- Opowiadanie: LunarChimera - Słuszny wybór

Słuszny wybór

Tekst wy­cią­gnię­ty z od­mę­tów szu­fla­dy. Zo­stał prze­ze mnie de­li­kat­nie od­ku­rzo­ny i stwier­dzi­łam, że może warto się nim po­dzie­lić. Chęt­nie przyj­mę wsze­la­kie rady, bo czło­wiek jest głupi i nie do­strze­że wszyst­kich błę­dów i głu­po­tek. Mam jed­nak na­dzie­ję, że cho­ciaż trosz­kę się spodo­ba.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Użytkownicy V, Finkla

Oceny

Słuszny wybór

Ukry­li się na po­la­nie przed cie­kaw­skim wzro­kiem. Chło­pak, co lekki był jak piór­ko, z czu­ło­ścią ca­ło­wał dziew­czy­nę. Trzy­mał ją sub­tel­nie, a ona z chę­cią spo­glą­da­ła w jego blade oczy. Z każ­dym po­ca­łun­kiem czuła de­li­kat­ny po­dmuch wia­tru na po­licz­ku. Tam, gdzie ją do­ty­kał, po­zo­sta­wiał de­li­kat­ny po­wiew chło­du. Zu­peł­nie jakby nie ca­ło­wał jej czło­wiek, a wiatr we wła­snej oso­bie.

Nie mogła się na­dzi­wić, jak de­li­kat­nym był stwo­rze­niem, gdy wraz z nim drża­ła trawa wokół, a włosy uno­si­ły mu się lekko, niby w ruch wpra­wio­ne de­li­kat­nym po­dmu­chem. Był tak przy­jem­nie zimny, nawet w lecie, że dziew­czy­na nie mogła się po­wstrzy­mać od su­nię­cia dłoń­mi po nie­mal prze­źro­czy­stej skó­rze. Był taki kru­chy, z ła­two­ścią mogła zli­czyć mu żyły prze­świ­tu­ją­ce przez cien­kie ciało, ni­czym pa­pier. W swej sub­tel­no­ści ni­czym nie przy­po­mi­nał czło­wie­ka.

Ukry­li się wśród trawy i kwia­tów, by uciec przed wścib­skim wzro­kiem, lecz kwia­ty nie roz­kwi­tły w pełni, a trawa była niska. Dziew­czy­na usły­sza­ła tylko świst, a zaraz po nim wiatr się wzmógł i uniósł jej pa­pie­ro­we­go ko­chan­ka. Wtem po­czu­ła, że coś mo­kre­go kapie jej na usta, w pierw­szej chwi­li po­my­śla­ła, że nad­cho­dzi burza. Kro­pla była jed­nak bru­nat­na, nie­mal czar­na i śmier­dzia­ła stę­chli­zną zaś jej chło­piec, uno­szo­ny przez wiatr, si­ło­wał się z beł­tem wbi­tym w bark i szczo­drze krwa­wił. Grot prze­wią­za­ny był ostrą żyłką, która sku­tecz­nie nie po­zwa­la­ła chłop­cu od­le­cieć, mimo coraz sil­niej­sze­go wia­tru.

Mło­dzi na­past­ni­cy mocno trzy­ma­li razem ży­we­go la­taw­ca. Za­wzię­cie za­pie­ra­jąc się no­ga­mi, zwi­ja­li razem żyłkę, by spro­wa­dzić mło­dzień­ca na zie­mię. Zu­peł­nie jakby był nie­sfor­ną za­baw­ką z pa­pie­ru. Byli do sie­bie bar­dzo po­dob­ni, pra­wie jak ro­dzeń­stwo, włosy mieli równe jasne, a oczy bliź­nia­czo zde­ter­mi­no­wa­ne, gdy pró­bo­wa­li utrzy­mać ulot­ne­go uko­cha­ne­go, mimo sil­ne­go wie­trzy­ska. Ko­chan­ka prze­ra­zi­ła się tych oczu, u nie­zna­jo­me­go mło­dzień­ca nie­bie­skich ni­czym wart­ka rzeka, u jego to­wa­rzysz­ki bursz­ty­no­wych jak po­żo­ga w lesie, wy­co­fa­ła się więc pręd­ko, pod­czas gdy oni si­ło­wa­li się z jej chłop­cem z pa­pie­ru.

Na prze­kór wi­chro­wi sku­tecz­nie uda­wa­ło im się ścią­gać go na zie­mię, lotny mło­dzie­niec szar­pał się i łkał, pró­bu­jąc wy­rwać ostry grot z krwa­wią­ce­go barku, lecz dło­nie miał za słabe. Gdy jego bose stopy w końcu do­tknę­ły trawy, na­past­nik pu­ścił żyłkę, by zaraz dobyć mie­cza i po­biec w stro­nę lek­kie­go chłop­ca. Sta­lo­wą nitkę trzy­ma­ła już tylko bliź­nia­cza to­wa­rzysz­ka, a ostra stru­na z każdą chwi­lą coraz bar­dziej ra­ni­ła jej palce. Dziew­czy­na mimo bólu mocno owi­ja­ła ją wokół smycz­ka, by po chwi­li wbić go w zie­mię i uwol­nić dło­nie. Cięż­kim butem, dla pew­no­ści, uwię­zi­ła stru­nę i znów do­by­ła kuszy, wy­glą­da­ją­cej jak skrzyp­ce i wy­ce­lo­wa­ła w mio­ta­ją­ce­go się w po­wie­trzu chłop­ca. Wiatr jed­nak zawył wście­kle, gdy to stwo­rze­nie miało zo­stać ra­nio­ne ostrzem i beł­tem. Na­past­ni­cy zo­sta­li od­rzu­ce­ni przez silny po­dmuch, jed­nak de­ter­mi­na­cja w ich oczach tylko wzro­sła. Dziew­czy­na splu­nę­ła trawą i pia­chem, znów upar­cie ce­lu­jąc do lek­kie­go mło­dzień­ca zaś na­past­nik moc­niej ści­snął dło­nie na rę­ko­je­ści mie­cza, wy­glą­da­ją­cej jak gryf lutni. Znów pod­biegł do swo­je­go celu, roz­pę­dem zwy­cię­żył gwał­tow­ny po­dmuch, ude­rzył bar­kiem w wątłe ciało i po­wa­lił je na zie­mię, by ten wiatr wy­ją­cy i roz­gnie­wa­ny już nie uniósł go poza za­sięg ostrza. Chciał ranić do­głęb­nie ostrym szpi­cem, ale piach i zie­mia le­cia­ły mu do oczu, kie­ro­wa­ne sil­nym wia­trem. Jego to­wa­rzysz­ka prze­klę­ła więc siar­czy­ście, za­czę­ła biec w ich stro­nę, by pomóc bliź­nia­ko­wi, zo­sta­wia­jąc za sobą smy­czek z żyłką wbity w zie­mię.

Ko­chan­ka skry­ta za drze­wem wie­dzia­ła, że na­past­ni­cy chcą zabić jej pięk­ne­go chłop­ca, tak kru­che­go i de­li­kat­ne­go. Strach za­czął ustę­po­wać zło­ści. Nie­przy­ja­cie­le w ogóle nie zwra­ca­li na nią uwagi, sku­pi­li się tylko na tym lek­kim ciele zła­pa­nym na żyłkę. Udało jej się ze­brać w sobie, by co sił w no­gach pod­biec do wbi­te­go w zie­mię smycz­ka. W chwi­li, gdy go wy­rwa­ła, wiatr znów zawył z świ­stem, im­pe­tem zdmuch­nął na­past­ni­ków, by mło­dzie­niec mógł od­le­cieć, nie­sio­ny na wi­chu­rze. Jego uko­cha­na zaś tylko przy­klęk­nę­ła na wil­got­nej tra­wie i pa­trzy­ła, jak on znów ją opusz­cza, od­la­tu­jąc nie wia­do­mo dokąd.

Po chwi­li usły­sza­ła zbli­ża­ją­ce się kroki, za­czę­ła mo­dlić się w duchu do Pana Życia Słoń­ca, by śmierć była krót­ka i bez­bo­le­sna. Cier­pie­nie jed­nak nie na­de­szło, nie­przy­ja­cie­le tylko spo­glą­da­li na nią wy­mę­czo­nym wzro­kiem.

– Cho­le­ra… – syk­nę­ła dziew­czy­na. – Spóź­ni­li­śmy się.

– Ty weź in­stru­men­ty – od­parł chło­pak. – Ja jej po­mo­gę.

 

*

 

Roos i Rosa cały świt szli w mil­cze­niu. Roos niósł na rę­kach cię­żar­ną wie­śniacz­kę, skrzyp­ce i miecz wi­sia­ły mu u pasa, lica miał ru­mia­ne od wy­sił­ku. Rosa wzię­ła więk­szość mu­zycz­ne­go sprzę­tu, u pasa miała lirę i bę­ben­ki, na ple­cach lut­nie oraz kuszę przy­wią­za­ną do ple­ca­ka, na rze­my­ku u jej szyi dyn­dał flet.

– La­ta­wiec po­rwał smy­czek. – Blon­dyn­ka ode­zwa­ła się w końcu, by prze­rwać cięż­ką ciszę.

– To nie pierw­szy raz, gdy gu­bi­my smy­czek – za­śmiał się chło­pak. – Mamy jesz­cze parę.

– Niby tak… Jed­nak mam wra­że­nie, że prze­padł na próż­no – od­par­ła dziew­czy­na i spoj­rze­niem omio­tła śpią­cą wie­śniacz­kę. Blon­dyn wes­tchnął cięż­ko, ła­piąc ją wy­god­niej. – Pró­bo­wa­li­śmy, to do­pie­ro po­czą­tek pro­ble­mu. – Rosa tylko przy­tak­nę­ła.

Naj­bliż­sza wio­ska znaj­do­wa­ła się nie­opo­dal, po świ­cie szli przez złote pola psze­ni­cy mie­nią­ce się w po­ran­nym słoń­cu. Rol­ni­cy uj­rze­li ich z od­da­li, pod­bie­gli w po­śpie­chu z ru­mień­ca­mi na po­licz­kach i potem per­lą­cym się na czo­łach.

 – Gdzie wy­ście ją od­na­leź­li!? – za­wo­łał naj­star­szy z nich, zbli­ża­jąc się do śpią­cej dziew­czy­ny.

– Na po­la­nie – od­parł Roos od razu i ści­snął ją moc­niej. – Pan jest jej ojcem?

– Ależ skąd! To córka Ko­mo­ra, jed­ne­go z na­szych. W nocy po­szedł szu­kać córki z in­ny­mi, jesz­cze nie wró­ci­li.

– Niech ktoś go od­naj­dzie i za­wia­do­mi – ode­zwa­ła się Rosa. – Mu­si­my z nim po­waż­nie po­roz­ma­wiać.

 

*

 

Nie mu­sie­li cze­kać długo w domu jed­ne­go z rol­ni­ków. Wie­ści po oko­li­cy roz­cho­dzi­ły się szyb­ko o cu­dow­nie od­na­le­zio­nej chłop­ce. Roos i Rosa upar­cie grali jej ko­ły­san­ki, by dalej spała głę­bo­ko i nie­prze­rwa­nie, ze skut­kiem wy­bor­nym, bo dziew­czy­na po­zo­sta­wa­ła spo­koj­na. Jej oj­ciec przy­biegł do chaty zmę­czo­ny i zdy­sza­ny, twarz miał po­czci­wą oraz za­tro­ska­ną, jed­nak pełną ulgi, gdy zo­ba­czył cię­żar­ną córkę całą i zdro­wą.

