
Opowiadanie, które narosło wokół motywu podróży w czasie, który przyszedł mi do głowy dawno temu.
Podziękowania dla Oidrin za betowanie :)
Opowiadanie, które narosło wokół motywu podróży w czasie, który przyszedł mi do głowy dawno temu.
Podziękowania dla Oidrin za betowanie :)
“There is no mercy
Just sweat, blood and steel
Leave doubts behind
Just aim, shoot and KILL”
Środkiem szerokiego korytarza, podążając za wymalowanymi fluorescencyjną farbą na porowatym betonie strzałkami, szła gęsiego piątka zawodników, prowadzona przez aktualnego mistrza Time Trial Tournament, ogorzałego trzydziestoparolatka o surowych rysach, głęboko osadzonych oczach i ciele zawodowego wrestlera. Przed dotarciem do celu poprawiali mocowania ekwipunku, zagryzali nerwy gumami ze stymem lub powtarzali w pamięci rozkład obiektów areny.
Idący na czele grupki mężczyzna pomyślał o tych wszystkich razach, kiedy zmierzał tędy do pierwszego miejsca podium – świecące jaskrawozielonym obrysem piktogramy były czymś nowym. Kolejny element dekoracyjny bez praktycznego zastosowania, dodany w celu wizualnego podkręcenia show. Efekt kolejnego skoku popularności rozgrywek, po zalegalizowaniu transmisji na żywo przez władze Unii Panazjatyckiej. Kwestią czasu było pojawienie się zawodników, biegających ku uciesze skośnookich fanów w strojach bohaterów z anime, albo zakurzonych, lecz nadal kultowych, pokemonów, czy czegokolwiek innego, wpasowującego się w azjatyckie upodobanie dziwności.
Grupka dotarła do końca pasażu i zatrzymała się, oczekując na wejście.
Grodzie bramy rozsunęły się cicho, odsłaniając hangar, na środku którego stał krąg szklanych komór chronoportacyjnych. Każdy z sześciu dwumetrowych, walcowatych pojemników zaczopowany był skomplikowaną maszynerią, podpiętą grubymi warkoczami kabli do ogromnych generatorów pola TT. Ich wierzchołki ginęły w ciemności ponad zawieszonymi pod sufitem halogenami. Wokół stały pulpity sterownicze, stanowiska kontrolne i monitory, pomiędzy którymi krążyli ludzie w białych kitlach i kombinezonach. Mrugali zabawnie pod zasłonami półprzezroczystych interfejsów sakadycznych. Na każdym roboczym uniformie widniało czarne logo Federacji TTT: okrąg, złożony z dziesięciu stykających się ze sobą mniejszych okręgów. Uproszczony schemat struktury czasu.
Cypher, broniący mistrzowskiego tytułu w dzisiejszym finale, przypomniał sobie dzień, w którym zobaczył te szklane tuby po raz pierwszy. Na początku kariery na sam ich widok odczuwał podniecenie, walczące ze strachem o pierwsze miejsce w wagoniku emocjonalnego rollercoastera. Jednak po latach spędzonych na arenie, nie czuł już niczego, oprócz potrzeby ostatniego zwycięstwa.
By na zasłużoną emeryturę odejść niepokonanym.
***
„Oto wasze rydwany, które zawiozą was ku sławie i bogactwu.”
Dokładnie takimi, pretensjonalnymi słowami, Hendricks chciał przekonać przyszłych zawodników do udziału w swoim projekcie. Jego pulchna, upierścieniona dłoń wskazywała na komory chronoportacyjne, a sztuczny uśmiech malował się na grubych, mięsistych ustach upodabniających go do blobfisha. Nalana twarz z kartoflowatym nosem i galaretowatymi policzkami tylko pogłębiała wrażenie podobieństwa do tej głębinowej ryby.
To było tego samego dnia, kiedy Cypher zgłosił się jako ochotnik do tajemniczego przedsięwzięcia o kryptonimie „Respawn”, zakładającego wykorzystanie technologii teleportacji temporalnej w celach rozrywkowych. Ale o tym dowiedział się dopiero po podpisaniu odpowiednich papierków.
Pomysł wydawał się szalony, lecz jego twórca – multimiliarder ze szczytu listy Forbes’a – wierzył, że przyniesie on niebotyczne zyski. I miał w tym względzie całkowitą rację. Ludzie zakochali się w nowym sporcie, choć nie obyło się bez kontrowersji. Najpoważniejsza dotyczyła etyczności krwawej rozrywki. Druga w kolejności – bojkotu całej idei przez różne środowiska religijne.
„Hendricks – Nie jesteś Bogiem!” „TTT = 666” „Ratujcie swoje dusze!”
Takimi sloganami krzyczały transparenty, protestującego pod głównym budynkiem firmy tłumu. A potem zniknęły, rozmazane wodą z armatek zamontowanych na policyjnych graviporterach. Cypher uśmiechnął się na wspomnienie spłukiwanych silnymi strumieniami religijnych fanatyków, rzekomo zainteresowanych losem jego duszy.
Byli też tacy, którzy zarzucali marnotrawstwo potencjału przełomowej technologii, zaprzęgniętej do kieratu showbiznesu. Jednak to właśnie masy decydowały o tym, czego chcą i wybrały TTT, spychając zarówno akademickie dyskusje, jak i jojczenia przywódców religijnych na marginesy czasu antenowego i świadomości społecznej. Wnioski płynące z bilansu ekonomicznego przeprowadzonego po pierwszym sezonie pokrywały się z upodobaniami tłumów. Bez specjalnego zaskoczenia dla prezesa i akcjonariuszy.
***
Zawodnicy, posłuszni wytycznym techników, skierowali się do przydzielonych komór.
Cypher przywołał kolejne wspomnienie z początków swojej kariery: niskiego człowieczka w brudnych, przetartych dżinsach i poplamionej, flanelowej koszuli, prowadzącego obowiązkowy dla rekrutów wykład z podstaw chronomechaniki i struktury czasoprzestrzeni.
Pamiętał, jakie negatywne wrażenie zrobił na nim niechlujny wygląd profesora Kareliana, genialnego wynalazcy technologii podróży w czasie, oraz to, jaką pasją rozbrzmiewał jego głos w niewielkiej salce, zajmowanej przez przyszłych zawodników, znudzonych wykładem, nim wybrzmiały pierwsze słowa starszego mężczyzny.
***
– Drodzy państwo, zapomnijcie o tym, co wam mówiono o czasie. Chyba, że niczego wam nie mówiono, wtedy wystarczy że będziecie słuchać. – Pochodzący z Bałkanów naukowiec odchrząknął w przyłożoną do ust, zwiniętą pięść.
Ale do rzeczy. Kilka lat temu odkryliśmy, że czas jest jak łańcuch. – Odwrócił się do wiszącej za nim tablicy. Szybkimi, kolistymi pociągnięciami nakreślił szereg trzech, stykających się okręgów. – Składa się z ogniw, będących pętlami. Każda z nich ma długość trzystu czternastu sekund.
Każde z tych ogniw ma dwa punkty styku. Pasywno – aktywny, zwany połowicznym. – Na środkowym okręgu wskazał punkt łączący go z kolejnym. – Przez który możemy odbierać materię z przeszłości.
Oraz aktywno-pasywny, nazywany całkowitym, którym w przeszłość może podróżować tylko informacja. – Uderzył w punkt przeciwległy do pierwszego, w którym pętla łączyła się z poprzednią. Pod wpływem nacisku trzymana w ręce kreda skruszyła się i biały pył obsypał złotego neorolexa, wystającego spod kraciastego mankietu profesora. Ten gadżet ewidentnie kłócił się z resztą jego wizerunku.
Transport jest możliwy tylko dla obiektu, który w przeszłości maksymalnie oddalonej od teraźniejszości o pięćdziesiąt dwie minuty i dwadzieścia sekund, znajdował się w komorze translacyjnej. Później możemy go zabierać z kolejnych przeszłych pętli, przenosząc z punktów styku całkowitego, oddalonych od siebie o… Ile? – Uniósł czarną brew, najwyraźniej oczekując odpowiedzi. Jak można się było spodziewać, żadna nie nadeszła. Potarł pokryte kilkudniowym zarostem policzki, zostawiając na nich pyliste smugi i sam odpowiedział na zadanie pytanie.
O trzysta czternaście sekund. Aż nie dotrzemy do puntu zerowego, z którego lepiej niczego nie zabierać. Ale o tym później. Trzeba trafić w dokładnie wyliczone miejsce styku połowicznego danej pętli, by wysłany w przeszłość sygnał automatycznie uruchomił aparaturę, która ze styku całkowitego posyła obiekt do przodu, wzdłuż kolejnych ogniw. Przy czym moment wysłania sygnału i pojawienia się duplikatu w teraźniejszości nie jest determinowany żadnym czasowym interwałem, bowiem w nowej, tworzącej się dopiero pętli, maszyna pełni wyłącznie funkcję odbiornika. – Próbował skreślić środkowy krąg. Nadwyrężony ułomek kredy rozpadł się od razu po przyłożeniu do blackboardu. Nie zadając sobie trudu rozejrzenia się za nowym, starł pętlę rękawem.
W tamtym ogniwie obiekt przestaje istnieć, więc niemożliwe staje się zabranie go z niego ponownie. Dzięki temu jakakolwiek ingerencja w przeszłości nie ma wpływu na obiektywną teraźniejszość, ponieważ dokonywane zmiany nie obejmują całego kontinuum, a jedynie pojedyncze ogniwo czasu.
Widzicie, że już na samym początku mamy kilka paradoksów. – Zaplótł ręce za plecami i wysunął łysą głowę w sposób, w jaki mógłby to zrobić gołąb. Jakby sprawdzał, czy widzimy. Większość z nas nie widziała. – Moglibyście zapytać: skąd wiemy, że teraźniejszość to teraźniejszość? – Rozłożył bezradnie ręce i załamał je gwałtownie, uderzając dłońmi o uda.
