
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
„Kobieta nigdy nie wie, czego chce, ale nie spocznie, dopóki celu nie osiągnie."
Jean-Paul Sartre
I
Chmury wyglądały niczym zatopione w granatowym atramencie kawałki waty cukrowej. Tego dnia, nie wiedzieć czemu, w sposób szczególny upodobały sobie pewne miasto i wszystkie wydawały się zmierzać właśnie tam. Gnały po niebie, ponaglane coraz mocniejszymi podmuchami zimnego wiatru. Kto wie, być może wygraną w tym niezwykłym wyścigu było zajęcie najlepszego miejsca na widowni spektaklu, który lada moment miał się rozpocząć kilkaset metrów niżej.
Nieluba stała pośrodku mijającego ją tłumu przechodniów, próbując wyłowić z torby coraz głośniej przypominający o sobie telefon. Jedną z wielu zagadek współczesności, która pewnie nigdy nie doczeka się szczęśliwego rozwiązania jest łamigłówka dotycząca nieograniczonej pojemności damskiej torebki. Ponoć są w niej, zdaniem większości kobiet, jedynie przedmioty niezbędne do przetrwania w gąszczu miejskiej dżungli. Ale drogie panie, nie ma się co oszukiwać. Bez szminki, tuszu do rzęs, podkładu i choćby małego lustereczka – można żyć! Chociaż z drugiej strony, co to byłoby za życie? Z kolei według mężczyzn, torebka pewnie zawsze będzie nietypowym połączeniem kosza bez dna z kapeluszem iluzjonisty, z którego czasem, całkowicie przypadkowo, nigdy w stanie wyższej konieczności, wyciągnąć można coś absolutnie bezużytecznego. Zamiast kluczyków do źle zaparkowanego auta, znajdujemy jedynie starego cukierka który co najwyżej może osłodzić widok odholowywanego samochodu.
Po dłuższej chwili Nieluba zdołała wygrzebać wreszcie srebrną motorolę. Gdy tylko złapała ją w dłoń, irytujący dzwonek zamilkł, obrażony zbyt długim oczekiwaniem. Jakby na to nie patrzeć, nikt nie lubi być ignorowany, widocznie taka bezduszna maszyna nie jest żadnym wyjątkiem.
Na wyświetlaczu migała ikona nieodebranego połączenia. Nadzieja Orłowska. Dziewczyny poznały się, mniej więcej rok temu, na egzaminach wstępnych do Wyższej Szkoły Magii (która w rankingach europejskich uczelni ustępowała miejsca jedynie Moskiewskiej Państwowej Akademii Czarów. Pierwszą trójkę najbardziej elitarnych szkół wyższych w tym rejonie świata zamykał Stambulski Uniwersytet Wiedzy Tajemnej) i od tamtego czasu, raz z lepszym raz z gorszym skutkiem, starały się podtrzymywać tą znajomość. Dla Nieluby egzaminy okazały się totalną porażką. Nie przebrnęła przez testy teoretyczne i przynajmniej na najbliższy rok musiała wybić sobie z głowy pomysł o karierze licencjonowanej wiedźmy.
Pojedyncze kleksy atramentu, które pojawiły się na ulicy, błyskawicznie zamieniły się w strumień nie napisanych nigdy opowieści. Nieluba wrzuciła telefon do torby i co sił w nogach pognała przed siebie.
Nim ulewa rozszalała się na dobre, dziewczyna zdążyła ukryć się pod szklaną kopułą dworca kolejowego. Budynek z całą pewnością można było nazwać miażdżącym zwycięstwem szkła i stali. Wszystko w koło było sterylnie czyste, a w powietrzu unosił się zapach przywodzący na myśl długie, szpitalne korytarze. Wrażenie to potęgowała również obsługa, ubrana w białe mundury, których jedyną ozdobą był czerwony orzeł wyszyty na prawym ramieniu.
Na samym środku wielkiej hali rosło srebrne drzewo. Zamiast od liści, jego gałęzie uginały się pod ciężarem kolorowych wstążek, na których podróżni zapisywali swoje najskrytsze pragnienia. Raz w roku, nigdy tego samego dnia, wszystkie wstążki zamieniały się w chmarę motyli. Ponoć jeśli pragnienie było wystarczająco mocne by obdarzyć motyla życiem na tyle długim, aby zdołał dolecieć do swego twórcy, życzenie stawało się rzeczywistością.
