- Opowiadanie: Przemek95 - Piewca Śmierci

Piewca Śmierci

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Piewca Śmierci

Dzień zapowiadał się naprawdę dobrze.

Słońce grzało przyjemnie, a białe obłoki na tle błękitnego nieba, snuły się po nim w takim tempie, że można było odnieść wrażenie, iż od kilku godzin stoją w tym samym miejscu. W powietrzu unosił się zapach kwiatów i świeżej trawy, co w połączeniu z szumem spadającej z pobliskiego urwiska kaskady wody, tworzyło dla Zephara Mesenreadha niezwykle kojącą atmosferę. Wsłuchując się uważnie w dźwięk rozbijającej się o skały rzeki, która leniwym nurtem płynęła dalej, przez cały kontynent, za nim nie wpadnie do oceanu Złotego Smoka, czuł ogarniający go spokój. Niewiele było na tym świecie rzeczy, którym się to udawało, a ilość tych, które go denerwowały lub doprowadzało do furii, była ciężka do zliczenia. Ostatnimi czasy miał coraz częstszy problem z odprężeniem się. Przypuszczał dlaczego tak było, lecz nie chciał tego przyznać przed samym sobą.

Leżąc pod wielkim drzewem, skryty w jego cieniu, dobiegały do niego odgłosy świergotania okolicznych ptaków, rechotania żab i irytującego bzyczenia owadów gromadzących się coraz liczniej nad rzeką.

Okolica wydawała się taka spokojna. Zupełnie nieskażona problemami, z jakimi musiał borykać się świat, których to co roku przybywało, i nic nie wskazywało na to, by w najbliższych latach coś się w tej materii zmieniło. I raczej nie zmieni nigdy. Bo i dlaczego by miało?

Zephar wylegiwał się jeszcze przez moment na miękkiej, pachnącej wiosną trawie, po czym wstał. Słoneczne smugi przebijające się tu i ówdzie przez koronę drzewa pod którym postanowił odpocząć, irytowały go coraz bardziej. Poza tym, czas mu już było w drogę. Jeszcze nie wiedział gdzie się uda. Z tym też ostatnio miał problem. Nim jednak wyruszył, dostrzegł po drugiej stronie rzeki kilka saren zaspokajających swoje pragnienie. Przyglądał im się przez krótką chwilę, za nim te nie spojrzały na niego. Stali tak wpatrzeni w siebie otoczeni odgłosami otaczającej ich przyrody, za nim wszystkie łanie pomknęły jakby wystraszone z powrotem do lasu.

Wkrótce w całej okolicy, zrobiło się jakby ciszej.

Nic nie świergotało, nic nie rechotało, nic nie bzyczało.

Nawet powietrze zdawało się być cięższe niż wcześniej.

Zephar rozejrzał się.

Tak, pomyślał. Zdecydowanie powinien już ruszyć w dalszą drogę.

Ruszył więc wzdłuż rzeki.

Nie minęło wiele czasu, nim dostrzegł przed sobą spadający liść. Chwycił go zainteresowany i przyjrzał się uważnie. Był cały żółty, mimo iż był środek wiosny. Nie zdziwiło go to jednak, Jak również nie zdziwił się, gdy liść w jego ręki zmienił kolor na czarny, a następnie rozpłynął się w powietrzu. Zephar po raz kolejny omiótł wzrokiem całą okolicę. Lecz widok jaki zastał, również go nie zaskoczył. Wszystkie drzewa pożółkły, chwilę później poczerniały, a na koniec stały się zupełnie gołe. Podobny los spotkał trawy. Te wpierw stały się czarne, zwiędły, by w końcu zmienić się proch, który teraz pokrywał ziemie.

Przyglądając się dalej, Zephar dostrzegł na drugim brzegu rzeki borsuka, który nie zdążył pierzchnąć jak najdalej. Ledwo idąc przed siebie, padł w końcu bez życia.

Tak, pomyślał raz jeszcze Zephar. Zdecydowanie powinienem ruszać dalej. Nie ma tu dla mnie miejsca.

 

***

 

W pewnej wiosce na prowincji cesarstwa, grasował wielki i paskudny troll, który co jakiś czas terroryzował okoliczną ludność. Mieszkańcy od wielu miesięcy prosili o pomoc swego zarządcę, lecz ten niezbyt kwapił się do zrobienia czegoś w tej sprawie. Mimo tego dwójka paladynów, Galonthan i jego narzeczona Yesta, postanowili sami rozwiązać problem nękający obywateli cesarstwa.

Po drodze do wioski, mieli mały zatarg z okolicznymi bandytami i łupieżcami, których to jednak szybko pokonali, a ciała spalili świętym ogniem, zgodnie ze zwyczajem paladynów. Oprócz tego incydentu, nie wydarzyło się nic ciekawego.

Krajobraz również nie był w żadnym stopniu ciekawy. Same wzgórza porośnięte trawą, kilka niedużych zagajników, jedna spalona stodoła i nic poza tym.

Nie dziwota więc, że młodej parzę szybko zaczęło się nudzić. Szczególnie Yescie. Dostrzegając to Galonthan próbował na różne sposoby zaradzić ten sytuacji, ale nie za bardzo mu to wychodziło. Po którejś z kolejnych prób wręcz rozwścieczył swoją narzeczoną, do tego stopnia, że jednym swoim kopnięciem nie dość, że zrzuciła go z konia, to jeszcze posłała dziesięć metrów dalej. Od tamtej pory paladyn więcej się już nie odezwał.

Było nudno.

