Zwykły poranek, jak co dzień. Pobudka. Mycie zębów. Szybkie, lekkie śniadanie. Pięć minut na sprawdzenie biuletynu informacyjnego. Reportaż ze spotkania ambasador Związku z panią Naczelnik. Krótki klip z frontu, nasi chłopcy i flaga powiewająca nad na wpół zakopanymi w piasku ruinami. Gospodarka idzie w górę. Aktualizacja oprogramowania noosferycznego zaplanowana na drugą piętnaście.
Zbierając się do wyjścia zerkam jeszcze szybko na licznik. Piąta ranga, osiemdziesiąt dwa procent postępu do awansu na czwartą. Wspaniały system. Podskórny czip identyfikacyjny, drony monitorujące nad ulicami, pełzacze przeszukujące bezdenne głębie noosfery. Wszystko dbające, by każdy obywatel został sprawiedliwie oceniony. By za dobre wynagradzać, a za złe karać. Wyższa ranga oznacza więcej punktów do wydania, dostęp do lepszych usług, przydział na lepsze, bardziej odpowiedzialne stanowisko.
Z ciekawości sprawdzam wyszczególnienie. Ciekawe… mam naliczoną za wczoraj karę? Za co…? “Niepochlebna wypowiedź”? Muszę się zastanowić, kiedy… Tak, chyba już wiem. Muszę na przyszłość być staranniejszy. System zaprogramowali specjaliści. Psycholodzy, socjolodzy, cała rzesza znakomitych ludzi, wiedzących lepiej ode mnie, na czym polega bycie dobrym obywatelem. Muszę się dostosować.
Pierdolony kaganiec.
Zatrzymuję się w pół kroku. Myśl przeleciała przez głowę jak błysk, wypadła równie szybko jak powstała. Ale była tam. Dobrze, że nie powiedziałem nic na głos. Muszę się kontrolować. Przecież chcę tego awansu. Mieszkania z widokiem na jezioro. Pozwolenia na założenie rodziny.
– Nie dam się zasrańcom.
Ręka zastyga na klamce. Tym razem słowa wypowiedziałem bezwiednie, półgłosem. Czuję, jak po karku spływa zimny pot. Sprawdzam licznik. Nie, nie ma kary. Mikrofon musiał nie wyłapać. A jeśli jednak? Przecież system może potrzebować paru sekund na reakcję. Nie, bez zmian. Muszę wziąć się w garść. Spokojnie.
– Nie zrobią ze mnie trybika. Nie ma bata. Nie uda wam się, słyszycie? Nie!!! – krzyczę.
Chwytam nadgarstek, próbuję zasłonić terminal ręką. Za późno. Wibracja oznajmia przybycie nowej wiadomości. Boję się sprawdzić licznik. Drugie powiadomienie. Ani chybi informacja o degradacji. Szlag… nie… dlaczego?! Przecież to nie są moje myśli… ja bym nigdy tak nie… co się dzieje?!
Wciskam przycisk alarmowy. Za chwilę przyjdzie pomoc. Dysydenci. Tak, to musi być ich robota. Przecież w sieci ostrzegali, że jakaś banda planuje zamach przy użyciu nanitów. Drobne jak pył śmieci, robią ci z mózgu papkę. Czasami dosłownie. Czy to dlatego wczoraj w metrze powietrze miało ten dziwny posmak? Myślałem, że mi się tylko wydawało…
Nagle głowa eksploduje oślepiającym bólem. Nie ma miejsca na składne myśli, pozostaje jednolity jazgot, jak zgrzyt gniecionego metalu. Kolory odpływają, przedpokój zastyga, rozpada się na piksele. Ruch rozpływa się, rwie się, niknie. Dźwięk spowalnia, rozrywa się na piski i zgrzyty.
Chaos.
* * *
– Szlag.
Wskaźniki na jednym z wyświetlaczy zgasły, sygnalizując awaryjne wyłączenie systemu. Kilka poziomów niżej, w komorze izolacyjnej, jeden z obiektów został na powrót wprowadzony w stazę przy pomocy wstrzykniętego prosto w krwioobieg koktajlu anestetycznego. A szło tak dobrze.
Sprawdził inne odczyty. U pozostałych warunkowanych nie było żadnego poważniejszego zaburzenia. Tu i ówdzie występowały drobne odchyły, ale nic z czym nie byłby w stanie poradzić sobie automat.
Ten jeden drań, pomyślał, stukając palcem w czarny ekranik. Uparł się sprawiać mi kłopoty.
Dupek ciągle wprowadzał jakieś zaburzenia do każdej symulacji warunkującej, odrzucał starannie wykrojone pod jego profil psychologiczny nagrody za dobre sprawowanie. Podświadomość zawsze znajdowała sposób by z hukiem wywrócić wszystko do góry nogami. Co za sukinkot.
