- Opowiadanie: tomaszg - Dzieci moje najdroższe...

Dzieci moje najdroższe...

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

rrybak

Oceny

Dzieci moje najdroższe...

Gdzieś, kie­dyś, w innym świe­cie

Czar­ne gęste go­rą­ce po­wie­trze nio­sło mi­liar­dy tru­ją­cych dro­bin azbe­stu, me­ta­lu i pla­sti­ku, i za­wie­ra­ło nie­wy­po­wie­dzia­ną obiet­ni­cę bo­le­snej śmier­ci, po­zo­sta­wia­jąc nie­przy­jem­ny me­ta­licz­ny po­smak w ustach.

Ykhy ykhy Hyyyy hy Hyyyy hy Ekhee ekhee. – W sta­lo­wo–szkla­nej sali umil­kły krzy­ki, prze­kleń­stwa i na­rze­ka­nia. Za­stą­pił je cięż­ki ka­szel i gwał­tow­ny świst du­szą­cych się ludzi, któ­rzy na co dzień żyli w róż­nych świa­tach, a teraz nie­po­dzie­wa­nie dla sie­bie zrów­na­li się z sobą.

Każdy od­dech stał się he­ro­icz­nym wy­sił­kiem dla umę­czo­nych płuc, szu­ka­ją­cych w tok­sycz­nym świń­stwie choć­by odro­bi­ny ży­cio­daj­ne­go tlenu.

A tego było coraz mniej.

Pół­na­dzy i cał­kiem ob­dar­ci z god­no­ści ostat­kiem sił pró­bo­wa­li ra­to­wać się chłod­ną wodą i ma­ska­mi z ko­szul, sta­ni­ków i ręcz­ni­ków, sy­tu­acja była jed­nak coraz bar­dziej tra­gicz­na i w końcu nawet to nie wy­star­cza­ło. Nie­szczę­śni­cy mogli tylko pa­trzeć ga­sną­cym wzro­kiem na świat, który nie­ubła­ga­nie ciem­niał.

 

Gdzieś in­dziej, Sty­czeń

Ła­aaaaaaaaa, him, him, him. – Roz­le­gło się w nocy w jed­nym z miesz­kań w War­sza­wie.

– Już idę – wy­mam­ro­ta­ła sie­dzą­ca w dru­gim po­ko­ju ledwo żywa Ania, która po chwi­li do­da­ła bar­dziej przy­tom­nym gło­sem. – Jest jakiś taki ma­rud­ny. Dziew­czy­ny w pracy mówią, że może ząb­ku­je, ale myślę, że to coś in­ne­go.

– Ma­ryś­ka pew­nie? Nie słu­chaj głu­pich pip. I idź do le­ka­rza. – Le­szek za­wsze był znie­cier­pli­wio­ny, gdy ktoś od­ry­wał go od ma­szy­ny do pi­sa­nia.

– Tak. Tak zro­bię – wy­bą­ka­ła i do­da­ła nie­pew­nie, od­ru­cho­wo krę­cąc ko­smy­kiem włosa. – Ale wiesz co?

– No co? – Męż­czy­zna burk­nął, od­kła­da­jąc pa­pie­ro­sa, któ­rym się wła­śnie za­cią­gnął.

– On cza­sem pa­trzy na mnie jakoś tak dziw­nie. Jakby wi­dział coś obok mnie.

– Prze–sa–dzasz – wy­ce­dził przez zęby i spoj­rzał na nią tak, jakby była oka­zem ja­kie­goś dziw­ne­go eg­zo­tycz­ne­go owada. – Dzie­ciak to dzie­ciak. I mia­łaś do niego iść. Rusz wresz­cie dupę.

 

W innym świe­cie

Co naj­mniej sie­dem­dzie­siąt dzie­więć osób ob­słu­gi, szes­na­stu pra­cow­ni­ków In­ci­si­ve Media–Risk Wa­ters Group i sie­dem­dzie­się­ciu sze­ściu gości po­łą­czył jeden los. Po­dzie­li­li go z pra­wie ty­sią­cem czte­ry­stu in­nych ludzi, któ­rzy zna­leź­li się po­wy­żej dzie­więć­dzie­sią­te­go dru­gie­go pię­tra.

Każdy z nich miał swoją wła­sną hi­sto­rię, swoje ma­rze­nia, plany, ro­dzi­ny i sym­pa­tie. Tego dnia zwy­czaj­nie wsta­li i ubra­li się, umyli zęby, po­wie­dzie­li „ko­cham cię”, zje­dli pierw­szy szyb­ki po­si­łek, a potem przy­je­cha­li tak­sów­ka­mi, au­ta­mi lub me­trem, żeby z góry wi­dzieć mia­sto anio­łów i jak naj­le­piej wy­ko­nać swoją pracę.

Los spla­tał im okrut­ne­go figla. Dzi­siaj nie oni mieli po­dzi­wiać świat, tylko świat miał pa­trzeć na nich, w szoku ob­ser­wu­jąc naj­więk­sze od lat igrzy­ska śmier­ci, nie dość, że wiel­kie jak wszyst­ko w Ame­ry­ce, to jesz­cze pierw­sze tak do­kład­nie przed­sta­wio­ne i za­na­li­zo­wa­ne.

Z po­cząt­ku spo­koj­nie po­pi­ja­li kawę, wy­mie­nia­li plot­ki, prze­glą­da­li pa­pie­ry, my­śle­li o pracy, kre­dy­tach, za­ku­pach, wy­gra­nych Gi­gan­tów i naj­bliż­szym Świę­cie Dzięk­czy­nie­nia. Wciąż za­plą­ta­ni w sieć co­dzien­nych sche­ma­tów nie byli świa­do­mi, że kraj znowu traci dzie­wic­two, a oni po­zo­sta­ną czę­ścią upior­ne­go spek­ta­klu, wy­re­ży­se­ro­wa­ne­go przez prze­żar­te sza­leń­stwem umy­sły.

 

Ma­rzec

Jest piąta w nocy, a ja sie­dzę na tanim wy­tar­tym fo­te­lu i po­wta­rzam w my­ślach ma­te­riał przed kla­sów­ką. Wiem, że od nauki za­le­ży moja przy­szłość.

Moi ro­dzi­ce, Anna i Le­szek, bar­dzo do­brze mnie wy­cho­wa­li. Do­sta­łem męską szorst­kość i siłę, i ko­bie­ce po­czu­cie pięk­na i de­li­kat­ność. Dali mi to, co mogli, i teraz wszyst­ko jest w moich rę­kach.

Prze­wra­cam kart­kę pod­ręcz­ni­ka, i wtedy przez głowę prze­cho­dzi mi nie­po­ko­ją­ca myśl, że już raz sie­dzia­łem i prze­wra­ca­łem do­kład­nie tę kart­kę, będąc do­kład­nie w tym samym miej­scu.

Déjà vu – przy­po­mi­nam sobie, że tak to się fa­cho­wo na­zy­wa, a potem spo­koj­nie się­gam po fi­li­żan­kę z her­ba­tą.

Znów czuję, że wszech­świat mnie pro­wa­dzi.

 

W innym świe­cie

Po upad­ku pierw­sze­go bu­dyn­ku na dole roz­pę­ta­ło się praw­dzi­we pie­kło.

Prze­dziw­na mie­szan­ka śmier­tel­nie wy­stra­szo­nych ludzi, kuś­ty­ka­ją­cych, bie­gną­cych albo idą­cych, krwa­wią­cych i cał­kiem zdro­wych, w pięk­nych czy­stych ubra­niach, po­rwa­nych gar­ni­tu­rach lub dro­gich za­ku­rzo­nych ża­kie­tach, z tecz­ka­mi, bez te­czek, ge­sty­ku­lu­ją­cych w stre­sie, szoku lub pa­ni­ce albo ner­wo­wo pró­bu­ją­cych do­dzwo­nić się do naj­bliż­szych.

Dzie­siąt­ki krwi­ście czer­wo­nych wozów stra­ży po­żar­nej, wiel­kich biało–czer­wo­nych ka­re­tek, prze­ro­śnię­tych pic­ku­pów służb i po­tęż­nych nie­bie­skich ra­dio­wo­zów ze wzmoc­nio­ny­mi wi­dla­sty­mi dwu­nast­ka­mi, sto­ją­cych w peł­nej go­to­wo­ści albo prze­bi­ja­ją­cych się wprost pod WTC.

Po­ste­run­ko­wi, któ­rzy nie mogli za­pa­no­wać nad roz­gar­dia­szem, i roz­pacz­li­wie pró­bo­wa­li nie do­pu­ścić do zbyt wielu ko­li­zji.

Stra­ża­cy w okrą­głych heł­mach, gru­bych kurt­kach i spodniach z szel­ka­mi, z to­por­ka­mi, ma­ska­mi i bu­tla­mi, cze­ka­ją­cy na roz­ka­zy albo bę­dą­cy w samym środ­ku akcji.

Sa­ni­ta­riu­sze i le­ka­rze, opa­tru­ją­cy rany i po­da­ją­cy tlen.

Agen­ci sta­no­wi i fe­de­ral­ni, w obo­wiąz­ko­wych gar­ni­tu­rach i oku­la­rach, jak za­wsze gdzieś bie­gną­cy i szu­ka­ją­cy nie­ist­nie­ją­cych spi­sków.

I wresz­cie wszech­obec­ny kurz, chra­pli­we ba­so­we ryki syren, bu­dzą­ce re­spekt sy­gna­ły w po­jaz­dach, ko­mu­ni­ka­ty z me­ga­fo­nów, trzesz­czą­ce głosy z krót­ko­fa­ló­wek i wy­ją­ce alar­my w biu­rach, skle­pach i ban­kach.

To wszyst­ko ko­tło­wa­ło się wokół Ri­char­da Drew, który stał na prze­czni­cy na dol­nym Man­hat­ta­nie.

– O–o my God! O! MY! GOD! – Ko­bie­ta obok niego nagle wska­za­ła na sam szczyt wie­żow­ca i za­kry­ła dło­nią usta, a fo­to­graf As­so­cia­ted Press bez wa­ha­nia skie­ro­wał tam apa­rat z dłu­gim obiek­ty­wem i za­czął robić zdję­cia ko­lej­nych ludzi, któ­rzy wła­śnie spa­da­li w dół.

To było in­stynk­tow­ne i nie za­sta­na­wiał się, co wła­ści­wie robi.

Pstryk. Ruch ręki. Śle­dze­nie spa­da­ją­ce­go obiek­tu. Zmia­na ostro­ści. Pstryk. Pstryk. Po­wrót na górę.

Do­pie­ro wie­czo­rem pod­czas prze­glą­da­nia ma­te­ria­łów zo­ba­czył, że na sied­miu zdję­ciach uchwy­cił le­cą­ce­go głową w dół do­brze ubra­ne­go męż­czy­znę.

Ele­gant nie rzu­cał się jak inni, tylko po­go­dzo­ny z losem ma­je­sta­tycz­nie pę­dził na spo­tka­nie ze śmier­cią. Nie wia­do­mo, kim był. Jego zdję­cie zo­sta­ło po­ka­za­ne dzień póź­niej na ła­mach The New York Times i wy­wo­ła­ło praw­dzi­wy na­ro­do­wy szok. I choć skocz­ków tego dnia było około dwu­stu, to wła­śnie on po­zo­stał tym, o któ­rym naj­wię­cej się mówi i kogo wspo­mi­na.

 

„It’s a very quiet pho­to­graph (…) I like to think of him as sort of the unk­nown sol­dier”

 

Co czuje ktoś, kto po­dej­mu­je się tak de­spe­rac­kie­go czynu? Czy jesz­cze wie­rzy w Boga? Czy skró­ce­nie życia o kil­ka­na­ście minut ska­zu­je go na wiecz­ne po­tę­pie­nie? A może wy­padł przy­pad­kiem, gdy udało się w końcu zbić szyby? I nie był świa­do­my tego, co się dzie­je? Ze­mdlał ze stra­chu? Czy, co gor­sza, ktoś go wy­pchnął? Wy­padł, a chciał­by wró­cić? Jak w ta­kich sy­tu­acji można wy­ba­czyć?

