- Opowiadanie: Rudra42 - Kierunek jazdy

Kierunek jazdy

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Kierunek jazdy

Sie­dzę w pu­stym prze­dzia­le po­cią­gu a za oknem mgła. Mi­ga­ją w niej kształ­ty, które trud­no roz­szy­fro­wać; może drze­wa, może bu­dyn­ki, może coś zu­peł­nie in­ne­go… Dokąd wła­ści­wie jadę? Nie wiem. Zdaję sobie spra­wę, że nie wiem tego już od dłuż­szej chwi­li, nie pa­mię­tam jak długo. Kie­dyś chyba wie­dzia­łem. Za­sta­na­wiam się, czy w ogóle muszę wie­dzieć. Prze­cież jadę, a w końcu wy­sią­dę. Nie­waż­ne gdzie, nic to nie zmie­nia, po­dróż wciąż się od­bę­dzie. Moje roz­my­śla­nia prze­ry­wa dźwięk otwie­ra­ją­cych się drzwi. Staje w nich czło­wiek ubra­ny w czer­wo­ny uni­form. Za nim stoi wózek.

– Kawę? Her­ba­tę? Coś słod­kie­go?

Myślę przez chwi­lę i w końcu de­cy­du­ję się na her­ba­tę, ale my­śla­łem za długo, czło­wiek z wóz­kiem już od­szedł do na­stęp­ne­go prze­dzia­łu, być może na­stęp­ne­go wa­go­nu. Cie­ka­we, ile wa­go­nów ma ten po­ciąg.

I dokąd wła­ści­wie je­dzie?

To py­ta­nie ko­ła­ta­ło mi się w my­ślach po­mi­mo jego ir­re­le­wan­cji. Oczy­wi­ście będę wie­dział kiedy mam wy­siąść, ale gdzie to bę­dzie? Chcę wie­dzieć już, teraz. Lubię wie­dzieć. Po­py­tam.

Wsta­ję i wy­cho­dzę z prze­dzia­łu. Na ko­ry­ta­rzu jest pusto i cicho, nie sły­chać nawet po­cią­gu. To jeden z tych no­wo­cze­snych. Za okna­mi wciąż mgła. Mgła i zro­bi­ło się ciem­no, nic nie widać. W są­sied­nich prze­dzia­łach ni­ko­go nie ma a jeśli są, to śpią, lub udają że ich nie ma. Nie będę prze­szka­dzał. Idę do ko­lej­ne­go wa­go­nu.

Ten nie ma prze­dzia­łów, jest otwar­ty. Układ sa­mo­lo­to­wy, choć prze­cież je­ste­śmy w po­cią­gu. Na sie­dze­niach sie­dzą lu­dzie i zaj­mu­ją się ludz­ki­mi spra­wa­mi. Czy­ta­ją, oglą­da­ją se­ria­le na te­le­fo­nach, nie­któ­rzy nawet ze sobą roz­ma­wia­ją lub grają w karty na roz­kła­da­nych sto­li­kach.

– Prze­pra­szam, dokąd je­dzie ten po­ciąg?

– A po co ci to wie­dzieć? Siedź na dupie i cze­kaj, aż do­je­dziesz – bur­czy jakaś stara ko­bie­ta.

– Ale ja chcę wie­dzieć…

– Wy mło­dzi wszyst­ko mu­si­cie wie­dzieć! Nie wy­star­czy wam być teraz, za­wsze mu­si­cie wy­bie­gać w przy­szłość, wie­dzieć co bę­dzie, jak­by­ście mieli na to wpływ! Otóż nie macie, po­ciąg do­je­dzie w to samo miej­sce nie­za­leż­nie od cie­bie. Kie­dyś się nie my­śla­ło o ta­kich spra­wach.

Mam ocho­tę po­wie­dzieć coś o przy­wią­za­niu jej po­ko­le­nia do prze­szło­ści ale od­pusz­czam. I tak nie­dłu­go umrze.

Szu­kam wzro­kiem innej osoby, innej od­po­wie­dzi i spo­ty­kam spoj­rze­nie dwóch wiel­kich, brą­zo­wych oczu, po­dob­nych do moich. Chło­piec sie­dzi sam, nie może mieć wię­cej niż osiem lat. Góra trzy­na­ście, nie wiem, nie znam się na dzie­ciach. Od­zy­wa się nie­śmia­ło:

– Wy­da­je mi się, że po­ciąg je­dzie do przo­du, pro­szę pana. Stam­tąd – po­ka­zał pal­cem w kie­run­ku prze­ciw­nym do kie­run­ku jazdy.