Nie wiemy! A teraz, drodzy państwo, przejdziemy do trudniejszych zagadnień. Paradoks…
Cypher pamiętał każdy gest i słowo. Szczegółowe wspomnienia zawdzięczał wrodzonej, ejdetycznej pamięci. To dzięki niej był mistrzem, ponieważ pozwalała mu z fotograficzną dokładnością zapamiętywać układ turniejowych aren. Inni zawodnicy dla podobnego efektu ładowali swoje organizmy stymem – legalnym środkiem dopingowym, zwiększającym możliwości mózgu w zakresie przyswajania i zapamiętywania informacji.
On nie musiał.
***
Przeszklone włazy komór zamknęły się z sykiem siłowników.
W środku było na tyle miejsca, by pomieścić człowieka w pełnym ekwipunku wyjściowym i niewygodną ławeczkę. Zawodnicy mówili na nie „cele śmierci”, lecz w wywiadach i podczas publicznych wystąpień zakazano im używać tego określenia, aby dodatkowo nie gorszyć opinii publicznej.
Wszyscy wiercili się i obijali o ścianki, szukając w klaustrofobicznych wnętrzach odrobiny komfortu. Nikt na razie się nie odzywał. Tylko Kaliban, absurdalnie wielki Szkot z rudą kitką na czubku głowy, mruknął coś o sardynkach w puszce i uderzył pięścią w ledwo domknięty właz.
Przygasły światła. Zapach powietrza wyraźnie się zmienił, mieszając ze sobą nuty ozonu i elektryczności. Na holograficznych licznikach w każdej z komór zamrugały poziome kreski, a przyjemny kobiecy głos wydał wyrok:
– Protokół Transportu Temporalnego uruchomiony. Rozpoczyna się odliczanie od punktu końcowego.
00:00
Na licznikach poziome kreski zamieniły się w cyfry.
Graczy nie przenoszono z zerowego progu. Mieli ponad pięć minut, żeby umościć się wygodnie przed pierwszym, ewentualnym transportem.
05:15
– Ej, Cypher? Słyszałeś nową płytę dziadków z D.I.T.C? – Czarnoskóry Mystikal, o brodzie zaplecionej w grube jak ludzkie palce dredy, rozpoczął rozmowę na kanale ogólnym.
– Nie. Dobra jest?
– Nieee – przeciągnął – Słaba jak twoje umiejętności.
– Hah. Dobre – zadudnił jasnowłosy Crom, głosem głębokim jak fiordy jego rodzinnej Skandynawii i zupełnie niepasującym do szczupłej, wręcz anorektycznej, sylwetki.
– Pewnie myślałeś nad tą odzywką od czasu ostatniego turnieju, co?
– Zobaczymy, mon, jak cienko będziesz piszczał, kiedy się już zacznie cyrk. Zobaczymy. – Murzyn zabębnił palcami po hełmie i puścił oczko do siedzącej w sąsiedniej komorze, milczącej Verveny.
– Pamiętasz ostatni mecz? Masz zaszczyt rozmawiać ze mną z pierwszego progu. I komu tutaj brakuje umiejętności? – Ostatnie słowa Cypher ze złością wycedził przez zaciśnięte zęby, każdą sylabę podkreślając uderzeniem otwartą dłonią o szybę.
– Jedna śmierć. Fakt. Pamiętaj jednak, mon, kto w tamtym meczu zabił twoją bazową wersję. – Mystikal wycelował w Cyphera rękę złożoną na kształt pistoletu, z palcami wskazującym i środkowym w roli lufy. Wyszczerzył zęby i złożył palce. – No i przez to, że tylko raz dostałeś kulę, nie pamiętasz naszych rozmówek międzyprogowych. A gadaliśmy dużo o twojej kobiecie i zastanawialiśmy się, dlaczego tak dobrze strzela.
– Nie mam kobiety. A nawet gdybym miał, to nie pozwoliłbym jej dotknąć jakiegokolwiek gnata.
– Oprócz swojego – wypalił Crom. Przeczesał palcami krótkie włosy w kolorze suchego siana, westchnął ciężko i oparł czoło o szklane drzwi. Zaczął głośno powtarzać jedną z rymowanek, które układał przed każdą rozgrywką. Pozwalało mu to lepiej zapamiętać układ areny, chociaż narażało na docinki ze strony kolegów. Nie dbał o to. Wiedział że stosowana mnemotechnika jest jednym z czynników, które pozwalają mu utrzymywać się w ścisłej czołówce. W overnecie istniała nawet jego fanowska strona, na której ktoś publikował te krótkie wierszyki, odtwarzane na podstawie zapisów z komór translacyjnych.
– To dlaczego widzę, że twoja kobieta dotyka broni, mon? – Mystikal nie dawał za wygraną i ciągnął rozpoczętą zaczepkę.
– Co ty pieprzysz, stary?
– Jemu chodzi o twoją prawą rękę, tę w której trzymasz karabin. Serio, trzeba ci to tłumaczyć? – Ubrany w zielony mundur dryblas o aparycji modela z paryskich wybiegów był najmłodszym z zawodników uczestniczących w finale. Był ulubieńcem publiczności i gwiazdą, od podstaw wykreowaną przez wirtuozów marketingu. Nawet jego pseudonim, Shriek, był wynikiem przeprowadzonej wśród fanów ankiety.
– Zabolało, Cy? – Kaliban zarżał radośnie i sięgnął do kieszeni po batonik.
– Ciebie zaboli, Kal, jak wepchnę ci lufę w grube dupsko.
– Słabo to zabrzmiało, Cy. – Nisko opuszczona głowa i czarne, opadające na ramiona włosy ukrywały południowoamerykańskie pochodzenie Verveny. – A ty, Kal, nie bądź taki kozak, bo załapałeś dopiero po wyjaśnieniach młodego.
10:29
– To mamy, mlask!, za sobą drugi – stwierdził pomiędzy kęsami batonika ledwo mieszczący się w tubie Kaliban.
– Nie żryj tyle słodyczy, mon. To cię zabije – napomniał go Mystikal.
– Pieprzysz, bo to ja dzisiaj zabiję ciebie. I to wiele razy.
– Wszedłeś z szóstego, pajacu. Nie masz formy. Weź, kurwa, popatrz na siebie. Duży, gruby, nieruchawy. W dodatku upierdoliłeś się czekoladą.
– Chcesz zlizać? – zapytał gigant, wysunął język i przeciągnął nim od prawego kącika ust do lewego w dość jednoznaczny sposób.
– Pfff… Spierdalaj. – Mystikal parsknął śmiechem, pokręcił głową i odpalił papierosa.
– Nie pal tyle, mon, bo to cię zabije. – Cypher spróbował przedrzeźniać czarnoskórego gracza, ale sam również wyciągnął papierosa. Po namyśle uznał, że zapali po przekroczeniu piątego progu i włożył go sobie za ucho.
– To się wkłada do ust i odpala, debilu – rzucił krótko Shriek i strzyknął spomiędzy zębów śliną. Obserwował, jak spływająca po szybie plwocina zostawia za sobą różową, ślimakowatą smugą. Wyciągnął z ust gumę do żucia i spojrzał na swoje ręce. Drżały lekko, co podobnie jak krew w ślinie, było efektem przesadzenia ze stymem. – No, mnie chyba wystarczy ćpania na dzisiaj. Ktoś chce? Tylko lekko przeżuta, trochę dopalacza jeszcze w niej zostało… Nikt?
Przykleił gumę obok wysychającego zacieku i zaczął na zmianę pocierać dłońmi o kolana i zaciskać je w pięści, chcąc pozbyć się drżenia.
Vervena wyprostowała się, błyskając pomarańczową szybką przyłbicy taktycznej. Wydobyła z bandoliera jakiś niewielki przedmiot, ukryła go za zasłoną palców i znów pochyliła głowę.
15:43
– Ciekawe, ilu z nas będzie pamiętało tę część pomiędzy progami – zastanawił się głośno Cypher.
– Jest tu sama śmietanka, brachu. Duże szanse, że większość. Jeśli nie wszyscy. – Crom przerwał na moment rymowane mamrotanie.
– Minęliśmy trzeci próg. – Shriek wstał i ponownie sprawdził ekwipunek. Wszystko było jak trzeba. – Ja nie mam zamiaru tak wiele razy umierać.
– Ja nie mam zamiaru umierać w ogóle, więc zapamiętuję sobie te wasze gadki, żeby wam je potem rzucić w twarz z pierwszego miejsca podium. Mistrz Kaliban! Dobrze brzmi…
– Mistrz Mystikal! To dopiero brzmi dobrze. Ty, Kaliban, dostaniesz najwyżej wagon czekoladek jako nagrodę pocieszenia za zajęcie ostatniego miejsca.
Cypher spojrzał na Vervenę, kiedy kobieta podniosła głowę i zerknęła na timer. Jeden rzut oka wystarczył, żeby stwierdzić, że coś jest z nią nie w porządku. Miedziana skóra zawodniczki była teraz ziemista, co można było zauważyć nawet w przytłumionym świetle hangaru. Nad podkrążonymi oczami kilka kosmyków lepiło się do jej mokrego czoła. Przygryzła suchą wargę i odwzajemniła spojrzenie.
Pod durowęglanową zasłoną wyglądała jak podopieczna kliniki odwykowej na heroinowym głodzie.
20:57
– Finał jest mój, brachu.
– Możesz pomarzyć. Wszedłem z pierwszego miejsca, ty z trzeciego. I na więcej jak trzecie nie licz. Ciekawe, co powiedzą twoi fani, kiedy ulubieniec publiczności, złoty chłopiec, dostanie koncertowo wpierdol.
