Wyję przeciągle, zaciskając palce na zimnym metalu szpitalnego łóżka. Pierwotny, niemal zwierzęcy odgłos kontrastuje z metodycznymi i spokojnymi poleceniami lekarzy. Wreszcie do nietypowego chóru dołącza kolejny głos. Rozpaczliwy jak mój, nieszczęśliwy, że wyrwano go z ciepłego raju do zimnych piekieł. Zamaskowany cyborg ogląda dokładnie to, co moje, przecina pępowinę. Daje mi jedno, krótkie spojrzenie na maciupeńką, nieco spiczastą główkę.
***
– Zatrzymaj – mówię ochrypniętym głosem, pauzując holo-wspomnienie.
Chcę przybliżyć obraz, przyjrzeć się maleńkim, zmrużonym w pierwszym krzyku oczkom. Gdy próbuję, obraz rozmazuje się i po chwili znika. Przeciążenie systemu pamięciowego. Zsuwam maskę projektora wspomnień z twarzy i przecieram krople potu, zebrane wokół oczu. Migrena natychmiast bombarduje moje skronie.
– Wydajesz się przygnębiona – odzywa się regulator nastroju. Głos jest ustawiony na męski z latynoamerykańskim akcentem. Przynajmniej za każdym razem, gdy się odzywa, faktycznie poprawia mi humor. – Zalecam dwadzieścia minut yogi, a potem piętnaście minut medytacji. Mindfulness to naukowo dowiedziona metoda poprawy samopoczucia…
– Wyłącz się, Javier – wydaję polecenie zmęczonym od papierosowego dymu głosem, a potem znów wciągam siwą toksynę. Trucizna wpełza do płuc i od razu przypominam sobie, że kończą mi się zapasy. Wzdycham ciężko i wydaję komendę urządzeniu, które kiedyś było telefonem, a teraz jest wszystkim i niczym.
– Melchior – System nazwano po jednym z trzech mędrców, jakby jeszcze dodatkowo chcieli podkreślić, że to najinteligentniejsze dzieło ludzkich rąk. Choć z tymi ludzkimi rękoma to mocno naciągane. – Napisz wiadomość do: Seba.
Ekran rozbłyskuje na stole rozganiając przyczajone na ścianach cienie.
Odchylam głowę do tyłu i chwilę zastanawiam się nad treścią wiadomości.
– Stokrotki już prawie przekwitły. Kiedy siejemy nowe? Wesoła emotka pandy. Wyślij.
Światło gaśnie tak szybko, jak rozbłysło. Znów dryfuję w ciemności. Korci mnie, by ponownie odpalić wspomnienie. Nagle Melchior zaczyna wibrować i błyskać. Seba dzwoni.
“Pogięło go?” – zastanawiam się, ale w końcu odbieram.
– Zuza, kurwa, jaja sobie robisz? – sapie przez system stereo, do którego podłączony jest mądrala.
– O co ci chodzi? – pytam niewzruszona nerwowością chłopa. Zawsze taki jest, narwany, ale to przyzwoity partner w interesach.
– O co mi chodzi, o co chodzi, kurwa, no jaja sobie robisz. Od dwóch tygodni mnie olewasz, a teraz nagle piszesz, że ci się zapasy kończą. A powiedz mi, duszko słodka, skąd mam mieć dla ciebie nowy towar, skoro nie dostarczyłaś nasionek, hm?
Wyciągam papierosa z ust i usiłuję sobie przypomnieć ostatnie dwa tygodnie. Rozprawa odbyła się jeszcze na szpitalnej sali, zanim w ogóle w pełni odzyskałam przytomność po porodzie. Błękitne światło hologramów kaleczyło moje oczy. Sąd przyznał ojcu wyłączne prawo opieki nad dzieckiem. Tylko dlatego, że nie jestem zmodyfikowana. Ojciec zapewni małemu lepszą przyszłość, zapewni mu modyfikacje. Tego chcą. Jako nie-mod mogłabym tylko przeszkadzać. Ogarnęli mnie i odesłali do domu. Zaczęłam ryczeć i pić, męcząc się z dolegliwościami połogu.