– Na blask i pro­mień, dzię­ku­ję! – za­wo­łał ura­do­wa­ny i przy­klęk­nął przy śpią­cej dziew­czy­nie. – Szu­ka­li­śmy jej wszę­dzie i ni­g­dzie jej nie było, jak wy­ście to zro­bi­li?

Rosa wes­tchnę­ła cięż­ko. Nie zno­si­ła prze­ka­zy­wać złych wie­ści, jed­nak le­piej, żeby zro­bi­ła to ona, niż Roos bez wy­czu­cia.

– Nic dziw­ne­go. Pana córkę po­rwał la­ta­wiec – od­po­wie­dzia­ła od razu, bo czasu mieli mało.

– Co? – Komor wark­nął zdzi­wio­ny, brwi zmru­żył i wy­raź­nie przyj­rzał się nie­zna­jo­mym. Miał wra­że­nie, że skądś zna ich ba­jar­skie, ko­lo­ro­we płasz­cze. – Co za la­ta­wiec?

– Demon, na­łoż­nik, na pewno pan sły­szał – od­parł Roos i za­ło­żył ręce na pier­si. – Sie­dział z pana córką na po­la­nie, praw­do­po­dob­nie chciał za­brać ją ze sobą.

– Po co niby la­taw­co­wi moja córa? – wark­nął męż­czy­zna, marsz­cząc nie­uf­nie krza­cza­ste brwi. 

– Czy to nie oczy­wi­ste? – wes­tchnę­ła Rosa i ski­nę­ła na śpią­cą dziew­czy­nę, wzrok utkwi­ła w spe­cy­ficz­nej krą­gło­ści. – To jego dziec­ko.

Męż­czy­zna wy­glą­dał na prze­ra­żo­ne­go. Znaj­do­wa­li się w wio­sce w głębi lądu, tam la­taw­ce spo­ty­ka­ło się rzad­ko, prę­dzej tylko stra­szo­no nimi młode dziew­czę­ta, opo­wia­da­no hi­sto­ryj­ki na do­bra­noc. Ten jed­nak bez wąt­pie­nia był praw­dzi­wy, po­słu­gi­wał się wia­trem tak, jakby żył już całe stu­le­cia.

– Co wy mi tu za bajki opo­wia­da­cie? – syk­nął oj­ciec, naj­wy­raź­niej roz­po­zna­jąc w nich ar­ty­stów i za­ci­snął pię­ści.

– A zna pan ojca dziec­ka? – za­py­ta­ła Rosa, tem­pe­ra­ment Ko­mo­ra przy­gasł od razu.

– Nie. Ka­li­na po­wie­dzia­ła, że ba­wi­ła się na fe­sty­nie i nie pa­mię­ta ojca.

– Kła­ma­ła – wes­tchnął Roos. – Bez wąt­pie­nia wi­dzie­li­śmy ją z la­taw­cem. Gdy na­łoż­nik raz omami dziew­czy­nę, ta nie widzi świa­ta poza nim. Inni męż­czyź­ni też się ta­kiej nie­szczę­śni­cy boją, od­strę­cza ich, więc to nie­moż­li­we, by ojcem był ktoś inny.

– Macie w wio­sce babkę? – do­py­ta­ła Rosa. – Ona bę­dzie w sta­nie po­twier­dzić nasze przy­pusz­cze­nia.

– A kto by się tam dzi­kiej szar­la­tan­ki słu­chał! – za­wo­łał oj­ciec i ści­snął sło­necz­ny me­da­lik.

– Babki znają się na ta­kich rze­czach. Pań­skiej córce, jak i miesz­kań­com wio­ski, nie zo­sta­ło wiele czasu. Musi za­ufać pan ba­ja­rzom. – Roos wy­cią­gnął rękę w stro­nę Ko­mo­ra i spoj­rzał na niego pew­nie. Uści­snął mu dłoń, męż­czy­zna za­łkał, a córa otwo­rzy­ła oczy.

 

*

 

Babka była stara, jed­nak obe­zna­na w swoim fachu, wy­uczo­na do­świad­cze­niem z cza­rem i dzi­wa­mi. Od razu wie­dzia­ła z kim ma do czy­nie­nia, roz­po­zna­ła jasne włosy, oczy jak rzeka i po­żo­ga. Zwró­ci­ła uwagę na kwiet­ny ta­tu­aż, zdo­bią­cy męską szyję, palec prze­wią­za­ny czer­wo­ną nitką. Doj­rza­ła dłu­gie pa­znok­cie ni­czym szpo­ny u dziew­czy­ny. Prze­ko­na­na była, że gdyby ta wargi unio­sła, choć na krót­ką chwi­lę, to zo­ba­czy­ła­by kły ostre jak brzy­twa.

– No pro­szę, dawno nie mia­łam gości z Gra­ni­cy – po­wie­dzia­ła w progu, pa­trząc na Roosa i Rosę. – W do­dat­ku tak nie­zwy­kłych, co was spro­wa­dza?

– Ka­li­na, córka Ko­mo­ra – po­wie­dzia­ła blon­dyn­ka i wska­za­ła głową na ojca i dziew­czy­nę za nimi.

– Za­pra­szam – po­wie­dzia­ła babka i uchy­li­ła drzwi do chaty.

Miesz­kań­cy wio­ski nie lu­bi­li tam prze­by­wać. Wy­czu­wa­li pewną dzi­kość w spo­so­bie wy­stro­je­nia, su­szo­nych zio­łach i dziw­nych pre­pa­ra­tach. Roos i Rosa za to czuli się jak w domu, tak gra­nicz­ne było to miesz­ka­nie.

– Ba­ja­rze mają rację – po­wie­dzia­ła babka w stro­nę Ko­mo­ra, usły­szaw­szy wy­ja­śnie­nia. – Jeśli dziew­czy­na zo­sta­ła przy­ła­pa­na z la­taw­cem, a do tego nie mam żad­nych wąt­pli­wo­ści, wy­star­czy na nią spoj­rzeć. – W te słowa wska­za­ła na Ka­li­nę, która sie­dzia­ła nie­obec­na i spo­glą­da­ła za okno. – To musi być jego dziec­ko, choć zda­rza się to nie­zwy­kle rzad­ko. Jeśli chcesz, mo­że­my to spraw­dzić.

Męż­czy­zna się zgo­dził, choć nie­chęt­nie. Wszel­kie wąt­pli­wo­ści jed­nak go opu­ści­ły, gdy babka wy­la­ła mocz cię­żar­nej na kwiat w do­nicz­ce. Ro­śli­na umar­ła od razu, skur­czy­ła się i zgni­ła, jakby po­la­na naj­więk­szą obrzy­dli­wo­ścią, tru­ci­zną naj­strasz­liw­szą. Oj­ciec wtedy znów jęk­nął z prze­ra­ża­nia i choć babka wie­dzia­ła, że męż­czy­zna się nie zgo­dzi, mu­sia­ła to za­pro­po­no­wać.

– Twoja córka nie prze­ży­je po­ro­du – po­wie­dzia­ła do­bit­nie w jego stro­nę. – Nie jest też w sta­nie po­dej­mo­wać ra­cjo­nal­nych de­cy­zji. Dla­te­go ty mu­sisz za­de­cy­do­wać za nią.

– Co pro­po­nu­jesz? – wes­tchnął Komor i po­chy­lił się w stro­nę babki.

– Spę­dzić płód. Naj­le­piej w cie­płej ką­pie­li i wy­wa­ra­mi z ziół.

– Nie­do­rzecz­ność – syk­nął i znów ści­snął sło­necz­ny me­da­lik. – Nie wy­ra­żam zgody.

Roos i Rosa spoj­rze­li tylko po sobie i po­zwo­li­li się wtrą­cić.

– Spę­dze­nie płodu to słusz­ny wybór – po­wie­dzia­ła dziew­czy­na. – Dziec­ko la­taw­ca za­bi­ja ko­bie­ty przy po­ro­dzie. Bez wy­jąt­ków.

– Jest jesz­cze oj­ciec… – dodał Roos. – Na pewno przyj­dzie po po­tom­stwo. Na po­la­nie go za­sko­czy­li­śmy, więc mo­gli­śmy sobie z nim po­ra­dzić. Teraz może jed­nak za­szko­dzić całej wio­sce, za­wa­lić domy, znisz­czyć plony, zabić miesz­kań­ców.

Oj­ciec spoj­rzał tylko na Ka­li­nę, ta zda­wa­ła się ich w ogóle nie sły­szeć, dalej spo­glą­da­ła urze­czo­na w okno. Jakby nie in­te­re­so­wał ją jej wła­sny los, tylko la­ta­wiec, który latał gdzieś ranny i spał wy­god­nie w chmu­rach. Komor znów do­tknął me­da­lik, wstał onie­mia­ły, zo­sta­wił córkę i wy­szedł bez słowa.

Bliź­nia­cy wy­da­wa­li się zdu­mie­ni.  

Babka za­czę­ła na­bi­jać fajkę zio­ła­mi i ty­to­niem. Za­cią­gnę­ła się mocno dymem, po czym po­da­ła lufkę blon­dyn­ce.

– To na nic – wes­tchnę­ła star­sza i opar­ła się wy­god­nie na krze­śle.

– Nic nie ro­zu­miem – wes­tchnął Roos.  

– Wie­cie, gdzie się znaj­du­je­cie? – prych­nę­ła babka, po czym do­da­ła – Jasna Po­la­na, tak na­zy­wa się ta wio­ska. Głów­nie czci się tu Słoń­ce, Pana wsze­la­kie­go życia. Kamor nigdy nie zgo­dzi się na spę­dze­nie płodu, to wbrew tu­tej­szym za­sa­dom.

– Ale… Tu cho­dzi prze­cież o życie was wszyst­kich – syk­nę­ła Rosa, a dym przy­sło­nił jej twarz.

– To, co nam, lu­dziom z gra­ni­cy, wy­da­je się słusz­nym wy­bo­rem, tutaj takim nie jest. Król Va­riam ak­cep­tu­je wszyst­kich bogów, po­zwa­la do­wol­nie czcić każ­de­go. Mu­si­my to usza­no­wać.

Roos za­brał fajkę bliź­niacz­ce i wy­szedł przed chatę. Za­stał Ko­mo­ra sie­dzą­ce­go na tra­wie, wy­raź­nie zmę­czo­ne­go. Za­cią­gnął się więc dymem, usiadł przy męż­czyź­nie i podał mu lufkę. Słoń­ce coraz wyżej wzno­si­ło się na nie­bie, a ojcu trzę­sły się dło­nie, gdy palił.

– Skąd ta pew­ność? – za­py­tał nagle, blon­dyn tylko zmru­żył oczy. – Że Ka­li­na nie prze­ży­je po­ro­du.