Ma rację. Po­ciąg je­dzie stam­tąd do przo­du, to oczy­wi­ste. Tylko co jest z przo­du? Żeby tego do­ciec, na chłop­ski rozum, muszę pójść do przo­du. Za­trzy­mu­ję się jesz­cze na chwi­lę i za­sta­na­wiam, dla­cze­go chło­piec sie­dzi sam, ale w końcu wzru­szam ra­mio­na­mi. Jego mama na pewno zaraz wróci. Prze­cho­dzę przez ko­ry­tarz i wcho­dzę do ko­lej­ne­go wa­go­nu.

Otwie­ra się przede mną sze­ro­ka po­la­na. Jest noc, gwiaz­dy nie prze­bi­ja­ją się przez ko­ro­ny drzew. Na środ­ku po­la­ny pło­nie ogni­sko, a wokół niego po­sta­ci ubra­ne w luźne szaty tań­czą, palą zioła, opo­wia­da­ją hi­sto­rie. Czy aby na pewno wciąż je­stem w po­cią­gu? Pod­cho­dzę do ogni­ska.

– Witaj, wę­drow­cze. Zgu­bi­łeś się? – pyta dziew­czy­na i uśmie­cha się do mnie.

Wy­glą­da, jakby była w moim wieku, może odro­bi­nę młod­sza. Ma dłu­gie blond włosy i brą­zo­we oczy. Na twa­rzy w kształ­cie serca po­ja­wi­ły się już pierw­sze zmarszcz­ki, w ką­ci­kach oczu i ust. To pew­nie od śmia­nia się, do­da­ją jej uroku. Jej ciało jest ukry­te w luź­nej sza­cie ale je­stem pe­wien, że jest ide­al­ne. Jest ide­al­na a ja tonę w pu­st­ce jej brą­zo­wych oczu. Kogoś mi przy­po­mi­na.

– Tak – od­po­wia­dam. – Tak, chyba się zgu­bi­łem.

Sia­dam obok a dziew­czy­na po­da­je mi fajkę. Nie pytam co w niej jest, ufam jej. Za­cią­gam się mocno i dym wy­peł­nia moje płuca a szczę­ście wy­peł­nia mnie ca­łe­go. Kładę się na ziemi, czuję pod sobą każde źdźbło trawy, każdą grud­kę ziemi, czuję wszyst­ko. Dziew­czy­na wcho­dzi na mnie i ko­cha­my się, czuję ją i je­stem szczę­śli­wy. Póź­niej po­zna­ję wię­cej ludzi, tak samo szczę­śli­wych, o tak samo pu­stych oczach. Opo­wia­da­ją mi hi­sto­rie. Do­wia­du­ję się jak tu przy­szli, dla­cze­go zo­sta­li. Nie ob­cho­dzi mnie to ale słu­cham. Mówią, że też po­wi­nie­nem zo­stać. Są szczę­śli­wi. Mi­ja­ją go­dzi­ny, może dni, może lata. Prze­sta­ję przej­mo­wać się cza­sem, sku­piam się na szczę­ściu, choć z każdą chwi­lą czuję go coraz mniej i mniej, aż w końcu nie czuję już nic, tylko pust­kę. Wy­pusz­czam dym z płuc.

Zdaję sobie spra­wę, że to nigdy nie było praw­dzi­we szczę­ście, je­dy­nie kłam­stwo, fa­ta­mor­ga­na z pach­ną­cych opa­rów. Nie da się jed­nak utrzy­mać ilu­zji wiecz­nie, tak samo, jak nie da się zła­pać dymu. Sztucz­ne szczę­ście ucie­kło i ja muczę ucie­kać, muszę iść na­przód. Od­naj­du­ję mię­dzy drze­wa­mi drzwi do ko­lej­ne­go wa­go­nu. Wcho­dzę.

Roz­cią­ga­ją się przede mną taśmy pro­duk­cyj­ne, a wzdłuż nich w rzę­dach stoją lu­dzie ubra­ni w jed­na­ko­we, szare stro­je. Wy­twa­rza­ją przed­mio­ty, któ­rych celu nie je­stem w sta­nie się do­my­ślić. Pra­cu­ję spraw­nie po­mi­mo wy­raź­ne­go zmę­cze­nia, wszy­scy wy­ko­nu­ją jed­na­ko­we ruchy, wszy­scy jak jeden, ku chwa­le tego, który na górze.