Potem już mam przed oczyma wyłącznie obraz synka. Jak długo przewijałam to wspomnienie? Czy to możliwe, że minęło aż tyle czasu?
– Fuck – zaklinam pod nosem i sięgam po Melchiora. Setki zignorowanych wiadomości, nieodebranych telefonów z plantacji i od Seby. Na dłużej zatrzymuję się na mailu od sądu rodzinnego, potwierdzającym wyrok i informującym, że mam miesiąc na odwołanie się od decyzji. Łaska, kurwa jego mać.
– No właśnie, fuck. Słuchaj, Zuza, rozumiem, że jesteś wstrząśnięta tym, co się stało, ale business is business. Ogarnij się. Jak mi dostarczysz nasiona, to podeślę ci kontakt do dobrego papugi.
– Człowiek, czy…
– Się, kurwa, głupio pytasz. Nie może cię reprezentować człowiek, bo na wejściu przegrasz. Musisz mieć po swojej stronie cyborga, to podniesie twoją wiarygodność. Napisałaś już odwołanie?
Wzdycham ciężko. Seba ma rację. Jebane pół-maszyny pod przykrywką troski o rozwój cywilizacji zarządziły stopniowe eliminowanie gatunku homo sapiens. Jeśli mam je przekonać, że mimo iż nie zostałam zmodyfikowana, mam prawo do opieki nad dzieckiem, musi mnie reprezentować jeden z nich. Pytanie, czy będę w stanie się wypłacić. Biznesik z Sebą ładnie nam rozkwitł – nic tak nie wpływa na sprzedaż jak prohibicja – ale jeśli papuga rzeczywiście miał być dobry, to pewnie wszczepił sobie mikroczip podnoszący zdolności logiczne, językowe i cholera wie, jakie jeszcze. Jeśli do teraz spłaca taki enhancement to może zażądać astronomicznej kwoty. Do tego nawaliłam dostawy i gotówka może mi się skończyć równie szybko, co papierosy.
– Nie napisałam – odzywam się wreszcie.
– No to spinaj poślady i jak jeszcze dzisiaj dostarczysz towar, to już papuga napisze za ciebie. Masz jeszcze czas, wyrobisz się.
– Seba, ale czy myślisz… Stać mnie na niego?
Śmieje się bezczelnie.
– Nie, ale jeśli przestaniesz fiksować, to ci pomogę. Jasne?
No tak. Business is business. Uśmiecham się, bo jednak ludzka solidarność jest wzruszająca. Kiedy i dlaczego za wszelką cenę zechcieliśmy być czymś więcej? Potem zauważam plamy na bluzce. Nie odciągnęłam mleka.
***
Przywrócenie się do względnego porządku zajmuje mi jakieś pół godziny i wreszcie wychodzę z mieszkania. Zastanawiam się, czy w ogóle jeszcze mam pracę. Teoretycznie powinni uznać mój urlop, chociażby ze względu na połóg, ale czasy są trudne dla nie-modów. Każdy trzyma się kurczowo dowolnego zajęcia, a i tak poziom bezrobocia wśród nas wynosi siedemdziesiąt procent.