Ruchomymi schodami Nieluba zjechała na niższy poziom dworca. Kilka minut błądziła w labiryncie zatłoczonych uliczek i kolorowych witryn sklepowych, aż w końcu trafiła na coś interesującego. Rupieciarnia – głosił napis wykaligrafowany na drewnianej tabliczce, zawieszonej tuż nad drzwiami. Wewnątrz sklepu unosił się przedziwny zapach. Był to niezwykle intensywny aromat mocnej, czarnej kawy, zmieszany z wonią skórki pomarańczowej oraz czymś, co mogło kojarzyć się z zakurzonym poddaszem pełnym odcisków przeszłości.
– Witam – rozległ się nagle męski głos. – Jak mogę szanownej pani pomóc?
Na ladzie, z laptopem na kolanach, siedział mały człowieczek w wielkim cylindrze. Podniósł wzrok i uważnie, przez swoje okulary o różowych szkłach przyjrzał się dziewczynie. Nieluba omal nie upuściła książki, którą właśnie wyciągnęła z półki. Poczuła się jak dziecko przyłapane na gorącym uczynku, z dowodem jednoznacznie świadczącym o jego winie – twarzą wymazaną czekoladą.
– Właściwie, tak się tylko rozglądam.
– W takim razie proszę czuć się jak u siebie. A gdyby znalazła panienka coś ciekawego, wystarczy mnie zawołać. Służę radą i pomocą.
Półki uginały się pod ciężarem opasłych tomów z zakresu magii teoretycznej, która spędzała sen z powiek młodych adeptów sztuki. Ponad tysiącstronicowe księgi, napisane drobnym drukiem, były doskonałym źródłem wiedzy. Opisywały wszelkie aspekty danej dziedziny, jej przydatność w życiu, oraz problemy jakie niesie ze sobą ta wiedza. Ponadto nakreślały psychologiczny portret osoby, która w sposób najbardziej efektywny będzie umiała z danego wycinka magii korzystać. Natomiast jeśli chodzi o wady, największą z nich, poza staroświeckim, trudnym w odbiorze językiem, był fakt iż zawierały zaledwie kilka prostych zaklęć.
Należy jednak pamiętać, iż wśród współczesnych magów wciąż panowało przekonanie, że magia wymaga pewnych poświęceń. Dlatego by zasmakować w sztuce, najpierw należy zmierzyć się z gorzkimi dziełami teoretyków zaliczanych do kanonu literatury obowiązkowej. A opasłe tomiska potrafiły zniechęcić niejednego pasjonata. I właśnie dlatego sztuka magiczna była zawodem prestiżowym, a co za tym idzie całkiem nieźle płatnym. Jednak by dostać się do tego elitarnego towarzystwa trzeba było przygotować się na masę wyrzeczeń i piętrzących się trudności. Ale cóż na to poradzić, nie nauczysz się biegać, jeśli nie będziesz umiał chodzić.
Nieluba sięgnęła po tom zatytułowany: „Teoretyczne aspekty zaklęć pogodowych", niejakiego profesora Mścisława Seweryna Milczka. Przejrzała kilka stron, na których autor rozwodził się co do negatywnych skutków zbytniej ingerencji ludzi w naturalne mechanizmy pogodowe, proponując jednocześnie budowę Parasoli Ochronnych, tj. wież, połączonych z rozmieszczonymi na terenie miasta latarniami, które swym działaniem nie zmieniałyby drastycznie pogody, a jedynie łagodziły przebieg jej gwałtownych kaprysów. Na jednej ze stron widniał rysunek, przedstawiający uproszczony schemat działania takiego rozwiązania.
