- Opowiadanie: PanKratzek - Kurier

Kurier

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

ninedin, drakaina, Finkla

Oceny

Kurier

Stał przy ulu­bio­nej budce z tra­dy­cyj­nym ke­ba­bem – wy­two­rzo­nym nie przez fo­odru­ki, a wła­sno­ręcz­nie przy­go­to­wa­nym przez ku­cha­rza o zręcz­nych, spra­co­wa­nych dło­niach. Za­wsze się uśmie­chał i rzu­cał po­zdro­wie­nia­mi w stro­nę sta­łych klien­tów, a no­wych witał jak sta­rych zna­jo­mych. Cza­ro­wał ich sło­wa­mi ozdo­bio­ny­mi na­le­cia­ło­ścia­mi rodem z na­rze­cza stam­bul­skie­go.

Ode­brał za­mó­wio­ną por­cję pach­ną­cą czosn­kiem, ce­bu­lą i przy­pra­wa­mi o eg­zo­tycz­nych ko­rze­niach.

Teşekkür ede­rim – rzu­cił na od­chod­ne w stro­nę okien­ka.

– Masz coraz lep­szy ak­cent! – po­chwa­lił go ku­charz, per­fek­cyj­nie wy­ma­wia­jąc każdą z szu­mią­cych gło­sek i szcze­rze się za­śmiał.

– Ty swo­je­go nie zmie­niaj, je­steś wtedy bar­dziej wia­ry­god­ny – od­po­wie­dział i za­to­pił zęby w mię­sie.

Pod­szedł do dron­mo­ta, usiadł na ławce obok i jadł nie­spiesz­nie. Miał czas. Le­d­wie jed­nak skoń­czył ob­li­zy­wać palce, brzę­czyk cy­fra­my oznaj­mił po­łą­cze­nie przy­cho­dzą­ce. Spoj­rzał na wy­świe­tlacz, potem na palce i znów na ekran. Wes­tchnął. Wy­tarł ręce w spodnie. Ode­brał.

– Gdzie je­steś? – padło py­ta­nie za­da­ne ludz­kim gło­sem, a nie wy­ge­ne­ro­wa­nym vo­ice­li­ke’iem. Brzmia­ło po­waż­nie i cie­ka­wie.

– Hek­sa­gon wieży Tesli, punkt kon­tro­l­ny numer trzy na Po­po­wi­cach – udzie­lił od­po­wie­dzi bez chwi­li zwło­ki, mimo, że py­ta­nie było bez sensu. Cały uży­wa­ny sprzęt był na­szpi­ko­wa­ny mar­ke­ra­mi lo­ka­li­za­cyj­ny­mi i bez naj­mniej­sze­go pro­ble­mu mógł zo­stać na­mie­rzo­ny do­kład­niej niż podał przez he­lo­kom. Mogło to ozna­czać tylko jedno…

– Za­wra­caj i pod­nieś zle­ce­nie spe­cjal­ne.

– Je­stem o dzie­sięć minut od ak­tu­al­ne­go klien­ta. Po­twierdź anu­lo­wa­nie.

– Cze­kaj. – Spo­dzie­wał się usły­szeć od­gło­sy ude­rza­nia pal­ca­mi w taflę roz­dziel­ni ope­ra­cyj­nej, a wy­chwy­cił je­dy­nie uryw­ki nie­zro­zu­mia­łych słów.

Nie mi­nę­ło kilka se­kund, gdy obok niego po­ja­wił się czło­wiek ubra­ny po­dob­nie jak on. Na kasku wid­nia­ło logo kor­po­ra­cji i iden­ty­fi­ka­tor bę­dą­cy kom­bi­na­cją liter funk­cyj­nych oraz nu­me­rów po­rząd­ko­wych. Wy­cią­gał do niego rękę.

– Prze­każ pacz­kę D3J-P4N. – Usły­szał po­le­ce­nie w słu­chaw­ce. – I za­pra­szam do punk­tu pod­ję­cia.

Zwe­ry­fi­ko­wał ku­rie­ra ska­ne­rem zbli­że­nio­wym w rę­ka­wi­cy. Prze­ka­zał mu ostroż­nie pacz­kę. Wy­lą­do­wa­ła w bez­piecz­nej ko­mo­rze tuż przed nowym opie­ku­nem. Zle­ce­nie zmie­ni­ło sta­tus na „De­le­go­wa­ne”. Sil­nik gwizd­nął cicho, po­jazd ru­szył lekko. Od­pro­wa­dził go wzro­kiem aż za most wstę­go­wy na rzece Odrze.

Wci­snął star­ter dron­mo­ta. Pod­wo­zie roz­ja­rzy­ło się ostrze­gaw­czą czer­wie­nią. Zwięk­szył lekko ciąg, wzno­sząc się na bez­piecz­ną wy­so­kość. Prze­krę­cił ma­net­kę i po­mknął ni­czym Her­mes, mając za napęd tur­bi­ny za­miast skrzy­dla­tych san­da­łów.

*

Mknął nad Wro­cła­wiem prze­ży­wa­ją­cym re­ne­sans par­ków. Zie­leń za­czę­ła wy­py­chać be­to­no­we kon­struk­cje i po­ła­cie as­fal­to­wych pu­styń. Nie­licz­ne wie­żow­ce kon­ku­ro­wa­ły w się­ga­niu nieba z wy­so­ki­mi drze­wa­mi. Prze­wa­ża­ły dwu­pię­tro­we domki. Jed­nak pod­czas re­wo­lu­cji za­po­mnia­no o za­stę­pach zwy­kłych ludzi, któ­rych nie było stać na stałe prze­by­wa­nie w zie­lo­nych za­kąt­kach. Zo­sta­li ze­pchnię­ci poza dys­trykt urba­ni­stycz­ny lub do pod­zie­mi po­wsta­łych po dru­giej, Wiel­kiej Burzy Sło­necz­nej.

Tar­ge­ter za­pisz­czał sy­gna­li­zu­jąc zbli­ża­nie się do celu: ma­syw­nej wieży z licz­ny­mi plat­for­ma­mi do lą­do­wa­nia – przy­po­mi­na­ła wie­lo­ło­pa­to­we śmi­gło o gru­bym trzpie­niu. Po­sa­dził po­jazd z wpra­wą na jed­nej z nich. Za­łą­czył ko­twi­cę me­cha­nicz­ną, szarp­nął ste­ra­mi i gdy już upew­nił się, że nie doj­dzie do przy­pad­ko­we­go po­rwa­nia przez wszę­do­byl­ski wiatr, wy­łą­czył napęd. Wy­sko­czyw­szy z sie­dzi­ska, od­piął sakwy trans­por­to­we i skie­ro­wał się w stro­nę jed­ne­go z wejść.