Przynajmniej do czasu, gdy na swojej drodze nie spotkali pewnego jegomościa. Był przeciętnego wzrostu, o krótkich, szatynowych włosach i zaroście wokół ust. Odziany był w długą czarną kamizelkę sięgającą kostek o złotych obwódkach, związaną na biodrach skórzanym pasem, na którą zakładał dużą białą togą, drapowaną na lewe ramię. Na ramionach nosił czarne zarękawia, w których osadzone zostały błyszczące, fioletowe klejnoty.

Lecz tym co najbardziej przyciągało uwagę Galonthana i Yesty gdy mu się przyglądali, były jego oczu. Tęczówki owego mężczyzny, były czerwone niczym krew.

Yesta początkowo się wystraszyła, gdy pierwszy raz je zobaczyła. Galonthan nie dziwił się jednak. Widok tak intensywnie czerwonych oczu u ludzi, mógł doprowadzić przynajmniej do uczucia niepokoju.

Paladyn zwolnił galop, zatrzymując się przed nieznajomym mężczyzną, zmierzającym prawdopodobnie do Goldswanii z której wyruszyli. Yesta stanęła obok swego narzeczonego, choć widać było, że nie była z tego faktu zadowolona.

– Witaj podróżniku. – zagaił Galonthan. – Co u ciebie słychać? Można wiedzieć w jaką stronę się udajesz i skąd przybywasz?

Mężczyzna stanął przed nimi, lustrując parę swymi intensywnie czerwonymi oczami.

Po plecach Yesty przeszedł lodowaty dreszcz. Chciała, by opuścił swój wzrok.

– Znikąd i donikąd. – odparł mężczyzna, o głosie zaskakująco łagodnym i miłym dla ucha.

– Niech i tak będzie. Jak się zwiesz nieznajomy? – pytał dalej Galonthan.

– Nie chcesz wiedzieć jak się nazywam.

– Skąd to wiesz?

– Za każdym razem, gdy ludzie poznają moje imię i dowiadują się kim tak naprawdę jestem, zaczynają panikować.

– Nie dowiesz się tego póki nie spróbujesz. – stwierdził Galonthan – Dalej, nie bądź taki. Przedstaw się. Ja jestem Galonthan, paladyn w służbie cesarza Remanda val Aladonda. A to moja narzeczona, Yesta. Również w służbie naszego cesarza.

Yesta ukłoniła się delikatnie, choć bardzo nie chciała tego robić. Czuła na sobie wzrok tego nieznajomego. Lodowaty dreszcz ponownie przebiegł po jej plecach.

– Jestem Zephar Mesenraedh.

Zephar? Mesenraedh? Yescie wydawało się, że już słyszała gdzieś to imię, lecz nie była sobie wstanie przypomnieć gdzie.

– Zephar? Cóż za dziwaczne imię. – oznajmił Galonthan. – Co ono oznacza? To z Andunianu?

– Nie. To pochodzi ono z języka Semerów, i oznacza "Niosący". – odpowiedział Zephar.

– "Niosący"? A co jeśli można wiedzieć miałbyś nosić?

– Sam się nad tym wielokrotnie zastanawiałem.

Galonthan zasmiał się.

– Dziwny z ciebie człek. Ale wydajesz się silnym i opanowanym człowiekiem. Powiedz mi, jesteś magiem? Patrząc na twój ubiór można założyć, że nim jesteś, choć czarodziejów, ubierających się w podobne ciuchy widziałem tylko na obrazach Świątyń Magii.

– Tak, jestem.

– Doskonale. – rzekł Galonthan klaszcząc w dłonie. – Przydałaby się nam twoja pomoc. Oczywiście jeśli odmówisz, nic się nie stanie.

Yesta popatrzyła zaskoczona na swego narzeczonego. Szybko położyła mu dłoń na ramieniu, przyciągając do siebie.

– Co ty robisz? – zapytała stanowczo.

– O co co chodzi?

– Prosisz o pomoc jakiegoś nieznajomego. Dopiero co go poznałeś, nie wiesz kim jest. A jeśli jest niebezpieczny? Jeśli para się jakąś mroczną magią? Może nas zabić i wykraść nasze duszę.

– Przesadzasz.

– Nie znasz go.

– O co ci tak naprawdę chodzi, co? – Galonthan popatrzył surowo na swoją narzeczoną.

Yesta w pierwszej kolejności się speszyła jego spojrzeniem, lecz chwilę potem odparła:

– Nie podoba mi się jego wzrok. jest taki zimny. Ale to nie wszystko. Otacza go jakaś dziwna aura. Nie umiem tego wyjaśnić, lecz wzbudza ona we mnie lęk. Nie chcę, by nam towarzyszył.

Galonthan popatrzył na kobietę dziwnie.

– Nie oceniaj ludzi, na podstawie otaczającej ich aury. Pamiętaj – rzekł mężczyzna dotykajac palcem napierśnik Yesty – twoja też nie należy do najjaśniejszych.

– Sprawiłem wam jakiś kłopot? – zapytał Zephar.

– Nie. Skądże znowu. – odparł radośnie Galonthan. – Zmierzamy właśnie do wioski Gwarnen, którą od jakiegoś czasu nęka pewien troll. Sami byśmy sobie z nim poradzili, lecz z twoją pomocą, byłoby nam znacznie łatwiej. Co ty na to? Oczywiście kwestie twojego wynagrodzenia za udzielone nam wsparcie, przedyskutowalibyśmy w drodze do niej.

Zephar nie odzywał się przez pewną chwilę. Jego milczenie, jeszcze bardziej niepokoiło Yestę.

