
Betowali: Edward Pitowski, kolodziej3012, oidrin, Twononepos.
Betowali: Edward Pitowski, kolodziej3012, oidrin, Twononepos.
Nie zostało mi wiele czasu, ale mam nadzieję, że zdążę jeszcze zapisać tu wszystko, co doprowadziło mnie do tego miejsca. Być może wkrótce będzie to jedyny ślad, jaki po mnie pozostanie.
Wszystko zaczęło się jakiś miesiąc temu, podczas zabawy, którą wyprawiłem z moimi znajomymi. Nie różniła się bardzo od zwykłej studenckiej imprezy – po pokoju krążył skręt, przenośny głośnik dudnił muzyką, a każdy z nas trzymał w dłoniach po butelce z piwem. Tylko że zamiast rozłożyć się w pokoju czy zwiedzać lokalne puby, my bawiliśmy się w tunelu. A dokładniej w salce pod moim pokojem, dobre dwa metry pod ziemią, będącej przedsionkiem gęstej, rozłożystej sieci korytarzy, które przypadkiem odkryliśmy sześć miesięcy temu.
Ktoś inny pewnie zawiadomiłby o tym policję albo nauczycieli, ale nie my. My byliśmy w wyjątkowej sytuacji – nasza uczelnia, South Carolina University, jest bardzo prestiżowym i niezwykle rygorystycznym miejscem, z tradycją sięgającą jeszcze czasów rewolucji amerykańskiej. Jeżeli ktoś chce się tu uczyć, musi się przygotować na przynajmniej trzy lata bez alkoholu, tytoniu, e-papierosów, głośnej muzyki, marihuany i właściwie czegokolwiek, co sprawia ludziom przyjemność. Pokoje są regularnie sprawdzane, bary i puby miewają losowe naloty dyrekcji, a miasteczko akademickie wolno nam opuszczać tylko w weekendy. Jedynym okresem wolności są wakacje i święta, ale i wtedy trzeba uważać – zdjęcie z butelką wódki może oznaczać zawieszenie, filmik na którym palisz marihuanę powtarzanie roku. Ci, którzy są na tyle głupi, by w swoich relacjach po pijaku krytykować wykładowców, niedługo potem kończą studia.
Właśnie dlatego gdy razem z moją współlokatorką odkryliśmy te tunele, pojawiła się w nas pewna pokusa. Oto było przed nami miejsce, gdzie mogliśmy w spokoju zbierać się i bez żadnego ryzyka pić, palić, słuchać porządnej muzyki i robić cokolwiek nam się podobało. Trzeba było tylko przeszmuglować tu odpowiedni zapas piwa, a na to znaliśmy już wiele sposobów. Mieliśmy stracić taką okazję?
Na początku mieliśmy zabawić się tu tylko raz i zaraz wszystko wyznać. Sześć miesięcy później, o tunelach nadal wiedzieli tylko nasi znajomi. Stały się naszym własnym, sekretnym klubem. Mówiliśmy na siebie „Tunelowcy”.
Tamtej nocy, witaliśmy w naszych szeregach nowego członka. Przyjęcie do klubu Miguela, dwudziestotrzyletniego studenta literatury angielskiej, było pierwszym etapem ciągu wydarzeń, który wkrótce miał zmusić mnie do napisania tego tekstu.
Obyło się bez niespodzianek. Jak wielu świeżaków, najpierw mocno się zdziwił, potem nieco opierał, a ostatecznie postanowił dać szansę nowemu klubowi. Godzinę później znacznie zmienił podejście. Trudno się dziwić. Po raz pierwszy od ponad roku mógł nareszcie normalnie wypić, zapalić i zrelaksować się, nie martwiąc się o wydalenie ze studiów. Coś takiego niemal każdego skłoniłoby do przemyśleń. Gdy później spytałem go, czy nadal chce nas wydać, tylko się roześmiał.
– Żartujesz Jacob?! – przekrzykiwał się przez muzykę – Miałbym stracić trawę, piwo i normalne imprezy? Myślisz, że mi odbiło?!
W odpowiedzi uśmiechnąłem się tylko i podałem mu skręta, przy okazji sam wypuszczając pokaźny kłąb dymu.
Tak właśnie wyglądało to z większością z tych, którzy odwiedzali nasze tunele. Zaczynali od szoku i niedowierzania, potem postanawiali dać klubowi szansę, by pod koniec nocy stać się już zażartymi obrońcami naszej tajemnicy.
Z większością. Bo był od tej zasady wyjątek.
Nawet gdy rozmawiałem, cały czas obserwowałem ją kątem oka. Siedziała rozwalona na krześle i piła już chyba dziesiąte piwo, zażarcie starając się nachlać do nieprzytomności. Biło z niej to ponure otępienie, jakie towarzyszy każdemu, kto próbuje utopić smutki w alkoholu.
To była Linda. Moja współlokatorka i jedna z tych ambitnych studentek, marzących o staniu się odkrywczynią wielkiego formatu. Nieraz rozmawiałem z nią o planach na po studiach, a ona zawsze odpowiadała z oczyma błyszczącymi z podniecenia. Mówiła o zamiarze zostania noblistką, marzeniach o międzynarodowej sławie, przyszłości jej kierunku i wszystkich obiecujących badaniach, do jakich zabierze się, gdy tylko skończy studia. Niestety, choć harowała na to jak wół, na razie wszystkie jej odkrycia i osiągnięcia szły na konto jej promotorów. Mogłaby znaleźć lekarstwo na raka, a dostałaby jedynie doświadczenie i kilka pochwał na piśmie. To była kolejna rzecz, z którą studenci naszego uniwersytetu musieli się pogodzić.
Dlatego gdy znaleźliśmy tunele, bałem się, że natychmiast pobiegnie do władz uczelnianych i wszystko wyśpiewa. Za wiele już poświęciła, by stracić to wszystko w imię i tak zakazanych imprez.
