- Opowiadanie: Arnubis - Wszystko dla mojej słodkiej dziewczynki

Wszystko dla mojej słodkiej dziewczynki

Hi­sto­ria ta in­spi­ro­wa­na jest praw­dzi­wy­mi wy­da­rze­nia­mi.  Ba­se­ment­Key, kra­r85, oidrin – ser­decz­ne dzię­ki za pomoc z betą.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Wszystko dla mojej słodkiej dziewczynki

Czerń to­czy­ła słoń­ce ni­czym tłu­sty robak. Po­wo­li, lecz nie­ubła­ga­nie, wy­gry­za­ła coraz więk­sze kęsy świe­tli­stej tar­czy i je­dy­nie kwe­stią czasu po­zo­sta­wał mo­ment, gdy pożre ją do resz­ty, po­grą­żyw­szy zie­mię w ciem­no­ści. Mia­sto­we ga­ze­ty pró­bo­wa­ły tłu­ma­czyć, że to nic nad­zwy­czaj­ne­go, w pełni na­tu­ral­ne zja­wi­sko. Po pro­stu księ­życ miał prze­sło­nić tar­czę słoń­ca. Miesz­kań­cy Na­msa­di wie­dzie­li le­piej. Słowa o księ­ży­cu tylko na­peł­ni­ły ich głęb­szym prze­ra­że­niem – oto w ciągu dnia sam Mēness, prze­klę­ty bóg z za­mierz­chłych cza­sów, miał rzu­cić wy­zwa­nie słoń­cu i prze­jąć wła­da­nie nad świa­tem.

Dom Le­ed­skal­ni­nów, tak jak i po­zo­sta­łe we wsi, za­mknię­to na czte­ry spu­sty. Wszyst­kie okna szczel­nie za­sło­nię­to, a ro­dzi­na ze­bra­ła się przy stole na wspól­nej mo­dli­twie, nie śmie­jąc wyj­rzeć na ze­wnątrz, póki po­wrót słoń­ca nie prze­go­ni złych mocy.

Szep­ta­ny za­trwo­żo­ny­mi gło­sa­mi ró­ża­niec za­kłó­ci­ło ło­mo­ta­nie do drzwi. Do­mow­ni­cy po­de­rwa­li się na nogi z ser­ca­mi stru­chla­ły­mi ze stra­chu. Oj­ciec chwy­cił za cięż­ki nóż, a naj­star­szy syn, Edward, zła­pał za sie­kie­rę. Obaj po­wo­li zbli­ży­li się do wej­ścia, gdy po­now­nie roz­legł się hałas, a wraz z nim roz­go­rącz­ko­wa­ny głos.

– Le­ed­skal­nin! Otwórz! To ja, Sku­vst!

Edward pod­szedł do drzwi i po­spiesz­nie otwo­rzył je na oścież. W progu stał po­staw­ny męż­czy­zna w kwie­cie wieku, o twa­rzy bla­dej jak stycz­nio­wy śnieg.

– Agnes – wy­szep­tał na widok mło­dzień­ca. – Agnes. Ona… nie ma jej. Nie wró­ci­ła do domu.

Chło­pak po­czuł, jak w jed­nej chwi­li serce za­mie­nia mu się w cięż­ką bryłę lodu. Bez słowa ode­pchnął na bok są­sia­da i rzu­cił się pędem przez spo­wi­tą w ciem­no­ści wio­skę ku nie­od­le­głej ścia­nie lasu. Tam, gdzie rano po­szła jego słod­ka Agnes, by szu­kać kwia­tów, z któ­rych miała uło­żyć swój ślub­ny bu­kiet.

 

***

 

Nagłe szarp­nię­cie au­to­bu­su wy­rwa­ło mnie z objęć snu. Ro­zej­rza­łem się do­oko­ła nieco nie­przy­tom­nym wzro­kiem i do­pie­ro po kilku chwi­lach za­uwa­ży­łem, że po­jazd za­trzy­mał się na bru­ko­wa­nym placu, a kie­row­ca spo­glą­da na mnie z mie­sza­ni­ną obo­jęt­no­ści i nie­chę­ci.

– Ho­me­ste­ad! – za­wo­łał gło­sem do­bit­nie wska­zu­ją­cym, że czyni to już nie pierw­szy raz. – Wy­sia­dasz pan, czy je­dziesz dalej? Jeśli je­dziesz dalej, to mu­sisz do­pła­cić do bi­le­tu!

Po­spiesz­nie po­de­rwa­łem się na nogi i przy­gła­dzi­łem włosy.

– Tak, tak, na­tu­ral­nie, już wy­sia­dam, dzię­ku­ję panu ser­decz­nie! – wy­rzu­ci­łem z sie­bie ner­wo­wą wią­zan­kę.

Bo­le­śnie świa­dom nie­zgrab­no­ści swo­je­go ak­cen­tu czu­łem, jak płoną mi po­li­ki. Szyb­ko opu­ści­łem po­jazd, uni­ka­jąc wzro­kiem kie­row­cy i tak bar­dzo chcia­łem się od­da­lić, że nie­mal za­po­mnia­łem ba­ga­żu. W ostat­niej chwi­li przy­po­mnia­łem sobie o nim, za­bra­łem wa­liz­kę, a au­to­bus za­war­czał sil­ni­kiem, strze­lił z rury kłę­bem czar­ne­go dymu i od­je­chał.

Zo­sta­łem sam. Na Flo­ry­dzie. W ostrym, pa­lą­cym słoń­cu, które wy­da­wa­ło się tak obce i inne od tego, które świe­ci­ło nad ro­dzin­ną Łotwą. Otar­łem czoło i za­ło­ży­łem ka­pe­lusz.  Z kie­sze­ni wy­grze­ba­łem sta­ran­nie zło­żo­ną kart­kę z ad­re­sem, po czym ru­szy­łem na po­szu­ki­wa­nia uczyn­ne­go Ame­ry­ka­ni­na, który po­mo­że mi do­stać się na miej­sce.

Po upły­wie pół go­dzi­ny do­tar­łem na miej­sce. A w każ­dym razie tra­fi­łem pod wska­za­ny adres, nie byłem jed­nak pe­wien, czy nie za­szła jakaś po­mył­ka, widok bo­wiem wpra­wił mnie w osłu­pie­nie. List, który otrzy­ma­łem od wuja, wspo­mi­nał je­dy­nie, że kupił dział­kę i po­sta­wił na niej dom, ale to… W głę­bo­kim szoku wpa­try­wa­łem się w po­tęż­ny, dwu­ipół­me­tro­wy mur wznie­sio­ny z ko­lo­sal­nych blo­ków sza­re­go wa­pie­nia, przy­wo­dzą­cy na myśl wa­row­ne for­te­ce z za­mierz­chłej prze­szło­ści. Być może po­wi­nie­nem po­dej­rze­wać coś wi­dząc cie­kaw­skie spoj­rze­nia, ja­ki­mi ob­rzu­ca­li mnie lu­dzie py­ta­ni o drogę, ale jak prze­wi­dzieć coś ta­kie­go? Gdy tak wpa­try­wa­łem się w tę ta­jem­ni­czą bu­dow­lę, ja­kieś dziw­ne, trud­ne do na­zwa­nia od­czu­cie za­czę­ło ro­dzić się w mojej pier­si. Tak jak gdyby skały ema­no­wa­ły sub­tel­ną, obez­wład­nia­ją­cą aurą, która prze­ni­ka­ła całą oko­li­cę i wy­peł­nia­ła ją mie­sza­ni­ną na­boż­no­ści i pod­skór­ne­go lęku. W gło­wie zro­dzi­ła mi się myśl, że po­dob­nie muszą czuć się lu­dzie sto­jąc we­wnątrz ka­mien­nych krę­gów, które roz­sia­ne są po Eu­ro­pie. Albo może wę­dru­jąc ko­ry­ta­rza­mi w głębi mo­nu­men­tal­nych gro­bow­ców egip­skich fa­ra­onów.

– Im­po­nu­ją­ce, nie­praw­daż? – spy­tał męż­czy­zna, który mnie tu przy­pro­wa­dził.

Był to czło­wiek stary, lecz po­mi­mo wieku wciąż niedź­wie­dzio po­tęż­ny, jego ciało nie­odzow­nie no­si­ło ślady życia spę­dzo­ne­go na cięż­kiej, fi­zycz­nej pracy. Wraz z gęstą, siwą brodą nada­wa­ło mu to widok dziki i w pe­wien spo­sób nie­bez­piecz­ny. Moja nie­przy­zwo­icie bujna wy­obraź­nia na­tych­miast pod­su­nę­ła mi obraz ja­ski­niow­ca z ogrom­ną, sę­ka­tą ma­czu­gą.

– No, to ja już będę się zbie­rał – ode­zwał się znowu ochry­płym gło­sem. – Prze­każ wu­jo­wi usza­no­wa­nie od Orva­la i po­wiedz, że wszyst­ko go­to­we. Przyj­dę po za­cho­dzie słoń­ca.

Po chwi­li już go nie było, a ja ru­szy­łem wzdłuż muru. Za­trzy­ma­łem się przed czymś, co mu­sia­ło być bramą, lecz wej­ście do środ­ka za­gra­dzał ogrom­ny głaz. Wy­cią­gną­łem dłoń i do­tkną­łem po­ro­wa­tej po­wierzch­ni, chcąc po­czuć jego struk­tu­rę. Ku mo­je­mu zdu­mie­niu, ka­mień po­ru­szył się pod wpły­wem de­li­kat­ne­go do­ty­ku. Pchną­łem odro­bi­nę moc­niej i głaz za­czął ob­ra­cać się wokół wła­snej osi, na­pę­dza­ny za­pew­ne ja­kimś ta­jem­ni­czym me­cha­ni­zmem, cho­ciaż w pierw­szej chwi­li przez głowę prze­mknę­ła mi nie­do­rzecz­na myśl o dia­bel­skich si­łach.

Moim oczom uka­za­ło się przej­ście, w któ­rym wy­god­nie mógł­by zmie­ścić się męż­czy­zna znacz­nie po­staw­niej­szy ode mnie. Wsze­dłem do środ­ka i za­mar­łem. Widok murów oraz ta­jem­ni­cza brama po­win­ny przy­go­to­wać mnie na to, co uj­rza­łem w środ­ku, ale tego nie zro­bi­ły. Sta­łem tam z sze­ro­ko roz­war­tą gębą ni­czym wio­sko­wy im­be­cyl i wpa­try­wa­łem się w ka­mien­ny ogród mo­je­go wuja.

Teren ogro­dzo­ny murem w rze­czy­wi­sto­ści wcale nie był spe­cjal­nie roz­le­gły, ale w tam­tej chwi­li zda­wał mi się wiel­ki ni­czym sta­dion pił­kar­ski. To nie roz­miar obiek­tu jed­nak im­po­no­wał, lecz to, co się w nim znaj­do­wa­ło. Na sta­ran­nie wy­sy­pa­nej żwi­rem ziemi, wśród zie­lo­no­ści palm i krze­wów, stały rzeź­by. Dzie­siąt­ki, może setki rzeźb. Wszyst­kie wy­ku­te były z tego sa­me­go sza­re­go, po­ro­wa­te­go wa­pie­nia, co mury. Ocio­sa­ne na roz­ma­ite kształ­ty, jedne przed­sta­wia­ły ciała nie­bie­skie, inne wzno­si­ły się ku chmu­rom jak obe­li­ski, a jesz­cze inne ufor­mo­wa­no na po­do­bień­stwo z po­zo­ru zwy­czaj­nych krze­seł i sto­łów. Za spra­wą su­row­ca z któ­re­go je wy­ko­na­no wszyst­kie wy­wo­ły­wa­ły wra­że­nie sta­ro­żyt­nych, nie­mal­że przed­wiecz­nych, cho­ciaż zda­wa­łem sobie spra­wę, że to nie­moż­li­we.

Pod ścia­ną, nie­da­le­ko wej­ścia doj­rza­łem pod­wyż­sze­nie, na któ­rym kró­lo­wał ogrom­ny, grubo cio­sa­ny tron. Tuż za nim wzno­sił się wa­pien­ny blok za­koń­czo­ny rzeź­bą przed­sta­wia­ją­cą księ­ży­co­wy sierp. Na sam jego widok po­czu­łem jakiś pod­świa­do­my, ata­wi­stycz­ny lęk. Nie chcia­łem nawet wy­obra­żać sobie isto­ty, która mogła być godna tego sie­dzi­ska.

Na­stęp­nie moją uwagę przy­ku­ła dwu­pię­tro­wa wieża uwień­czo­na kre­ne­la­żem. Jako że nie wi­dzia­łem ni­g­dzie żywej duszy, ru­szy­łem w kie­run­ku bu­dow­li, wciąż oglą­da­jąc się na mi­ja­ne cuda. Na ścia­nie tego dzi­wacz­ne­go gma­chu do­strze­głem mie­dzia­ny dzwon. Nie mając lep­sze­go po­my­słu po­cią­gną­łem ener­gicz­nie za zwi­sa­ją­cy z niego sznur.

– Już idę, już idę! – roz­legł się głos do­bie­ga­ją­cy z naj­wyż­sze­go pię­tra bu­dyn­ku.

Po chwi­li na szczy­cie scho­dów po­ja­wił się drob­ny, mie­rzą­cy może pół­to­ra metra wzro­stu męż­czy­zna ubra­ny w ele­ganc­ki gar­ni­tur.

