- Opowiadanie: poni22@interia.pl - KUROPATOWSCY | uniwersum Metro2033

KUROPATOWSCY | uniwersum Metro2033

Dro­dzy Czy­tel­ni­cy, za­pra­szam do prze­czy­ta­nia opo­wia­da­nia osa­dzo­ne­go w uni­wer­sum Metro 2033, któ­re­go akcja roz­gry­wa się w Pol­sce. In­spi­ra­cją do na­pi­sa­nia tego opo­wia­da­nia była try­lo­gia De­ni­sa Sza­ba­ło­wa pt. "Kon­sty­tu­cja Apo­ka­lip­sy".
[Przy­pi­sy znaj­du­ją się pod tek­stem opo­wia­da­nia.]

Po­zdra­wiam,
Poni. 

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

KUROPATOWSCY | uniwersum Metro2033

KU­RO­PA­TOW­SCY

 

 

* PO­CZĄ­TEK

 

Zanim Ku­ro­pa­tow­scy osie­dli­li się w tym miej­scu na stałe, prze­by­li długą drogę.

W dniu Po­cząt­ku – Ro­bert, Daria i ich trzy­let­ni wów­czas syn Igor – miesz­ka­li w Dą­bro­wie-Gór­ni­czej. To, że tego dnia nie zgi­nę­li w ato­mo­wej po­żo­dze, za­wdzię­cza­ją, o iro­nio… stre­fie czar­no­byl­skiej. Otóż Ro­bert wra­cał wła­śnie z ko­lej­nej wy­pra­wy do Czar­no­by­la i Pry­pe­ci. Dziś tego nikt nie ro­zu­mie, ale wtedy do Zony jeź­dzi­ło wiele osób. Co cie­ka­we, nawet biura po­dró­ży or­ga­ni­zo­wa­ły tak zwane „eks­tre­mal­ne wy­pra­wy” do za­mknię­tej stre­fy. Teraz w za­sa­dzie cały świat wy­glą­dał jak czar­no­byl­ska stre­fa…

Ro­bert był bar­dzo do­brze przy­go­to­wa­ny do wy­pra­wy – miał ze sobą mię­dzy in­ny­mi do­zy­metr[1], la­tar­kę czo­ło­wą, krót­ko­fa­lów­kę z wbu­do­wa­nym ra­diem FM, za­pa­so­we ba­te­rie, nóż, kom­bi­ne­zon OP-1 L2[2] i maskę MP-4[3] z za­pa­sem po­chła­nia­czy. To wszyst­ko po­ma­ga­ło mu w eks­plo­ra­cji pod­zie­mi za­kła­dów „Ju­pi­ter”, szpi­ta­la w Pry­pe­ci oraz in­nych re­jo­nów na­pro­mie­nio­wa­nej stre­fy; teraz miało pomóc prze­trwać Po­czą­tek.

 

 Daria z mały Igo­rem po­je­cha­ła do War­sza­wy, żeby spod dwor­ca cen­tral­ne­go ode­brać po­wra­ca­ją­ce­go z Ukra­iny męża. Ro­bert chciał z War­sza­wy przy­je­chać do domu po­cią­giem, ale żona upar­ła się, że po niego przy­je­dzie. Można po­wie­dzieć, że ten upór ura­to­wał im życie. Po po­wi­ta­niu cała trój­ka ru­szy­ła skodą na po­łu­dnie. Tuż za To­ma­szo­wem Ma­zo­wiec­kim z radia w sa­mo­cho­dzie prze­sta­ła pły­nąć mu­zy­ka. Na wszyst­kich czę­sto­tli­wo­ściach za­pa­no­wa­ła cisza. Chwi­lę póź­niej za­wy­ły sy­re­ny, a ciszę w ete­rze prze­rwał nada­wa­ny ko­mu­ni­kat o tym, że nad Pol­skę nad­la­tu­ją ra­kie­ty, że na­le­ży udać się do schro­nów, że to nie są ćwi­cze­nia, że, że, że… Choć po­waż­nie po­trak­to­wa­li ko­mu­ni­kat, nie za­kła­da­li oczy­wi­ście naj­gor­sze­go sce­na­riu­sza. Radio nie in­for­mo­wa­ło wprost o nad­la­tu­ją­cej ato­mo­wej śmier­ci. Szyb­ko usta­li­li, że nie opła­ca się wjeż­dżać do To­ma­szo­wa i szu­kać po omac­ku schro­nu; po pierw­sze – te­le­fo­ny ko­mór­ko­we stra­ci­ły za­sięg i In­ter­net od­mó­wił po­słu­szeń­stwa utrud­nia­jąc na­mie­rze­nie wła­ści­we­go ad­re­su, po dru­gie – Ro­bert słusz­nie za­ło­żył, że jeśli ja­kieś schro­ny w mie­ście się znaj­du­ją, to wła­śnie roz­gry­wa­ją się przed nimi dan­tej­skie sceny, bo lu­dzie do­słow­nie wal­czą o miej­sce w środ­ku. Dla­te­go za­miast pchać się do mia­sta, skoda skie­ro­wa­ła się do sztucz­nej groty znaj­du­ją­cej się w po­łu­dnio­wej czę­ści mia­sta. Wie­dzie­li o niej, bo zanim na świe­cie po­ja­wił się Igor, Daria i Ro­bert zro­bi­li wy­ciecz­kę ro­we­ro­wą nad Zalew Su­le­jow­ski. Wtedy też do­wie­dzie­li się o oko­licz­nych gro­tach. W 2010 roku grotę – jako po­zo­sta­łość po pod­ziem­nej ko­pal­ni pia­sku szklar­skie­go – przy­sto­so­wa­no do zwie­dza­nia. A od 2012 roku stała się atrak­cją tu­ry­stycz­ną, którą ro­dzi­ce Igora po­sta­no­wi­li w przy­szło­ści zo­ba­czyć. Nie­co­dzien­na sy­tu­acja przy­spie­szy­ła plany zwie­dze­nia tej byłej ko­pal­ni, lecz teraz nie trak­to­wa­li jej jak atrak­cji tu­ry­stycz­nej lecz jak schron. Żeby do­trzeć na miej­sce sko­rzy­sta­li z pa­pie­ro­wej mapy. Byli cał­kiem bli­sko celu i pod wej­ście do groty do­tar­li po kilku mi­nu­tach. Na miej­scu oka­za­ło się, że na po­mysł schro­nie­nia się w ja­ski­ni wpa­dło wiele in­nych osób, które zdą­ży­ły już otwo­rzyć drzwi pro­wa­dzą­ce pod zie­mię i wejść do środ­ka. Sys­tem grot skła­da­ją­cy się z licz­nych ko­ry­ta­rzy i sal bez pro­ble­mu po­mie­ścił wszyst­kich ucie­ki­nie­rów. Ro­bert za­brał z auta swój ogrom­ny ple­cak z wy­po­sa­że­niem „czar­no­byl­skim”, Daria wzię­ła Igora. Wraz z in­ny­mi schro­ni­li się w naj­głęb­szej czę­ści byłej ko­pal­ni. Włą­czy­li radio FM mając małą na­dzie­ję na zna­le­zie­nie ja­kiejś czę­sto­tli­wo­ści, dzię­ki któ­rej uda im się śle­dzić in­for­ma­cje z ze­wnątrz. Ścia­ny groty jed­nak ide­al­nie ekra­no­wa­ły fale ra­dio­we. Wy­łą­czy­li radio, cze­ka­li w ciszy i ciem­no­ści na to, co miało się wy­da­rzyć.

 

 Ude­rze­nie na­stą­pi­ło po około go­dzi­nie od wej­ścia ludzi do ja­ski­ni. Nie od­czu­li więk­sze­go wstrzą­su. Z su­fi­tu po­sy­pa­ło się kilka ma­łych odłam­ków. Do­zy­metr nie wy­ka­zał pod­wyż­szo­ne­go po­zio­mu pro­mie­nio­wa­nia. Część osób stwier­dzi­ła, że już jest po wszyst­kim i zde­cy­do­wa­ła się wyjść na po­wierzch­nię, żeby spraw­dzić, co się stało. Tej gru­pie prze­wo­dził czło­wiek, który twier­dził, że nie ma się czego bać, bo ko­mu­ni­kat, który za­pę­dził ich do pro­wi­zo­rycz­ne­go schro­nu mu­siał być tylko ele­men­tem ćwi­czeń obro­ny cy­wil­nej i że małe tąp­nię­cie w gro­cie nie miało związ­ku z żad­ny­mi ra­kie­ta­mi, bo gdyby tak było, to po­win­ni od­czuć wię­cej wstrzą­sów lub że już po­win­ni nie żyć. Nie udało się od­wieść tych ludzi od chęci wyj­ścia na ze­wnątrz, nie do­cie­ra­ły do nich żadne ar­gu­men­ty ani proś­by. Stwier­dzi­li, że nie mogą sie­dzieć pod zie­mią jak krety. Kilka go­dzin póź­niej opu­ści­li grotę. Tych osób już wię­cej nie zo­ba­czy­li.