Drzwi roz­su­nę­ły się przed nim nie­mal bez­gło­śnie. Zdjął kask, roz­piął kurtę z na­no­der­my i sprę­ży­stym kro­kiem szedł w stro­nę de­po­zy­to­rium wzbu­dza­jąc nie­skry­wa­ne za­in­te­re­so­wa­nie każ­dej mi­ja­nej osoby, nie­za­le­że­nie od płci. Był wy­mu­ska­nym two­rem po­stę­po­wej i re­wo­lu­cyj­nej kor­po­ra­cji All-Imp., trzy­ma­nej twar­dą ręką przez sze­fa-wi­zjo­ne­ra i jego współ­pra­cow­ni­ków. Jako pierw­szy bio­tek otrzy­mał przy­wi­lej nie­za­leż­no­ści, re­gu­lo­wa­ną rzecz jasna przez sze­reg ob­ostrzeń, wy­jąt­ków i hack’ów na po­zio­mie ko­mór­ko­wym. Kre­ato­ry po­wierz­chow­no­ści i cech oso­bo­wych dały mu po­stu­rę mi­tycz­ne­go Ado­ni­sa, lek­kość bytu Dio­ni­zo­sa, głos Or­fe­usza, błę­kit oczu Apol­la, a jeśli sy­tu­acja tego wy­ma­ga­ła, wy­ko­rzy­sty­wał zdol­ność „Spoj­rze­nie Me­du­zy”.

Skrę­cił lekko w prawo. Na­prze­ciw niego szła ko­bie­ta w świet­nie skro­jo­nym for­mal­nym stro­ju ze srebr­ny­mi wstaw­ka­mi. Fason pod­kre­ślał atuty fi­zycz­ne, a zdo­bie­nia na pa­go­nach po­zy­cję w hie­rar­chii. Zwol­nił kroku. Zmie­rzy­ła go wzro­kiem. Sta­nę­li na wy­cią­gnię­cie rąk.

– Chcia­ła­bym dożyć kie­dyś mo­men­tu, kiedy bę­dziesz rów­nie punk­tu­al­ny jak pięk­ny. – Ma­da­me Kosa przy­wi­ta­ła go kom­ple­men­tem-przy­ga­ną. Po­pra­wi­ła nie­sfor­ny ko­smyk wło­sów, który nie wia­do­mo kiedy opu­ścił za­mknię­ty krąg sta­ran­nie upię­te­go koka, drża­ły jej ręce, na po­licz­kach wy­kwi­tły ru­mień­ce. Miał świa­do­mość jak dzia­ła na ko­bie­ty, ale wie­dział też jaki wpływ na or­ga­nizm ma życie w cią­głym na­pię­ciu i stre­sie. Zwłasz­cza osób na wy­so­kich sta­no­wi­skach. Ugryzł się w język i nie zri­po­sto­wał. Mil­cze­nie od wie­ków wy­ce­nia­no wyżej od nie­roz­trop­ne­go ga­dul­stwa.

– Za­pra­szam. – Wska­za­ła ręką nie­po­zor­ną salę tuż obok.

Usie­dli przy obłym stole. Syk­nął me­cha­nizm za­my­ka­ją­cy po­miesz­cze­nie, ścia­ny po­krył cien­ki filtr wy­tłu­mia­ją­cy. Świa­tło przy­ga­sło. Na bla­cie po­ja­wi­ła się pro­jek­cja ta­jem­ni­czej pusz­ki. Jej ścian­ki przy­ozdo­bio­ne sce­na­mi z za­mierz­chłych cza­sów su­ge­ro­wa­ły rów­nie an­tycz­ną jak i cenną za­war­tość. Ob­ser­wo­wa­li w ciszy dzie­ło nie­zna­ne­go mu ar­ty­sty.

– Pa­trzę i nie ro­zu­miem – ode­zwał się w końcu.

– Nie mu­sisz ro­zu­mieć, tylko do­star­czyć.

– Mało jest sza­rych ku­rie­rów do roz­no­sze­nia pa­mią­tek ro­dzin­nych?

– Nie po­chle­biaj sobie. Po­wiedz­my, że mam do cie­bie za­ufa­nie.

– Ina­czej bym to na­zwał – ośmie­lił się wejść w słowo. – Kon­tro­la.

– By­stry jak nurt w od­pły­wie wody by­to­wej. – Uśmiech­nę­ła się zło­śli­wie. – Wy­jąt­ko­we w tej pacz­ce jest jedno: jej otwar­cie nie może na­stą­pić wcze­śniej niż u klien­ta. – Zro­bi­ła wy­mow­ną pauzę. – Jasne?

Zo­rien­to­wał się, że wie­dzia­ła. Szyb­ko przej­rzał w my­ślach hi­sto­rię zle­ceń i sko­ja­rzył jedno, kiedy głód in­for­ma­cji roz­ło­żył na ło­pat­ki ostroż­ność.

– Ma­da­me, bez da­le­ko po­su­nię­tej bez­czel­no­ści nie był­bym takim pro­fe­sjo­na­li­stą.

Roz­mów­czy­ni po­pa­trzy­ła na niego po­waż­nie, potem się za­czę­ła śmiać. Wpierw per­li­ście, a za­koń­czy­ła ru­basz­nym, nie­przy­sta­ją­cym do niej, re­cho­tem. Uspo­ko­iła się i te­atral­nie wy­tar­ła nie­wi­dzial­ną łezkę.

– Ujmę rzecz ina­czej: pacz­ka ma zo­stać sku­tecz­nie do­star­czo­na. Ter­min w za­sa­dzie do­wol­ny, choć nie ukry­wam, że im szyb­ciej tym le­piej. Nie in­te­re­su­je mnie jak to roz­wią­żesz. – Do­da­ła tonem tak wład­czym, że naj­więk­si ze sta­ro­żyt­nych kró­lów zgię­li­by przed nią karki i padli kor­nie na ko­la­na.

– Ach… – wes­tchnął. – Mam do­star­czyć coś, czego klient nie spo­dzie­wa się otrzy­mać lub nie bę­dzie chciał przy­jąć?

– Od­biór w de­po­zy­to­rium – ucię­ła krót­ko, po­zo­sta­wia­jąc py­ta­nie bez od­po­wie­dzi.

Świa­tło wró­ci­ło do pier­wot­nej ja­sno­ści, a drzwi lekko uchy­lo­nym skrzy­dłem za­pra­sza­ły na ze­wnątrz. Ski­nął lekko głową na po­że­gna­nie. Wy­szedł, zręcz­nie bio­rąc za­kręt, aby nie uszko­dzić sakw. Pod­ło­ga z pie­zo­leum tłu­mi­ła mocne ude­rze­nia twar­dych po­de­szw, przy oka­zji ge­ne­ru­jąc ener­gię prze­ka­zy­wa­ną do głów­ne­go węzła ku­mu­la­cyj­ne­go.