– Nie jestem zainteresowany. – odpowiedział.

– No weź. Nie chcesz pomóc biednym wieśniaką którzy muszą się mierzyć z jakimś paskudnym trollem? Jesteś bez serca. – rzekł z nutą żartu Galonthan.

– Często to słyszę.

– A masz coś lepszego do roboty?

– Nie obchodzi mnie życie tych ludzi. Musicie sobie radzić beze mnie. Życzę wam powodzenia. – oznajmił Zephar po czym ruszył przed siebie, mijając paladynów.

– Nie bądź taki. – zawołał Galonthan odwracając się w kierunku maga. – Naprawdę nie obchodzi cię los tych ludzi? Pomyśl tylko. Ten paskudny troll terroryzuje ich od kilku miesięcy. Ludzi boją się opuszczać domy. Czują się bezradni, widząc w oczach swoich dzieci strach, który nie chcę je opuścić. Trzyma ich jak kleszcze, co dzień nawiedzając ich ponurymi wizjami, że być może następnego dnia, troll zejdzie z góry na której osiadł, i dobierze się do czegoś innego niż krowy czy inne bydło. Naprawdę chcesz ich zostawić w takiej sytuacji? Chcesz by te dzieci, przez kolejne dni martwiły się o to, że ich rodzice, rodzeństwo czy one same zostaną przez niego zjedzone? Naprawdę tego chcesz? Odpowiedz mi Zepharze Mesenreadzie? Zostawisz ich tak?

Zephar zatrzymał się. Spojrzał przez ramię na Galonthana i Yestę.

Yesta zadrżała, gdy wbił w nich swe czerwone oczy. Odnosiła wrażenie, że wrzynają się one w najgłębsze zakamarki jej duszy. Nie znosiła tego uczucia. Z całego serca pragnęła, by jak najszybciej opuścił to miejsce, by znikł stąd. Zaczęła się nawet modlić do Świętego Boga Atanmalnira, patrona wszystkich paladynów, by ten oto człowiek, Zephar Mesenraedh powiedział nie i ruszył dalej.

 

***

 

– Duży jest? – zapytał Galonthan.

– Owszem. Ma jakieś dwadzieścia metrów wysokości. I wielką maczugę w dłoni, najeżoną ostrymi metalowymi kolcami. Straszliwa to broń. Jednym jej uderzeniem zniszczył część muru. Zajęło nam kilka tygodni jego odbudowanie, albowiem mieszkańcy bali się wychodzić z domów. Naprawdę, mości pani. To istny potwór jest. – odpowiedział sołtys. Był wysoki, gruby, łysy z brodą po pas. Jego głos był stanowczy, mimo iż po jego gestach, było widać, że ewidentnie nie ma ochoty przebywać poza swoim domem.

Cała wioska, była otoczona drewnianym murem, zbudowanym jak się okazało, jeszcze za nim troll przybył w te okolice. Sołtys zaś, przemawiał do przybyszy z drewnianej wierzy koło bramy, albowiem bał się wyjść do nich lub wpuścić do wioski. Galonthan nie protestował, choć nieprzyjęcie paladynów było wielką nieuprzejmością.

– Rozumiem. Jakoś powinniśmy sobie z nim poradzić. – oznajmił pewnie Galonthan, uderzając pięścią w swój napierśnik.

– Na pewno? – zapytał niepewnie sołtys.

– Proszę się nie niepokoić. Wiemy co robimy. – odparła Yesta.

– Proszę zatem udać się do swojego domu i nie opuszczać go, dopóki troll nie zostanie zgładzony. – polecił Galonthan sołtysowi, który prędko usłyszał jego słów. – No dobra – rzekł mężczyzna, zwracając się do swej narzeczonej – Mam tą fiolkę od Cerysa. Rozbijemy ją blisko góry, z dala od wioski, by nie narażać mieszkańców. Ja będę robił za przynętę. Ty w tym czasie potraktujesz go swoimi strzałami. Jeśli zacznie biec w swoim kierunku, ponownie skupie na sobie jego uwagę, a ty w tym czasie zmienisz swoją pozycję i ponownie zaatakujesz. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, paskuda powinna paść.

– Nie jestem pewien czy kilka strzałów z łuku nawet magicznego, będzie wstanie powalić górskiego trolla. – wtrącił niespodziewanie Zephar Mesenraedh.

Yesta, popatrzyła na niego zaniepokojona.

Ku jej wielkiemu zdumieniu i goryczy, Zephar zgodził się im towarzyszyć. Jednak wraz jego twarzy, gdy to mówił, podobnie jak podczas ich wcześniejszej rozmowy i podczas podróży do wioski pozostawał taki sam, zimny i obojętny. Sama nie wiedziała dlaczego naglę zechciał im pomóc, skoro życie mieszkańców Gwarnen nie miało dla niego żadnego znaczenia. Niepokoiło ją to. Obecność tego mężczyzny budziła w niej lęk. Przy nim wszystko wydawało się jakieś inne, obce, ciężkie, chłodne i nieprzyjemne. Nawet blask słońca, zdawał się zimniejszy niż być powinien. Ale największy dreszcz czuła, gdy spoglądał na nią swymi krwistymi oczami. Za każdym razem gdy to czynił, strach który czuła, potęgował się do jakiś gargantuicznych rozmiarów. Błagała nawet Atanmalnira, by zabrał go od nich. Lecz nawet on, odmówił jej modlitwą.