 

 W ja­ski­ni spę­dzi­li ko­lej­ne dzie­sięć dni. Z wodą nie było pro­ble­mu – zna­leź­li miej­sce, gdzie fil­tro­wa­na spły­wa­ła po ścia­nach do spo­re­go zbior­ni­ka. Z bez­piecz­ne­go schro­nie­nia wy­go­nił ich głód (od­czu­wa­ny w żo­łąd­kach jak i głód in­for­ma­cji ze świa­ta). Ro­bert – jako je­dy­ny – po­sia­dał kom­bi­ne­zon ochron­ny, maskę i urzą­dze­nie do po­mia­ru pro­mie­nio­wa­nia. Na ochot­ni­ka wy­ru­szył z groty w po­szu­ki­wa­niu je­dze­nia i wie­ści ze świa­ta. Włą­czo­ny do­zy­metr, wraz ze zbli­ża­niem się do wyj­ścia, wska­zy­wał coraz więk­szy po­ziom ra­dia­cji, wró­żąc naj­gor­sze. Fak­tycz­nie, po wyj­ściu na po­wierzch­nię oczom Ro­ber­ta uka­za­ło się niebo za­snu­te cięż­ki­mi chmu­ra­mi, a wy­świe­tlacz do­zy­me­tru wska­zy­wał 3,6µSv/h[4]; niby nie dużo – taki po­ziom zmie­rzył dwa ty­go­dnie wcze­śniej będąc ja­kieś 200 me­trów od ścia­ny sar­ko­fa­gu bro­nią­ce­go do­stę­pu do IV bloku czar­no­byl­skie­go re­ak­to­ra, ale ten po­ziom był o około dwa­na­ście razy więk­szy od uzna­wa­ne­go za nor­mal­ny. To, co Ro­bert zo­ba­czył po wyj­ściu z ja­ski­ni prze­ko­na­ło go, że kilka dni temu za­czę­ła się (i od razu skoń­czy­ła) wojna ato­mo­wa.

Wiele mie­się­cy póź­niej do­wie­dzie­li się, jak wiele mieli szczę­ścia. W dniu Po­cząt­ku zna­leź­li się w trój­ką­cie, któ­re­go wierz­choł­ki wy­zna­czy­ły mia­sta: Łódź, War­sza­wa, Kiel­ce. Mię­dzy in­ny­mi w te miej­sco­wo­ści ude­rzy­ły ra­kie­ty.

 

Zanim męż­czy­zna ru­szył na po­szu­ki­wa­nie pro­wian­tu, otrzy­mał od osób ukry­wa­ją­cych się w gro­cie wiele cen­nych rze­czy: na­ry­so­wa­ną przez au­to­chto­nów mapę z na­nie­sio­ny­mi punk­ta­mi war­ty­mi eks­plo­ra­cji (w tym ośro­dek zdro­wia, woj­sko­wa jed­nost­ka za­bez­pie­cze­nia me­dycz­ne­go, dys­kon­ty spo­żyw­cze), do tego kilka li­trów wody, lor­net­kę i wia­trów­kę z amu­ni­cją. Tak wy­ekwi­po­wa­ny do­tarł do mia­sta. Nie było widać żywej duszy, mia­sto wy­glą­da­ło na wy­mar­łe („jak w Pry­pe­ci” – po­my­ślał). Jed­nak szyb­ko oka­za­ło się, że nie wszy­scy miesz­kań­cy je opu­ści­li. Psy, któ­rych lu­dzie nie mogli lub nie zdą­ży­li za­brać ze sobą pod­czas ewa­ku­acji, wa­łę­sa­ły się teraz po uli­cach tak samo głod­ne jak on, a przez to nie­bez­piecz­ne. Ro­bert – jak stal­ker[5] w nie­przy­ja­znym te­re­nie – po­sta­no­wił uni­kać czwo­ro­no­gów; tym bar­dziej, że zwie­rzę­ta za­czę­ły ata­ko­wać się wza­jem­nie, a on uzbro­jo­ny był tylko w nóż oraz wia­trów­kę z li­mi­tem śrutu. To nie był jed­nak ko­niec złych in­for­ma­cji. Skle­py spo­żyw­cze zo­sta­ły ogo­ło­co­ne ze wszyst­kie­go, czego aku­rat szu­kał dla przy­mu­so­wych miesz­kań­ców groty. Z do­brych wia­do­mo­ści – przy skle­pie zna­lazł pla­ka­ty in­for­mu­ją­ce o ewa­ku­acji miesz­kań­ców To­ma­szo­wa oraz oko­licz­nych miej­sco­wo­ści do obozu ufor­mo­wa­ne­go pod Opocz­nem. Stal­ker za­brał jeden z tych pla­ka­tów. Ze skle­pu spor­to­we­go wziął rower, dzię­ki któ­re­mu do ko­lej­nych punk­tów z mapy prze­miesz­czał się znacz­nie szyb­ciej, a przy tym oszczę­dzał wiele ener­gii. W bu­dyn­ku przy­chod­ni zna­lazł je­dy­nie kilka opa­trun­ków, które za­brał ze sobą. Inni byli tu przed nim. Po­szczę­ści­ło mu się do­pie­ro w bazie Grupy Za­bez­pie­cze­nia Me­dycz­ne­go. Od razu za­uwa­żył ślady wska­zu­ją­ce na szyb­ką ewa­ku­ację – po­roz­rzu­ca­ny sprzęt w ko­ry­ta­rzach pro­wa­dzą­cych do wyj­ścia z bu­dyn­ku. Praw­dzi­we skar­by zna­lazł w piw­ni­cy: skrzy­nie z kom­bi­ne­zo­na­mi OP-1 oraz „sło­nia­mi”[6], in­dy­wi­du­al­ne pa­kie­ty z ze­sta­wa­mi środ­ków do ochro­ny przed ata­kiem bro­nią ABC[7], ap­tecz­ki woj­sko­we. Broni nie było, ale zna­lazł za to nok­to­wi­zo­ry. Wi­docz­nie sza­brow­ni­cy, któ­rzy oczy­ści­li skle­py w mie­ście, wcze­śniej do bazy nie mieli do­stę­pu. Wy­cho­dzi­ło na to, że był pierw­szą osobą, która od­wie­dzi­ła tą woj­sko­wą jed­nost­kę od czasu ewa­ku­acji. Skar­bów było mnó­stwo i w oba­wie przed in­ny­mi stal­ke­ra­mi, Ro­bert po­sta­no­wił ukryć fanty prze­no­sząc wy­po­sa­że­nie po­trzeb­ne oca­la­łym i cze­ka­ją­cym na jego po­wrót w gro­cie do in­ne­go po­miesz­cze­nia. Za­bez­pie­czył więc od­po­wied­nią ilość kom­bi­ne­zo­nów, masek i ap­te­czek. Sam zaś spa­ko­wał do ple­ca­ka trzy kom­bi­ne­zo­ny i „sło­nie”, z któ­ry­mi po­sta­no­wił wró­cić do ja­ski­ni i prze­ka­zać trzem oso­bom, by w sile czte­rech męż­czyzn wró­cić po resz­tę ekwi­pun­ku, któ­rym można by ob­da­ro­wać wszyst­kie osoby z groty.

Stal­ker li­czył, że w bazie uda mu się zna­leźć ja­kieś racje żyw­no­ścio­we. Nie­ste­ty nie zna­lazł tam nic do je­dze­nia. Ko­lej­ną część dnia po­świę­cił na prze­szu­ki­wa­niu miesz­kań. Choć za­ję­ło mu to sporo czasu – opła­ci­ło się. Uzbie­ra­nym pro­wian­tem wy­peł­nił ple­cak. Za­sta­ła go noc, którą spę­dził w jed­nym z miesz­kań. Po za­ba­ry­ka­do­wa­niu się urzą­dził sobie praw­dzi­wą ucztę z czę­ści tego, co udało mu się zna­leźć. Dzię­ki po­żyw­nej za­war­to­ści kon­serw, od­zy­skał część sił. Bar­dzo tego po­trze­bo­wał. Zresz­tą tak jak snu. Tak minął jego pierw­szy dzień w roli stal­ke­ra w nowym, nie­bez­piecz­nym świe­cie.

 

 Gdy świ­ta­ło, ru­szył w stro­nę groty. W schro­nie przy­wi­ta­no go jak bo­ha­te­ra! Tym bar­dziej, że więk­szość przy­mu­so­wych miesz­kań­ców ja­ski­ni nie wie­rzy­ła, że Ro­bert po­wró­ci. On jed­nak wró­cił cały i zdro­wy, z wy­peł­nio­nym ple­ca­kiem oraz in­for­ma­cja­mi, któ­ry­mi też się po­dzie­lił.