Sta­no­wi­sko wy­daw­ców miał w za­się­gu wzro­ku: stali za sze­ro­ką ladą i szybą z gra­fe­gla­su. Pod­kre­śla­ła gra­ni­cę dwóch świa­tów: prze­sy­łek ocze­ku­ją­cych i tych w dro­dze. Po­ło­żył rękę na czyt­ni­ku, a sakwy na bla­cie. Znik­nę­ły mu na chwi­lę z oczu, wró­ci­ły za­mknię­te i opa­trzo­ne kodem ad­re­so­wym. Nie po­zo­sta­ło mu nic in­ne­go jak mru­gnąć za­lot­nie do jed­nej z wy­daw­czyń i uszczę­śli­wić pierw­sze­go z od­bior­ców jesz­cze dziś.

*

– Tech­ni­ka tak mknie do przo­du, że wy­star­czy przy­mknąć po­wie­ki na se­kun­dę, a po­ja­wia się no­win­ka wy­wra­ca­ją­ca wszyst­ko, co dotąd było pewne, do góry no­ga­mi. – Są­siad z na­prze­ciw­ka, wy­wia­dow­ca w sta­nie spo­czyn­ku, po­pra­wił się na ła­wecz­ce i łyp­nął okiem na ku­rie­ra.

– Jesz­cze niech pan powie: kie­dyś było le­piej, nie to co teraz! – zri­po­sto­wał za­czep­nie chło­pak.

– O nie, nie, nie! Bez tych cudów – klep­nął się w pierś i brzuch – nie miał­bym szans ko­rzy­stać z ra­do­ści do­cze­sne­go świa­ta.

– Z kwan­to­pe­rów, do­mo­wych fo­odru­ków, bio­pro­tez, krio­ge­ni­ki?

– Nie, z kar­ko­no­skie­go bim­bru, co mi ostat­nio przy­wio­złeś. – Nalał im po pół kubka. Tru­nek pach­niał dę­bo­wą becz­ką i ma­li­na­mi.

Pili ma­ły­mi łycz­ka­mi, de­lek­tu­jąc się sma­kiem.

– Wy, ku­rie­rzy da­je­cie lu­dziom sta­rej daty przy­jem­ność wy­cze­ki­wa­nia na prze­sył­kę. A nie – po­ru­szał w po­wie­trzu pal­ca­mi na rów­nie ulot­nej, wy­ima­gi­no­wa­nej kla­wia­tu­rze – Rach! Ciach! I już masz w sza­fie lub lo­dów­ce, albo przed drzwia­mi. Wy­dru­ko­wa­ne jak kart­ka z tre­ścią prze­cięt­nej ja­ko­ści.

Polał jesz­cze jedną ko­lej­kę.

– A tego – pod­niósł szklan­kę ze szkar­łat­nym pły­nem – nie da się wy­two­rzyć nie po­sia­da­jąc duszy.

– O le­gal­no­ści nie wspo­mi­na­jąc.

– Nie wy­ma­wiaj tego w mojej obec­no­ści! – Udał złość. – Zwłasz­cza kiedy mam ocho­tę jesz­cze za­pa­lić.

– Zdro­wie! – za­krzyk­nę­li oboje i wy­pi­li do dna,

– A mia­łem pytać… – za­czął po­wo­li chło­pak. – Zna pan Ma­te­usza, ojca „No­we­go Po­cząt­ku”?

Stary zmru­żył oczy, długo szu­kał w pa­mię­ci, krą­żą­cy we krwi al­ko­hol biegu myśli po za­ka­mar­kach mózgu nie uła­twiał.

– Ten ksiądz? Z se­ria­lu co w San­do­mie­rzu ło­trzy­ków de­ma­sko­wał? – za­py­tał w końcu.

– Li­to­ści… Czło­wiek, który prze­chy­trzył szefa sze­fów naj­więk­sze­go z far­ma­te­chów wy­kra­da­jąc „Ogień życia” – for­mu­łę prze­ciw lo­do­wa­ce­niu or­ga­ni­zmu! Po­zwo­lił wyjść lu­dziom z pod­zie­mi!

– A, teraz coś ko­ja­rzę, choć bar­dziej jego sio­strę pa­mię­tam. Ma takie nie­dzi­siej­sze imię.

– Za­mie­niam się w słuch…

– Więc, Epi­me­tea, dobra du­szycz­ka, tylko nie­roz­gar­nię­ta nieco…

*

Prze­glą­dał wy­ko­na­ne skany oko­li­cy: roz­le­gła, niska willa stała na na­tu­ral­nie po­wsta­łej po­la­nie. Po­se­sję ota­czał nie­wy­so­ki, ka­mien­ny murek. Dało się za­uwa­żyć kilka drob­nych za­bu­do­wań słu­żeb­nych, starą lipę, dwie ławki i hamak w cie­niu da­wa­nym przez roz­ło­ży­stą ko­ro­nę drze­wa. Dach po­kry­to czer­wo­ną, opa­li­zu­ją­cą da­chów­ką. Siel­ski widok. Zbyt pięk­ny. Nie­uzbro­jo­ny wzrok łatwo oszu­kać, więc pod­dał zdo­by­te dane ana­li­zie cy­fro­wej. Pierw­szy detal wy­da­wał się mało istot­ny: na kutej fur­cie wid­nia­ła ta­blicz­ka „Pro Ma­te­usz”, ale gdy po­więk­szył obraz, doj­rzał za­tar­tą li­te­rę „f” i krop­kę tuż po niej. Cie­ka­wiej wy­glą­da­ły wy­ni­ki do­ty­czą­ce drze­wo­sta­nu oka­la­ją­ce­go po­la­nę: do­mi­no­wa­ły strze­li­ste sosny, gdzie­nie­gdzie buki i dęby. W re­gu­lar­nych od­stę­pach rosły mo­drze­wie o iden­tycz­nej ilo­ści ga­łę­zi, fak­tu­rze kory, roz­kła­do­wi igieł, a szysz­ki wy­glą­da­ły jak…

– Emi­te­ry pola blo­ku­ją­ce­go – po­wie­dział na głos. – A jak emi­te­ry to i… – Za­czął uważ­nie czy­tać i po­ki­wał głową z uzna­niem. – Kto­kol­wiek za­pro­jek­to­wał dom i oko­li­ce, wy­ko­nał fa­cho­wą i ty­ta­nicz­ną pracę pod kątem za­bez­pie­czeń.

Zatem je­dy­na droga do suk­ce­su pro­wa­dzi przez sio­strę Ma­te­usza. Po­skła­dał skraw­ki in­for­ma­cji w ca­łość, wy­cią­gnął esen­cję z ak­tyw­no­ści na jej kon­tach sieci – fakty i licz­by, a są­siedz­ki obraz dał punkt za­cze­pie­nia do so­cjo­tech­nicz­ne­go po­dej­ścia. Wy­star­czy pod­rzu­cić od­po­wied­nie za­nę­ty i pod­czas roz­mo­wy mi­mo­cho­dem o nich wspo­mnieć. Pro­ści­zna!

*

Po­pa­trzył w lu­stro. Prze­cią­gnął de­pi­le­rem po twa­rzy – skóra od­zy­ska­ła pier­wot­ną gład­kość. Prze­cze­sał pal­ca­mi zmierz­wio­ną czu­pry­nę. Był gotów na pod­bój.