– Masz żal, że moje figurki lepiej się sprzedają, Cypher? Więcej uśmiechu by ci nie zaszkodziło. Twoim interesom też. A trzecie będzie w sam raz dla ciebie. Vervenie brakło tylko jednego zabójstwa, żeby cię dogonić w klasyfikacji przedfinałowej. Mnie trzech. Damy popalić skubańcowi, co Ver?! – Shriek krzyknął do wojowniczki, ale ta nie zareagowała – Ej! Ver! Co ty taka milcząca? Nic ci nie jest?
– Mam złe przeczucia… Czuję krew – powiedziała tak cicho, że reszta ledwie ją usłyszała.
– Ale, że co? Masz okres, albo coś?
Chwila głupawych śmiechów nie wytrąciła kobiety z zadumy.
– Jesteś debil, Shriek. Nawet większy niż twój brat – odburknęła słabo.
26:11
Nieco ponad półtorej minuty to w sam raz, żeby zapalić albo zjeść ostatni baton przed śmiercią.
Cypher przypalił wyciągnięty zza ucha papieros i zassał dym głęboko w płuca. W pozostałych komorach zawodnicy musieli pomyśleć to samo. Mystikal i Crom również palili, Vervena siedziała w ciszy, ze wzrokiem wbitym w podłogę i chyba się modliła. Kaliban wpychał sobie do ust kolejną porcję czekolady. Tylko Shriek stał w gotowości, z karabinem w rękach i wzrokiem wlepionym w licznik, tak jak powinno to, w teorii, wyglądać od samego progu zerowego.
– Dasz radę, Ver? Nie wyglądasz najlepiej.
Kobieta zebrała się w sobie, słysząc pytanie wypowiedziane z autentyczną troską w głosie.
– Dam, Cy. Już mi lepiej, nie musisz się martwić.
– OK. A twoje wcześniejsze wersje? Poradzą sobie, jeśli zajdzie potrzeba przetransportowania ich na pole walki?
– Poradzą. – Powiodła wzrokiem po pozostałych zawodnikach. – Uważajcie na siebie.
– Kurde, Ver, wiesz, że takich rzeczy się nie mówi – zaprotestował Crom.
– Czuję, że tym razem wypada. – Schowała tajemniczy przedmiot z powrotem do kieszonki bandoliera i chwilę mocowała się z zapięciem. – Zostało dziesięć sekund. Zaczniesz, Cy?
Obrońca tytułu zaciągnął się ostatni raz i zaczął rymowankę, ułożoną kiedyś przez anonimowego fana. Obecnie można ją było znaleźć na każdym kroku: nadrukowaną na turniejowych gadżetach, wypowiadaną przez drogie jak niemodyfikowana żywność zabawki z serii „TTT Action Figures”, a nawet wplataną w teksty piosenek największych gwiazd muzyki empatokorowej. Rymowanka nie była najwyższych lotów i pewnie nie zdobyłaby takiej popularności, gdyby nie to, że spodobała się zawodnikom. Używali jej jako swoistego motywatora, wypowiadając jedno po drugim kolejne słowa, na moment przed dotarciem do puntu zerowego.
– Nie ma litości…
-…jest pot…
-…krew…
-… i stal…
-… Nie ma wątpliwości…
-…wyceluj…
-… I WAL!
Końcówkę wykrzyknęli jednocześnie.
31:25 Start!
Cypher poczuł wstrząs. Następnie uczucie, jakby coś rozrywało go na części, a później próbowało nieudolnie poskładać na nowo.
Z wykładów wiedział, że pierwszy transport nie odbywał się w czasie, tylko w przestrzeni. Tym razem nie sprowadzano jego wcześniejszej wersji z przeszłości, a jedynie przemieszczano, w obrębie punktu zerowego, z hangaru na arenę. Tworzyło to milisekundową wyrwę w czasoprzestrzeni, krótki czas w którym teleportowany obiekt nie istniał. Dzięki temu rzeczywistość nie buntowała się przeciw duplikatom obiektu, zabranym z przeszłości. Jak wyglądał bunt rzeczywistości, Cypher nie dociekał. Do niego należało zabijanie, a nie chronotechnikalia.
Właz komory odskoczył. Stęchłe powietrze uderzyło w nozdrza.
Na zewnątrz, zamiast hangaru i aparatury, zastał ceglane pomieszczenie o dwóch wyjściach. W anemicznym świetle brudnych jarzeniówek niewiele było widać. Tylko sarkofag, jak nazywano komorę respawnu, odcinał się od otoczenia zestaloną plamą czerni. Cypher zdołał jednak dojrzeć leżące w na ubitej ziemi w kącie, zapasowe magazynki. Wziął je, wybiegł przez drzwi z prawej strony i natrafił na schody.
Prowadziły na betonową galerię, pod którą rozciągała się przestrzeń wielkości boiska piłkarskiego. Labirynt. Można w nim było znaleźć lepsze bronie i tarcze, niestety układ tworzących go betonowych, wysokich na trzy metry ścian był zmienny. Gąszcz przegród rekonfigurował co trzydzieści sekund, co w znacznym stopniu utrudniało walkę. Tylko nowicjusz zapuściłby się tam na samym początku.
Lepiej być nie mogło – ucieszył się w myślach i pobiegł. W połowie drogi znalazł wnękę. Zabrał z niej strumieniowy karabin plazmowy, w turniejowym żargonie określany mianem skalpela. Dobiegł do końca balkonu, trzymając się jak najdalej od poręczy. Zeskakiwał po szerokich stopniach na końcu galerii, kiedy na wyświetlaczu hełmu pojawiła się informacja o objęciu prowadzenia przez Vervenę.
– Szlag! – zaklął krótko i wypadł z budynku na otwartą przestrzeń. Modlił się w duchu, żeby nikt nie dorwał jeszcze snajperki. Gdzieś z bliska dobiegł grzmot wybuchu, oznaczający że w czyichś rękach musiały znaleźć się granatnik albo wyrzutnia rakiet.
Przebiegł całą szerokość niewielkiego placyku z wypełnioną kwasem fontanną pośrodku, wskoczył do obłupanego i osmalonego bunkra po drugiej stronie. Przykucnął w mrocznym korytarzyku, wodząc lufą skalpela w poszukiwaniu rywali. Nie było nikogo. Posuwając się wzdłuż zewnętrznej ściany doszedł do pierwszych drzwi. Za nimi znalazł tarczę energetyczną.
Wpiął ją w slot przy pasie i uaktywnił, akurat w momencie kiedy do pomieszczenia wparował Kaliban. Grubas nie zawahał się i z miejsca opróżnił w Cyphera obydwie lufy śrutówki. Tarcza wytrzymała. Natychmiastowa odpowiedź ze skalpela wypaliła czarną kreskę na ciele olbrzyma, od krocza aż po czubek głowy. Smród spalonych tkanek kręcił w nosie tym mocniej, że sporą część ciała Szkota stanowił tłuszcz, teraz zagotowany wysokoenergetycznym strumieniem plazmy.
Wynik został zaktualizowany. Pierwsze miejsce ex aequo z latynoską zabójczynią.
Cypher wybiegł ze środka bogatszy o punkt i tarczę z dwudziestoprocentowym poziomem mocy. Odkaszlnął, próbując pozbyć się resztek smrodu z płuc.
Pierwszy strzał z karabinku snajperskiego zniszczył nadwyrężoną osłonę, drugi sprawił, że jego głowa zamieniła się w chmurę krwi i tkanek.
05:14 Wstrząs!
Przeniesiony z pierwszego progu czasowego Cypher respawnował w innym miejscu niż poprzednia wersja.
Długa, jasna sala poprzecinana grubymi kolumnami, sięgającymi wysokiego sklepienia. W bocznych nawach: łuski i śrutówka. Nie lubił używać tej broni. Tabela informowała, że był drugi, za Verveną mającą dwa punkty, a do końca meczu zostało nieco ponad dwadzieścia minut. Puścił się biegiem, wiedząc że nie znajdzie tu niczego dla siebie. To miejsce respawnu było najgorszym z możliwych – mnóstwo zakamarków i tylko jedna droga ucieczki. Klucząc między filarami usłyszał strzały, dobiegające od strony szerokiego wejścia.
Przez otwarty portal do środka wpadł Crom. Poruszał się tyłem, strzelając do niewidocznego dla Cyphera przeciwnika. Nie miał szans uchylić się przed kulą, która trafiła go w skroń z niecałych ośmiu metrów. Ułamek sekundy później upadającego ciała dosięgnął pocisk z rakietnicy. Norweg zmienił się w buro-czerwoną karykaturę jednego z dzieł Pollocka, naniesioną na spękane kafle posadzki.
Cypher zajmował teraz pierwsze miejsce, obok latynoski. Nie wiedział kto strzelał z rakietnicy ale miał nadzieję, że ten ktoś za chwilę wbiegnie do środka, zmylony brakiem nienaliczonego punktu.
– Skurw… – Samotne, niewybrzmiałe do końca słowo, było jedynym co zdołał powiedzieć Mystikal, zanim broń Cyphera podziurawiła go jak sito.
Na tablicy wyników obrońca tytułu opuścił towarzystwo Verveny, spychając ją na drugie miejsce.
Podniósł broń rywala i wyszedł z sali na szeroki hol. Odbiegały od niego dwa korytarze. Strome schody pięły się po obu stronach wyjścia na zewnątrz. Wybrał te z lewej.
Rozpoczął wspinaczkę po stopniach prowadzących na dach. Na jednym z półpięter znalazł kolejną tarczę energetyczną. Jej obecność świadczyła o tym, że teren powinien być czysty, jednak przezornie aktywował ją od razu i ruszył dalej. Miał nadzieję, że będzie mógł ostrzelać z wysoka chociaż jednego nieuważnego przeciwnika.