– Co to za wagon? – pytam. – Wie­cie może dokąd je­dzie ten po­ciąg?

Nikt nie od­po­wia­da, nie prze­ry­wa­ją pracy, nie pod­no­szą nawet wzro­ku.

– Halo? – pró­bu­ję dalej. – Sły­szy­cie mnie?

Ma­cham ręką przed ocza­mi jed­nej z pra­cow­nic. Wy­raź­nie wy­stra­szo­na pod­no­si na chwi­lę wzrok i szep­cze:

– Nie wolno.

– Czego nie wolno?

Prze­ra­że­nie w oczach tej ko­bie­ty robi się coraz więk­sze, ale mimo to od­po­wia­da:

– Nie wolno prze­ry­wać pracy. Mu­si­my… -

Prze­ry­wa jej ostre ude­rze­nie bicza w plecy. Jego drugi ko­niec ści­ska­ły tłu­ste pa­lu­chy męż­czy­zny sto­ją­ce­go na górze, na an­tre­so­li.

– Mu­si­cie pra­co­wać! – ryczy. – Zero przerw! Zero roz­mów!

Jest ubra­ny w drogi gar­ni­tur cia­sno opi­na­ją­cy grube nogi i brzuch. Na­la­na twarz trzę­sie się z wście­kło­ści. Mimo tego wy­glą­da, jakby wie­dział rze­czy, przy­naj­mniej nie­któ­re. Nie za­szko­dzi spró­bo­wać.

– Może pan wie, dokąd je­dzie ten po­ciąg?

Pa­trzy na mnie z góry, tak jak wszy­scy pa­trzy­my na tych, któ­rzy są niżej.

– Dokąd? – prze­cią­ga sy­la­by w na­praw­dę iry­tu­ją­cy spo­sób. – Nie­waż­ne dokąd je­dzie­my, młody czło­wie­ku. Ważne, ile w tym cza­sie za­ro­bi­my. Kie­ru­nek jazdy nie ma zna­cze­nia gdy trze­ba mno­żyć ka­pi­tał.

Zmie­ni­łem zda­nie, ten czło­wiek nie wie nic i wy­raź­nie nie chce się ni­cze­go do­wie­dzieć. Od­wra­cam się i idę w kie­run­ku ko­lej­nych drzwi.

– A ty dokąd? – sły­szę za sobą prze­cią­ga­ne sy­la­by. – Skoro już tu je­steś, to bę­dziesz pra­co­wał. No już, znajdź sobie wolne sta­no­wi­sko.

Igno­ru­ję go i idę dalej ale do­się­ga mnie bicz. Mocne ude­rze­nie roz­ci­na skórę na ple­cach, czuję ciek­ną­cą w dół krew. Ktoś po­da­je mi szary strój ro­bo­czy ale ja od­cho­dzę, wciąż chcę wyjść. Ko­lej­ne ude­rze­nie tra­fia w nogi, ugi­na­ją się pode mną i padam na zie­mię. Ból jest nie do znie­sie­nia ale nie za­mie­rzam pra­co­wać na ma­ją­tek gru­ba­sa w gar­ni­tu­rze. Czoł­gam się w kie­run­ku wyj­ścia. Ko­lej­ne ude­rze­nie tra­fia w głowę, tracę przy­tom­ność.

Budzę się w sza­rym stro­ju ro­bo­czym obok wol­ne­go sta­no­wi­ska przy ta­śmie. Wsta­ję i za­czy­nam robić to co wszy­scy. Praca nie jest szcze­gól­nie trud­na, je­dy­nie sza­le­nie mo­no­ton­na. Wciąż nie wiem do czego służą urzą­dze­nia, które skła­da­my, mają dziw­ny kształt, wiele po­krę­teł i gu­zi­ków, po zło­że­niu wy­glą­da­ją, jakby zaraz miały się roz­le­cieć. Stoję tak i pra­cu­ję przez kilka go­dzin, za­czy­nam się robić głod­ny i okrop­nie zmę­czo­ny.

– Hej. Kiedy prze­rwa? – pytam ukrad­kiem męż­czy­znę sto­ją­ce­go obok mnie.

Bicz ude­rza mnie w ramię, de­li­kat­niej niż wcze­śniej, wciąż bo­le­śnie. Męż­czy­zna nie od­po­wie­dział.

– Chyba do­sta­nie­my coś do je­dze­nia, praw­da? – pytam nad­zor­cę.