Le­ciał nisko nad zie­mią, jak za daw­nych cza­sów. We­dług mapy do celu po­zo­sta­ły jesz­cze dwa ki­lo­me­try. Czuj­nik pól si­ło­wych za­grzmiał ba­so­wo: minął pierw­szą ba­rie­rę, a im bar­dziej się zbli­żał tym wyż­szy ton wy­do­by­wał się z de­tek­to­ra. Spraw­dził za­się­gi sy­gna­łów po­zy­cjo­nu­ją­cych: pusto. Blo­ka­da to­tal­na.

Zsiadł z po­jaz­du i pod­szedł do furty. Nawet nie zdą­żył wy­ko­nać żad­ne­go gestu, gdy drzwi willi się uchy­li­ły i uka­za­ła się po­stać mło­dej ko­bie­ty. Nie miał wąt­pli­wo­ści kogo zo­ba­czył. Przy­brał naj­bar­dziej ku­rier­ską pozę jaką znał: pod­niósł wy­so­ko pacz­kę.

– Prze­sył­ka! – za­wo­łał gło­śno.

– Dla mnie!? – od­krzyk­nę­ła.

– Tak tu mam na­pi­sa­ne. Pani Epi­me­tea, praw­da?

– Pro­szę za­cze­kać! – Scho­wa­ła się w domu. Usły­szał szczęk zamka i furta sta­nę­ła otwo­rem.

– Naj­ła­twiej­sza część za mną… – po­my­ślał ru­sza­jąc śmia­ło w stro­nę bu­dyn­ku. Nie roz­glą­dał się zbyt­nio, po­wierzch­nia kurt­ki na­szpi­ko­wa­na sen­so­ra­mi do­star­cza­ła obraz ze wszyst­kich kie­run­ków wprost na po­wierzch­nię so­cze­wek, pod­kre­śla­ją­cych jed­no­cze­śnie głę­bię ko­lo­ru tę­czów­ki.

Cze­ka­ła w progu, prze­bie­ra­jąc no­ga­mi z nie­cier­pli­wo­ści jak dziec­ko na chwi­lę przed otrzy­ma­niem upra­gnio­ne­go pre­zen­tu. Zro­bi­ła nie­zgrab­ny krok do przo­du i o mały włos, za­miast pacz­ki mu­sia­ła­by przy­jąć środ­ki prze­ciw­bó­lo­we na uszko­dzo­ne ko­la­no. Próba do­sta­wie­nia nogi, by od­zy­skać rów­no­wa­gę za­koń­czy­ła się ry­zy­kow­nym szu­ka­niem rę­ko­ma opar­cia o co­kol­wiek. Nie­ste­ty, duży te­ra­ko­to­wy dzban tylko wy­glą­dał na sta­bil­ny – pchnię­ty spadł z co­ko­li­ka na po­sadz­kę ule­ga­jąc prze­mia­nie w ory­gi­nal­ne, trój­wy­mia­ro­we puz­zle. Silne ręce męż­czy­zny po­chwy­ci­ły ko­bie­tę w ostat­niej se­kun­dzie, tej, któ­rej dłu­gość za­le­ży od stop­nia za­gro­że­nia życia. Pod­niósł ją bez wy­sił­ku. Spe­szo­na spoj­rza­ła w błę­kit­ne oczy swo­je­go wy­baw­cy – ta i na­stę­pu­ją­ce po niej se­kun­dy zda­wa­ły się trwać wiecz­nie.

– Pacz­ka! – Ro­zej­rza­ła się w pa­ni­ce – le­ża­ła sta­ran­nie odło­żo­na w przy­strzy­żo­nej tra­wie, kil­ka­na­ście kro­ków od nich. – Jest pan bar­dzo szyb­ki – po­wie­dzia­ła z uzna­niem i bez pod­tek­stów. Za od­po­wiedź po­słu­żył szel­mow­ski uśmiech i… czy on pu­ścił do niej oko? Chwi­lę póź­niej wra­cał z po­zo­sta­wio­nym na mo­ment pa­kun­kiem. Niósł go obu­rącz jak pre­zent dla kogoś wy­jąt­ko­we­go. Nie jako coś co się do­rę­cza, a wrę­cza jako dar.

Zdą­ży­ła nieco uspo­ko­ić roz­bie­ga­ne myśli, skon­cen­tro­wać się na sło­wach po­wta­rza­nych przez star­sze­go brata, by lo­gi­ce dać pierw­szeń­stwo przed emo­cja­mi.

– A od kogo ta pacz­ka? – za­py­ta­ła z uda­wa­ną pew­no­ścią w gło­sie.

– „Mi­sty­ka” – od­czy­tał z ety­kie­ty. – An­ty­kwa­riat na placu Te­atral­nym – uzu­peł­nił.

Po­wtó­rzy­ła nazwę kil­ka­krot­nie na głos przy­wo­łu­jąc z głę­bin pa­mię­ci za­po­mnia­ne tre­ści.

– Głu­pia spra­wa, ale nie ko­ja­rzę bym co­kol­wiek tam za­ma­wia­ła. Prze­glą­da­łam kilka rze­czy u nich, ale nie…

– Nie­któ­rzy otrzy­mu­ją od nich rze­czy na próbę – wszedł jej w słowo – by klient mógł spraw­dzić, czy nowy przed­miot zgra się ener­ge­tycz­nie z aurą miesz­ka­nia.

Przy­gry­zła wargi nie­pew­na wła­snych myśli.

– Pro­szę spraw­dzić wia­do­mo­ści – po­pro­sił, będąc pe­wien re­zul­ta­tu. – Pew­nie gdzieś się za­po­dzia­ła w gąsz­czu in­nych, waż­niej­szych niż jakaś tam pró­becz­ka. – Po­zwo­lił sobie na żar­to­bli­wy ton.

– O tak, tak! Pro­szę wejść za mną do środ­ka i po­cze­kać. – Ru­szy­ła przo­dem i znik­nę­ła w głębi domu.

Nie mógł nie zwró­cić uwagi na ostrze­gaw­cze sy­gna­ły ze ska­ne­rów za­bez­pie­czeń po prze­kro­cze­niu progu – wła­śnie do­stał się do stre­fy o zde­cy­do­wa­nie zmniej­szo­nym stop­niu ochro­ny. Zo­stał sam w ja­snym po­miesz­cze­niu, za dużym na ko­ry­tarz, a za małym na salon. Po­sta­wił pacz­kę na rzeź­bio­nym sto­li­ku. Zlu­stro­wał ścia­ny zdo­bio­ne mo­ty­wa­mi ro­ślin­ny­mi: bluszcz cia­sno opla­tał an­tycz­ne ko­lum­ny, wpa­da­ją­ce od po­łu­dnia pro­mie­nie słoń­ca do­da­wa­ły życia mar­twej na­tu­rze. Ze skle­pie­nia zwi­sa­ły ki­ście wi­no­gron i barw­nych kwia­tów – autor tego dzie­ła po­sia­dał iście mi­tycz­ne zdol­no­ści od­wzo­ro­wy­wa­nia pięk­na flory.

