- Opowiadanie: Texic - Historia mojego przekleństwa

Historia mojego przekleństwa

Opo­wia­da­nie uczest­ni­czy w kon­kur­sie „Gra­ni­ce Nie­skoń­czo­no­ści”.

Jeśli po­do­ba Ci się ta ini­cja­ty­wa, roz­waż da­ro­wi­znę na Fun­da­cję Wspie­ra­nia Ra­tow­nic­twa RK: https://fb.com/FundacjaRK/about/ (dane na dole stro­ny).

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

wilk-zimowy

Oceny

Historia mojego przekleństwa

Czy ko­cha­łeś kogoś tak mocno, że nawet czas prze­stał mieć dla was zna­cze­nie? Czy czu­łeś tak wiel­kie uczu­cie, go­rą­ce ni­czym roz­grza­na, piasz­czy­sta plaża, na któ­rej po raz pierw­szy wy­zna­łeś jej mi­łość? Ja tak, ko­cha­łem kogoś tak mocno. Wciąż ko­cham. Choć stale dła­wię się na­dzie­ją, że bez­u­stan­nie tli się pło­myk uczuć mojej uko­cha­nej, wiem, że nie bę­dzie mi dane już nigdy jej po­ca­ło­wać.

Po­zna­li­śmy się w ty­siąc czte­ry­sta dwu­dzie­stym ósmym, gdy pro­mie­ni­sty blask po­ran­ka de­li­kat­nie ogrze­wał ciała pra­cu­ją­cych w polu ludzi. Nie­stan­ka, bo tak brzmia­ło jej imię, do­strze­gła mnie w gąsz­czu ro­so­cha­tych drzew, gdy mo­dląc się do Boga o cud, wlo­kłem się wpół­ży­wy w po­szu­ki­wa­niu po­mo­cy. Sta­lo­wy grot, wy­strze­lo­ny przez ro­słe­go łucz­ni­ka, utkwił w mej pier­si, pół palca nad ser­cem. Nie pa­mię­tam już, jak długo sze­dłem, ani w jaki spo­sób nogi za­pro­wa­dzi­ły mnie do ko­bie­ty, choć wtedy jesz­cze dwu­na­sto­let­niej dziew­czyn­ki, z którą spę­dzi­łem nie­mal całe póź­niej­sze życie. Wiem tylko, że gdyby nie ona, nie pi­sał­bym dziś tego listu.

Za­ko­cha­li­śmy się w sobie bez pa­mię­ci. Ja, cudem oca­la­ły z bitwy, i ona, córka mły­na­rza. By­li­śmy tacy szczę­śli­wi… jed­nak wie­dzie­li­śmy rów­nież, że czas nie bę­dzie dla nas ła­ska­wy, że czar­na, bez­dusz­na śmierć utuli nas kie­dyś w zie­mi­stym łożu. Ba­li­śmy się roz­łą­ki, ba­li­śmy się życia bez sie­bie. Jaki sens ma ludz­ki żywot, gdy część two­jej duszy zo­sta­nie bez­pow­rot­nie stra­co­na na sku­tek śmier­ci uko­cha­nej, gdy każ­dej nocy bę­dziesz sły­szeć ude­rze­nia pu­ste­go w środ­ku serca? Nie mo­gli­śmy na to po­zwo­lić…

Pa­mię­tam to jak dziś… Ciem­ne niebo spo­wi­ło mro­kiem kwie­ci­stą po­la­nę, a wiatr roz­sie­wał za­pach do­bro­ci matki na­tu­ry. Nie­wiel­kie igieł­ki zie­lo­nej trawy mu­ska­ły nasze gołe stopy, de­li­kat­nie ła­sko­cząc przy każ­dym kroku. Choć by­li­śmy go­to­wi na po­świę­ce­nie, nasze ciała prze­peł­niał strach. Nie­stan­ka za­pa­li­ła ło­jo­we świe­ce i za­czę­ła mo­dlić się do czar­ne­go wład­cy, a ja uło­ży­łem na ziemi skrę­po­wa­ne ja­gnię. Ga­łąz­ki drzew, jakby po­ru­szo­ne na­głym wia­trem, za­czę­ły dys­kret­nie ko­ły­sać się na boki. Się­gną­łem po nóż i po­de­rżną­łem zwie­rzę­ciu gar­dło. Po chwi­li kar­ma­zy­no­wa krew za­czę­ła mie­szać się z zie­le­nią traw, oświe­tla­ną bla­skiem księ­ży­ca. Za­drża­łem, gdy na­wie­dzi­ła mnie myśl, że ła­twiej mi zabić czło­wie­ka w boju, niż bez­bron­ne zwie­rzę.