Jesz­cze tego sa­me­go dnia Ro­bert – wraz z trze­ma to­wa­rzy­sza­mi wy­po­sa­żo­ny­mi w kom­bi­ne­zo­ny i maski ochron­ne – wró­cił do bazy woj­sko­wej po ekwi­pu­nek dla po­zo­sta­łych miesz­kań­ców groty. Po za­bra­niu sprzę­tu męż­czyź­ni prze­szu­ka­li kilka miesz­kań i wy­peł­ni­li ple­ca­ki zna­le­zio­nym pro­wian­tem. Włą­czo­ne radio po­twier­dza­ło w za­pę­tlo­nym ko­mu­ni­ka­cie, że pod Opocz­nem stwo­rzo­no obóz dla oca­la­łych. Męż­czyź­ni wró­ci­li do ja­ski­ni z kom­bi­ne­zo­na­mi, ma­ska­mi i je­dze­niem dla wszyst­kich. Lu­dzie pod­nie­sie­ni na duchu, wy­po­sa­że­ni w sprzęt da­ją­cy po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa oraz po­si­le­ni po dłu­gim okre­sie postu od­zy­ska­li siły i na­dzie­ję! Wszy­scy zde­cy­do­wa­li, aby czym prę­dzej ru­szyć do obozu, by tam szu­kać po­mo­cy. Wszy­scy, poza Ro­ber­tem, który prze­ko­nał żonę, żeby w gro­cie zo­stać jesz­cze kilka ty­go­dni. Daria w końcu prze­ko­na­ła się do ry­zy­kow­ne­go po­my­słu męża. Stal­ker ar­gu­men­to­wał chęć po­zo­sta­nia w gro­cie oba­wa­mi przed tym, co za­sta­ną w obo­zie. Za­kła­dał, że już teraz w Opocz­nie bra­ku­je je­dze­nia, wody i leków dla osób prze­by­wa­ją­cych w obo­zie, przez co wy­buch­ną tam za­miesz­ki. Oba­wiał się rów­nież, że nad Opocz­no do­trze jakaś sil­nie „ra­dio­ak­tyw­na” chmu­ra, przez co z desz­czu wpa­dli­by pod rynnę. W gro­cie mieli bez­piecz­ne schro­nie­nie przed ra­dia­cją, wodę z wła­sne­go spraw­dzo­ne­go uję­cia i sprzęt, dzię­ki któ­re­mu można było or­ga­ni­zo­wać je­dze­nie prze­szu­ku­jąc – jak się oka­za­ło – bo­ga­te w suchy pro­wiant miesz­ka­nia. Ro­ber­to­wi nie udało się prze­ko­nać ni­ko­go wię­cej do swo­je­go po­my­słu. „Ja­ski­niow­cy” – bo tak za­czę­li o sobie mówić miesz­kań­cy groty – przez kilka na­stęp­nych dni gro­ma­dzi­li je­dze­nie i wodę na drogę; wrę­czy­li Ro­ber­to­wi wia­trów­kę jako dowód wdzięcz­no­ści za bo­ha­ter­ską, pierw­szą wy­pra­wę do mia­sta. Potem opu­ści­li grotę, zo­sta­wia­jąc Darię, Ro­ber­ta i Igora.

Mał­żeń­stwo za­pa­mię­ta­ło obraz po­sta­ci w sza­rych kom­bi­ne­zo­nach z dłu­gi­mi no­sa­mi „słoni” ru­sza­ją­cych o świ­cie w po­szu­ki­wa­niu lep­sze­go jutra. Tych osób już nigdy wię­cej nie spo­tka­li.

 

 

* NOWY DOM

 

Z „kilku ty­go­dni” zro­bi­ły się czte­ry lata. Jako „ja­ski­niow­cy” bar­dzo do­brze przy­sto­so­wa­li się do no­wych wa­run­ków, ad­ap­tu­jąc grotę do – w za­sa­dzie – wy­god­ne­go życia. Na jej wy­po­sa­że­niu zna­lazł się mię­dzy in­ny­mi agre­gat prą­do­twór­czy, pro­wi­zo­rycz­na ka­na­li­za­cja, do­dat­ko­we drzwi ma­sku­ją­ce wej­ście do ja­ski­ni, sys­tem ostrze­ga­nia przed in­tru­za­mi oraz wiele in­nych udo­god­nień i za­bez­pie­czeń.

Choć Igor urósł, woj­sko­wy kom­bi­ne­zon i maska prze­ciw­ga­zo­wa nadal były dla niego zbyt ob­szer­ne, ale od czego jest nóż i taśma kle­ją­ca. Do­sto­so­wa­ny strój po­zy­tyw­nie prze­szedł test szczel­no­ści pod wodą. Cała ro­dzi­na miała przy­go­to­wa­ne „ple­ca­ki uciecz­ko­we” w razie ko­niecz­no­ści na­tych­mia­sto­wej ewa­ku­acji. Naj­więk­szym pro­ble­mem było je­dze­nie. Ro­bert prze­trzą­sa­jąc domy mu­siał z każ­dym mie­sią­cem zwięk­szać pro­mień swo­ich po­szu­ki­wań. Zwra­cał szcze­gól­ną uwagę na daty przy­dat­no­ści do spo­ży­cia wszyst­kie­go, co zna­lazł. Na­uczy­li się tego po zje­dze­niu prze­ter­mi­no­wa­nej „pusz­ki”.

Przez pierw­sze mie­sią­ce po Po­cząt­ku walkę o wła­dzę nad pe­ne­tro­wa­nym te­ry­to­rium Ro­bert to­czył z bez­pań­ski­mi psami, które w końcu albo ode­szły szu­ka­jąc po­ży­wie­nia gdzieś in­dziej, albo na­uczy­ły się omi­jać czło­wie­ka uzbro­jo­ne­go w śru­tów­kę i nóż. Póź­niej jed­nak po­ja­wi­ły się one – zmu­to­wa­ne zwie­rzę­ta, które nie bały się za­pa­chu czło­wie­ka. To wła­śnie w walce z nimi stal­ker zużył całą amu­ni­cję do wia­trów­ki.

Pew­ne­go dnia w skle­pie mi­li­tar­nym męż­czy­zna zna­lazł łuk my­śliw­ski. Bez­zwłocz­nie na­uczył się z niego strze­lać. W końcu i mu­tan­ty prze­ko­na­ły się, że trze­ba uni­kać tego czło­wie­ka. Na szczę­ście wraz z mu­tan­ta­mi po­ja­wi­ły się też pierw­sze ku­piec­kie ka­ra­wa­ny. „Ja­ski­niow­cy” szyb­ko po­ję­li, czym jest bar­ter – cenny sprzęt z bazy woj­sko­wej wy­mie­nia­li na in­for­ma­cje, je­dze­nie, pa­li­wo, leki czy pro­fe­sjo­nal­ne strza­ły do łuku. Z cza­sem w To­ma­szo­wie za­miesz­ka­ło kilku in­nych stal­ke­rów. Po­dzie­li­li mię­dzy sie­bie mia­sto na sek­to­ry i dzia­ła­li w nich nie wcho­dząc sobie w drogę; w pew­nych sy­tu­acjach po­ma­ga­li sobie.

Ro­bert stał się do­sko­na­łym łucz­ni­kiem. Na­uczył Darię oraz Igora po­słu­gi­wać się tą bro­nią. Wy­cho­dząc w teren za­wsze za­bie­rał ze sobą nóż, łuk oraz procę, którą cał­kiem do­brze ope­ro­wał. Cele po­tra­fił razić rów­nież będąc w ruchu. Stał się praw­dzi­wym stal­ke­rem.

Dietę opar­tą na po­ży­wie­niu znaj­do­wa­nym w miesz­ka­niach i do­mach Ro­bert wzbo­ga­cał o ryby zło­wio­ne w Za­le­wie Su­le­jow­skim (te naj­mniej ska­żo­ne), przede wszyst­kim jed­nak o dziką zwie­rzy­nę, która roz­mno­ży­ła się w po­bli­skich la­sach. Bio­rąc pod uwagę sy­tu­ację, w któ­rej zna­lazł się świat, ro­dzi­na nie mogła na­rze­kać. Spi­żar­nia w gro­cie zo­sta­ła za­peł­nio­na mąką, ryżem, kaszą, ole­jem, kon­ser­wa­mi. Jedną z grot za­mie­ni­li na ma­ga­zyn, w któ­rym skła­do­wa­li mię­dzy in­ny­mi ka­ni­stry z pa­li­wem, odzież, ba­te­rie, z innej groty zro­bi­li garaż dla auta. Zby­wa­ją­cym im sprzę­tem z po­wo­dze­niem han­dlo­wa­li z od­wie­dza­ją­cy­mi mia­sto dość re­gu­lar­nie ka­ra­wa­na­mi.

Pod­czas gdy Ro­bert po­lo­wał i uże­rał się z mu­tan­ta­mi, Daria zaj­mo­wa­ła się ich nowym domem; stała się też dla Igora na­uczy­ciel­ką edu­ku­jąc go z przed­wo­jen­nych pod­ręcz­ni­ków. Igor szyb­ko się uczył z ksią­żek; na­bie­rał też bie­gło­ści w sztu­ce po­słu­gi­wa­nia się łu­kiem i procą. Coraz czę­ściej po­ma­gał rów­nież ojcu w po­lo­wa­niach. Był dumny ze swo­je­go łuku my­śliw­skie­go.