Kusiło go, by po prostu sięgnąć po opcję ostateczną. Połączenie starannie dobranych neurotropów z odpowiednio zaprogramowanymi nanitami było w stanie uczynić cuda. Albo zostawić po sobie pustą skorupę w stanie śmierci mózgowej, w zależności od reakcji organizmu. No i w tym właśnie tkwił problem.
Ze zwykłymi dysydentami sprawa jest prosta. Pewne elementy osobowości – nonkonformizm, zbytnią ciekawość, przesadną samodzielność – da się usunąć, tak jak bot chirurgiczny wycina ze zdrowej tkanki zmiany rakowe. Albo jak wymazuje się uszkodzone pliki z chmury – chociaż za tym porównaniem nie przepadał. Było zbyt… prostackie. Redukowało człowieka do poziomu bezdusznego kodu. Tak czy inaczej, końcowym rezultatem był idealny obywatel. Posłuszny, karny, produktywny.
Oczywiście, umysł ludzki jest bardziej skomplikowany od krojonej skalpelem kupy mięsa. Sama operacja skalpelem czy nanitami nie wystarcza praktycznie nigdy. Konieczna jest też manipulacja stężeniem neuroprzekaźników, zastosowanie odpowiednich technik behawioralnych, czasami, nazywając rzeczy po imieniu, po prostu tresura. Wszystko to oczywiście obarczone ryzykiem porażki. Jeden źle zaprogramowany bot, drobne zaburzenie procesów biochemicznych – i gratulacje, obiekt zostaje nieodwracalnie uszkodzony.
W wypadku zwykłych dronów nie jest to wielkim problemem – żaden urzędnik czy robotnik nie jest niezastąpiony. Co innego naukowcy czy inżynierowie. Ryzykować zmarnowanie lat edukacji – a co ważniejsze, doskonałego materiału genetycznego? Co za marnotrawstwo!
Już nawet nie chciał myśleć o innych konsekwencjach. System dbał nie tylko o trywialny wybór pomiędzy dobrem a złem. Znacznie ważniejsze było dbanie o wydajność i jakość wykonywania procesów. Błędy oznaczały kary punktowe, degradację rangi, wreszcie odsunięcie od obowiązków.
Dlatego z cennymi jednostkami – tak jak tym tutaj – należy postępować ostrożnie. Przed aresztowaniem projektował biosfery dla księżycowych kolonii, był jednym z najlepszych specjalistów w swojej dziedzinie. Warunkowanie musiało być robione ostrożnie, krok po kroku. Całą misterną konstrukcję ludzkiej jaźni trzeba było przekonfigurować delikatnie, jak atomy w drukarce nanoskopowej. Niestety, w wypadku wybitnie opornych umysłów sprowadzało się to często do bezproduktywnego przeciągania liny. Wprowadź program. Zobacz reakcję. Zmodyfikuj parametry, zapętl. I tak w kółko, do znudzenia.
Podrapał się po nosie. Gdyby odpowiednio zredagować raport… Może dostałby zgodę na podejście do problemu od drugiej strony. Pozostawić jedynie obiektywnie cenne elementy. Intuicję techniczną. Doskonałą pamięć i zdolność do łączenia faktów z wielu dziedzin, także wybiegających poza wyuczoną specjalizację. Nieszablonowe podejście do stawianych przed obiektem problemów. Tak wypreparowany konstrukt – bo już nie osobowość – przekopiować na odpowiedni nośnik, podpiąć peryferia i jazda. Wiedział, że dało się to zrobić. Sam przecież opracował prototyp i spisał pierwszą procedurę. Owszem, podczas testów wynikły pewne drobne komplikacje, ale… gdyby tylko…
Przygasił monitory by dać odpocząć oczom. Tak, to dobry pomysł. Musiał tylko pomyśleć nad doborem słów. Poddanie obywatela trzeciej rangi – nawet zdegradowanego za udział w antypaństwowym spisku – procedurze serwilizacji wymagałoby zgody Naczelnik. A prośby skierowane do niej muszą być precyzyjne i starannie sformułowane. Na wszelki wypadek.
Przymknął oczy. Krótka drzemka dobrze mu zrobi, pomoże zebrać myśli. A potem usiądą z panem inżynierem do kolejnej tury mentalnego przeciągania liny. Tym razem uda się wytłumić echa niepokornych dewiacji. Na pewno.
* * *
Patrzyła jak uśpione za pleksiglasową osłoną ciało stopniowo się rozluźnia. Wykrzywiający twarz paroksyzm bólu ustąpił w miarę jak wstrzykiwane chemikalia wprowadzały je na powrót w stan stazy. Zerknęła na unoszący się obok hologram. Z wyświetlonego na nim raportu wychwyciła najważniejszą informację; nie udało się jeszcze przełamać oporu wobec prób przewarunkowania. Profesor cały czas ponosił porażkę w starciu z niepokornym inżynierem.