Kiedy był u szczytu, jasny prostokąt wyjścia przesłonił wysoki, chudy cień. Cypher usłyszał przeciągły syk i poczuł ból w klatce piersiowej. W klasyfikacji nastąpiło kolejne przetasowanie.
Ostatnim, co zobaczył, była uśmiechnięta twarz Shrieka, trzymającego w rękach kuszę na bełty monomolekularne, których nie powstrzymywały nawet tarcze.
10:28 Wstrząs!
Minęło czternaście minut od początku turnieju. Zostało jeszcze osiemnaście. Był pierwszy, z trzema zabójstwami na koncie. Nieźle, zważając na poziom uczestników. Gonili go Shriek z Verveną, mający po dwa punkty. Wyszedł z sarkofagu i od razu rozpoznał okolicę.
Skierował się do wysokiego, metalowego szybu. Na jego wewnętrznym obwodzie wystawały spiralnie wąskie rampy, prowadzące na wyższe piętra. Zaczął przeskakiwać z jednej na drugą, próbując dostać się wyżej, do pomieszczenia z bronią.
W połowie drogi dosięgnął go wystrzelony z góry granat.
Część tego, co jeszcze przed chwilą było Cypherem, chlapnęła na pordzewiałe ściany mozaiką wnętrzności. Reszta spadła na dół w formie bezkształtnych, czerwonych strzępków.
15:42 Wstrząs!
Trzeci respawn, trzy punkty i czternaście minut do końca. Nie szło mu dobrze, ale przynajmniej wiedział, gdzie jest. Niedaleko znajdowała się komnata ciśnieniowa z monokuszą. Ruszył w tamtą stronę.
W pomieszczeniu, zamiast broni, leżała zbroja Mystikala, zmiażdżona do rozmiarów piłki futbolowej. Wyglądała jak pognieciona puszka pepsi, wypełniona krwistym mięsem. Jedyny rodzaj śmierci, który jeszcze robił na Cypherze wrażenie i budził uśpiony, dawno zepchnięty w głąb świadomości lęk. Żołądek podszedł mu do gardła.
Brak broni i obecność ciała, a raczej jego resztek, oznaczały, że gdy Mystikal próbował szczęścia, ktoś przełączył dźwignię uruchamiającą potrzask. Po krótkim, wywracającym wnętrzności na lewą stronę przedstawieniu, ten ktoś odszedł i zabrał ze sobą kuszę – broń podobną w przeznaczeniu do karabinu snajperskiego, ale o lepszych parametrach. A snajperka najlepiej spełnia swoją rolę, kiedy strzela się z niej z wysoka.
Podążając tą ścieżką dedukcji Cypher pobiegł wąskimi, krętymi przejściami do najwyższego budynku areny, by dostać się na jego dach. Przeczuwał, że znajdzie tam aktualnego właściciela śmiercionośnej broni.
Dotarł do celu, ostrożnie wszedł do środka i skierował się ku schodom. Cały czas nasłuchiwał, czy gdzieś nie czai się przeciwnik. W budynku czuć było prochem, krwią i pylistą zawiesiną odłupanego tynku. Były też ślady walki, które przejawiały się w postaci świeżych dziur po kulach, oraz parujących, organicznych resztek martwych zawodników. Na odcinku pomiędzy dachem a ostatnią platformą półpiętra leżał trup – zwłoki poprzedniego Cyphera.
Choć na ciele nie było widać żadnych obrażeń, poprzednik z pewnością był martwy. Musiał być, skoro on został przeniesiony z przeszłości aby go zastąpić. Brak śladów krwi wskazywał na trafienie monomolekularnym bełtem.
Cypher ze zdziwieniem zauważył, że jego zabójca pogardził naładowaną rakietnicą. Wziął ją i wychynął z klatki przykucnięty.
Vervena zdobyła czwarty punkt.
***
Shriek klęczał przy okalającym dach murku. Celował do kogoś w dole i chwilowo nie zwracał uwagi na bliższe otoczenie. Nacisnął spust, a po chwili na tablicy wyników nastąpiła zmiana: Shriek i Cypher po trzy punkty.
Obrońca tytułu pociągnął za cyngiel pół sekundy później, pozwalając rakiecie polecieć snajperowi na spotkanie.
Trafienie nie było czyste z powodu podjętej przez Shrieka próby uniku. Dzieciak zauważył zmierzający w jego kierunku szrapnel, ale nie zdążył odskoczyć dostatecznie szybko. Pocisk trafił obok i eksplodował, odrzuciło go o kilka metrów. Chłopak żył, kiedy Cypher podbiegł i wycelował lufę karabinu w jego pierś.
– Powinieneś bardziej się rozglądać, młody.
– A ty… się powinieneś… jebać…heh – powiedział z uśmiechem Shriek. Gęsta, śmierdząca stymem krew obficie wylewała się spomiędzy nadpalonych wybuchem warg po każdym, z trudem wypowiadanym słowie.
Vervena zdobyła piąty punkt.
– Ja pierdolę! A taka chora była, suka. – Cypher otarł twarz przedramieniem. Ustawił języczek przełącznika karabinu na serię trzypociskową. – Ciekawe, czy będzie mi dane to zapamiętać, braciszku. Zostało sześć minut, czyli najwyższy czas żebyś przestał się męczyć i spróbował jeszcze powalczyć. Ale ze mną i tak nie wygrasz. Dobranoc.
Shriek konwulsyjnie wciągnął powietrze, zamknął oczy i uśmiechnął się groteskowo umazanymi krwią ustami.
– Do…branoc…
Trzy pociski wymierzone prosto w serce zakończyły męczarnie chłopaka i dały Cypherowi awans na drugie miejsce.
Mistrz podniósł zdobyczną monokuszę i zbliżył się do krawędzi dachu. Przyłożył oko do lunety w poszukiwaniu celu, kiedy interfejs wyświetlił mrugający natarczywie komunikat o końcu rozgrywki. Chwilę później usłyszał na paśmie ogólnym polecenie:
– Koniec meczu finałowego. Zawodnicy mają natychmiast udać się do Sali Chwały.
– Co jest, kurwa!? – zaklął Cypher i kopnął leżący pod nogami, pognieciony hełm ostatniego pokonanego rywala. – Jaki koniec? Jeszcze pięć i pół minuty. Niemożliwe, żeby wszyscy zginęli już po cztery razy! – Krzyczał, wygrażając pięścią niebu, jakby spodziewał się, że również tam, w górze, zainstalowana została jedna z setek niewidocznych nanokamer.
Zszedł na dół budynku. Był wściekły, że mecz skończył się przedwcześnie, a jednocześnie zawiedziony, że zamiast niego na pierwszym miejscu skończyła Vervena.
Wrota prowadzące do Sali Chwały znajdowały się na drugim końcu areny. Zanim tam dotruchtał, zdążył tysiąc razy przekląć cholernych organizatorów turnieju, ich rodziny, przyjaciół i całą zasmarkaną technologię transportu temporalnego.
***
Dotarł do otwartej na oścież bramy, za którą mieściła się przestronna, wypełniona bogatymi dekoracjami sala. Złote posągi wojowników, telebimy odtwarzające w pętli najciekawsze fragmenty rozgrywek i holograficzne animacje pochylały się nad podium, u stóp którego stali półkolem pozostali gracze. Otaczali Hendricksa, który z grobową miną tłumaczyłcoś, czego Cypher nie był w stanie dosłyszeć.
– Co jest, kurwa!? Czemu przerywacie, kiedy do końca zostało w cholerę czasu!? – wypalił ze złością, doskakując do grubego mężczyzny.
– Bardzo mi przykro, panie Kane, ale komora translacyjna pańskiego brata uległa uszkodzeniu. – Prezes zawiesił głos, dając Cypherowi czas na przetrawienie informacji. Po chwili podjął tonem, jakim składa się kondolencje. – Niestety, awaria nastąpiła na chwilę przed trzecią śmiercią Shrieka, co oznacza że pański brat jest ostatecznie martwy w teraźniejszości.
Dopiero teraz Cypher zauważył, że wśród nich brakuje młodego. Zrozumienie tego, co właśnie usłyszał, uderzyło w niego jak obuch kowalskiego młota. Zatoczył się dwa kroki w tył, ale nie upadł, podtrzymany silną ręką Kalibana.
– Macie ponad dwie minuty do punktu zerowego, żeby go sprowadzić.
– To jest, niestety, niemożliwe.
– Punkt zerowy jest, kurwa, punktem awaryjnym, tak?!
– Tak, ale w wypadku, gdyby śmierć z jakiegoś powodu poniósł duplikat z piątego punktu 26:10, ale to jest zupełnie inny przypadek. Nie mamy na niego procedur.
Cypher spojrzał na timer i zaczął gorączkowo liczyć.
– No to został jeszcze ponad dwadzieścia trzy minuty do ostatniej możliwej chronoportacji w punkcie 26:10, a do startowej ponad dwadzieścia osiem. Musi być szansa żeby go przenieść. Usuńcie tę pieprzoną awarię i go ściągnijcie… – Głos załamał się na ostatnich słowach.
– Awaria jest zbyt poważna, nie damy rady jej naprawić w tak krótkim czasie, panie Kane. – Hendricks tłumaczył z taktem godnym mordercy odczytującego epitafium ofiary. – Poza tym, nawet jeśli udałoby się usunąć awarię w, powiedzmy, dwadzieścia pięć minut, co według techników jest niewykonalne, to wie pan, że chronoportacja z punktu startowego niesie za sobą ryzyko interferencji z przeprowadzoną tam wcześniej teleportacją. A to może doprowadzić do paradoksu czasoprzestrzennego. – Twarz Cyphera tężała z każdym, wypowiadanym przez mężczyznę, słowem. – Wiemy, ile…
– Kto go zabił ostatni? – Cypher wyrwał się z uścisku Kalibana, zacisnął pięści na kuszy i przerwał miliarderowi podniesionym głosem – Kto!?