Bicz ude­rza mnie w twarz. Czuję w war­gach pul­su­ją­cy ból. To po­win­no mi wy­star­czyć za obiad. Mówię naj­głup­szą rzecz, jaka przy­cho­dzi mi do głowy:

– Nie boję się cie­bie.

Teraz ude­rza na oślep, wie­lo­krot­nie. Cho­wam twarz w przed­ra­mio­nach i zbie­ram cięgi. Zo­sta­nie po tym kilka blizn, trud­no. Przy­naj­mniej się po­sta­wi­łem. Za­sta­na­wiam się, czy mnie za­bi­je. Chyba taki ma plan. Czyli moja po­dróż koń­czy się tutaj. Tak na­praw­dę bar­dzo się boję.

– Dość!

Chcę wie­dzieć kto krzyk­nął. Głos brzmiał ko­bie­co. Razy na chwi­lę usta­ły, więc roz­glą­dam się wzdłuż taśm. To ta, która ode­zwa­ła się do mnie pierw­sza. Naj­od­waż­niej­sza. Teraz za­czął ka­to­wać ją. Po­mi­mo ude­rzeń ko­bie­ta krzy­czy:

– Nie boję się cie­bie!

– Nie boję się cie­bie! – wtó­ru­ję jej, choć głos mi się łamie.

Nad­zor­ca waha się przez chwi­lę, nie wie co zro­bić. Ma tylko jeden bicz. W końcu kon­ty­nu­uje bicie ko­bie­ty.

Coraz wię­cej pra­cow­ni­ków prze­ry­wa pracę, pa­trzą co się dzie­je. Wszy­scy wie­dzie­li, że taki los spo­tka bun­tow­ni­ka, ale jed­no­cze­śnie nie spo­dzie­wa­li się, że kie­dy­kol­wiek do tego doj­dzie.

– Co ro­bi­cie? Wra­cać do pracy! – krzy­czy Nad­zor­ca dy­sząc ze zmę­cze­nia.

– Nie boję się cie­bie! – od­zy­wa się ktoś nie­śmia­ło.

W oczach Nad­zor­cy po­ja­wia się uczu­cie, które do tej pory ob­ser­wo­wał je­dy­nie u in­nych.

– Nie boimy się cie­bie – od­zy­wa­ją się ko­lej­ne głosy. – Nie boimy się cie­bie!

Teraz krzy­czą już wszy­scy. Są wście­kli. Od dawna byli wście­kli, po­trze­bo­wa­li tylko de­li­kat­ne­go pchnię­cia. Ścią­ga­ją Nad­zor­cę z an­tre­so­li, zry­wa­ją z niego drogi gar­ni­tur, zry­wa­ją skórę, od­ry­wa­ją mię­śnie od kości. Na­de­szła prze­rwa obia­do­wa. Po­że­ra­ją bo­ga­cza, po­si­lam się razem z nimi i dla każ­de­go wy­star­cza. W końcu od­cho­dzę, znowu je­stem wolny. Od­wra­cam się ostat­ni raz i widzę, jak pra­cow­ni­cy nisz­czą taśmy pro­duk­cyj­ne, palą urzą­dze­nia o nie­wia­do­mym celu. Na gru­zach i zglisz­czach z pew­no­ścią zbu­du­ją coś lep­sze­go. Idę do ko­lej­ne­go wa­go­nu.

Je­stem w pu­stym, słabo oświe­tlo­nym po­miesz­cze­niu. Nie ma w nim nic oprócz po­je­dyn­cze­go krze­sła na środ­ku i sie­dzą­cej na nim ko­bie­ty. Ma blond włosy i brą­zo­we oczy, na po­marsz­czo­nej twa­rzy w kształ­cie serca od­ci­snę­ły się czas i cier­pie­nie. Pa­trzę jej w oczy i widzę wszyst­ko, co było. Widzę jak mnie do­ty­ka­ła, cho­ciaż tego nie chcia­łem. Widzę jak mnie biła, kiedy mó­wi­łem co myślę, jak uda­wa­ła, że jej na mnie za­le­ży, choć tak na­praw­dę za­le­ża­ło jej wy­łącz­nie na po­zo­rach. Widzę mi­łość bę­dą­cą je­dy­nie fa­sa­dą bólu. W końcu ko­bie­ta od­zy­wa się:

– Cześć, synku.