– Spokojnie. Yesta prócz magicznego łuku, posiada również strzały z grotami z gavathenu. – oznajmił dumnie Galonthan.

– Gavathen? – zdziwił się Zephar. – A to nie jest czasem drogi materiał? Pensja paladynów w tym kraju starcza wam na zakup czegoś takiego?

– Otrzymaliśmy je od Cerysa. – oświadczył Galonthan – Kiedyś pomogliśmy mu w pewnej sprawie i w zamian za – jak na niego – drobną opłatę, może nam załatwić co tylko chcemy.

– Zgaduje, że niezbyt legalną drogą.

– No cóż, takie czasy.

– Nie przeczę.

– A co do ciebie, przyjacielu. W razie gdyby coś poszło nie tak, potraktujesz tego trolla jakimś swoim zaklęciem. Tylko ostrożnie. Żadnych obszarowych. Mogą one dotrzeć do wioski.

– To wiem.

– A zatem gotowi?

Yesta kiwnęła głową.

Zephar zaś, stał jak słup soli z założonymi rękoma i kamiennym wyrazem na twarzy.

– To ruszamy. Musimy zwabić tego trolla w wyznaczone miejsce.

– Nawet nie będziemy musieli tego robić.

– A to dlaczego?

Zephar uniósł lewą rękę i wskazał coś za nimi.

Odwróciwszy się w tamtą stronę Galonthan i Yesta ujrzeli dwudziestometrowego trolla, dzierżącego wielką maczugę w ogromnej dłoni, najeżonej długimi metalowymi kolcami.

Stwór odziany jedynie w przepaskę biodrową, patrzył na nich Galonthana, Yestę i Zephara jak na jedzenie, robiąc przy tym paskudny grymas.

– Cholera. – zaklął Galonthan.

Troll zaryczał donośnie, po czym prędko rzucił się na paladynów i Zephara. Mimo swoich pokaźnych rozmiarów był całkiem szybki.

Yesta natychmiast skoczyła w bok, podczas gdy Galonthan dobył swego miecza i wielkiej tarczy i ruszył biegiem w stronę górskiego monstrum. Gdy zbliżył się do potwora, ten uderzył go swoją maczugą, posyłając biedaka ponad pięćdziesiąt metrów do tyłu. Niewątpliwie zginąłby, gdyby nie jego magiczny pancerz oraz tarcza. Nie mniej siła uderzenia była na tyle mocna, iż paladyn nie był wstanie się podnieść z powodu bólu, którzy przeszywał jego ciało. Najwyraźniej coś sobie złamał.

Naglę ujrzał nad sobą trolla z maczugą nad głową, szykującego się, by zadać mu śmiertelny cios. W ten z prawej strony nadleciała lśniąca złocista strzała, która raniła potwora. Ten odwrócił się w stronę w której padł strzał. Dostrzegł Yestę i z głośnym rykiem wściekłości zaczął biec w jej kierunku. Kobieta jednak nie czekała biernie, aż troll do niej dotrze. Nim zmusił ją by odskoczyła w prawo, posłała w jego stronę pół tuzina strzał. Wszystkie wbiły się głęboko i dotkliwie parzyły monstrum, które stawało się jeszcze bardziej agresywne.

Gdy troll miał po raz kolejny zaatakować Yestę, pocisk jasnego światła uderzył go w tył głowy. Odwróciwszy się dostrzegł pędzącego na niego Galonthana, na którego skierował swój następny atak. Jednakże paladyn w ostatniej wykonał przewrót, czym uniknął ciosu, a wtedy ranił obie nogi trolla, przez co ten padł na kolana. Mężczyzna wykorzystał ten fakt, prędko wdrapując się na jego grzbiet chcąc zadać mu śmiertelny cios w kark. Gdy już znalazł się przy nim, wykonał potężne cięcie, lecz zabić potwora, ten pod wpływem uderzenia wyprostował się, zrzucając paladyna ze swoich pleców. Troll ryknął jeszcze głośniej niż dotychczas. Stanął w końcu na obie nogi, odwrócił się, spojrzał na Galonthana i pochwycił go w swoją olbrzymią łapę. Paladyn ze wszystkich sił starał się wyrwać z potężnego uścisku giganta, lecz ten nic sobie nie robił z jego wysiłków, miast tego jeszcze bardziej zaciskał swe palce na mężczyźnie, zbliżając go do swoich ust. Już miał go pożreć, gdy kolejna świetlista strzała nadleciała w ich stronę. Troll tylko popatrzył na Yestę, po czym dobywając swojej maczugi, wykonał kilka kroków stronę kobiety, po czym rąbnął nią o ziemię w jej pobliżu. Siła tego ciosu była tak duża, że mimo iż nie trafiła ona bezpośrednio paladynki, posłała ją ponad trzydzieści metrów dalej. Gdy po chwili otrząsnęła się, zobaczyła nad sobą potwora z wielką maczugą nad głową z jej przyszłym mężem, ściskanym boleśnie w drugiej ręce. Najwidoczniej tak miał wyglądać ich koniec. Chciała jedynie, żeby Galonthan mógł przeżyć dzisiejszy dzień.

W ten z prawej strony, nadleciała kula fioletowo–czarnych płomieni, które uderzyły w trolla, powodując potężny wybuch. Nie był na tyle silny by go powalić, lecz wystarczający by puścił Galonthana który runął na ziemie. Gigant popatrzył w kierunku z którego nadleciał magiczny pocisk podobnie jak Yesta i Galonthan.

Zephar trzymał wyciągniętą przed siebie prawą dłoń, z której wydobywał się dym.