– Ja i Rosa wy­cho­wa­li­śmy się w wio­sce gra­ni­czą­cej z dzi­ki­mi lą­da­mi. Tam la­taw­ce są po­wszech­nym pro­ble­mem. Bar­dzo czę­sto spo­ty­ka­li­śmy na swo­jej dro­dze urze­czo­ne dziew­czy­ny, wy­czu­wa się taką. Krew w jej ży­łach pły­nie ina­czej, wzrok ma pusty, jakby umie­ra­ła z tę­sk­no­ty. Taka ko­bie­ta cała pach­nie cza­rem. – Komor podał Ro­oso­wi fajkę i ge­stem kazał mu mówić dalej. – Na Gra­ni­cy spę­dza się płód zaraz po otrzy­ma­niu po­twier­dze­nia, że cię­żar­na ko­bie­ta zo­sta­ła urze­czo­na. Śmierć w po­ro­dzie la­taw­ca jest bar­dzo okrut­na, dziec­ko do­słow­nie roz­ry­wa matkę od środ­ka, jesz­cze nie jest w sta­nie ukryć szpo­nów i twar­dej skóry. Od razu ma też wy­kształ­co­ne kły. La­taw­ce zaraz po uro­dze­niu żywią się cia­łem matki, są jak ro­bac­two. To zwy­kły demon, Ko­mo­rze, okrut­ny i bez­względ­ny. – Głos się blon­dy­no­wi nieco za­ła­mał, a star­szy męż­czy­zna bez słowa za­brał mu lufkę, nawet już nie po­wstrzy­mu­jąc łez. Roos wes­tchnął tylko, czu­łym ge­stem objął za­ła­ma­ne­go ojca, gło­sem mięk­kim śpie­wał ko­ły­san­ki mu do ucha, czar się wzmógł, po­niósł na me­lo­dii. Komor w końcu za­snął.

Rosa pew­nym wzro­kiem spo­glą­da­ła w oczy babki. Pró­bo­wa­ła ją prze­ko­nać.

– Zrób­my to bez zgody ojca.

– Nie ma mowy ko­cha­nień­ka. Miesz­kań­cy wio­ski nie ufają dzi­kim szar­la­tan­kom. – Star­sza ko­bie­ta uśmiech­nę­ła się kwa­śno. – Jeśli spę­dzę płód bez zgody ojca, mnie też za­bi­ją. A ja nie mam za­mia­ru umie­rać z po­wo­du nie­do­rzecz­nych zasad.

– Po­mo­że­my ci. Znaj­dziesz pracę w innej wio­sce.

– Nie da się uciec przed spra­wie­dli­wo­ścią, dziec­ko moje dro­gie. Wy­znaw­cy Pana Słoń­ca i tak mnie znaj­dą, a życie w ukry­ciu, to gówno, a nie życie.

– Po­zwo­lisz więc dziew­czy­nie umrzeć? – syk­nę­ła Rosa, zmarsz­czy­ła brwi. Ostre pa­zu­ry pra­wie wbiła w blat, jesz­cze chwi­la i za­czę­ła­by war­czeć. Nie­do­rzecz­ność, głu­pia sta­ru­cha, ego­ist­ka – my­śla­ła. Wszy­scy są tu nie­do­rzecz­ni.

– Igra­nie z de­mo­na­mi ma swoje kon­se­kwen­cje – wes­tchnę­ła babka. – Wam chyba nie trze­ba tego tłu­ma­czyć – wark­nę­ła i po­chy­li­ła się nad blon­dyn­ką. Ta unio­sła py­ta­ją­co brew, uda­jąc, że nic nie ro­zu­mie, jesz­cze przez tę krót­ką chwi­lę.

– My­ślisz, że was nie po­zna­łam? Ma­nia­cy z Dnie­po­row­ska. na­rze­czo­ny samej Śmier­ci i ko­chan­ka Mon­strum z lasu. Ar­ty­ści, pół­bo­go­wie, mor­der­cy, tak się o was mówi. Zwłasz­cza ty, moja droga, po­win­naś wie­dzieć, jak to jest, gdy sypia się z po­two­rem.

Rosa uśmiech­nę­ła się tylko prze­raź­li­wie. Ob­na­ży­ła ostre kły i zmru­ży­ła piwne oczy.

– Więc nic tu po nas – od­par­ła i wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

– Zo­sta­wi­cie wio­skę na pa­stwę la­taw­ca? – prych­nę­ła babka, z uśmie­chem prze­drzeź­nia­jąc dziew­czy­nę.

– Nie w smak nam umie­ra­nie z po­wo­du nie­do­rzecz­nych zasad. – Zre­wan­żo­wa­ła się Rosa.

– Ko­cha­na… Obie prze­cież wiemy, że nie mo­że­cie umrzeć.

Dziew­czy­na nie chcia­ła wy­pro­wa­dzać babki z błędu. Dziw­ne le­gen­dy i opo­wie­ści były jej na rękę. Po­wia­da­ją „im sil­niej­sza jest wiara, tym sil­niej­szy jest bóg”, a Roos i Rosa po­trze­bo­wa­li siły.

– Niech bę­dzie. Zo­sta­nie­my do po­ro­du, ale mamy swoją cenę.

– Jaką? – Babka wy­glą­da­ła na nie­za­do­wo­lo­ną.

– Chce­my pie­śni. W tym celu mu­si­my roz­ma­wiać i prze­by­wać z miesz­kań­ca­mi.

– Więc? – Babka czuła, że ko­chan­ka po­two­ra cze­goś chce. Wtedy Rosa się unio­sła. Chwy­tem moc­nym i szyb­kim zła­pa­ła babkę za poły sukni i przy­cią­gnę­ła ją do sie­bie. Wrza­ła w niej część za­czerp­nię­ta od mon­strum z lasu, oczy jej bły­snę­ły, a pię­ści za­ci­snę­ła mocno, nie­ludz­ko pra­wie. – Więc morda w kubeł, ina­czej prze­gry­zę ci tcha­wi­cę i na­kar­mię tobą la­taw­ca, który się uro­dzi.

Roos po­wo­li palił fajkę na ze­wnątrz. Komor leżał obok na tra­wie i spał głę­bo­ko, uspo­ko­jo­ny ko­ły­san­ką. Słoń­ce w tych re­jo­nach kraju grza­ło mocno, cie­pło było, tak przy­jem­nie i miło, mimo nie­sprzy­ja­ją­cych oko­licz­no­ści. Chwi­lę póź­niej ba­jarz usły­szał kroki za sobą, więc od­chy­lił głowę do tyłu. Bliź­niacz­ka po­chy­li­ła się nad nim, mu­ska­jąc go ja­sny­mi war­ko­cza­mi w czoło.

– Zo­sta­wi­łeś coś dla mnie? – za­py­ta­ła i ukra­dła mu drew­nia­ną lufkę spo­mię­dzy warg. Ziela zo­sta­ło jej do­słow­nie na dwa wde­chy, jed­nak wy­da­wa­ła się za­do­wo­lo­na. – Zo­sta­je­my do po­ro­du. Babka dała nam klu­cze od szopy.

– Dała? – Chło­pak uniósł brew. – Czy jej za­bra­łaś?

Blon­dyn­ka uśmiech­nę­ła się, ob­na­ża­jąc zwie­rzę­ce kły. – Grzecz­nie po­pro­si­łam – po­wie­dzia­ła i usia­dła obok niego. Wy­pa­li­ła fajkę do cna i spoj­rza­ła na bliź­nia­ka. – Jaki mamy plan?

Roos wes­tchnął. – Dajmy sobie tro­chę czasu, po­ga­daj­my z miesz­kań­ca­mi. Pró­bo­wał­bym dalej prze­ko­nać Ko­mo­ra.

– Bę­dzie trud­no. Babka boi się tu­tej­szych. Komor pew­nie też nie zła­mie zasad.

– Może ich prze­ko­na­my? – wes­tchnął – Za­wsze warto spró­bo­wać.  

– Niby tak – mruk­nę­ła dziew­czy­na, pod­cią­gnę­ła ko­la­na pod brodę i spoj­rza­ła na part­ne­ra.

– Wszyst­ko za­czę­ło się od trupa  – po­wie­dział Roos.

– I wszyst­ko skoń­czy się na tru­pie – do­po­wie­dzia­ła Rosa.

 

*

 

Jasna po­la­na cały czas była wy­sta­wio­na na pro­mie­nie słoń­ca, było to miej­sce nie­zwy­kle suche i go­rą­ce. Noce były krót­kie zaś dnie pra­żą­ce i dłu­gie. Miesz­kań­cy włosy mieli jasne od cie­płych pro­mie­ni, buzie ru­mia­ne, piegi wy­kwi­tłe na ra­mio­nach.

Spo­łecz­ność za­my­ka­ła się na wsze­la­kie dzi­kie opo­wie­ści, nikt więc nie na­zwał ba­ja­rzy Ma­nia­ka­mi z Dnie­po­row­ska, babka też nie od­wa­ży­ła się ich tak okre­ślić drugi raz. Wie­śnia­cy jed­nak zwra­ca­li uwagę na kwiet­ny ta­tu­aż wy­ma­lo­wa­ny na szyi Rosa i pa­znok­cie ni­czym szpo­ny wy­ro­słe na pal­cach Rosy. Bliź­nia­cy jed­nak sta­ra­li się ob­ra­cać to w żart, za­sła­nia­li się ba­jar­skim za­wo­dem i ko­lo­ro­wym płasz­czem. Wzbu­dza­li swego ro­dza­ju cie­ka­wość i sen­sa­cję, byli je­dy­ny­mi przy­jezd­ny­mi od dłuż­sze­go czasu, w do­dat­ku tak ko­lo­ro­wy­mi, in­ny­mi, wy­ba­cza­no im więc tę dziw­ność, dla czy­stej roz­ryw­ki.

Za dnia Roos i Rosa po­ma­ga­li rol­ni­kom w polu, mimo pra­żą­ce­go bla­sku i du­cho­ty. Pra­co­wa­li wtedy cięż­ko, jed­nak sta­ra­li się słu­chać pie­śni, które śpie­wa­li tu­tej­si. Ich te­ma­ty­ka była pro­sta, nu­ci­li o słoń­cu, zło­tej psze­ni­cy, desz­czu, piwie i bla­sku życia, który pły­nie w każ­dym. Wie­rzy­li, że kro­pla słoń­ca oży­wia wszyst­ko, na co spad­nie, więc u każ­de­go musi krą­żyć w ży­łach. Czę­sto o tym mó­wio­no i śpie­wa­no, więk­szość pie­śni do­ty­czy­ła zło­tej kro­pli.

Wie­czo­ra­mi wszy­scy zbie­ra­li się w go­spo­dzie i do­pusz­cza­li do głosu przy­jezd­nych ar­ty­stów. Miesz­kań­cy Ja­snej Po­la­ny nie­chęt­nie przyj­mo­wa­li pie­śni z Gra­ni­cy, więc bliź­nia­cy uważ­nie do­bie­ra­li re­per­tu­ar. Cza­sem wie­śnia­cy po­ma­ga­li im po­sze­rzać ko­lek­cję utwo­rów. Śpie­wa­li wtedy gło­śno i wy­raź­nie, więc Rosa za­pi­sy­wa­ła słowa, a Roos spi­sy­wał nuty. Ka­li­na czę­sto była też te­ma­tem roz­mów, wieść o jej urze­cze­niu znali wszy­scy. Po­wia­da­li przy piwie:

– Pu­ści­ła się z de­mo­nem, więc czeka ją kara.