Potrzebowali go. Cały naród potrzebował z powrotem swojego największego konstruktora. Owszem, znajdą prędzej czy później kogoś na jego miejsce – ale czekanie na to oznaczało opóźnienia, zmiany i zaburzenia. Coś, co nie powinno mieć miejsca na tym świecie.
– Pani Naczelnik – odezwał się elektroniczny głos. Obła, duralowa skorupa drona stróżującego zakołysała się w powietrzu, a holograficzny raport zgasł. – Proszę wybaczyć, ale pozostała godzina do spotkania z Radą.
Odeszła od kapsuły, stukając podkutymi butami o ażurową podłogę. Mijała ciągnące się w nieskończoność rzędy pogrążonych w śpiączce ciał. Kobiety, mężczyźni, czasem dzieci. Wszyscy z jakimiś skazami, mentalnymi ubytkami do uzupełnienia. Dawniej gniliby, jedni zamknięci w szpitalach i więzieniach, inni po prostu martwi. Teraz? Teraz mieli szansę na poprawę. Żadne nieposłuszeństwo, żadna zbrodnia nie zamykała już drogi do odkupienia.
Technologia to wspaniała rzecz.
Dron stróżujący sunął bezgłośnie pół metra od niej. Strażnik idealny, ciałem i duszą. Nie męczył się, nie wahał. Już nie. Tę – prawdopodobnie jedyną – jego wadę udało się wyplenić zupełnie.
Powstrzymała się przed wyciągnięciem ręki i pogładzeniem metalowej obudowy. To nie pies, skarciła się w myślach. Istoty ludzkie zasługują na większy szacunek. Nawet, jeśli dawne błędy raz na zawsze zmieniły ich życie.
Powędrowała wzrokiem w górę, w plątaninę kabli i przewodów pokrywającą sufit. Kiedy profesor przedstawił jej pierwsze projekty urządzenia warunkującego, nie spodziewała się, że rezultat ostateczny będzie tak… chaotyczny. Niektórzy mówili, że cały ośrodek budził niepokój, że roztaczał wokół siebie dziwną aurę. Że sprawiał wrażenie sztucznej istoty, żyjącej swoim własnym, niezależnym od Państwa życiem. Jeden z pracujących przy projekcie psychotechnologów wprost twierdził, że niezależnie ile czasu spędził w budynku, nigdy nie był w stanie pozbyć się przytłaczającego poczucia obcości.
Głupcy.
Czasami zastanawiała się, jak wygląda świat profesora. Przedstawiając jej swój ostatni projekt tłumaczył, że poddany procedurze serwilizacji umysł zachowuje szczątkowe formy samoświadomości. Że przy odpowiednio skonfigurowanym środowisku obiekt może nawet nie zauważyć momentu przejścia. Że będzie pracował dalej, przekonany że wszystko pozostało po staremu. Jak mózg w słoju z opowieści dawnych wizjonerów, karmiony z zewnątrz ułudą rzeczywistości, nie do odróżnienia od prawdy.
Musiała przyznać, że nawet w niej budziło to pewien niepokój. Koniec końców… nikt nie jest nieomylny, nieprawdaż? Co by było, gdyby ktoś niepowołany dostał w swoje ręce tak potężną technologię? Gdyby uznał w swoim szaleństwie, że byłby w stanie urządzić świat po swojemu… lepiej od niej?
Na szczęście ten strach udało się zażegnać szybko, sprawnie i definitywnie. Zabawne, jak czasami problem sam zawiera w sobie narzędzia potrzebne do jego rozwiązania.
Jej terminal zapiszczał, obwieszczając otrzymanie wiadomości. Raport od profesora. Przebiegła po nim wzrokiem, odrzuciła załączoną pod koniec prośbę, usunęła plik. Dała mu wszystko, czego potrzebował. Nieograniczone środki. Całkowitą kontrolę nad procesem warunkowania i serwilizacji podpiętych do ośrodka dysydentów. Pozbawiła całego zbędnego balastu, odciągającego go od pracy. Zmęczenia, dziwnych myśli, pokus ciała. W zamian oczekiwała tylko jednego. Wyników.
A jeśli faktycznie okaże się to ponad jego siły… Cóż. Ludzie zasługują na szacunek. Programy można zastąpić. Piękno jego położenia polegało na tym, że należał do obydwóch światów.
Winda zamknęła się z cichym sykiem. Na górze czekał cały, wspaniały świat. Cały czas w toku, cały czas powstający – ale z każdym dniem coraz bliższy.