Usły­szał bas sil­ni­ków lą­du­ją­ce­go nie­da­le­ko ści­ga­cza. A chwi­lę potem do­bie­gły do niego skraw­ki ner­wo­wej roz­mo­wy. Męski głos za­da­wał krót­kie py­ta­nia:

– Na pewno za­ma­wia­łaś?

– Tak i nie, prze­cież ci tłu­ma­czę: zo­ba­czy­łam ten przed­miot i wpadł mi w oko. Za­py­ta­łam o do­stęp­ność, od­pi­sa­li, że mogą wy­słać i bym obej­rza­ła na spo­koj­nie. – Ko­bie­cy głos drżał.

– Ile razy ci mam po­wta­rzać, żebyś uwa­ża­ła? – Wes­tchnię­cie. – Gdzie to jest? – Wark­nię­cie przez zęby.

– W pia­no­te­ce…

Wła­ści­ciel moc­ne­go i zde­cy­do­wa­ne­go, wręcz żoł­nier­skie­go spo­so­bu cho­dze­nia wpadł jak burza do po­miesz­cze­nia, gdzie cze­kał ku­rier. Za nim po­ja­wi­ła się jego sio­stra.

Nie mógł cze­kać. Mu­siał za­cząć pierw­szy.

– Pan pro­fe­sor? Twór­ca „No­we­go Po­cząt­ku”?! Nie wie­rzę! – Z uda­wa­nym zde­ner­wo­wa­niem prze­szu­ki­wał kie­sze­nie. – Czy do­sta­nę może au­to­graf?

Mar­so­wa mina wła­ści­cie­la nieco zła­god­nia­ła, choć ścią­gnię­te brwi i ba­daw­cze spoj­rze­nie nie świad­czy­ły o cał­ko­wi­tym roz­ła­do­wa­niu sy­tu­acji. Rzu­cił okiem na pacz­kę. Wy­cią­gnął z kie­sze­ni przy­rząd po­dob­ny do ka­mer­to­nu, prze­su­nął nim wzdłuż każ­dej ze ścia­nek, prze­sta­wił coś w urzą­dze­niu i wy­ko­nał ruchy po­now­nie. Zer­k­nął na ku­rie­ra py­ta­ją­co.

Chwy­cił w lot, wi­dział ty­sią­ce razy takie sy­tu­acje i miał go­to­wą for­muł­kę:

– Oczy­wi­ście, ale już nie bę­dzie zwro­tu, tylko re­kla­ma­cja – ostrzegł.

Pro­fe­sor ski­nął głową na po­twier­dze­nie, że się zga­dza.

Roz­ciął opa­ko­wa­nie zręcz­ny­mi ru­cha­mi. Wyjął za­war­tość otu­lo­ną pian­ką amor­ty­zu­ją­cą i odło­żył ostroż­nie na stół. Epi­me­tea zja­wi­ła się mi­giem koło sto­li­ka i zdję­ła górną część za­bez­pie­cze­nia.

Mieli przed sobą nie­wiel­ką szka­tuł­kę. Mi­ster­ne zdo­bie­nia zgry­wa­ły się te­ma­tycz­nie z wy­stro­jem po­miesz­cze­nia, brze­gi skrzy­ły zło­ce­nia­mi, drew­no z od­ci­śnię­tym pięt­nem czasu pre­zen­to­wa­ło się god­nie i dum­nie jak we­te­ran wielu wy­gra­nych bitew.

– Za­do­wo­lo­na? – Ma­te­usz spy­tał sio­strę i za­czął pisać na opa­ko­wa­niu. – Dla? – za­py­tał.

– Dora. Pan Dora – od­po­wie­dział szyb­ko ku­rier. Śle­dził ła­god­ny ruch ręki pro­fe­so­ra. – Dzię­ku­ję! – Wy­du­sił z do­sko­na­le za­gra­nym prze­ję­ciem i od­ciął ka­wa­łek bio­kar­to­nu z po­zo­sta­wio­nym pod­pi­sem i de­dy­ka­cją.

Ma­te­usz po­że­gnał się i zo­sta­wił ich sa­mych. Ko­bie­ta wzię­ła do ręki przed­miot i oglą­da­ła z każ­dej stro­ny. Dora chrząk­nął wy­mow­nie pod­su­wa­jąc ter­mi­nal do au­to­ry­za­cji od­bio­ru. Miłe dla ucha pyk­nię­cie do­bie­gło z urzą­dze­nia i ozna­cza­ło za­koń­cze­nie pro­ce­su do­rę­cze­nia.

Stał jesz­cze chwi­lę i w końcu za­su­ge­ro­wał:

– Niech pani otwo­rzy. W za­sa­dzie też bar­dzo je­stem cie­kaw czy wy­glą­da tak im­po­nu­ją­co jak na ze­wnątrz. Sam lubię takie dro­bia­zgi.

Epi­me­tea z prze­sad­nym pie­ty­zmem uchy­li­ła wiecz­ko.

– Cudne! – wy­krzyk­nę­ła za­chwy­co­na.

Tym­cza­sem nie­wi­docz­ne dla nie­uzbro­jo­ne­go oka dro­bin­ki wy­mknę­ły się nie­po­strze­że­nie, uda­jąc nie­win­ną mgieł­kę. Jed­nak sen­so­ry kurt­ki wy­chwy­ci­ły kilka zna­nych sy­gna­tur pi­ko­bo­tów bo­jo­wych. Po­gna­ły w kie­run­ku ad­ap­ta­cyj­nie obie­ra­nych celów, by zgod­nie z wgra­nym pro­gra­mem siać znisz­cze­nie.

*

In­fra­struk­tu­ra „No­we­go Po­cząt­ku” upa­da­ła, gdy za­ra­żo­ne kla­stry źró­dło­we prze­no­si­ły prze­kła­ma­ne bity do cen­trów kon­ste­la­cji sys­te­mów za­leż­nych. Za­fał­szo­wa­ne in­for­ma­cje za­la­ły ludz­kie i bio­te­ko­we umy­sły, in­spi­ru­jąc ich po­sia­da­czy do czy­nów god­nych psów wojny. Kul­tu­ro­wo ubo­ga­co­ne spo­łe­czeń­stwo wy­cią­gnę­ło na wierzch głę­bo­ko skry­wa­ne róż­ni­ce, wy­ko­rzy­stu­jąc każdy słaby punkt prze­ciw­ni­ka. Prze­moc na­pę­dza­ła czar­nie­ją­ce od nie­na­wi­ści serca. Wró­ci­ła bieda, a z nią nie­rów­no­ści i bez­pra­wie.