Wsta­je, pod­cho­dzi i pró­bu­je po­gła­dzić mnie po po­licz­ku ale od­su­wam się. Chcę jej po­wie­dzieć, że jej nie­na­wi­dzę. Chcę jej po­wie­dzieć, że mnie znisz­czy­ła, że mnie zo­sta­wi­ła, chcę jej po­wie­dzieć to wszyst­ko, ale słowa nie chcą przejść przez gar­dło. Łzy roz­my­wa­ją wzrok, teraz widzę już tylko kształt ko­bie­ty, która dała i ode­bra­ła mi życie. W końcu pytam:

– Dokąd je­dzie ten po­ciąg?

– Czy to ważne? Naj­waż­niej­sze, że znów je­ste­śmy razem. Do­pó­ki mamy sie­bie, to po­ciąg rów­nie do­brze może się za­trzy­mać. Ko­cham cię – mówi, ale ja wiem, że kłam­stwo po­wta­rza­ne wiele razy nie staje się praw­dą.

Prze­cho­dzę obok niej i idę w stro­nę drzwi. Nie pa­trzę na nią, nie chcę, ale w końcu udaje mi się po­wie­dzieć coś, co po­wi­nie­nem był po­wie­dzieć już dawno:

– Nie po­trze­bu­ję cię.

Wy­cho­dzę. Wa­go­ny przez które prze­sze­dłem od­cze­pia­ją się od po­cią­gu, widzę jak zo­sta­ją w tyle, wy­pa­da­ją z torów, stają w pło­mie­niach, w końcu zni­ka­ją. Znik­nę­ła rów­nież mgła. W świe­tle gwiazd widzę wy­raź­nie drze­wa i góry, rzeki i mi­ja­ne wio­ski. Nigdy nie wi­dzia­łem tak wy­raź­nie.

Prze­cho­dzę przez wagon, zwy­czaj­ny, z dwoma rzę­da­mi sie­dzeń wzdłuż każ­dej ścia­ny. Już się nie za­trzy­mu­ję, żeby pytać o drogę, od razu prze­cho­dzę do na­stęp­ne­go wa­go­nu a z niego do ko­lej­ne­go, za­czy­nam biec, mijam róż­nych ludzi i ich różne zmar­twie­nia, W końcu do­ga­niam czło­wie­ka z wóz­kiem. Po­da­je mu wy­świech­ta­ny bank­not i pro­szę o her­ba­tę. Z kub­kiem go­rą­ce­go na­po­ju w dłoni prze­cho­dzę przez ostat­nie drzwi, do lo­ko­mo­ty­wy. W sa­mot­nym fo­te­lu sie­dzi ma­szy­nist­ka, co jakiś czas po­cią­ga za jakąś waj­chę, na­ci­ska jakiś guzik. Nie mam po­ję­cia co robi, ale ufam, że ona wie. Pod­cho­dzę, opie­ram się ręką o jej fotel. Przed sobą widzę prze­su­wa­ją­ce się tory.

– Ty z pew­no­ścią wiesz, dokąd je­dzie ten po­ciąg – stwier­dzam.

– Ty mi po­wiedz.

Po­cią­gam łyk her­ba­ty, za­sta­na­wiam się chwi­lę.

– Do przo­du.

Za szybą wscho­dzi słoń­ce.

Koniec

Komentarze

Co ja będę ściem­niać, tech­nicz­nie nie jest ide­al­nie, ale pod­czas lek­tu­ry wcią­gnę­łam się tak, że nie zwra­ca­łam uwagi na błędy.

Tekst zro­bił na mnie wra­że­nie. Nie po­wiem, że go zro­zu­mia­łam w pełni, ale też w mojej oce­nie to nie jest hi­sto­ria, w któ­rej cho­dzi o zro­zu­mie­nie wszyst­kie­go. To taka tro­chę ta­jem­ni­ca, za­gad­ka, a przy tym coś, co bę­dzie od­czy­ty­wać się na swój wła­sny, oso­bi­sty spo­sób.