 

Maj

„Dzia­ła­ją­ca pod prze­wod­nic­twem wi­ce­pre­mie­ra Zbi­gnie­wa Sza­łaj­dy ko­mi­sja rzą­do­wa sys­te­ma­tycz­nie ana­li­zu­je sy­tu­ację. Dziś ko­mi­sja za­zna­jo­mi­ła się z ak­tu­al­ny­mi wy­ni­ka­mi po­mia­rów i badań, pro­wa­dzo­nych przez Cen­tral­ne La­bo­ra­to­rium Ochro­ny Ra­dio­lo­gicz­nej, woj­ska che­micz­ne, In­sty­tut Me­te­oro­lo­gii i Go­spo­dar­ki Wod­nej oraz sta­cje sa­ni­tar­no–epi­de­mio­lo­gicz­ne, a także wy­słu­cha­ła opi­nii i ocen eks­per­tów oraz in­for­ma­cji mi­ni­strów o sta­nie re­ali­za­cji za­rzą­dzo­nych dzia­łań pro­fi­lak­tycz­nych. Ko­mi­sja stwier­dza, iż pro­wa­dzo­ne w spo­sób cią­gły w dwu­stu punk­tach na ob­sza­rze kraju po­mia­ry i ba­da­nia po­twier­dza­ją, że po­ziom ska­że­nia wy­stę­pu­ją­ce­go lo­kal­nie w róż­nych re­gio­nach kraju nie stwa­rza za­gro­że­nia dla zdro­wia lud­no­ści…”

 

W innym świe­cie

Pa­no­ra­ma i prze­pięk­ne za­cho­dy ską­pa­ne­go w czer­wie­ni słoń­ca. Obo­wią­zek za­ło­że­nia ele­ganc­kiej kre­acji lub gar­ni­tu­ru, i za­cho­wa­nia ety­kie­ty. Kel­ne­rzy w li­be­rii ser­wu­ją­cy przy­sma­ki, na które nie stać bę­dzie prze­cięt­ne­go czło­wie­ka. I słyn­ne wina, o któ­rych krą­ży­ły le­gen­dy, jak na przy­kład Cha­te­au La­fi­te–Ro­th­schild rocz­nik ty­siąc dzie­więć­set dwa­dzie­ścia osiem za trzy ty­sią­ce.

Re­stau­ra­cja ofe­ro­wa­ła po­ziom od­po­wied­ni nawet dla naj­bar­dziej wy­bred­nych gu­stów. Zbie­ra­ła co praw­da różne re­cen­zje, nikt jed­nak, nawet naj­bar­dziej wy­ma­ga­ją­cy kry­tyk, nie od­ma­wiał jej miana miej­sca kul­to­we­go, je­dy­ne­go w swoim ro­dza­ju i bę­dą­ce­go swo­istą wi­zy­tów­ką No­we­go Yorku.

 

Li­piec

Sie­dzę nad je­zio­rem i pa­trzę na prze­wa­la­ją­ce się wokół ogrom­ne masy ludz­kie. Mam wra­że­nie, że wszyst­ko dzie­je się jakby obok, za mgłą, a oni wszy­scy na­ma­lo­wa­ni zo­sta­li na spe­cjal­nej ta­śmie, która opla­ta mnie jak wąż, zmu­sza­jąc do od­czu­wa­nia do­ty­ku, kształ­tów, dźwię­ków, jak rów­nież mi­łych i mniej mi­łych za­pa­chów.

Naj­bar­dziej w oko wpa­da­ją młode dziew­czy­ny, które za­zwy­czaj są bar­dziej agre­syw­ne niż fa­ce­ci. Pre­zen­tu­ją to, co do­sta­ły za darmo, na­iw­nie my­śląc, że wszyst­ko trwa wiecz­ne. Ich duma i po­gar­da dla wszyst­kie­go jest wręcz ka­ry­ka­tu­ral­na. Tak samo jak pew­ność, że za­wsze znaj­dzie się jesz­cze lep­szy ad­o­ra­tor, a w życiu będą same przy­jem­no­ści. To śmie­szy mnie rów­nie mocno jak ich po­pi­ja­nie ener­ge­ty­ków i naj­tań­sze fajki, które palą, ły­piąc na lewo i prawo, kto po­dzi­wia ich do­ro­słość.

Są też ma­muś­ki „wpa­dów­ki” i ma­muś­ki po­kor­ne, któ­rych je­dy­nym celem bę­dzie do­star­cze­nie gro­ma­dy dzie­wię­ciu ba­cho­rów.

Po­ja­wia­ją się też, a jak­że­by ina­czej, ha­row­cy, któ­rzy za­wo­dze­niem i ko­lo­ro­wy­mi sari pró­bu­ją przy­cią­gnąć ko­lej­nych na­iw­nia­ków.

Śmie­chy z tłumu, piwo, lody i… nie­śmia­łe spoj­rze­nia nie­licz­nych jed­no­stek, które… chciał­bym wie­rzyć myślą o ko­lej­nym al­go­ryt­mie, pro­ble­mie z fi­zy­ki czy spo­so­bie na ra­to­wa­nie śro­do­wi­ska na­tu­ral­ne­go.

Sie­dzę i wciąż za­sta­na­wiam się, gdzie w tym ba­za­rze próż­no­ści jest moje miej­sce.

Od za­wsze czu­łem się inny.

Już jako mały ber­beć bar­dzo in­te­re­so­wa­łem się tym, jak wszyst­ko jest zbu­do­wa­ne, i dużo, na­praw­dę dużo, eks­pe­ry­men­to­wa­łem.

Nie pa­mię­tam, kiedy na­uczy­łem się czy­tać, ale książ­ki od za­wsze po­chła­nia­łem w eks­pre­so­wym tem­pie kil­ku­set stron dzien­nie. Całe piąt­ki prze­sia­dy­wa­łem w praw­dzi­wych bi­blio­te­kach, w któ­rych za­ko­cha­łem się w za­pa­chu sta­ro­ci i kurzu, nie­po­rów­ny­wal­nym z ni­czym innym.

Wiele rów­nież ry­so­wa­łem, pi­sa­łem i li­czy­łem, i spryt­niej niż inni wy­cho­dzi­łem z opa­łów. To mnie roz­be­stwi­ło, i z roku na rok byłem coraz bar­dziej bez­czel­ny w swo­ich fi­glach i psi­ku­sach.

Zna­jo­mi przez to mnie nie lu­bi­li. Do­sta­wa­li gor­sze oceny, mieli gor­sze wy­ni­ki, zbie­ra­li cięgi za swoje i moje prze­wi­nie­nia, a ja za­wsze byłem sta­wia­ny na pie­de­sta­le.

Może dla­te­go po­pa­dłem w sa­mo­za­chwyt? I oni w od­po­wied­nim cza­sie za­ło­ży­li ro­dzi­ny i mieli dzie­ci, a ja fru­wa­łem i nigdy nie mia­łem na to wszyst­ko czasu?

Byłem inny, i to inny jak cho­le­ra. Bez pro­ble­mu od­naj­do­wa­łem się w ma­te­ma­ty­ce, fi­zy­ce i in­for­ma­ty­ce, ale mia­łem pro­ble­my z elek­tro­ni­ką i nie cał­kiem ra­dzi­łem sobie przy ta­kich czyn­no­ściach jak miz­drze­nie się do cipek.

W sumie to nawet za­baw­ne, że osta­tecz­ny szlif nada­ły mi czą­stecz­ki do pro­duk­cji bomb plu­to­no­wych z Czer­no­by­la i kre­mo­we pudła, które dawno temu ode­szły w nie­byt. Kom­pu­te­ry i atom to za­iste cie­ka­wi ro­dzi­ce.

 

TEN wrze­sień

„– Hi, this is Chri­sti­ne again, from Win­dows on the World on the 106th floor. The si­tu­ation on 106 is ra­pi­dly–get­ting–worse. (…) We … we have … the fresh air is going down fast! I'm not exag­ge­ra­ting.

– Uh, ma'am, I know you're not exag­ge­ra­ting. We’re get­ting a lot of these calls. We are sen­ding the Fire De­part­ment up as soon as po­ssi­ble”.

 

Wła­ści­wie to nie wiem, jak się zna­la­złem na tej stro­nie i co tu jesz­cze robię.

Cały po­pie­przo­ny świat stał się zu­peł­nie inny, odkąd zo­ba­czy­łem wy­da­rze­nia tam­te­go dnia, które na za­wsze zmie­ni­ły jego ob­li­cze. Mam wra­że­nie, a wła­ści­wie bar­dziej czuję, że w dzi­siej­szych cza­sach czy­ta­nie o nich jest jak od­kry­wa­nie praw­dy o Ti­ta­ni­cu.

Jesz­cze wczo­raj nie wie­dzia­łem na przy­kład, że czter­dzie­ści ty­się­cy stóp kwa­dra­to­wych sto siód­me­go pię­tra zaj­mo­wa­ła słyn­na re­stau­ra­cja Win­dows on the World, w któ­rej ser­wo­wa­no menu w stylu „New Ame­ri­can” i naj­wyż­szej ja­ko­ści wina. Była tam rów­nież od­dziel­na re­stau­ra­cja Wild Blue i The Gre­atest Bar on Earth o po­wierzch­ni trzy­na­stu ty­się­cy stóp kwa­dra­to­wych, tak po­pu­lar­ny zwłasz­cza wśród tu­ry­stów.

Kuch­nie i po­miesz­cze­nia go­spo­dar­cze kom­plek­su re­stau­ra­cji znaj­do­wa­ły się pię­tro niżej, po­dob­nie jak sala ban­kie­to­wa, którą tego dnia wy­na­ję­to na Risk Wa­ters Fi­nan­cial Tech­no­lo­gy Con­gress.

Nie­na­ru­szal­ny i nie­za­chwia­ny spo­kój tego miej­sca zo­stał zbu­rzo­ny o ósmej czter­dzie­ści sześć, do­kład­nie dwie mi­nu­ty po tym, gdy salę opu­ści­ły ostat­nie osoby, które tam go­ści­ły i po­zo­sta­ły przy życiu.

Wieża po­ru­szy­ła się o dobre kil­ka­na­ście me­trów, za­ko­ły­sa­ła kilka razy i wró­ci­ła do pionu. Huk był strasz­ny. W kilku miej­scach po­sy­pa­ło się tro­chę tynku, od­pa­dło kilka szkieł z ży­ran­do­li i prze­wró­ci­ło tro­chę sprzę­tów, ale wciąż była elek­trycz­ność i szyby w oknach, i kilka minut póź­niej głów­nie ba­ła­gan świad­czył o tym, że coś się w ogóle stało.

Nie­któ­rzy z gości i pra­cow­ni­ków po­my­śle­li, że to po­wtór­ka z dzie­więć­dzie­sią­te­go trze­cie­go i nie ma się czym przej­mo­wać. Kel­ne­rzy od razu rzu­ci­li się do prze­pra­sza­nia, wy­cie­ra­nia plam i usta­wia­nia prze­wró­co­nych bu­te­lek, a urwa­ne na chwi­lę roz­mo­wy za­czę­ły to­czyć się znowu, choć jakby tro­chę mniej pew­nie.

Wszyst­ko zmie­ni­ło się kilka chwil póź­niej, gdy dym za­czął za­snu­wać widok za oknem, a co gor­sza po­ja­wił się w róż­nych miej­scach sali.

– Oh my God, oh my God. – Kilka ko­biet spa­ni­ko­wa­ło, pod­czas gdy pa­no­wie spo­koj­nie wy­cie­ra­li usta i pod­cho­dzi­li do okien, gdzie widać było mi­lio­ny fru­wa­ją­cych kar­tek.

Dym, po­cząt­ko­wo szary, mały i nie­wi­docz­ny, przy­bie­rał na sile, aż w końcu zwró­cił uwagę wszyst­kich obec­nych.

Chri­sti­na, drob­na blon­dyn­ka w ele­ganc­kim ko­stiu­mie, znaj­do­wa­ła się wtedy w Wild Blue. Ko­bie­ta za­mknę­ła na chwi­lę oczy, przy­po­mi­na­jąc sobie pro­ce­du­ry ewa­ku­acji, a potem z pro­fe­sjo­nal­nym uśmie­chem po­de­szła do for­te­pia­nu, włą­czy­ła mi­kro­fon, za­pu­ka­ła w niego trzy razy i po­wie­dzia­ła:

– Pro­szę pań­stwa, pro­szę za­cho­wać spo­kój i po­zo­stać na miej­scach. Kon­tak­tu­je­my się ze służ­ba­mi i zaraz po­da­my, co trze­ba zro­bić. Dzię­ku­ję.

Nie cze­ka­ła na ich re­ak­cje, tylko szyb­ko po­de­szła do sta­no­wi­ska con­cier­ge i na­ka­za­ła:

– Niech Mike, Chris i Stan spraw­dzą windy i zej­ścia, a potem zbio­rą wszyst­kich z ca­łe­go pię­tra. Ja idę dzwo­nić, a ty tu zo­stań.

– Tak pro­szę pani.