– Jeśli umrze, to nawet le­piej, i tak nikt jej nie ze­chce.

– Pan Życia Słoń­ce tak chciał.

– Po­rząd­nym ko­bie­tom nie pa­łę­ta­ją się la­taw­ce nad głową.

Ma­nia­cy z Dnie­po­row­ska na­to­miast ledwo ma­sko­wa­li złość, bu­dził się w nich ten dziki tem­pe­ra­ment ludzi z Gra­ni­cy. Po­licz­ki Rosy sta­wa­ły się ru­mia­ne z wście­kło­ści, kły i szpo­ny ją świerz­bi­ły. Jej to­wa­rzysz tylko spo­glą­dał na bie­siad­ni­ków prze­ni­kli­wie, jakby wszyst­kich chciał po­to­pić w rzece. Na nic zdały się słowa, na nic tłu­ma­cze­nie o nie­uchron­nej zgu­bie. Na wieść o la­taw­cu, który na­paść miał na wio­skę, od­po­wia­da­li wszy­scy zgod­nie:

– Raz udało wam się go spło­szyć, zro­bi­cie to i drugi.

– Pan Słoń­ce nad nami czuwa.

*

 

– Zo­staw­my ich – za­su­ge­ro­wa­ła Rosa jed­nej nocy, leżąc pi­ja­na z wian­kiem na gło­wie koło brata w polu.

– Nie mo­że­my. Tylko my damy radę po­wstrzy­mać la­taw­ca – od­parł Roos, głowę rów­nież miał przy­stro­jo­ną kwie­ciem. – Je­ste­śmy im to winni, za pie­śni. Je­ste­śmy to winni dziew­czy­nom, które mogą zo­stać urze­czo­ne.

– Kła­miesz – za­śmia­ła się. – Po pro­stu chcesz się spo­tkać z uko­cha­ną.

Roos nie za­prze­czył, tylko uśmiech­nął się ze źdźbłem trawy w ustach.

 

*

 

Roz­mo­wy z Ko­mo­rem zda­wa­ły się bez­na­dziej­ne, jakby oj­ciec łu­dził się, że córka siłą zwal­czy poród. Rosa pró­bo­wa­ła prze­mó­wić też do dziew­czy­ny, ta jed­nak w pełni urze­czo­na spo­glą­da­ła w niebo, ra­do­sna i oży­wio­na.

– Jeśli uro­dzę, mój uko­cha­ny po mnie wróci – tłu­ma­czy­ła jej i spo­glą­da­ła w ogni­ste oczy. – Ni­cze­go bar­dziej nie pra­gnę. – Uśmie­cha­ła się przy tym tak pięk­nie i sło­necz­nie, że Rosa nie umia­ła się na nią zło­ścić.

Dni i ty­go­dnie mi­ja­ły szyb­ko, babka stwier­dzi­ła, że czas na bez­piecz­ne spę­dze­nie płodu minął. Roos i Rosa mu­sie­li się więc przy­go­to­wać na nie­uchron­ne na­dej­ście la­taw­ca. Od tego czasu wiatr się wzmógł, zdmu­chi­wał chu­s­ty z głów, łamał ga­łę­zie drzew, psuł dachy chat, a im bli­żej Ka­li­na była po­ro­du, tym sta­wał się sil­niej­szy. Jakby la­ta­wiec, ra­do­sny i pod­nie­co­ny, za­po­wia­dał swoją ry­chłą wi­zy­tę. W końcu był tak mocny, że nie dało się pra­co­wać w polu.

Jed­ne­go wie­czo­ru w go­spo­dzie, wie­śnia­cy za­pro­po­no­wa­li pomoc. Wszy­scy chcie­li być go­to­wi na na­dej­ście naj­gor­sze­go. Bliź­nia­cy chęt­nie ją przy­ję­li.

Dzień zguby i po­ro­du w końcu nad­szedł. Ka­li­na za­czę­ła ro­dzić w po­łu­dnie, gdy słoń­ce wy­so­ko uno­si­ło się na nie­bie, a wi­chu­ra tań­czy­ła ro­ze­dr­ga­na wśród chat i psze­ni­cy. Ma­nia­cy z Dnie­po­row­ska z tej oka­zji usta i po­wie­ki po­ma­lo­wa­li na czer­wo­no, jakby umrzeć chcie­li pięk­ni. Komor do­stał od nich pre­zent tuż przed po­ro­dem. Chło­pak dał mu nóż, a dziew­czy­na bu­kiet kwia­tów. Niech twój wybór okaże się słusz­ny – po­wie­dzie­li mu wtedy i wy­ca­ło­wa­li stare po­licz­ki.

Póź­niej po­zo­sta­ło im cze­kać. Tego dnia Roos i Rosa grali swoje pie­śni, wy­nie­sio­ne z Gra­ni­cy, wy­gry­wa­li oso­bli­wą wa­ria­cję dźwię­ków oraz słów, hy­bry­dę kul­tur dzi­kich i tych z głębi lądu. Sie­dzie­li przed chatą babki, dziew­czy­na wa­li­ła w bę­be­nek gło­śno i ryt­micz­nie zaś chło­pak szar­pał smycz­kiem stru­ny skrzy­piec. Nie­okrze­sa­ne me­lo­die i głosy pły­nę­ły na wi­chu­rze, a zie­mia drża­ła.

Z domu do­bie­gły pierw­sze krzy­ki cię­żar­nej, a la­ta­wiec wzniósł się na sło­necz­nej tafli. Ukry­ci wie­śnia­cy w cha­tach wy­ce­lo­wa­li ze strzał owi­nię­tych żyłką, Roos jed­nak po­wstrzy­mał ich dło­nią. Rosa zmru­ży­ła oczy, spo­glą­da­jąc w słoń­ce.

– Od­daj­cie mi je – po­wie­dział la­ta­wiec gło­sem ła­god­nym i pięk­nym. Sama ar­tyst­ka mo­gła­by za­ko­chać się w tym brzmie­niu, gład­kim i czu­łym. – Po­zwól­cie mi za­brać dziec­ko.

– Przy­kro nam – za­wo­łał Roos, a wiatr szar­pał mu włosy. – Wszy­scy już do­ko­na­li­śmy wy­bo­ru.

– Jeśli od­da­cie mi dziec­ko, to ni­cze­go nie znisz­czę, ni­ko­go nie za­bi­ję.

Blon­dyn spoj­rzał na bliź­niacz­kę, jakby pytał ją o zda­nie. Rosa tylko po­krę­ci­ła prze­czą­co głową. Roos wy­ko­nał gest. Wie­śnia­cy wy­strze­li­li strza­ły z żył­ka­mi, jed­nak nie­sio­ne po­dmu­chem nawet nie mu­snę­ły la­taw­ca. Demon zmarsz­czył pięk­ną twarz i zwo­łał: Niech tak bę­dzie.

Wiatr zawył jak sza­lo­ny, zry­wał strze­chę, łamał kłosy, przy­gwoź­dził ar­ty­stów do drzwi chaty. Ka­li­na krzy­cza­ła, wiła się w bólu. Wie­śnia­cy strze­la­li ko­lej­no dalej, jed­nak la­ta­wiec zwin­nie sunął na wie­trze, omi­ja­jąc prze­szko­dy. Wy­glą­dał jak kart­ka pa­pie­ru wy­pusz­czo­na z wy­so­kie­go okna. Kie­ro­wał wia­trem ni­czym ku­kieł­ką na sznur­ku, ce­lu­jąc nim w drzwi i okna. Z po­bli­skich chat do­bie­ga­ły wrza­ski i bła­ga­nie. Roos na­piął się cały i zła­pał gryf-rę­ko­jeść, wal­cząc z na­pie­ra­ją­cym po­wie­trzem. Ten jed­nak słab­nął z każdą chwi­lą, bo la­ta­wiec za­ję­ty był omi­ja­niem strzał i tań­czył na wi­chu­rze. Rosa rów­nież uwol­ni­ła się po chwi­li, ści­ska­ła w rę­kach kusze, strze­la­jąc szyb­ko i pew­nie. La­ta­wiec zwin­nie omi­nął bełty, latał pręd­ko mię­dzy dom­ka­mi, wy­bi­ja­jąc okna, wy­ła­mu­jąc drzwi, ude­rza­jąc w drew­nia­ne ścia­ny. Po­ru­szał się szyb­ko, Rosa ledwo na­dą­ża­ła za nim wzro­kiem, palce pew­nie trzy­ma­jąc na spu­ście. W końcu demon za­cze­pił się w żyłkę za­wią­za­ną mię­dzy do­ma­mi. Pu­łap­ka, choć nie wy­rzą­dzi­ła żad­nej krzyw­dy, zde­kon­cen­tro­wa­ła go na krót­ką chwi­lę. Dziew­czy­nie udało się tra­fić w la­taw­cze udo. Bełt z za­dzio­ra­mi wbił się pew­nie, krew try­snę­ła, żyłka się na­pię­ła, gdy lotny mło­dzie­niec pró­bo­wał wzle­cieć w górę. Roos szyb­ko sta­nął za to­wa­rzysz­ką i rów­nież zła­pał za żyłkę, by wspól­nie z bliź­niacz­ką ścią­gać go na zie­mię. Wie­śnia­cy ce­lo­wa­li z okien, ko­lej­ne prze­wią­za­ne strza­ły wbi­ja­ły się w ciało, demon krzy­czał, wiatr sza­lał, Ka­li­na pła­ka­ła. Bliź­nia­kom spraw­nie uda­wa­ło spro­wa­dzać la­taw­ca na zie­mię, blon­dyn więc po chwi­li pu­ścił żyłkę, dobył mie­cza i za­czął biec w stro­nę de­mo­nie­go ciała. Za­mach­nął się szyb­ko, już miał skie­ro­wać ostrze, jed­nak la­ta­wiec zdmuch­nął go na bok. Ba­jarz za­szu­rał bu­ta­mi o suchą zie­mię, ledwo utrzy­mu­jąc rów­no­wa­gę zaś sza­lo­ny po­dmuch tar­mo­sił go za ko­szu­lę, jakby wiatr we wła­snej oso­bie trzy­mał go za koł­nierz. Roos mocno zła­pał gryf i roz­pę­dził się pew­nie, wzle­ciał gęsty pył, pia­sek znów le­ciał mu do oczu, jed­nak im­pe­tem prze­zwy­cię­żył po­dmuch. Cięż­kie buty na­par­ły la­taw­co­wi na klat­kę pier­sio­wą i po­wa­li­ły go po chwi­li na plecy. Blon­dyn chwy­cił za miecz, raził la­taw­ca do­głęb­nie ostrzem, bru­tal­nie i mocno. Wtedy wiatr znów zawył z nie­spo­ty­ka­ną dotąd de­ter­mi­na­cją, wy­rzu­cił ludz­kie ciało da­le­ko w tył. Ar­ty­sta tym razem stra­cił rów­no­wa­gę, za­chwiał się bez­bron­ny.

Rosa przez chwi­lę tylko wi­dzia­ła, jak ranny la­ta­wiec sięga za ko­szu­lę.