Na szczy­cie góry, w roz­le­głej po­sia­dło­ści prze­cha­dzał się pan i wład­ca All-Imp. Po­dzi­wiał swoje dzie­ło, sycił ego zisz­czo­ną ze­mstą. Zo­sta­wił acz­kol­wiek drob­ną wska­zów­kę ukry­tą w po­dwój­nym dnie szka­tuł­ki, a brzmia­ła ona: N4D2!3j4 – hasło do cof­nię­cia chma­ry sa­mo­re­pli­ku­ją­cych się botów.

Kie­dyś zo­sta­nie od­kry­te i użyte, lecz jesz­cze nie teraz. Jesz­cze nie.

Koniec

Komentarze

Cał­kiem zgrab­nie na­pi­sa­ne :) Ale fa­bu­lar­nie jakoś mnie nie po­rwa­ło, po­mi­mo cy­ber­pun­ko­we­go szta­fa­żu, który wcale lubię. Uży­cie I33t­spe­echa spoko, sam cza­sem uży­wam, żeby nieco za­ciem­nić treść ;)

Hi­sto­ria jest w sumie toż­sa­ma z pier­wo­wzo­rem, zmie­nio­no je­dy­nie Pan­do­rę na Pana Dorę (co brzmi dziw­nie), a Epi­me­te­usza na Epi­me­teę, za tło po­słu­ży­ła nie­od­le­gła przy­szłość. Niby wy­ma­ga­na w kon­kur­sie za­mia­na jest, ale… hmmm, tek­sto­wi wcale nie za­szko­dzi­ła­by zmia­na po­wrot­na, bo nie spo­wo­do­wa­ła­by zmia­ny wy­dźwię­ku opo­wia­da­nia.

W tek­ście jest kilka błę­dów, ale nie­wiel­kich.

 

– Ty swo­je­go nie zmie­niaj, je­steś wtedy bar­dziej wia­ry­god­ny – od­po­wie­dział i za­to­pił zęby mię­sie.

Zja­dło “w” przed “mię­sie”. Sama kon­struk­cja zda­nia też mi się nie po­do­ba. “Ty swo­je­go nie zmie­niaj, dzię­ki niemu je­steś bar­dziej wia­ry­god­ny” brzmia­ło­by le­piej, ale nie będę się upie­rał ;)

 

Zlu­stro­wał ścia­ny zdo­bio­ne mo­ty­wa­mi ro­ślin­nym: bluszcz cia­sno opla­tał an­tycz­ne ko­lum­ny,

Ro­ślin­ny­mi.

 

Zlu­stro­wał ścia­ny zdo­bio­ne mo­ty­wa­mi ro­ślin­nym: bluszcz cia­sno opla­tał an­tycz­ne ko­lum­ny,

Ro­ślin­ny­mi.

 

Po­pa­trzył lu­stro.

Zja­dło “w”.

 

Ta­kich drob­no­stek jest wię­cej, ale nie prze­szka­dza­ją w czy­ta­niu, jed­nak warto by je wy­ła­pać i po­pra­wić.

 

PS. Jesz­cze to na­gro­ma­dze­nie neo­lo­gi­zmów (fo­odra­ki, kwan­to­pe­ry, gra­fe­gla­sy, dron­mo­ty itp.) na po­cząt­ku tro­chę mnie mę­czy­ło, ale w dal­szej czę­ści po­wo­li za­ni­ka­ło i czy­ta­ło się coraz le­piej.

 

Po­zdra­wiam

Q

Known some call is air am

Hej

 

Prze­czy­ta­łem i po­zwo­lę sobie za­cy­to­wać.

Cał­kiem zgrab­nie na­pi­sa­ne :) Ale fa­bu­lar­nie jakoś mnie nie po­rwa­ło

Przez bar­dzo długi czas (za długi) za­sta­na­wia­łem się czy przed ocza­mi mam to co autor chciał po­ka­zać bo nie byłem pewny tego cop czy­tam.

Na plus masz to że do­pie­ro po prze­czy­ta­niu ca­ło­ści zo­rien­to­wa­łem się o co cho­dzi z:

– Dora. Pan Dora

Bo od­nie­sie­nia szu­ka­łem ra­czej w dam­skim imie­niu.

 

Chwi­lę póź­niej wra­cał z po­zo­sta­wio­nym na chwi­lę pa­kun­kiem.

Po­wtó­rze­nie.

 

ana­lo­go­wym ke­ba­bem

Muszę cie zmar­twić ale “ana­lo­go­wy” nie ozna­cza “nie kom­pu­te­ro­wy” lub “tra­dy­cyj­ny”. To też jest tech­no­lo­gia ale inna niż cy­fro­wa. (tak cze­piam się, tak spa­cze­nie za­wo­do­we. Jak chcesz szcze­gó­ły czym się równi jedno od dru­gie­go za­pra­szam na priv)

https://sjp.pwn.pl/slowniki/analogowy.html

https://sjp.pwn.pl/sjp/cyfrowy;2553934.html

 

Po­zdra­wiam

 

Pisz to co chciał­byś czy­tać, czy­taj to o czym chcesz pisać

A mia­łem nie robić re­dak­cji na czczo, bo wtedy zja­dam li­ter­ki. Dzię­ki @O­ut­ta Sewer za wska­za­nie miejsc, gdzie ich za­bra­kło. A przy oka­zji ko­lej­ne­go czy­ta­nia, zła­pa­łem ko­lej­ną ga­dzi­nę. Strach po­my­śleć, co przy­nie­sie na­stęp­ne po­dej­ście.

@a­Ku­ba­139 – “ana­lo­go­wy” zbrod­nia na ję­zy­ku pol­skim po­peł­nio­na tutaj świa­do­mie, acz nie­roz­trop­nie(zo­sta­ło po­pra­wio­ne), nie brzmia­ło to naj­le­piej, po­dob­nie musi sma­ko­wać, np. ser ana­lo­go­wy.

Za­wsze coś się znaj­dzie ;)

Prze­czy­ta­łem drugi raz i tak na świe­żo mam jesz­cze takie za­strze­że­nia:

 

Na­prze­ciw niego szła ko­bie­ta w świet­nie skro­jo­nym for­mal­nym stro­ju ze srebr­ny­mi wstaw­ka­mi.

Nie­zgrab­ne to “na­prze­ciw niego”. Ko­bie­ta w (…) wy­szła mu na­prze­ciw?

 

Roz­mów­czy­ni po­pa­trzy­ła na niego po­waż­nie, potem się za­czę­ła śmiać.

Tutaj szyk z “się” prze­szka­dza.