Nie wie­dzie­li, że kon­struk­cja wieży po­mię­dzy dzie­więć­dzie­sią­tym trze­cim i dzie­wią­tym pię­trem z każdą se­kun­dą nie­od­wra­cal­nie traci reszt­ki wy­trzy­ma­ło­ści. Nie wszę­dzie dzia­ła­ły try­ska­cze, a tony pło­ną­ce­go pa­li­wa lot­ni­cze­go i roz­to­pio­ne­go alu­mi­nium szyb­ko prze­że­ra­ły to, co zo­sta­ło z biur, pod­łóg i su­fi­tów, sta­lo­wych słu­pów szkie­le­tu, ba­ga­ży i ciał za­bi­tych. Od­cię­te zo­sta­ły wszyst­kie drogi uciecz­ki, a go­rą­co i tok­sycz­ne opary za­czę­ły szu­kać wszyst­kich dróg w górę, uno­sząc się w wieży ni­czym w ogrom­nym ko­mi­nie hut­ni­czym.

Lu­dzie my­śla­mi wciąż byli bli­sko swo­je­go nor­mal­ne­go co­dzien­ne­go życia. Wielu z nich sie­dzia­ło w szoku i nie wie­rzy­ło, że to wszyst­ko dzie­je się na­praw­dę. Oto­cze­ni je­dze­niem i wi­na­mi, w naj­wspa­nial­szym bu­dyn­ku świa­ta, z wi­do­kiem na Man­hat­tan u stóp, pracą w naj­lep­szych fir­mach i ogrom­ny­mi szan­sa­mi na ka­rie­rę cią­gle wie­rzy­li, że można wsiąść do windy i w dwie mi­nu­ty zje­chać na sam dół.

Ja­kież to było złud­ne.

Dymu było coraz wię­cej. Wdzie­rał się róż­ny­mi szcze­li­na­mi, two­rząc fan­ta­zyj­ne wzory nie tylko przy su­fi­cie, ale na całej wy­so­ko­ści i prze­strze­ni.

– Jack. Co u was? – Chri­sti­na za­py­ta­ła przez te­le­fon, uży­wa­ny nor­mal­nie do ko­mu­ni­ka­cji z kuch­nią. – Po­cze­kaj chwi­lę.

Przy­kry­ła na chwi­lę słu­chaw­kę, pa­trząc na Chri­sa, który pod­szedł, cięż­ko kasz­ląc:

– Na wszyst­kich klat­kach jest go­rzej niż tutaj. Go­rą­co i dymi się. Windy wy­łą­czo­ne. Chło­pa­ki prze­szu­ku­ją po­miesz­cze­nia.

– Do­brze. Spró­buj­cie po­za­kry­wać wszyst­kie szcze­li­ny.

– Tak jest.

– Jack, macie dym? – Ko­bie­ta wró­ci­ła do roz­mo­wy przez te­le­fon. – Ktoś jest ranny? Ilu? Z set­ne­go? Do­brze. Do­brze. Zej­dzie­my do was. Dzię­ku­ję.

Odło­ży­ła słu­chaw­kę i ze zmę­cze­niem spoj­rza­ła na gości, któ­rzy wy­mie­nia­li mię­dzy sobą in­for­ma­cje:

– Mu­sia­ło coś wy­buch­nąć.

– Bu­dy­nek jest ze stali i na pewno wy­trzy­ma. Stra­ża­cy muszą uga­sić ogień…

– Nie mo­głam się do­dzwo­nić…

– A mnie po­wie­dzie­li, że sa­mo­lot ude­rzył w wieżę. Wszyst­ko po­ni­żej pło­nie.

– Sa­mo­lot? Prze­cież one mają pro­ce­du­ry.

– Prze­pra­szam. Prze­pra­szam. – Prze­pchnę­ła się przez nich i znów ogło­si­ła przez mi­kro­fon:

– Pro­szę pań­stwa, zej­dzie­my niżej, gdzie jest lep­sza sy­tu­acja. Pro­szę za mną do przej­ścia służ­bo­we­go.

– Dla­cze­go się nie ewa­ku­uje­my? – za­py­tał jakiś star­szy pan.

– Cze­ka­my na de­cy­zję służb. Pro­szę za mną.

– Ale niżej bę­dzie go­rzej.

– Tamte po­miesz­cze­nia są le­piej od­dzie­lo­ne od resz­ty.

Ko­bie­ta ru­szy­ła, a za nią cały tłum. Wszy­scy byli zdy­scy­pli­no­wa­ni i dosyć szyb­ko zna­leź­li się w sali kon­fe­ren­cyj­nej, w któ­rej po chwi­li za­czę­ły roz­brzmie­wać głosy roz­mów te­le­fo­nicz­nych:

– Tu Jack. Je­stem na górze WTC.

– Nic mi nie jest. Wkrót­ce po­win­ni­śmy wyjść…

– Nie bój się…

– U mnie do­brze.

Lu­dzie po­ży­cza­li sobie apa­ra­ty i dzwo­ni­li do swo­ich bli­skich i firm, in­for­mu­jąc ich o sy­tu­acji.

Nie­po­kój wzrósł na nowo około kwa­drans po zda­rze­niu. Do­kład­nie o dzie­wią­tej zero dwie dał się sły­szeć ko­lej­ny okrop­ny huk i wieża znów się za­chwia­ła.

– Pro­szę o spo­kój! – Chri­sti­na znów pró­bo­wa­ła wszyst­kich uspo­ka­jać. – Służ­by są w dro­dze i wkrót­ce roz­pocz­nie­my ewa­ku­ację!

Wszyst­kie karty od­sło­ni­ły się, gdy grupa wy­sła­na na dach nie mogła sfor­so­wać gru­bych drzwi.

Oto­cze­ni szkłem, be­to­nem i pla­sty­kiem mogli już tylko bez­rad­nie ob­ser­wo­wać, jak śmi­głow­ce krążą kil­ka­na­ście me­trów od okien.

 

„– Hi, this is Chri­sti­ne, As­si­stant GM of Win­dows. We're get­ting no di­rec­tion up here. We're ha­ving a smoke con­di­tion. We have most pe­ople on the 106th Floor, the 107th Floor is way too smoky. We need di­rec­tion as to where we need to di­rect our gu­ests and our em­ploy­ees, as soon as po­ssi­ble.

– Okay. We're doing our best, we've got the fire de­part­ment, eve­ry­bo­dy, we’re try­ing to get up to you, dear”.

 

Co tak na­praw­dę my­śle­li? Ile razy chcie­li wybić szyby? Czy mu­sie­li kogoś obez­wład­nić? Kiedy padli na zie­mię, wciąż wal­cząc o każdy haust po­wie­trza? Czy wie­dzie­li, ale nie do­pusz­cza­li do sie­bie myśli, że to ko­niec?

A czas pły­nął nie­ubła­ga­nie.

Tik–tak.

Tik–tak.

Ostat­ni te­le­fon z re­stau­ra­cji miał miej­sce około dzie­wią­tej czter­dzie­ści. To wtedy po­zwo­lo­no na wy­bi­ja­nie okien, a mi­nu­tę póź­niej Ri­chard Drew uchwy­cił spa­da­ją­ce­go męż­czy­znę, który po­go­dzo­ny ze swoim losem pę­dził na spo­tka­nie ze śmier­cią.

Nie wiemy, kim był Fal­ling Man.

Kimś z ob­słu­gi? Go­ściem? Ochot­ni­kiem, kto miał stłuc szybę wła­snym cia­łem? Nie­ostroż­nym czło­wie­kiem? Czy kimś, kto za­chły­snął się po­wie­trzem i stra­cił rów­no­wa­gę? A może nie­szczę­śni­kiem, który do­stał za­wa­łu serca?

To po­zo­sta­nie za­gad­ką, tak samo jak za­gad­ką po­zo­sta­nie, kto z nich był w pełni świa­dom, że za­pa­da się wieża po­łu­dnio­wa. Stało się to do­kład­nie o dzie­wią­tej pięć­dzie­siąt dzie­więć.

Oni mieli jesz­cze pra­wie pół go­dzi­ny. Wtedy po stu dwóch mi­nu­tach było już w ogóle po wszyst­kim.

Tik–tak–toe. Szach–mat.

Game over.

Myślę o nich, sie­dząc w samej ko­szul­ce i ga­ciach.

Gapię się na ekran wiel­kie­go pła­skie­go mo­ni­to­ra made in USA pod­łą­czo­ne­go do de­sk­to­pa z no­wo­cze­sną ko­ścią AMD Ryzen, którą wstęp­nie wy­tra­wio­no na Taj­wa­nie i w USA i fi­nal­nie zło­żo­no w Chi­nach. Te­le­fon po­cho­dzi z Korei, słu­chaw­ki to pew­nie Hong–Kong.

Tak w ogóle wszyst­ko, co mnie ota­cza, wy­pro­du­ko­wa­no w glo­bal­nej wio­sce dwa zero, która po­wsta­ła po WTC. Choć to złud­ne, to czuję się teraz bez­piecz­ny, mocny i ano­ni­mo­wy, i w sumie cięż­ko mi zbu­do­wać w gło­wie obraz tego, jak wy­glą­dał tam­ten dzień w Nowym Yorku.

Czy do końca dzwo­ni­li do bli­skich? Tu­li­li się do ob­cych? Za­ła­twia­li w po­pło­chu spra­wy do­cze­sne? Prze­glą­da­li in­ter­net, roz­pacz­li­wie szu­ka­jąc dróg uciecz­ki? Spi­sy­wa­li te­sta­ment?

A może dzia­ła­li nie­ra­cjo­nal­nie? Pró­bo­wa­li upra­wiać seks? Cho­dzi­li do ła­zien­ki? Za­ja­da­li się fry­ka­sa­mi ze spi­żar­ni?

Otwie­ram nową za­kład­kę w prze­glą­dar­ce i pró­bu­ję szu­kać ko­lej­nych fraz ze stro­ny.

„Uh, ma'am, I know you're not exag­ge­ra­ting”

Pierw­szy link nie dzia­ła, drugi pro­wa­dzi do New York Post, ko­lej­ne do ko­lej­nych dzien­ni­ków z dwa ty­sią­ce trze­cie­go, aż w końcu… jest!

„New York Times”

Ale jak ja na niego tra­fi­łem?

Dał­bym sobie głowę uciąć, że jesz­cze go­dzi­nę temu go tu nie było.

Za­pi­su­ję plik z tre­ścią roz­mów Chri­sti­ny na pen­dri­ve i kli­kam w Ubun­tu przy­cisk wy­łącz­ni­ka. Coś mi mówi, że dziś nie po­wi­nie­nem już tego tykać.

 

Paź­dzier­nik

Kilka dni póź­niej spraw­dzam pod Win­dows pocz­tę, a potem przez dłuż­szą chwi­lę pa­trzę na kru­chy no­śnik, na któ­rym za­pi­sa­łem świa­dec­two tego, co w ostat­niej go­dzi­nie życia ro­bi­ła pewna twar­da dziel­na ko­bie­ta.

 

„– Are the sta­ir­ways, A, B, and C all bloc­ked off and smoky?

– The sta­ir­ways are full of smoke, A, B, and C. And my … and my elec­tric … my fire pho­nes are out.

– Oh, yeah, they're … all … all the lines are blown out right now,. But eve­ry­bo­dy is on their way, the fire de­part­ment …

– The con­di­tion up on 106 is get­ting worse.

– Okay, dear. All right, we are doing our best to get up to you right now. All right, dear?"

 

Pa­trzę na plik z za­pi­sem roz­mów Chri­sti­ne Olen­der i na moją no­tat­kę. Szu­kam w gu­glach „Uh, ma'am, I know you're not exag­ge­ra­ting”. I nic…

Pa­mię­tam, jak wtedy… tam­te­go strasz­ne­go dnia… jak wtedy było cie­pło. Sie­dzia­łem po po­łu­dniu z książ­ką na ko­la­nach i pró­bo­wa­łem uczyć się do eg­za­mi­nu z al­ge­bry.

Nic mi nie szło… i wtedy na ekra­nie te­le­wi­zo­ra w po­ko­ju zo­ba­czy­łem, jak coś ude­rza w wiel­ki bu­dy­nek, o któ­rym nigdy nie sły­sza­łem.

Tekst na pasku gło­sił, że Ame­ry­ka padła ofia­rą ataku. Że drugi sa­mo­lot tra­fił w drugą wieżę, ko­lej­ny zde­mo­lo­wał Pen­ta­gon, a jesz­cze inny roz­bił się na polu.

Świat wstrzy­mał od­dech, a ja bez cie­nia emo­cji pa­trzy­łem na ob­raz­ki na małym szkla­nym ekra­nie firmy Pa­na­so­nic. Byłem młody, pełen życia i nie mia­łem wtedy żad­nych uczuć. Nie czu­łem tego swoim cia­łem, nie byłem tym oto­czo­ny i pew­nie dla­te­go wi­dzia­łem tylko ko­niec swo­je­go nosa.