Troll popatrzył wściekle na maga. Zaryczał kolejny raz, lecz tym razem tak przeraźliwie, że swym rykiem zbudziłby nawet demony w podziemiach.

Już miał się rzucić na Zephara, gdy ten po prostu zacisnął tylko swą dłoń w pięść. W jednej chwili cały świat stał się czarno–biały, a czas stanął w miejscu. Jedynie Zephar mógł się normalnie poruszać, zachowując przy tym swoje kolory. Rozejrzał się po okolicy, zatrzymując się na górskim trollu.

Mogłem wtedy odmówić, pomyślał mag. Co mnie podkusiło, by z nim pomóc.

Ponownie wyciągnął przed siebie rękę, skierował ją na trolla, po czym pstryknął palcami. Potwór w jednej chwili zmienił się w proch który opadł na ziemie.

Za kolejnym pstryknięciem Zephara świat odzyskał kolory, a czas ruszył z miejsca.

Galonthan i Yesta patrzyli z niedowierzaniem na to co widzieli. A raczej czego nie widzieli.

Jeszcze sekundę temu, mierzyli się z wielkim trollem, a teraz w miejscu gdzie stał, znajdowała się kupka popiołu. Lecz największy szok przeżyli chwilę potem.

Zrobiło się nagle zimno, niebo zasnuł gruby koc szarych chmur, a cała okolica, pokryta dotychczas bujnymi polami i łąkami, stała się martwa i bez życia. Nic już tu nie rosło. Nawet pobliskie góry, wydawały się martwe.

Yesta nie miał pojęcia co się dzieje. Przerażona tym widokiem nie był wstanie pojąć co mogło doprowadzić do takiej sytuacji. Ale jednego była pewna. Jeszcze nigdy nie doświadczyła tak potężnej i mrocznej czarnej magii. To był kompletnie inny poziom niż czarodzieje pobierający nauki w swych świątyniach. Popatrzyła na swego narzeczonego. Po jego oczach od razu wiedziała, że miał podobne myśli do niej. Chciała do niego podejść, lecz wtedy z niewiadomych jej powodów, oboje spojrzeli w kierunku Zephara.

Ten stał tam gdzie wcześniej, jak zwykle z kamiennym, pozbawionym emocji wyrazem twarzy. Już wiedzieli, że to była jego sprawka.

– Coś ty zrobił? –zapytał przerażony Galonthan.

Zephar nie odpowiedział.

Po chwili, jedno z skrzydeł bramy wioski Gwarnen runęło z hukiem na ziemie. Galonthan wstał naglę. Poczuł potrzebę sprawdzenia czy z mieszkańcami wioski aby na pewno wszystko w porządku. Ruszył się w jej stronę, zaglądając do części domostw, które się tam znajdowały. W każdym do którego zajrzał znajdowały się jedynie bezwładnie walające się ubrania, oraz otaczający je proch. Paladyn podniósł jedno z nich. Sądząc po rozmiarach należało ono do małej dziewczynki. Gdzie jest teraz? Zastanawiał się nad tym, oszukując samego siebie. Wiedział czyja to sprawka, lecz nie chciał tego początkowo przyznać. Jednakże wzbierający w nim gniew, w końcu pomógł mu zaakceptować tą paskudną prawdę. Wyszedł z domu, a po kilku minutach szybkiego marszu, opuścił wioskę.

– Zephar! – krzyknął. A w jego krzyku, czuć było ból, smutek i ogromny gniew. – To twoja sprawka!

Nie odpowiedział. Nawet nie spojrzał w jego kierunku.

– Zaufałem ci! A ty ich wszystkich zabiłeś! Jakim potworem musisz być, by uczynić coś takiego niewinnym ludziom?

Gdy Zephar po raz kolejny nie odpowiedział, Galonthan chwycił swój miecz i popędził w stronę maga. W momencie którym klinga miecza, miała się spotkać z szyją maga, ten wykonał szybki unik, pochwycił ostrze paladyna przyciągając ją do siebie. Nastepnie uderzył go w twarz prawym sierpowym i lewą otwartą dłonią w pierś. To ostatnie, posłało paladyna ponad trzydzieści metrów do tyłu. Jego narzeczona ruszył w jego kierunku, lecz nim zdążyła do niego dotrzeć, ten ponownie pędził w stronę czarodzieja.

Ten ku ogromnemu przerażeniu Yesty, ruszył na przeciw Galonthana. Gdy dzieliło ich zaledwie kilka jardów, oręż paladyna, ku wielkiemu szokowi obojga paladynów, rozpadl się na kawałki, jak gdyby był zrobiony ze szkła. Mężczyzna zatrzymał się, by przyjrzeć się resztce brzeszczota ledwie wystającego z rękojeści. Nie pojmował jak to się mogło stać.

– Uważaj! – krzyknęła przeraźliwie Yesta.

Galonthan natychmiast popatrzył przed siebie.

Zephar minął go z prawej.

Raptem w jednej chwili, poczuł się naprawdę dziwnie. Czuł olbrzymią pustkę wewnątrz swego jestestwa. Coś bardzo cennego brakowało w nim samym. Nie pojmował co to mogło być póki przerażony nie odwrócił się.

Zephar z wyciągniętą na bok prawą ręką, trzymał jego duszę. Miała postać szarej materii kształtem i rysami przypominająca jego samego. Swą dłoń zaś, mag zaciskał na najjaśniejszej jej części, gdzie normalnie znajdowałoby się serce paladyna, a także jego Korzeń – źródło jego magicznej mocy. Zephar bez chwili wachania, zmiażdżył je, niczym szklaną kulę.