Nieruchomymi, pełnymi łez oczami przebiegł po twarzach wszystkich przyjaciół.
Vervena ściskała w przyłożonych do piersi dłoniach niewielki, drewniany różaniec i płakała. Kaliban i Mystikal opuścili głowy, nie chcąc skrzyżować z nim wzroku, a w oczach zwykle beznamiętnego Croma dostrzegł nieśmiałe ślady współczucia.
„Ciekawe, czy będzie mi dane to zapamiętać, braciszku.”
Wypowiedziane na dachu słowa brzęczały mu w głowie, uzupełniane wypalonym pod powiekami jak słoneczny powidok obrazem krztuszącego się krwią Shrieka.
1:18:20
Cypher siedział na ławce w szatni, blady, nadal w ekwipunku, z kuszą w rękach i z hełmem na głowie. Kazał reszcie spierdalać i zostawić go samemu. Odliczał ostatnie, upływające sekundy, nieuchronnie zmierzające do punktu, po przekroczeniu którego zgaśnie wszelka nadzieja.
Zostało pięć sekund, kiedy dotarło do niego, że ikonki pętli znajdujące się obok imion graczy nadal świecą zielenią. W zamieszaniu spowodowanym awarią i śmiercią jego brata, ktoś zapomniał wyłączyć monitory funkcji życiowych sprzężone z generatorami teleportacji temporalnej. Aparatura nadal mogła zadziałać automatycznie w razie śmierci zawodnika i przenieść jego wersję z punktu 26:10 do teraźniejszości. Dla Cyphera ta wersja stawała się właśnie ostatnią.
Czas miał za chwilę włączyć opcję „Save game” i zapisać stan w kolejnym slocie.
Zostały dwie sekundy. Zrozumiał, że nie musi żyć z wyrzutami sumienia. Uniósł kuszę i przyłożył wylot prowadnicy bełtu do podbródka.
– Jebać paradoksy.
Pociągnął za spust o sekundę za późno.
31:24 ???
Bardzo fajny pomysł na fantastyczną grę. Szalony, nienormalny, ale, cholera, prawdopodobny. To znaczy, jak już da się ogarnąć podróże w czasie.
Niby zwyczajna naparzanka komputerowa z wypasioną bronią, ale jest tu głębsze przesłanie.
Ujęła mnie brawurowo wyprowadzona puenta.
Bohaterowie trochę mi się zlewali. Ale nie wiem, jak temu zaradzić. To raczej nie jest sytuacja na spokojne przedstawianie każdego po kolei. I to w akcji, żeby nabrali indywidualnych cech, a nie wyliczanki.
Nieco ponad półtora minuty
Półtorej minuty. Chyba że chcesz pokazać, jaki to myślący te słowa jest niedouczony.
Babska logika rządzi!
Cześc Finkla, fajnie że wpadłaś :)
Bardzo fajny pomysł na fantastyczną grę. Szalony, nienormalny, ale, cholera, prawdopodobny. To znaczy, jak już da się ogarnąć podróże w czasie.
To próba urealnienia tego co się dzieje w grach typu Quake: Arena. Oczywiście trzeba było dodać skoki w czasie, żeby to się kleiło logicznie.
Bohaterowie trochę mi się zlewali. Ale nie wiem, jak temu zaradzić.
Mea culpa. Początkowo nie było niczego o Cromie, Mystikalu i zaledwie jedna wzmianka o Kalibanie. Pomyślałem jednak, że warto trochę uwypuklić postacie drugoplanowe, żeby nie były tylko bezosobowymi dronami. Może nie do końca wyszło tak jak chciałem.
To raczej nie jest sytuacja na spokojne przedstawianie każdego po kolei. I to w akcji, żeby nabrali indywidualnych cech, a nie wyliczanki.
No nie chciałem każdego po kolei opisywać. Dlatego te rozmówki międzyprogowe wprowadziłem przed akcją właściwą.
Półtorej minuty. Chyba że chcesz pokazać, jaki to myślący te słowa jest niedouczony.
Mea culpa raz jeszcze. Wychodzi, że to ja jestem niedouczony :) Ale obiecuję poprawę i systematyczne douczanie się :)
Pozdrawiam serdecznie, dziękując za klika oraz czas poświęcony na przeczytanie i skomentowanie tekstu.
Q
Known some call is air am
Obawiam się, że gdyby takie skoki w czasie, jak opisałeś byłyby możliwe, prędzej czy później ktoś wpadłby na to, żeby je w ten sposób wykorzystać. Co nie świadczy o nas (ludzkości) najlepiej ;)
Czyta się nieźle, choć trochę się w którymś momencie nawalanki pogubiłam w bohaterach. Zakończenie mi się spodobało.
Przeczytałam za jednych zamachem, a jestem osobą, która nie lubi gier, ani tych komputerowych, ani sportowych, ani rzeczy w styli Big brother. Więc było dobrze :)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Cześć Irka_Luz :)
Cieszę się, że opowiadanie się podobało. Chciałem spróbować akcyjniaka napisać, ale akcja bez fabuły jest fuj. Przypomniała mi się stara koncepcja i napisałem toto, dodając sporo poza akcją.
Czyta się nieźle, choć trochę się w którymś momencie nawalanki pogubiłam w bohaterach. Zakończenie mi się spodobało.
Tak, rozumiem. Najmocniej obawiałem się tej ilości postaci w tak krótkim tekście. Ale sześciu zawodników to optymalna liczba w takich grach jak Quake: Arena albo Unreal Tournament, na których bazowałem, jeśli chodzi o samą specyfikę sportu. Na początku były tylko wzmianki o Kalibanie, Vervenie, Cromie i Mystikalu, ale pomyślałem, że opisuję finał. A w finale muszą być już konkretni gracze, więc nie mogę ich potraktować po macoszemu. I wyszedł trochę chaos.
Przeczytałam za jednych zamachem, a jestem osobą, która nie lubi gier, ani tych komputerowych, ani sportowych, ani rzeczy w styli Big brother. Więc było dobrze :)
Reality Show też nie lubię, ze sportu tylko koszykówka. A niektóre gry mają naprawdę cudne fabuły :)
Dzięki za czas poświęcony na przeczytanie, skomentowanie i kliknięcie
Pozdrawiam serdecznie :)
Q
Known some call is air am
Całkiem niezłe. Kilka elementów pewnie można było przemyśleć lepiej, ale jako typowo rozrywkowy tekst czytało się przyjemnie.
Z minusów: nie do końca kupuję, że akurat wybitny fizyk i odkrywca „podróży w czasie” tłumaczy mało zainteresowanym zawodnikom zawiłości techniczne – przecież mogło to zrobić tysiąc innych osób. Jego wykład trochę mi nie pasuje do wielkiego profesora. Rozmowy bohaterów też wydały mi się w kilku miejscach dziecinne, a żarty na poziomie nastolatków. Wiem, taki był zamysł, ale czasami trochę mnie to raziło.
Ale poza tym sam pomysł naprawdę fajny. Nie sądziłem, że „opis gry wideo” może okazać się przyjemną lekturą. A jednak – dynamiczna akcja, ciekawa koncepcja respawnu i zabawy z czasem, do tego żywe postacie i całkiem niezła końcówka. Całość na plus!
Mam tylko wątpliwości co do zakończenia (SPOILER ALERT): czy po reswapnie bohater nie zobaczyłby na nagraniach, co tak naprawdę się wydarzyło i tym samym wyrzuty sumienia by wróciły? No bo rozumiem, że oni później oglądają przebieg walki, dzięki czemu (mimo „skoku w przeszłość”) wiedzą, co się stało. Czy coś źle rozumiem?
Siema Perrux :)
nie do końca kupuję, że akurat wybitny fizyk i odkrywca „podróży w czasie” tłumaczy mało zainteresowanym zawodnikom zawiłości techniczne – przecież mogło to zrobić tysiąc innych osób.
To miało na celu pokazanie ile kasy ma Hendricks, który wymyślił ten sport. Było go stać nawet na wielkiego naukowca, tylko po to by wytłumaczyć kilku zawodnikom o co kaman.
Jego wykład trochę mi nie pasuje do wielkiego profesora.
A mnie pasuje. Poznałem kilku naukowców czy profesorów, którzy zazwyczaj są wysoce ekscentryczni. A jak już muszą tłumaczyć coś bandzie ignorantów, tylko po to by dostać trochę kasy na dalsze badania, to niespecjalnie się angażują w tłumaczenia i tylko odwalają robotę.
Rozmowy bohaterów też wydały mi się w kilku miejscach dziecinne, a żarty na poziomie nastolatków. Wiem, taki był zamysł, ale czasami trochę mnie to raziło.
Taki mamy klimat. Odpal sobie Quake Online, to zobaczysz na jakim poziomie są tam rozmowy. Poza tym, te postacie to w większości zwykli siepacze, zabójcy i świry. Raczej nie podejrzewałbym ich o wysublimowane poczucie humoru :)
czy po reswapnie bohater nie zobaczyłby na nagraniach, co tak naprawdę się wydarzyło i tym samym wyrzuty sumienia by wróciły? No bo rozumiem, że oni później oglądają przebieg walki, dzięki czemu (mimo „skoku w przeszłość”) wiedzą, co się stało. Czy coś źle rozumiem?
Rozumiesz wszystko dobrze. Shrieka zabił Cypher, ale po swojej śmierci na końcu, do teraźniejszości zostanie przeniesiony inny Cypher. Ten który nie zabił brata. Więc ten inny nie będzie pamiętał jak pociągał za spust i tego co wtedy czuł gdy ostatecznie kończył życie swojego brata. Jasne, może to zobaczyć na nagraniu, ale ze świadomością, że to nie on pociągnął za spust. W jego przypadku to bardzo ważne, dlatego że ejdetyczna pamięć podsuwałaby mu obraz zabijania brata o wiele bardziej żywy i wyraźny, niż w przypadku ludzi pozbawionych tego rodzaju pamięci.