Kli­mat jest istot­nie oni­rycz­ny (jak to mówi tag), ni­czym ze snu. Ca­łość zresz­tą zdaje się za­pi­sem snu, kie­ru­je się po­dob­ną lo­gi­ką, ale pod całą tą senną “pie­rzy­ną” jest prze­sła­nie. Wiele cie­ka­wych, cel­nie wy­ra­żo­nych myśli. Cza­sem może zbyt oczy­wi­stych (jak w scen­ce z ka­pi­ta­li­stą), ale to mi nie prze­szka­dza­ło. Moje ulu­bio­ne: “(…) po­ciąg do­je­dzie w to samo miej­sce nie­za­leż­nie od cie­bie”, a także od­po­wiedź chłop­ca. Do­dat­ko­wy plus, że mocne rze­czy wy­ra­ża­ne są zwięź­le, wręcz na chłod­no (vide wagon z matką). Ogól­nie emo­cji nie ma, a ra­czej nie tyle ich nie ma, co są przy­ga­szo­ne, jak za za­sło­ną – to do­dat­ko­wo pod­kre­śla wra­że­nia snu, uka­zu­je wy­da­rze­nia w “su­ro­wym” świe­tle, ta­ki­mi, jakie one są, bez za­an­ga­żo­wa­nia emo­cjo­nal­ne­go bo­ha­te­ra, wy­krzy­wie­nia ich w lu­strze jego su­biek­tyw­ne­go od­bio­ru.

A naj­waż­niej­sze: sym­bo­li­ka! Tym stoi ten tekst i to mnie ocza­ro­wa­ło. Po­ciąg zmie­rza­ją­cy nie wia­do­mo dokąd, pa­sa­że­ro­wie, wy­gląd po­szcze­gól­nych wa­go­nów, fakt, że potem są od­cze­pia­ne…

Mi tra­fi­ło w gusta bar­dzo. Po­le­cam do bi­blio­te­ki.

deviantart.com/sil-vah

Bar­dzo dobry tekst. Czy­ta­łem, za­stan­wia­jąc się, czy nie jest przy­pad­kiem za­pi­sem snu który mia­łeś. Ale nie, scena z gru­bym bo­ga­czem swoją do­słow­no­ścią nie mogła się wy­śnić. Jed­nak nadal to fajne opo­wia­da­nie, w któ­rym bo­ha­ter mie­rzy się ze swoim ży­ciem. Sa­mot­ny chłop­czyk bez mamy, póź­niej okres wcze­snej do­ro­sło­ści, dobra za­ba­wa, nar­ko­ty­ki, zawód mi­ło­sny. Potem obo­wią­zek pracy i zro­zu­mie­nie, że można ina­czej. A wresz­cie matka i uświa­do­mie­nie sobie, że po­mi­mo bólu jaki za­da­ła i tę­sk­no­ty, tak na­praw­dę teraz, kiedy jest się do­ro­słym, nie jest już do ni­cze­go po­trzeb­na. Ka­thar­sis, po­zwa­la­ją­ce stać się wresz­cie ko­wa­lem swego losu, ma­szy­ni­stą swo­je­go po­cią­gu, kimś kto de­cy­du­je dokąd zmie­rza. Nie ob­cią­ża­ny wa­go­na­mi prze­szło­ści. Bar­dzo ładna sym­bo­li­ka.

To jest to, co na­praw­dę można na­zwać oni­ry­zmem.

Po­le­cam do bi­blio­te­ki.

 

Po­zdra­wiam

Q

Known some call is air am

Cześć :)

Świet­ne opo­wia­da­nie. Daje do my­śle­nia, cią­gle za­sta­na­wiam się, jak ro­zu­mieć nie­któ­re osoby i zda­rze­nia. Je­dy­ne, co tro­chę mi za­zgrzy­ta­ło, to scena z matką. Sam po­mysł jest świet­ny, tylko wy­ra­żo­ny tro­chę zbyt do­słow­nie. Spo­dzie­wa­łam się ja­kie­goś głęb­sze­go sensu niż to, że głów­ny bo­ha­ter w dzie­ciń­stwie nie był ko­cha­ny. Nie zro­zum źle, ten po­mysł też jest dobry, tylko można by to przed­sta­wić ciut niej do­słow­nie. 

Za to samo za­koń­cze­nie – od­cze­pia­ją­ce się wa­go­ny, her­ba­ta i po­ciąg ja­dą­cy do przo­du jest na­praw­dę dobre.

Samo cho­dze­nie i py­ta­nie, i ci wszy­scy lu­dzie przy­po­mi­na­ło mi tro­chę Ma­łe­go Księ­cia (która to książ­ka bar­dzo mi się po­do­ba­ła, więc po­trak­tuj to jak kom­ple­ment :)

Po­zdra­wiam :)

 

Cześć. Ja nie zo­sta­łam jakoś szcze­gól­nie ku­pio­na, bo nie prze­pa­dam za po­wiast­ka­mi fi­lo­zo­ficz­ny­mi i przy­po­wie­ścia­mi. Me­ta­fo­ry, pa­ra­le­le i tym po­dob­ne rze­czy w zbyt dużym na­tę­że­niu na ogół mnie nużą. Praw­do­po­dob­nie zresz­tą nie zro­zu­mia­łam nawet po­ło­wy Two­ich za­my­słów (np. nie ro­zu­miem jakie zna­cze­nie dla życia bo­ha­te­ra miał mieć ten frag­ment z taśmą pro­duk­cyj­ną…). Ko­niec koń­ców jed­nak prze­czy­ta­łam z pew­nym za­in­te­re­so­wa­niem i cie­szę się, że ko­niec jest taki, jaki jest, że po­ciąg nie do­je­chał do okle­pa­nych “Nieba”, “Pie­kła” czy “Ni­co­ści”.