Na zewnątrz panuje optymalna temperatura, jak zawsze. Przynajmniej termostat funkcjonuje prawidłowo. Kieruję się do windy ciśnieniowej. Sześcioboczne panele na suficie kiedyś wyświetlały wiarygodny obraz nieba, ale teraz wiele z nich popsuło się, więc “nieboskłon” straszył czarnymi dziurami i wiszącymi kablami. Zarząd budynku metropolii Kopernik 7 wielokrotnie deklarował, że zajmie się problemami pięter zamieszkiwanych przez nie-modów, ale jakoś nigdy nie starczało budżetu. Mijam szczęśliwców, którym udało się znaleźć zatrudnienie w służbach sprzątających. Pieczołowicie zbierają porozrzucane wszędzie ulotki. Zatrzymuję się przy tubie windy. Wybieram piętro trzydzieste siódme, gdzie znajduje się wertykalna plantacja i skanuję swój dokument. Przestępuję nerwowo z nogi na nogę, zastanawiając się, czy nie cofnięto moich uprawnień. W końcu jednak panel rozbłyskuje zielenią i wyświetla komunikat – “zatwierdzono”. Wypuszczam powietrze, ściśnięte nerwowo w płucach. Chwilę jeszcze muszę poczekać na pojawienie się modułu windy, więc w tym czasie przyglądam się ulotce pod moimi stopami.
“Zrzućmy jarzmo cyborgów! Nie-mody, wciąż jeszcze jest nas więcej…” – resztę treści zasłania mój but. Nie przesuwam go. Nie mam duszy buntowniczki. Chcę jedynie odzyskać moje dziecko. Chcę je potrzymać, nakarmić, pogłaskać po główce, która przybrała już zapewne normalny, owalny kształt. Kiedy wsiadam do windy wiem już, co muszę zrobić.
***
Wysiadam na plantacji. Ignoruję złośliwe komentarze współpracowników, w większości zmodyfikowanych. Wariatów, którzy dla podniesienia statusu zgodzili się usunąć zdrowe członki i zastąpić je technologicznymi ulepszeniami. Tacy ludzie rządzili teraz naszym miastem, naszym krajem i światem.
Kieruję się od razu do laboratorium. Przemierzam labirynt wysokich kolumn i regałów, bujnie porośniętych rozmaitymi gatunkami roślin. Pszenica, żyto, kukurydza, pomidory – hodujemy tu wszystko. A ja? Ja jestem odpowiedzialna za produkcję i modyfikację nasion. Pozycja, którą udało mi się uzyskać gdy nie-modom wolno było jeszcze kończyć studia wyższe, a w zarządzie wciąż zasiadali zwykli ludzie. Wciąż trudno mi uwierzyć, jak wiele może się zmienić na przestrzeni zaledwie kilku lat. Mam wrażenie, że od ukończenia studiów minęły eony.
Dostrzegam wreszcie drzwi mojego laboratorium i przyśpieszam jeszcze bardziej, choć organizm odwykł od wysiłku. Tuż przed wejściem zatrzymuje mnie Marek.
– Widzę, że zdecydowałaś się przyjść do pracy? Masz pojęcie, jak długo musiałem przekonywać zarząd spółki, żeby cię nie zwolnili?
– Daj mi spokój, nie mogę na ciebie patrzeć. – Niejako na potwierdzenie tych słów wbijam wzrok w posadzkę.
Panele podłogowe imitują świeżą trawę. Moje stopy nigdy nie przekonały się, jak to jest stąpać po łagodnych źdźbłach. Mogę sobie to jedynie wyobrażać. Śnić.
– Zuza, wiesz dobrze, że zrobiłem to dla…
Nie zamierzam dać mu skończyć tego patologicznego kłamstwa, w które zapewne wierzy.
– Nie. Nie wiem, dlaczego mi to zrobiłeś, ale nie poddam się bez walki. Powiedz mi, kochałeś mnie kiedyś? Chociaż przez chwilę?
Milczy. Odsuwa się bez słowa i dopiero teraz starcza mi odwagi by na niego spojrzeć. Prawe oko zastąpił modem Hawkeye35. Mechaniczne ślepie błyszczy złowrogo. Wzdrygam się i nie mogę uwierzyć, że byłam z kimś takim.
– Jeśli będziesz racjonalna, pozwolę ci się z nim widywać – szepcze wreszcie człowiek-maszyna. Zakochałam się w tej ludzkiej części. Teraz nie wiedziałam już ile z niej zostało w środku.