I początkowo, taki właśnie miała zamiar. Wtedy jednak przypomniałem jej o prestiżowej nagrodzie, którą jej wykładowca zdobył kilka dni wcześniej za opublikowanie jej pracy. Wspomnienie tego rozgoryczenia wystarczyło, by zgodziła się raz tam napić, by zrobić nieco na złość dyrekcji. Miała zamiar iść następnego dnia, ale tym razem powstrzymał ją kac. Potem musiała iść po badania do kolejnej pracy i tak oto ciągnęło się to już przez dobre pół roku. Linda nieraz mówiła, że trzeba z tym skończyć i obiecywała wkrótce zgłosić wszystko na uczelnię (czasem nawet odgrażała się tym w kłótniach), ale nigdy tego nie zrobiła. Powstrzymywała ją przed tym mieszanka zawiści do uczelni i lojalności do nas. Wiedziała, że wszystkie jej ambicje mogły wziąć przez to w łeb, ale wiedziała też, że po tak długim czasie, uczelnia mogła nie być zbyt wyrozumiała. Dlatego nasz sekret każdego dnia balansował na cienkiej linie jej humorów.
Impreza powitalna Miguela trwała całą noc, aż wreszcie zaczęła dogasać. Ludzie robili się senni, piwo i tematy do rozmów się kończyły. Przenośny głośniczek wyładował się kilka godzin temu, a nikomu i tak nie chciało się już słuchać muzyki.
W tej typowej, poimprezowej nudzie, ludziom przychodzą do głowy najgłupsze pomysły. Właśnie na taki wpadł wtedy Miguel. I jak wkrótce miało się okazać, gorzej wybrać nie mógł.
– Hej, Jacob?
– Eeee…? – jęknąłem, wybudzając się z pijackiego półsnu. – O co chodzi?…
– Chodźmy zwiedzić tunele.
Mój obciążony alkoholem mózg potrzebował chwili, by przetworzyć to co powiedział. Za to gdy już mu się to udało, natychmiast jakby trochę wytrzeźwiałem. Miewaliśmy już różne głupie pomysły, ale na to jeszcze jakoś nikt nie wpadł.
– C-co?…
– Chodźmy zwiedzić tunele – powtórzył Miguel. – Byliście tam już kiedyś?
– Co? Nie… Czemu…
– A czemu nie? To chyba lepsze niż tu zgonować, prawda?
Najpierw pomyślałem, że on żartuje, ale Miguel wstał i zaczął zachęcać wszystkich, by dołączyli do jego planu.
– W porządku ludzie, podnosić się! – zawołał do reszty leżących na podłodze zwłok. – Idziemy zwiedzać tunele!
Ku mojemu zaskoczeniu, reakcja była całkiem szybka. Kilku studentów wydało radosne okrzyki, ten czy tamten wzniósł toast i po chwili na nogach było już kilku najbardziej trzeźwych. Zaczęli oni pomagać tym, którzy potrzebowali nieco wsparcia i niedługo byliśmy gotowi do drogi. Nawet Linda się przyłączyła, zapewne nie chcąc zostawać sama z myślami.
Ruszyliśmy więc przed siebie. Niektórzy tańczyli, inni się śmiali, ci co bardziej trzeźwi pilnowali, by kompletnie pijani nie odłączyli się od grupy. Mieliśmy iść prosto i tylko prosto, ale dla bandy ledwo trzymających się na nogach studentów nie było to wcale takie łatwe.
Od dawna wiedzieliśmy, że tunele są ogromne, ale nigdy nie byliśmy do końca pewni, jak bardzo. Mój znajomy z historii twierdził, że powstały one kilka dekad po założeniu samej uczelni i rozciągały się przez lata, aż w końcu jakiś student, służący bądź łowca niewolników przyłączył do nich także ten gmach. Jeśli to była prawda, mogły ciągnąć się nawet pod całą Ameryką.
Bardzo chciałem sprawdzić tę hipotezę i dlatego na początku narzuciłem grupie szybkie tempo. Potem jednak minęło pięć, a następnie dziesięć minut i duch przygody zaczął się ulatniać. Tunele nie dość, że się nie kończyły, to jeszcze bez przerwy rozgałęziały się dalej i dalej, tworząc całe miriady przejść, w których nieraz trudno było określić, co właściwie można uznać za „prosto".
Radosny nastrój kompletnie prysnął. Mimo otępienia narkotykami i piwem, powoli zaczęło dochodzić do nas, jak wygląda nasza sytuacja. Nie tylko nie wiedzieliśmy gdzie byliśmy, ale wkrótce mogło też się okazać, że nie wiemy, jak stamtąd wrócić. W końcu jedna z dziewczyn powiedziała na głos to, o czym wszyscy myśleli:
– Dobra, wystarczy, zawracamy! Zaraz się zgubimy, a w tych katakumbach na pewno nie ma zasięgu!
O dziwo, to stwierdzenie spotkało się z westchnieniami ulgi. Najwyraźniej nikt nie chciał być tym, który wycofa się pierwszy, ale wszyscy czuli, że sytuacja wymyka się spod kontroli.
– Święta racja – powiedziałem, po czym klasnąłem w dłonie, by zwrócić na siebie uwagę – Dobra ludzie, zawracamy! Tylko najpierw ręce do góry, zobaczymy, czy wszyscy są! Jeden, dwa, trzy, cztery… – Byłem pijany i nie wiedziałem, ile osób wyszło, ale mimo wszystko miałem nadzieję, że zauważę, jeśli kogoś będzie brakować.
– Hej a gdzie Linda? Brakuje Lindy! Ludzie! Ktoś widział Lindę?!
Wszyscy zaczęliśmy rozglądać się dookoła w nadziei, że dziewczyna znajdzie się gdzieś między nami. Kilka osób nawoływało nerwowo, ale bez odpowiedzi. Wtedy ktoś stwierdził, że słyszy jakiś dźwięk dochodzący z jednej z odnóg. Spojrzeliśmy w tamtą stronę, ale nie mogliśmy jednak dostrzec nic poza absolutną ciemnością. A że nikt nie miał zamiaru wchodzić do środka, pozostawało nam tylko słuchać.