Sta­łem tak w bez­ru­chu przez dłuż­szy mo­ment, wpa­tru­jąc się w pięk­no ja­rzą­cych się na bez­kre­snym nie­bie gwiazd. Czu­łem ulgę, że zło­ży­li­śmy ofia­rę, któ­rej do­ma­gał się dia­boł.

Ła­piąc się za ręce, spoj­rza­łem na uko­cha­ną, po czym przy­się­gli­śmy sobie bez­gra­nicz­ną mi­łość, wolną od trosk i cier­pie­nia. Od tej chwi­li, zo­bo­wią­zu­jąc się oddać po śmier­ci dusze siłom nie­czy­stym, mo­gli­śmy żyć wiecz­nie. Choć czas nie miał na nas wpły­wu, po­zo­sta­li­śmy śmier­tel­ni. Już nic nie mogło nas roz­łą­czyć. Nic, oprócz nas sa­mych…

Zda­wać by się mogło, że nie­skoń­czo­ny żywot jest darem, o któ­rym marzą mi­lio­ny ist­nień. Tam­tej nocy też tak my­śle­li­śmy. Każ­de­go dnia jed­nak ża­łu­ję, że by­li­śmy ta­ki­mi głup­ca­mi.

Życie po wsze czasy ze swoją mi­ło­ścią, będąc wol­nym od sta­ro­ści i nisz­czy­ciel­skie­go wpły­wu czasu, choć zdaje się pięk­ne i ba­jecz­ne, w rze­czy­wi­sto­ści oka­za­ło się prze­kleń­stwem. Uwierz mi, nie­za­leż­nie kim je­steś, że bez­u­stan­ny widok umie­ra­ją­cych bli­skich i cią­gła uciecz­ka przez po­dejrz­li­wym wzor­kiem ludzi, mogą znisz­czyć każ­de­go. Ni­czym struż­ka wody drą­żą­ca przez lata skałę, tak umy­sły nie­śpiesz­nie po­pa­da­ły w sza­leń­stwo. Z każ­dym dniem, ro­kiem, stu­le­ciem, chaos ospa­le ogar­niał nasze dusze, za­tru­wa­jąc or­ga­nizm tok­sy­ną cier­pie­nia. Nie­śpiesz­nie zbli­ża­li­śmy się do gra­ni­cy na­szej nie­skoń­czo­no­ści. Mimo prze­szkód wciąż bar­dzo się ko­cha­li­śmy, lecz sama mi­łość to cza­sem za mało, aby­śmy mogli być szczę­śli­wi…

Pod ko­niec dzie­więt­na­ste­go wieku w Nie­stan­ce coś pękło. Choć wspo­mnie­nia za­ni­ka­ją mi przed ocza­mi, jakby spo­wi­te gęstą mgłą, pa­mię­tam jej puste, po­zba­wio­ne głębi spoj­rze­nie, gdy każ­de­go ranka bu­dzi­łem się obok niej, przy­kry­ty białą pie­rzy­ną. Wie­dzia­łem, że umie­ra od środ­ka. Chcia­łem jej pomóc, lecz czu­łem się bez­rad­ny, ni­czym czło­wiek nie­umie­ją­cy pły­wać, chcąc ra­to­wać przy­ja­cie­la, któ­re­go okrut­ne mor­skie od­mę­ty po­ry­wa­ją na dno.

Za­bi­ła się. Sko­czy­ła z wy­so­kiej wieży, ła­miąc sobie wszyst­kie kości…

Nie czuję do niej żalu, ro­zu­miem jej ból. Nie mogła dłu­żej żyć w cier­pie­niu, wi­dząc, że jest tylko bier­nym wi­dzem w te­atrze życia. Mam jed­nak cichą na­dzie­ję, gdzieś głę­bo­ko w sercu, że chwi­lę przed śmier­cią wy­szep­ta­ła moje imię, Finis. Dobry Boże… tak bar­dzo mi jej bra­ku­je.