A może my­śla­łem, że to za­po­wiedź ko­lej­ne­go filmu z Hol­ly­wo­od? Taka lep­sza wer­sja „Pło­ną­ce­go wie­żow­ca” z sie­dem­dzie­sią­te­go czwar­te­go?

 

Li­sto­pad

„– Hi, this is Chri­sti­ne up at Win­dows on 107. We are still wa­iting for di­rec­tion. We have gu­ests up here.

– Ah, how many pe­ople have you got there, up there, ap­pro­xi­ma­te­ly?

– We have ap­pro­xi­ma­te­ly pro­ba­bly about 75 to 100 pe­ople.

– Se­ven­ty–five to 100, and you're up on 106 or 107?

– One–oh–six, 107's im­pos­si­ble”

 

Coś mnie pcha, żeby otwo­rzyć YouTu­be i znowu po­pa­trzeć na to, jak nie­zna­ne mi bu­dow­le za­pa­da­ją się w kurzu. Co cie­ka­we, mało jest fil­mów z teo­ria­mi spi­sko­wy­mi… ale rów­nie mało jest fil­mów ze środ­ka bu­dyn­ków, które prze­cież mu­sia­ły być krę­co­ne przez lata.

Ostat­nio za­fa­scy­no­wa­ły mnie fo­to­gra­fie nie­ży­ją­ce­go Kon­stan­ti­na Pe­tro­va, który po­ka­zał nie­ist­nie­ją­ce już luk­su­so­we wnę­trza, ale nie tylko z fron­tu, tylko rów­nież od kuch­ni.

Ob­ra­zy przy­wio­dły mi na myśl stare trans­atlan­ty­ki, które wy­rzu­ca­jąc w po­wie­trze kłęby dymu wo­zi­ły tych, któ­rzy nigdy nie ska­la­li się pracą i dla ka­pry­su prze­mie­rza­li bez­kre­sne ob­sza­ry oce­anu.

Ma­je­sta­tycz­ne pięk­no­ści Atlan­ty­ku ode­szły w nie­byt, ustę­pu­jąc miej­sca po­wietrz­nym pa­ła­com, a potem zwy­kłym tak­sów­kom, by­dło­wo­zom, w któ­rych śmier­dzą­cy brud­ni lu­dzie po­tra­fią wyj­mo­wać spo­co­ne nogi z butów i skar­pet albo prze­wi­jać nie­mow­la­ki w ka­bi­nie.

Tak dużo się zmie­ni­ło od je­de­na­ste­go wrze­śnia – rzeź w Afry­ce, nie­wi­dzial­na wojna z Azją, idio­tycz­ne za­miesz­ki i żą­da­nia mniej­szo­ści, i wresz­cie nie­sa­mo­wi­ty roz­wój tech­ni­ki.

A ja sie­dzę na dupie i chcę oglą­dać coś, co stało się lata temu. To inny świat, w któ­rym prak­tycz­nie wszyst­kie wideo są nie­ostre, bo re­wo­lu­cja ja­ko­ści cy­fro­wej przy­szła póź­niej.

Ame­ry­ka wy­gra­ła, ale jakże gorz­kie to jest zwy­cię­stwo. Zdo­mi­no­wa­ni przez Go­ogle, Fa­ce­bo­oka i in­nych z wiel­kiej piąt­ki, po­dzie­le­ni przez osobę pre­zy­den­ta, z prze­my­słem fil­mo­wym, który otwar­cie in­ge­ru­je w ob­sa­dę i za­sa­dy two­rze­nia dzieł.

Lu­dzie za­po­mnie­li o WTC. Nie myślą już o ter­ro­ry­stach, bo ci spo­wsze­dnie­li. Przy­szli do nich, wtar­gnę­li do każ­de­go domu i na każde po­dwór­ko i uwa­ża­ją, że są u sie­bie. Teraz nawet naj­bliż­szy kum­pel może wybić szybę, dla ka­pry­su znisz­czyć biz­nes i zmu­szać do klę­cze­nia albo wy­krzy­ki­wa­nia haseł An­ti­fy i hym­nów BLM.

I to jest fine… bo to­le­ran­cja.

Naj­gor­sze jed­nak, że w tym świe­cie tak łatwo można wyjąć wtycz­kę In­ter­ne­tu. A wtedy tak wielu na świe­cie stra­ci do­stęp do hi­sto­rycz­ne­go do­rob­ku ostat­nich lat, który jest na ser­we­rach tych, któ­rzy otwar­cie mówią o cen­zu­rze.

 

„– Hi, this is Chri­sti­ne again from Win­dows on the World.

– Okay, uh, ma'am, as soon as is po­ssi­ble. I've no­ti­fied eve­ry­bo­dy to be no­ti­fied, to get up there”

 

Gru­dzień

Firma, dla któ­rej pra­cu­ję, zmniej­szy­ła ilość go­dzin o po­ło­wę. Mam teraz wiele czasu, jak każdy zresz­tą. Wszyst­ko przez ma­łych wście­kłych Chiń­czy­ków, któ­rzy roz­leź­li się po całym świe­cie.

Sie­dzi­my za­mknię­ci w do­mach jak szczu­ry. Nie wy­star­czy­ło, że w pracy mie­li­śmy wy­ścig. Teraz praca przy­szła do domów, w któ­rych je­ste­śmy roz­li­cza­ni z każ­de­go ruchu myszy i każ­de­go na­ci­śnię­cia kla­wi­szy.

Na YouTu­be nie ma już zbyt wielu ma­te­ria­łów o tym, że WTC to była we­wnętrz­na akcja woj­ska, rządu albo kogoś pry­wat­ne­go.

Prze­glą­da­łem kie­dyś takie stro­ny i te za­wie­ra­ły masę nie­wia­ry­god­nych głu­pot, a cza­sem nawet w miarę sen­sow­ne wy­ja­śnie­nia. Mó­wio­no tam, że to były ra­kie­ty albo zdal­nie ste­ro­wa­ne sa­mo­lo­ty z ma­te­ria­ła­mi wy­bu­cho­wy­mi. Że eks­plo­do­wa­ła mi­nia­tu­ro­wa ato­mów­ka albo bomba wo­do­ro­wa, i zre­ali­zo­wa­no pier­wot­ny plan wy­bu­rze­nia. Że wiele biur stało pu­stych, i za­pa­dła się tylko pusta sko­ru­pa. Że świat zo­ba­czył ho­lo­gra­ficz­ną pro­jek­cję sa­mo­lo­tów i eks­plo­zje nie­bez­piecz­nych ma­te­ria­łów, które pa­ko­wa­no ukrad­kiem do wież la­ta­mi. I wresz­cie, że cho­dzi­ło o ubez­pie­cze­nia i prze­ko­na­nie Ame­ry­ki do wojny, a ma­te­ria­łem stał się ter­mit.

 

„– But where … where do you want to (in­au­di­ble) can you at least … can you at least di­rect us to a cer­ta­in tower in the bu­il­ding.

– Uh …

– Like what tower … like what area … what qu­adrant of the bu­il­ding can we go into, where we are not going to get all this smoke?”

 

Moja uwagę przy­ku­wa tytuł „ro­bo­ta ze­wnętrz­na”. We­dług opisu jest to wy­kład pro­fe­so­ra uni­wer­sy­te­tu Co­lum­bia, ale nie zwią­za­ny z teo­ria­mi spi­sko­wy­mi. Nie wiem dla­cze­go go chcę obej­rzeć, ale skoro nie po­szedł pod nóż w trak­cie wy­bo­rów, to nie musi być taki zły.

– Panie pro­fe­so­rze, co pan sądzi o World Trade Cen­ter?

– Wiele ludzi czuje, że coś było tam mocno nie tak. Mówią o dwóch cen­trach kom­pu­te­ro­wych wy­peł­nio­nych set­ka­mi cze­goś, co miało być UPSa­mi. I tak dalej, i tak dalej…

– A pan sądzi ina­czej?

– Nie in­te­re­su­je mnie po­li­ty­ka. Nie wiem, kto miał dobre, a kto złe za­mia­ry. Je­stem na­ukow­cem. Widzę tylko, że ob­ser­wu­je­my efekt splą­ta­nia kwan­to­wej i pewne ozna­ki ziar­ni­sto­ści ma­te­rii.

– O czym to świad­czy?

– Świat… – Tu Snow­den się za­wa­hał – …świat dzia­ła w kom­pu­te­rze, w któ­rym uru­cho­mio­ny jest od­po­wied­ni pro­gram.

– Ale to by mu­siał być ogrom­ny sprzęt.

– Tak. I twier­dzę, że ten sprzęt się na­grze­wa jak nasze kom­pu­te­ry i w końcu za­czy­na prze­grze­wać, prze­kła­mu­jąc i zmie­nia­jąc pliki. Nie wiem, czy to wina złego pro­jek­tu czy braku prze­glą­du po mi­lio­nach lat, ale to wła­śnie mogło wy­da­rzyć się w WTC. Na zdję­ciu numer jeden widać osobę ko­bie­ty, która stała we­wnątrz po­ża­ru o tem­pe­ra­tu­rze ty­sią­ca stop­ni.

– Po­ka­zu­je pan zdaje się Ednę Cin­tron.

– Tak. Ta osoba fa­scy­nu­je wielu ba­da­czy, a nawet fan­ta­stów. Nie­któ­rzy twier­dzą, że to po­dróż­nicz­ka w cza­sie, która chcia­ła prze­żyć coś nie­zwy­kłe­go albo zo­sta­ła ska­za­na na karę śmier­ci. Ja bym się tak da­le­ko nie po­su­wał. Pójdź­my dalej. Wiele osób stwier­dza, że za­rów­no w Pen­ta­go­nie jak i Nowym Jorku wy­pa­ro­wa­ło bar­dzo dużo ma­te­rii. Myślę, że ten ogrom­ny kom­pu­ter miał za dużo da­nych do prze­two­rze­nia i usu­nął część z nich.

– I już?

– Tak. Kom­pu­ter coraz bar­dziej szwan­ku­je, a do­kład­niej dzia­ła do mo­men­tu, gdy za­re­agu­je za­bez­pie­cze­nie ter­micz­ne. W końcu mamy wiel­ki wy­buch i re­start, ale ze zmie­nio­ną ca­ło­ścią.

– Jeden z pana zwo­len­ni­ków mówił o tym, że zga­dza się pan z teo­rią po­now­nych spo­tkań.

– Nie od dziś się mówi o sta­rych du­szach. Moż­li­we, że tę roz­mo­wę też od­by­li­śmy już mi­liar­dy razy.

– Nie ro­zu­miem.

– Po­wie­dzia­łem coś mi­nu­tę temu. Prze­szła jedna ite­ra­cja pro­gra­mu w, na­zwij­my go kom­pu­te­rem wszech­świa­ta, a to co mówię teraz, to już ko­lej­na. Pro­szę za­uwa­żyć, że ten pro­gram na pewno ma jakiś cel. Może po­przed­nio po­wie­dzia­łem coś, co źle wpły­nę­ło na losy wszyst­kich wokół?

– Czyli nie mamy wpły­wu na rze­czy­wi­stość?

– Nie­zbyt. Pro­szę spoj­rzeć na efekt Man­de­li.

– Co to jest?

– Nie­któ­rym się wy­da­je, że coś ma miej­sce na świe­cie. Twier­dzę, że te jed­nost­ki nie mają ak­tu­al­nych da­nych. Są prze­ko­na­ne o praw­dzi­wo­ści swo­jej wer­sji świa­ta i mają rację. Albo wróż­bi­ci…

– Kto?

– Osoby, które widzą przy­szłość. Myślę, że ich pro­gram dzia­ła na pro­ce­so­rze czy wątku, który widzi wszyst­ko szyb­ciej niż inne. To coś jak błąd spe­ku­la­cji z na­szych pro­ce­so­rów.

– Fa­scy­nu­ją­ce. Czyli są osoby, które po­tra­fią się prze­bić przez war­stwę rze­czy­wi­sto­ści?

– Tak.

– Jak w Ma­trik­sie?

– Nie wiemy.

– A moż­li­we są też po­dró­że w cza­sie? Przej­ście do ko­lej­nej ite­ra­cji pro­gra­mu, ale wcze­śniej?

– Widzę, że za­czy­na pani ro­zu­mieć. Tak, teo­ria to do­pusz­cza. I jest jesz­cze kwe­stia in­nych cy­wi­li­za­cji…

– …któ­rych nie ma, bo są nie­po­trzeb­ne.