Faktycznie, coś słyszeliśmy. Brzmiało to jak kroki, ale w nieskończonym echu tuneli, mogło to tak naprawdę być cokolwiek.
– Linda?! To ty?! – zawołał jeden z nas, ale nie dostał żadnej odpowiedzi. Ludzie szeptali między sobą. Niektórzy chcieli wejść w odnogę, inni radzili wyniesienie się stamtąd w cholerę, by nie ryzykować większej tragedii. Nie mieliśmy przecież pojęcia, ani czy te odgłosy wydawała Linda, ani czy w ogóle wydawał je człowiek. W tunelach była przecież mnóstwo miejsca dla dzikich zwierząt.
W końcu, by zapobiec panice, oświadczyłem, że wejdę do środka i sprawdzę co się dzieje. Kilka osób kręciło głowami, ale nikt mnie nie zatrzymał. Wszedłem więc do środka i wytężyłem słuch. Po kilku krokach, gdy hałaśliwy tłum został za mną, do moich uszu doszedł nowy dźwięk. Był ledwie słyszalny, ale brzmiał jak niski, zwierzęcy pomruk. Jakby jakieś zwierzę próbowało odgonić inne. Jakby mu groziło.
– Linda?! – krzyknąłem zaniepokojony. Wtedy oba odgłosy ucichły na chwilę, by zaraz potem kroki zaczęły zbliżać się w moim kierunku. Stawały się coraz głośniejsze, a ja stałem sparaliżowany, aż zobaczyłem jakiś ruch na samym krańcu korytarza. Chciałem krzyknąć, lecz wtedy zdałem sobie sprawę, kto do mnie idzie.
– Linda! – Pobiegłem i chwyciłem naszą zgubę za dłoń. Mogłem tylko wyobrażać sobie ulgę, jaką ludzie poczuli, gdy przybiegłem do nich, trzymając zaginioną za rękę. Nareszcie mogliśmy wynosić się stąd w cholerę i tylko to nas wtedy obchodziło.
A szkoda. Bo może gdyby nie to, zwrócilibyśmy uwagę na to, jak blada i przerażona była wtedy Linda. Albo na to, że cały jej podkoszulek był zabrudzony krwią i błotem. Albo na fakt, że na jej twarzy malował się szok i podniecenie.
Ale my tego nie widzieliśmy, śpiesząc się, by wreszcie opuścić to przeklęte miejsce. W tamtej chwili zależało nam wyłącznie na tym, by wreszcie znaleźć się wśród bezpiecznych świateł naszego obozowiska.
* * *
Po tym incydencie jeszcze przez jakiś czas staraliśmy się bawić, jakby nic się nie stało, ale nie szło nam to najlepiej. Na wszystkich kolejnych imprezach siedzieliśmy w niemalże kompletnej ciszy, ściskając puszki z piwem niczym broń, bojąc się rozmawiać albo podgłosić muzykę, by nie wywołać Bóg wie czego z niekończącej się plątaniny korytarzy.
Na każdej imprezie po przyjęciu Miguela, przed oczami miałem ten sam obraz: Podróżowałem tym przeklętym labiryntem z tłumem zbiegłych niewolników, aż moją uwagę odwracał warkot w którejś z odnóg tuneli. Wtedy zatrzymywałem się na moment, a gdy chciałem wrócić do pozostałych, nikogo już nie było. Oczami wyobraźni widziałem jak krzyczę, nawołuję, plątam się samotnie wśród korytarzy, ale nieważne jak długo szukam, nikogo nie udaje mi się znaleźć. Błąkam się więc, płacząc i przeklinając, aż wreszcie głód i pragnienie doprowadzają mnie do śmierci.
Choć często budziłem się z tych rozmyślań niemal z krzykiem, nikt nigdy nie zapytał, o czym myślałem. Jestem pewien, że podobne wizje nawiedzały tam wszystkich. W tamtym czasie nasz klub przypominał bardziej grupę wsparcia dla osób z nerwicą.
Dlatego gdy Linda zaproponowała, żebyśmy zawiesili imprezy i przygotowali się do nadchodzących testów, chętnie się zgodziliśmy. Tunelowanie mało komu sprawiało jeszcze przyjemność, a sesja w istocie już się zbliżała. Nikt nie miał więc nic przeciwko zawieszeniu spotkań na czas nieokreślony.
To był okropny błąd.
* * *
Na początku nauka miała być tylko wymówką, by nie musieć wracać do podziemi. Po zawieszeniu imprez, bardziej niż sesją zająłem się więc gamingiem i śledzeniem lokalnych dram na facebooku. Propozycja Lindy zaczęła do mnie przemawiać dopiero gdy zdałem sobie sprawę, jak sama się przykładała.
Każdego dnia pakowała się i wychodziła z pokoju wczesnym rankiem, by zdążyć na wszystkie poranne wykłady. Wracała po południu, tylko po to, by przepakować się i zaraz znów wyjść, tym razem do pobliskiej kawiarni. Mówiła, że odkąd przestałem siedzieć pod ziemią, w pokoju zrobiło się za głośno.
Z tego powodu przez całe dnie co najwyżej się mijaliśmy – gdy ja siedziałem w pokoju, ona była na wykładach, gdy zaś wracałem z uczelni, ona już dawno zdążyła wyjść. Widywaliśmy się tylko wtedy, gdy wracała zanim poszedłem spać. A i wtedy głównie siedziała z nosem w książkach lub przeglądarce. Linda skupiała całą uwagę na pracy, nie widząc świata poza swoim biurkiem.
Raz zapytałem ją, nad czym właściwie pracuje, ale nie uraczyła mnie odpowiedzią. Powiedziała tylko, że nie zepsuje mi niespodzianki i obiecała, że będzie to prawdziwa bomba. Odkrycie, jakiego świat jeszcze nie widział, cytując jej słowa. Na pytanie, kto jest promotorem, uśmiechnęła się tylko i wróciła do swoich spraw.