– Zwie­dza­nie kosz­tu­je dwa­dzie­ścia pięć cen­tów – po­wie­dział nie­na­gan­ną an­gielsz­czy­zną gdy tylko zszedł na dół.

Od­ru­cho­wo się­gną­łem ręką do kie­sze­ni, by po­szu­kać monet, zanim zga­ni­łem się w my­ślach za głu­po­tę. Przyj­rza­łem się uważ­niej roz­mów­cy. Cho­ciaż nigdy w życiu go nie spo­tka­łem, nie­mal na­tych­miast roz­po­zna­łem wuja Eda. Zbyt był po­dob­ny do mo­je­go ojca, abym mógł się po­my­lić.

– Wuju, to ja, An­rijs – po­wie­dzia­łem i uśmiech­ną­łem się nie­śmia­ło.

– An­rijs! – Męż­czy­zna roz­pro­mie­nił się, a mi ka­mień spadł z serca. – Wiel­kie nieba, chłop­cze, jak się cie­szę, że cię widzę! Mam na­dzie­ję, że po­dróż mi­nę­ła ci zno­śnie. Jak się miewa mój brat?

– Do­brze. To zna­czy po­dróż mi­nę­ła mi do­brze, wuju. Oj­ciec ostat­nio cho­ru­je, le­ka­rze w Rydze mówią, że to może być no­wo­twór. Za­bro­ni­li mu da­le­ko po­dró­żo­wać, cho­ciaż też chciał w końcu cię od­wie­dzić.

– Tak, tak, smut­na spra­wa – po­wie­dział wuj Edward, a ja od­nio­słem wra­że­nie, że tak na­praw­dę wcale mnie nie słu­chał, my­śla­mi będąc gdzie in­dziej. – Przy­wio­złeś ją?

– Kogo przy­wio­złem, wuju?

– Zie­mię, oczy­wi­ście! – wy­krzyk­nął nagle roz­go­rącz­ko­wa­ny. – Zie­mię ze sta­rej, do­brej Na­msa­di, tak jak pro­si­łem w li­ście!

– Ah tak! Oczy­wi­ście, mam pełen słój, o tutaj. – Po­kle­pa­łem wa­liz­kę. – Cel­ni­cy byli zdzi­wie­ni, kiedy chcia­łem wwieźć ją do Ame­ry­ki, ale udało mi się ich prze­ko­nać, że…

– Daj mi ją – prze­rwał mi Edward. Po chwi­li jed­nak dodał ła­god­niej­szym gło­sem: – Pro­szę, to wiele dla mnie zna­czy.

Przyj­rza­łem mu się nieco po­dejrz­li­wie. W za­sa­dzie nie wie­dzia­łem, ile to dla niego zna­czy, ani dla­cze­go. Wuj Edward nigdy nie utrzy­my­wał zbyt in­ten­syw­nych re­la­cji z resz­tą ro­dzi­ny. Odkąd opu­ścił Łotwę, na długo przed moimi uro­dzi­na­mi, nie prze­ja­wiał żad­ne­go za­in­te­re­so­wa­nia ro­dzin­ny­mi stro­na­mi, aż do czasu, gdy kilka mie­się­cy temu nie­spo­dzie­wa­nie po­pro­sił w li­ście o prze­sła­nie mu odro­bi­ny ziemi z ro­dzin­nej wsi. Szczę­śli­wie zło­ży­ło się, że w tym cza­sie pod­ją­łem już de­cy­zję o emi­gra­cji za ocean, po­sta­no­wi­łem więc sa­mo­dziel­nie przy­wieźć to dziw­ne za­mó­wie­nie.

– Na­tu­ral­nie, wuju – po­wie­dzia­łem po chwi­li. – Jeśli tylko mo­żesz wska­zać mi miej­sce, w któ­rym będę mógł się roz­pa­ko­wać, zaraz znaj­dę ten słój.

– Roz­pa­ko­wać? Chcesz tu zo­stać? – zdzi­wił się męż­czy­zna.

– No cóż, po­ko­na­łem da­le­ką drogę i nie znam w tym kraju ni­ko­go poza tobą. Li­czy­łem na to, że będę mógł zo­stać tu kilka dni, zanim wy­ru­szę dalej.

– Tak, tak, oczy­wi­ście. – Wuj po­ki­wał ener­gicz­nie głową. – Cho­dzi­ło mi po pro­stu o to, że… No tak. Wi­dzisz, wa­run­ki tutaj są dość… su­ro­we. Je­stem pe­wien, że w mie­ście zna­la­zł­byś motel, w któ­rym by­ło­by ci wy­god­niej.

– Nie je­stem zbyt wy­ma­ga­ją­cy, wuju – od­par­łem z uśmie­chem. – Chciał­bym za to spę­dzić z tobą nieco wię­cej czasu i le­piej cię po­znać. Poza tym – kto chciał­by opusz­czać tak nie­sa­mo­wi­te miej­sce, żeby spać w ja­kimś mo­te­lu?

Te słowa naj­wy­raź­niej tra­fi­ły w jakiś czuły punkt w sercu wuja Edwar­da, bo­wiem po chwi­li pro­wa­dził mnie już do wnę­trza wieży. Cały par­ter zaj­mo­wał ma­ga­zyn po­łą­czo­ny z warsz­ta­tem, na dru­gim pię­trze zaś znaj­do­wał się pokój wuja. Tro­chę miej­sca zna­la­zło się jed­nak dla mnie w cia­snym skła­dzi­ku na pierw­szym pię­trze. Nic wiel­kie­go, tylko hamak roz­cią­gnię­ty nad sta­ry­mi skrzy­nia­mi, ale ja na­praw­dę nie je­stem wy­ma­ga­ją­cy w kwe­stiach za­kwa­te­ro­wa­nia. Zgod­nie z obiet­ni­cą zaraz otwo­rzy­łem wa­liz­kę i wy­cią­gną­łem słoik pełen ciem­nej ziemi.

Wuj po­spiesz­nie zła­pał za po­da­ny po­jem­nik i mógł­bym przy­siąc, że le­d­wie po­wstrzy­mał się przed przy­tu­le­niem go do pier­si. Serce ści­snę­ło mi się na ten widok. Nie spo­dzie­wa­łem się, że ten su­ro­wy męż­czy­zna, choć nie chciał dać po sobie tego po­znać, tak głę­bo­ko tę­sk­nił za ro­dzin­ny­mi stro­na­mi.

Nie­dłu­go póź­niej prze­szli­śmy do ogro­du. Usie­dli­śmy na jed­nych z tych nie­sa­mo­wi­tych fo­te­li przy ka­mien­nym stole i pi­li­śmy kawę, prze­gry­za­jąc ją su­cha­ra­mi. Oka­za­ło się, że dieta wuja była rów­nie skrom­na jak wa­run­ki, w któ­rych miesz­kał. Nie po­świę­ca­łem jed­nak temu szcze­gól­nej uwagi, sku­pia­jąc się na ota­cza­ją­cych mnie nie­zwy­kło­ściach.

– Po­wiedz mi wuju, o co cho­dzi z tym miej­scem – za­py­ta­łem w końcu. – To zna­czy, jest nie­sa­mo­wi­te, na­praw­dę. Nie mogę jed­nak nie spy­tać: dla­cze­go? Dla­cze­go zbu­do­wa­łeś tak nie­zwy­kłe miej­sce?

– Och, to dla niej – od­parł wuj Edward, a po chwi­li, wi­dząc moją zdzi­wio­ną minę, dodał: – Dla mojej słod­kiej dziew­czyn­ki.

Jego słowa nie­spe­cjal­nie mi po­mo­gły. Wie­dzia­łem, że nigdy się nie oże­nił i nie miał dzie­ci, nie byłem więc pe­wien o kim mówi. Do­pie­ro po dłuż­szej chwi­li przy­po­mnia­łem sobie, jak oj­ciec opo­wia­dał mi kie­dyś o za­gi­nio­nej na­rze­czo­nej swo­je­go star­sze­go brata.

– Na­zy­wa­ła się Agnes, tak? – spy­ta­łem. – Ten ogród to ma być jakaś pa­miąt­ka? Gro­bo­wiec, któ­re­go nigdy nie miała? Po­mnik?

– Agnes… – wy­szep­tał wuj. – Tak, gro­bo­wiec, można tak to na­zwać. Zbu­do­wa­łem to dla niej.

– To mu­sia­ła być nie­sa­mo­wi­ta bu­do­wa. Te głazy ważą na oko dzie­siąt­ki ton! Za­an­ga­żo­wa­łeś pew­nie do tego po­ło­wę mia­stecz­ka! – Ro­ze­śmia­łem się.

– Nie, skąd­że. Zbu­do­wa­łem to sam, ka­mień po ka­mie­niu.

Spoj­rza­łem na niego uważ­nie, prze­ko­na­ny, że stroi sobie ze mnie żarty. Twarz mo­je­go krew­nia­ka po­zo­sta­wa­ła jed­nak nie­wzru­szo­na, nie drgnął nawet jeden mię­sień, zdra­dza­jąc skry­wa­ny wy­buch we­so­ło­ści.

– Jakim cudem? W jaki spo­sób mógł­byś do­ko­nać sa­me­mu cze­goś ta­kie­go?

Wuj spoj­rzał mi głę­bo­ko w oczy, a ja doj­rza­łem w jego wzro­ku coś głę­bo­ko nie­po­ko­ją­ce­go. Jakąś ukry­tą de­ter­mi­na­cję, prze­błysk woli tak twar­dej, że w star­ciu z nią pod­wa­li­ny świa­ta go­to­we były roz­paść się na proch.

– Po opusz­cze­niu kraju wiele po­dró­żo­wa­łem. Uczy­łem się, ale nie w tych ogra­ni­czo­nych szko­łach, do któ­rych uczęsz­cza­ją za­mknię­te na wie­dzę pół­głów­ki. Zgłę­bia­łem se­kre­ty wie­lo­krot­nie star­sze niż kraj, w któ­rym teraz miesz­kam. Stu­dio­wa­łem za­pi­ski az­tec­kich ka­pła­nów. Po­zna­łem sta­ro­żyt­ne ta­jem­ni­ce egip­skich bu­dow­ni­czych, za spra­wą któ­rych bez trudu wzno­si­li swe pi­ra­mi­dy. Na­uczy­łem się wła­dać mo­ca­mi, o któ­rych współ­cze­śni ucze­ni nawet nie śnią.

Wpa­try­wa­łem się w niego po­grą­żo­ny w głę­bo­kim szoku. Wzbu­rze­nie, które mną za­wład­nę­ło, mu­sia­ło z pew­no­ścią od­ma­lo­wać się na mej twa­rzy, po chwi­li bo­wiem wuj wy­buch­nął su­chym, ury­wa­nym śmie­chem.

– Żar­to­wa­łem, chłop­cze! Ależ masz minę! – Za­re­cho­tał raz jesz­cze, cho­ciaż po chwi­li śmiech ten prze­szedł w ka­szel. – Po pro­stu znam się na dźwi­gniach i prze­kład­niach. To na­praw­dę nic skom­pli­ko­wa­ne­go, może kie­dyś po­ka­żę ci, jak to dzia­ła.

Mu­sia­łem zro­bić się czer­wo­ny ni­czym rak, bo wy­raź­nie czu­łem jak po­licz­ki płoną mi ze wsty­du. Znowu ta moja wy­bu­ja­ła wy­obraź­nia! Przez chwi­lę na­praw­dę byłem gotów uwie­rzyć w żart, któ­rym po­sta­no­wił ura­czyć mnie wuj. I muszę wy­znać, że kiedy przy­znał się do kłam­stwa, po­czu­łem lek­kie ukłu­cie za­wo­du. Aby ukryć zmie­sza­nie za­śmia­łem się krót­ko.

– Pra­wie ci uwie­rzy­łem, wuju! Oj­ciec nigdy nie mówił, że taki z cie­bie ka­wa­larz. Ale i tak, to mu­sia­ło być nie lada wy­zwa­nie. Chęt­nie na­uczę się wszyst­kie­go, co ze­chcesz mi po­ka­zać.

Wuj spoj­rzał na mnie jakoś tak dziw­nie, jakby mięk­ko. Mógł­bym przy­siąc, że przez chwi­lę w jego oczach bły­snę­ły łzy. Po­my­śla­łem o tym, jak sa­mot­ny mu­siał być ten czło­wiek, przez całe życie nie ma­ją­cy przy sobie żad­ne­go dziec­ka ani krew­nia­ka, któ­re­go mógł­by uczy­nić spad­ko­bier­cą swych se­kre­tów. Sam od dziec­ka byłem w za­sa­dzie sa­mot­ni­kiem stro­nią­cym od więk­szo­ści ludzi, po­czu­łem więc ro­dzą­cą się mię­dzy nami więź.

– Jak tylko znaj­dzie się czas – po­wie­dział wuj Edward. – An­rijs… cóż, szcze­rze mó­wiąc, je­że­li pla­nu­jesz zo­stać w tym kraju na stałe, po­wi­nie­neś przy­jąć ame­ry­kań­skie imię. Może Harry? Brzmi dość po­dob­nie. W każ­dym razie, jakie masz plany?