Fajnie, że się podobało :)
Pozdrawiam serdecznie
Q
Known some call is air am
Dzięki za wyjaśnienia.
Było go stać nawet na wielkiego naukowca, tylko po to by wytłumaczyć kilku zawodnikom o co kaman.
Pytanie po co :) Jeśli chodziło chwyt marketingowy, to jeszcze mogę zaakceptować taką decyzję.
A mnie pasuje. Poznałem kilku naukowców czy profesorów, którzy zazwyczaj są wysoce ekscentryczni.
Swego czasu oglądałem na youtube wykłady tych bardziej znanych fizyków i trochę inaczej to widziałem, ale w sumie możemy mieć po prostu inne doświadczenia ;)
Taki mamy klimat. Odpal sobie Quake Online, to zobaczysz na jakim poziomie są tam rozmowy.
Doceniam odwzorowanie klimatów, ale to niestety nie oznacza, że przyjemnie się czytało rozmowy na takim poziomie.
Co do zakończenia, kupuję Twoje wyjaśnienie.
Siema :)
Pytanie po co :) Jeśli chodziło chwyt marketingowy, to jeszcze mogę zaakceptować taką decyzję.
No, na przykład ;)
Swego czasu oglądałem na youtube wykłady tych bardziej znanych fizyków i trochę inaczej to widziałem, ale w sumie możemy mieć po prostu inne doświadczenia ;)
Jasne. Po prostu taką miałem wizję. Zresztą, mam jeszcze w planach jedno opowiadanie w tym świecie i powiedzmy, że miejscami trochę przygotowywałem sobie grunt pod główne postacie.
Doceniam odwzorowanie klimatów, ale to niestety nie oznacza, że przyjemnie się czytało rozmowy na takim poziomie.
OK. Ja czasem lubię, jak jest nieco rubasznie. Bo to oznacza, że nie jest wtedy śmiertelnie poważnie.
Co do zakończenia, kupuję Twoje wyjaśnienie.
Spoko, oddaję za darmo ;)
Pozdrawiam
Q
Known some call is air am
Dzien dobry Outta Sewer (BTW, fajny nick :)
Bardzo ciekawe opowiadanie. Świetny koncept, wręcz brawurowy. Fajnie to zrobiłeś. Zdążyłeś zbudować postaciom charaktery, przedstawić uniwersum w formie infodumpów zrobionych tak, że nie przeszkadzają i jeszcze wcisnąć tu niezłą jatkę. Fajne pisanie, super robota.
Poniżej kilka rzeczy, na które zwróciłem uwagę.
– Struktura. Nie wiem, czy tekst nie zyskałby na tym, gdybyś poprzeplatał przedstawienie świata i mechanizmu podróży w czasie z główną akcją. Teraz mamy część pierwszą – przedstawienie świata i część druga – akcja. To bardzo prosta struktura, ale ma swoje wady – czekałem aż się ta pierwsza częśc skończy i zacznie akcja.
– Coś mi nie leży w miejscach gdzie kończysz zdania kropą, a ja intuicyjnie widziałbym tu przecinek albo średnik. Potem uzupełniasz równoważnikiem zdania albo kolejnym zdaniem, które ma funkcję dopełniającą, wydaje mi się, że to szkodzi płynności tekściwa ;) Nie bałbym się długich zdań, jak je łądnie poskłądasz, będzie się dobrze czytało.
(…) środkiem szła gęsiego piątka pretendentów, prowadzona przez aktualnego mistrza Time Trial Tournament. Ogorzałego trzydziestoparolatka o surowych rysach, głęboko osadzonych oczach i ciele zawodowego wrestlera.
Jednak to masy decydowały o tym czego chcą i wybrały TTT. Spychając zarówno akademickie dyskusje, jak i jojczenia przywódców religijnych na marginesy czasu antenowego i świadomości społecznej.
Pamiętał, jakie negatywne wrażenie zrobił na nim niechlujny wygląd profesora Kareliana, genialnego wynalazcy technologii podróży w czasie. Oraz to, jaką pasją rozbrzmiewał jego głos w niewielkiej salce zajmowanej przez przyszłych zawodników. Słuchających naukowca bez większego zainteresowania . (uwaga na spację przed kropką)
pozdrawiam!
Cześć Łosiot (też fajny nick :))
Świetny koncept, wręcz brawurowy. Fajnie to zrobiłeś.
Dziękuję bardzo. Cieszę się, że się spodobało :)
Struktura. Nie wiem, czy tekst nie zyskałby na tym, gdybyś poprzeplatał przedstawienie świata i mechanizmu podróży w czasie z główną akcją. Teraz mamy część pierwszą – przedstawienie świata i część druga – akcja. To bardzo prosta struktura, ale ma swoje wady – czekałem aż się ta pierwsza częśc skończy i zacznie akcja.
Też o tym myślałem, ale doszedłem do wniosku, że mam jeszcze za małe doświadczenie w pisaniu, żeby porywać się na coś takiego i nie zepsuć całości. W przyszłości postaram się robić tak, jak sugerujesz. Ale wiem, że będzie mnie to kosztowało sporo nerwów ;)
Coś mi nie leży w miejscach gdzie kończysz zdania kropą, a ja intuicyjnie widziałbym tu przecinek albo średnik. Potem uzupełniasz równoważnikiem zdania albo kolejnym zdaniem, które ma funkcję dopełniającą, wydaje mi się, że to szkodzi płynności tekściwa ;) Nie bałbym się długich zdań, jak je łądnie poskłądasz, będzie się dobrze czytało.
O, widzisz! Bo mnie rugają, że za długie zdania piszę, zbyt rozbudowane i zawierające zbyt wiele informacji. A Ty z kolei odwrotnie, piszesz żeby się długich zdań nie bać. Te miejsca które wskazałeś, były wcześniej poprzecinkowane – serio :) A potem je porozbijałem, żeby były krótsze, jak w opowiadaniach w których ważna jest akcja.
Dziękuję raz jeszcze za miłe słowa, czas poświęcony na przeczytanie i skomentowanie mojego tekstu oraz sugestie co do mojej dalszej pisaniny :)
Pozdrawiam serdecznie
Q
Known some call is air am
Ogólnie, to ja też piszę krótkimi zdaniami, bo tak jest bezpieczniej. Tyle, że warto urozmaicać. Moim zdaniem, należy krótkie zdania przełamywać dłuższymi, żeby rytm w tekście nie wyszedł jak bit w techno :P W podanym przeze mnie wcześniej przykładach chyba poszedłeś za daleko, bo (znowu – w oparciu o intuicję, nie jestem ekspertem) ciachnąłeś nie zmieniając zależności między zdaniami. Te kawałki po kropce (równoważniki zdań, bo chyba imiesłów nie jest orzeczeniem) nadal są częściami zdania złożonego, tylko że rozdzieliłeś je kropką.
Bardzo fajnie buduje długie długie zdania na przykład Jaca Dehnel, zerknij see tutaj: https://przekroj.pl/kultura/czterech-czwartek-jacek-dehnel
Dzięki za sugestie. Postaram się podszlifować warsztat w tym kierunku.
Przeczytałem podlinkowany tekst. Rzeczywiście, zdania są niesamowicie poskładane. Choć, nie powiem, kilka razy się zatrzymałem, żeby ogarnąć. Wcześniej z takimi molochami miałem do czynienia, czytając Prousta. A raczej próbując czytać Prousta, bo “W stronę Swanna” pokonało mnie gdzieś tak w połowie książki ;)
Known some call is air am
Cześć Q,
zajrzałam i tutaj:-)
nie jestem fanką gier komputerowych, więc byłam pewna, że Twoje opowiadanie mnie w ogóle nie zaciekawi. Jakże się myliłam! Przede wszystkich świetny pomysł. Zabawy w strzelanki i podróże w czasie. Początkowo zastanawiał mnie wykład profesora, ale rzeczywiście jest on konieczny dla zbudowania całości.
Świetne dialogi, riposty. Konkretna akcja, bez żadnych dłużyzn. Podoba mi się Twój styl:-) Dokładnie wiesz, co chcesz wyrazić.
Dodatkowy plus za emocje w końcowej scenie.
polecam do biblioteki i pozdrawiam
Niezłe opowiadanie. Nie jestem wielbicielką strzelanin i krwawych pulp, ale wciągnęło mnie prowadzone odliczanie. Trochę tak jakby “umieraj na czas”. Podobało mi się zakończenie.
Pozdrawiam
Nigdy się nie poddawać
Dobra, wróciłem z urlopu, mam dostęp do kompa, mogę pisać, komentować i odpowiadać :)
@olciatka – fajnie, że i tutaj zajrzałaś.
Jeśli chodzi o wykład, to jest on konieczny do zrozumienia koncepcji struktury czasu jaką wymyśliłem. Bez niej całość leżałaby i kwiczała, nie mając większego sensu.
Cieszę się, że Ci się podobało i dziękuję za polecenie do biblio :)
@Zielonka – z Twojej wizyty również się cieszę :) Fajnie, że Ci się podobało, tym bardziej, że nie jesteś fanką krwawych pulp :) Ta krwistość ma jednak tutaj zastosowanie i jest ważna dla fabuły, bo sam gore dla gore’u też mnie nie bawi.