Po kilku dniach obserwowania takiej rutyny, byłem pod wrażeniem jej poświęcenia. Postanowiłem pójść za jej przykładem i samemu nieco bardziej się postarać. Nie miałem zamiaru nawet zbliżać się do jej poziomu, ale byłem w stanie dać z siebie nieco więcej.
Tak więc odpuściłem sobie League of Legends i dałem spokój ze śledzeniem głupich plotek o kradzieży sprzętu z pracowni. Od początku było właściwie jasne, że ktoś zwyczajnie potłukł kilka naczynek i ukrył je, żeby nie dostać ochrzanu, więc niewiele traciłem.
Zamiast tego rozłożyłem książki, włączyłem podcasty, dotąd gigabajtami zalegające w folderze „do obejrzenia” i zacząłem przygotowywać się do egzaminów. Wkrótce dni, a potem tygodnie, wypełniły mi schematy, opisy i związki.
Wszystko szło w miarę nieźle, dopóki pewnego razu nie zdecydowałem się na trochę wrócić do podziemi. To był jeden z tych późnych wieczorów, kiedy umysł ze zmęczenia wypiera już każde kolejne zdanie. Siedziałem wtedy przy biurku, czterdziesty raz czytając tę samą listę łacińskich wyrażeń.
– …Ossa longa, ossa plana, ossa brevia, kossa pnematica, kossa multif… Kurwa! – krzyknąłem, gdy doszło do mnie, że czwarty raz z rzędu pomyliłem się, próbując wyrecytować kilka prostych terminów. Byłem już po prostu przeciążony. Mój umysł nie odpowiadał.
Zamknąłem podręcznik i odetchnąłem ze zmęczeniem. Nie po raz pierwszy zadałem sobie pytanie, jak Linda wytrzymuje taki tryb życia. Ja nie miałem już sił na cokolwiek, a ona nadal nie wróciła nawet z kawiarni. A dobrze wiedziałem, że po powrocie długo jeszcze będzie siedzieć przy biurku.
Wtedy właśnie pomyślałem, że może warto byłoby zejść jednak na trochę do tuneli i odpocząć. Nie miałem czasu ani ochoty na wielkie imprezy, ale kilka minut z dobrą muzyką brzmiało jak świetny pomysł.
Złapałem głośnik i ruszyłem ku szafie, za którą krył się nasz mały azyl. Mogłem użyć słuchawek, ale nie o to chodziło. Tunele były naszym sanktuarium. Puszczanie Behemota z głośników było tu przywilejem wyłącznie tunelowców i choćby dlatego, należało korzystać z niego jak najczęściej.
Otworzyłem szafę, pchnąłem sekretne drzwi z tyłu i zacząłem schodzić po topornych, kamiennych schodach. Pierwszą piosenkę puściłem jeszcze zanim w ogóle dotarłem na dół. Uśmiechnąłem się, gdy mój ulubiony kawałek odbił się od ścian naszej kryjówki.
Zszedłem po ostatnim schodku i opadłem na stojące w kącie krzesło ogrodowe. Do moich nozdrzy dotarł jakiś niecodzienny zapach, ale nie przejąłem się tym.
Przez kilka minut bujałem się na krześle, słuchając losowych piosenek. Było nawet przyjemnie, ale myśl o incydencie nadal mnie do końca nie opuściła. Przynajmniej kilka razy chwytałem telefon, zdjęty wrażeniem, że słyszę coś dziwnego. Nie pozwalałem jednak, by paranoja mnie opanowała. Zostawiłem muzykę włączoną i postanowiłem ukoić nerwy zimnym piwem.
Wstałem więc i ruszyłem w stronę małej podróżnej lodówki, w której zawsze trzymaliśmy zapas browarów. Otworzyłem drzwiczki i zobaczyłem coś dziwnego. Oprócz zwyczajnych puszek piwa i butelek wódki, w środku była także miska, pełna szczelnie zapakowanego mięsa mielonego z czymś, co wyglądało jak tabletki witaminowe. Zdziwiło mnie to. Dotąd do naszej kryjówki ludzie przynosili co najwyżej chipsy i kiełbasę. Czemu akurat teraz, gdy mieliśmy wstrzymać się z imprezowaniem, ktoś wniósł tu całą michę jedzenia? No i co to za jedzenie, surowe mięso z tabletkami? Kto normalny jadł coś takiego?
Wpatrywałem się w znalezisko przez jakiś czas, ale nie mogłem wymyślić żadnego powodu, dla którego ktoś miałby to tutaj wkładać. Odłożyłem je więc na miejsce, wyciągnąłem z lodówki jeden z browarów i wróciłem do swoich spraw. Niestety, piwo wcale mnie nie rozluźniło. Wręcz przeciwnie, teraz oprócz wspomnień o bestii i wizji zabłądzenia w tunelach, mój umysł dodatkowo zajmowały rozmyślania o misce. Kto i kiedy ją tam umieścił? Jak wszedł tutaj bez mojej wiedzy? I co najważniejsze, po co?
W końcu paranoja nade mną wygrała. Wyłączyłem muzykę i postanowiłem rozejrzeć się nieco, z nadzieją znalezienia czegoś co choć trochę wyjaśniłoby tę kwestię.
Szybko natrafiłem na kilka ciekawych przedmiotów. W kącie stał mikroskop i kilka naczynek z jakimiś próbkami, na jednym z foteli była pusta kamera, a w szafce na fajki leżał zapas lateksowych rękawiczek. Wyglądało to jak zestaw do badań, tylko nad czym?
Zobaczyłem jeszcze jeden dziwny obiekt. Była to kolejna miska, wystawiona na samym skraju pokoju, jakby na kogoś czekała.
Podszedłem i wziąłem naczynie w ręce. Było lekkie, jakby ktoś wyjadł już większość zawartości. Zajrzałem do środka i zobaczyłem tę samą mieszankę, tyle że poza mięsem, znajdował się tam też jakiś inny, podłużny przedmiot. Wziąłem go do ręki i natychmiast wyrzuciłem z przerażeniem. Trzymałem w dłoniach odgryziony, ludzki palec.