 

Nawet nie zdą­żył wy­ko­nać żad­ne­go gestu, gdy drzwi wili się uchy­li­ły i uka­za­ła się po­stać mło­dej ko­bie­ty.

willi

 

Próba do­sta­wie­nia nogi, by od­zy­skać rów­no­wa­gę za­koń­czy­ła się ry­zy­kow­nym szu­ka­nia rę­ko­ma opar­cia o co­kol­wiek.

szu­ka­niem

 

– Pacz­ka! – Ro­zej­rza­ła się w pa­ni­ce – le­ża­ła sta­ran­nie odło­żo­na w przy­strzy­żo­nej tra­wie, kil­ka­na­ście kro­ków od nich. – Jest pan bar­dzo szyb­ki – po­wie­dzia­ła z uzna­niem i bez pod­tek­stów. Za od­po­wiedź po­słu­żył szel­mow­ski uśmiech i… czy on pu­ścił jej oko?

Te pauzy tutaj strasz­nie mącą. Co jest wy­po­iwa­da­ną kwe­stią, a co jest di­da­ska­lia­mi. “Pu­ścił jej oko”? “Pu­ścił do niej oczko”?

 

– Nie­któ­rzy otrzy­mu­ją od nich drob­ne pre­zen­ty – wszedł jej w słowo – lub by klient mógł spraw­dzić, czy nowy przed­miot zgra się ener­ge­tycz­nie z aurą miesz­ka­nia.

Prze­czy­taj to zda­nie bez prze­kre­ślo­ne­go. Tro­chę bez sensu.

 

Zo­sta­wił acz­kol­wiek drob­ną wska­zów­kę ukry­tą w po­dwój­nym dnie szka­tuł­ki, a brzmia­ła ona

To “acz­kol­wiek” brzmi dziw­nie. Nie le­piej zwy­czaj­ne “jed­nak”?

 

To tyle. Po­zdra­wiam ser­decz­nie :)

Q

 

Known some call is air am

@O­ut­ta Sewer, za uwagi dzię­ku­ję, su­ge­stie rów­nież. Nie­któ­re, jak widać, miały wpływ na treść.

Choć jed­nak zo­sta­nę przy “acz­kol­wiek”.

Spoko, to Twoje opo­wia­da­nie, a ja je­dy­nie su­ge­ru­ję :)

Known some call is air am

Pare nie­zgrab­nych sfor­mu­owan, a tak to cal­kiem zacne. Nie­zle nazwy i Pan Dora i All-Imp spoko.

Bar­dzo mi się po­do­ba­ło, głów­nie ze wzglę­du na moją wiel­ką mi­łość do mi­to­lo­gii grec­kiej :)

Po­czą­tek tro­chę się dłu­żył,  można by spo­koj­nie sobie da­ro­wać je­dze­nie ke­ba­ba, a samo od­bie­ra­nie pacz­ki przez ku­rie­ra mocno skró­cić. Poza tym w tym frag­men­cie tro­chę się za­gu­bi­łam o co cho­dzi, a to ze wzglę­du na wy­daw­ców, któ­rzy z po­cząt­ku sko­ja­rzy­li mi się z tymi od ksią­żek, a nie od wy­da­wa­nia pa­czek :D.

Dalej za to było coraz le­piej. Świet­nie udały Ci się imio­na i nazwy: Pro Ma­te­usz, Pan Dora, oczy­wi­ście All-Imp, N4D2!3j4 :) 

i jesz­cze te świet­ne wstaw­ki:

Czło­wiek, który prze­chy­trzył szefa sze­fów naj­więk­sze­go z far­ma­te­chów wy­kra­da­jąc „Ogień życia”

autor tego dzie­ła po­sia­dał iście mi­tycz­ne zdol­no­ści od­wzo­ro­wy­wa­nia pięk­na flory.

Nie mam po­ję­cia, czy spe­cjal­nie, ale faj­nie wy­szło:)

Do­da­ła tonem tak wład­czym, że naj­więk­si ze sta­ro­żyt­nych kró­lów zgię­li­by przed nią karki i padli kor­nie na ko­la­na.

Cho­ciaż tu sądzę, że można by podać wię­cej szcze­gó­łów, np. ja­kieś imio­na: może Midas, Minos, Eu­ry­steus czy jacy tam jesz­cze byli :)

 Prze­krę­cił ma­net­kę i po­mknął ni­czym Her­mes, mając za napęd tur­bi­ny za­miast skrzy­dla­tych san­da­łów.

Poza tym uwa­żam, że tro­chę za mało po­zmie­nia­łeś. Z samej zmia­ny płci nie wy­ni­ka­ją żadne zmia­ny w fa­bu­le, opo­wia­da­nie bez niej w sumie ni­czym by się nie róż­ni­ło od tego.

Ogól­nie czy­ta­ło się przy­jem­nie.

Po­zdra­wiam:)

Cześć:-) Zga­dzam się z Olutą. Po­czą­tek rze­czy­wi­scie tro­chę się dłuży. Nie­mniej czy­ta­ło się płyn­nie, bar­dzo fajny po­mysł z imio­na­mi oraz z osa­dze­niem akcji w przy­szło­ści. Lek­tu­ra przy­jem­na, ale mnie nie po­rwa­ło nie­ste­ty. Po­zdra­wiam

Cześć, Pan­Kra­trz­ku!

Za­sko­czy­łeś mnie, bo po takim wstę­pie z ke­ba­bem mia­łam na­dzie­ję na jakiś bli­skow­schod­ni kli­mat. A tu jed­nak wschód, ale po­łu­dnio­wy i to Eu­ro­py. Zwio­dło mnie z pew­no­ścią upodo­ba­nie do czosn­ku.wink

A teraz na po­waż­nie… Wstęp do wła­ści­wej akcji jest długi, choć nie­wąt­pli­wie bu­du­je bar­dzo do­brze at­mos­fe­rę tej opo­wie­ści i po­zwa­la wczuć się w świat przed­sta­wio­ny. Tylko wi­dzisz, sam motyw za­mia­ny prze­pły­wa tu tak mi­mo­cho­dem, jakby nie był do końca ważny dla tre­ści. I to by­ło­by w po­rząd­ku, gdyby opo­wia­da­nie nie star­to­wa­ło w takim, a nie innym kon­kur­sie. Po­nad­to mam tro­chę wąt­pli­wo­ści do jego “kul­tu­ro­we­go zna­cze­nia”, bo mamy tu zmia­nę płci i już, żad­nych spe­cjal­nych re­per­ku­sji.

Nie­mniej z po­zy­cji po­stron­ne­go czy­tel­ni­ka je­stem bar­dzo usa­tys­fak­cjo­no­wa­na spój­no­ścią i cie­ka­wą kon­struk­cją świa­ta przed­sta­wio­ne­go i mam na­dzie­ję, że na­pi­szesz coś jesz­cze w po­dob­nych kli­ma­tach.

Po­zdra­wiam!

Fajne prze­nie­sie­nie mitu o pusz­ce Pan­do­ry w przy­szłość. Czy­ta­ło się do­brze. Tro­chę mi się po­czą­tek dłu­żył. I to nie kebab, ale to prze­ka­zy­wa­nie zle­ce­nia. Mam wra­że­nie, że ten frag­ment nic do akcji nie wnosi i spo­koj­nie oby­ło­by się bez niego. Ale potem po­szło już gład­ko.