– Poza tymi kil­ko­ma dnia­mi, które chcia­łem tu spę­dzić? – Uśmiech­ną­łem się sze­ro­ko. – Szcze­rze mó­wiąc, to nie je­stem jesz­cze pewny. Ten kraj jest pełen moż­li­wo­ści, praw­da? Za­sta­na­wiam się nad pój­ściem na uni­wer­sy­tet, za­wsze po­cią­ga­ła mnie nauka.

– Och, stu­dia. A co do­kład­niej?

– Jesz­cze nie je­stem pe­wien, wal­czą we mnie, jeśli mogę tak to ująć, dwie prze­ciw­staw­ne idee. Z jed­nej stro­ny li­te­ra­tu­ra, może zo­stał­bym dzien­ni­ka­rzem albo pi­sa­rzem? Ale z dru­giej: fi­zy­ka.

– Wspa­nia­le! – za­wo­łał pod­eks­cy­to­wa­ny wuj. – Wy­śmie­ni­cie. Fi­zy­ka jest klu­czem do zro­zu­mie­nia se­kre­tów wszech­świa­ta, mój chłop­cze. A do tej pory ludz­kość po­zna­ła od­po­wie­dzi na je­dy­nie garst­kę pod­sta­wo­wych pytań. Zresz­tą więk­szo­ści z tych od­po­wie­dzi i tak nie zro­zu­mia­ła… Sam na­pi­sa­łem kie­dyś kilka prac do­ty­czą­cych ma­gne­ty­zmu, je­że­li chcesz, to chęt­nie ci je po­ka­żę.

– Z przy­jem­no­ścią – od­par­łem, szcze­rze roz­ba­wio­ny en­tu­zja­zmem wuja.

Gdzieś z tyłu głowy ko­ła­ta­ła mi się myśl, że o czymś za­po­mnia­łem. Przez chwi­lę sku­pia­łem się, by ją po­chwy­cić, w końcu jed­nak przy­szło olśnie­nie.

– Kiedy szu­ka­łem two­je­go domu, wuju, py­ta­łem miej­sco­wych o drogę. Pe­wien męż­czy­zna, nie­ja­ki Orval, jeśli do­brze pa­mię­tam, naj­wy­raź­niej twój druh, do­pro­wa­dził mnie tutaj.

– Czyż­by? – Wuj uniósł jedną brew w po­zor­nie obo­jęt­nym ge­ście, ale wi­dzia­łem na­pię­cie w całym jego ciele.

– Ow­szem. Pro­sił też, aby prze­ka­zać ci usza­no­wa­nie i…

– Tak?

– Wspo­mniał, że wszyst­ko go­to­we, cho­ciaż nie wiem, co miał na myśli. I że przyj­dzie po za­cho­dzie słoń­ca.

Całe moje ciało prze­szył dreszcz, gdy uj­rza­łem wyraz, jaki na uła­mek se­kun­dy przy­ję­ła twarz wuja. Była to sza­lo­na mie­sza­ni­na sprzecz­nych emo­cji. Wi­dzia­łem tam obłą­kań­czą ra­dość, prze­ra­że­nie, po­żą­da­nie, a także zimną nie­na­wiść. Jak jeden czło­wiek mógł zmie­ścić tę ko­tło­wa­ni­nę uczuć w jed­nej tylko minie? Nie je­stem zresz­tą pe­wien, ile z tego było je­dy­nie wy­two­rem mojej wy­obraź­ni, roz­bu­dzo­nej roz­mo­wą. Po chwi­li twarz wuja znów była spo­koj­na jak wcze­śniej.

– Wy­glą­da na to, że przy­by­łeś w samą porę, chłop­cze – po­wie­dział.

– W samą porę na co, wuju?

– To się jesz­cze okaże. – Na jego ustach wy­kwitł ta­jem­ni­czy uśmiech. – Teraz jed­nak po­zwól, że cię prze­pro­szę. Muszę zająć się kil­ko­ma pil­ny­mi spra­wa­mi. Je­że­li chcesz, mo­żesz zwie­dzać do woli teren ogro­du, su­ge­ru­ję ci też ro­zej­rzeć się po mie­ście. Ko­niecz­nie jed­nak wróć przed za­cho­dem słoń­ca. Bez­względ­nie pro­szę cię, abyś po zmro­ku nie opusz­czał swo­je­go po­ko­ju. Pod żad­nym wzglę­dem.

– Oczy­wi­ście, wuju – od­par­łem, a w mej gło­wie na­tych­miast po­ja­wi­ła się setka nie­sa­mo­wi­tych po­dej­rzeń.

– No, bar­dzo do­brze. Życzę ci więc mi­łe­go dnia. Na­praw­dę się cie­szę, że przy­je­cha­łeś, chłop­cze.

 

***

 

 Nie­wie­le pa­mię­tam z resz­ty tego dnia. Idąc za su­ge­stią wuja zwie­dzi­łem do­kład­nie jego ogród, do czego nie trze­ba było mnie za­chę­cać, a potem po­włó­czy­łem się nieco po oko­li­cy. Cały czas jed­nak moje myśli zaj­mo­wa­ło ta­jem­ni­cze wy­da­rze­nie, które miało odbyć się nocą. Co ta­kie­go łą­czy­ło wuja z nie­po­ko­ją­cym Orva­lem? I co też pla­no­wa­li, że chcie­li ukryć to przed moim wzro­kiem?

Czu­łem się podle. Czu­łem się podle, bo wie­dzia­łem, że nad­uży­ję go­ścin­no­ści wuja, który tak cie­pło przy­jął mnie we wła­snym domu. Nawet przez chwi­lę nie wąt­pi­łem w to, że ule­gnę po­ku­sie i przy­naj­mniej rzucę okiem na to, co miało się wy­da­rzyć. Zresz­tą, wuj pew­nie o tym wie­dział. Mógł prze­cież nie zgo­dzić się na mój noc­leg w wieży. Gdyby nie chciał, żebym coś zo­ba­czył, to nic by o tym nie wspo­mi­nał. Prze­spał­bym spo­koj­nie całą noc, nie wie­dząc nic o żad­nych ta­jem­ni­czych spra­wach roz­gry­wa­ją­cych się pod moim nosem. Pew­nie więc chciał, żebym był świad­kiem tych wy­da­rzeń. Te marne próby tłu­ma­cze­nia nie wy­pa­dły zbyt prze­ko­nu­ją­co, ale trzy­ma­łem się ich kur­czo­wo.

Zgod­nie z obiet­ni­cą wró­ci­łem do ogro­du przed zmierz­chem, po­że­gna­łem się z wujem, po czym za­mkną­łem się w skła­dzi­ku na pię­trze. Za­pa­li­łem lamp­kę naf­to­wą i wy­cią­gną­łem się w ha­ma­ku. Się­gną­łem do wa­liz­ki, wy­cią­gną­łem z niej wy­świech­ta­ną książ­kę, by lek­tu­rą zabić czas ocze­ki­wa­nia. Był to „Król w Żółci” Cham­ber­sa, któ­re­go ku­pi­łem w an­ty­kwa­ria­cie zaraz po przy­by­ciu do Ame­ry­ki. Sły­sza­łem kie­dyś, że je­że­li chce się po­znać duszę ja­kie­goś na­ro­du, na­le­ży naj­pierw po­znać jego lęki. Sprze­daw­ca po­le­cił mi tę książ­kę, ostrze­ga­jąc jed­no­cze­śnie, że ciąży nad nią fatum, po­tra­fią­ce ode­brać zmy­sły czy­tel­ni­ko­wi. Oczy­wi­ście wzią­łem to za tani chwyt, ma­ją­cy za­chę­cić klien­ta do za­ku­pu. No cóż, za­dzia­łał. Co praw­da nie mar­twi­łem się o swoje zmy­sły, ale sama lek­tu­ra oka­za­ła się zaj­mu­ją­ca. Tego wie­czo­ru jed­nak czy­ta­nie szło mi opor­nie i wkrót­ce, zu­peł­nie wbrew sobie, po­grą­ży­łem się w nie­spo­koj­nym śnie.

Zbu­dził mnie ta­jem­ni­czy dźwięk. Przy­po­mi­nał tro­chę śpiew, ale nie było w nim żad­nych słów, a przy­naj­mniej ja żad­nych nie mo­głem roz­róż­nić. Przy­po­mi­nał nieco man­trę z od­le­głe­go, wschod­nie­go klasz­to­ru, ale jego brzmie­nie było zde­cy­do­wa­nie bar­dziej chro­po­wa­te i nie­po­ko­ją­ce. Sam rytm także wy­da­wał się nie­wła­ści­wy, dźwięk bez ostrze­że­nia pod­no­sił się i opa­dał, przy­śpie­szał sza­leń­czo, by nagle zwol­nić i nie­mal ustać.

Przez chwi­lę, nim roz­bu­dzi­łem się na dobre, wy­da­wa­ło mi się, że ta me­lo­dia jest ele­men­tem mego snu. Że to po­tę­pio­na mu­zy­ka roz­brzmie­wa­ją­ca uli­ca­mi za­gi­nio­nej Car­co­sy, o któ­rej czy­ta­łem przed za­śnię­ciem. Kiedy jed­nak uświa­do­mi­łem sobie, że w rze­czy­wi­sto­ści dźwięk do­bie­ga zza za­mknię­tych drzwi wieży, gdzieś z ka­mien­ne­go ogro­du, na­tych­miast oprzy­tom­nia­łem. Przy­po­mnia­łem sobie o ta­jem­ni­czej wi­zy­cie, którą za­po­wie­dział nie­po­ko­ją­cy Orval.

Na­tych­miast po­de­rwa­łem się na nogi. Ostroż­nie zbli­ży­łem się do drzwi i otwo­rzy­łem je, mo­dląc się w duchu, by nie skrzy­pia­ły. Na szczę­cie wuj utrzy­my­wał swoje do­mo­stwo w do­brym sta­nie. Wy­chy­ną­łem na wą­skie schod­ki pro­wa­dzą­ce do ogro­du i za­mar­łem, kiedy uj­rza­łem roz­gry­wa­ją­cą się w nim scenę.

W samym cen­trum, przed ka­mien­nym sto­łem, czy też może prę­dzej – oł­ta­rzem, stał wuj Edward. Miał na sobie dziw­ną szatę z sze­ro­kim kap­tu­rem skry­wa­ją­cym twarz, tak, że w za­sa­dzie po­zna­łem go głów­nie po wzro­ście. Uno­sił dło­nie ku roz­gwież­dżo­ne­mu niebu i śpie­wał. To z jego gar­dła wy­do­by­wał się ów dźwięk, który zbu­dził mnie ze snu. Teraz, gdy zna­la­złem się na otwar­tej prze­strze­ni, dzi­wacz­na man­tra brzmia­ła jesz­cze bar­dziej nie­po­ko­ją­co. Me­lo­dia zda­wa­ła się prze­ni­kać mnie i po­bu­dzać ja­kieś pier­wot­ne, ukry­te głę­bo­ko czę­ści mo­je­go je­ste­stwa. Czu­łem, jak rodzi się we mnie pra­gnie­nie by do­łą­czyć do wuja i razem z nim wy­śpie­wy­wać ten pełen nie­wy­sło­wio­nej grozy hymn. Nocne po­wie­trze drża­ło od nie­sio­nej gło­sem mocy. I nie tylko ono. Wy­da­wa­ło mi się, jakby cały ogród zjed­no­czył się z mym wujem w tej mi­stycz­nej chwi­li. Ostroż­nie do­tkną­łem wa­pien­nej ścia­ny wieży i gwał­tow­nie na­bra­łem po­wie­trza. Ka­mień wi­bro­wał, re­zo­nu­jąc w ide­al­nej har­mo­nii z ochry­płym śpie­wem.

W tej chwi­li z mroku pod murem wy­ło­ni­ła się ogrom­na po­stać. Była spo­wi­ta w taką samą szatę jak mój wuj, do­my­śli­łem się jed­nak, że to nikt inny niż Orval. W rę­kach niósł jakiś nie­fo­rem­ny kształt, jakby wór lub kłąb ma­te­ria­łu, nie mo­głem do­strzec szcze­gó­łów w pa­nu­ją­cej ciem­no­ści. Szedł po­wo­li w stro­nę oł­ta­rza, przed któ­rym stał wuj. W pew­nej chwi­li od­wró­cił głowę w moją stro­nę. W głębi kap­tu­ra bły­snę­ły biał­ka oczu, od­bi­ja­jąc świa­tło księ­ży­ca. Zo­ba­czył mnie, byłem tego pewny. Mimo to nie za­re­ago­wał i ru­szył dalej. Nieco ośmie­lo­ny pod­sze­dłem bli­żej, by mieć lep­szy widok na roz­gry­wa­ją­ce się mi­ste­rium, i skry­łem się za ma­syw­nym blo­kiem wa­pie­nia.

Teraz do­strze­głem, że na pła­skim ka­mie­niu peł­nią­cym rolę oł­ta­rza leży misa wy­peł­nio­na ciem­ną sub­stan­cją. Po chwi­li uświa­do­mi­łem sobie, że mu­sia­ła być to zie­mia. Zie­mia, którą sam przy­wio­złem z od­le­głej Łotwy. Orval sta­nął przed wujem. Się­gnął do worka, teraz bo­wiem byłem już pewny, że to płó­cien­ny worek, i wy­cią­gnął z niego śnież­no­bia­łe ja­gnię. Zwie­rzę miało skrę­po­wa­ne gru­bym rze­mie­niem nogi i pysk owi­nię­ty cia­sno ka­wał­kiem szma­ty, tak, że nie było w sta­nie wy­do­być z sie­bie głosu. Wy­raź­nie wi­dzia­łem jak drży ze stra­chu w ogrom­nych łap­skach trzy­ma­ją­ce­go je czło­wie­ka.