– Kurwa! – krzyknąłem, cofając się pod najbliższą ścianę – Skąd do cholery…?!
Nagle zdałem sobie sprawę, że krzyczenie tutaj mogło być olbrzymim błędem. Niestety, za późno. Doszedł mnie warkot z jednego z tuneli. Dokładnie ten sam, zwierzęcy warkot, który słyszałem kilka tygodni temu.
Nie wiem co sprawiło, że zdecydowałem się odwrócić i spojrzeć na to coś. Patrzyłem tylko przez sekundę, ale to wystarczyło, by żołądek podjechał mi do gardła. Widziałem zarys czworonożnej, pokracznej figury, patrzącej na mnie prosto z wylotu jednego z korytarzy. Dostrzegłem jej futro i długi, oblepiony śliną język.
Po ułamku sekundy odwróciłem się i pobiegłem w stronę schodów. W kilka chwil potem byłem na górze, trzasnąwszy drzwiami i opierając się o nie ciężko. Dziękowałem Bogu, że powstrzymał cokolwiek do cholery tam było od dorwania mnie. Nadal słyszałem w głowie ten przeklęty warkot.
Gdy nieco już się uspokoiłem, dotarło do mnie, że nie jestem w pokoju sam. Dosłownie kawałek ode mnie leżała Linda, śpiąc w najlepsze we własnym łóżku, nieświadoma koszmaru jaki właśnie przeszedłem.
Dopadłem do niej i potrząsnąłem jej ramieniem. Otworzyła oczy i spojrzała na mnie zaskoczona.
– Jacob? Co się dzieje?
– Linda, byłem w tunelach. Widziałem…
– Byłeś w tunelach?! – przerwała mi, tonem od którego niemal schowałem głowę w ramiona. Była moją rówieśniczką, ale jej głos potrafił odjąć rozmówcy dziesięć lat.
– Tak, byłem tam… Chciałem odpocząć trochę po nauce…
Jeszcze nigdy nie widziałem, by ktoś zbladł tak gwałtownie.
– Co robiłeś?! Nie pamiętasz, że mieliśmy tam nie wchodzić?! Boże święty, ostatnie egzaminy są za trzy tygodnie, jak możesz robić coś takiego?!
– Uczyłem się dziś cały dzień – odburknąłem. Byłem świadom, że to nie był dobry moment, ale jej opryskliwy ton sprawił, że na chwilę o tym zapomniałem. – Zszedłem na dół tylko na chwilę.
– Jasne, chwilę! – warknęła Linda. – Zawsze wychodzi się tylko na chwilę, a potem ma się dwadzieścia cztery lata i nie umie się ogarnąć przed najważniejszymi egzaminami w życiu!
– Słuchaj, to że ty… agh, zresztą nie to jest teraz ważne. Rzecz w tym, że gdy byłem w tunelach, znalazłem tam coś dziwnego.
– Jacob, co mnie to obchodzi?! Po co byłeś w tunelach tak późno?!
– Nieważne! Linda, tam coś było. Tam…
– Po co do nich wchodziłeś?! Czy ty naprawdę nie rozumiesz, że jesteś już dorosły i nie możesz…
Westchnąłem ciężko, widząc dokąd zmierza ta rozmowa. Obudziłem Lindę pod wpływem chwili, ale wyraźnie był to zły pomysł. Czego od niej chciałem? Żeby zeszła ze mną na dół i przepędziła potwora z piwnicy? Przytuliła mnie i pomogła zasnąć? Nie mogliśmy przecież zadzwonić na policję, a Linda nie znała się na łapaniu… czegoś takiego. Niepotrzebnie zakłócałem jej tylko sen.
– Dobra, przepraszam. Już nieważne… śpij dalej.
Już miałem się odwrócić, gdy Linda uniosła się, jakby wpadła na pomysł. Jej twarz złagodniała i ku mojemu zdziwieniu, spuściła nogi za krawędź łóżka, klepiąc miejsce obok siebie. Gdy usiadłem, zajrzała do kilku szuflad, aż znalazła listek tabletek. Podała mi trzy ze szklanką wody.
– Co to?
– Coś na uspokojenie. Pomoże ci.
Zmarszczyłem brwi.
– Słuchaj, nie jestem pewien czy to dobra chwila na… – zacząłem, ale Linda uciszyła mnie gestem dłoni.
– Spokojnie Jacob. To tylko łagodne środki uspokajające, które biorę czasem przed snem. Wyraźnie ich potrzebujesz, a ja przecież nie podałabym ci niczego, co mogłoby ci zaszkodzić, prawda?
Popatrzyłem chwilę na Lindę, potem na pigułki i postanowiłem zaryzykować. Połknąłem je i dalej słuchałem wywodu.
– Dobrze. A teraz posłuchaj: To co tam widziałeś mogło wydawać się prawdziwe, ale jestem pewna, że było tylko złudzeniem.
Pokręciłem głową.
– Nie, nie masz pojęcia o czym mówisz. To było naprawdę, jestem tego pewien.
– Wiem, że jesteś. Zawsze jesteśmy. Ale uwierz mi, to było tylko złudzenie. Znam się na tym lepiej niż ty. Doświadczyłeś ataku hipochondrii.
– Hipochondrii? – powtórzyłem. Próbowałem przypomnieć sobie, co to słowo znaczyło, ale mój umysł jakby się zaciął. – Przecież nie jestem… chory…
– Hipochondria to nie tylko choroby. Pomyśl o tym, co przeszedłeś przez ostatnie kilka dni. Spędziłeś masę czasu, ucząc się i powtarzając wykłady. To musiało okropnie cię zmęczyć, prawda?
Skinąłem głową. Czułem się jakbym był pijany, w głowie szumiało mi nieznośnie.
– Miałeś też mnóstwo stresu. Bez przerwy myślałeś o tamtym wypadku, prawda?
To też się zgadzało. Wiele razy myślałem o losie psów i niedźwiedzi które mogły umrzeć w tamtym labiryncie.