Pozdrawiam serdecznie
Q
Known some call is air am
Fajne, podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
Długo się zabierałem do przeczytania, bo na hasło "sport przyszłości" od razu mam flashbacki do filmów z lat 80' 90', których nie trawiłem, w ogóle nie trawię filmów o sporcie:) na szczęście się przemogłem. Jest akcja, jest klimat, no i zakończenie. Finał sprawia, że nie jest to zwykły opis nawalanki. Koncepcję czasu, jako łańcucha muszę jeszcze raz przeczytać, bo chyba nie do końca zrozumiałem. Wszyscy cofają się w przeszłość i co 3,14m zapisuje się kolejna kopia zawodnika?
Yo!
@Anet – wylewna jak zawsze. Dzięki za czas poświęcony na przeczytanie opka :)
@Lanied – Dzięki że wpadłeś :) I cieszę się, że Ci się podobało pomimo awersji do sportowych wytworów popkultury :) Na priv wysłałem Ci wiadomość, w której, mam nadzieję, nieco rozjaśniam koncepcję czasu, jako łańcucha.
Pozdrawiam serdecznie
Q :)
Known some call is air am
Hejo! Outta, Jutro (w sumie to dzisiaj), pojawi się tu komentarz, bo senność słabych dopadła, jednak doczytałem do końca! A czy żałuję? Datę werdyktu już podałem ;p
Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada
Chyba wpadam tu pierwszy tak oficjalnie, nie na becie. Co tu dużo gadać – ciekawy pomysł obronił się sam. I cieszy mnie, że troszkę pomogłam, ale nie ukrywajmy, że sam zrobiłeś lwią część roboty światotwórstwem i zgrabnym skrojeniem głównego bohatera. Pozdro!
Już jestem, Q, nareszcie! I bardzo ciekawam, cóżeś w tej hetce-pętelce wymyślił. :-)
Więc po pierwsze, uważaj na słowa czasowe – „już”, trochę ich jest, niekiedy niepotrzebnie się pojawiają, np. tutaj:
,Na początku kariery już na sam ich widok czuł podniecenie, walczące ze strachem o pierwsze miejsce w wagoniku emocjonalnego rollercostera. Po latach spędzonych na arenie nie czuł już jednak niczego, oprócz potrzeby ostatniego zwycięstwa.
Oba „już” zbędne i pomyślałabym, czy pisać przez zaprzeczenie (podkreślone), czy podkreślić-uwydatnić myśl z ostatniego zdania, swego rodzaju znużenie – chciał tylko szybkiego zwycięstwa. Zastanawiałam się też, dlaczego „ostatnie”, choć po ostatnim zdaniu z fragmentu stało się zrozumiałe. W każdym razie akapit – dla mnie do lekkiego przeformułowania, aby podkreślić „ostatnią walkę”. Nie wprowadzaj, nie dawkuj, niech się dzieje. :-)
Po drugie, wrócę do początku – po co Ci anglojęzyczna cytata na początku? po polskiemu nie można? Czy anglo tak wiele wnosi do interpretacji tej myśli właśnie? Nie sądzę. :DDD
Q, a teraz uwaga, bo będę punktowała w trakcie czytania, czyli gorzej – dla Ciebie, bo dla mnie wygodnictwo, ale pod koniec napiszę, jak całość dla mnie brzmi.
,Każdy z sześciu dwumetrowych, walcowatych pojemników zaczopowany był skomplikowaną maszynerią, podpiętą grubymi warkoczami kabli do ogromnych generatorów pola TT.
Czop to czop, czopuje – może zawierać maszynerię, ale maszyneria nie czopuje, lita masa być musi, dopasowana kształtem do otworu, aby funkcję zaczopowania spełniła, a co w środku ma ten czop, to już inna para kaloszy. A pola TT – misię. xd
,By odejść na zasłużoną emeryturę niepokonanym.
Emerytura, czyż ją ma – emeryturę? Jeśli sport zawodowy, a na to wygląda – niekoniecznie, chyba że sobie odkłada, ale wtedy nie mówiłby o tym – emerytura. No dobrze, dobrze, skrót myślowy. ;-)
,To było tego samego dnia, kiedy Cypher zgłosił się jako ochotnik do tajemniczego przedsięwzięcia o kryptonimie „Respawn”. Zakładającego wykorzystanie technologii teleportacji temporalnej w celach rozrywkowych. Ale o tym dowiedział się dopiero po podpisaniu odpowiednich papierków.
Aż się prosi połączenie pierwszego zdania z drugim, nawet trzecim, ale jeśli za dużo, bo długie, to leciutkie przeformułowanie.
,Jednak to masy decydowały o tym(+,) czego chcą i wybrały TTT. Spychając zarówno akademickie dyskusje, jak i jojczenia przywódców religijnych na marginesy czasu antenowego i świadomości społecznej.
Hmm, tu podobnie, oba zdania proszą się o połączenie.
,Oraz to, jaką pasją rozbrzmiewał jego głos w niewielkiej salce zajmowanej przez przyszłych zawodników. Słuchających naukowca bez większego zainteresowania .
Tutaj też, jw. Co jest? Czyżby celowe?
,– Drodzy państwo, zapomnijcie o tym(+,) co wam mówiono o czasie
,Jakby sprawdzał(+,) czy widzimy.
,Tylko Kaliban, absurdalnie wielki szkot
Szkot, dużą literą.
,-Hah. Dobre – zadudnił jasnowłosy Crom, głosem głębokim jak fiordy jego rodzinnej Skandynawii. I zupełnie niepasującym do szczupłej, wręcz anorektycznej, sylwetki.
Hmm, nie wiem, to kolejne zdania, które są podzielone, a chyba lepiej by im zrobiło połączenie. Nie wszystkie podobne momenty wypisuję, kilka wcześniejszych opuściłam.
,na której ktoś publikował te krótkie wierszyki,(-,) na podstawie zapisów z komór translacyjnych.
Ten chyba niepotrzebny.
,Był gwiazdą i ulubieńcem publiczności. Od podstaw wykreowaną przez wirtuozów marketingu.
Chyba „-y” i znowu napiera na mnie chęć połączenia, chyba żeby lekko coś zmienić.
W dialogu po 6.29 – zgubiłam się.
,Gąszcz przegród rekonfigurował co trzydzieści sekund. A to w znacznym stopniu utrudniało walkę.
Może połączyć przez „co”
,Modlił się w duchu(+,) żeby nikt nie dorwał jeszcze snajperki.
,sporą część ciała szkota
Też, dużą.
,Ostatnim co zobaczył, była uśmiechnięta twarz Shrieka trzymającego w rękach kuszę na bełty monomolekularne. Których nie powstrzymywały nawet tarcze
Hola, hola, przecież tarczę miał już rozładowaną – po strzale Verveny, a wtedy miał 20%. Hmm i znowu zastanawiam się nad połączeniem zdań?
,Żołądek podszedł mu do gardła(+,) ale zdołał nad nim zapanować.
,Ale wcześniej zabrał ze sobą kuszę, której zasięg i zdolność penetracji pól siłowych czyniły z niej bardziej śmiercionośną odmianę karabinu snajperskiego.
Tu, coś nie gra.
Fajnie „złożone”, struktura dla mnie ok. Gdyby była przeplatanka łatwiej byłoby się pogubić i straciłbyś chyba szybką akcję. Zatrzymywały mnie niepołączone zdania. Zakończenie ciekawe. Pomysł też! :-) Rozumiem już, skąd się wzięła angielska cytata w motcie, ale cóż szkodziłoby, gdyby była po polsku?
A w ogóle i w szczególe podobało mi się. :-)
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
No to po kolei:
ND – Gdzie ten właściwy komentarz? :)
Oidrin – dzięki wielkie za betowanie tego tekstu. Twój wkład wcale nie był taki mały :)
Asylum – tutaj będzie dłużej :)
Oba „już” zbędne i pomyślałabym, czy pisać przez zaprzeczenie (podkreślone), czy podkreślić-uwydatnić myśl z ostatniego zdania, swego rodzaju znużenie – chciał tylko szybkiego zwycięstwa. Zastanawiałam się też, dlaczego „ostatnie”, choć po ostatnim zdaniu z fragmentu stało się zrozumiałe. W każdym razie akapit – dla mnie do lekkiego przeformułowania, aby podkreślić „ostatnią walkę”. Nie wprowadzaj, nie dawkuj, niech się dzieje. :-)
Po drugie, wrócę do początku – po co Ci anglojęzyczna cytata na początku? po polskiemu nie można? Czy anglo tak wiele wnosi do interpretacji tej myśli właśnie? Nie sądzę. :DDD
Z tym “już” powalczę. I pewnie zacznę teraz zwracać uwagę na to w innych tekstach :)
Cytata anglojęzyczna nie jest cytatą :) Wymyśliłem tę formułkę po polskiemu a potem zastanawiałem się, jak by to brzmiało po angielskiemu, żeby sens był ten sam. No i wymyśliłem. A że szkoda mi było owoc półgodzinnych rozmyślań zostawić na pastwę niepamięci, to wrzuciłem to w tekst, a w zasadzie na początek, jako swego rodzaju motto.
,Każdy z sześciu dwumetrowych, walcowatych pojemników zaczopowany był skomplikowaną maszynerią, podpiętą grubymi warkoczami kabli do ogromnych generatorów pola TT.
Czop to czop, czopuje – może zawierać maszynerię, ale maszyneria nie czopuje, lita masa być musi, dopasowana kształtem do otworu, aby funkcję zaczopowania spełniła, a co w środku ma ten czop, to już inna para kaloszy. A pola TT – misię. xd
Czop, znaczenie numer cztery. Część maszyny dołączona do innej części maszyny. A generatory TT mają jeszcze ten fajny feature, że ich nazwa “TT” przypomina “Pi”, które przewija się w fabule kilka razy :)
Emerytura, czyż ją ma – emeryturę? Jeśli sport zawodowy, a na to wygląda – niekoniecznie, chyba że sobie odkłada, ale wtedy nie mówiłby o tym – emerytura. No dobrze, dobrze, skrót myślowy. ;-)
Emerytura, aye. Nawet w sporcie zawodowym mówi się o zawodnikach, że przeszli na np. “piłkarską emeryturę”, “bokserską emeryturę” itd.