At­mos­fe­ra w ogro­dzie nagle stę­ża­ła. Po­cząt­ko­wo nie mo­głem zro­zu­mieć skąd wzię­ła się ta zmia­na, do­pie­ro po chwi­li uświa­do­mi­łem sobie, że ucichł mo­no­ton­ny śpiew. Cały świat za­mknię­ty we­wnątrz ka­mien­nych murów za­marł w peł­nym na­pię­cia ocze­ki­wa­niu. Wuj Edward opu­ścił dło­nie, a potem nagle się­gnął do rę­ka­wa szaty, wy­do­był z niego szty­let i jed­nym ru­chem roz­pła­tał gar­dło ja­gnię­cia. W ostat­niej chwi­li stłu­mi­łem okrzyk, gdy zo­ba­czy­łem jak ciem­na po­so­ka ście­ka do wy­peł­nio­nej zie­mią misy.

 Wuj uniósł za­krwa­wio­ny nóż i wy­ce­lo­wał go w księ­życ. Za­czął krzy­czeć obcym, prze­peł­nio­nym mocą gło­sem.

Nog Mēness! Mggo­ka'ai ya! Nog Mēness! Y' ymg' uln! Ahe ya uln ng nog! Nog Mēness! Gn'th'bthnk ng shugg ah ymg' uln! Nog Mēness!

Nie zna­łem ję­zy­ka, któ­rym się po­słu­gi­wał. Nie mia­łem prawa go znać, tak jak nie po­wi­nien znać go żaden śmier­tel­nik. Nie zna­łem więc zna­cze­nia słów, ale sam ich dźwięk na­pa­wał moje serce grozą czar­niej­szą niż ot­chłań po­mię­dzy gwiaz­da­mi. Jedno słowo jed­nak było mi zna­jo­me. Mēness. Za­drża­łem na wspo­mnie­nie opo­wia­da­nych w ro­dzin­nych stro­nach klechd o pra­daw­nym de­mo­nie, który wła­dał księ­ży­cem.

Nog Mēness! – wy­krzyk­nął po raz ostat­ni wuj Edward.

Po­wie­trze za­wi­bro­wa­ło pod wpły­wem tego głosu, a potem pękło. Takie przy­naj­mniej od­nio­słem wra­że­nie. W jed­nej chwi­li świat był spój­ną ca­ło­ścią, w na­stęp­nej zaś… Trud­no zna­leźć słowa, które mogą opi­sać to, co wtedy czu­łem. Tak jakby w samej struk­tu­rze ota­cza­ją­cej mnie rze­czy­wi­sto­ści po­ja­wi­ła się szcze­li­na, przez którą prze­do­sta­ło się COŚ. COŚ ogrom­ne­go, nie­po­ję­te­go. Ob­ce­go.

Przy­był na we­zwa­nie mo­je­go wuja. Jego je­ste­stwo za­ję­ło księ­ży­co­wy tron, potem są­sia­du­ją­ce z nim sie­dzi­ska, rosło, pu­chło, aż w końcu wy­peł­ni­ło całą prze­strzeń ogra­ni­czo­ną murem z wa­pie­nia. Mimo tego nie wi­dzia­łem go. Była je­dy­nie ciem­ność, ota­cza­ją­ca nas ze wszyst­kich stron, obez­wład­nia­ją­ca, bez­li­to­sna. A w niej, w samym cen­trum, tam, gdzie stał tron, bla­dym świa­tłem księ­ży­ca pło­nę­ła para oczu.

Upa­dłem na ko­la­na, ukry­łem twarz w ra­mio­nach i za­czą­łem szlo­chać. Cał­ko­wi­cie stra­ci­łem ra­chu­bę czasu. Nie wiem, czy mi­nę­ły go­dzi­ny czy se­kun­dy, ale nagle usły­sza­łem głos wuja Eda. Był cichy, lekko za­chryp­nię­ty, ale nie brzmiał już jak wtedy, gdy wy­krzy­ki­wał in­kan­ta­cje w obcym ję­zy­ku.

– Życie za życie – po­wie­dział. – Dusza za duszę. Wol­ność za wol­ność. Je­steś uwię­zio­ny, nie opu­ścisz tego miej­sca bez mojej zgody. Uwol­nij ją. Uwol­nij ją, albo po­zo­sta­niesz tu do wscho­du słoń­ca.

Ciem­ność za­fa­lo­wa­ła i za­czę­ła się cofać. Po chwi­li znów byłem w sta­nie do­strzec skałę, za którą się cho­wa­łem, wuja, Orva­la, ota­cza­ją­ce nas rzeź­by. Mēness jed­nak nie od­szedł. Pod­wyż­sze­nie ota­cza­ją­ce tron wciąż po­zo­sta­wa­ło plamą gę­stej czer­ni, czer­ni która na pozór żywej isto­ty zda­wa­ła się po­ru­szać, kłę­bić, pul­so­wać.

– Uwol­nij ją – po­wtó­rzył wuj. – To je­dy­ne wyj­ście.

Spoj­rza­łem na niego z mie­sza­ni­ną po­dzi­wu i lęku. W ciągu jed­nej chwi­li po­ją­łem ogrom woli i de­ter­mi­na­cji tego nie­po­zor­ne­go czło­wie­ka, który po­świę­cił całe życie przy­go­to­wu­jąc się do tej chwi­li. Do star­cia z przed­wiecz­ną, nie­ludz­ką po­tę­gą, w któ­rym staw­ką była dusza dawno utra­co­nej mi­ło­ści, jego słod­kiej dziew­czyn­ki.

W tym wła­śnie mo­men­cie ciem­ność eks­plo­do­wa­ła. Zo­ba­czy­łem jesz­cze jak zbli­ża się ku mnie i mrok prze­sło­nił mi widok. Czu­łem jak krę­pu­je mnie coś na po­do­bień­stwo macek, gru­bych jak po­wro­zy, twar­dych, ale jed­no­cze­śnie lep­kich. Prze­ra­ża­ją­ce więzy wiły się po mym ciele, za­ci­ska­jąc się coraz moc­niej i moc­niej, wy­ci­ska­jąc ze mnie dech. W końcu otwo­rzy­łem usta by krzy­czeć, a wtedy zimna ciem­ność wpły­nę­ła do nich i wy­peł­ni­ła moje ciało.

– Chło­pak nie ma z tym nic wspól­ne­go. – Usły­sza­łem drżą­cy głos wuja, po­wo­li wy­ma­wia­ją­cy po­szcze­gól­ne słowa. – Zo­staw go.

Nic się nie stało. Mi­ja­ły ko­lej­ne se­kun­dy, nie wiem jak wiele, a ja wiłem się z bólu i prze­ra­że­nia. 

– Życie za życie – prze­mó­wił w końcu twar­dy głos. Orval?

W ostat­nim prze­bły­sku świa­do­mo­ści uj­rza­łem jesz­cze twarz wuja, po­grą­żo­ną w smut­ku tak głę­bo­kim, że wy­da­wa­ło mi się to nie­moż­li­we. Potem w końcu ule­głem i była już tylko ciem­ność.

 

***

 

Obu­dzi­ły mnie cie­płe pro­mie­nie słoń­ca de­li­kat­nie li­żą­ce po twa­rzy. Otwo­rzy­łem oczy i przez kilka chwil wpa­try­wa­łem się bez­myśl­nie w błę­kit wi­szą­ce­go nade mną nieba. Czu­łem twar­dy żwir wbi­ja­ją­cy mi się w plecy i ból za­sta­łych mię­śni. Spró­bo­wa­łem się pod­nieść i syk­ną­łem z bólu, gdy ode­zwa­ły się zmiaż­dżo­ne żebra. W jed­nej chwi­li spły­nę­ła na mnie pa­mięć o wy­da­rze­niach ostat­niej nocy. W na­głym ataku pa­ni­ki ro­zej­rza­łem się do­oko­ła, szu­ka­jąc drogi uciecz­ki.

Za­miast niej do­strze­głem po­tęż­ne­go Orva­la sie­dzą­ce­go na ka­mien­nym stole, pa­lą­ce­go pa­pie­ro­sa i przy­glą­da­ją­ce­go mi się bez więk­sze­go za­in­te­re­so­wa­nia. W jakiś spo­sób udzie­lił mi się spo­kój tego po­nu­re­go męż­czy­zny, zdo­ła­łem bo­wiem się opa­no­wać i z tru­dem pod­nio­słem się na nogi. Ro­zej­rza­łem się po ogro­dzie, lecz ni­g­dzie nie wi­dzia­łem śla­dów noc­ne­go ry­tu­ału. Znik­nę­ła misa z zie­mią wy­mie­sza­ną z krwią. Znik­nę­ło tru­chło ja­gnię­cia. Znik­nę­ły dzi­wacz­ne szaty, za­stą­pio­ne przez pro­sty strój ro­bo­czy Orva­la. Znik­nę­ła… znik­nę­ła ciem­ność za­sia­da­ją­ca na tro­nie. Znik­nął wuj Edward.

– Gdzie… – wy­szep­ta­łem ochry­płym gło­sem. Prze­łkną­łem ślinę, by zwil­żyć gar­dło i spró­bo­wa­łem jesz­cze raz. – Co z moim wujem?

Orval nic nie od­po­wie­dział, pod­niósł się jed­nak i ru­szył w stro­nę wieży. Po­sze­dłem za nim bez słowa. Uda­li­śmy się do izby na ostat­nim pię­trze, którą zaj­mo­wał wuj. W środ­ku, na pro­stym łóżku le­ża­ło jego ciało. Nie mia­łem cie­nia wąt­pli­wo­ści, że w tej zim­nej sko­ru­pie nie po­zo­stał nawet okruch życia. Prze­że­gna­łem się, nie zwa­ża­jąc na po­gar­dli­wy uśmie­szek mo­je­go to­wa­rzy­sza.

– Co mu się stało?

– Życie za życie – od­po­wie­dział głu­chym gło­sem sta­rzec. – Dusza za duszę.

– Agnes? – spy­ta­łem. – Po­świę­cił się, by ją uwol­nić?

Orval po­krę­cił po­wo­li głową.

– Za­pła­tą za jej wol­ność była wol­ność Mēnessa.

– Więc… więc co…

Przy­po­mnia­łem sobie prze­ra­że­nie, które ogar­nę­ło mnie, gdy po­chwy­ci­ły mnie utka­ne z mroku ra­mio­na de­mo­na i wyraz twa­rzy wuja. Życie za życie… Nie byłem w sta­nie zadać py­ta­nia do końca. Nie, gdy do­my­śla­łem się od­po­wie­dzi. Spoj­rza­łem na twarz zmar­łe­go, któ­re­go po­zna­łem le­d­wie dzień wcze­śniej. Nie ma­lo­wał się na niej spo­kój, jak po­cząt­ko­wo mi się zda­wa­ło. Nie był to też ból, ani strach. Nie ma­lo­wa­ło się na niej zu­peł­nie nic.

Od­wró­ci­łem się, nie mogąc dłu­żej pa­trzeć na ciało i wy­sze­dłem. Spra­wy po­grze­bu, przy po­mo­cy Orva­la, za­ła­twi­łem tak szyb­ko jak to było moż­li­we. Miej­sco­wy le­karz jako przy­czy­nę zgonu podał zawał serca, cho­ciaż gdy opusz­czał izbę wuja na jego twa­rzy ma­lo­wa­ła się głę­bo­ka kon­ster­na­cja. Na­stęp­ne­go dnia po­cho­wa­li­śmy ciało w trak­cie skrom­nej ce­re­mo­nii. Jako je­dy­ny krew­ny prze­by­wa­ją­cy w Ame­ry­ce odzie­dzi­czy­łem ma­ją­tek wuja, jego ka­mien­ny ogród, tę prze­klę­tą pu­łap­kę. Nigdy wię­cej tam nie wsze­dłem. Sprze­da­łem po­sia­dłość tak szyb­ko jak tylko zdo­ła­łem i na za­wsze opu­ści­łem Flo­ry­dę. Sta­ra­łem się za­po­mnieć o prze­ra­ża­ją­cych wy­da­rze­niach, które miały miej­sce w Ho­me­ste­ad. Z bie­giem lat po­wo­li za­czy­na­łem wie­rzyć, że wszyst­ko to było je­dy­nie snem, wy­two­rem mojej nad­zwy­czaj wy­bu­ja­łej wy­obraź­ni, a wuj Edward zmarł na zawał serca pod­czas spo­czyn­ku. Nigdy już jed­nak nie zdo­ła­łem bez lęku spoj­rzeć na nocne niebo i kró­lu­ją­cą na nim bladą, bez­li­to­sną tar­czę księ­ży­ca.