– Ciągły stres i zmęczenie są bardzo groźne – kontynuowała Linda – połączone z alkoholem mogą sprawić, że twój mózg zaczyna produkować własne bodźce. Zobaczyłeś to, czego podświadomie oczekiwałeś.
Musiałem wytężyć myślenie, by zrozumieć słowa Lindy. Pokręciłem głową, zaprzeczając jej dziwacznej teorii. Gdy otworzyłem usta, mówienie przychodziło mi z trudem.
– Wiem, jak działa hipochondria i to nie byłoo… too… Dźwięk był naprawdę… Poza tym… tam były… narzędzia lekarskie…
– Narzędzia? O czym ty mówisz? Czemu ktoś miałby wkładać tam narzędzia? Jakie?
Spróbowałem na nią spojrzeć, ale mój zamglony wzrok zezował na wszystkie strony. Przecież widziałem to coś… chyba że… Przecież znałem się na przywidzeniach. Chorzy zawsze mówili, że widzieli prawdę… Może nie to widziałem? Może wymyśliłem teraz? Byłem zmęczony, piłem, tabletki…
Mój tok myślenia urwał się nagle, gdy głowę wypełniło mi nieznośne buczenie. Otworzyłem usta, ale nie mogłem uformować zdań.
– Mikroskop… Nie… Nie przywidział… Hipoporia… Nie tak…
Linda chwyciła mnie za dłoń, powstrzymując dalszy monolog. Chciałem wyrwać rękę, ale nawet na to nie miałem już siły.
– Uwierz mi, znam się na tym lepiej. Nie wiemy jeszcze wszystkiego o hipochondrii, a do tego stale dokonujemy nowych odkryć. Rok temu pracowałam z grupą badawczą, która zajmowała się tym tematem. Udowodniliśmy, że na co dzień miewamy znacznie więcej przywidzeń, niż nam się wydaje. Spójrz tylko.
Wyciągnęła z szuflady kilka plików papierów i podała mi je, mówiąc szybciej z każdą przerzuconą stroną. Oczywiście nie miałem siły czytać czy jej słuchać, trzymałem więc tylko kartki. Mimo to, zdumiał mnie profesjonalizm jej pracy. Nawet półprzytomny umiałem podziwiać wykresy, przypisy w wielu językach, dziesiątki stron wypowiedzi i setki analiz. Musiała spędzić nad tym całe miesiące, tylko po to, by jakiś profesor w kilka chwil zagarnął całą chwałę dla siebie. To było straszne.
– Co jest bardziej prawdopodobne – usłyszałem znowu głos Lindy, odległy jak zza grubego muru – Że stres i alkohol wywołały u ciebie zwidy, czy że mamy potwora w piwnicy?
Nie odpowiedziałem. Chciałem, ale nie miałem sił otworzyć ust. Próbowałem się podnieść, ale nogi odmawiały mi posłuszeństwa.
– W porządku – powiedziała Linda, powstrzymując mnie od upadku. – Nie ma nic wielkiego w halucynacjach.
Położyła mnie w moim łóżku. Starałem się nie zasypiać, ale środki nasenne mnie pokonywały. Oczy mi się zamykały, ręce i nogi robiły ciężkie. Linda stała nade mną do ostatniej chwili, palcami przeczesując moje włosy.
– Pamiętaj, to było tylko przywidzenie. Tak naprawdę niczego nie ma w tunelach. Nie wracaj tam. Nic tam nie ma.
Znów skinąłem głową, ostatecznie poddając się zmęczeniu. Nim odpłynąłem, poczułem jeszcze na twarzy jakąś substancję. Otworzyłem oczy i zobaczyłem dłoń Lindy. Mógłbym przysiąc, że gdy dotykała mojego czoła, jeden z jej palców był obwiązany chustką. Całą w ciepłej, świeżej krwi.
* * *
Następnego dnia obudziłem się późnym popołudniem, nawet bardziej zmęczony niż poprzedniego wieczora. Całą noc dręczyły mnie koszmary, albo raczej pojedyncze, z reguły upiorne sceny – Przechodzenie przez nieskończone rzędy tuneli, koszmarne istoty, stąpające na czterech nogach, rozmowa z Lindą, szkoła płonąca na moich oczach, czytanie jakichś papierów, zabawy ze znajomymi w pubie i mnóstwo innych dźwięków, obrazów, wrażeń. Ale przede wszystkim widziałem na zmianę siebie i Lindę, przemierzających tunele i powtarzających, że niczego tam nie ma.
Nie potrafiłem powiedzieć, co z tego było prawdziwe, a co zaledwie wytworem mojej wyobraźni. Nawet teraz nie jestem tego do końca pewien. Zapisałem tu jedynie tę wersję wydarzeń z poprzedniego wieczora, która po wielu dniach rozważań wydaje mi się najbardziej prawdopodobna.
Rzecz jasna chciałem wiedzieć, co naprawdę się wydarzyło. Nadal pamiętałem kilka szczegółów i byłem pewien, że z pomocą Lindy uda mi się poskładać to wszystko w całość. Jej wersja wydarzeń, czy nawet spojrzenie na jej palce, mogło bardzo wiele wyjaśnić.
Niestety, po tamtym wieczorze kontakt między nami kompletnie się urwał. Od dawna nie rozmawialiśmy zbyt wiele, ale teraz dziewczyna wstawała wczesnym rankiem i nie wracała aż do późnej nocy, by od razu położyć się spać. Gdy próbowałem ją obudzić, przewracała się tylko na drugi bok, obiecując, że porozmawiamy następnego dnia. Ten następny dzień, rzecz jasna, nigdy nie nadchodził.
Nie mając innej drogi, zacząłem przetrząsać jej szafki, z nadzieją na znalezienie czegoś, co pozwoli mi to wszystko wyjaśnić. Znalazłem pudełko po tabletkach, którymi mnie wtedy poczęstowała (tak jak mówiła, były to zwykłe środki uspokajające) i kilka kopii jej prac naukowych, z których żadna nie dotyczyła hipochondrii. Linda pisała o ciąży mnogiej, zaburzeniach tożsamości, radiologii, a w tym roku przygotowywała się wyraźnie do badań nad długotrwałą traumą i dostosowywaniu się organizmów do nowych warunków. Nic na temat hipochondrii ani przywidzeń.