– Zmodyfikowałeś go już? – Głos mi drży, choć chciałabym nad nim panować.
Kręci przecząco głową.
– Jest zbyt mały. Gdybyś zgodziła się na modyfikację genomu płodu metodą CRISPR…
Znów nie chcę dać mu dokończyć. Wchodzę do laboratorium i zatrzaskuję drzwi. Staram się uspokoić, bo wciąż drżę na całym ciele. Gdyby nasza rozmowa potrwała jeszcze chwilę dłużej, rzuciłabym się na niego. Wydrapałabym mu to cholerne, mechaniczne oko, rozłupała czaszkę i palcami wygrzebała z mózgowia czip, który podnosił iloraz inteligencji oraz zwiększał zdolności obliczeniowe.
Drżącą dłonią ocieram łzy spływające po policzkach. Nie ma czasu. Muszę znaleźć nasiona tytoniu i dostarczyć je Sebie. Dobrze, że jeszcze przed porodem udało mi się spreparować kilka torebek drogocennego produktu.
***
Kręcę się nerwowo na krześle, ledwie wciśnięta w elegancki strój. Koszula napina się na nabrzmiałych piersiach. Boję się, że guzik odskoczy i walnie w czoło prawnika, studiującego sprawę.
– Przykro mi – odzywa się wreszcie. – Nie wydaje mi się, byś miała szansę wygrać tę apelację. Nie wyrażając zgody na modyfikację płodu dowiodłaś racji partnera.
Zaciskam palce na obcisłej spódnicy i staram się zapanować nad rozpaczą.
– Nie da się nic zrobić?
Na chwilę znów pogrąża się w zadumie.
– Być może, gdybyś podpisała deklarację, że z chwilą, gdy będzie to możliwe poddasz syna modyfikacjom, sąd dałby ci szansę. Nie jesteśmy potworami, wiemy, że kontakt z matką jest ważny dla dziecka. Jednak, by miało zagwarantowaną dobrą przyszłość, musi zostać zmodyfikowane. Wiesz o tym dobrze.
To, co za chwilę powiem sprawia, że żołądek przewraca mi się od mdłości.
– W porządku.
Prawnik uśmiecha się. Jest jednym z nich. Osiągną swój cel. W służbie rozwoju, w służbie cywilizacji, w służbie zła.
– Pomogłoby też, gdybyś sama zgodziła się…
– Mam lepszy pomysł.
Papuga unosi jedną brew zaintrygowany.
***
Wysiadając z windy przydeptuję tę samą ulotkę, którą widziałam rano. Ktoś w służbach sprzątających miałby kłopoty, gdyby wieczorny patrol zauważył, że wciąż tu leży. Podnoszę ją i zabieram do domu. Nie podaje adresu spotkania, to jasne. Ale gdzieś muszą się zbierać ci, którzy widzą, w jakim kierunku zmierza ten świat. Znajdę ich. Przecież jestem nie-modem, który doświadczył opresji systemu – wzbudzenie ich zaufania nie powinno być trudne. Dzwonię do Seby, by dowiedzieć się, czy coś o nich wie. Zabiera mnie na pierwsze spotkanie. Wprowadza, przedstawia liderom ruchu oporu. Ustawiają mnie na podwyższeniu i opowiadają moją historię. Płaczę. Widownia gotuje się z ekscytacji. Potem pozwalają mi zejść, do głosu dochodzą ważniejsi buntownicy i wykładają swój plan. Kiwam głową i głośno skanduję z tłumem, gdy trzeba. Zapamiętuję twarze i nazwiska. Z tyłu głowy wciąż słyszę pierwszy krzyk mojego dziecka i myślę o tym, że już niedługo będę mogła przytulić je po raz pierwszy. “Rzucę palenie” – postanawiam, bo już niedługo moje mleko stanie się pokarmem dla życia, któremu dałam początek. Cena nie gra roli.