Koniec

Komentarze

Jak wspo­mi­na­łem w przed­mo­wie: opo­wia­da­nie in­spi­ro­wa­ne jest praw­dzi­wy­mi wy­da­rze­nia­mi. Wszy­scy bo­ha­te­ro­wie wy­stę­pu­ją­cy w tek­ście są praw­dzi­wy­mi ludź­mi, cho­ciaż ich losy po­to­czy­ły się nieco ina­czej i bez udzia­łu po­gań­skich de­mo­nów. Ed Le­ed­skal­nin rze­czy­wi­ście był za­rę­czo­ny z Agnes Sku­vst, ta jed­nak ze­rwa­ła za­rę­czy­ny dzień przed ślu­bem. Za­ła­ma­ny Ed opu­ścił ro­dzin­ną Łotwą, wy­emi­gro­wał do Ame­ry­ki, by osta­tecz­nie osiąść na Flo­ry­dzie i tam po­świę­cić się pracy życia – sa­mo­dziel­nej bu­do­wie ka­mien­ne­go ogro­du zna­ne­go dziś jako Coral Ca­stle. Py­ta­ny o cel za­wsze od­po­wia­dał, że zbu­do­wał go dla swo­jej słod­kiej szes­na­sto­lat­ki (”Sweet Si­xte­en”, po­zwo­li­łem to sobie za­stą­pić słod­ką dziew­czyn­ką, bo brzmi mi to zgrab­niej niż szes­na­sto­lat­ka). Czy­tel­ni­ków ser­decz­nie za­chę­cam do za­in­te­re­so­wa­nia się za­rów­no osobą Edwar­da Le­ed­skal­ni­na, jak i samą nie­sa­mo­wi­tą bu­dow­lą, jaką jest Coral Ca­stle (który to można zwie­dzić na Flo­ry­dzie, cho­ciaż obec­nie chyba jest za­mknię­ty ze wzglę­dów epi­de­mio­lo­gicz­nych). 

Może nie wy­glą­dam, ale je­stem tu ad­mi­ni­stra­to­rem. Jeśli masz jakąś spra­wę - pisz śmia­ło.

Co my tu mamy… Cał­kiem nie­złe opo­wia­da­nie! A po za­zna­jo­mie­niu się z hi­sto­rią Coral Ca­stle jest w od­bio­rze jesz­cze cie­kaw­sze. 

Bar­dzo za­chę­ca­ją­cy, bu­dzą­cy nie­po­kój i owia­ny ta­jem­ni­cą wstęp. Chce się czy­tać dalej. Póź­niej po­dró­żu­je­my wraz z bo­ha­te­rem i po­nie­kąd zwie­dza­my ta­jem­ni­czą bu­dow­lę. Dobre opisy. Po­chwa­lam. 

Ed wy­da­je się po­sta­cią nieco sza­lo­ną i lekko po­zba­wio­ną ro­zu­mu już od sa­me­go po­cząt­ku. Mia­łam wra­że­nie, że coś jest z nim nie tak i w sce­nie, która od­by­wa się w świe­tle księ­ży­ca upew­niam się prze­ko­na­niu, że do­brze mi się wy­da­wa­ło. ;)

Kli­ma­tycz­ne, nie­po­ko­ją­ce, na­pi­sa­ne spraw­nie. Nie mam się w tej kwe­stii do czego przy­cze­pić.

Dłu­gość tek­stu od­po­wied­nia. Mia­łam małe wąt­pli­wo­ści co do tej nie­po­ko­ją­cej sceny z oł­ta­rzem… (nie chcę spoj­le­ro­wać). Za­sta­na­wia­łam się, czy nie wy­szło­by jej na dobre roz­wi­nię­cie, ale osta­tecz­nie chyba jest do­brze. Lo­ve­cra­fto­wo, rze­kła­bym. Ta scena ma coś w sobie, chyba wła­śnie dla­te­go, że nie jest prze­ga­da­na. Jest po pro­stu ob­ra­zo­wa, bez zbęd­nych szcze­gó­łów, dzię­ki czemu, tak sądzę, zo­sta­wiasz czy­tel­ni­ko­wi miej­sce dla wy­obraź­ni i przez to scena ta w umy­śle każ­de­go może wy­glą­dać na­praw­dę strasz­nie. 

Je­dy­ne, do czego mo­gła­bym się przy­cze­pić, to brak po­czu­cia więzi Eda z Agnes. Ale może tylko ja mam takie od­czu­cie. :)

Za­koń­cze­nie ok. 

Prze­my­śla­ny, do­brze na­pi­sa­ny tekst. 

Prze­pra­szam za chaos wy­po­wie­dzi, ale mój mózg dzi­siaj przy­po­mi­na już głów­kę ki­szo­nej ka­pu­sty xD 

 

Bie­gnę do Bi­blio. 

I po­wo­dze­nia w kon­kur­sie! 

 

No witam :D Cie­szę się ogrom­nie, że się spodo­ba­ło. Nie­zbyt czę­sto uży­wam nar­ra­cji pierw­szo­oso­bo­wej, więc pod tym wzglę­dem nie byłem pewny efek­tu, ale skoro się po­do­ba, to chyba nie jest źle. No i nie dzi­wię się, że Ed wy­da­je się osobą nieco sza­lo­ną, nikt nor­mal­ny nie zbu­do­wał­by cze­goś ta­kie­go :D No, ale dzię­ki temu jest tylko cie­ka­wiej. I tak jest jesz­cze sporo bar­dzo cie­ka­wych szcze­gó­łów, któ­rych w opo­wia­da­niu nie wci­sną­łem. Jak np. to, że Coral Ca­stle stoi ponoć do­kład­nie w jed­nym z wierz­choł­ków Trój­ką­ta Ber­mudz­kie­go. Albo że pier­wot­nie stał w innym miej­scu, ale Ed po­sta­no­wił prze­pro­wa­dzić się 10 mil dalej i 3 lata woził te ka­mie­nie xD No i na pod­sta­wie tej hi­sto­rii pio­sen­kę na­pi­sał Billy Idol (”Sweet Si­xte­en”). Ale żeby wszyst­ko ład­nie wkom­po­no­wać mu­siał­bym na­pi­sać sporo dłuż­szy tekst, a tego nie chcia­łem.

Mar­twi­łem się też tro­chę sceną z oł­ta­rzem, ale skoro twier­dzisz, że ma coś w sobie, to nie na­rze­kam :D Jeśli cho­dzi o więź Eda i Agnes to fak­tycz­nie, mogło to za słabo wy­brzmieć przez to, że nar­ra­cja jest z punk­tu wi­dze­nia jego bra­tan­ka. Pier­wot­nie za­sta­na­wia­łem się nad na­pi­sa­niem ca­ło­ści z per­spek­ty­wy Eda, ale osta­tecz­nie zde­cy­do­wa­łem się na bar­dziej kla­sycz­ne­go dla Lo­ve­cra­fta nar­ra­to­ra, żeby in­spi­ra­cja w opo­wia­da­niu nie była tylko w tre­ści, ale i for­mie. 

Dzię­ki za prze­czy­ta­nie, ko­men­tarz i klicz­ka :D 

Może nie wy­glą­dam, ale je­stem tu ad­mi­ni­stra­to­rem. Jeśli masz jakąś spra­wę - pisz śmia­ło.

Wpa­dam, jak obie­cy­wa­łem. 

Po­do­ba­ło mi się. Bar­dzo lo­ve­cra­fto­we bu­do­wa­nie na­pię­cia i ta­jem­ni­czo­ści. Nar­ra­cja pierw­szo­oso­bo­wa wy­pa­dła tutaj świet­nie, nawet sądzę, że pro­log rów­nie do­brze mógł­byś wpleść w śro­dek opo­wie­ści np. jako roz­mo­wę z wuj­kiem. Czy­ta­ło się bez po­tknięć czy dłu­żyzn, mimo że akcji tu prak­tycz­nie nie­wie­le. Uczu­cia i emo­cje głów­ne­go bo­ha­te­ra przed­sta­wi­łeś ob­ra­zo­wo, widać jego za­gu­bie­nie i nie­po­kój zwią­za­ny z wi­zy­tą u wuja.

Fa­bu­lar­nie za­bra­kło mi tro­chę wię­cej emo­cji w koń­ców­ce, może dla­te­go, że sam demon nie wy­da­wał się czymś dziw­nym czy strasz­nym. Ale to dro­biazg.

Po­zdra­wiam i pędzę klik­nąć.

Miło że wpa­dłeś. Cie­szę się, że się spodo­ba­ło i za­gra­ło to, co za­grać miało. Roz­wa­ża­łem tro­chę wple­ce­nie tego wstę­pu w póź­niej­szy tekst, ale osta­tecz­nie nie chcia­łem, żeby całe opo­wia­da­nie opie­ra­ło się prak­tycz­nie wy­łącz­nie na dia­lo­gach, dla­te­go do­pu­ści­łem się ta­kie­go krót­kie­go pro­lo­gu w innej nar­ra­cji. Jeśli cho­dzi o de­mo­na w koń­ców­ce – no pre­fe­ru­ję mocne nie­do­po­wie­dze­nia przy tego ro­dza­ju by­tach prze­kra­cza­ją­cych ludz­kie po­dej­ście. Zresz­tą Lo­ve­craft za­zwy­czaj też mocno w szcze­gó­ły się nie za­głę­biał :D Dzię­ki za ko­men­tarz i klika. 

Może nie wy­glą­dam, ale je­stem tu ad­mi­ni­stra­to­rem. Jeśli masz jakąś spra­wę - pisz śmia­ło.

Fajne po­łą­cze­nie praw­dzi­wej hi­sto­rii z kon­kur­so­wy­mi kli­ma­ta­mi, plus za bycie jej wier­nym mimo prze­my­ce­nia spo­rej ilo­ści fan­ta­sty­ski. wink Ilość nie­do­po­wie­dzeń po­zo­sta­wio­nych dla wy­obraź­ni czy­tel­ni­ka to do­dat­ko­wy sma­czek w opo­wia­da­niach grozy, któ­re­go umie­jęt­nie tutaj uży­wasz. Co do resz­ty nie będę się roz­pi­sy­wać, bo znasz szcze­gó­ły. I oczy­wi­ście klik.

Po­zdra­wiam.

Cześć :)

 

Tak, jak wcze­śniej Ci wspo­mnia­łem, przed prze­czy­ta­niem Two­je­go opo­wia­da­nia za­po­zna­łem się z ma­te­ria­ła­mi na temat Coral Ca­stle i jejgo twór­cy, więc mam to na świe­żo. I mnó­stwo z tych in­for­ma­cji, które wy­czy­ta­łem, tych smacz­ków i cie­ka­wo­stek wplo­tłeś w opo­wia­da­nie. A hi­sto­ria, którą opo­wie­dzia­łeś, tak ide­al­nie wpa­so­wu­je się w praw­dzi­wą, że nie nad­pi­su­je żad­ne­go faktu, ale szczel­nie wy­peł­nia luki i do­pi­su­je po­sta­cie i wy­da­rze­nia, które mogą być praw­do­po­dob­ne (dla osób wie­rzą­cych w moce nad­przy­ro­dzo­ne :)), a na pewno są lo­gicz­nie spój­ne. Po­dzi­wiam tę umie­jęt­ność.

Po­stać Eda cie­ka­wa, bra­tan­ka jesz­cze lep­sza. Nar­ra­cja pierw­szo­oso­bo­wa świet­nie wy­szła i mię­dzy in­ny­mi wła­śnie ona robi ro­bo­tę, jesli cho­dzi o kli­mat HPLa. W bar­dzo cie­ka­wy spo­sób przed­sta­wi­łeś COŚ, Me­nes­sa, też bar­dzo po lo­ve­cra­ftow­sku – nie­na­zwa­ne jest prze­cież nie­opi­sy­wal­ne :), więc nie ma sie co sku­piać na jego fi­zycz­nej po­sta­ci, le­piej pójść we wra­że­nia jakie pod­czas spo­tka­nia z tym czymś od­czu­wa bo­ha­ter. Za­na­is pisze, że bra­ku­je mu emo­cji w koń­ców­ce i może ma rację. Ale ten wy­ci­sza­ją­cy sche­mat, w któ­rym bo­ha­ter w skró­cie, kro­ni­kar­sko opi­su­je wy­da­rze­nia, które miały miej­sce po wła­ści­wej akcji opo­wia­da­nia, a na­stęp­nie sku­pia się na sobie i swo­ich wra­że­niach, robi temu tek­sto­wi do­brze. Bo też z lo­ve­cra­ftem się ko­ja­rzy.

Po­do­ba­ło­sie, nawet bar­dzo

Po­le­cam do Bi­blio­te­ki :)

 

Po­zdra­wiam

Q

Known some call is air am

NAWET ZNO­ŚNE.

 

 

(Wrócę tu z so­lid­nym ko­men­ta­rzem.)

www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/

Ład­nie i w do­brym tem­pie toczy się akcja. Tak nie za szyb­ko, ale też nie za wolno, co do­brze bu­du­je kli­mat. I jak na­pi­sa­ła Sara, też chciał­bym nieco wię­cej po­czy­tać o więzi Agnes i Edwar­da. Za­koń­cze­nie nawet in­try­gu­ją­ce, choć nie spo­dzie­wa­łem się, że dla głów­ne­go bo­ha­te­ra wszyst­ko bę­dzie to aż tak trau­ma­tycz­ne ;) Nie wiem tylko na ile to jest lo­ve­cra­fto­we, bo z Lo­ve­cra­ftem się jesz­cze nie ze­tkną­łem, ale było cał­kiem cie­ka­we.