W środku były też inne rzeczy – strzykawki, testy krwi i moczu, urządzenie do pomiaru ciśnienia, szpatułki lekarskie… Zastanawiałem się, po co trzyma w szufladach tyle rzeczy, które mogłaby spokojnie przechowywać w laboratorium.
Ta sytuacja zaczynała mnie martwić. Incydent sprzed kilku dni, miski, jej dziwaczne zachowanie. Coś było nie w porządku. Nie rozumiałem jeszcze co, ale nie podobało mi się to wszystko.
Sprawdziłem też przedsionek tuneli, ale tam nie znalazłem kompletnie niczego. Ani mikroskopu, ani misek, ani żadnej innej rzeczy, jaką pamiętałem z poprzedniego wieczora. Wyglądało to tak, jakby wszystko to naprawdę było tylko przywidzeniem.
Po pięciu dniach od drugiego incydentu, postanowiłem poczekać, aż Linda wróci do pokoju. Nie miałem zamiaru jej przesłuchiwać, chciałem tylko wyjaśnić ostatnie zajścia. Czułem się jak nadopiekuńczy ojciec, ale wiedziałem, że to dobra decyzja.
Zacząłem swoją wartę o dwudziestej trzeciej. Linda z reguły chodziła spać o wpół do dwunastej, więc liczyłem, że nie zajmie to długo. Jednak po dwóch godzinach wciąż jej nie było. Zdążyłem już zobaczyć połowę filmików z mojego folderu „do obejrzenia”, a ona nadal się nie pojawiała.
Kolejną godzinę spędziłem z książką, próbując skupić uwagę na czymkolwiek innym, niż mój rosnący niepokój. Nigdy nie byłem fanem fantastyki, ale to było jedyne, co akurat miałem pod ręką. Ostateczne udało mi się przeczytać piętnaście stron, a i z tego zapamiętałem co trzecie słowo. Na zegarze dochodziła już druga nad ranem, a Linda nadal nie wróciła. To było do niej niepodobne. Zaczynałem już martwić się, czy wszystko z nią w porządku. Dzwoniłem, ale nie odbierała.
Dziesięć przed trzecią, wyszedłem na chwilę do łazienki. Podróż w tę i z powrotem zajęła mi może dwie minuty, lecz gdy wróciłem, czekało mnie zaskoczenie. Linda nie tylko już tam była, ale spała snem sprawiedliwego.
– Linda?! – zapytałem głośno, ale nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. Powtórzyłem jeszcze raz, prawie krzycząc, ale nadal bez reakcji. Podszedłem więc i potrząsnąłem mocno jej ramieniem. Dopiero wtedy, choć bardzo niechętnie, dziewczyna otworzyła oczy.
– Uuhhhm… co? – jęknęła, jakby spała od co najmniej kilku godzin.
– Linda, to ty?
– A kto?… – szepnęła zirytowana – Czego chcesz?
– Ja… Jak się tu dostałaś?
– Weszłam.
– Kiedy?
– Przed chwilą – warknęła, przekręcając się wymownie na drugi bok. – Wróciłam późno, bo byłam u kolegi z góry – dodała, wyprzedzając kolejne pytanie.
– Od kiedy zostajesz do późna u znajomych? I jakim cudem doszłaś tu tak szybko? Nie było mnie dwie minuty!
Linda nawet nie siliła się na odpowiedź. Wiedziałem, co próbuje zrobić. Przerabiałem już ten scenariusz wiele razy i nie miałem ochoty go powtarzać.
Zostawiłem ją więc w spokoju i wyszedłem na korytarz. Było już po ciszy nocnej, więc oczywiście opuszczanie pokojów było zakazane, ale naprawdę musiałem się przewietrzyć, a kamer nie sprawdzano tak często.
Ruszyłem w stronę stołówki. Tam usiadłem, rozmyślając nad dziwaczną sytuacją, w której się znalazłem. Po pewnym czasie zacząłem wysyłać wiadomości do wszystkich moich znajomych z wyższych pięter, którzy mogli widzieć, jak Linda przechodzi przez ich korytarz. Większość rzecz jasna spała, ale tych kilku, którzy odpisali, nie widziało nikogo przez całą noc. Dali mi za to kilka innych, bardziej niepokojących informacji.
Nie byłem jedynym, który zauważył dziwne zachowania mojej współlokatorki. Jej kolega z wykładów wspomniał, że od kilku tygodni przychodziła na zajęcia blada jak trup. Ktoś inny martwił się, bo ostatnio zdawała się nosić wyłącznie długie, zasłaniające niemal całe ciało ubrania, które na dodatek były często zabrudzone ziemią i pajęczynami. Kolejny dodał, że na jednej z przerw widział, jak podwinęła na chwilę rękaw, rzekomo odsłaniając głębokie, czerwone rany, przypominające ugryzienia.
Zapytałem o jej palce i dostałem dokładnie taką odpowiedź, jakiej się spodziewałem. Niedawno straciła jeden z nich, a kikut początkowo nosiła obwiązany chustką. Twierdziła, że miała wypadek z udziałem bezdomnego psa.
Co gorsza, większość z tych spostrzeżeń miała miejsce przed kilkoma tygodniami. Ostatnio nikt nie w ogóle nie widywał Lindy na uczelni. To także nie było w jej stylu. Zawsze miała praktycznie stuprocentową frekwencję.
Zapytałem ich, czy którekolwiek widziało, jak szła do albo była w jakiejś kawiarni. Odpowiedź była dokładnie taka, jak się spodziewałem – Lindę niełatwo było ostatnio w ogóle zobaczyć, a co dopiero spotkać przelotnie w kafejce. Nie mogliśmy oczywiście wiedzieć o każdej kawiarence w mieście, ale po ponad godzinie dzwonienia do znajomych i patrzenia w Google Maps, wszyscy byliśmy skłonni uwierzyć, że Linda nie piła ostatnio kawy ani w miasteczku akademickim, ani nigdzie w promieniu co najmniej dwóch kilometrów.