Dusza Galonthana rozpłynęła się w powietrzu, a on sam pokrył się szarością, a w końcu, obrócił się w proch. Jedyne co po nim pozostało, to zbroja którą nosił.

Yesta wrzasnęła okrzykiem rozpaczy.

Natychmiast rzuciła się w kierunku swego narzeczonego, a raczej tego co po nim pozostało. Minęła Zephara, który nawet nie przejął się jej obecnością. Po prostu szedł przed siebie. Kobieta padła na kolana, nabierając ze łzami w oczach prochy swej miłości. Pomacała napierśnik Galonthana, ale jego samego już tu nie było. Krzyknęła po raz kolejny, po czym spojrzała w kierunku maga.

– Coś ty zrobił!? – wrzasnęła.

Czarodziej nie odpowiedział.

– Już wiem kim jesteś! – oznajmiła kobieta. – Jesteś Zephar Mesenraedh. Tym Zepharem. Niszczycielem, Zgubą Świata. Najwyższym Czarnoksiężnikiem w dziejach świata. Przywódcą Trafariandu i Czternastki Terengoru. Jesteś największym złem jakie spotkało ten świat.

– Nie prawda. – odpowiedział niespodziewanie Zephar. – Największym aktem zła tego świata, było powołanie na nim istot myślących.

– Niech cię diabli! Bądź przeklęty w imieniu Atanmalnira!

– Atanmalnir? – Zephar stanął i spojrzał przez ramię na kobietę. – Nie wiem czyn ten bóg kiedykolwiek wysłucha twoich próśb.

– A to dlaczego?

– Martwi bogowie raczej nie słuchają modlitw.

Yesta zamilkła. Nie mogła uwierzyć w słowa Zephara. Była pewna, że kłamie. Lecz jego spojrzenie, te czerwone niczym krew oczy, nie kłamały. Kim, albo raczej, czym była ta istota, wypowiadające te niedorzeczne słowa.

– Niszczyciel, Zguba Świata. Najwyższy Czarnoksiężnik w dziejach świata. Przywódca Trafariandu i Czternastki Terengoru. Owszem to moje tytuły. Jednakże wśród nich jest jeszcze jeden. Zabójca Bogów.

Kobieta milczała. Spoglądała tylko przerażona na czarnoksiężnika.

Zephar odwrócił wzrok.

– Nigdy nie chciałem taki być. Jedyne czego pragnąłem, to nieść pomoc tym, którzy byli bliscy memu sercu. Lecz los jak zwykle nie wysłuchał moich próśb. Stało się tak jak się stało. Chciałbym znowu być tym, który niesie pomoc i wsparcie tym, którzy na owe zasługują. Lecz ilekroć to czynię, zawszę dzieje się jakieś nieszczęście.

– Przestały mieć znaczenie? – Yesta nie pojmowała słów maga. Wydawały się jej jakieś abstrakcyjne i niedorzeczne. – O czym by bredzisz? Ludzkie życia, niezależnie od wszystkiego mają znaczenie!

– A kto tak powiedział? Bogowie. Nie rozśmieszaj mnie. Dla nich znaczycie tyle co mrówki. A skoro nawet oni wami gardzą, o niema sensu przejmować się żadnym z was. – powiedziawszy to, Zephar ponownie ruszył przed siebie.

– Jesteś potworem! – zawyła Yesta. – Największym przekleństwem całej ziemii. Sczeźnij! SCZEŹNIJ!

Zephar nie odpowiedział. Szedł dalej.

Tak się działo zawszę. Nie potrafił inaczej. Odkąd został naznaczony przez Gwaldarona, Króla Bogów, zawszę tak było. Choćby nie wiem jak bardzo chciał zaprzeczyć swojemu przeznaczeniu, ono dopadało go gdy najbardziej tego nie chciał. Ludzie słusznie się go obawiali. Słusznie chcieli go zabić. Czasem nawet im kibicował. Lecz za każdym razem, kończyło to się w ten sam sposób. Widział już tyle śmierci, tyle bólu i cierpienia. Jednak miał nadzieje, że gdy zniknie, na świecie zapanuje spokój. Bylił się i to bardzo. Albowiem ludzie nie są stworzeniu do pokoju. Przez cztery i pół tysiąca lat, widział tyle wojen i innych aktów okrucieństwa, które tylko utwierdziły go w przekonaniu, że ludzkość nie jest warta swoich darów, jakimi są wolność i życie. A skoro na nie nie zasługują, nie są warci nic.

Tak to wyglądało.

Musiał się z tym pogodzić. Przez swoje błędy przeszłości i brak wiary w tych, których miał bronić, stał się koniec wszystkiego, co znajdowało się na tym świecie.

Był Chodzącą Zagładą. Zabójcą Bogów. Niszczycielem Narodów. Aniołem Końca i Przynoszącym Ciemność.

Był Zepharem Mesenraedhem

Piewcą Śmierci.

Koniec

Komentarze

Chciałbym przeczytać tekst w ramach dyżuru, autorze, jednak widząc brak odpowiedzi pod poprzednim opkiem czy jest sens? Nie chciałbym się rozpisywać tylko po to, aby dodać komentarz, który nie wiem, czy przeczytasz.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Geez, te rozwlekłe opisy przyrody na początku, które ani nie budują klimatu, ani nie pchają fabuły, ani nawet nie utrzymuja zainteresowania czytelnika, sprawiają, że ciężko się to czyta.