 

 In­for­ma­cje o świe­cie roz­cho­dzi­ły się z pręd­ko­ścią ma­sze­ru­ją­cej ka­ra­wa­ny, a zatem słu­cha­jąc ja­kiejś wia­do­mo­ści trze­ba było brać po­praw­kę na jej (nie)ak­tu­al­ność. Do tego ka­ra­wa­nia­rze czę­sto mie­sza­li fakty z plot­ka­mi i przy­pusz­cze­nia­mi. Dla­te­go ja­ski­niow­cy trak­to­wa­li je z przy­mru­że­niem oka. Głów­nym źró­dłem wia­do­mo­ści stało się radio – na­da­ją­ce o okre­ślo­nej porze ser­wis in­for­ma­cyj­ny (spo­ra­dycz­nie mu­zy­kę). Jed­nak Daria i Ro­bert zwró­ci­li uwagę, że sta­cja ra­dio­wa swoje „newsy” czer­pie przede wszyst­kim od… han­dla­rzy z ka­ra­wan. Cza­sem w mie­ście po­ja­wiał się par­tol żoł­nie­rzy. Ale ci nigdy nie byli zbyt roz­mow­ni, jakby skry­wa­li jakąś strasz­ną ta­jem­ni­cę. Żoł­nie­rze przy­by­wa­li do mia­sta po pa­li­wo, które Ro­bert z za­przy­jaź­nio­ny­mi stal­ke­ra­mi „wy­do­by­wał” ze zbior­ni­ków sta­cji paliw sprze­da­jąc je woj­sko­wym za racje żyw­no­ścio­we. Jed­nak gdy pa­li­wo się skoń­czy­ło, woj­sko­wi po­ja­wia­li się coraz rza­dziej. Pew­ne­go dnia Ro­ber­to­wi udało się do­wie­dzieć od jed­ne­go ofi­ce­ra, że pod­czas Po­cząt­ku ato­mów­ki ude­rzy­ły w więk­szo­ści w mia­sta wo­je­wódz­kie. Szcze­gól­nie mocno obe­rwa­ła War­sza­wa. Żoł­nierz po­ka­zał stal­ke­ro­wi mapę Pol­ski z czer­wo­ny­mi ik­sa­mi wska­zu­ją­cy­mi miej­sca ude­rzeń. Po­rucz­nik „po­cie­szył” Ro­ber­ta stwier­dze­niem, że inne kraje do­sta­ły tak samo jak Pol­ska albo jesz­cze moc­niej. O wiele gor­sza sy­tu­acja była na przy­kład w Niem­czech czy we Fran­cji, bo te kraje poza ata­kiem ra­kie­to­wym otrzy­ma­ły do­dat­ko­wy ra­dio­ak­tyw­ny cios ze stro­ny uszko­dzo­nych elek­trow­ni ato­mo­wych. Ale ponoć lu­dzie naj­moc­niej ucier­pie­li w USA, Rosji, Chi­nach i in­nych kra­jach Klubu Ato­mo­we­go[8]. U nas naj­więk­szym obec­nie pro­ble­mem było ska­że­nie oraz róż­nej maści groź­ne mu­tan­ty przy­by­wa­ją­ce zza wschod­niej gra­ni­cy – Ro­bert spo­tkał się już z kil­ko­ma mniej­szy­mi. Ze ska­że­niem na­uczył się żyć, z mu­tan­ta­mi na­uczył się wal­czyć, jed­nak nie dawał wiary sło­wom żoł­nie­rza o dziw­nych ano­ma­liach, które ponoć po­ja­wi­ły się w róż­nych czę­ściach świa­ta. Uznał to za „miej­ska le­gen­dę”, która po­dró­żo­wa­ła już od dawna z ka­ra­wa­na­mi. Han­dla­rze opo­wia­da­li na przy­kład o ano­ma­liach prze­no­szą­cych ludzi w cza­sie, te­le­por­tu­ją­cych na duże od­le­gło­ści, do­da­ją­cych amu­ni­cję w ma­ga­zyn­kach czy zmniej­sza­ją­cych cel­lu­lit i zmarszcz­ki. Te wszyst­kie opo­wie­ści Ro­bert wkła­dał mię­dzy bajki opo­wia­da­ne Igo­ro­wi. Uwie­rzył na­to­miast po­rucz­ni­ko­wi, że na te­re­nach naj­moc­niej ude­rzo­nych ato­mo­wą pię­ścią żyją lu­dzie. Mieli prze­trwać tam mię­dzy in­ny­mi dzię­ki sys­te­mom kolei pod­ziem­nej (metro).

 

 

* PLAN-B

 

Słowa po­rucz­ni­ka za­kieł­ko­wa­ły w Darii i Ro­ber­cie – coraz czę­ściej roz­ma­wia­li o ewen­tu­al­nym pla­nie prze­pro­wadz­ki, na wy­pa­dek gdyby trze­ba by­ło­by kie­dyś ewa­ku­ować się z Groty. Plan ten doj­rzał w końcu na tyle, że stali się go­to­wi w każ­dej chwi­li opu­ścić ja­ski­nię. Na­zwa­li go „PLA­NEM-B”, w ra­mach któ­re­go do jazdy był go­to­wy sa­mo­chód, który stal­ker krót­ko po Po­cząt­ku za­ga­ra­żo­wał we­wnątrz groty – chro­niąc przed ra­dia­cją, od­po­wied­nio wy­po­sa­żył i utrzy­my­wał w do­brej kon­dy­cji. Ba­gaż­nik oraz wnę­trze po­jaz­du były wy­peł­nio­ne ka­ni­stra­mi z pa­li­wem, róż­ne­go ro­dza­ju sprzę­tem, pro­wian­tem i wodą. Auto było na­rzę­dziem do re­ali­za­cji planu, celem zaś stała się ich ro­dzin­na miej­sco­wość na po­łu­dniu Pol­ski – Dą­bro­wa Gór­ni­cza.

Z kilku źró­deł po­twier­dzi­li, że w po­bli­żu Dą­bro­wy ude­rzy­ły dwa po­ci­ski z gło­wi­ca­mi ato­mo­wy­mi. „To­po­le”[9] z ją­dro­wym ła­dun­kiem spa­dły na Gli­wi­ce i Ryb­nik, zaś na inne mia­sta GOP-u[10] spa­dły licz­ne po­ci­ski kon­wen­cjo­nal­ne, w samej Dą­bro­wie Gór­ni­czej nisz­cząc mię­dzy in­ny­mi hutę. Z tego po­wo­du oko­licz­ne nie­zbom­bar­do­wa­ne te­re­ny były wciąż za­miesz­ka­ne, choć cier­pia­ły z po­wo­du ska­że­nia ra­dio­ak­tyw­ne­go roz­nie­sio­ne­go przez za­chod­ni wiatr. Życie prze­trwa­ło tam przede wszyst­kim dzię­ki ko­pal­niom. Po Po­cząt­ku lu­dzie ocze­ki­wa­li pod zie­mią, aż ra­dia­cja spad­nie do po­zio­mu po­zwa­la­ją­ce­go wyjść na ze­wnątrz. Jako pierw­si na po­wierzch­nię wy­cho­dzi­li ci, któ­rych nie­bez­piecz­nym za­da­niem było przy­nie­sie­nie do ko­pal­nia­nych schro­nów nie­zbęd­nych do pod­trzy­ma­nia życia za­so­bów. Ko­lej­ni wy­cho­dzi­li, by badać zmie­nio­ną przez wojnę po­wierzch­nię. Ostat­ni zaś, by przy­sto­so­wy­wać ją do życia. W re­jo­nie Dą­bro­wy po­ziom ra­dio­ak­tyw­no­ści ponoć spadł już do bez­piecz­nej war­to­ści. Krą­ży­ły też in­for­ma­cje, że nie­znisz­czo­na elek­trow­nia w bę­dziń­skiej Ła­gi­szy zo­sta­ła uru­cho­mio­na i ge­ne­ro­wa­ła ener­gię elek­trycz­ną! A Ła­gi­sza nie była je­dy­na w re­gio­nie; ponoć uru­cho­mio­no rów­nież inne elek­trow­nie. Przy­wró­ce­nie do życia ko­palń i elek­trow­ni mu­sia­ło kosz­to­wać wiele wy­sił­ku, ale opła­ca­ło się. Lu­dzie mieli pracę, mieli prąd, ich stan­dard życia się pod­no­sił.

 

W końcu nad­szedł ten dzień. Zgro­ma­dzo­ne za­pa­sy skur­czy­ły się dra­stycz­nie, bo do­słow­nie wszyst­kie oko­licz­ne bu­dyn­ki zo­sta­ły „wy­czysz­czo­ne” przez stal­ke­rów z pro­duk­tów na­da­ją­cych się do je­dze­nia. Z ry­ba­mi zło­wio­ny­mi w Za­le­wie Su­le­jow­skim była lo­te­ria – więk­szość była sil­nie ska­żo­na i nie nada­wa­ła się do spo­ży­cia. Na dziką zwie­rzy­nę w la­sach za­czę­ły po­lo­wać szyb­sze i sil­niej­sze od ludzi mu­tan­ty. W la­sach zro­bi­ło się bar­dzo nie­bez­piecz­nie, zaś w spi­żar­ni pusto. Dla­te­go pod ko­niec wio­sny Daria z Ro­ber­tem zde­cy­do­wa­li się zre­ali­zo­wać „PLAN-B”. Na wy­pa­dek, gdyby in­for­ma­cje o od­ra­dza­ją­cym się życiu w Dą­bro­wie Gór­ni­czej oka­za­ły się bajką, ro­dzi­na przy­go­to­wa­ła też „PLAN-C” – w gro­cie ukry­li trzy kom­bi­ne­zo­ny oraz maski prze­ciw­ga­zo­we, ka­ni­stry w pa­li­wem, zapas je­dze­nia na mie­siąc, na­rzę­dzia i broń. Wszyst­ko co po­zwo­li­ło­by na nowy start, nawet gdyby przy­szło im wró­cić do ja­ski­mi z pu­sty­mi rę­ka­mi.