 

„Jej ciało jest ukry­te w luź­nej sza­cie[+,] ale je­stem pe­wien, że jest ide­al­ne. Jest ide­al­na[+,] a ja tonę w pu­st­ce jej brą­zo­wych oczu.”

 

„Sia­dam obok[+,] a dziew­czy­na po­da­je mi fajkę.”

 

„Za­cią­gam się mocno i dym wy­peł­nia moje płuca[+,] a szczę­ście wy­peł­nia mnie ca­łe­go.”

 

„Nie ob­cho­dzi mnie to[+,] ale słu­cham.”

 

„Pra­cu­ję spraw­nie po­mi­mo wy­raź­ne­go zmę­cze­nia” – Pra­cują

 

wszy­scy wy­ko­nu­ją jed­na­ko­we ruchy, wszy­scy jak jeden” – masło ma­śla­ne

 

„– Nie wolno prze­ry­wać pracy. Mu­si­my… -” – zbęd­ny dywiz na końcu kwe­stii dia­lo­go­wej.

 

„Igno­ru­ję go i idę dalej[+,] ale do­się­ga mnie bicz. Mocne ude­rze­nie roz­ci­na skórę na ple­cach, czuję ciek­ną­cą w dół krew. Ktoś po­da­je mi szary strój ro­bo­czy[+,] ale ja od­cho­dzę, wciąż chcę wyjść. Ko­lej­ne ude­rze­nie tra­fia w nogi, ugi­na­ją się pode mną i padam na zie­mię. Ból jest nie do znie­sie­nia[+,] ale nie za­mie­rzam pra­co­wać na ma­ją­tek gru­ba­sa w gar­ni­tu­rze.” – Za dużo tych „ale”.

 

„Wsta­je, pod­cho­dzi i pró­bu­je po­gła­dzić mnie po po­licz­ku[+,] ale od­su­wam się. Chcę jej po­wie­dzieć, że jej nie­na­wi­dzę. Chcę jej po­wie­dzieć, że mnie znisz­czy­ła, że mnie zo­sta­wi­ła, chcę jej po­wie­dzieć to wszyst­ko, ale słowa nie chcą przejść przez gar­dło.”

 

„od razu prze­cho­dzę do na­stęp­ne­go wa­go­nu[+,] a z niego do ko­lej­ne­go”

 

„mijam róż­nych ludzi i ich różne zmar­twie­nia, W końcu do­ga­niam czło­wie­ka z wóz­kiem.” – albo „w” małą li­te­rą, albo przed nim za­miast prze­cin­ka po­win­na być krop­ka.

 

„Po­da­je mu wy­świech­ta­ny bank­not” – Podaję

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Mam wra­że­nie, że to nie tyle opo­wia­da­nie, co przy­po­wieść fi­lo­zo­ficz­no-te­ra­peu­tycz­na. I muszę przy­znać, że za tego typu li­te­ra­tu­rą nie­spe­cjal­nie prze­pa­dam.

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Mam wra­że­nie, że tekst jest w wielu miej­scach nie­do­prze­cin­ko­wa­ny, ale poza tym tech­nicz­nie w po­rząd­ku. Oba­wiam się, Au­to­rze, że tro­chę nie tra­fi­łeś z grupą od­bior­ców – tu, na por­ta­lu, ra­czej prze­wa­ża­ją umy­sły ści­słe i lu­dzie, któ­rzy wolą kon­kret­ne hi­sto­rie, a nie opo­wiast­ki fi­lo­zo­ficz­ne. Ale mimo wszyst­ko po­do­ba­ło mi się.

 

ich różne zmar­twie­nia, W końcu do­ga­niam – tu miała być krop­ka.