– Roos! Smy­czek! – za­wo­ła­ła, gdy uro­dzi­wy demon pchnął po­rwa­nym na­rzę­dziem, ni­czym włócz­nią. Smy­czek na­brał pręd­ko­ści na dzi­kim wie­trze. Ostry szpic wbił się z ła­two­ścią, prze­bił ciało na wylot, dziko czer­wo­ne plamy roz­kwi­tły blon­dy­no­wi na bia­łej ko­szu­li, po­dob­ne do pa­ję­czych lilii, które wy­ta­tu­owa­ne miał na krta­ni. Chło­pak padł na zie­mię, Rosa prze­klę­ła siar­czy­ście, krzy­ki Ka­li­ny nio­sły się po całej wio­sce, a wie­śnia­cy za­czę­li wpa­dać w pa­ni­kę. Ar­tyst­ka dalej mocno trzy­ma­ła żyłkę, wi­dząc, jak la­ta­wiec uwal­nia się me­to­dycz­nie, choć krwa­wił szczo­drze z rany. Cięż­ko jej było, stru­na wbi­ja­ła jej się w dło­nie, ra­mio­na jej sła­bły. Wie­śnia­cy się­gnę­li po ogień, pod­pa­li­li strza­ły. Rosa nie zdą­ży­ła krzyk­nąć, żeby ich po­wstrzy­mać. La­ta­wiec skie­ro­wał wia­trem bełty na boki, strze­chy za­pło­nę­ły, sucha trawa się za­ję­ła, plony za­ja­śnia­ły. Wie­trzy­sko pchnę­ło Rosę w plecy, po­nio­sło ją po chwi­li wprost w la­taw­cze ob­ję­cia. Demon zła­pał ją mocno za krtań, lecz jej skóra była twar­da, a kości wy­trzy­ma­łe, nie­ludz­kie w pełni. Ko­cha­ni­ca mon­strum wbiła mu dłu­gie szpo­ny w przed­ra­mio­na, bru­nat­na krew spły­nę­ła jej po dło­niach, a wiatr był już za słaby, by zdmuch­nąć ją z lek­kie­go ciała. Lotny mło­dzie­niec pu­ścił, opa­dła więc na niego i wgry­zła się do­głęb­nie w pięk­ną szyję, tak smu­kłą i de­li­kat­ną

 

*

Roos leżał na tra­wie. Słoń­ce przy­jem­nie ogrze­wa­ło mu twarz. Było mu do­brze, tak cie­pło i spo­koj­nie. Ciało mu cią­ży­ło, jakby miał za chwi­lę za­snąć, tak do­brze, tak cie­pło. Przy­mknął na mo­ment zmę­czo­ne po­wie­ki. Zo­ba­czył , gdy na po­wrót otwo­rzył oczy. Jej niby włosy, nie­do­okre­ślo­ne usta. Po­chy­li­ła się nad nim pręd­ko, ujęła za go­rą­ce lica, a on objął ją mocno, jakby już za­wsze miał ją trzy­mać. Za­bierz mnie ze sobą – my­ślał tylko, gdy jego usta, wy­ma­lo­wa­ne na czer­wo­no, bru­dzi­ły jej wargi, gdy jego palce plą­ta­ły się w niby wło­sach. Ona jed­nak go nie za­bra­ła, coś ka­za­ło jej się od­su­nąć, ta klą­twa par­szy­wa prze­wią­za­na mu na palcu i za­kwi­tła na krta­ni. Doj­rzał tylko uśmiech, nie do spa­mię­ta­nia, i zo­ba­czył jak Śmierć, pięk­na, do­stoj­na, sunie zgrab­nie w stro­nę chaty babki, by za­brać tych, po któ­rych przy­szła, choć naj­bar­dziej chcia­ła za­brać jego, a on chciał być za­bra­ny.

 

Gdy się obu­dził, Rosa trzy­ma­ła mu głowę na ko­la­nach. Uśmie­cha­ła się z za­krwa­wio­ną brodą.

– Patrz, twój smy­czek się zna­lazł – mruk­nę­ła czule, po­ka­zu­jąc mu za­krwa­wio­ne na­rzę­dzie.

– To wy­bor­nie – przy­znał tylko, jesz­cze za­mro­czo­ny. Po­czuł, jak sio­stra tar­mo­si go w po­li­czek.

– Spe­cjal­nie dałeś się tra­fić? – za­py­ta­ła, wi­dząc jego czer­wo­ne, roz­ma­za­ne usta.

– Nie za­prze­czę – od­po­wie­dział i uśmiech­nął się sze­ro­ko.

Jasna Po­la­na pło­nę­ła, plony się tliły. Miesz­kań­cy wio­ski upar­cie sta­ra­li się uga­sić pożar, ra­to­wa­li to, co zo­sta­ło na po­lach. Spo­glą­da­li na ba­ja­rzy jak na bó­stwa. Uwa­ża­li, że to złota kro­pla oży­wi­ła chłop­ca i dała siłę dziew­czy­nie. Do­świad­czy­li cudu.

Babka wy­szła z chaty, ręce i far­tuch miała brud­ne. Po­da­ła Ro­oso­wi jego nóż.

– Zabił je? – za­py­tał.

– Oczy­wi­ście, że nie. Ja to zro­bi­łam.

– A Ka­li­na? – za­py­ta­ła Rosa.

– Nie żyje.

Bliź­nia­cy już się nie ode­zwa­li. Czuli się od­po­wie­dzial­ni, jakby sta­ra­li się nie­wy­star­cza­ją­co, jakby mogli zro­bić wię­cej. Niech wszyst­ko spło­nie, niech się pali – my­śla­ła Rosa, wi­dząc po­pa­rzo­nych miesz­kań­ców, spa­lo­ne domy i plony, krew na rę­kach babki. To był ich wybór.

Roos uniósł rękę i po­gła­skał jej po­li­czek, de­li­kat­nie i czule. Ona za­ci­snę­ła usta, czuła, jak płacz jej się zbie­rał pod po­wie­ka­mi.

– Wszyst­ko za­czę­ło się od trupa – po­wie­dział.

– I wszyst­ko skoń­czy się na tru­pie – do­koń­czy­ła.

Koniec

Komentarze

Cześć!

 

Kilka uwag tech­nicz­nych:

 

W pierw­szych zda­niach zde­cy­do­wa­nie za czę­sto po­wta­rza się słowo „wiatr” i jego po­krew­ne, „po­dmuch” i „po­wiew”.

 

prze­świ­tu­ją­ce przez cien­kie ciało, ni­czym pa­pier. – le­piej brzmia­ło­by „cien­kie ni­czym pa­pier ciało”.

 

Wtem po­czu­ła, że coś mo­kre­go kapie jej na usta, w pierw­szej chwi­li po­my­śla­ła – za­miast prze­cin­ka spo­koj­nie można dać krop­kę.

 

Kro­pla była jed­nak bru­nat­na, nie­mal czar­na i śmier­dzia­ła stę­chli­zną zaś jej chło­piec – a tu z kolei za­bra­kło prze­cin­ka przed „zaś”.

 

si­ło­wał się z beł­tem wbi­tym w bark i szczo­drze krwa­wił – dziw­nie tu wy­glą­da słowo „szczo­drze”, le­piej by­ło­by chyba „ob­fi­cie”.

 

Mło­dzi na­past­ni­cy mocno trzy­ma­li razem ży­we­go la­taw­ca. Za­wzię­cie za­pie­ra­jąc się no­ga­mi, zwi­ja­li razem żyłkę, by spro­wa­dzić mło­dzień­ca na zie­mię. – po­wta­rza się „mło­dzi” z „mło­dzień­ca”.

 

włosy mieli równe jasne – chyba „rów­nie jasne”?

 

gdy pró­bo­wa­li utrzy­mać ulot­ne­go uko­cha­ne­go – wy­ni­ka z tego, że wietrz­ny mło­dzie­niec był uko­cha­nym bliź­nia­ków. Poza tym, nie da­jesz tutaj do zro­zu­mie­nia, że na­past­ni­cy są róż­nej płci, a to by się przy­da­ło wie­dzieć.

 

Na prze­kór wi­chro­wi sku­tecz­nie uda­wa­ło im się ścią­gać go na zie­mię, – brzmi to bar­dzo dziw­nie. Dla­cze­go nie użyć form do­ko­na­nych?

 

uwię­zi­ła stru­nę i znów do­by­ła kuszy, wy­glą­da­ją­cej jak skrzyp­ce i wy­ce­lo­wa­ła – po­wta­rza się „i”. Ja na­pi­sał­bym tak: uwię­zi­ła stru­nę i znów do­by­ła wy­glą­da­ją­cej jak skrzyp­ce kuszy, po czym wy­ce­lo­wa­ła

 

W na­stęp­nych zda­niach po­wta­rza się „jed­nak”.

 

znów upar­cie ce­lu­jąc do lek­kie­go mło­dzień­ca zaś na­past­nik moc­niej ści­snął dło­nie na rę­ko­je­ści mie­cza, wy­glą­da­ją­cej jak gryf lutni. Znów pod­biegł – znów nie ma prze­cin­ka przed „zaś”, i po­wta­rza się „znów”.

 

wiatr znów zawył z świ­stem, im­pe­tem zdmuch­nął na­past­ni­ków, by mło­dzie­niec mógł od­le­cieć, nie­sio­ny na wi­chu­rze. Jego uko­cha­na zaś tylko przy­klęk­nę­ła na wil­got­nej tra­wie i pa­trzy­ła, jak on znów ją opusz­cza – i znów po­wta­rza się „znów”…

 

za­czę­ła mo­dlić się w duchu do Pana Życia Słoń­ca – jeśli modli się do słoń­ca, które uważa za „Pana Życia”, to le­piej na­pi­sać tak: za­czę­ła mo­dlić się w duchu do Słoń­ca, Pana Życia

 

To tylko do pierw­szej gwiazd­ki, a na pewno nie wy­ła­pa­łem wszyst­kich błę­dów. Dalej już nie mam siły wy­pi­sy­wać uwag tech­nicz­nych, ale resz­tę prze­czy­ta­łem.

 

Od stro­ny fa­bu­lar­nej jest na­praw­dę cał­kiem do­brze, cho­ciaż wy­da­je mi się, że gdzieś już coś po­dob­ne­go czy­ta­łem… no, ale fa­bu­ła OK. Na­to­miast wy­ko­na­nie ku­le­je dość mocno, cho­ciaż nie unie­moż­li­wia czy­ta­nia, to jed­nak tro­chę od­stra­sza po­ten­cjal­ne­go czy­tel­ni­ka. Zgło­sić do bi­blio z czy­stym su­mie­niem nie mogę, mu­sia­ła­byś to mocno do­pra­co­wać. Mimo wszyst­ko widzę po­ten­cjał i trzy­mam kciu­ki, że w przy­szło­ści bę­dzie le­piej :) Warto może roz­wa­żyć sko­rzy­sta­nie z be­ta­li­sty:

 

https://www.fantastyka.pl/loza/17

 

Po­wo­dze­nia i po­zdra­wiam!

Precz z sy­gna­tur­ka­mi.

Hejka, Lu­nar­Chi­me­ro. :-)

Miło mi Cie­bie po­znać. Wsta­wi­łaś opo­wia­da­nie w pią­tek i tra­fi­łaś na krwio­żer­cze­go dy­żur­ne­go smoka, który nie prze­pa­da za fan­ta­sy. „Sub­tel­nie” i lo­jal­nie uprze­dzam, abyś wie­dzia­ła, jak pod­cho­dzę do opek fan­ta­sy.