 

Auto – z ro­dzi­ną na po­kła­dzie – ru­szy­ło o świ­cie. Trasę wy­ty­czy­li przez Włosz­czo­wę i Szcze­ko­ci­ny, by omi­nąć „go­rą­ce” Kiel­ce oraz pełną ban­dy­tów drogę na Śląsk – „gier­ków­kę”[11]. Jed­nak już na po­cząt­ku drogi – na wy­so­ko­ści Ra­do­ni – zo­sta­li za­trzy­ma­ni przez par­tol żoł­nie­rzy. Zgod­nie z ja­kimś-tam roz­po­rzą­dze­niem woj­sko miało prawo za­re­kwi­ro­wać każdy po­jazd oraz pa­li­wo. Par­tol po­sta­no­wił z tego prawa sko­rzy­stać. Zna­jo­my plu­to­no­wy – do­wo­dzą­cy pa­tro­lem – „po­cie­szył” ro­dzi­nę, że za­bie­rze im tylko ka­ni­stry z ben­zy­ną (auto nie było im po­trzeb­ne). Żoł­nie­rze wy­pom­po­wa­li też pa­li­wo z baku. Ro­bert za swój my­śliw­ski łuk prze­han­dlo­wał moż­li­wość po­zo­sta­wie­nia ro­dzi­nie je­dze­nia i wody. Żoł­nie­rze ode­szli szu­kać in­nych po­dróż­nych, by za­sto­so­wać na nich roz­po­rzą­dze­nie.

Na „opa­rach” sko­dzie udało się zro­bić kilka ki­lo­me­trów. Ro­dzi­na po­sta­no­wi­ła zje­chać z drogi as­fal­to­wej w las, by z dala od szosy za­ma­sko­wać auto. Na­stęp­nie po­sta­no­wi­li się roz­dzie­lić. Ro­bert na pie­cho­tę miał wró­cić do ja­ski­ni po za­pa­so­wy łuk i ka­ni­stry z ben­zy­ną, Daria z Igo­rem mieli ocze­ki­wać na niego w ukry­tym aucie. Stal­ker po­ko­nał pięt­na­ście ki­lo­me­trów w bli­sko czte­ry go­dzi­ny. Po dro­dze tra­fił na sil­nie ra­dio­ak­tyw­ny teren, który mu­siał obejść, a raz mu­siał użyć procy, by od­go­nić dzi­kie psy. Ob­ju­czo­ny ka­ni­stra­mi trasę po­wrot­ną po­ko­nał o wiele wol­niej. Mu­siał uwa­żać na mu­tan­ty, psy i żoł­nie­rzy, jed­nak czuł się bez­piecz­niej mając przy sobie łuk my­śliw­ski. Żona i syn rzu­ci­li się Ro­ber­to­wi na szyję – jak zwy­kle po po­wro­cie stal­ke­ra z wy­pra­wy.

Po za­tan­ko­wa­niu auta w dal­szą drogę ru­szy­li o świ­cie. Tym razem nie spo­tka­li żoł­nie­rzy, ale kilka razy mu­sie­li zmie­niać trasę, bo le­żą­ce w po­przek szosy drze­wa blo­ko­wa­ły prze­jazd. Na­słu­cha­li się wielu opo­wie­ści o za­sadz­kach or­ga­ni­zo­wa­nych w ten spo­sób na ka­ra­wa­ny, dla­te­go nie ry­zy­ko­wa­li wy­sia­da­nia z auta, by usu­nąć prze­szko­dę. Raz fak­tycz­nie udało im się dzię­ki temu unik­nąć za­sadz­ki. Gdy skrę­ci­li, by ob­je­chać blo­ka­dę – zjeż­dża­jąc tym samym z wy­ty­czo­nej drogi, Ro­bert zo­ba­czył w lu­ster­ku czte­rech ludzi wy­ska­ku­ją­cych na jezd­nię. Jeden z nich za­czął do nich strze­lać z pi­sto­le­tu! Na szczę­ście tak nie­cel­nie, że ni­ko­mu w aucie nie stała się krzyw­da. I choć za­błą­ka­ny po­cisk prze­bił klapę ba­gaż­ni­ka i za­trzy­mał się na jed­nej z kon­serw, mogli bez pro­ble­mu kon­ty­nu­ować po­dróż.

Na wy­so­ko­ści Sie­wie­rza spo­tka­li ka­ra­wa­nę i wy­mie­ni­li z nią cenne in­for­ma­cje. Han­dla­rze po­dzię­ko­wa­li za wska­za­nie lo­ka­li­za­cji za­sadz­ki, z któ­rej ro­dzi­nie udało się wy­mknąć. Z kolei Daria i Ro­bert po­dzię­ko­wa­li za in­for­ma­cję na temat Po­go­rii[12]. Kupcy twier­dzi­li, że woda w dą­brow­skich je­zio­rach jest zdat­na do picia! Na­le­ży ją tylko prze­pu­ścić przez filtr wę­glo­wy (łatwy do skon­stru­owa­nia) oraz prze­go­to­wać; nie trze­ba się już oba­wiać ska­że­nia, po­nie­waż normy ra­dio­ak­tyw­no­ści tej wody są tylko mi­ni­mal­nie prze­kro­czo­ne.

Kilka go­dzin póź­niej in­for­ma­cję o zdat­nej do spo­ży­cia wo­dzie po­twier­dzi­li oso­bi­ście – oka­za­ła się praw­dzi­wa! Wia­do­mo­ści o ko­pal­niach oraz o po­bli­skiej elek­trow­ni ge­ne­ru­ją­cej prąd elek­trycz­ny rów­nież się po­twier­dzi­ły! Daria i Ro­bert nie mu­sie­li wdra­żać w życie „Pla­nu-C”.

 

 

* KU­RO­PA­TOW­SCY

 

Po do­tar­ciu nad zbior­nik „Po­go­ria I” osie­dli­li się w jed­nym z opusz­czo­nych dom­ków let­ni­sko­wych nad brze­giem je­zio­ra. Są­sied­ni domek za­miesz­ki­wa­ła ro­dzi­na na­zy­wa­na Ry­bac­ki­mi, dla­te­go że zaj­mo­wa­ła się ło­wie­niem ryb i ich sprze­da­żą. Ry­bac­cy han­dlo­wa­li ry­ba­mi z ka­ra­wa­na­mi, a raz w ty­go­dniu uda­wa­li się na targ or­ga­ni­zo­wa­ny re­gu­lar­nie w cen­trum Dą­bro­wy Gór­ni­czej przy byłym Pa­ła­cu Kul­tu­ry Za­głę­bia. W za­sa­dzie do wszyst­kich osób, które utrzy­my­wa­ły się z ło­wie­nia ryb przy­lgnę­ło nowe na­zwi­sko – Ry­bac­cy. Byli więc na przy­kład Ry­bac­cy z Po­go­rii I, Ry­bac­cy ze Świer­klań­ca, czy Ry­bac­cy z Prze­czyc. Ana­lo­gicz­nie – w za­leż­no­ści od tego jakim rze­mio­słem się zaj­mo­wa­li lu­dzie – na targ przy­by­wa­li mię­dzy in­ny­mi Ko­wal­scy, Rusz­ni­kar­scy, Ko­złow­scy, Świ­niar­scy, Pie­kar­scy czy Szew­czy­ko­wie. Do ro­dzi­ny Darii i Ro­ber­ta szyb­ko przy­lgnę­ło na­zwi­sko Ku­ro­pa­tow­scy. Jak do tego do­szło?

 

Mał­żeń­stwo w krót­kim cza­sie po wpro­wa­dze­niu się do domku nad Po­go­rią za­przy­jaź­ni­ło się z Ry­bac­ki­mi, któ­rzy za­pro­po­no­wa­li Darii i Ro­ber­to­wi spół­kę. Dzię­ki współ­pra­cy obu ro­dzin „firma” zwięk­szy­ła ob­ro­ty przy­no­sząc obu stro­nom wy­mier­ne ko­rzy­ści. Można rzec, że po prze­pro­wadz­ce z Groty pro­wa­dzi­li usta­bi­li­zo­wa­ne życie, wody i je­dze­nia im nie bra­ko­wa­ło.

Pew­ne­go let­nie­go dnia nad Po­go­rię wraz z kra­kow­ską ka­ra­wa­ną do­tar­ła in­for­ma­cja o zbli­ża­ją­cym się ze wscho­du sta­dzie no­wych nie­bez­piecz­nych mu­tan­tów. Han­dla­rze ze stra­chem w oczach opo­wia­da­li o nie­zwy­kłych ku­ro­pa­tach[13] – zwie­rzę­tach wy­glą­da­ją­cych jak ol­brzy­mie kury. Opo­wia­da­li prze­ra­ża­ją­ce hi­sto­rie ludzi, któ­rzy sta­nę­li ku­ro­pa­tom na dro­dze i gdy mieli szczę­ście ucho­dzi­li z ta­kie­go spo­tka­nia tylko z od­dzio­ba­ną ręką. Twier­dzi­li, że te stwo­ry nie kła­nia­ją się kulom nawet o ka­li­brze 7,62mm, że są wiel­kie i silne jak sło­nie. Ka­ra­wa­na za­sia­ła pa­ni­kę w wio­sce, do któ­rej w mię­dzy­cza­sie wpro­wa­dzi­ły się dwie ko­lej­ne ro­dzi­ny po­więk­sza­jąc sze­re­gi „Ry­bac­kich”.