– Tak. No i oczy­wi­ście Déjà vu. Za­łóż­my, że mamy jakiś mo­ment w cza­sie. I po chwi­li wi­dzi­my ten sam mo­ment w cza­sie. Albo my­śli­my, że to się wy­da­rzy­ło. Pójdź­my dalej. Nie­któ­rzy z nas to tak zwane dzie­ci szczę­ścia. A do tego pro­szę zo­ba­czyć, jakie pro­ble­my mamy z od­two­rze­niem pracy mózgu. Niby wszyst­ko po­tra­fi­my, ale zdu­pli­ko­wać tro­chę ma­te­rii już nie.

– Pisał pan też coś o dzia­ła­niach rządu.

– Pró­bo­wa­li na swoje spo­so­by zmie­nić prze­bieg tego pro­gra­mu. Eks­pe­ry­ment Fi­la­del­fia, wy­bu­chy ją­dro­we, test w Czar­no­by­lu…

– …ale tam był wy­pa­dek…

– …te-st na lu-dziach – po­wtó­rzył z na­ci­skiem pro­fe­sor Snow­den. – Nawet wiel­ka próba siły men­tal­nej je­de­na­ste­go wrze­śnia i eks­pe­ry­men­ty z wi­ru­sem na skalę glo­bal­ną.

– Nie ro­zu­miem.

– Je­de­na­ste­go wrze­śnia cały świat sku­pił się na jed­nym miej­scu. Oglą­da­li­śmy World Trade Cen­ter prak­tycz­nie z każ­dej stro­ny. Myślę, że skoro wcze­śniej nie udało się ina­czej, to tym pod­ję­to próbę psy­chicz­ne­go prze­rwa­nia rze­czy­wi­sto­ści. Nie udało się, a potem wszyst­ko po­szło w złym kie­run­ku, pew­nie szyb­ciej niż miało to być.

– To nie­po­ko­ją­ce.

– Nikt nie mówił, że bę­dzie pro­sto. Wszyst­ko to, co ro­bi­my, nam na­rzu­co­no. Wy­ko­nu­je­my ja­kieś ob­li­cze­nia i cią­gle je­ste­śmy ogra­ni­cze­ni, nor­ma­mi mo­ral­ny­mi i spo­łecz­ny­mi. I tylko nie­któ­rzy z nas za­sta­na­wia­ją się nad sen­sem życia i ist­nie­nia…

Nie wiem dla­cze­go, ale nagle w mojej gło­wie coś strzy­ka. Czuję prze­raź­li­wy ból w skro­ni i mam strasz­ną myśl, że zaraz umrę…

 

***

 

He, hy, he, hy, he, hy – Mój od­dech jest płyt­ki i szyb­ki.

– Gdzie? Jak? Co? – Leżę i pa­trzę na ośle­pia­ją­ce świa­tło nad sobą i po­chy­lo­ne dwie osoby, które trzy­ma­ją moje ręce.

– Spo­koj­nie. Ze­mdlał pan. Jest pan u den­ty­sty. Mu­si­my teraz zro­bić le­cze­nie zęba. – mówi star­szy męż­czy­zna z sza­tań­skim uśmie­chem. – I wszyst­ko bę­dzie jak na­le­ży. Już na za­wsze.

– Ale jak się tu zna­la­złem?

– Ostry dyżur. Do­brze się pan czuje?

– Nic mnie nie boli, ale – Wy­ry­wam lewą dłoń i łapię za po­li­czek – czuję się dziw­nie, o tu z lewej stro­ny.

– To znie­czu­le­nie. Mo­że­my za­cząć?

– Plo­sze.

Fa­cho­wiec leczy mi ka­na­ło­wo zęba. Boli to jak dia­bli, ale w końcu po go­dzi­nie je­stem szczę­śli­wy, że to się już koń­czy.

Wy­cho­dzę z ga­bi­ne­tu i idę do windy, w któ­rej sły­szę ja­kichś dwóch sa­ni­ta­riu­szy:

– A wiesz, że mamy teraz dwa razy wię­cej czub­ków.

– Nie wie­rzę.

– Lu­dzie wa­riu­ją, bo nie po­tra­fią sobie po­ra­dzić z rze­czy­wi­sto­ścią.

Nic mnie to nie ob­cho­dzi, tak samo jak ko­mu­ni­kat z radia w stró­żów­ce przy wej­ściu:

„W USA za ujaw­nie­nie ta­jem­nic pań­stwo­wych aresz­to­wa­no pro­fe­so­ra Snow­de­na”.

Dziś muszę jesz­cze iść do pracy i dalej prze­li­czać licz­by. A potem w domu czeka na mnie Edna z obia­dem i film „V jak Ven­det­ta”. To po­dob­no dobra ko­me­dia…

 

***

 

No­tat­ka od au­to­ra:

Do dnia dzi­siej­sze­go nie od­taj­nio­no wszyst­kich do­ku­men­tów z okre­su II wojny świa­to­wej. Po­dob­nie bę­dzie z je­de­na­stym wrze­śnia, i wiele ma­te­ria­łów o tam­tych wy­da­rze­niach ujrzy świa­tło dzien­ne już po mojej śmier­ci.

Wiem, że na pewno zgi­nę­ło wtedy wielu do­brych ludzi, i do­pie­ro teraz po­ja­wia­ją się ko­lej­ne zdję­cia i na­gra­nia, które nie tylko do­ku­men­tu­ją prze­bieg tra­gicz­nych wy­da­rzeń, ale uka­zu­ją rów­nież dzień co­dzien­ny w tam­tej oko­li­cy. Po­zwa­la to wy­ro­bić sobie kon­tekst i o wiele le­piej zro­zu­mieć, jak wszyst­ko wy­glą­da­ło z per­spek­ty­wy tych, któ­rzy tam byli.

Dodam tylko, że nie jest ważne, czy wie­rzę w któ­rąś teo­rię. W tek­ście wy­ko­rzy­sta­łem ory­gi­nal­ne dia­lo­gi.

Po­le­cam rów­nież od­wie­dzić kilka lin­ków:

 

  1. https://www.nytimes.com/2002/05/26/nyregion/fighting–to–live–as–the–towers–died.html
  2. https://www.nytimes.com/packages/html/nyregion/20030829_wtc_PORT/transcript03.txt
  3. https://public.fotki.com/kostic/world_trade_center/windows_on_the_world–4/
  4. https://web.archive.org/web/20010515211650/http://www.windowsontheworld.com/
Koniec

Komentarze

Do­sko­na­ły tekst. Prze­my­śla­ny, skom­po­no­wa­ny, na­pi­sa­ny jak na­le­ży. Sam temat to tylko pre­tekst. I do­brze, to lubię. Na tym por­ta­lu nie­wie­le jest opo­wia­dań aż tak wy­bit­nych, a przy tym sta­ran­nych. Zde­cy­do­wa­nie bi­blio­te­ka. A za dwa dni wrócę, by no­mi­no­wać piór­ko­wo. Jeśli nie taki tekst, to jaki?! Pozdr. P.

edyt­ka: Nowy Jork to NIE JEST Mia­sto Anio­łów. Mia­sto Anio­łów to Los An­ge­les. Po­praw, z łaski swo­jej :D

Zwró­cić piór­ko Sowom i Skow­ron­kom z Ke­ple­ra!

Cześć.

 

Py­ta­nie na “dzień dobry”: gdzie tu fan­ta­sty­ka?

 

Tekst dla mnie zbyt nie­zro­zu­mia­ły, cha­otycz­ny – bez okre­ślo­ne­go bo­ha­te­ra, fa­bu­ły. Przy­kro mi, nie po­tra­fię wejść na po­ziom rry­ba­ka w in­ter­pre­ta­cji Two­jej hi­sto­rii, mnie ona nie po­rwa­ła.

 

Kilka uwag jesz­cze po­ni­żej: 

 

a potem przy­je­cha­li tak­sów­ka­mi, au­ta­mi lub me­trem, żeby z góry wi­dzieć mia­sto anio­łów i jak naj­le­piej wy­ko­nać swoją pracę.

Pod­bi­jam uwagę rry­ba­ka: Los An­ge­les to mia­sto anio­łów. 

 

cięż­ki ka­szel

– ile waży ka­szel? Może za­mie­nić na ochry­pły lub dud­nią­cy?

 

przed­sta­wio­ne i za­na­li­zo­wa­ne.

– “prze­ana­li­zo­wa­ne”, a może “pod­da­ne ana­li­zie”?

 

„It’s a very quiet pho­to­graph (…) I like to think of him as sort of the unk­nown sol­dier”[+.]

 

– We have ap­pro­xi­ma­te­ly pro­ba­bly about 75 to 100 pe­ople.

– Se­ven­ty–five to 100, and you're up on 106 or 107?

– One–oh–six, 107's im­pos­si­ble”

– dla­cze­go część li­czeb­ni­ków za­pi­sa­łeś cy­fra­mi? Ge­ne­ral­nie wszyst­ko po­win­no być słow­nie.

 

Che mi sento di morir

Bk, wejdź na po­ziom meta. Po­waż­nie po­waż­nie.

Zwró­cić piór­ko Sowom i Skow­ron­kom z Ke­ple­ra!

Rry­ba­ku, co to jest po­ziom meta?

Wła­śnie za­czy­nam lek­tu­rę i może też po­win­nam zbli­żyć się do rze­czo­ne­go po­zio­mu.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Od­po­wiem ana­lo­gią: Po­ziom meta– to jak znaj­do­wa­nie ana­lo­gii mie­dzy ana­lo­gia­mi. ;)

Zwró­cić piór­ko Sowom i Skow­ron­kom z Ke­ple­ra!

No tak…

Dzię­ku­ję, Rry­ba­ku. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Cała przy­jem­ność po mojej stro­nie:)

Zwró­cić piór­ko Sowom i Skow­ron­kom z Ke­ple­ra!

rry­ba­ku, myślę, że jest to dla mnie po­ziom nie­osią­gal­ny ;) Ja pro­sty chło­pak je­stem i lubię pro­ste hi­sto­rie. 

Che mi sento di morir

A ja pa­sja­mi lubię Du­ka­je i Sner­ga:). Ży­wo­kryst. Mniam! (Na­wia­sem mó­wiąc Bes­son w "Lucy" wziął i ze­rżnął z "Ka­te­dry" i Ba­giń­skie­go:D

Zwró­cić piór­ko Sowom i Skow­ron­kom z Ke­ple­ra!

Du­ka­ja, ow­szem, ale nie wszyst­ko. Gom­bro­wi­cza bar­dzo. 

 

A Dukaj przy­pad­kiem też nie “in­spi­ro­wał” się np. Danem Sim­mon­sem? ;)

Che mi sento di morir

Gom­bro ok. Mło­dzia­ko­wie… An­ty­cy­po­wał, sku­ba­ny. Choć dziś na świe­cie ra­czej czasy Mroż­ka

Zwró­cić piór­ko Sowom i Skow­ron­kom z Ke­ple­ra!

Lem, Gom­bro­wicz, Mro­żek – moja wiel­ka trój­ca :)

Che mi sento di morir

Lem jest poza kon­ku­ren­cją. Golem XIV. Głos Pana. Ijon Tichy. No i Trurl i Kla­pau­cjusz. To je ono!

Zwró­cić piór­ko Sowom i Skow­ron­kom z Ke­ple­ra!

Ja bym po­wie­dział, że każdy był mi­strzem w swo­jej ka­te­go­rii. Dla mnie stoją mniej wię­cej na równi. Lem to praw­dzi­wy ge­niusz i wi­zjo­ner, Gą­bro­wi­cza uwiel­biam za bu­rze­nie sche­ma­tów i ob­na­ża­nie wszel­kiej maści “gąb”, Mroż­ka za ab­surd i humor.

Che mi sento di morir

Po­do­bał mi się Twój tekst. Chyba naj­bar­dziej, z tych, które czy­ta­łem.

Grasz tutaj, nie tyle na uczu­ciach, ile na wspo­mnie­niach uczuć, które to­wa­rzy­szy­ły czy­tel­ni­ko­wi pod­czas oglą­da­nia wy­da­rzeń z 9/11. Za­bieg pro­sty, ale daje radę :)

BK pytał, gdzie tutaj fan­ta­sty­ka. Ja też chyba za­py­tam, ale nie je­stem pe­wien czy nie czai się gdzieś tam, w innym świe­cie. W po­sta­ci pro­fe­so­ra (?) Snow­de­na, od­kry­wa­ją­ce­go naj­więk­szą ta­jem­ni­cę. W bólu głowy i utra­cie przy­tom­no­ści. W do­brej ko­me­dii na pod­sta­wie ko­mik­su Alana Moore’a.