Cześć Ar­nu­bis:-)

mam mie­sza­ne uczu­cia:-)

Ca­ło­ścio­wo opo­wia­da­nie czy­ta­ło się bar­dzo płyn­nie. Wzbu­dzasz za­in­te­re­so­wa­nie od sa­me­go po­cząt­ku. Od­po­wied­nio bu­du­jesz na­pię­cie i wpro­wa­dzasz aurę ta­jem­ni­czo­ści. Bra­ta­nek je­dzie do wuja do­star­czyć mu słój z zie­mią, który oka­zu­je się być nie­zwy­kle ważny. I tu po­do­ba mi się kre­acja wuja Edwar­da, tro­chę za­krę­co­ny, tro­chę gada od rze­czy, tro­chę sza­lo­ny.

Na­to­miast wy­da­je mi się, że zbyt po­wierz­chow­nie przed­sta­wi­łeś więź łą­czą­cą wuja z Agnes. Ro­zu­miem, że opo­wia­da­nie jest z punk­tu wi­dze­nia bra­tan­ka, nie wuja. Ale mnie to nie prze­ko­na­ło, Ar­nu­bi­sie, przy­kro mi. Nie wiem czy do­brze zro­zu­mia­łam ostat­nią scenę, wuj wzywa de­mo­na, by uwol­nił Agnes. To ją miał na myśli mó­wiąc “życie za życie” tak? Jed­nak gdy demon za­ata­ko­wał bra­tan­ka, to wuj oddał swoje życie za życie bra­tan­ka? Jeśli do­brze myślę, to ta scena też nie bar­dzo do mnie prze­ma­wia. Wuj całe życie cze­kał na ten mo­ment, by uwol­nić Agnes, a po­świę­cił się dla bra­tan­ka, któ­re­go zo­ba­czył po raz pierw­szy w życiu? 

Na plus na pewno opisy ka­mien­ne­go ogro­du, pi­szesz bar­dzo ob­ra­zo­wo. Nie­ste­ty, emo­cjo­nal­nie mnie nie prze­ko­na­ło, Ar­nu­bi­sie.

po­zdra­wiam ser­decz­nie

 

Ojo­jo­jo, chwi­lę czło­wiek po­pra­cu­je nie pa­trząc na por­tal za bar­dzo, a tu w końcu wysyp ko­men­ta­rzy. Jak miło. Więc po kolei:

 

oidrin

Jesz­cze raz dzię­ki za pomoc. Nie wszyst­ko o czym roz­ma­wia­li­śmy w becie po­ja­wi­ło się w osta­tecz­nej wer­sji, ale cie­szę się, że ge­ne­ral­nie się po­do­ba i na klika za­słu­ży­ło. W razie gdy­byś po­trze­bo­wa­ła bety – krzycz, chęt­nie się od­wza­jem­nię :)

 

Outta Sewer

No, je­steś pierw­szym czy­tel­ni­kiem, który do tek­stu pod­szedł przy­go­to­wa­ny :D Przy tego typu tek­stach sta­ram się za­cho­wy­wać mak­sy­mal­ną wier­ność hi­sto­rii, zmie­nia­jąc je­dy­nie tyle, żeby opo­wie­dzieć swoją hi­sto­rię i wpleść fan­ta­sty­kę po­mię­dzy fak­ta­mi. Tutaj głów­ną zmia­ną była oczy­wi­ście sy­tu­acja z Agnes, która w rze­czy­wi­sto­ści po pro­stu ze­rwa­ła za­rę­czy­ny, no ale gdzieś ha­czyk fan­ta­stycz­ny mu­siał się po­ja­wić. Zdaję sobie też spra­wę, że Orval poza imie­niem za­pew­ne nie ma nic wspól­ne­go z pier­wo­wzo­rem, ale o nim samym zbyt wiele in­for­ma­cji nie zna­la­złem. 

Szcze­gól­nie cie­szy mnie, że do­ce­ni­łeś nar­ra­cję pierw­szo­oso­bo­wą – jak wspo­mi­na­łem, w tej dzie­dzi­nie ra­czej racz­ku­ję. Kwe­stia przede wszyst­kim od­po­wied­nie­go bo­ha­te­ra, a z takim nar­ra­to­rem jak w tym tek­ście można się nieco po­ba­wić. Chyba prze­ko­nam się do ta­kiej nar­ra­cji i się z nią po­lu­bię. No i miło, że w samej for­mie i za­koń­cze­niu do­strze­gasz in­spi­ra­cje lo­ve­cra­fto­we, bo wy­raź­nie chcia­łem je pod­kre­ślić nie tylko w tre­ści, ale i samej bu­do­wie opo­wia­da­nia i bo­ha­te­ra.

 

kam

FAJ­NIE

 

Bra­vin­cjusz

Faj­nie że wpa­dłeś. Po­dej­rze­wam, że czy­tel­ni­cy za­zna­jo­mie­ni z twór­czo­ścią Lo­ve­cra­fta mogą tro­chę bar­dziej po­lu­bić ten tekst (albo prze­ciw­nie?), a w każ­dym razie ina­czej na niego spoj­rzeć. Do­brze więc mieć też opi­nię kogoś z innym za­ple­czem. Zga­dzam się, że mo­głem tro­chę wię­cej re­la­cji Eda i Agnes wpleść, w za­sa­dzie sama Agnes jest tu tylko na­rzę­dziem nar­ra­cyj­nym, a nie osobą. Biję się w pierś. A samo za­koń­cze­nie – no to aku­rat uwa­żam za dość wia­ry­god­ne. Jed­nak bo­ha­ter, który (nawet na krót­ką chwi­lę) do­stał się we wła­da­nie przed­wiecz­ne­go de­mo­na po­wi­nien wyjść z pewną trau­mą :P A potem, żeby móc z nią żyć, stara się to sobie zra­cjo­na­li­zo­wać i sam sie­bie oszu­kać.

 

Ol­ciat­ka

I do­brze, nie mogą wszy­scy tylko chwa­lić. Ge­ne­ral­nie cały finał ode­bra­łaś wła­ści­wie (za co dzię­ku­ję be­ta­czy­ta­czom, bo tro­chę go wy­ja­śni­łem dzię­ki ich uwa­gom). Pier­wot­ny ry­tu­ał za­kła­dał we­zwa­nie de­mo­na, uwię­zie­nie go i zmu­sze­nie do uwol­nie­nia duszy Agnes (to życie za życie i wol­ność za wol­ność, czyli wol­ność Me­nes­sa za wol­ność duszy Agnes). Ale An­rijs pa­łę­tał się tam gdzie nie po­wi­nien i przez to w trak­cie ry­tu­ału demon go po­chwy­cił i w tym mo­men­cie miał cóż, jakby lep­szą po­zy­cję w ne­go­cja­cjach. Zgod­nie z tymi sa­my­mi za­sa­da­mi usta­lo­ny­mi przez Eda, życie za życie, więc wuj mu­siał po­świę­cić się za życie An­rij­sa, lub wy­bie­rać mię­dzy bra­tan­kiem a uko­cha­ną. Ale ro­zu­miem w pełni, że więzi mię­dzy bo­ha­te­ra­mi oka­za­ły się zbyt słabe, by dać so­lid­nie wy­brzmieć emo­cjom. No cóż, nie je­stem eks­per­tem w pi­sa­niu tego ro­dza­ju emo­cji, być może po­wi­nie­nem też tro­chę roz­wi­nąć same opo­wia­da­nie, cho­ciaż sta­ra­łem się go nie roz­wle­kać (cel był utrzy­mać je po­ni­żej 30k).

Cie­szę się jed­nak, że cho­ciaż emo­cjo­nal­nie tekst cię nie prze­ko­nał, to do­strze­głaś w nim wiele po­zy­ty­wów. Wiem nad czym pra­co­wać, dzię­ki :) 

Może nie wy­glą­dam, ale je­stem tu ad­mi­ni­stra­to­rem. Jeśli masz jakąś spra­wę - pisz śmia­ło.

Mo­żesz mieć rację co do tej trau­my. Na przy­kład taki Bat­man w każ­dej swo­jej ko­mik­so­wej wer­sji wspo­mi­nał śmierć ro­dzi­ców, nawet w tej, kiedy był już sta­rusz­kiem.

Ale wróć­my jesz­cze na chwi­lę do tego frag­men­tu:

W końcu otwo­rzy­łem usta by krzy­czeć, a wtedy zimna ciem­ność wpły­nę­ła do nich i wy­peł­ni­ła moje ciało.

Czy to jest ja­kieś na­wią­za­nie do hen­ta­io­wych ten­ta­kli? xD

Nie, nie jest XD Ba, przez myśl mi nie prze­szło, że można tak to czy­tać, mój błąd. 

Może nie wy­glą­dam, ale je­stem tu ad­mi­ni­stra­to­rem. Jeśli masz jakąś spra­wę - pisz śmia­ło.

Spodo­bał mi się ten ka­mien­ny ogród, a umiesz­cze­nie w nim hi­sto­rii na­da­je mu mi­stycz­ne­go ko­lo­ry­tu. Opo­wieść jest spo­koj­na, roz­wi­ja się le­ni­wie (ale nie za le­ni­wie). Czuć pe­wien ro­dzaj nie­po­ko­ju i oczy­wi­ście ta­jem­ni­cę. Jed­nak sami bo­ha­te­ro­wie jakoś wdali mi się, mniej cie­ka­wi… choć nie wiem, czy do­brze ubra­łam myśli w słowa. Cho­dzi mi o to, że opis ogro­du czy nawet ry­tu­ału, bar­dziej przy­kuł moją uwagę, niż to, co się dzie­je z bo­ha­te­ra­mi. Może po pro­stu dałeś zbyt dobre opisy ;) A może wła­śnie tu czuć Lo­ve­cra­fta: w sku­pie­niu się na przed­mio­tach niż lu­dziach. Może nawet bar­dziej go tam czuć, niż w dziw­nym bycie za­sia­da­ją­cym w ka­mien­nym ogro­dzie.

O, to cał­kiem nie­źle. Zna­czy nie to, że bo­ha­te­ro­wie nie­zbyt prze­ko­na­li (cho­ciaż inni czy­tel­ni­cy chwa­li­li, więc kla­sycz­na kwe­stia gustu), ale to że Lo­ve­cra­fta czuć i to nie tylko w ja­kimś przed­wiecz­nym de­mo­nie. Taki był plan, żeby pod in­spi­ra­cje pod­po­rząd­ko­wać nie tylko treść, ale i formę, ro­dzaj nar­ra­cji, typ bo­ha­te­ra itd (tylko przy dia­lo­gach się po­wstrzy­ma­łem, bo jed­nak Lo­ve­craft mi­strzem dia­lo­gów nie był i czę­sto nie­mal ich nie miał, a ja jed­nak dia­lo­gi lubię). 

Może nie wy­glą­dam, ale je­stem tu ad­mi­ni­stra­to­rem. Jeśli masz jakąś spra­wę - pisz śmia­ło.

A no, kwe­stia gustu ;) I to nie tak, że coś jest nie tak z bo­ha­te­ra­mi, a po pro­stu inne ele­men­ty wy­da­ły mi się cie­kaw­sze.

No wła­śnie spo­sób bu­do­wy opo­wia­da­nia jest naj­bar­dziej lo­ve­cra­fto­wy w tym opo­wia­da­niu. Nawet gdyby wy­rzu­cić de­mo­na i za­śpie­wy w dziw­nym ję­zy­ku, to dalej tekst ko­re­spon­do­wał­by z Pro­vi­den­ce ;) z po­wo­du kon­struk­cji opo­wia­da­nia. Prze­czy­ta­łem tylko kilka tek­stów na­pi­sa­nych pod ten kon­kurs, ale ten Twój jest dru­gim, który ma taką, ko­ja­rzą­cą mi się z HPLem bu­do­wę. Na­to­miast, jeśli cho­dzi o kli­mat, Twój uwa­żam za naj­bar­dziej zbli­żo­ny do tego, czego się spo­dzie­wa­łem po kon­kur­so­wych opkach.

Po­zdra­wiam

Q

Known some call is air am

Cie­ka­we opo­wia­da­nie i ta­jem­ni­cze miej­sce oraz jego bu­dow­ni­czy. Byłam tam, nie­sa­mo­wi­te miej­sce. Po­dob­nie dziw­ny, ale już dom zna­la­złam na da­le­kiej Woli, czę­sto tam cho­dzi­łam i przy­glą­da­łam się, kto tam miesz­ka.

Druga część opo­wia­da­nia, ta – już w domu wuja, wy­da­je mi się się le­piej na­pi­sa­na. Pierw­sza ma po­ten­cjał, ale moim zda­niem przez kilka rze­czy siada na­pię­cie. Dwie z nich wy­da­ją mi się świa­do­mym za­bie­giem, ro­dza­jem sty­li­za­cji: na LC. Nie­kie­dy szyk jest "roz­cią­gnię­ty" i zmie­niasz miej­sce "się" na po­zy­cję mniej na­tu­ral­ną. Za­trzy­my­wa­ło mnie. Dwa przy­kła­dy po­ni­żej:

,cho­ciaż też chciał w końcu cię od­wie­dzić.

,Być może po­wi­nie­nem po­dej­rze­wać coś wi­dząc cie­kaw­skie spoj­rze­nia, ja­ki­mi ob­rzu­ca­li mnie lu­dzie py­ta­ni o drogę

Druga do­ty­czy nad­mier­ne­go prze­ga­da­nia, do­da­wa­nia "też, w końcu" oraz pewne po­wtó­rze­nia in­ny­mi sło­wa­mi w ko­lej­nych zda­niach. Wy­da­wa­ło mi się, że nie­wie­le wno­si­ły, ale mogę się mylić.