Każ­dej nocy, tuż przed za­śnię­ciem, wy­obra­żam sobie, że leży tuż obok. Czuję ru­mian­ko­wy za­pach jej wło­sów i cie­pło do­ty­ku – widzę, jak gła­dzi mnie smu­kłą dło­nią po ra­mie­niu i szep­cze do ucha, że mnie kocha. Wiem jed­nak, że to tylko ilu­zja, że mętny umysł pró­bu­je wy­peł­nić pust­kę po­wsta­łą w mym sercu. Już dłu­żej nie mogę się tak okła­my­wać.

Wiecz­na mło­dość jest prze­kleń­stwem, lecz wszyst­ko ma swoją gra­ni­cę nie­skoń­czo­no­ści. Moja leży przede mną: jest mała, cięż­ka, ka­li­bru .357 Ma­gnum.

Cie­szę się, nie­zna­jo­my, że po­świę­ci­łeś chwi­lę, aby wy­słu­chać mojej opo­wie­ści. A teraz wy­bacz mi, pro­szę. Naj­wyż­sza pora, abym za­mknął oczy na za­wsze, abym znów spo­tkał się z moją uko­cha­ną…

 

Koniec

Komentarze

Naj­smut­niej­sze w tym opo­wia­da­niu jest brak ory­gi­nal­ne­go po­my­słu.

Ot, dwoje ludzi za­ko­chu­je się w sobie i pra­gną żyć wiecz­nie. Od­da­ją duszę dia­błu i wkrót­ce za­czy­na­ją tego ża­ło­wać. Koń­czy się jak za­wsze w tego typu hi­sto­riach.

Sy­tu­acji nie po­pra­wia też nie­zbyt dobre wy­ko­na­nie. Jest sporo eg­zal­to­wa­nych, źle skon­stru­owa­nych zdań, które nie­wie­le wno­szą do opo­wia­da­nia.

Z dru­giej stro­ny, po­do­ba­ła mi się taka fajna płyn­ność w nar­ra­cji, na któ­rej mo­żesz chyba oprzeć swoje na­stęp­ne kroki – pod wa­run­kiem, że bę­dziesz miał po­mysł.

 

Wy­ła­pa­łem takie nie­spój­no­ści:

bez­brzeż­ne ni­czym piasz­czy­sta plaża

Od­waż­nie, zwa­żyw­szy na fakt, że plaża jest brze­giem.

Od tej chwi­li, zo­bo­wią­zu­jąc się oddać po śmier­ci dusze siłom nie­czy­stym, mo­gli­śmy żyć wiecz­nie.

Wy­da­je mi się, że jest w tym zda­niu jakaś sprzecz­ność.

Jeśli komuś się wy­da­je, że mnie tu nie ma, to spie­szę po­wia­do­mić, że mu się wy­da­je.

bez­brzeż­ne ni­czym piasz­czy­sta plaża

Mi oso­bi­ście piasz­czy­sta plaża ko­ja­rzy się z czymś mocno ogra­ni­czo­nym z dwóch stron, „ubrze­go­wio­nym” – z jed­nej krza­ka­mi i lądem, a z dru­giej wodą.

Po­zna­li­śmy się w ty­siąc czte­ry­sta dwu­dzie­stym ósmym, gdy pro­mie­ni­sty blask po­ran­ka de­li­kat­nie ogrze­wał ciała pra­cu­ją­cych w polu chło­pów.

Wy­bacz, ale ci chło­pi tutaj psują kli­mat. Widzę za­sa­pa­nych i brud­nych ziom­ków w polu, gdy chcesz na­pi­sać o mi­ło­ści – wiel­kim uczu­ciu.

o dłu­gość pół palca nad ser­cem.

Wy­da­je mi się, że „pół palca ponad ser­cem” wy­star­czy­ło­by.

Gwieź­dzi­ste niebo spo­wi­ło mro­kiem kwie­ci­stą po­la­nę,

Kłóci mi się, że obiekt świe­cą­cy (słabo bo słabo ale jed­nak) spo­wił coś mro­kiem. Jasne, nie roz­świe­tlił, ale mro­kiem spo­wi­ła, ową po­la­nę, noc.

Ni­czym stróż­ka wody drą­żą­ca przez lata skałę,

Struż­ka*

 

Hm. Chyba ro­zu­miem za­mysł, ale w tek­ście nie od­czu­łem na­ra­sta­ją­ce­go na­pię­cia, wzma­ga­ją­cej się cie­ka­wo­ści, nie­ste­ty. Opi­su­jesz tutaj dużo uczuć, które ma w sobie nar­ra­tor ale jakoś tak nie po­de­szło mi to, nie chwy­ci­ło za ser­du­cho. No tak za­bi­ła się. No on też chce się zabić, by do niej do­łą­czyć. Wiem, że ży­cio­wa tra­ge­dia, ale jed­nak z po­dej­ścia Wer­ter. Ory­gi­nal­ność po­my­słu też mnie nie­ste­ty nie prze­ko­na­ła.

