dojrzał płomienie spowijające Wiszący Pałac. Zaraz jednak pojawiły się nowe ognie, spadające wprost z nieba, z innego Wiszącego Pałacu znajdującego się jeszcze wyżej.
Lazarus przysłonił oczy przed rażącym słońcem i przyjrzał, rozgrywającej się w powietrzu walce. W zupełności nie przypominał on rezydencji Welesa. Był przede wszystkim większy i kanciasty, nieforemny. Coraz więcej żołnierzy zaprzestawało walki i podnosiło wzrok na niebo. Nawet Ateńczycy.
Rozpoczęła się regularna wymiana ognia pomiędzy dwoma bogami, bo to musiał być, któryś z bogów. Jeden z tych, z którym Weles i Pierun walczyli, ale wojna miała przebiegać daleko, daleko od Ziemi.
Z nieba posypały się spadające gwiazdy, zaraz jednak Lazarus się zreflektował, to nie gwiazdy opadały ku ziemi, a bogowie, rozpraszając się na wszystkie strony świata.
Pałac Welesa rzucał się w rozpaczliwych unikach przed ogniem. Bezskutecznie. Raz po raz eksplodowały nowe płomienie na gładkiej powierzchni walca. Wzniósł się w niebo, ponad chmury i znikł im z oczu, a za nim nieznany bóg.
Świst strzały wysoko nad głową obudził Lazarusa z odrętwienia. Wyciągnął podarowany miecz z pochwy i rzucił się przez powstały wyłom na Ateńczyków.
Wygrana nad Atenami zakończyła drugą wojnę peloponeską w 404 p.n.e. Wtedy też ostatni raz widziano bogów, walczących z nieznanymi ludziom bóstwami. Przez niebo świata przetoczyły się kule ognia i grzmoty odwiecznie ścigające błyskawice.