Tekst na pewno cie­ka­wy, choć nie ro­zu­miem za­sad­no­ści aka­pi­tów z wcze­sne­go życia tego nie­okre­ślo­ne­go bo­ha­te­ra.

 

Po­zdra­wiam

Q

 

@r­ry­bak – Snerg… “Robot” to jedna z tych ksią­żek, któ­rych nie ogar­niam. Czy­ta­łem ją dawno. Czy­ta­łem ją za­fa­scy­no­wa­ny roz­ta­cza­ną wizją. A nie­któ­re frag­men­ty czy­ta­łem wie­lo­krot­nie i nadal ich nie ro­zu­miem. “We­dług łotra” było prost­sze ;)

Known some call is air am

OS, ja w tym opku to­ma­szag widzę wręcz kli­ma­ty jak z Ubika. Zna­jąc pro­por­cje, rzecz jasna.;). A trak­to­wa­nie przez bo­ha­te­ra V jak ven­det­ty jak ko­me­dii… Lo­dzio mio­dzio!:). Uwiel­biam utwo­ry zmu­sza­ją­ce do my­śle­nia za­war­ty­mi w sobie pa­ra­dok­sa­mi. Słyn­ny "dowód" na teo­rię "świa­ta-ho­lo­gra­mu" na przy­kład. Ten z cyr­klem, kart­ką i nie­skoń­czo­no­ścią punk­tów we­wnątrz i na ze­wnątrz okrę­gu. Skoro i tu, i tam są WSZYST­KIE punk­ty, czy to zna­czy, że to co we­wnątrz i ze­wnątrz okrę­gu jest… Toż­sa­me?;) To opko wła­śnie takie jest. Pozdr. P.

Zwró­cić piór­ko Sowom i Skow­ron­kom z Ke­ple­ra!

Je­stem w szoku. Stop. Dzię­ku­ję. Stop. Wszyst­ko na miej­scu. Stop. Li­czeb­ni­ki też. Stop. Po­zdra­wiam. Stop. Ciot­ka.

No cóż, prze­czy­ta­łam bez przy­kro­ści, ale też nie mogę po­wie­dzieć, że była to lek­tu­ra w pełni sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ca. Wiem, o czym pi­szesz i do ja­kich wy­da­rzeń się od­wo­łu­jesz, ale opo­wia­da­nie, jak na mój gust, jest zbyt po­szat­ko­wa­ne, a to roz­pra­sza.

Wy­ko­na­nie po­zo­sta­wia nieco do ży­cze­nia. Bar­dzo czę­sto uży­wasz pół­pau­zy za­miast dy­wi­zu.

 

W sta­lo­wo–szkla­nej sali… ―> W sta­lo­wo-szkla­nej sali

W tego typu po­łą­cze­niach uży­wa­my dy­wi­zu, nie pół­pau­zy.

 

Ła­aaaaaaaaa, him, him, him.Roz­le­gło się w nocy w jed­nym z miesz­kań w War­sza­wie. ―> Ła­aaaaaaaaa, him, him, him – roz­le­gło się w nocy w jed­nym z miesz­kań w War­sza­wie.

Za­pi­sa­ła­bym to jak dia­log, bo z tre­ści wy­ni­ka, że to zo­sta­ło wy­krzy­cza­ne/ wy­pła­ka­ne.

 

Prze–sa–dzasz – wy­ce­dził przez zęby… ―> Prze-sa-dzasz – wy­ce­dził przez zęby

 

In­ci­si­ve Media–Risk Wa­ters Group… ―> …In­ci­si­ve Me­dia-Risk Wa­ters Group

 

Każdy z nich miał swoją wła­sną hi­sto­rię, swoje ma­rze­nia, plany, ro­dzi­ny i sym­pa­tie. ―> Przy­pusz­czam, że każdy z nich miał jedną ro­dzi­nę, więc: …plany, ro­dzi­nę i sym­pa­tie.

 

żeby z góry wi­dzieć mia­sto anio­łów i jak naj­le­piej wy­ko­nać swoją pracę. ―> Czy tu, skoro pi­szesz o Nowym Jorku, nie po­win­no być: …żeby z góry wi­dzieć Wiel­kie Jabł­ko i jak naj­le­piej wy­ko­nać swoją pracę.

 

nie byli świa­do­mi, że kraj znowu traci dzie­wic­two… ―> Czy dzie­wic­two można tra­cić wie­lo­krot­nie?

 

wiel­kich biało–czer­wo­nych ka­re­tek… ―> …wiel­kich biało-czer­wo­nych ka­re­tek

 

prze­ro­śnię­tych pic­ku­pów służb… ―> …prze­ro­śnię­tych pi­ka­pów służb

Uzy­wa­my pi­sow­ni spo­lsz­czo­nej.

 

on po­zo­stał tym, o któ­rym naj­wię­cej się mówi i kogo wspo­mi­na. ―> …on po­zo­stał tym, o któ­rym naj­wię­cej się mówi i któ­re­go wspo­mi­na.

 

oraz sta­cje sa­ni­tar­no–epi­de­mio­lo­gicz­ne… ―> …oraz sta­cje sa­ni­tar­no-epi­de­mio­lo­gicz­ne

 

Kel­ne­rzy w li­be­rii ser­wu­ją­cy przy­sma­ki… ―> Kel­ne­rzy w li­be­riach, ser­wu­ją­cy przy­sma­ki?

 

jak na przy­kład Cha­te­au La­fi­te–Ro­th­schild… ―> …jak na przy­kład Cha­te­au La­fi­te-Ro­th­schild

 

że wszyst­ko dzie­je się jakby obok, za mgłą, a oni wszy­scy na­ma­lo­wa­ni… ―> Po­wtó­rze­nie.

 

pod­szedł, cięż­ko kasz­ląc: ―> …pod­szedł, mocno/ bar­dzo kasz­ląc: Lub: …pod­szedł, du­sząc się do kasz­lu:

 

– Pro­szę o spo­kój! – Chri­sti­na znów pró­bo­wa­ła wszyst­kich uspo­ka­jać. ―> Nie brzmi to naj­le­piej.

 

Tik–tak–toe. Szach–mat. ―> Tik-tak-toe. Szach-mat.

 

słu­chaw­ki to pew­nie Hong–Kong. ―> …słu­chaw­ki to pew­nie Hong­kong.

 

i w sumie cięż­ko mi zbu­do­wać w gło­wie obraz tego… ―> …i w sumie trud­no mi zbu­do­wać w gło­wie obraz tego

 

co miało być UPSa­mi. ―> …co miało być UPS-a­mi.

 

– Spo­koj­nie. Ze­mdlał pan. Jest pan u den­ty­sty. Mu­si­my teraz zro­bić le­cze­nie zęba. – mówi star­szy męż­czy­zna z sza­tań­skim uśmie­chem. ―> Zbęd­na krop­ka po wy­po­wie­dzi.

 

– Nic mnie nie boli, ale – Wy­ry­wam lewą dłoń i łapię za po­li­czek – czuję się dziw­nie, o tu z lewej stro­ny. ―> – Nic mnie nie boli, ale – Wy­ry­wam lewą dłoń i łapię za po­li­czek.Czuję się dziw­nie, o tu z lewej stro­ny.

 

Fa­cho­wiec leczy mi ka­na­ło­wo zęba. ―> Fa­cho­wiec leczy mi ka­na­ło­wo ząb.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

 teraz nie­po­dzie­wa­nie dla sie­bie zrów­na­li się z sobą

"Dla sie­bie […] z sobą" brzmi nie­zgrab­nie. Myślę, że bez tych dwóch słów sens po­zo­sta­je, za to forma jest lep­sza. 

 

Pół­na­dzy i cał­kiem ob­dar­ci z god­no­ści ostat­kiem sił pró­bo­wa­li ra­to­wać się chłod­ną wodą i ma­ska­mi z ko­szul, sta­ni­ków i ręcz­ni­ków, sy­tu­acja była jed­nak coraz bar­dziej tra­gicz­na i w końcu nawet to nie wy­star­cza­ło. Nie­szczę­śni­cy mogli tylko pa­trzeć ga­sną­cym wzro­kiem na świat, który nie­ubła­ga­nie ciem­niał. 

Bar­dzo dra­ma­tycz­na scena, jed­nak we mnie nie wzbu­dzi­ła więk­szych emo­cji. Może dla­te­go, że zaraz bo­ha­te­ro­wie tej scen­ki zni­ka­ją nam z oczu, albo dla­te­go, że jesz­cze z nimi się nie utoż­sa­miam. 

 

osób ob­słu­gi

Może człon­ków ob­słu­gi? 

 

Każdy z nich miał swoją wła­sną hi­sto­rię, swoje ma­rze­nia, plany, ro­dzi­ny i sym­pa­tie. Tego dnia zwy­czaj­nie wsta­li i ubra­li się, umyli zęby, po­wie­dzie­li „ko­cham cię”, zje­dli pierw­szy szyb­ki po­si­łek […] upior­ne­go spek­ta­klu, wy­re­ży­se­ro­wa­ne­go przez prze­żar­te sza­leń­stwem umy­sły.

Bar­dzo roz­bu­do­wa­ny opis i nie wiem do końca, czy nie­zbęd­ny. Prze­cho­dzisz do akcji bar­dzo po­wo­li, za pierw­szym razem nie­dłu­go po tym frag­men­cie za­rzu­ci­łem czy­ta­nie i do­pie­ro po­le­caj­ka ry­ba­ka spra­wi­ła, że za­bra­łem się po­now­nie za ten tekst. Pod za­sta­no­wie­nie, czy "wstęp" do wła­ści­wej akcji musi być tak długi. 

 

Jest piąta w nocy, a ja sie­dzę na tanim wy­tar­tym fo­te­lu i po­wta­rzam w my­ślach ma­te­riał przed kla­sów­ką. Wiem, że od nauki za­le­ży moja przy­szłość.

Moi ro­dzi­ce, Anna i Le­szek, bar­dzo do­brze mnie wy­cho­wa­li. Do­sta­łem męską szorst­kość i siłę, i ko­bie­ce po­czu­cie pięk­na i de­li­kat­ność. Dali mi to, co mogli, i teraz wszyst­ko jest w moich rę­kach.

Ile on ma lat? 

To ko­lej­ny bar­dzo roz­bu­do­wa­ny frag­ment, jeśli nie jest nie­zbęd­ny dla fa­bu­ły to bym ciął. 

 

Co czuje ktoś, kto po­dej­mu­je się tak de­spe­rac­kie­go czynu? Czy jesz­cze wie­rzy w Boga? Czy skró­ce­nie życia o kil­ka­na­ście minut ska­zu­je go na wiecz­ne po­tę­pie­nie? A może wy­padł przy­pad­kiem, gdy udało się w końcu zbić szyby? I nie był świa­do­my tego, co się dzie­je? Ze­mdlał ze stra­chu? Czy, co gor­sza, ktoś go wy­pchnął? Wy­padł, a chciał­by wró­cić? Jak w ta­kich sy­tu­acji można wy­ba­czyć?

Nie mamy kesz­cze bo­ha­te­ra, ale mamy fi­lo­zo­fo­wa­nie. Bar­dziej mi to przy­po­mi­na jakiś re­por­taż, ar­ty­kuł o WTC, niż opo­wia­da­nie. Na pewno tak na­pi­sa­ne frag­men­ty za­dzia­ła­ły­by wtedy, w 2001, opu­bli­ko­wa­ne w ga­ze­cie jako spis tych wy­da­rzeń, ale mnie na razie nie za­in­try­go­wa­ły. 

 

Pa­no­ra­ma i prze­pięk­ne za­cho­dy ską­pa­ne­go w czer­wie­ni słoń­ca. Obo­wią­zek za­ło­że­nia ele­ganc­kiej kre­acji lub gar­ni­tu­ru, i za­cho­wa­nia ety­kie­ty. Kel­ne­rzy w li­be­rii ser­wu­ją­cy przy­sma­ki, na które nie stać bę­dzie prze­cięt­ne­go czło­wie­ka. I słyn­ne wina, o któ­rych krą­ży­ły le­gen­dy, jak na przy­kład Cha­te­au La­fi­te–Ro­th­schild rocz­nik ty­siąc dzie­więć­set dwa­dzie­ścia osiem za trzy ty­sią­ce.

Re­stau­ra­cja ofe­ro­wa­ła po­ziom od­po­wied­ni nawet dla naj­bar­dziej wy­bred­nych gu­stów. Zbie­ra­ła co praw­da różne re­cen­zje, nikt jed­nak, nawet naj­bar­dziej wy­ma­ga­ją­cy kry­tyk, nie od­ma­wiał jej miana miej­sca kul­to­we­go, je­dy­ne­go w swoim ro­dza­ju i bę­dą­ce­go swo­istą wi­zy­tów­ką No­we­go Yorku.