Odziany był w długą czarną kamizelkę sięgającą kostek o złotych obwódkach, związaną na biodrach skórzanym pasem, na którą zakładał dużą białą togą, drapowaną na lewe ramię.

Kamizelka, sięgająca kostek? Kostki o złotych obwódkach? Literówka: togę. Sporo w tekście literówek, albo słów użytych niewłaściwie. Masz przy sarenkach, wcześniej w tekście dwa razy “za nim” zamiast “zanim”.

 

Dziwny z ciebie człek. Ale wydajesz się silnym i opanowanym człowiekiem. Powiedz mi, jesteś magiem? Patrząc na twój ubiór można założyć, że nim jesteś, choć czarodziejów, ubierających się w podobne ciuchy widziałem tylko na obrazach Świątyń Magii.

Jest trochę powtórzeń, jak te powyżej. Słowo “ciuchy” też nie pasuje w ogole do klimatu, jaki próbujesz zbudować i jaki pasowałby do fantasy z magią, paladynami trollami. Wczesniej tez kilka takich drzazg się trafia. Zobaczymy, czy dalej też będą.

 

Cała wioska, była otoczona drewnianym murem, zbudowanym jak się okazało, jeszcze za nim troll przybył w te okolice. Sołtys zaś, przemawiał do przybyszy z drewnianej wierzy koło bramy,

Czyli otoczona była palisadą? zanim. Wierz mi, że raczej wieży.

 

Tekst jest strasznie niechlujny. Coraz więcej tych literówek, zamienionych wyrazów, niewłaściwej odmiany przez przypadki, zaburzonego szyku zdań. Czy, drogi autorze, zrobiłeś jakąkolwiek korektę przed opublikowaniem? Bo szczerze wątpię. Ale czytam dalej.

 

dzierżącego wielką maczugę w ogromnej dłoni, najeżonej długimi metalowymi kolcami.

Miał ogromną dłoń, najeżoną kolcami?

 

To ostatnie, posłało paladyna ponad trzydzieści metrów do tyłu.

Co jest z tymi metrami? Tu ktoś poleci trzydzieści metrów, tam dziesięć, kiedy indziej pięćdziesiąt. Momentami mam wrażenie, ze to jakieś zawody lekkoatletyczne – kto dalej poleci i niczego sobie nie zrobi.

 

A teraz zgrzyty logiczne, na sam koniec, bo przeczytałem całe opowiadanie. Koleś, ten Zephar, się im przedstawia – żyje ponad cztery tysiące lat, jest nazywany zgubą świata, ma jakieś tytuły władcy czegośtam, ludzie się go boją i ma czerwone oczy. Ta dwójka paladynów siedziała całe swoje życia pod kamieniem, czy mają po prostu pamięć jak gupiki, że nie skojarzyli, że Zephar jest tym Zephaerem, który sprowadzi na świat zagładę? Czerwone oczy – jakże charakterystyczne, bo co kilka zdań o nich przypominasz – nie są znakiem szczególnym po którym ludzie go rozpoznają? Nie ma w tym wiele sensu.

Druga sprawa – po co on im chciał pomóc, skoro wiedział, że jego pomoc przyniesie wieśniakom smierć w postaci rozpadnięcia się w proch? A potem jeszcze zabija paladyna, chcociaż ten nie stanowi dla niego żadnego zagrożenia. Ale paladynkę zostawia. Dziwny ten Zephar. Nielogiczny.

 

Pisz i ćwicz, bo to co zaprezentowałeś nie jest może specjalnie ciekawe, ale widać zapał w tworzeniu historii. Przemyśl dobrze fabułę pod kątem takich właśnie zgrzytów logicznych, a na pewno wyjdzie to na dobre Twoim tekstom. I na miłość Isztar, przed publikacją przeczytaj swój tekst i zrób jakąś wstępną korektę.

 

Pozdrawiam

Q

Known some call is air am

Sagitt pisz śmiało.

Aha. Pisz śmiało, spoko. Jakoś masz zamiar, Przemku, do moich uwag się odnieść? Tak pytam, z ciekawości :)

Known some call is air am

Outta Sewer, odnośnie korekty mojego tekstu zgadzam się z tobą. Przyznam szczerzę, że pisałem go nieco na szybko, i faktycznie powinienem poświęcić na to więcej uwagi. 1) Jeśli chodzi o to, że dwójka paladynów nie rozpoznała Zephara jako niszczyciela itp. przyznam, iż mogłem dodać wyjaśnienie, że ludzie uważają go za martwego od wielu lat, i jego imię wraz z upływem lat zostało przez większość świata zapomniane, a teraz w różnych częściach kontynentu funkcjonuje jako legenda, mit itd.

2) Znowu przyznaje ci rację. Chciałem zrobić z Zephara tajemniczego gościa, ale wyszło jak zwykle. 3) Dzięki za słowa zachęty i niech Isztar czuwa nade mną.

Dzięki za odpowiedź :)

Wiesz, kiedy dziś czytam te moje uwagi, myślę, że nieco za chłodno Cie potraktowałem. Mam nadzieję, że się nie zniechęcisz, a weźmiesz sobie je do serca i napiszesz kolejne opowiadanie lepiej. Wszyscy – a przynajmniej większość – się tu uczymy pisać i ulepszać warsztat, więc trzymam kciuki i powodzenia :)

 

Pozdrawiam

Q

Known some call is air am

Przykro mi to mówić, Przemku, ale doczytałam do pierwszych gwiazdek i na tym poprzestanę. Skoro, jak piszesz w komentarzu, nie poświęciłeś Piewcy Śmierci ani dostatecznej ilości czasu, ani należytej uwagi, mnie zwyczajnie szkoda czasu, aby przedzierać się przez tak źle napisany, niedopracowany tekst. Wyłapałam niektóre błędy i usterki, ale tak po prawdzie, to należałoby przyjrzeć się niemal każdemu zdaniu.