Przedzierając się przez kolejne strony, Nieluba trafiła na podrozdział w całości poświęcony mgle. Pobieżnie przeanalizowała kilka wersetów, a gdy w końcu znalazła to, czego szukała uśmiechnęła się zadziornie. I wierzcie lub nie, ale ten rodzaj uśmiechu nigdy nie wróżył niczego dobrego. Nim przystąpiła do realizacji swojego niecnego planu, kątem oka zerknęła w stronę sprzedawcy. Wydawało się, że mały człowieczek zajmuje się własnymi sprawami, nie zaprzątając sobie głowy rudą klientką.
Nieluba kilka razy powtórzyła w myślach zaklęcie, aż w końcu odważyła się wypowiedzieć je na głos. Mówiła cicho, ale z pełną determinacją. Początkowo nie wydarzyło się absolutnie nic. Nie zraziło to jednak dziewczyny. Nawet, gdy kolejne trzy próby spełzły na niczym, dziewczyna nie chciała słyszeć o kapitulacji. Jeszcze raz przeczytała zaklęcie, ale tym razem przebrnęła również przez czternaście stron instrukcji prawidłowego użytkowania.
Dziewczyna położyła otwartą książkę na półce i wodząc palcem po lekko pożółkłej stronie, słowo w słowo powtarzała na głos słowa magicznej formuły. Tym razem coś się jednak zmieniło. Małe dzwoneczki zawieszone tuż pod sufitem ożyły za sprawą lodowatego podmuchu wiatru. W palcach Nieluba poczuła dziwne mrowienie, które ogarnęło każdy zakamarek jej ciała. Spomiędzy stron książki profesora Milczka wyciekał biały dym. Po chwili mgła rozpanoszyła się już po całym sklepie.
Nieluba zachichotała, zadowolona ze swego wyczynu. Pomimo tego, że nie widziała absolutnie nic poza czubkiem własnego nosa, nie miała pojęcia jak odwrócić zaklęcie, oraz jak to wszystko wytłumaczyć człowiekowi w cylindrze, rozpierała ją duma. Zrobiła krok w przód, powoli zmierzając w kierunku wyjścia (po dość szybkiej analizie swojej aktualniej sytuacji postanowiła zwyczajnie uciec) i potykając się o coś, co skryło się w mgle, upadła wprost na jeden z kilkunastu drewnianych regałów. Pech chciał, że akurat ten po brzegi zapełniony był dziesiątkami szklanych buteleczek, z których jedynie nikły procent zawierał popularne, tanie lekarstwo na migrenę. Cała reszta, jak dowiedziała się później, była eliksirami uwarzonymi z bardzo rzadkich, a czasem unikatowych wręcz składników. Dźwięk tłuczonego szkła nie pozostawał żadnych złudzeń.
– Chyba odrobinę zbyt dosłownie potraktowała panienka moje słowa – gdzieś spomiędzy mlecznej nicości rozległ się głos sprzedawcy.
– To nie tak jak pan myśli – wydusiła z siebie Nieluba, próbując wstać z ziemi by odzyskać chociaż odrobinę godności.
W odpowiedzi mężczyzna wyszeptał jedynie klika słów, które zdaniem Nieluby mogły być tylko i wyłącznie wiązanką najgorszych przekleństw, jakie kiedykolwiek wypełzły z ludzkich ust. Niespodziewanie, mgła zaczęła rzednąć, czemu towarzyszył dźwięk zasysania starego odkurzacza. Gdy dało się zobaczyć odrobinę więcej niż własny, piegowaty nos, Nieluba oniemiała z wrażenia. Mały człowiek trzymał pod pachą swój wielki cylinder i wsysał do środka resztki białej chmury.
– Ja to wszystko zaraz posprzątam – wydukała, widząc jego ciętą minę.
– Jestem o tym absolutnie przekonany – na twarzy mężczyzny zagościł dziwny uśmiech. Kiedy pomachał w powietrzu palcem wskazującym, metalowy klucz w drzwiach, przekręcił się z głośnym zgrzytem.
II
Wskazówki zegara leniwie brnęły na przód. Nieluba już od ponad godziny klęczała na ziemi, próbując doprowadzić drewnianą podłogę do stanu sprzed drobnego incydentu, którego całkowicie wbrew swojej woli stała się inicjatorem. Ale kto mógł przypuszczać że to się tak skończy?