 

W kilku miej­scach lekko skrę­ci­łeś w stro­nę hu­mo­ru. Przez uży­cie okre­ślo­nych słowa spra­wi­łeś, że się ro­ze­śmia­łam i sia­dło na­pię­cie. Za­zna­czy­łam te słowa.

,jego ciało nie­odzow­nie no­si­ło ślady życia spę­dzo­ne­go na cięż­kiej, fi­zycz­nej pracy.

,Moja nie­przy­zwo­icie bujna wy­obraź­nia

,prze­mknę­ła mi nie­do­rzecz­na myśl o dia­bel­skich si­łach.

,Sta­łem tam z sze­ro­ko roz­war­tą gębą ni­czym wio­sko­wy im­be­cyl i wpa­try­wa­łem się w ka­mien­ny ogród mo­je­go wuja.

 

 

A tu jesz­cze kilka dro­bia­zgów:

,Na sta­ran­nie wy­sy­pa­nej żwi­rem ziemi,

Po­sy­pa­nej, po­kry­tej

,grubo cio­sa­ny tron

Z drew­na czy z ka­mie­nia, jeśli z ka­mie­nia – wy­ku­ty

,nie byłem więc pe­wien(+,) o kim mówi

,Te marne próby tłu­ma­cze­nia nie wy­pa­dły zbyt prze­ko­nu­ją­co, ale trzy­ma­łem się ich kur­czo­wo.

Chyba lep­sze by­ło­by "wy­pa­da­ły" (taki czas za­prze­szły)

 

Sam po­czą­tek jesz­cze bym pod­krę­ci­ła. Cho­dzi mi o roz­ło­że­nie ak­cen­tów i przy­cią­gnie­cie uwagi czy­tel­ni­ka. Jest  cie­ka­wy, ale zapis zmniej­sza na­pię­cie – moim zda­niem. 

A gdy­byś za­czął nie od po­cząt­ku, lecz wizji. Spró­bo­wał­bym po­kom­bi­no­wać z pierw­szym zda­niem. np.:

„Czerń po­wo­li, nie­ubła­ga­nie wy­gry­za­ła coraz więk­sze kęsy z świe­tli­stej tar­czy. Kwe­stią czasu po­zo­sta­wał mo­ment, gdy pożre ją do resz­ty i po­grą­ży zie­mię w cał­ko­wi­tej ciem­no­ści. To­czy­ła słoń­ce ni­czym tłu­sty robak. W mia­sto­wych ga­ze­tach wy­ja­śnia­no, że to w pełni na­tu­ral­ne zja­wi­sko. Księ­życ miał prze­sło­nić tar­cze Słoń­ca, zwy­kłe za­ćmie­nie, lecz miesz­kań­cy Na­msa­di wie­dzie­li swoje. Mēness, prze­klę­ty bóg z za­mierz­chłych cza­sów rzu­cał wy­zwa­nie słoń­cu i przej­mo­wał świat w swoje wła­da­nie. Na­ra­sta­ło w nich prze­ra­że­nie.

Albo za­czę­ła­bym od:

„Miesz­kań­cy Na­ms­di wie­dzie­li le­piej… i potem o czer­ni.

To jeden z pięk­niej­szych frag­men­tów, ta­kich wi­zyj­nych, dla­te­go po­zwo­li­łam sobie na­pi­sać.

 

Po­zdra­wiam, na­praw­dę cie­ka­we opko, bo  fa­bu­lar­ne i ele­men­ty grozy lo­vcra­ftow­skiej są obec­ne. :-)

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Outta – bar­dzo miło mi to czy­tać :) 

 

Asy­lum

I miło mi cię tu po­wi­tać. Wow, nie spo­dzie­wa­łem się, że na­tra­fię na czy­tel­ni­ka który był na miej­scu, li­czy­łem ra­czej na za­sko­cze­nie wszyst­kich. Po­zaz­dro­ścić tylko, bo miej­sce wy­da­je się fan­ta­stycz­ne. Jeśli cho­dzi o “się” w tro­chę in­nych miej­scach niż za­zwy­czaj po­win­no, to jest to kwe­stia, która po­ja­wia się u mnie dość czę­sto. Z ja­kie­goś po­wo­du taki ro­dzaj prze­rzu­tek wy­da­je mi się na­tu­ral­ny i piszę go zu­peł­nie tego nie za­uwa­ża­jąc. Taka spe­cy­fi­ka mo­je­go ję­zy­ka, sta­ram się to wy­ła­py­wać odkąd od­kry­łem, że prze­szka­dza to czy­tel­ni­kom. Te do­dat­ki w stylu “te, w końcu” itd. pew­nie nie po­ja­wi­ły­by się przy nar­ra­cji trze­cio­oso­bo­wej, ale w pierw­szo­oso­bo­wej ga­da­ni­nie wspo­min­ko-ga­wę­dziar­skiej głów­ne­go bo­ha­te­ra znaj­du­ją się ce­lo­wo, jako jego ma­nie­ryzm. Jeśli cho­dzi o skrę­ty w stro­nę hu­mo­ru – z ostat­nim przy­kła­dem mogę się w za­sa­dzie zgo­dzić. W po­zo­sta­łych zu­peł­nie nie widzę żad­ne­go ko­mi­zmu, za to są to zwro­ty które u sa­me­go Lo­ve­cra­fta po­tra­fią się prze­wi­jać. Resz­tę uwag spraw­dzę, ale du­żych zmian ta­kich jak prze­bu­do­wa­nie wstę­pu ra­czej nie będę już wpro­wa­dzał – tekst wle­ciał jako go­to­wy i niech każdy za­po­zna się z moż­li­wie taką samą wer­sją. Cie­szy mnie, że znaj­du­jesz moje opo­wia­da­nie cie­ka­wym :) 

Może nie wy­glą­dam, ale je­stem tu ad­mi­ni­stra­to­rem. Jeśli masz jakąś spra­wę - pisz śmia­ło.

Mrocz­ny tekst. Rze­kła­bym, że to Lo­ve­craft od­chu­dzo­ny. Wy­pa­dło po­wta­rza­nie w kółko tych sa­mych rze­czy, mie­le­nie plu­ga­wych przy­miot­ni­ków… I tak zo­sta­ło tro­chę nad­wa­gi, ale kształt już przy­jem­ny dla oka.

Mnie tam uczuć wuja do Agnes nie bra­ko­wa­ło. Jeśli całe do­ro­słe życie po­świę­cił temu, żeby ją od­zy­skać…

Dla­cze­go nar­ra­tor odzie­dzi­czył ma­ją­tek wuja? Po­wi­nien li­czyć się te­sta­ment, a nie chwi­lo­wo naj­bliż­szy krew­niak, tro­chę z przy­pad­ku, ledwo co po­zna­ny.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Hej :D Nie da się ukryć, że Lo­ve­craft ma styl cięż­ki i przy­tła­cza­ją­cy, a sta­ra­jąc się go ści­śle na­śla­do­wać łatwo po­paść w jesz­cze więk­szą gro­te­skę, dla­te­go pró­bo­wa­łem tego unik­nąć. Miło, że się udało. I tak, też za­kła­da­łem że po­świę­ce­nie ca­łe­go życia ura­to­wa­niu Agnes za­ła­twi spra­wę, ale część czy­tel­ni­ków woli wi­docz­nie także bar­dziej bez­po­śred­nio uka­za­ne re­la­cje, ro­zu­miem. 

Jeśli cho­dzi o spra­wę spad­ku, to tutaj nie jest to mój wy­mysł. Ed chyba nie zo­sta­wił żad­ne­go te­sta­men­tu, a jako że po­cho­dził z Łotwy to zbyt wielu krew­nych w USA nie miał. W związ­ku z tym jego ma­ją­tek odzie­dzi­czył bra­ta­nek, który był naj­bliż­szym (i chyba w ogóle jed­nym bli­skim) krew­nym prze­by­wa­ją­cym w USA. Tak to już jest z opo­wia­da­nia­mi pi­sa­ny­mi na fak­tach :D

Może nie wy­glą­dam, ale je­stem tu ad­mi­ni­stra­to­rem. Jeśli masz jakąś spra­wę - pisz śmia­ło.

Nie wiem czy to kwe­stia au­to­su­ge­stii, ale te rzeź­by z Coral Ca­stle fak­tycz­nie wy­glą­da­ją jak żyw­cem wy­rwa­ne ze snu Lo­ve­cra­fta. No i oko­licz­no­ści ich stwo­rze­nia aż się pro­si­ły o za­adap­to­wa­nie na hi­sto­rię grozy. Uwa­żam, że zro­bi­łeś to spraw­nie, czy­ta­ło się bar­dzo do­brze. Choć już w sce­nie wrę­cza­nia sło­ika z zie­mią można było się do­my­ślić, że bę­dzie ona po­trzeb­na do od­pra­wie­nia ja­kie­goś ry­tu­ału, to jego prze­bieg i skut­ki już tak oczy­wi­ste nie były. Po­do­ba mi się po­stać głów­ne­go bo­ha­te­ra – spe­szo­ny wiel­kim świa­tem, ale re­zo­lut­ny mło­dzian z głową na­bi­tą ma­rze­nia­mi.

nie mogąc dłu­żej pa­trzęć na ciało

Po­zdra­wiam!

In­spi­ra­cja do tego opo­wia­da­nia przy­szła pod­czas oglą­da­nia od­cin­ka “Sta­ro­żyt­nych ko­smi­tów” po­świę­co­ne­go Coral Ca­stle. Jak zo­ba­czy­łem te rzeź­by to wie­dzia­łem, że mam temat na kon­kurs :) Swoją drogą po­le­cam ser­decz­nie “Sta­ro­żyt­nych ko­smi­tów” – ko­pal­nia in­spi­ra­cji do pi­sa­nia, czę­sto nie­mal go­to­we po­my­sły.

No i cie­szę się bar­dzo, że to co za­grać miało, to za­gra­ło, zwłasz­cza głów­ny bo­ha­ter. Po­zdra­wiam z wza­jem­no­ścią! 

Może nie wy­glą­dam, ale je­stem tu ad­mi­ni­stra­to­rem. Jeśli masz jakąś spra­wę - pisz śmia­ło.

Cześć!

Tak jak na­pi­sa­łem w becie, fa­bu­lar­nie fajne, przy czym nie ro­zu­miem za­koń­cze­nia. Musze chyba zgłę­bić ta­jem­ni­ce ogro­du i prze­czy­tać jesz­cze raz.

Ze wzglę­du na kli­mat zde­cy­do­wa­nie po­le­cam do bi­blio­te­ki.

 

Po­zdra­wiam!

 

PS Z któ­re­go Olsz­ty­na je­steś?

„Po­szu­ki­wa­nie praw­dy, która, choć­by naj­gor­sza, mo­gła­by tłu­ma­czyć jakiś sens czy choć­by kon­se­kwen­cję w tym, czego je­ste­śmy świad­ka­mi wokół sie­bie, przy­no­si je­dy­ną moż­li­wą od­po­wiedź: że samo po­szu­ki­wa­nie jest, lub może stać się, ową praw­dą.” J.Kaczmar­ski

nie spo­dzie­wa­łem się, że na­tra­fię na czy­tel­ni­ka który był na miej­scu

To­tal­ny przy­pa­dek, wy­my­ka się ze sta­ty­styk. Przy­ja­ciel ojca był zwa­rio­wa­ny na punk­cie sf i też Da­ni­ke­na oraz róż­nych dziw­nych rze­czy. W cza­sie wa­ka­cji jeź­dzi­li­śmy tro­chę po róż­nych miej­scach.

du­żych zmian ta­kich jak prze­bu­do­wa­nie wstę­pu ra­czej nie będę już wpro­wa­dzał – tekst wle­ciał jako go­to­wy i niech każdy za­po­zna się z moż­li­wie taką samą wer­sją.

Racja. :-)

 

Dużą przy­jem­ność spra­wi­ło mi prze­czy­ta­nie, bo do­my­śli­łeś i wy­peł­ni­łeś kilka luk oraz mo­głam wró­cić do tam­tych bło­gich cza­sów. :-)

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

nie spo­dzie­wa­łem się, że na­tra­fię na czy­tel­ni­ka który był na miej­scu

Uwa­żasz, że obec­ność czy­tel­ni­ków jest nie na miej­scu? ;-)

 

Na pewno nie na miej­scu jest obec­ność czy­tel­ni­ków, któ­rzy nie zo­sta­wia­ją ko­men­ta­rzy :P

Może nie wy­glą­dam, ale je­stem tu ad­mi­ni­stra­to­rem. Jeśli masz jakąś spra­wę - pisz śmia­ło.

Dobra, czas na ko­men­tarz.

Styl bar­dzo sta­rych hor­ro­rów tu z pew­no­ścią jest. Z dru­giej stro­ny motyw z prze­wie­zie­niem ziemi ko­ja­rzy mi się z hor­ro­ra­mi już nie kla­sycz­ny­mi, ale dziś już “pod­sta­rza­ły­mi” – zdaje się w “Pier­wiosn­ku” Smi­tha było coś ta­kie­go. Od czasu “Ko­ły­ski” dużo zmie­ni­łeś w warsz­ta­cie i po­szło wszyst­ko do przo­du. Gdyby to po­rów­ny­wa z “Czło­wie­kiem bez ucha”, to tutaj jest wy­raź­niej­szy kli­mat, tam płyn­niej idzie nar­ra­cja. Co i tak nie zmie­nia faktu, że i tu czyta się bar­dzo szyb­ko,

Przy koń­ców­ce mia­łem chwi­lę za­wa­ha­nia czemu nie było dwóch trans­ak­cji (życie za życie i wol­ność za wol­ność), ale po chwi­li za­ła­pa­łem w czym rzecz i wszyst­ko się zga­dza.