Dodam jeszcze, że nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Tu znajdziesz wskazówki, jak robić to prawidłowo: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

Dzień za­po­wia­da się na­praw­dę do­brze. Słoń­ce grza­ło przy­jem­nie, a białe ob­ło­ki na tle błę­kit­ne­go nieba, snuły się po nim w takim tem­pie, że można było od­nieść wra­że­nie, iż od kilku go­dzin stoją w tym samym miej­scu. ―> Dzień się dopiero zapowiada, a ktoś obserwuje obłoki od kilku godzin?

 

z szu­mem spa­da­ją­cej z po­bli­skie­go urwi­ska ka­ska­dy wody… ―> Kaskada to woda spływająca po skalnych stopniach, woda spadająca z urwiska to wodospad.

Proponuję: …z szumem pobliskiego wodospadu

 

pły­nę­ła dalej, przez cały kon­ty­nent, za nim nie wpad­nie… ―> …pły­nę­ła dalej, przez cały kon­ty­nent, zanim nie wpad­nie

 

a ilość tych, które go de­ner­wo­wa­ły lub do­pro­wa­dza­ło do furii, była cięż­ka do zli­cze­nia. ―> …a ilość tych, które go de­ner­wo­wa­ły lub do­pro­wa­dza­ły do furii, była trudna do zli­cze­nia.

 

Leżąc pod wiel­kim drze­wem, skry­ty w jego cie­niu, do­bie­ga­ły do niego od­gło­sy świer­go­ta­nia oko­licz­nych pta­ków, re­cho­ta­nia żab i iry­tu­ją­ce­go bzy­cze­nia owa­dów… ―> Czy dobrze rozumiem, że wszystkie odgłosy dobiegały do niego, leżąc pod drzewem?

Proponuję: Leżąc w cieniu wielkiego drzewa, słyszał świer­go­ta­nie pta­ków, re­cho­ta­nie żab i iry­tu­ją­ce­ bzy­cze­nie owa­dów

 

któ­rych to co roku przy­by­wa­ło… ―> …któ­rych co roku przy­by­wa­ło

 

Poza tym, czas mu już było w drogę. Jesz­cze nie wie­dział gdzie się uda. ―> Jesz­cze nie wie­dział dokąd się uda.

Skąd wiedział, że już pora jechać, skoro nie znał celu podróży?

 

do­strzegł po dru­giej stro­nie rzeki kilka saren za­spo­ka­ja­ją­cych swoje pra­gnie­nie. ―> Zbędny zaimek – czy sarny mogły zaspokajać cudze pragnienie?

 

Przy­glą­dał im się przez krót­ką chwi­lę, za nim te nie spoj­rza­ły na niego. ―> Przy­glą­dał im się przez krót­ką chwi­lę, zanim te nie spoj­rza­ły na niego.

 

Stali tak wpa­trze­ni w sie­bie oto­cze­ni od­gło­sa­mi ota­cza­ją­cej ich przy­ro­dy, za nim wszyst­kie łanie po­mknę­ły… ―> Powtórzenie. Ponadto wiemy, że wszystko dzieje się na łonie przyrody.

Kim był ten, za którym pomknęły łanie?

Proponuję: Stali tak, patrząc na siebie, aż nagle wszystkie łanie pomknęły

 

Tak, po­my­ślał. ―> Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: Zapis myśli bohaterów

 

Zde­cy­do­wa­nie po­wi­nien już ru­szyć w dal­szą drogę.

Ru­szył więc wzdłuż rzeki. ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

Nie mi­nę­ło wiele czasu, nim do­strzegł… ―> Nie mi­nę­ło wiele czasu, gdy do­strzegł

 

Był cały żółty, mimo iż był śro­dek wio­sny. ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

liść w jego ręki zmie­nił kolor na czar­ny… ―> …liść w jego ręce zmie­nił kolor na czar­ny

 

Lecz widok jaki za­stał, rów­nież go nie za­sko­czył. ―> Lecz widok jaki ujrzał, rów­nież go nie za­sko­czył.

 

proch, który teraz po­kry­wał zie­mie. ―> Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorko, dziękuję za link odnośnie poprawnego zapisu dialogów. Z pewnością bardzo mi on pomoże na przyszłość. Następnym razem postaram się poświęcać moim tekstą znacznie więcej uwagi. Pozdrawiam.

Bardzo proszę, Przemku95. Pozostaję z nadzieją, że lektura Twoich przyszłych opowiadań sprawi mi przyjemność. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Sołtys zaś, przemawiał do przybyszy z drewnianej wierzy koło bramy

Ortograf ja się patrzy :o

 

Lecz nawet on, odmówił jej modlitwą

Czy bóg odmówił jej poprzez modlitwę, czy raczej odmówił jej modlitwom?

 

Baboli w tekście masz mnóstwo. Dobrzeby było przeczytać, zanim wrzucisz na stronę i poprawić błędy, które ktoś znalazł. Ortografa zauważył już Outta Sewer. I właściwie mogę się podpisać pod całą jego opinią.

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Irka_Luz, następnym razem poświęcę więcej uwagi mojemu tekstowi, żeby przynajmniej pod względem ortograficznym było trochę lepiej.

Nowa Fantastyka