Prze­ra­że­ni miesz­kań­cy wy­sta­wi­li stałe warty uzbro­jo­ne w broń z ostrą amu­ni­cją. Po mie­sią­cu jed­nak stan za­gro­że­nia zo­stał od­wo­ła­ny, bo nad je­zio­ro nie do­tarł żaden za­bój­czy mu­tant, zaś inne ka­ra­wa­ny nie do­no­si­ły o ku­ro­pa­tach cią­gną­cych na za­chód. Życie ry­bac­kiej wio­ski wró­ci­ło do normy.

Jakiś mie­siąc od od­wo­ła­nia aler­tu miesz­kań­ców wio­ski obu­dził prze­ra­ża­ją­cy krzyk. O świ­cie na teren osie­dla nad je­zio­rem we­szły dwa po­tęż­ne stwo­ry – wy­glą­da­ją­ce tak, jak opi­sy­wa­li ich han­dla­rze – nisz­cząc wszyst­ko na swo­jej dro­dze. Zbu­rzy­ły kilka nie­za­miesz­ka­łych dom­ków let­ni­sko­wych naj­wy­raź­niej szu­ka­jąc po­ży­wie­nia. Ku­ro­pa­ty były na­praw­dę ogrom­ne, po­wa­le­nie bu­dyn­ku nie spra­wia­ło im więk­sze­go trudu. Gdy mu­tan­ty po­de­szły pod domy Ry­bac­kich, lu­dzie otwo­rzy­li do nich ogień – ze wszyst­kie­go co mieli. Jed­nak po­ci­ski 9mm, 5,56mm i 7,62mm po pro­stu się od­bi­ja­ły od po­two­rów. Grad kul nie po­wa­lił ani jed­ne­go ku­ro­pa­ta, spo­wo­do­wał je­dy­nie roz­wście­cze­nie po­two­rów. Walka trwa­ła już kil­ka­na­ście minut, w tym cza­sie ol­brzy­mie pta­szy­ska ogrom­ny­mi dzio­ba­mi zmiaż­dży­ły trzy osoby, a obroń­com koń­czy­ła się amu­ni­cja, która w za­sa­dzie nie ro­bi­ła krzyw­dy mu­tan­tom. Ro­bert odło­żył swo­je­go gloc­ka, wy­mie­nio­ne­go na tar­go­wi­sku kilka mie­się­cy wcze­śniej za nok­to­wi­zor, i wy­szedł na­prze­ciw ku­ro­pa­ta uzbro­jo­ny w łuk. Za­uwa­żył, że w oku mu­tan­ta od­bi­ja się blask pło­ną­ce­go ogni­ska. Wła­śnie w to oko wy­mie­rzył stal­ker. Strza­ła prze­bi­ła gałkę, jed­nak nie po­ło­ży­ła pta­szy­ska tru­pem. Prze­ciw­nie – ugo­dzo­ny mu­tant wściekł się, a ły­piąc na­oko­ło zdro­wym okiem do­strzegł łucz­ni­ka. Z prze­raź­li­wym wrza­skiem ku­ro­pat ru­szył na Ro­ber­ta, który na szczę­ście zdą­żył się scho­wać za po­bli­skim bu­dyn­kiem. Czło­wiek wie­dział, że ścia­ny dają je­dy­nie złud­ne po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa, wi­dział jak ku­ro­pa­ty burzą je jak domki z kart. Mu­tant pę­dził w stro­nę ukry­te­go czło­wie­ka. Stal­ker oce­nił, że sztur­mu­ją­cy zwierz jest bli­sko, wy­chy­lił się zza ścia­ny z na­pię­tą cię­ci­wą łuku. Już miał oddać ko­lej­ny strzał, gdy ku­ro­pat runął na zie­mię kilka me­trów od niego. Mu­tant za­ha­czył no­ga­mi o drut kol­cza­sty roz­cią­gnię­ty dwa mie­sią­ce wcze­śniej przez Ry­bac­kich na te­re­nie wio­ski. Za­sie­ki z drutu miały pomóc lu­dziom w cza­sie obro­ny wio­ski i wła­śnie za­dzia­ła­ły. Mu­tant leżał teraz za­mro­czo­ny tuż przed Ro­ber­tem. Przez chwi­lę obaj – mu­tant i czło­wiek – jak za­mu­ro­wa­ni tkwi­li w miej­scu. Chwi­la ta nie trwa­ła długo – mu­tant za­czął się roz­glą­dać i nie­zgrab­nie pod­no­sić. Wtedy stal­ker wy­pu­ścił strza­łę w dru­gie oko ośle­pia­jąc na za­wsze ku­ro­pa­ta. Mu­tant – mimo ugo­dze­nia go strza­łą z małej od­le­gło­ści – nie zgi­nął! Ośle­pio­ny, z no­ga­mi za­plą­ta­ny­mi w sta­lo­we sidła z drutu kol­cza­ste­go mio­tał się w szale, ale ni­ko­mu już nie zro­bił krzyw­dy. Po­zo­sta­li obroń­cy wio­ski onie­mie­li na widok po­two­ra le­żą­ce­go u stóp czło­wie­ka. Ro­bert za­czął krzy­czeć do ludzi „W oczy! Wal­cie w oczy!”. Ry­bac­cy po­szli za radą łucz­ni­ka i do dru­gie­go ku­ro­pa­ta za­czę­li strze­lać ostat­ni­mi na­bo­ja­mi od­po­wied­nio ce­lu­jąc. W końcu udało się uniesz­ko­dli­wić dru­gie­go mu­tan­ta.

Walka wresz­cie do­bie­gła końca. O wscho­dzie słoń­ca wy­ło­nił się pełen obraz znisz­czeń oraz dwa ku­ro­pa­ty sza­mo­czą­ce się w cen­tral­nej czę­ści wio­ski. Przy jed­nym z pta­szysk po­ja­wi­ło się… ol­brzy­mie jajo, wy­glą­da­ją­ce jak jajo ja­kie­goś di­no­zau­ra.

Ro­bert zo­stał na­zwa­ny bo­ha­te­rem, dano mu moż­li­wość do­bi­cia mu­tan­tów. Jed­nak stal­ker zro­bił coś, co zdzi­wi­ło wszyst­kich, rów­nież jego żonę. Stwier­dził, że nie chce za­bi­jać stwo­rów, ale chce je od­izo­lo­wać w bez­piecz­nym dla ludzi miej­scu, by spraw­dzić jak czę­sto ku­ro­pa­ty skła­da­ją jaja. Nikt nie za­pro­te­sto­wał, wszyst­kich ogar­nę­ła ra­dość z wy­gra­nej walki. Ktoś za­krzy­czał: „Nasz bo­ha­ter – Ro­bert Ku­ro­pa­tow­ski!”

 

 Fak­tycz­nie, przy dużym wy­sił­ku miesz­kań­ców wio­ski ry­bac­kiej, na obrze­żach osady udało się stwo­rzyć za­gro­dę i za­mknąć w niej „zdo­bycz­ne” mu­tan­ty. Stal­ker kar­mił je ry­ba­mi i ro­śli­na­mi. Li­czył, że może uda mu się oswo­ić te zwie­rzę­ta. Sztu­ka ta mu się nie udała. Ośle­pio­ne pta­szy­ska ży­ją­ce w nie­wo­li nie przy­wy­kły do nowej sy­tu­acji, za­wsze re­ago­wa­ły agre­sją na po­ja­wia­ją­ce­go się w po­bli­żu czło­wie­ka. Po­cząt­ko­wo są­sie­dzi Ro­ber­ta i Darii trak­to­wa­li miesz­kań­ców za­gro­dy z ogrom­ną re­zer­wą – pa­mię­ta­jąc atak mu­tan­tów i bez­sil­ność ludzi. W końcu jed­nak prze­ko­na­li się do po­my­słu trzy­ma­nia w wio­sce nie­bez­piecz­nych zwie­rząt. Po pierw­sze – ośle­pio­ne mu­tan­ty nie sta­no­wi­ły bez­po­śred­nie­go za­gro­że­nia. Po dru­gie – sa­mi­ca ku­ro­pa­ta skła­da­ła re­gu­lar­nie ol­brzy­mie jaja, które nie wy­ka­zy­wa­ły oznak ska­że­nia. Pierw­si ochot­ni­cy na ja­jecz­ni­cę stwier­dzi­li, że sma­ku­je ona jak ta przy­rzą­dzo­na z ku­rzych jaj. Kilka ty­go­dni póź­niej pe­wien la­bo­rant w Ka­to­wi­cach prze­ba­dał skład jaja i stwier­dził, że za­wie­ra­ją nie­zbęd­ne dla czło­wie­ka wi­ta­mi­ny i mi­ne­ra­ły. Po trze­cie – miesz­kań­cy wio­ski od­kry­li szyb­ko bez­cen­ny po­zy­tyw pły­ną­cy z trzy­ma­nia ku­ro­pa­tów na te­re­nie wio­ski. Otóż nie­bez­piecz­ne mu­tan­ty pa­ra­dok­sal­nie przy­czy­ni­ły się do zwięk­sze­nia bez­pie­czeń­stwa miesz­ka­ją­cych w osie­dlu nad brze­giem Po­go­rii ludzi. Żaden dziki pies, żadne zmu­to­wa­ne zwie­rzę nie zbli­ża­ło się do ry­bac­kiej wio­ski wy­czu­wa­jąc po­tęż­ne za­gro­że­nie. W końcu po czwar­te – po­dró­żu­jąc poza wio­skę (na przy­kład na tar­go­wi­sko) miesz­kań­cy za­bie­ra­li ze sobą pióra ku­ro­pa­tów za­pew­nia­jąc sobie bez­pie­czeń­stwo. Woń gi­gan­tycz­nych po­two­rów sku­tecz­nie od­ga­nia­ła inne mu­tan­ty i psy.