Uhhh… liczę na to, że ko­lej­ne czę­ści tek­stu zre­kom­pen­su­ją te dłu­ży­zny, bo o ile frag­men­ty o tra­ge­dii ludzi w WTC bu­do­wa­ły jakiś kli­mat, o tyle ten nie dzia­ła w żaden spo­sób, po­zna­je­my tylko miej­sce (akcji?). 

 

 

 Sie­dzę nad je­zio­rem i pa­trzę na prze­wa­la­ją­ce się wokół ogrom­ne masy ludz­kie. Mam wra­że­nie, że wszyst­ko dzie­je się jakby obok, za mgłą, a oni wszy­scy na­ma­lo­wa­ni zo­sta­li na spe­cjal­nej ta­śmie, która opla­ta mnie jak wąż, zmu­sza­jąc do od­czu­wa­nia do­ty­ku, kształ­tów, dźwię­ków, jak rów­nież mi­łych i mniej mi­łych za­pa­chów.

To mi się po­do­ba! 

… a potem tro­chę mi­zo­gi­nii i opis dzie­ciń­stwa, znów roz­bu­do­wa­ny. 

 

Cały po­pie­przo­ny świat stał się zu­peł­nie inny, odkąd zo­ba­czy­łem wy­da­rze­nia tam­te­go dnia, które na za­wsze zmie­ni­ły jego ob­li­cze

 

Przed chwi­lą się do­wia­du­je­my, że świat stał się zu­peł­nie inny, nie ma co po­wta­rzać tej in­for­ma­cji. 

 

Dym, po­cząt­ko­wo szary, mały i nie­wi­docz­ny

Nie­wi­docz­ny, a jed­nak szary? 

 

 

Ame­ry­ka wy­gra­ła, ale jakże gorz­kie to jest zwy­cię­stwo. Zdo­mi­no­wa­ni przez Go­ogle, Fa­ce­bo­oka i in­nych z wiel­kiej piąt­ki, po­dzie­le­ni przez osobę pre­zy­den­ta, z prze­my­słem fil­mo­wym, który otwar­cie in­ge­ru­je w ob­sa­dę i za­sa­dy two­rze­nia dzieł.

Lu­dzie za­po­mnie­li o WTC. Nie myślą już o ter­ro­ry­stach, bo ci spo­wsze­dnie­li. Przy­szli do nich, wtar­gnę­li do każ­de­go domu i na każde po­dwór­ko i uwa­ża­ją, że są u sie­bie. Teraz nawet naj­bliż­szy kum­pel może wybić szybę, dla ka­pry­su znisz­czyć biz­nes i zmu­szać do klę­cze­nia albo wy­krzy­ki­wa­nia haseł An­ti­fy i hym­nów BLM.

Po­rów­ny­wa­nie ter­ro­ry­stów do­ko­nu­ją­cych lu­do­bój­stwa z dzia­ła­cza­mi An­ti­fy jest tro­chę na siłę.

Tym bar­dziej, że or­ga­ni­za­cje, które można okre­ślić tym ter­mi­nem, dzia­ła­ły jesz­cze przed 11 wrze­śnia, więc nie widzę tu tego prze­sko­ku, tej dra­stycz­nej zmia­ny. 

 

Nie in­te­re­su­je mnie po­li­ty­ka. Nie wiem, kto miał dobre, a kto złe za­mia­ry. Je­stem na­ukow­cem. Widzę tylko, że ob­ser­wu­je­my efekt splą­ta­nia kwan­to­wej i pewne ozna­ki ziar­ni­sto­ści ma­te­rii.

[…]

Nie­któ­rym się wy­da­je, że coś ma miej­sce na świe­cie. Twier­dzę, że te jed­nost­ki nie mają ak­tu­al­nych da­nych. Są prze­ko­na­ne o praw­dzi­wo­ści swo­jej wer­sji świa­ta i mają rację. Albo wróż­bi­ci…

Świet­ny po­mysł, taka wizja męczy mnie od dziec­ka, odkąd obej­rza­łem Tru­man­Show, ale do­cho­dzisz do tego bar­dzo, bar­dzo późno. 

Do tego tro­chę na­cią­ga­ne, że sza­no­wa­ny pro­fe­sor wy­cią­ga to wszyst­ki jak z rę­ka­wa na jed­nym wy­kła­dzie. 

To ma wiel­ki po­ten­cjał i gdyby nar­ra­tor od­kry­wał to po­wo­li, gdy­byś po­ka­zał jego ob­se­sję, gdyby do­szedł na ko­niec sam do ta­kich wnio­sków i wtedy mie­li­by­śmy scenę w ga­bi­ne­cie den­ty­sty, gdy­bym od po­cząt­ku czuł, że coś jest nie tak, ale nie wie­dział co… I oczy­wi­ście gdyby tekst nie za­wie­rał nie­istot­nej tre­ści, dzie­sią­tek pytań, któ­ry­mi za­rzu­casz czy­tel­ni­ka, za­miast skło­nić go do re­flek­sji przez samą hi­sto­rię, to byłby świet­ny tekst. 

Nie­ste­ty, w obec­nej for­mie znu­żył mnie, nie zbu­do­wa­łem więzi z bo­ha­te­rem, a za­gad­ka i od­po­wiedź po­ja­wi­ły się tuż obok sie­bie, wręcz do­sta­łem nimi po gło­wie na sam ko­niec. 

Do­ce­niam po­mysł, do­ce­niam ana­lo­gie, do­ce­niam wybór te­ma­tu, ale, w prze­ci­wień­stwie do ry­ba­ka, uwa­żam, że ten tekst trze­ba skom­po­no­wać ina­czej, zbu­do­wać w nim bo­ha­te­ra i przy tej oka­zji opo­wie­dzieć o tra­ge­dii ludzi z WTC.

Wła­śnie przez kom­po­zy­cję, roz­bu­do­wa­ne opisy, które nie wia­do­mo czemu służą (ty wiesz, au­to­rze, ale nie czy­tel­nik na eta­pie ich czy­ta­nia) i upchnię­cie całej fa­bu­ły, za­gad­ki i jej roz­wią­za­nia na samym końcu, tekst mnie nie po­rwał, nie za­chwy­cił, nawet, nie­ste­ty, nie za­in­te­re­so­wał. 

 

A i jesz­cze: gdzieś w ko­men­ta­rzach po­ja­wił się Phi­lip K. Dick. No, nie­ste­ty, u Dicka od pierw­szych stron czuć tę znie­wa­la­ją­cą schi­zo­fre­nicz­na at­mos­fe­rę, która za­chę­ca do wnik­nię­cia w jego świat, po­zna­nia jego sza­leń­stwa, wręcz przy­ję­cia za swoje. Ale nawet w tak na­pcha­nych fi­lo­zo­fo­wa­niem utwo­rach jak Valis, Dick prze­pla­ta je z akcją, cią­głym po­czu­ciem nie­pew­no­ści, bo­ha­te­rem, który od pierw­szych aka­pi­tów po­szu­ku­je od­po­wie­dzi. 

Tu mamy Dicka, ale nie­ste­ty do­pie­ro w ostat­nich dwóch frag­men­tach. Tak jakby mi­gnął nam na ekra­nie, mru­gnął do nas tuż przed koń­cem – i znik­nął. 

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Cóż… sama nie wiem, co my­śleć o Twoim tek­ście. Wy­czu­wam tu jakiś za­mysł, ale chyba uto­nął on w wy­bra­nej przez Cie­bie for­mie – nie je­stem pewna, czemu mają słu­żyć te wszyst­kie prze­sko­ki, mamy ze­staw frag­men­tów z róż­nych miejsc i cza­sów, nie­któ­re wy­da­ją się kom­plet­nie nie­zwią­za­ne z czym­kol­wiek (przy­naj­mniej dla mnie) i jakoś tak ko­niec koń­ców tekst czy­tał mi się bar­dzo opor­nie.

Z dra­ma­tycz­nych, strasz­li­wych wy­da­rzeń zro­bi­łeś parę wy­im­ków, ale tak na­praw­dę w Twoim tek­ście tego dra­ma­ty­zmu wcale nie czuć. Nie wzbu­dza emo­cji, jakie (chyba) po­win­no wzbu­dzać przy­wo­ła­nie po­wol­nej ago­nii ludzi w WTC. Może gdy­byś zde­cy­do­wał się na formę bar­dziej cią­głą i po­zwo­lił czy­tel­ni­kom zwią­zać się z bo­ha­te­ra­mi, by­ło­by ina­czej. Na ten mo­ment tekst nie­ste­ty nie zo­sta­nie mi w pa­mię­ci, choć nie­wąt­pli­wie temat ma po­ten­cjał.

 

 

„Ykhy ykhy Hyyyy hy Hyyyy hy Ekhee ekhee.” – Dla­cze­go bez pół­pu­azy na po­cząt­ku?

 

„a teraz nie­po­dzie­wa­nie dla sie­bie zrów­na­li się z sobą.” – Nie­for­tun­ne zda­nie wy­szło.

 

„Ła­aaaaaaaaa, him, him, him. – Roz­le­gło się w nocy w jed­nym z miesz­kań w War­sza­wie.” – jw., po­trz­ba pół­pau­zy na po­cząt­ku. Poza tym bez krop­ki po „him”, a „roz­le­gło się” od małej li­te­ry.

 

„która po chwi­li do­da­ła bar­dziej przy­tom­nym gło­sem[-.:+] – Jest jakiś taki ma­rud­ny.”

 

„do­da­ła nie­pew­nie, od­ru­cho­wo krę­cąc ko­smy­kiem włosa[-.+:] – Ale wiesz co?”

 

„– No co? – Męż­czy­zna burk­nął” – burk­nął męż­czy­zna, małą li­te­rą.

 

„Media–Risk” → Me­dia-Risk, krót­ki dywiz

 

„wiel­kich biało–czer­wo­nych” → bia­ło-czer­wo­nych. To na­praw­dę róż­ni­ca.

 

„It’s a very quiet pho­to­graph (…) I like to think of him as sort of the unk­nown sol­dier” – czemu bez krop­ki na końcu zda­nia?

 

„Jak w ta­kich sy­tu­acji można wy­ba­czyć?” – ta­kiej sy­tu­acji

 

„sta­cje sa­ni­tar­no–epi­de­mio­lo­gicz­ne” – zno­wuż po­wi­nien być dywiz za­miast pół­pau­zy

 

„Obo­wią­zek za­ło­że­nia ele­ganc­kiej kre­acji lub gar­ni­tu­ru[-,] i za­cho­wa­nia ety­kie­ty.”

 

„Re­stau­ra­cja ofe­ro­wa­ła po­ziom od­po­wied­ni nawet dla naj­bar­dziej wy­bred­nych gu­stów. Zbie­ra­ła co praw­da różne re­cen­zje, nikt jed­nak, nawet naj­bar­dziej wy­ma­ga­ją­cy kry­tyk…”

 

„…na­iw­nie my­śląc, że wszyst­ko trwa wiecz­ne.” – wiecznie

 

„…na­iw­nie my­śląc, że wszyst­ko trwa wiecz­ne. Ich duma i po­gar­da dla wszyst­kie­go jest wręcz ka­ry­ka­tu­ral­na.”

 

Kto to są „ha­row­cy”?

 

„chciał­bym wie­rzyć myślą o ko­lej­nym al­go­ryt­mie” – Co to zna­czy? Nie­ja­sne. Może: chciał­bym, wie­rzyć, że myślą?

 

„gdzie w tym ba­za­rze próż­no­ści jest moje miej­sce” – Jak mi się wy­da­je utar­tym zwro­tem jest „ta­re­go­wi­sko próż­no­ści”.

 

„Od za­wsze czu­łem się inny.

Już jako mały ber­beć bar­dzo in­te­re­so­wa­łem się tym, jak wszyst­ko jest zbu­do­wa­ne, i dużo, na­praw­dę dużo, eks­pe­ry­men­to­wa­łem.

Nie pa­mię­tam, kiedy na­uczy­łem się czy­tać, ale książ­ki od za­wsze po­chła­nia­łem…”

 

„To mnie roz­be­stwi­ło[-,] i z roku na rok byłem coraz bar­dziej bez­czel­ny w swo­ich fi­glach i psi­ku­sach.”

 

„Cały po­pie­przo­ny świat stał się zu­peł­nie inny, odkąd zo­ba­czy­łem wy­da­rze­nia tam­te­go dnia, które na za­wsze zmie­ni­ły jego ob­li­cze.” – To zda­nie jest nie­ja­sne. Brzmi tak, jakby świat się stał inny tylko dla­te­go, że bo­ha­ter zo­ba­czył wy­da­rze­nia, jeśli ro­zu­miesz, co mam na myśli.