 

***

Kie­dyś, sie­dzia­łam nad brze­giem zbior­ni­ka i udało mi się pod­słu­chać wspo­mnie­nie pew­ne­go sta­re­go suma z cza­sów, gdy był jesz­cze sto­sun­ko­wo mło­dym osob­ni­kiem.

 

Um, prze­mó­wi teraz sum, któ­re­mu bar­dzo drżał jeden wąs. Pły­nął po­wo­li, od­chrzą­ku­jąc co chwi­lę, bo zno­si­ło go na prawo. Łajał sam sie­bie pod nie­rów­ny­mi wą­si­ska­mi:

– Za­chcia­ło mi się mod­ne­go go­li­bro­dy! Nie dość, że dro­żej, sak na żaby stał się lżej­szy się o po­ło­wę, to jesz­cze taki de­spekt. Stary, a wciąż taki głupi! A wszyst­ko przez tę ła­wi­cę tę­czo­wych pstrą­gów roz­no­szą­cych plot­ki po oko­li­cy o nowo otwar­tym za­kła­dzie dla dżen­tel­me­nów! I jesz­cze te głu­pie tro­cie, wiecz­ne chwa­li­pię­ty, mu­sia­ły się przy­pę­tać z pysz­nie od­no­wio­ny­mi czer­wo­ny­mi grze­bie­nia­mi! I tem­pe­ra­tu­ra, czemu się pod­nio­sła i spra­wi­ła, że pysk wy­sta­wił ze swo­jej przy­tul­nej den­nej ka­wa­ler­ki?! Teraz wszyst­ko prze­pa­dło. O, biada mu, biada!

Pla­snął gło­śno ogo­nem, aby za­po­mnieć o tym do­mo­ro­słym ob­ży­no­życz­kow­cu, o bólu który po­czuł, gdy prawy wąs zo­stał skró­co­ny o pięć i pół mi­li­me­tra. Pruł z nur­tem rzeki, trzy­ma­jąc się z przy­zwy­cza­je­nia dna, w kie­run­ku tar­ło­wi­ska. 

Gdy wpły­nął na zna­jo­mą pły­ci­znę, za­drżał. Doj­mu­ją­cy ból po­wró­cił. Wybił się ponad taflę wody, aby uciec moż­li­wie jak naj­da­lej od tego miej­sca… i po chwi­li runął w sam śro­dek oczysz­czo­ne­go z ro­ślin pod­ło­ża. W końcu był naj­więk­szą rybą w akwe­nie.

Znie­ru­cho­miał. Uda­wał mar­twe­go. I po raz trze­ci do­pa­dły go smut­ne myśli zwią­za­ne ze skró­co­nym pra­wym wąsem.

„Może to stare, ze­szło­rocz­ne gniaz­do”, po­cie­szał się w my­ślach, gdy nagle po­czuł zbli­ża­ją­cą się sa­mi­cę. „Nie, nie, ” – prze­ciw­sta­wiał się, pró­bu­jąc ją ode­pchnąć. Krą­ży­ła wokół niego. Bli­żej, coraz bli­żej.

– O, jaki ładny ka­wa­ler mi się tra­fił! Ory­gi­nal­ny. Wąs, nie­rów­ny, cie­ka­we dla­cze­go?

– Bom głupi tak, jak zre­du­ko­wa­na płe­twa grzbie­to­wa – cmok­nął i otwo­rzył sze­rzej pysk, de­lek­tu­jąc się fe­ro­mo­na­mi wy­sy­ła­ny­mi przez part­ner­kę.

Kiedy ikra zo­stał już zło­żo­na, roz­ko­cha­ny w dwu­dzie­stu ty­sią­cach ma­leństw ma­chał od czasu do czasu płe­twą ogo­no­wą, aby tlenu im nie za­bra­kło i czu­wał nad ich bez­pie­czeń­stwem. 

I żaden wąs już nigdy nie sta­nął mu oko­niem.  No może zda­rzy­ło mu się to jesz­cze kilka razy, ale o tym sza…

***

Jest i źle, i do­brze Księ­ży­co­wa Chi­me­ro. Po­mysł, la­ta­wiec, bliź­nię­ta i Jasna Po­la­na, fa­bu­ła spodo­ba­ły mi się. Poza tym, jakiś sub­tel­ny urok roz­ta­cza pe­wien ro­dzaj de­li­kat­no­ści w opi­sach i pracy wy­obraź­ni.

A teraz druga stro­na, czyli re­wers i mio­ta­nie kul. Moim zda­niem szwan­ku­je warsz­tat. Słowa nie­kie­dy uży­wa­ne są w nie­swo­ich kon­tek­stach, nie­kie­dy jest to zwią­za­ne z „pi­sar­ską pur­pu­rą”; w kilku miej­scach leżą od­mia­ny; po­wta­rza­ne są pewne zwro­ty, wy­ra­że­nia; cza­sa­mi prze­cho­dzisz na czas te­raź­niej­szy i nie za­wsze jest to uza­sad­nio­ne.

No i jesz­cze trzy spra­wy zwią­za­ne z lo­gi­ką i re­al­no­ścią. Wiatr, mu­sisz go do­brze ro­zu­mieć, aby za­cho­wy­wał się wietrz­nie; sceny walki – warto je do­brze prze­my­śleć, tj. ruchy po­sta­ci, aby brzmia­ły wia­ry­god­nie; bo­ha­te­ro­wie – faj­nie by­ło­by, gdy­byś sil­niej trzy­ma­ła ich w cu­glach, zwie­wa­ją Ci, szcze­gól­nie ucie­kła ci bliź­niacz­ka, gdy zwiódł ją cie­pły, me­lo­dyj­ny głos La­taw­ca.

 

Po­ni­żej przy­kła­dy z róż­nych ka­te­go­rii:

Trzy­mał ją sub­tel­nie

Fraza

Nie mogła się na­dzi­wić, jak de­li­kat­nym był stwo­rze­niem, gdy wraz z nim drża­ła trawa wokół, a włosy uno­si­ły mu się lekko, niby w ruch wpra­wio­ne de­li­kat­nym po­dmu­chem

Tu dużo grzy­bów w barsz­czu: lo­gi­ka i wiatr, słowa, po­wtó­rze­nie. Do prze­for­mu­ło­wa­nia, jak mi się zdaje. ;-)

su­nię­cia dłoń­mi

Prze­su­wa­nia, do­ty­ka­nia, gła­ska­nia…

Był taki kru­chy, z ła­two­ścią mogła zli­czyć mu żyły prze­świ­tu­ją­ce przez cien­kie ciało, ni­czym pa­pier. W swej sub­tel­no­ści ni­czym nie przy­po­mi­nał czło­wie­ka.

Kru­chy nie musi mieć związ­ku z prze­źro­czy­sto­ścią; „cien­kie ciało ni­czym pa­pier”, a nie skóra? Chyba swo­jej i uwa­żaj z sub­tel­no­ścią, sprawdź zna­cze­nie i kon­tek­sty plus skład­nię.

Ukry­li się wśród trawy i kwia­tów

Po­wtó­rze­nie frazy z pierw­sze­go zda­nia tek­stu.

Kro­pla była jed­nak bru­nat­na, nie­mal czar­na i śmier­dzia­ła stę­chli­zną(+,?) zaś jej chło­piec, uno­szo­ny przez wiatr, si­ło­wał się z beł­tem wbi­tym w bark i szczo­drze krwa­wił.

Szczo­drze? Pur­pu­ra. 

która sku­tecz­nie nie po­zwa­la­ła chłop­cu od­le­cieć, mimo coraz sil­niej­sze­go wia­tru.

Mło­dzi na­past­ni­cy mocno trzy­ma­li razem ży­we­go la­taw­ca. Za­wzię­cie za­pie­ra­jąc się no­ga­mi, zwi­ja­li razem żyłkę, by spro­wa­dzić mło­dzień­ca na zie­mię. Zu­peł­nie jakby był nie­sfor­ną za­baw­ką z pa­pie­ru. Byli do sie­bie bar­dzo po­dob­ni, pra­wie jak ro­dzeń­stwo, włosy mieli równe jasne, a oczy bliź­nia­czo zde­ter­mi­no­wa­ne, gdy pró­bo­wa­li utrzy­mać ulot­ne­go uko­cha­ne­go, mimo sil­ne­go wie­trzy­ska. Ko­chan­ka prze­ra­zi­ła się tych oczu, u nie­zna­jo­me­go mło­dzień­ca nie­bie­skich ni­czym wart­ka rzeka, u jego to­wa­rzysz­ki bursz­ty­no­wych jak po­żo­ga w lesie, wy­co­fa­ła się więc pręd­ko, pod­czas gdy oni si­ło­wa­li się z jej chłop­cem z pa­pie­ru.

Dłuż­szy frag­ment. Przej­rzyj się jemu. Spró­buj opo­wie­dzieć to pro­ściej, może być nawet ba­ro­ko­wo, ale bez po­wtó­rzeń – zdaje mi się – nie­ce­lo­wych. Cia­gle prze­ciw­sta­wiasz ich siłę wia­tro­wi, uży­wa­jąc „mimo”, potem też po­ja­wia się mniej lub bar­dziej po­dob­na fraza.

Zwróć uwagę na przy­słów­ki: sku­tecz­nie, mocno, razem, za­wzię­cie, rów­nie (li­te­rów­ka), bliź­nia­czo, zde­ter­mi­no­wa­ne, pręd­ko. Nie wszyst­kie są po­trzeb­ne, po­mi­ja­jąc w nie­któ­rych przy­pad­kach ich uży­cie.

Tro­chę za­sta­no­wi­ło mnie, jak to moż­li­we, że na­past­ni­cy nie za­uwa­ży­li Ka­li­ny, jeśli trawa była niska, po­dob­nie jak kwia­ty i skąd las nagle zna­lazł się tak bli­sko. 

Spró­bo­wa­łam zre­ka­pi­tu­lo­wać to, co zro­zu­mia­łam z tego frag­men­tu:

,Na­past­ni­cy na­wi­ja­li żyłkę na szpu­lę. Sil­nie za­pie­ra­li się sto­pa­mi o zie­mię. Stali ramię przy ra­mie­niu, wspie­ra­jąc bar­ka­mi, a jej chło­piec trze­po­tał na wie­trze jak nie­sfor­na pa­pie­ro­wa za­baw­ka. Prze­ra­zi­ły ją ich oczy, z któ­rych biło zde­ter­mi­no­wa­nie. Nie­bie­skie ni­czym wart­ka rzeka u nie­zna­jo­me­go mło­dzień­ca i bursz­ty­no­we z z po­żo­gą sza­le­ją­cą we wnę­trzu tę­czów­ki. Byli ni­czym bliź­nię­ta, mo­car­nie zbu­do­wa­ni, ja­sno­wło­si. Prze­stra­szo­na wy­co­fa­ła się do lasu. Zza krza­ka/drze­wa przy­glą­da­ła się nie­rów­nej walce.’

Ko­chan­ka skry­ta za drze­wem

Ukry­ta?

wiatr znów zawył z świ­stem, im­pe­tem zdmuch­nął na­past­ni­ków

Zawył ze świ­stem(?), z im­pe­tem ude­rzył/za­ata­ko­wał…

na ple­cach lut­nie

Li­te­rów­ka

nie­sio­ny na wi­chu­rze

Przez?