Do ro­dzi­ny Darii, Ro­ber­ta i Igora na dobre przy­lgnę­ło nowe „na­zwi­sko” – Ku­ro­pa­tow­scy.

 

 

* KU­RO­PA­TÓW­KA

 

Trzy lata po ataku mu­tan­tów wio­ska bar­dzo się zmie­ni­ła. Na ma­pach ka­ra­wan za­go­ści­ła nowa nazwa – „Ku­ro­pa­tów­ka”. Wę­drow­ni kupcy po­ja­wia­li się tutaj po ryby oraz jaja ku­ro­pa­tów.

Ku­ro­pa­tow­scy stali się spe­cja­li­sta­mi od tych ol­brzy­mich mu­tan­tów. Stado uro­sło do po­kaź­nych roz­mia­rów; trze­ba było roz­bu­do­wać i wzmoc­nić za­gro­dę. Co pe­wien czas Ro­bert i Igor otrzy­my­wa­li od prze­ra­żo­nych miesz­kań­ców oko­licz­nych miej­sco­wo­ści zle­ce­nia uniesz­ko­dli­wie­nia po­ja­wia­ją­cych się „dzi­kich” ku­ro­pa­tów. Dzię­ki uda­nym po­lo­wa­niom rosła licz­ba ośle­pio­nych osob­ni­ków w za­gro­dzie, a do­dat­ko­wo za wy­ko­na­ne za­da­nia oj­ciec i syn otrzy­my­wa­li wy­na­gro­dze­nie.

Jeśli cho­dzi o ho­dow­lę, to spo­sób okieł­zna­nia mło­dych osob­ni­ków oka­zał się dość pro­sty – każdy ku­ro­pat był ośle­pia­ny. W tych cza­sach nie było „To­wa­rzy­stwa Opie­ki nad Zwie­rzę­ta­mi”, nie było też „To­wa­rzy­stwa Opie­ki nad Mu­tan­ta­mi”. Oka­le­czo­ne pta­szy­ska otrzy­my­wa­ły wodę i po­ży­wie­nie; po­zy­ski­wa­no z nich jaja i mięso.

 

Miesz­kań­cy wio­ski żyli w sym­bio­zie. Ry­bac­cy i Ku­ro­pa­tow­scy po­ma­ga­li sobie na­wza­jem. Wieść o bez­piecz­nym osie­dlu nad brze­giem Po­go­rii roz­cho­dzi­ła się coraz dalej. Do Ku­ro­pa­tów­ki ścią­ga­li lu­dzie z róż­nych stron. Z wio­ski zro­bi­ło się mia­stecz­ko re­gu­lar­nie od­wie­dza­ne już przez ka­ra­wa­ny, po­wsta­ły tu za­kła­dy rze­mieśl­ni­cze. Miesz­kań­cy nie mogli na­rze­kać na głód i jak na wa­run­ki pa­nu­ją­ce po Po­cząt­ku, każ­de­mu żyło się tutaj bar­dzo do­brze. Prawa do osie­dle­nia się w tym miej­scu udzie­la­ła Rada Ku­ro­pa­tów­ki, prze­pro­wa­dza­jąc z oso­ba­mi chcą­cy­mi tu za­miesz­kać roz­mo­wę kwa­li­fi­ka­cyj­ną – nie chcie­li mieć na swoim te­re­nie awan­tur­ni­ków czy cwa­nia­ków. W Ku­ro­pa­tów­ce po­wstał sąd roz­strzy­ga­ją­cy spory mię­dzy miesz­kań­ca­mi, ma­ją­cy prawo ska­zać win­ne­go nawet na ba­ni­cję. Po­wsta­ły skle­py oraz szko­ła! Do­pro­wa­dzo­no prąd elek­trycz­ny!

 

Daria, Ro­bert i Igor wy­jeż­dża­jąc z Dą­bro­wy Gór­ni­czej przed Po­cząt­kiem nie mieli po­ję­cia, że gdy tu wrócą, będą na­zy­wać się „Ku­ro­pa­tow­scy”, a osie­dle na te­re­nie Dą­bro­wy – które przy­szło im współ­two­rzyć – otrzy­ma nazwę „Ku­ro­pa­tów­ka”.

Kto wie – może kie­dyś w cen­trum Ku­ro­pa­tów­ki sta­nie po­mnik upa­mięt­nia­ją­cy bo­ha­ter­ski wy­czyn Ro­ber­ta Ku­ro­pa­tow­skie­go? Wy­czyn, który dał na­dzie­ję na nor­mal­ne jutro w post-apo­ka­lip­tycz­nym świe­cie. W końcu od niego za­czął się nowy „po­czą­tek” w życiu ludzi za­miesz­ku­ją­cych ten ka­wa­łek ziemi.

 

__________________________

1 urzą­dze­nie mie­rzą­ce dawkę po­chło­nię­te­go pro­mie­nio­wa­nia jo­ni­zu­ją­ce­go oraz in­ten­syw­ność pro­mie­nio­wa­nia (po­ziom pro­mie­nio­wa­nia)

2 jed­no­czę­ścio­wy woj­sko­wy kom­bi­ne­zon chro­nią­cy przed ska­że­nia­mi che­micz­ny­mi, bio­lo­gicz­ny­mi oraz sub­stan­cja­mi pro­mie­nio­twór­czy­mi

3 maska prze­ciw­ga­zo­wa po­tocz­nie na­zy­wa­na "Bul­dog", chro­nią­ca przed dzia­ła­niem bo­jo­wych środ­ków tru­ją­cych, broni bio­lo­gicz­nej oraz przed sub­stan­cja­mi pro­mie­nio­twór­czy­mi

4 µSv/h – mi­kro­si­wert per go­dzi­nę, si­wert [Sv] – jed­nost­ka od­no­szą­ca się do dzia­ła­nia pro­mie­nio­wa­nia jo­ni­zu­ją­ce­go na or­ga­ni­zmy żywe

5 uzbro­jo­ny i wy­tre­no­wa­ny po­szu­ki­wacz

6 maska prze­ciw­ga­zo­wa OM-14 po­tocz­nie na­zy­wa­na "Słoń", słu­żą­ca do ochro­ny dróg od­de­cho­wych, oczu i skóry twa­rzy przed dzia­ła­niem bo­jo­wych środ­ków tru­ją­cych, pyłów ra­dio­ak­tyw­nych, bak­te­rii i wi­ru­sów cho­ro­bo­twór­czych

7 broń ma­so­we­go ra­że­nia, broń ma­so­wej za­gła­dy (ato­mo­wa, bio­lo­gicz­na, che­micz­na), środ­ki do ra­że­nia or­ga­ni­zmów ży­wych i czę­ścio­wo sprzę­tu bo­jo­we­go na ma­so­wą skalę

8 grupa państw po­sia­da­ją­cych broń ją­dro­wą

9 RT-2PM Topol – po­cisk ba­li­stycz­ny prze­no­si po­je­dyn­czą gło­wi­cę nu­kle­ar­ną o mocy 550kT, wy­rzut­nią jest sa­mo­chód cię­ża­ro­wy MAZ-7310 albo MAZ-7917

10 Gór­no­ślą­ski Okręg Prze­my­sło­wy

11 „gier­ków­ka – po­tocz­na nazwa trasy łą­czą­cej Ka­to­wi­ce z War­sza­wą

12 je­zio­ro Po­go­ria – na te­re­nie Dą­bro­wy Gór­ni­czej znaj­du­ją się 4 zbior­ni­ki za­le­wo­we o na­zwie Po­go­ria I – IV

13 ku­ro­pat – ro­dzaj mu­tan­ta wy­stę­pu­ją­cy w "Prawo do życia" De­ni­sa Sza­ba­ło­wa

Koniec

Komentarze

Au­to­rze, szyb­ko zer­k­ną­łem na tekst, by wie­dzieć z czym można się zmie­rzyć. I nie­ste­ty stwier­dzam, że go w ca­ło­ści nie prze­czy­tam.

Dla­cze­go?

Nie ku­pu­ję opo­wia­da­nia z ab­so­lut­nym bra­kiem dia­lo­gów. Jest tro­chę aka­pi­tów na za­sa­dzie wy­li­cza­nek, które nie wiem co wno­szą. Po­nad­to ca­łość wy­glą­da jak opis, a nie opo­wia­da­nie. W kilku miej­scach, mam wra­że­nie, wię­cej jest tu próby prze­my­ce­nia wie­dzy na temat ekwi­pun­ku przy­dat­ne­go dla przy­szłych stal­ke­rów, niż próby opo­wie­dze­nia ja­kiejś hi­sto­rii. 