 

„Wieża po­ru­szy­ła się o dobre kilkana­ście me­trów, za­ko­ły­sa­ła kilka razy i wró­ci­ła do pionu. Huk był strasz­ny. W kilku miej­scach po­sy­pa­ło się tro­chę tynku, od­pa­dło kilka szkieł z ży­ran­do­li i prze­wró­ci­ło [+się} tro­chę sprzę­tów…”

 

„Dym, po­cząt­ko­wo szary, mały i nie­wi­docz­ny” – „Mały dym” jakoś nie brzmi.

 

– Tak[+,] pro­szę pani.”

 

„– Jack. Co u was? – Chri­sti­na za­py­ta­ła przez te­le­fon” – Nie­na­tu­ral­ny szyk. „za­py­ta­ła Chri­sti­na przez te­le­fon”.

 

Christina za­py­ta­ła przez te­le­fon, uży­wa­ny nor­mal­nie do ko­mu­ni­ka­cji z kuch­nią. – Po­cze­kaj chwi­lę.

Przy­kry­ła na chwi­lę słu­chaw­kę, pa­trząc na Chri­sa, który pod­szedł, cięż­ko kasz­ląc:

– Na wszyst­kich klat­kach jest go­rzej niż tutaj.

Raz, że Chris-Chri­sti­na to nie­for­tun­na para imion. Dwa, że ta kon­struk­cja z dwu­krop­kiem i kwe­stią dia­lo­go­wą po „kasz­ląc” nie ma żad­ne­go uza­sad­nie­nia ję­zy­ko­we­go.

 

„Odło­ży­ła słu­chaw­kę i ze zmę­cze­niem spoj­rza­ła na gości, któ­rzy wy­mie­nia­li mię­dzy sobą in­for­ma­cje:

– Mu­sia­ło coś wy­buch­nąć.”

 

„Lu­dzie po­ży­cza­li sobie apa­ra­ty i dzwo­ni­li do swo­ich bli­skich i firm, in­for­mu­jąc ich o sy­tu­acji.”

– Nie mieli wła­snych?

 

„…dał się sły­szeć ko­lej­ny okrop­ny huk i wieża znów się za­chwia­ła.

– Pro­szę o spo­kój! – Chri­sti­na znów pró­bo­wa­ła wszyst­kich uspo­ka­jać.”

 

„We're get­ting no di­rec­tion up here. We're ha­ving a smoke con­di­tion. We have most pe­ople on the 106th Floor, the 107th Floor is way too smoky. We need di­rec­tion as to where we need to di­rect our gu­ests and our em­ploy­ees, as soon as po­ssi­ble.”

 

„Uh, ma'am, I know you're not exag­ge­ra­ting” – krop­ka na końcu zda­nia.

 

ko­lej­ne do ko­lej­nych” – NIE

 

„all the lines are blown out right now,.” – zbęd­ny prze­ci­nek pod ko­niec

 

„– Se­ven­ty–five to 100, and you're up on 106 or 107?

– One–oh–six, 107's im­pos­si­ble”

Czy to ja­kieś ory­gi­nal­ne dia­lo­gi? Bo dziw­na się wy­da­je nie­kon­se­kwen­cja mię­dzy słow­nym i licz­bo­wym za­pi­sem.

 

„…nie­zna­ne mi bu­dow­le za­pa­da­ją się w kurzu.” – Bu­dow­la a bu­dy­nek to na­praw­dę nie to samo.

 

„– Okay, uh, ma'am, as soon as is po­ssi­ble. I've no­ti­fied eve­ry­bo­dy to be no­ti­fied, to get up there” – znowu brak krop­ki na końcu zda­nia.

 

– Uh …” – zbęd­na spa­cja przed wie­lo­krop­kiem. I do­pie­ro teraz, nie­ste­ty, za­uwa­ży­łam, że wła­ści­wie wszę­dzie tak masz w tych an­giel­skich wstaw­kach. Brak spa­cji przed wie­lo­krop­kiem to błąd!

 

„ale nie zwią­za­ny z teo­ria­mi spi­sko­wy­mi.” – nie­zwią­za­ny

 

„efekt splą­ta­nia kwan­to­wej i pewne ozna­ki ziar­ni­sto­ści ma­te­rii.” – Co? Co to jes „splą­ta­nie kwan­to­wej”? Kwan­to­we, być może?

 

„Tu Snow­den się za­wa­hał” – Fa­tal­nie to brzmi, kiedy nie przed­sta­wiasz bo­ha­te­ra wcze­śniej, tylko wy­ska­ku­jesz z jego na­zwi­skiem ni stąd, niż zowąd.

 

„widać osobę ko­bie­ty” – Nie. Widać ko­bie­tę.

 

„He, hy, he, hy, he, hy – Mój od­dech jest płyt­ki i szyb­ki.” – Dziw­ny zapis.

 

„Mu­si­my teraz zro­bić le­cze­nie zęba. – mówi star­szy męż­czy­zna z sza­tań­skim uśmie­chem.” – bez krop­ki po „zęba”.

 

„– Nic mnie nie boli, ale – Wy­ry­wam lewą dłoń i łapię za po­li­czek – czuję się dziw­nie, o tu z lewej stro­ny.” – Nie­pra­wi­dło­wy zapis dia­lo­gu z wtrą­ce­niem.

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Po­mysł jest i mam też wra­że­nie, że jest fan­ta­sty­ka. Pro­blem w tym, że zbyt wiele z tego, co chcia­łeś prze­ka­zać po­zo­sta­ło je­dy­nie w Two­jej gło­wie. Stąd trud­no się zo­rien­to­wać, co się wła­ści­wie stało.

Mamy dzie­cia­ka, który zda­niem matki widzi rze­czy, któ­rych nie ma, mamy Czar­no­byl, który – jak póź­niej twier­dzi pro­fe­sor Snow­den (swoją drogą in­te­re­su­ją­cy dobór na­zwi­ska :)) – był eks­pe­ry­men­tem na lu­dziach. W mo­men­cie ataku na WTC bo­ha­ter jest za­du­fa­nym dup­kiem, któ­re­go nie rusza to, co widzi. Na końcu mamy scenę z le­cze­niem ka­na­ło­wym zęba – naj­wy­raź­niej w szpi­ta­lu (bo prze­cho­dzą­cy sa­ni­ta­riu­sze), na ostrym dy­żu­rze. A to brzmi już jak bajka, albo kit wci­ska­ny pół­przy­tom­ne­mu czło­wie­ko­wi. Jak to skła­dam do kupy, wy­cho­dzi mi, że eks­pe­ry­ment czar­no­byl­ski jed­nak się po­wiódł i bo­ha­ter ma ja­kieś ta­jem­ni­cze moce. Nie mam tylko po­ję­cia jakie. Czy może cof­nąć czas, spra­wić, żeby rze­czy­wi­stość była inna? Ma moż­li­wość ite­ra­cji sys­te­mu? Co mu w tym szpi­ta­lu zro­bio­no? I czy ja w ogóle traf­nie od­czy­tu­ję Twoje in­ten­cje? To byłby cie­ka­wy motyw, gdy­byś go roz­wi­nął. Ale tego nie zro­bi­łeś.

Sam po­mysł nowy może nie jest, ale wciąż daje sze­ro­kie pole do po­pi­su. Nie­ste­ty, tutaj go nie widzę.

 

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Po­wiem szcze­rze, że naj­pierw nie doj­rza­łam fan­ta­sty­ki w tym tek­ście. Potem wró­ci­łam, coś bar­dziej rzu­ci­ło się w oczy, ale wciąż… Z jed­nej stro­ny kon­struk­cyj­nie bar­dzo mi się po­do­ba, a i po­mysł był w sumie nie­ba­nal­ny. Jed­nak mam wra­że­nie, że wiele można by tutaj do­po­wie­dzieć bez szko­dy dla at­mos­fe­ry wokół trau­my bo­ha­te­rów. Nie będę po­wta­rzać po przed­pi­ś­cach, ale tekst zo­sta­wił mi tro­chę wię­cej pytań po lek­tu­rze niż po­wi­nien. Co nie ozna­cza, że nie cie­szy­ła­by mnie lek­tu­ra jego roz­sze­rzo­nej wer­sji.

Po­zdra­wiam!

Rry­bak dał mi coś naj­waż­niej­sze­go – wiarę, że ma sens to, co robię (i ucie­chę z tego, że od­krył przy­naj­mniej kilka dro­bia­zgów).

Dzię­ku­ję!

 

Dzię­ku­ję też innym za ko­men­ta­rze i przede wszyst­kim za spę­dzo­ny czas.

 

Myślę sobie, że w fan­ta­sty­ce liczy się przede wszyst­kim to, żeby po­zo­sta­wić pole po­pi­su dla wy­obraź­ni i kre­atyw­no­ści – dzie­ła, w któ­rych wszyst­kie wątki są jasne, są po pro­stu nudne.

Weźmy jeden przy­kład – dla­cze­go mia­sto anio­łów, a nie wiel­kie jabł­ko? Czy to ten sam świat, a może inny? To o Nowy York cho­dzi­ło czy nie? Jakaś chora wizja czy błąd au­to­ra?

 

Przy róż­nych hi­sto­riach za­wsze jest też pro­blem – czy to chała, czy wprost prze­ciw­nie. Po­zo­sta­wiam wam to oceny, szcze­gól­nie po moich sło­wach, że nie można od­sła­niać wszyst­kie­go.

 

Z ty­po­wy­mi błę­da­mi prze­cin­ko­wo-cu­dzy­sło­wio­wo-in­ny­mi upar­cie wal­czę, ale… mój spo­sób pi­sa­nia (zdra­dzę: z ko­niecz­no­ści w biegu i na róż­nych urzą­dze­niach) po­wo­du­je, że jest jak jest.

 

Cie­szę, że ten tekst spra­wił tro­chę fraj­dy – o to w tym cho­dzi.

 

Nie pu­bli­ku­ję tutaj tek­stów bę­dą­cych wy­ni­kiem pracy kil­ku­set ko­rekt i szta­bu ludzi (pi­sarz lub kilku pi­sa­rzy, ko­rek­to­rów, re­dak­to­rów, itp.), stąd uster­ki tech­nicz­ne mogą się zda­rzać.

 

A żeby nie było, że tylko pró­bu­ję wci­snąć “coś” opa­ko­wa­ne w ko­lo­ro­wy pa­pie­rek – https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/25516.

 

To tylko jedna z wer­sji, która przy­szła mi do głowy.

 

Tyle zdą­ży­łem przez te kilka dni, może coś uda się rów­nież w dniach naj­bliż­szych (nie wiem, bo mam te swoje ogra­ni­cze­nia). Sta­ra­łem się tam uwzględ­nić wszyst­kie uwagi pi­sar­skie (rów­nież te o dy­wi­zach, bo na­praw­de do­ce­niam wasze sta­ra­nia i aż mi nie­mi­ło, że nie mogę tego ogar­nąć). Ten tekst tutaj po­sta­ram się też po­pra­wić tech­nicz­nie w ko­lej­nych dniach (nie zmie­nia­jąc kli­ma­tu) – muszę tylko tro­chę od­po­cząć i nie padać na pewną część ciała.

 

PS. Uwagi z no­we­go tek­stu o pi­sa­niu jakoś mi się wpi­sa­ły w na­strój bo­ha­te­ra i nie­ko­niecz­nie od­po­wia­da­ją moim opi­niom i ja­snej stro­ny mojej duszy (pro­szę trak­to­wać z przy­mru­że­niem oka).

 

PS2. W 2001 nie wszy­scy mieli te­le­fo­ny… I nie zmie­nia­łem też ory­gi­nal­nych za­pi­sów w cy­ta­tach.

Hmmm. Nie prze­mó­wi­ło do mnie. Po­mysł wy­da­je mi się bar­dzo po­dob­ny do tego, który przed­sta­wił Lem w któ­rymś opo­wia­da­niu. Nie pa­mię­tam ty­tu­łu, rolę kom­pu­te­rów peł­ni­ły bębny z na­wi­ja­ją­cą się taśmą.

IMO, ze struk­tu­rą opo­wia­da­nia jest coś nie tak. Naj­pierw długo opo­wia­dasz o szcze­gó­łach ataku na WTC. Czyli coś, o czym każdy sły­szał, wie jak to się skoń­czy dla uwię­zio­nych ludzi, nawet jeśli wcze­śniej o tej re­stau­ra­cji nie sły­szał. Bo­ha­ter po­zo­sta­je gdzieś na boku. A potem nagle, z czapy, wy­ska­ku­je kon­klu­zja.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nowa Fantastyka