Cie­ka­wy motyw z rzeź­ba­mi, tym bar­dziej, ze do końca była lekka wąt­pli­wość, czy to one będą punk­tem kul­mi­na­cyj­nym. Z dru­giej stro­ny gdy­byś po­świę­cił im nieco wię­cej uwagi, mo­gły­by tu stwo­rzyć sporo kli­ma­tu – jak w nie­któ­rych ko­mik­sach swoje robią ele­men­ty tła w ilu­stra­cjach.

Na­to­miast nie­któ­re bloki tek­stu można by po­dzie­lić na pół.

 

"za­ło­ży­łem ka­pe­lusz.  Z kie­sze­ni"

Po­dwój­na spa­cja.

 

" Nie­wie­le pa­mię­tam z resz­ty tego dnia"

" Wuj uniósł za­krwa­wio­ny nóż"

Nad­mia­ro­wa spa­cja przed aka­pi­tem.

 

"wuja, który tak cie­pło przy­jął mnie we wła­snym domu"

Tak cie­pło, ze przez mo­ment był zdzi­wio­ny moż­li­wo­ścią ugosz­cze­nia ;-)

 

"Wuju, to ja, An­rijs"

Zbit­ka fo­ne­tycz­na nie­mal jak An­ru­ibijs :P

 

Po­wo­li, lecz nie­ubła­ga­nie, wy­gry­za­ła coraz więk­sze kęsy świe­tli­stej tar­czy i je­dy­nie kwe­stią czasu po­zo­sta­wał mo­ment, gdy pożre ją do resz­ty, po­grą­żyw­szy zie­mię w ciem­no­ści.

Nie mam pew­no­ści, przy­znam, czy w tym miej­scu cho­dzi­ło o zie­mię czy jed­nak to li­te­rów­ka i miało być Zie­mię. :p

 

który po­mo­że mi do­stać się na miej­sce.

Po upły­wie pół go­dzi­ny do­tar­łem na miej­sce.

A tu się jesz­cze wkra­dło po­wtó­rze­nie.

 

Bar­dzo Lo­ve­cra­fto­wa hi­sto­ria. Zna­mio­na sza­leń­stwa widać bar­dzo wy­raź­nie – szcze­gól­nie u wuja Edwar­da, ale też u głów­ne­go bo­ha­te­ra, który gubi (a może tylko chce zgu­bić) wie­dzę o tym, co jest praw­dzi­we. Pró­bu­ję sobie wy­obra­zić, z ja­ki­mi wy­rzu­ta­mi su­mie­nia mu­siał się mie­rzyć i wcale się nie dzi­wię, że wolał uciec we wma­wia­nie sobie, że to tylko jego wy­obraź­nia.

Po­do­ba mi się, jaką at­mos­fe­rę two­rzysz i jak bu­du­jesz hi­sto­rię. Od po­cząt­ku czuć, że coś nie gra i to wra­że­nie tylko na­ra­sta – w po­zy­tyw­nym sen­sie, oczy­wi­ście. Z opo­wia­da­nia­mi o przed­wiecz­nych i de­mo­nach tak to już bywa. ;)

Ponoć robię tu za mo­de­ra­cję, więc w razie po­trze­by - pisz śmia­ło. Nie gryzę, naj­wy­żej na­pusz­czę na Cie­bie Lu­cy­fe­ra, choć Księż­nicz­ki na­le­ży bać się bar­dziej.

Muszę przy­znać, że mnie Lo­ve­kraft nudzi i iry­tu­je, w ogóle nie ro­zu­miem, co lu­dzie widzą w jego twór­czo­ści. Twoje opko wy­da­je mi się naj­bliż­sze temu co i jak pisał Lo­ve­kraft – choć oczy­wi­ście żaden ze mnie znaw­ca, prze­czy­ta­łam rap­tem jeden zbiór opo­wia­dań – a czy­ta­ło mi się dużo le­piej niż tek­sty HPL :)

Po­do­ba mi się po­mysł, wy­ko­rzy­sta­nie i pod­krę­ce­nie au­ten­tycz­nej hi­sto­rii. Grozy nie po­czu­łam, może dla­te­go, że po­zba­wi­łeś bo­ha­te­ra przy­tom­no­ści w klu­czo­wym mo­men­cie, więc nie był świad­kiem po­raż­ki i śmier­ci wuja. Nie je­stem pewna roli, jaką w tej hi­sto­rii ode­grał Orval, kim on wła­ści­wie był? Ka­pła­nem?

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Faj­nie, że na­wią­za­łeś do praw­dzi­wych wy­da­rzeń i to one po­pchnę­ły Cię w kie­run­ku na­pi­sa­nia tego tek­stu. Bar­dzo lubię takie hi­sto­rycz­ne od­no­śni­ki do kon­kret­nych wy­da­rzeń i osób. Czy­ta­lo się przy­jem­nie, bo i wizja, którą stwo­rzy­łeś jest cał­kiem cie­ka­wa.

"Myślę, że jak czło­wiek ma w sobie tyle nie­sa­mo­wi­tych po­my­słów, to musi zo­stać pi­sa­rzem, nie ma rady. Albo do czub­ków." - Jo­na­than Car­roll

O ma­tu­lu, ale ko­men­ta­rze tu za­nie­dba­łem.

 

Wilku:

Bar­dzo się cie­szę, że wi­dzisz pro­gres w mojej twór­czo­ści. Pro­gres ważna rzecz. A w tym opo­wia­da­niu – kli­mat i styl old­cho­olo­wej grozy, czyli to o co mi cho­dzi­ło. Od “Czło­wie­ka…” różni się po­dej­ściem do tej ko­smicz­nej grozy i wciąż tam­ten tekst tro­chę bar­dziej lubię, ale trze­ba różne po­dej­ścia spraw­dzać. No i super, że jed­nak zro­zu­mia­łeś finał, bo tro­chę go po­pra­wia­łem po becie, gdzie był jesz­cze mniej jasny :D

Zbit­ka fo­ne­tycz­na nie­mal jak An­ru­ibijs :P

Nie moja wina :D Bra­ta­nek który odzie­dzi­czył ogród uży­wał w USA imie­nia Harry, jego praw­dzi­we­go imie­nia nie zna­la­złem, więc wy­bra­łem An­rijs, który jest ponoć ło­tew­skim od­po­wied­ni­kiem Har­re­go :) 

 

Verus:

Dzię­ki za od­wie­dzi­ny. Po­zo­sta­je mi tylko po­wtó­rzyć to co wcze­śniej – świet­nie, że udało mi się zła­pać lo­ve­cra­fto­wy kli­mat, sza­leń­stwo i cała resz­tę, cie­szę się więc, że za­do­wo­li­ła cię ta lek­tu­ra :)

 

Irka:

No a ta­kich słów to się nie spo­dzie­wa­łem, w żad­nym wy­pad­ku nie pla­no­wa­łem być lep­szym Lo­ve­cra­ftem :D Cho­ciaż zgo­dzę się w pełni, że styl ma cięż­ki i czyta się czę­sto z tru­dem, zwłasz­cza jeśli cho­dzi o dia­lo­gi (jeśli w ogóle wy­stę­pu­ją). Dla­te­go pod tym wzglę­dem chcia­łem się in­spi­ro­wać, a nie na­śla­do­wać. Jeśli cho­dzi o utra­tę przy­tom­no­ści w klu­czo­wym mo­men­cie – to też dość kla­sycz­ny motyw, który spe­cjal­nie wy­ko­rzy­sta­łem. I to nie tylko w tek­stach grozy, to samo było w “Hob­bi­cie” :) Jeśli cho­dzi o Orva­la – miał tu być znaw­cą ta­jem­nych sztuk, z któ­rym Edward na­wią­zał kon­tak­ty pod­czas swo­ich stu­diów. Ge­ne­ral­nie w twór­czo­ści Lo­ve­cra­fta czę­sto po­ja­wia­ją się po­dob­ne po­sta­cie – jakby zdzi­cza­li, pier­wot­ni, zde­ge­ne­ro­wa­ni, któ­rzy gdzieś prze­cho­wu­ją pa­mięć i reszt­ki pra­daw­nej wie­dzy i kul­ty­wu­ją stare ry­tu­ały. Stąd też wy­gląd Orva­la. Ot, takie na­wią­za­nie do tego lo­ve­cra­fto­we­go mo­ty­wu.

 

Mor­gia­na:

Lubię opie­rać tek­sty na praw­dzi­wych wy­da­rze­niach/po­sta­ciach/zna­le­zi­skach. Tak samo na­pi­sa­łem por­ta­lo­wą “Ko­ły­san­kę”, tak samo tekst w wy­da­nych nie­daw­no “Gla­dia­to­rach”. Hi­sto­ria to ko­pal­nia po­my­słów i fa­scy­nu­ją­cych bo­ha­te­rów, cho­ciaż wy­ko­rzy­sty­wa­nie ich wiąże się z róż­ny­mi ogra­ni­cze­nia­mi. No i super, że czy­ta­ło się przy­jem­nie. 

 

Może nie wy­glą­dam, ale je­stem tu ad­mi­ni­stra­to­rem. Jeśli masz jakąś spra­wę - pisz śmia­ło.

Nie wiem czy prak­ty­ku­jesz próby prze­pi­sy­wa­nia sta­rych tek­stów na nowo (ja bym nie po­tra­fił i me­ga­po­dziw dla tych, któ­rzy po­tra­fią), ale jeśli tak, to może spró­buj kie­dyś “Czło­wie­ka bez uch” spi­sać w bar­dziej przy­tła­cza­ją­cej for­mie.

A co do za­koń­cze­nia tutaj… Hm, może bar­dziej nie­ja­sne by­ło­by i lep­sze… :-) Choć to już te tra­dy­cyj­ne dy­le­ma­ty z tym, ze różni od­bior­cy lubią różne cechy opo­wia­dań.

 

Ra­czej nie prak­ty­ku­ję, co naj­wy­żej cza­sem re­ani­mu­ję część sta­rych po­my­słów. Szko­da mi ro­bo­ty na to.

Może nie wy­glą­dam, ale je­stem tu ad­mi­ni­stra­to­rem. Jeśli masz jakąś spra­wę - pisz śmia­ło.

Prze­czy­ta­ne, ko­men­tarz póź­niej.

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

Przy­stąp­my do ataku macką.

IMO kan­cia­ste zda­nia, nie pły­nie się z nimi, na szczę­ście sama hi­sto­ria się broni, ale musi to­czyć walkę z ję­zy­kiem. Faj­nie, że "moce" mają swoje wy­ja­śnie­nie w sta­ro­żyt­nych tech­ni­kach, to spra­wia, że opo­wia­da­nie się klei, nie jest na­cią­ga­ne (jak wiele in­nych). Fi­lo­zo­fo­wa­nie wuja ode­bra­łam jako sztucz­ne, jak dla mnie nikt by nie po­wie­dział ta­kich sztyw­nych fra­ze­sów o fi­zy­ce. Zda­nia przy­po­mi­na­ją ową wspo­mnia­ną sprzecz­ną w sobie me­lo­dię.

Cała za­chę­ta pod po­sta­cią do­brej hi­sto­rii prze­gry­wa jed­nak wobec od­czu­cia, jakim jest brak za­koń­cze­nia. Mam takie wra­że­nie, jakby po­mysł cię po­ko­nał, nie zi­ścił się. A potem jesz­cze to "uzu­peł­nie­nie". Bez niego hi­sto­ria się nijak nie broni. No i Agnes i Orval to sta­ty­ści. Luki po­zo­sta­ją lu­ka­mi, we­dług mnie nic tu ich nie wy­peł­nia, zwłasz­cza gdy nie chcę po­zna­wać tej rze­czy­wi­stej hi­sto­rii, bo mnie nią nie za­in­te­re­so­wa­łeś swoim opo­wia­da­niem. Wy­glą­da na to, że to opo­wia­da­nie-wy­dmusz­ka ma­ją­ce pro­wa­dzić na ja­kieś tory po­znaw­cze. Nie ku­pu­ję tego. Szko­da, bo chyba naj­le­piej wśród wcze­śniej­szych opi­sa­ny demon ;)

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

Sym­pa­tycz­ne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

W tej chwi­li nie pa­mię­tam już, dla­cze­go za­ko­lej­ko­wa­łem, ale co ko­lej­ku­ję, to prze­czy­tać muszę.

No więc, takie śred­nie. Przed­pi­ś­cy już po­wie­dzie­li, co im nie gra… nie ma sensu się po­wta­rzać, po­wiem tylko, że spo­dzie­wa­łem się cze­goś ciut bar­dziej emo­cjo­nu­ją­ce­go.

 

Je­stem na­to­miast cie­kaw, dla­cze­go wy­bra­łeś aku­rat tę kon­kret­ną hi­sto­rię jako in­spi­ra­cję?

 

Po­zdra­wiam!

Precz z sy­gna­tur­ka­mi.

Nowa Fantastyka