Przy­kro mi, ale oba­wiam się, że po­wyż­szy twór może się po pro­stu nie przy­jąć.

Na­dzie­je chyba się speł­nia­ją, skoro jest ich coraz mniej.

Ugh… To było cięż­kie prze­ży­cie… 

Jak wspo­mniał Sa­gitt, to nie wy­glą­da jak opo­wia­da­nie. Ja bym po­wie­dzia­ła, że to dość skru­pu­lat­ne no­tat­ki do stwo­rze­nia opo­wia­da­nia. Przy­kro mi, ale w za­pre­zen­to­wa­nej for­mie tekst nie jest ani tro­chę in­te­re­su­ją­cy. Do­brnę­łam do końca, ale z tru­dem.

Trud­no jest oce­nić tekst pod kątem wy­ko­na­nia, bo – jak wspo­mnia­łam – wy­glą­da na szkic. Jed­nak zda­nia zbu­do­wa­ne są po­praw­nie, do in­ter­punk­cji nie mam za­strze­żeń. O stylu nar­ra­cji nie po­wiem nic, bo to stresz­cze­nie go po pro­stu nie ma. Bez wzglę­du na to, czy bę­dziesz chciał prze­ra­biać ten tekst, czy nie, to i tak z pew­no­ścią przy­da­dzą Ci się, Au­to­rze, pewne pod­po­wie­dzi (choć­by do za­sto­so­wa­nia w ko­lej­nych tek­stach):

Li­czeb­ni­ki i skró­ty (np. jed­no­stek wiel­ko­ści) le­piej w be­le­try­sty­ce za­pi­sy­wać słow­nie. 

Przy­pi­sy w za­pre­zen­to­wa­nym wy­da­niu to zło. Pró­bu­jesz wy­ja­śniać czy­tel­ni­ko­wi po­ję­cia, które są albo do­brze znane (no wy­bacz, ale chyba więk­szość tu zna do­zy­metr), albo takie, które można od­czy­tać z kon­tek­stu. Tym bar­dziej, jeśli weź­mie się pod uwagę fakt, że tekst jest z uni­wer­sum Metra. Dla mnie ozna­cza to, że jest skie­ro­wa­ny do mi­ło­śni­ków po­sta­po, a ci do­sko­na­le wie­dzą, co to OP-1 czy słoń. Jeśli wy­ja­śniasz przy­pi­sem Po­go­rię, to czemu np. nie Świer­kla­niec i Prze­czy­ce? Oczy­wi­ście nie na­ma­wiam do do­da­nia tych przy­pi­sów, ale do zre­zy­gno­wa­nia z nich cał­kiem. 

Po co nie­któ­re słowa czy wy­ra­że­nia są w cu­dzy­sło­wie? Moim zda­niem jest on zbęd­ny w każ­dym jed­nym przy­pad­ku.

Masz kilka miejsc, gdzie ktoś coś krzy­czy. W za­sa­dzie to są kwe­stie dia­lo­go­we i po­win­ny zo­stać za­pi­sa­ne tak (przy­kład): 

Ktoś za­krzy­czał:

– Nasz bo­ha­ter, Ro­bert Ku­ro­pa­tow­ski!

Nie używa się cu­dzy­sło­wu do za­pi­su kwe­stii dia­lo­go­wych. 

 

Co do po­my­słu, to dla mnie po pro­stu ko­lej­na opo­wiast­ka o świe­cie po, jed­nak nie mam jak od­nieść się do kon­kre­tów, bo – znów wra­cam do tego sa­me­go – ze stresz­cze­nia źle się je od­czy­tu­je. Wo­la­ła­bym rze­czy­wi­stą fa­bu­łę, akcję, dia­lo­gi, ży­wych bo­ha­te­rów, któ­rych po­ka­zu­jesz, jak zma­ga­ją się z nową rze­czy­wi­sto­ścią. 

 

Po­ten­cjał masz, mu­sisz teraz tylko nieco ina­czej hi­sto­rię ubrać w nar­ra­cję i dia­lo­gi. Na­pi­sać opo­wia­da­nie, nie no­tat­kę.

 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

do śnią­ca: Dzię­ku­ję bar­dzo za kon­struk­tyw­ną kry­ty­kę :)

Poni

Na uni­wer­sum Metra się nie znam, ale post-apo to post-apo. Tekst jest nie­ste­ty nudny jak flaki z ole­jem, a du­żych kur-mu­tan­tów “nie ku­pu­ję”. Po­mysł ra­czej gro­te­sko­wy i śmiesz­ny, a na nim opie­rasz tytuł, jak i część opo­wia­da­nia. Słabo drogi au­to­rze, słabo.

Rze­czy­wi­ście, to nie jest be­le­try­sty­ka, to nie jest proza i nie jest to opo­wia­da­nie. To ja­kieś spra­woz­da­nie, re­la­cja, stresz­cze­nie wy­da­rzeń, blady szkic. Bra­ku­je w tek­ście wszyst­kie­go, co sta­no­wi sól i mięso opo­wie­ści. Nie tylko dia­lo­gów, ale przede wszyst­kim emo­cji, wzru­szeń, dra­ma­tur­gii, zwro­tów akcji, kli­ma­tu, at­mos­fe­ry za­gro­że­nia, stra­chu, cier­pie­nia, bólu, wzru­szeń, re­al­nych ofiar i śmier­ci. Przede wszyst­kim nie ma tutaj ludzi. Ow­szem, są ja­kieś po­sta­cie, obo­jęt­ne czy­tel­ni­ko­wi wy­dmusz­ki. A ra­czej po­zba­wie­ni cha­rak­te­ru, oso­bo­wo­ści i wzru­szeń fi­gu­ran­ci, któ­rzy od­ha­cza­ją ko­lej­ne punk­ty na su­rvi­va­lo­wej li­ście „jak prze­żyć w sie­lan­ko­wym świe­cie po­sta­po”, kiedy wszyst­ko jest pod ręką. „Głów­ny bo­ha­ter” Ro­bert to wła­ści­wie jed­no­oso­bo­wy Robin Hood, Rambo i Ro­bin­son, od­ha­cza­ją­cy ko­lej­ne spraw­no­ści har­cer­skie. Resz­ta ro­dzi­ny to tek­tu­ro­we ma­kie­ty (na­praw­dę nikt nie prze­jął się losem dal­szej ro­dzi­ny czy przy­ja­ciół?).

Sam świat wy­kre­owa­łeś na­praw­dę sie­lan­ko­wy. Tutaj wszyst­ko się udaje, wszyst­ko można zna­leźć, wszyst­kie­go na­uczyć, jeśli aku­rat bo­ha­ter tego nie wi­dział wcze­śniej. Wła­ści­wie ato­mo­wa za­gła­da w Twoim tek­ście to żadna ka­ta­stro­fa czy apo­ka­lip­sa tylko biwak w ja­ski­ni, a potem wa­ka­cje nad je­zio­rem. Wspo­mi­nasz mu­tan­ty, ska­że­nie, za­gro­że­nie, ale nic z tego nie do­cie­ra do czy­tel­ni­ka poza su­chy­mi wzmian­ka­mi i wy­li­cze­nia­mi. Zresz­tą każde za­gro­że­nie w Twoim świe­cie da się na­tych­miast po­ko­nać, omi­nąć, wy­eli­mi­no­wać bez więk­sze­go wy­sił­ku.

Za­miast ży­wych ludzi i wia­ry­god­ne­go świa­ta po­sta­po do­sta­je­my wy­li­czan­kę miejsc, nazw geo­gra­ficz­nych i pre­cy­zyj­ne listy ekwi­pun­ku (szczę­śli­wie zna­le­zio­ne­go w oko­li­cy), istne su­per­mar­ke­ty po­sta­po­ka­lip­tycz­ne nie­zbęd­ne do prze­ży­cia oraz same szczę­śli­we zbie­gi oko­licz­no­ści.

Nie ma walki, nie ma krwi, nie ma praw­dzi­we­go cier­pie­nia i roz­pa­czy. Jest to pierw­sze opo­wia­da­nie, wróć, pierw­sze spra­woz­da­nie z nu­kle­ar­nej ka­ta­stro­fy z ga­tun­ku pik­nik-po­sta­po.

Można chyba po­wie­dzieć, że ro­dzi­nę Ku­ro­pa­tow­skich nie mogło spo­tkać nic lep­sze­go niż Apo­ka­lip­sa.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

No, to skoro mamy już kon­cept, to trze­ba bę­dzie to od­po­wied­nio ukuć w formę wła­ści­wą dla do­bre­go opo­wia­da­nia… Po­mi­jam fakt, że hi­sto­rie opar­te na go­tow­cach to słaby spo­sób na roz­wój i wo­lał­bym, żeby opo­wia­da­nie miało swój wła­sny kli­mat w re­aliach świe­żych jak po­ra­nek w gór­skim ku­ror­cie ;)

 

Po­zdra­wiam

Czwart­ko­wy Dy­żur­ny :)

Nowa Fantastyka