Tro­chę mam jak przed­pi­ś­cy, niby do­brze się czyta, fajny po­mysł, ale też jakoś nie po­rwa­ło. I cały czas za­sta­na­wiam się dla­cze­go. Do­szłam do wnio­sku, że chyba za mocno sku­pi­łeś się na głów­nym bo­ha­te­rze z lekką szko­dą dla hi­sto­rii jako ta­kiej. Bo to tak na­praw­dę jest opo­wieść o ku­rie­rze, a nie o woj­nie korpo.

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Po­zy­tyw­ne za­sko­cze­nie! Zo­ba­czy­łam tekst bez kli­ków do bi­blio­te­ki (czy­ta­łam zanim ni­ne­din klik­nę­ła), więc z cie­ka­wo­ści zaj­rza­łam.

Po­czą­tek mi się tro­chę dłu­żył – za długa eks­po­zy­cja, zanim doj­dziesz do sedna “z(a)miany”, ale jak już do­cho­dzisz, to robi się cie­ka­wie. Mało się znam na kor­po­ra­cyj­nych spra­wach, ale to, jak wy­ko­rzy­sta­łeś mi­to­lo­gię cał­kiem mi się spodo­ba­ło :) Rze­czy­wi­ście można by tro­chę wy­rów­nać pro­por­cje mię­dzy hi­sto­rią ku­rie­ra a wąt­kiem kon­kur­so­wym, ale ogól­nie tekst się broni. Na­pi­sa­ne bar­dzo po­rząd­nie, choć zapis dia­lo­gów nieco ku­le­je (ale mało).

Kli­kam i mam na­dzie­ję, że do­trzesz do bi­blio­te­ki, bo nie ro­zu­miem, dla­cze­go to opo­wia­da­nie w niej nie wy­lą­do­wa­ło :(

 

 

Drob­ne, nie wszyst­kie, ba­bol­ki za­pi­su dia­lo­gów:

 

– Ina­czej bym to na­zwał[-.] – Oośmie­lił się wejść w słowo. – Kon­tro­la.

 

– O nie, nie, nie! Bez tych cudów – Kklep­nął się w pierś i brzuch – nie miał­bym szans ko­rzy­stać z ra­do­ści do­cze­sne­go świa­ta.

 

A nie – Pporu­szał w po­wie­trzu pal­ca­mi na rów­nie ulot­nej, wy­ima­gi­no­wa­nej kla­wia­tu­rze – Rach! Ciach!

 

– A tego – Ppod­niósł szklan­kę ze szkar­łat­nym pły­nem – nie da się wy­two­rzyć nie po­sia­da­jąc duszy.

 

– „Mi­sty­ka” – Oodczy­tał z ety­kie­ty.

http://altronapoleone.home.blog

@Dra­ka­ina – nie­spo­dzie­wa­na wi­zy­ta i ko­men­tarz. Za dobre słowa dzię­ku­ję, za wy­tknię­cie sła­bych punk­tów dzię­ku­ję jesz­cze bar­dziej. Przy re­dak­cji każ­de­go opo­wia­dań za­glą­dam do po­rad­ni­ków i przy­kła­dów, a jed­nak za­wsze coś po­mi­nę.

 

 

 

 

 

To cał­kiem sym­pa­tycz­ny re­tel­ling mi­to­lo­gicz­ny był i na­praw­dę nie wiem, czemu nie do­cze­kał się do tej pory Bi­blio­te­ki. Lekko cy­ber­pun­ku­ją­ca prze­rób­ka hi­sto­rii Pro­me­te­usza za­dzia­ła cał­kiem efek­tow­nie. No OK, zro­bie­nie aku­rat z nie­roz­sąd­ne­go Epi­me­te­usza ko­bie­ty było po­je­cha­niem po sche­ma­cie i drogą mocno na skró­ty, ale po­mysł na pusz­kę Pan­do­ry fajny. Czy­ta­ło się na­praw­dę przy­jem­nie, będę śle­dzić ko­lej­ne Twoje tek­sty.

Ten wy­ma­ga prac re­dak­cyj­nych (gdzie­nie­gdzie warto by­ło­by go skró­cić, pewne sceny pod­ra­so­wać), ale jest na tyle cie­ka­wy i nie­ty­po­wy, że chęt­nie go zo­ba­czę w an­to­lo­gii.

ninedin.home.blog

Fajna za­ba­wa z na­zwa­mi. 

Zgo­dzę się z przed­pi­ś­ca­mi, że zmia­na płci nie­spe­cjal­nie wpły­nę­ła na samą hi­sto­rię. I struk­tu­ra jakby za­chwia­na – kon­cen­tru­jesz się na głów­nej po­sta­ci, z krzyw­dą dla resz­ty.

Aha, po­do­ba­ły mi się jesz­cze szcze­gó­li­ki tech­no­lo­gicz­ne.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

@Ni­ne­din, za pój­ście na li­te­rac­ką “szagę” – nie­za­mie­rzo­ną i bez pod­tek­stów – na­le­ża­ła mi się bura. Rów­nie do­brze mo­głem zo­sta­wić Epi­me­te­usza jak w ory­gi­na­le, ale bym wpadł – po­ten­cjal­nie – w ko­lej­ny sche­mat. Choć jakby tak spę­dzić z tek­stem kilka dni wię­cej…

Na ko­niec o pracy re­dak­cyj­nej: zdaję sobie spra­wę z pew­nych ułom­no­ści mo­je­go tek­stu. “Jaka głowa taka praca” jak po­wia­dał pro­fe­sor pro­wa­dzą­cy kurs “Wstęp do fi­lo­zo­fii” po lek­tu­rze za­da­nych prac pi­sem­nych.

I na ko­niec: dzię­ku­ję za dobre słowo o po­my­śle na za­mia­nę.

 

@Fin­klo, to wina Szy­mo­na Ma­jew­skie­go, który pro­wa­dził dawno temu “Słów Cię­cie-Gię­cie”, że mam pewną sła­bość do gier słow­nych.

Czy­niąc Pana Dorę wy­ra­zi­stym scho­wa­łem w cie­niu po­zo­sta­łych uczest­ni­ków – praw­da. W ory­gi­na­le Pan­do­ra była na­rzę­dziem Zeusa, pra­wie ubez­wła­sno­wol­nio­nym, taki mi­to­lo­gicz­ny droid. Dałem więc pro­ta­go­ni­ście od­ro­bię wol­nej woli i ini­cja­ty­wy.

Koń­cząc: jako kom­ple­ment sobie po­czy­tu­ję, że tech­no-de­ta­le do gustu przy­pa­dły.

 

to wina Szy­mo­na Ma­jew­skie­go, który pro­wa­dził dawno temu “Słów Cię­cie-Gię­cie”, że mam pewną sła­bość do gier słow­nych.

O! Jak ja uwiel­bia­łem ten pro­gram <no­stal­gia mode on> :)

Known some call is air am

Przy­jem­ne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Nowa Fantastyka