 

Dzię­ku­ję bar­dzo, że Outta po­ku­sił się o in­ter­pre­ta­cję, cho­ciaż sam po­dej­rze­wa­łem, że cho­dzi o coś w tym ro­dza­ju. Ude­rza mnie też to, że nikt nie od­po­wia­da bo­ha­te­ro­wi na pro­ste py­ta­nie – dokąd je­dzie ten po­ciąg? – oprócz chłop­ca, który stwier­dza, że “do przo­du”… To też wiele mówi o lu­dziach.

Precz z sy­gna­tur­ka­mi.

Mgła za okna­mi i nie­wie­dza pa­sa­że­ra, dokąd je­dzie, na­su­nę­ły mi myśl, że to po­ciąg zmie­rza­ją­cy w za­świa­ty. Ko­lej­ne sceny to chyba etapy życia bo­ha­te­ra, który jesz­cze nie zdaje sobie spra­wy, że nie żyje, ale w dro­dze do „nie wia­do­mo dokąd”, do­ko­nu­je prze­glą­du prze­szło­ści. Nie wy­klu­czam też moż­li­wo­ści, że to opis snu.

Z pierw­szą moż­li­wo­ścią spo­ty­ka­łam się już wie­lo­krot­nie, więc po­mysł na Kie­ru­nek jazdy, jako nie­zbyt ory­gi­nal­ny, nie zro­bił na mnie szcze­gól­ne­go wra­że­nia, a jeśli to druga moż­li­wość, to muszę wy­znać, że cudze sny są czymś, co mnie zu­peł­nie nie in­te­re­su­je.

Wy­ko­na­nie po­zo­sta­wia nieco do ży­cze­nia i szko­da, Ru­dro­42, że nie po­pra­wi­łeś błę­dów i uste­rek wska­za­nych przez wcze­śniej ko­men­tu­ją­cych. Szko­da też, że nie re­agu­jesz na ko­men­ta­rze czy­tel­ni­ków.

 

Na sie­dze­niach sie­dzą lu­dzie… ―> Nie brzmi to naj­le­piej.

Może: Na fo­te­lach sie­dzą lu­dzie

 

– Wy­da­je mi się, że po­ciąg je­dzie do przo­du, pro­szę pana. Stam­tąd – po­ka­zał pal­cem w kie­run­ku prze­ciw­nym do kie­run­ku jazdy. ―> – Wy­da­je mi się, że po­ciąg je­dzie do przo­du, pro­szę pana. Stam­tąd.Po­ka­zał pal­cem w kie­run­ku prze­ciw­nym do kie­run­ku jazdy.

Tu znaj­dziesz wska­zów­ki, jak po­praw­nie za­pi­sy­wać dia­lo­gi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

z każdą chwi­lą czuję go coraz mniej i mniej, aż w końcu nie czuję już nic… ―> Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nie?

 

– Nie wolno prze­ry­wać pracy. Mu­si­my… - ―> Czemu służy dywiz po wie­lo­krop­ku?

 

Mimo tego wy­glą­da, jakby wie­dział rze­czy, przy­naj­mniej nie­któ­re. ―> Co to zna­czy wie­dzieć rze­czy?

 

czuję ciek­ną­cą w dół krew. ―> Zbęd­ne do­po­wie­dze­nie – czy krew mogła ciek­nąć w górę?

 

i padam na zie­mię. ―> Rzecz dzie­je się w po­miesz­cze­niu, więc: …i padam na pod­ło­gę.

 

krzy­czy Nad­zor­ca dy­sząc ze zmę­cze­nia. ―> Dla­cze­go wiel­ka li­te­ra?

 

palą urzą­dze­nia o nie­wia­do­mym celu. ―> …palą urzą­dze­nia o nie­wia­do­mym prze­zna­cze­niu.

 

Nie ma w nim nic oprócz po­je­dyn­cze­go krze­sła na środ­ku… ―> Czy by­wa­ją krze­sła po­dwój­ne?

Pro­po­nu­ję: Nie ma w nim nic oprócz jed­ne­go krze­sła na środ­ku

 

W sa­mot­nym fo­te­lu sie­dzi ma­szy­nist­ka… ―> A może wy­star­czy: W fo­te­lu sie­dzi ma­szy­nist­ka

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Ob­sta­wiam, że to me­ta­fo­ra życia. Nie prze­pa­dam za ta­ki­mi tek­sta­mi, ale czy­ta­ło się w miarę do­brze. A od­po­wiedź, dokąd je­dzie ten po­ciąg może być ba­nal­na, głę­bo­ka albo mi­stycz­na. Za­le­ży, kogo się spyta.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nowa Fantastyka