Jakimś cudem zdołała podnieść cholernie ciężki regał, dokładnie pozbierała do kartonowego pudła wszystkie ocalałe buteleczki, potłuczone szkło wrzuciła do metalowego kosza, a teraz na kolanach szorowała lepką podłogę. Miała tego serdecznie dość. Bolał ją kręgosłup, na dłoniach wyrosły dziwne bąble, a od oparów dostała zawrotów głowy. Tymczasem niewzruszony jej cierpieniem sprzedawca, wciąż siedział na ladzie, stukając palcami w klawisze laptopa, popijając od czasu do czasu czarną kawę.
Po kolejnej godzinie szorowania, nakładania warstwa po warstwie wosku oraz polerowania, podłoga lśniła tak bardzo, że można było zobaczyć w niej własne odbicie. Nieluba starła rękawem pot z czoła.
– Skończyłam! – krzyknęła, ale mały człowieczek zniknął.
Czekając na jego powrót, Nieluba po raz kolejny zatraciła się gdzieś pomiędzy regałami. Mimo iż książki i eliksiry stanowiły znaczną część dostępnego tu asortymentu, na półkach można było znaleźć również masę przedmiotów niezbędnych w szeroko rozumianej pracy magicznej. Szklane kule, kociołki, moździerze, świece, amulety. Dziewczynie zaświeciły się oczy, gdy spostrzegła przepiękną różdżkę z białego drewna świerkowego o zielonej rękojeści.
– Na twoim miejscu dobrze bym się zastanowił, zanim znów tknąłbym czegokolwiek. To dla ciebie – wręczył jej złożoną na pół, kartkę papieru.
– A co to?
– Rachunek – ze stoickim spokojem odparł sprzedawca.
Nieluba ze zdziwieniem przyglądała się zapisanym w dwóch kolumnach liczbą.
– Ile?! – krzyknęła, gdy dotarła do sumy końcowej.
– Nie rozumiem twojego wzburzenia. No chyba że nie orientujesz się po jakich cenach można nabyć poszczególne składniki eliksirów. Weźmy na przykład skorupę z jaja pawia indyjskiego. Albo łuskę pytona siatkowego czy chociażby pióro samicy wojownika wspaniałego. Czy wiesz ile musiałem wydać pieniędzy pośrednikom z Azji, Ameryki że o Afryce już nie wspomnę?
– Ale skąd je wezmę takie pieniądze? To więcej niż moja roczna pensja.
– To akurat już nie moja sprawa. Nawarzyła panienka piwa, proszę się nim teraz delektować. I proszę mi tu nie płakać, bo na nic się to nie zda.
– I nic już nie można z tym zrobić? – zapytała łamiącym się głosem.
– Nic.
– Nic?
– Nic! No chyba że…
– Tak?
– No chyba że miałbym dla panienki jakąś alternatywną, satysfakcjonującą obie strony, propozycje.
– A ma pan?
– Niech się zastanowię – zdjął cylinder i wyjął z niego kopertę w kolorze kości słoniowej. – Być może.
– A mieści się ona w granicach zdrowego rozsądku?
– Absolutnie nie wykracza poza jego ramy – odparł oburzony.
– W takim razie zgadzam się.
– Tak w ciemno? – uniósł prawą brew.
– Chyba i tak nie mam nic do stracenia.
– Znakomicie. A teraz proszę to podpisać – znów sięgnął do kapelusza i wyciągnął zapisaną drobnym maczkiem kartkę papieru. – Proszę czytelny podpis – wskazał jej miejsce w prawym, dolnym rogu. – Doskonale. Od tej pory pracuje panienka dla mnie. Oto lista przedmiotów, które koniecznie muszę dostać – podał jej kopertę z wymalowanym symbolem lilii. – I zasadniczo nie obchodzi mnie jak tego dokonasz. Postaraj się tylko, żeby nikt nie złapał cię na gorącym uczynku. Masz siedem dni i ani sekundy więcej. Jeśli ci się uda, jesteśmy kwita. Jeśli nie, będę miał wątpliwą przyjemność przedstawić cię pewnej krwiożerczej bestii – mojemu prawnikowi. A z nim lepiej nie zadzierać.