Cóż rzec, cze­kam na inne Twoje tek­sty do prze­czy­ta­nia. ;)

Na­dzie­je chyba się speł­nia­ją, skoro jest ich coraz mniej.

Tro­chę zbyt pur­pu­ro­wo na mój gust, nie­ste­ty. Czu­łem się mo­men­ta­mi, jak­bym czy­tał dzie­ła pol­skie­go ro­man­ty­zmu. Gdyby się nad tym za­sta­no­wić, mogła to być ce­lo­wa sty­li­za­cja. Tym nie­mniej, nie zmę­czy­ło mnie. Czy­ta­ło się mięk­ko, bez wy­bo­jów.

 

To dru­gie opo­wia­da­nie z rzędu w tym kon­kur­sie, gdzie pada błąd w po­sta­ci “stróż­ki”. To nie może być przy­pa­dek.

 

Od­waż­nie, zwa­żyw­szy na fakt, że plaża jest brze­giem.

Naj­lep­szy ko­men­tarz dziś.

Hail Di­scor­dia

Dzię­ku­ję za ko­men­ta­rze i uwagi – do­ko­na­łem już kilku po­pra­wek. 

 

Za­zna­czę tylko, że tekst z za­ło­że­nia nie miał być mega od­kryw­czy – ot pro­sta hi­sto­ria dwój­ki za­ko­cha­nych. 

Tro­chę tu mroku, krwi i ro­man­ty­zmu, ale nie do końca ro­zu­miem mo­ty­wa­cji bo­ha­te­rów. Można chcieć być na za­wsze razem i wiecz­nie mło­dym, ale tutaj nie widać tro­chę skąd wziął się u nich taki, a nie inny za­miar. Sym­pa­ty­zu­ję z bo­ha­te­rem na po­zio­mie emo­tyw­nym, ale nie ro­zu­miem, co po­pchnę­ło jego uko­cha­ną. Wy­pa­le­nia czy znu­dze­nia nie widzę tu wy­raź­nie. Sama hi­sto­ria chyba mogła by się imho obro­nić, gdyby te wąt­pli­wo­ści nie na­su­wa­ły się czy­tel­ni­ko­wi tak uj­mij­my to la­wi­no­wo, bo po­mysł wcale nie jest tu zły. Ale mrok i krew na plus za­wszesmiley.

Na­pi­sa­łem coś po­dob­ne­go, aku­rat jest w becie, też dwój­ka za­ko­cha­nych i pur­pu­ro­wo, więc dla mnie nie było złe. Tylko w tej krót­kiej for­mie trud­no wgłę­bić się w kli­mat. Za­bra­kło mi ja­kie­goś twi­sta, cze­goś ory­gi­nal­ne­go. Niby wszyst­ko jest ok, bo ład­nie na­pi­sa­ny, czyta się w po­rząd­ku, ale nie wy­cho­dzi poza wła­śnie takie „ok”. Po­zdra­wiam

Otwar­cie opo­wia­da­nia zwro­tem bez­po­śred­nio do czy­tel­ni­ka to dzi­siaj bar­dzo ry­zy­kow­ne za­gra­nie, od razu daje efekt pre­ten­sjo­nal­no­ści. Może, gdyby forma epi­sto­lar­na była wy­raź­niej­sza (na­głó­wek, ad­re­sat), a sty­li­za­cja peł­niej­sza i bar­dziej kon­se­kwent­na – tak, żeby czy­tel­nik wi­dział, że świa­do­mie ba­wisz się formą – po­mysł byłby ura­to­wa­ny.

Tym co za­pa­mię­tam z opo­wia­da­nia jest imię uko­cha­nej – na­praw­dę ładne. Szko­da, że nie po­świę­ci­łeś kilku zdań na po­ka­za­nie jej cha­rak­te­ru, tego, co urze­kło w niej nar­ra­to­ra. Hi­sto­ria ma ręce i nogi, ale bra­ku­je w niej cze­goś nie­zwy­kłe­go, Two­je­go – wi­dział­bym na to miej­sce wła­snie w ja­kimś nie­oczy­wi­stym rysie Nie­stan­ki i może jesz­cze w bar­dziej ory­gi­nal­nym opi­sie ry­tu­ału.