Roos i Rosa cały świt szli w mil­cze­niu

Hmm, na po­cząt­ku ko­chan­ko­wie ukry­wa­li się przed cie­kaw­skim wzro­kiem, a jeśli teraz pi­szesz, że R&R szli cały świt (jak długo to jest?), więc zda­rze­nie z pierw­szej sceny mu­sia­ło mieć miej­sce w nocy albo we wcze­snych go­dzi­nach po­ran­nych, tuż przed świ­tem. Zatem, czemu się ko­chan­ko­wie ukry­wa­li? Jak ustrze­li­li la­taw­ca? Jak Ka­li­na mogła zo­ba­czyć w pół­mro­ku tak do­kład­nie na­past­ni­ków.

 

Dalej jest po­dob­nie, choć miej­sca­mi ciut le­piej, jak­byś się „roz­krę­ca­ła”. 

 

Jesz­cze kilka dro­bia­zgów, ale nie wszyst­kie:

do­tknął me­da­lik

me­da­li­ka

Babka za­czę­ła na­bi­jać fajkę zio­ła­mi i ty­to­niem. Za­cią­gnę­ła się mocno dymem, po czym po­da­ła lufkę blon­dyn­ce.

fajka to czy lufka? Dalej rów­nież uży­wasz za­mien­nie.

Śmierć w po­ro­dzie la­taw­ca jest bar­dzo okrut­na

Przy, pod­czas, w trak­cie?

ukra­dła mu drew­nia­ną lufkę spo­mię­dzy warg

Wy­ję­ła spo­mię­dzy warg; jeśli ukraść to może bez warg?

Noce były krót­kie zaś dnie pra­żą­ce i dłu­gie

Dni

mimo pra­żą­ce­go bla­sku i du­cho­ty

Po­wta­rza­ją się frazy zwią­za­ne z cie­płem, su­cho­ścią, pra­że­niem. Spró­buj to po­ka­zy­wać, nie przez okre­śla­nie sło­wem, a wła­ści­wie w wielu miej­scach takie przy­po­mi­na­nie nie wy­da­je mi się ko­niecz­ne. Poza tym zwróć uwagę na kon­struk­cję „mimo”, bo w taki spo­sób zwy­kle przed­sta­wiasz bo­ha­te­rów w opa­łach, przez prze­ciw­sta­wie­nie.

Z domu do­bie­gły pierw­sze krzy­ki cię­żar­nej

zmia­na czasu na te­raź­niej­szy, zo­sta­wi­ła­bym „do­bie­ga­ły”, cho­ciaż potem prze­cho­dzisz (z wy­jąt­ka­mi na akcję tu i teraz). Trze­ba by­ło­by to prze­my­śleć, tj. przej­ście.

grali swoje pie­śni

Duży skrót my­ślo­wy; gra się ra­czej utwo­ry mu­zycz­ne, pie­śni się śpie­wa. 

chło­pak szar­pał smycz­kiem stru­ny skrzy­piec

Stru­ny szar­pie się pal­ca­mi, nie smycz­kiem.

la­ta­wiec wzniósł się na sło­necz­nej tafli

Lekko nie­zręcz­ne, jeśli się wzniósł, zna­czy mu­siał być wcze­śniej wi­dzia­ny; „wznieść się na sło­necz­nej tafli” – so-so – czyli co zro­bił, jak to wi­dzi­my, oni, nar­ra­tor. Tafla jest za­zwy­czaj po­zio­ma, a Ty pi­szesz o pio­nie.

Wiatr zawył jak sza­lo­ny, zry­wał strze­chę, łamał kłosy, przy­gwoź­dził ar­ty­stów do drzwi chaty.

Znowu „zawył”, chyba strze­chy – chyba że tę jedną ze­rwał (czas prze­szły, ra­czej nie mie­szaj w przy­pad­ku czyn­no­ści chyba skoń­czo­nej?), łamał kłosy – po­je­dyn­czo (?), przy­gwoź­dził, tzn, co zro­bił?

W końcu demon za­cze­pił się w żyłkę za­wią­za­ną mię­dzy do­ma­mi.

O żyłkę? Za­plą­tał się w żyłkę, choć w jedną dla la­taw­ca by­ło­by za mało, mu­sia­ło­by być ich kilka, ro­dzaj kon­struk­cji. 

wspól­nie z bliź­niacz­ką ścią­gać go na zie­mię.

Ścią­gnąć, chyba by­ło­by traf­niej­sze, to chcie­li osią­gnąć.

wgry­zła się do­głęb­nie

do­głęb­nie, tzn. jak?

Roos mocno zła­pał gryf i roz­pę­dził się pew­nie

Za chwi­lę do­bę­dzie mie­cza, to skąd ten gryf, po co go łapie mocno; “roz­pę­dzić się pew­nie” – nie­zręcz­ne. 

gdy uro­dzi­wy demon pchnął po­rwa­nym na­rzę­dziem, ni­czym włócz­nią. Smy­czek na­brał pręd­ko­ści na dzi­kim wie­trze. Ostry szpic wbił się z ła­two­ścią, prze­bił ciało na wylot,

Chwi­lecz­kę, co tu się dzie­je? „Po­rwa­ne na­rzę­dzie” – czy nasz bliź­niak biegł ze skrzyp­ca­mi, trzy­ma­jąc je za gryf, i ze smycz­kiem w dru­giej dłoni, a w końcu dobył mie­cza i raził la­taw­ca, który po­rwał mu smy­czek (ro­zu­miem że skrzyp­ce upu­ścił, bo nie miał trzech rąk), ale dla­cze­go la­ta­wiec się­gnął za ko­szu­lę. Chi­me­ro ten opis się nie spina. Przy­kro mi. Do­dat­ko­wo, zer­k­nij na bu­do­wę smycz­ka.

Po­czuł, jak sio­stra tar­mo­si go w po­li­czek.

za po­li­czek?

 

Księ­ży­co­wa Chi­me­ro, wy­da­je mi się, że warto by­ło­by po­ćwi­czyć warsz­tat i może trosz­ku pro­ściej, nie prze­cią­ga­jąc na­pi­sać, może zbe­to­wać opo­wieść i po­czy­tać opo­wia­da­nia in­nych. Po­mysł jest, fa­bu­ła się roz­wi­ja i ten lekki czar, który jed­na­ko­woż ga­śnie obez­wład­nio­ny kik­sa­mi. Jeśli czy­tać, to po­le­cam opo­wia­da­nia piór­ko­we, ale rów­nie do­brze mo­żesz roz­po­cząć od bie­żą­cych. Faj­nie i kształ­cą­co jest też czy­tać ko­men­ta­rze i sa­me­mu je pisać. :-) Forum dzia­ła na za­sa­dzie wza­jem­no­ści. :-)

Link do nie­zrów­na­ne­go po­rad­ni­ka Fin­kli o Łowcy ko­men­ta­rzy.

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676

 

pzd srd :-)

piąt­ko­wa asy­lum ko­men­tu­ją­ca w nie­dzie­lę

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Bar­dzo mi się po­do­ba po­mysł. Bu­du­jesz bo­ga­te, skom­pli­ko­wa­ne uni­wer­sum i aż chcia­ło­by się jesz­cze cze­goś o nim do­wie­dzieć. Mam wra­że­nie, że czy­ta­łam opko z ja­kiejś serii i pew­nie nie pierw­sze. Jeśli mam rację, z przy­jem­no­ścią po­czy­tam ko­lej­ne, bo świat, który stwo­rzy­łaś na­praw­dę mnie za­cie­ka­wił.

Tro­chę go­rzej z wy­ko­na­niem. Po­czą­tek wy­da­je mi się prze­sad­nie ozdob­ny, tro­chę na tym cier­pi zro­zu­mia­łość tek­stu. Potem jest nieco le­piej, choć zda­rza­ją Ci się tego typu wtrą­ce­nia. Mo­men­ta­mi mia­łam wra­że­nie, że opko jest nieco prze­ga­da­ne, nie­któ­re opisy można by skró­cić. Czę­sto zda­rza­ją Ci się po­wtó­rze­nia, dla przy­kła­du:

– No pro­szę, dawno nie mia­łam gości z Gra­ni­cy – po­wie­dzia­ła w progu, pa­trząc na Roosa i Rosę. – W do­dat­ku tak nie­zwy­kłych, co was spro­wa­dza?

– Ka­li­na, córka Ko­mo­ra – po­wie­dzia­ła blon­dyn­ka i wska­za­ła głową na ojca i dziew­czy­nę za nimi.

– Za­pra­szam – po­wie­dzia­ła babka i uchy­li­ła drzwi do chaty.

Miesz­kań­cy wio­ski nie lu­bi­li tam prze­by­wać. Wy­czu­wa­li pewną dzi­kość w spo­so­bie wy­stro­je­nia, su­szo­nych zio­łach i dziw­nych pre­pa­ra­tach. Roos i Rosa za to czuli się jak w domu, tak gra­nicz­ne było to miesz­ka­nie.

Do­brze mieć pod ręką słow­nik sy­no­ni­mów. Bywa też, że uży­wasz słów nie­zgod­nie z ich zna­cze­niem.

Prze­czy­taj jesz­cze kilka razy, na pewno sama pewne rze­czy wy­ła­piesz, poza tym przed­piść­cy już zro­bi­li Ci nie­złą ła­pan­kę. Dla te­kie­go faj­ne­go uni­wer­sum na­praw­dę warto przy­siąść nad tek­stem :)

 

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Lu­nar­Chi­me­ro, pod tek­stem do­brze jest po­dy­sku­to­wać z czy­tel­ni­ka­mi o opo­wia­da­niu. Warto też po­pra­wiać tekst we­dług wska­zó­wek z ko­men­ta­rzy.

Prze­czy­ta­łam opo­wia­da­nie z za­in­te­re­so­wa­niem, spodo­ba­ło mi się. Zo­sta­ło opo­wie­dzia­ne spe­cy­ficz­nym sty­lem, takim lek­kim ni­czym wiatr, co do­sko­na­le pa­su­je do tre­ści. Lubię fan­ta­sy. Atu­tem Two­je­go tek­stu jest cie­ka­we uni­wer­sum i wątek de­mo­na. Bar­dzo po­do­ba­ły mi się po­sta­cie bliź­nia­ków – silne, ta­jem­ni­cze, a za­ra­zem ma­ją­ce swoje sła­bo­ści.

Po­le­cę Twój tekst w wątku bi­blio­te­czym, na za­chę­tę. Przed­tem jed­nak tro­chę po­ma­ru­dzę. ;)

Uwa­żaj na po­wtó­rze­nia, za­uwa­ży­łam ich kilka w tek­ście, np. tutaj:

Z każ­dym po­ca­łun­kiem czuła de­li­kat­ny po­dmuch wia­tru na po­licz­ku. Tam, gdzie ją do­ty­kał, po­zo­sta­wiał de­li­kat­ny po­wiew chło­du.