– W porządku. To chyba uczciwa propozycja – poza tym, pomyślała, co może być trudnego w zdobyciu kilku drobiazgów? Bułka z masłem.
– I jeszcze jedno. Radzę ci potraktować to wszystko poważnie. Powiedziałbym nawet, śmiertelnie poważnie.
Mężczyzna po raz kolejny zdjął cylinder, pogrzebał w środku i wyłowił pokaźnych rozmiarów klepsydrę.
– Masz siedem dni dokładnie od – przesypało się pierwsze ziarenko piasku. – tej chwili. Na co czekasz? Pozostało ci jedynie sześć dni, dwadzieścia trzy godziny i pięćdziesiąt dziewięć minut. Jeśli chcesz tak marnować czas, czarno to widzę.
Pomachał w powietrzu palcem i Nieluba natychmiast znalazła się tuż przed drewnianymi drzwiami Rupieciarni. Zdumiona tym co się stało, patrzyła wprost na złotą kołatkę w kształcie głowy lwa.
– Wpadłaś jak śliwka w kompot – wyszeptał niespodziewanie lew. – A teraz, do roboty! Pozostało ci jedynie…
"który lada moment miał się rozpocząć kilkaset metrów niżej. "- pogrzebałem troche po internecie i okazuje się, że chmury piętra niskiego mają podstawę dobre 2 km nad powierzchnią ziemi, zaś te wyższe sięgają w górę do 12km. Tak niskie usytuowanie jest więc chyba bardzo rzadkie.
Pardon, zrozumiałem już bajkowy klimat opowiadania.
"Pomimo tego, że nie widziała absolutnie nic poza czubkiem własnego nosa, nie miała pojęcia jak odwrócić zaklęcie, oraz jak to wszystko wytłumaczyć człowiekowi w cylindrze, rozpierała ją duma." To pierwsze zdanie składowe jakoś nie pasuje. Egocentryzm nie przeszkadza w odczuwaniu dumy. Wręcz odwrotnie:).
Reasumując: (Pizdddd głową w blat). Genialne. Czarujące. Znakomite. Wciągneło mnie, i teraz niestety (a może i dobrze) niezbyt wiem, jak się wyciągnąć. Dałbym 6 (gdybym mógł). Gratulacje i hołdy, oraz chór anielski śpiewający gdzieś w tle. Nie zawiedź mnie co do kolejnych części, bo możesz złamać mi psychike.
Pytanie brzmi: na ile części to planujesz?
Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki
Co dalej? Też jestem ciekaw dalszego ciągu.
Lassar - Bardzo dziękuję za tyle miłych słów. Chociaż stawiasz mnie teraz przed bardzo trudnym wyzwaniem, bo o ile rozpocząć opowiadanie jest w miarę łatwo, rozwinąć jeszcze jako tako, ale napisać zakończenie to już wyższy poziom. Będę się starał i walczył o Twoją równowagę psychiczną ;)
brajt - nie chcę rozwlekać tego w nieskończoność. Absolutne maksimum to 30 stron Worda (interlinia 1,5).
AdamKB - dalej przewiduję wejście na scenę uszminkowanego, przerośniętego szczura, wizytę w Koloseum i szklaną kule. No przynajmniej o tym mi wiadomo.
Dzięki i zapraszam w przyszłości.
Pozdrawiam
Adam
"Zawód: Wiedźma"? Może być. Czekam na ciąg dalszy.
Witam,
Zawsze chciałem stworzyć swoją rudą wiedźmę i Nieluba jest pierwszą próbą która przypadła mi do gustu. A co do książki Zawód: Wiedźma - nie czytałem, ale sądząc z opisu można by wrzucić to do jednego worka.
PS. Polecam: „Wyższa magia" Kira Izmajłowa
Izmajłowa być może... Jest jeszcze Ola L., prawda? Tej bliżej do bohaterki z tego opowiadania.
Szczerze powiedziawszy, nie kojarzę, albo przypomnieć sobie nie mogę.
Odnaleźć swą drogę - Aleksandra Ruda?
PRzypadkowo trafiłem, ale to chyba to :)
To, to... :)