Tego zda­nia nie ro­zu­miem: “Od tej chwi­li, zo­bo­wią­zu­jąc się oddać po śmier­ci dusze siłom nie­czy­stym, mo­gli­śmy żyć wiecz­nie”.

Nie zna­la­złem w tek­ście ty­tu­ło­we­go “prze­kleń­stwa”, może le­piej “mojej klą­twy”?

Nie­złe na­wią­za­nie do hasła prze­wod­nie­go. 

Nieco prze­wi­dy­wal­ne, ale przy­jem­ne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Do­brze i spraw­nie na­pi­sa­ny szort. Nie­mniej, za bar­dzo przy­tło­czył mnie ten tekst :(

Texic, zgo­dzę się, że po­mysł nie jest ory­gi­nal­ny. Jed­nak czy­ta­łam z za­in­te­re­so­wa­niem. Pi­szesz ob­ra­zo­wo i płyn­nie. Po­do­ba mi się imię bo­ha­ter­ki Nie­stan­ka, ory­gi­nal­nie i tak ba­śnio­wo:-) 

 

Chcia­łem jej pomóc, lecz czu­łem się bez­rad­ny, ni­czym czło­wiek nie­umie­ją­cy pły­wać, chcąc ra­to­wać przy­ja­cie­la, któ­re­go okrut­ne mor­skie od­mę­ty po­ry­wa­ją na dno. -świet­ne po­rów­na­nie. Moim zda­niem bar­dzo do­brze opi­su­jesz cier­pie­nie Fi­ni­sa i tę­sk­no­tę za uko­cha­ną.

po­zdra­wiam

Fan­ta­sty­ka: jest.

Motyw kon­kur­so­wy: jest.

 

"wzor­kiem" – wzro­kiem

 

Na plus już to, ze po­sta­no­wi­łeś po­pró­bo­wać z wyj­ściem poza stan­dar­do­wą formę – w tym przy­pad­ku na­sta­wia­jąc się na trud­ną w pro­wa­dze­niu nar­ra­cję dru­go­oso­bo­wą. Ow­szem, nie do końca to wy­szło, ale kto nie pró­bu­je, ten po­zo­sta­je w jed­nym sche­ma­cie. Także piona za eks­pe­ry­men­to­wa­nie.

Ogól­nie jed­nak mam wra­że­nie, ze stwo­rzy­łeś w gło­wie opo­wieść, któ­rej na­stro­ju nie udało się prze­nieść na pa­pier. Źle dla tek­stu “tutaj i teraz”. Do­brze, bo warsz­tat za­wsze można z cza­sem wy­ćwi­czyć (a bywa, ze to kwe­stia “złego dnia”), a two­rze­nie hi­sto­rii to coś, co trze­ba po­tra­fić w spo­sób zu­peł­nie od warsz­ta­tu nie­za­leż­ny.

Wy­da­je mi się jed­nak, ze mo­głeś tro­chę bar­dziej po­kom­bi­no­wać z po­my­słem prze­wod­nim. Zro­bić z paktu coś bar­dziej wie­lo­war­stwo­we­go, wy­eks­po­no­wać ra­do­ści zmie­nia­ją­ce się w tra­ge­dię, może po­ka­zać próbę utrzy­ma­nia skrom­ne­go stylu życia ze zmia­na­mi oto­cze­nia lub oceną tego, co ze zmian jest dobre, a co złe… Tu był spory po­ten­cjał, znacz­nie szer­szy niż sam motyw zmę­cze­nia nie­śmier­tel­no­ścią.

 

Z uwag ogól­nych: wy­da­je mi się, ze po­ja­wił się o jeden aka­pit za dużo i opo­wia­da­nie mo­gło­by sporo zy­skać na wy­cię­ciu tego ostat­nie­go. Mogę się jed­nak mylić i le­piej ocen to sa­me­mu lub za­py­taj in­nych czy­tel­ni­ków czy mają po­dob­ne od­czu­cie.

 

Dzię­ku­ję ser­decz­nie za ko­men­ta­rze i uwagi :)

Hmmm. Zgo­dzę się z przed­pi­ś­ca­mi, że nie ma tu zbyt wiele ory­gi­nal­no­ści.

Ot, opo­wiast­ka do szyb­kie­go prze­czy­ta­nia. Acz na­wią­za­nie do te­ma­tu kon­kur­su na pewno jest.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nowa Fantastyka