Tu za­bra­kło krop­ki:

Lotny mło­dzie­niec pu­ścił, opa­dła więc na niego i wgry­zła się do­głęb­nie w pięk­ną szyję, tak smu­kłą i de­li­kat­ną

Raz w tek­ście po­ja­wił się­Ka­mor za­miast Ko­mo­ra. Jed­nak ogól­nie ca­łość na duży plus, mimo dłu­go­ści, tekst szyb­ko i do­brze się czyta.

Hej wszyst­kim!

Na po­cząt­ku chcia­ła­bym po­dzię­ko­wać za wszyst­kie ko­men­ta­rze i dobre rady. Od­po­wia­dam nieco po cza­sie, za co prze­pra­szam, ale za­czął się wła­śnie se­mestr aka­de­mic­ki i zo­sta­łam nieco po­chło­nię­ta przez uczel­nia­ne spra­wy. Po­zwo­lę sobie od­po­wie­dzieć wszyst­kim zbior­czo, by nie spa­mo­wać ko­men­ta­rza­mi.

 

Nie­bie­ski­_ko­smi­ta – dzię­ku­ję za wy­ła­pa­nie po­wtó­rzeń i tech­nicz­nych błę­dów. Tekst nie­ste­ty po­pra­wia­łam sama i nie zdo­ła­łam zo­ba­czyć wszyst­kie­go. Na­stęp­nym razem oddam tekst komuś do be­to­wa­nia i do­pil­nu­ję, by ta­kich głu­po­tek nie było.

 

Asy­lum – tobie dzię­ku­ję naj­bar­dziej, po­nie­waż twój ko­men­tarz był wni­kli­wy i bar­dzo mi po­mógł. Mój pro­blem czę­sto po­le­ga na tym, że sta­ram się pisać na „brzmie­nie”, przez co mogą się po­ja­wiać błędy lo­gicz­ne i uży­wa­nie słów nie­zgod­nie z ich zna­cze­niem. Czę­sto umyka mi to pod­czas po­pra­wek, więc dzię­ku­ję za pomoc.

R&R jak naj­bar­dziej Ka­li­nę za­uwa­ży­li, to jej się wy­da­wa­ło, że zo­sta­ła nie­zau­wa­żo­na. Może fak­tycz­nie przed­sta­wi­łam to trosz­kę mgli­ście i nie­zro­zu­mia­le. Z prze­pły­wem czasu fak­tycz­nie wy­stą­pił pe­wien pro­blem, (cho­dzi o spra­wę ze świ­tem), na­stęp­nym razem bar­dziej zwró­cę na to uwagę i po­sta­ram się wy­eli­mi­no­wać takie nie­ści­sło­ści. Mie­sza­nie cza­sów gra­ma­tycz­nych rów­nież mi umknę­ło, naj­wy­raź­niej byłam dla sie­bie za mało kry­tycz­na.

Od­no­śnie smycz­ka i „po­rwa­ne­go na­rzę­dzia” – cho­dzi­ło o smy­czek z pierw­szej sceny. Rosa po­wie­dzia­ła „la­ta­wiec po­rwał smy­czek”, scho­wał go za ko­szu­lę i użył póź­niej, stąd uży­łam frazy „po­rwa­ne na­rzę­dzie”. My­śla­łam, że to oczy­wi­ste, że cho­dzi o smy­czek z pierw­szej sceny. Po­sta­ram się więc wy­ra­żać bar­dziej jasno.

grali swoje pie­śni

Duży skrót my­ślo­wy; gra się ra­czej utwo­ry mu­zycz­ne, pie­śni się śpie­wa. 

To praw­da, R&R grają i śpie­wa­ją jed­no­cze­śnie, a chcia­łam to ująć w jed­nym zda­niu. Fak­tycz­nie trosz­kę głu­pio wy­szło.

bo­ha­te­ro­wie – faj­nie by­ło­by, gdy­byś sil­niej trzy­ma­ła ich w cu­glach, zwie­wa­ją Ci, szcze­gól­nie ucie­kła ci bliź­niacz­ka, gdy zwiódł ją cie­pły, me­lo­dyj­ny głos La­taw­ca.

Tego za­rzu­tu odro­bi­nę nie ro­zu­miem. Na­pi­sa­łam „mo­gła­by za­ko­chać się w tym brzmie­niu”. Chcia­łam tym po­ka­zać, że ta bo­ha­ter­ka ma pewną sła­bość do de­mo­nów i dzi­wów. W do­dat­ku jest ko­chan­ką „mon­strum z lasu”, jest więc wy­czu­lo­na na de­mo­nicz­ne spra­wy, a przez zwią­zek z po­two­rem, sama staje się jed­nym z nich. Chcia­łam po­ka­zać, że los la­taw­ca nie był jej tak do końca obo­jęt­ny, ale może fak­tycz­nie po­stać stała się przez to odro­bi­nę nie­spój­na. To nie tak, że uga­nia się za wszyst­kim, co ma zęby i pa­zu­ry xD

Ir­ka­_Luz – tak, masz rację, ci bo­ha­te­ro­wie są czę­ścią uni­wer­sum. Na razie jed­nak sku­piam się na opo­wia­da­niach, nie chcę za­bie­rać się za długą formę, bo sama nie czuję się pew­nie z moimi umie­jęt­no­ścia­mi. Sta­ram się jed­nak, by te opo­wie­ści były au­to­no­micz­ne i zro­zu­mia­łe, by mogły bro­nić się same. Dzię­ku­ję, że po­ka­za­łaś mi ilość moich po­wtó­rzeń – aż mi trosz­kę wstyd xD

 

ANDO – jak naj­bar­dziej się z tobą zga­dzam, trosz­kę zwle­ka­łam z od­po­wie­dzią przez inne spra­wy, w żad­nym wy­pad­ku nie chcia­łam uciec! Szcze­rze nie za­uwa­ży­łam, że raz prze­krę­ci­łam imię. Pa­mię­tam, że na po­cząt­ku nie mo­głam się zde­cy­do­wać, moż­li­we że stąd ten błąd, na­stęp­nym razem będę bar­dziej uważ­na. Cie­szę się jed­nak, że mimo wszyst­ko się po­do­ba­ło,ślicz­nie dzię­ku­ję za miłe słowa i punk­cik do bib. To rów­nież jest mo­ty­wu­ją­ce.

 

Bar­dzo mi miło, że mimo tylu błę­dów, wszy­scy wy­po­wie­dzie­li się o mnie cie­pło. Wdrą­żę wszyst­kie po­praw­ki do tek­stu i będę pra­co­wać nad moim pi­sa­niem. Bar­dzo lubię opo­wia­dać hi­sto­rie, naj­bar­dziej za­le­ża­ło mi na tym, by ta opo­wieść nie była nudna. Wszy­scy bar­dzo mnie zmo­ty­wo­wa­li, więc myślę, że spo­tka­my się tu jesz­cze kie­dyś pod moim tek­stem. Miej­my na­dzie­ję, że bę­dzie wtedy dużo lep­szy.

Po­zdra­wiam i ca­łu­ję!

I gdy oczy otwo­rzę dech mi w pier­siach za­pie­ra, myślę sobie: a może księ­ży­co­wa chi­me­ra?

Tego za­rzu­tu odro­bi­nę nie ro­zu­miem. Na­pi­sa­łam „mo­gła­by za­ko­chać się w tym brzmie­niu”. Chcia­łam tym po­ka­zać, że ta bo­ha­ter­ka ma pewną sła­bość do de­mo­nów i dzi­wów.

Zro­zu­mia­łam, co chcia­łaś przez to po­wie­dzieć, że i ją po­cią­gał, przez swoją dziw­ność, bo i sama taką była, jed­nak po­je­dyn­cze wtrą­ce­nie nie bu­du­je po­sta­ci. W ogóle, gdy­bym miała po­wie­dzieć, kto tu jest naj­sil­niej zbu­do­wa­ną po­sta­cią to rze­kła­bym, że oj­ciec Ka­li­ny, ona sama przez swoje za­uro­cze­nie. Bliź­nia­cy ra­czej en masse.

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

No cóż, Lu­nar­Chi­me­ro, po­sta­no­wi­łam prze­czy­tać Słusz­ny wybór, ale po­nie­waż dość wcze­śnie zo­rien­to­wa­łam się, że do tej pory nie ra­czy­łaś po­pra­wić błę­dów i uste­rek pal­cem wska­za­nych przez wcze­śniej ko­men­tu­ją­cych, po­sta­no­wi­łam odło­żyć lek­tu­rę do czasu, kiedy tekst bę­dzie nada­wał się do czy­ta­nia. :(

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Fa­bu­ła i ogól­ny kon­cept wy­pa­da do­brze. Bliź­nia­ki, la­ta­wiec, Po­la­na, wie­rze­nia – pre­zen­tu­ją się spój­nie, za­chę­ca­ją do czy­ta­nia. Bo­ha­te­ro­wie z po­cząt­ku są lekko prze­źro­czy­ści. Tacy “wiedź­mi­ni”, wę­drow­ni łowcy de­mo­nów. Do­pie­ro gdy ujaw­niasz ich de­mo­nicz­ny cha­rak­ter, po­ka­zu­jesz ich bar­dziej in­te­re­su­ją­cą stro­nę.

Jed­nak jest tu spora becz­ka dzieg­ciu, czyli wy­ko­na­nie tech­nicz­ne. Ko­śla­we zda­nia, sfor­mu­ło­wa­nia z lekka nie­pa­su­ją­ce do da­ne­go typu po­sta­ci – rze­czy do wy­gła­dze­nia za po­mo­cą prak­ty­ki :)

Aha , i po­le­cam po­pra­wie­nie wska­za­nych błę­dów ;) To jest tutaj pro­mo­wa­ne na stro­nie :)

Na ko­niec ode mnie przy­dat­ne linki:

Dia­lo­gi – mini po­rad­nik Na­zgu­la: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dia­lo­gi – kla­sycz­ny po­rad­nik Mor­ty­cja­na: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Pod­sta­wo­we po­ra­dy por­ta­lo­we Se­le­ne: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o be­to­wa­niu au­tor­stwa Psy­cho­Fi­sha: Betuj bliź­nie­go swego jak sie­bie sa­me­go

Temat, gdzie można pytać się o pro­ble­my ję­zy­ko­we:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szu­kać spe­cja­li­stów do “ri­ser­czu” na wy­bra­ny temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Po­rad­nik łow­ców ko­men­ta­rzy au­tor­stwa Fin­kli, czyli co robić, by być ko­men­to­wa­nym i przez to zbie­rać duży więk­szy “fe­ed­back”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Po­rad­nik Is­san­de­ra, jak do­stać się do Bi­blio­te­ki ;)

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842782 

Po­wo­dze­nia!

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

In­te­re­su­ją­ca opo­wieść. Mimo du­że­go za­gęsz­cze­nia de­mo­nów, na swój spo­sób po­zo­sta­je bu­ko­licz­na, jasna i sło­necz­na.

Czy Twój la­ta­wiec to jakiś krew­ny sło­wiań­skich pła­net­ni­ków? Bo niby ma ja­kieś cechy wspól­ne, ale nie do końca.

Jasna po­la­na cały czas była wy­sta­wio­na na pro­mie­nie słoń­ca, było to miej­sce nie­zwy­kle suche i go­rą­ce. Noce były krót­kie zaś dnie pra­żą­ce i dłu­gie.

By­ło­za. Przy­dał­by się prze­ci­nek po “krót­kie”.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nowa Fantastyka