Aż się prosi połączenie pierwszego zdania z drugim, nawet trzecim, ale jeśli za dużo, bo długie, to leciutkie przeformułowanie.
Wiem, wiem :) Kiedy czytałem to wczoraj po raz kolejny, to mnie te krótkie zdania zatrzymywały. Przeredaguję to w najbliższym czasie. Dzięki za zwrócenie uwagi :)
W dialogu po 6.29 – zgubiłam się.
Aha. Muszę to też lekko rozjaśnić.
Hola, hola, przecież tarczę miał już rozładowaną – po strzale Verveny, a wtedy miał 20%. Hmm i znowu zastanawiam się nad połączeniem zdań?
Nie. Tarcza na 20% była u jego pierwszej wersji, która oberwała od Kalibana, a potem dwoma strzałami ze snajperki ktoś ją zabił (w domyśle Vervena). Tę tarczę, którą pokonał bełt monomolekularny znalazł chwilę wcześniej, kiedy wchodził po schodach na górę.
,Ale wcześniej zabrał ze sobą kuszę, której zasięg i zdolność penetracji pól siłowych czyniły z niej bardziej śmiercionośną odmianę karabinu snajperskiego.
Tu, coś nie gra.
Wyjaśnisz co? Bo chyba tego nie widzę, ale w sumie jest późno i mało co już widzę :)
Dzięki Asylum za odwiedziny, łapankę i poświęcony czas. No i za obszerny komentarz również :)
Pozdrawiam serdecznie
Q
Known some call is air am
A że szkoda mi było owoc półgodzinnych rozmyślań zostawić na pastwę niepamięci, to wrzuciłem to w tekst
Czyli sprawa jasna, owocu też bym nie porzucała, tylko do koszyka włożyła. :D
Część maszyny dołączona do innej części maszyny.
Sam czop – ok, ale w zestawieniu z „maszynerią” u mnie się pogryzł. Czop dla mnie jest częścią maszynerii, oprzyrządowania. Końcówką. ;-)
Nie. Tarcza na 20% była u jego pierwszej wersji
Racja, czyli został skopiowany z chwili, gdy miał naładowaną. Logiczne. xd
Tu ciężko się uwolnić od automatycznego myślenia, że dalej musi być więcej, nie mniej, tj. wraz z upływem czasu.
Ale wcześniej zabrał ze sobą kuszę, której zasięg i zdolność penetracji pól siłowych czyniły z niej bardziej śmiercionośną odmianę karabinu snajperskiego.
Dla mnie z odmianą czy uzgodnieniem, patrz (w uproszczeniu), i plącze tu chyba „z niej”.
„Zabrał ze sobą kuszę, której właściwości (x, i y) czyniły z niej bardziej śmiercionośną broń.”
„Której właściwości” jest dopełnieniem do kuszy, lecz kiedy je wyrzucimy, zdanie nie ma sensu.
Zabrał ze sobą kuszę, z której właściwości x i y czyniły najbardziej śmiercionośną odmianę broni.
Zabrał ze sobą kuszę. Właściwości x i y czyniły ją (lub z niej) najbardziej śmiercionośną odmianą (-ę) broni.
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Sam czop – ok, ale w zestawieniu z „maszynerią” u mnie się pogryzł. Czop dla mnie jest częścią maszynerii, oprzyrządowania. Końcówką. ;-)
Chyba jednak zostawię jak jest, bo pasuje mi to określenie do tego co podsuwa wyobraźnia.
Dla mnie z odmianą czy uzgodnieniem, patrz (w uproszczeniu), i plącze tu chyba „z niej”.
„Zabrał ze sobą kuszę, której właściwości (x, i y) czyniły z niej bardziej śmiercionośną broń.”
„Której właściwości” jest dopełnieniem do kuszy, lecz kiedy je wyrzucimy, zdanie nie ma sensu.
Zabrał ze sobą kuszę, z której właściwości x i y czyniły najbardziej śmiercionośną odmianę broni.
Zabrał ze sobą kuszę. Właściwości x i y czyniły ją (lub z niej) najbardziej śmiercionośną odmianą (-ę) broni.
No racja. Dziś wieczorem (chyba) do tego zasiądę i spróbuję poprawić całość opowiadania.
Pozdrawiam serdecznie
Q :)
Known some call is air am
Chyba jednak zostawię jak jest, bo pasuje mi to określenie do tego co podsuwa wyobraźnia.
Jak Ci pasuje “machina”, to oki-doki, sam przecież wiesz, do kogo należy ostatnie słowo. :DDD
srd:-)
a
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
No dzień doberek, srogo po terminie, ale jestem! (Ostatnio masakra z czasem). Ale jestem!
No był to wstrząs. Dużo akcji, dużo się działo.
Z takich największych plusów, to do nich należały dialogi – te dogryzki nawet zabawne ;D Me gusta.
To miejsce respawnu było najgorszym z możliwych…
→ Wiesz co to jest najgorsze miejsce respawnu? – kiedy w szalonej Call of Duty dopiero co powstałeś, a już jakiś kamper Cię rozstrzela – no szlag człowieka trafia i krew nagła zalewa! ;p
Z innej beczki → czasami problemy tekst ma z przecinkami (moje też mają, bo kładę je na łapu, capu)
Dowody w sprawie:
Musiał być, skoro on został przeniesiony z przeszłości (,)aby go zastąpić.
Drugi, tuż obok, tyci wyżej.
Na odcinku pomiędzy dachem (,)a ostatnią platformą półpiętra leżał trup – zwłoki poprzedniego Cyphera.
Tekst fajnie podzielony, czytelnie napisany – tu mamy cacy.
Oj nie ukrywam, że gdy zobaczyłem tag gry komputerowe, to już miałem wątpliwości, bo ja jedynie co ogarnia to wspomniane wyżej Call of Duty, czy Fifę.
Przyznaję, że tekst przeczytałem dwa razy, bo raz to było jakiś czas temu, no ale by sobie wszystko przypomnieć, machnąłem ręką i czytam. I miałem jak Lanied. Spodziewałem się z początku napierdzielanki (no bo gry), a tu myślenie mi włączyłeś.
Tutaj Twój cytat do jednego z użytkowników:
Shrieka zabił Cypher, ale po swojej śmierci na końcu, do teraźniejszości zostanie przeniesiony inny Cypher. Ten który nie zabił brata. Więc ten inny nie będzie pamiętał jak pociągał za spust i tego co wtedy czuł gdy ostatecznie kończył życie swojego brata. Jasne, może to zobaczyć na nagraniu, ale ze świadomością, że to nie on pociągnął za spust.
→ No jak widzisz trochę musiałem do zakończenia przysiąść, bo myślałem że pamięć może zostać ;p
Dobra, ogarnięte. No to ogólnie jest w porządku. Nie do końca mój klimat, bo wolę grać niż czytać o tym, ale wrażenia pozostają pozytywne.
Plusy wymieniałem, ale ta niejasność do tej pętli i wcześniej przytoczonych ilości bohaterów mnie gubiła.
Pozdro!
BTW: Jezu, przez chwilę myślałem, że zamknąłem okno przeglądarki, a to tylko minimalizacja – Ufff. Wtedy byś na komenta do Świąt czekał ;D
Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada
Yo!
Dzięki za pamięć i komentarz właściwy ;)
Z takich największych plusów, to do nich należały dialogi – te dogryzki nawet zabawne ;D Me gusta.
No widzisz, de gustibus non i tak dalej, bo Tobie się podobały, a kilku osobom się właśnie nie podobały.
Wiesz co to jest najgorsze miejsce respawnu? – kiedy w szalonej Call of Duty dopiero co powstałeś, a już jakiś kamper Cię rozstrzela – no szlag człowieka trafia i krew nagła zalewa! ;p
Najgorsze miejsce respawnu to takie, w którym respawnujesz, a ułamek sekundy w tym samym miejscu respawnuje ktoś inny i rozrywa cię na kawałki. W Q3 Arena i UT to tak zwany telefrag, przeciwnik dostaje punkt, ty punkt tracisz.
Spodziewałem się z początku napierdzielanki (no bo gry), a tu myślenie mi włączyłeś.
Bo miała być naparzanka, ale coś po drodze się pokomplikowało i wyszło z tego coś więcej.
Plusy wymieniałem, ale ta niejasność do tej pętli i wcześniej przytoczonych ilości bohaterów mnie gubiła.
Zdaję sobie sprawę z technicznych problemów ze zrozumieniem koncepcji czasu jako łańcucha. To mój wymysł, z którym nigdy wcześniej się nie spotkałem, więc czego nie wytłumaczyłem, tego sobie nie doczytasz gdzieś po sieci. Z kolei ilość bohaterów, no cóż, mea culpa. Może rzeczywiście przeszarżowałem z tą szóstką, mogąc zostawić czwórkę, albo zamienić to na duel między Shriekiem a Cypherem.
Dzięki i pozdrawiam :)
Q
Known some call is air am
Przeczytałem , chociaż nie lubię 'strzelanek'. Wciągnęło, ale trochę się gubiłem, jak kilku przedpiscow. Całość interesująca, bo niestety może nadejść taki czas.
Wybacz, Koalo, ale nie zauważyłem jakoś, że i tutaj dotarłeś. A cieszy mnie to podwójnie, bo odgrzebałeś stary tekst, a do tego mogę Ci szepnąć na misiowe uszko, że na dniach mam zamiar opublikować coś, co jest niejako dalszym ciągiem, tylko w postapokaliptycznym sztafażu :)
Dzięki za odwiedziny i pozdrawiam serdecznie
Q
Known some call is air am