Byłem zmartwiony. Opowiedziałem im o własnym incydencie, trochę się obawiając, czy nie wezmą mnie za wariata. Nie wzięli. Wręcz przeciwnie, tak samo jak ja uznali, że sprawa jest poważna. Ktoś zasugerował nawet by zadzwonić na policję, ale zaraz go uspokoiłem. Opuszczanie zajęć to przecież jeszcze nie zbrodnia. Za to ukrywanie sieci tuneli, by urządzać w nich imprezy, już raczej tak i szczerze wolałem, by policja się o tym nie dowiedziała.
Poprosiłem znajomych, by obserwowali jutro uważnie drzwi do naszego pokoju i dali mi znać, gdy tylko dziewczyna opuści budynek. Niektórzy kręcili nosami, ale spora część zgodziła się, że to dla większego dobra. Nie mogliśmy jej tak po prostu zostawić.
Rozłączyliśmy się, przedtem obiecując sobie, że zbierzemy do tej akcji więcej osób. Z każdą chwilą coraz mniej mi się to podobało, ale tak trzeba było. Nie robiłbym tego, gdyby choć raz porozmawiała ze mną normalnie.
* * *
Gdy obudziłem się następnego ranka, Linda nadal spała. Albo przynajmniej udawała, że śpi.
Wychodząc z pokoju, dałem ludziom z naprzeciwka znak, że Linda została bez opieki. Kilka osób miało przez cały dzień obserwować jej drzwi i powiadomić mnie, gdy tylko dziewczyna opuści pokój.
Nic nie zapamiętałem z wykładów, które miałem tamtego dnia. Cały czas patrzyłem tylko w telefon, uważnie obserwując naszą grupę na messengerze. Wróciłem po zaledwie dwóch godzinach i to bynajmniej nie dlatego, że nie miałem więcej zajęć. Po prostu bardzo martwiły mnie wiadomości od moich szpiegów – dochodziła dziesiąta, a oni nadal nie wysłali mi żadnej.
Gdy znów stanąłem pod drzwiami do pokoju, jeden z nich czekał już, by zdać mi pełen raport, choć nie było tego wiele. Nic nie widzieli, nikt nie wychodził, nikt nie wchodził. Według nich, Linda nadal musiała być w środku.
Powiedziałem im, że idę z nią porozmawiać i ruszyłem do pokoju. Kilku chłopaków próbowało iść ze mną, ale odmówiłem. Kazałem im dalej obserwować drzwi i czekać aż wyjdę. Przystali na to, choć bez zbytniego entuzjazmu.
Wszedłem do pokoju i z sercem bijącym gdzieś w gardle omiotłem go wzrokiem. Lindy, rzecz jasna, wcale tam nie było. A skoro pokój był pusty, ona mogła być tylko w jednym miejscu.
Stanąłem przed drzwiami szafy i wziąłem głęboki oddech. Zaraz miałem raz na zawsze rozwikłać zagadkę, którą Linda od tylu tygodni plątała coraz bardziej.
Zszedłem po schodach i znalazłem się w tak dobrze mi znanym, ciemnym przedsionku. Ku mojemu zdziwieniu, tam także nie zobaczyłem Lindy. Przeszedłem kilka kroków, szukając wzrokiem jakiejkolwiek wskazówki.
– Halo! Linda?! – krzyknąłem, nie do końca pewien czy to aby dobry pomysł. – Jesteś tu?!
Odpowiedziała mi cisza. Po chwili zawahania zacząłem wchodzić głębiej. Strumień białego światła z telefonu oświetlił piwnicę, ukazując stos zużytych opakowań po jedzeniu, misek z mięsem i odchodów. Miejsce wyglądało jak leże jakiegoś zwierzęcia, ale to nie było wszystko. Tam miała miejsce jakaś walka.
Przyjrzałem się śladom pazurów na podłodze, odciskom butów i czerwonym plamom. Ktoś, albo coś, musiało zaatakować tu Lindę. Uciekła, ale bestia goniła ją przez tunel, w którym pozostały ślady jej butów. W powietrzu czułem zapach ozonu, jakby dziewczyna próbowała użyć paralizatora. Najwyraźniej jej się nie udało, bo ciągnęły się za nią także rzadkie, czerwone plamy krwi.
To był moment, w którym należało wyjść z tuneli, zadzwonić na policję, powiadomić nauczycieli, wyznać wszystko i odejść jak najdalej od tego szaleństwa. Gdybym tak postąpił, ta historia zakończyłaby się kompletnie inaczej. Ale zamiast tego, ruszyłem śladami butów Lindy. Nie dlatego, że opętany strachem nie myślałem logicznie, ani że aż tak kochałem te tunele, choć obie te rzeczy miały w tym swój udział. Najważniejszy powód był jednak prostszy – plamy krwi na podłodze nadal były czerwone, a gdy zbliżyłem się, by je powąchać, pachniały żelazem. A to znaczyło, że cokolwiek miało tu miejsce, nie mogło wydarzyć się dawno temu. Nim ściągnąłbym policję, minęłoby przynajmniej piętnaście minut, przez które Linda mogłaby dawno się wykrwawić. Gdybym ruszył za nią, mógłbym jej jeszcze pomóc.
Poza tym, na górze byli ludzie, którzy na pewno w końcu powiadomiliby policję.
Ruszyłem śladami Lindy. W pewnym momencie zauważyłem, że idę dokładnie tą samą drogą, którą kilka tygodni temu ruszyliśmy na tamtej pamiętnej imprezie. Szybko jednak minąłem punkt, do którego doszliśmy poprzednio i skręciłem przynajmniej kilkukrotnie. Ślady z krwi były niewyraźne, więc starałem się zapamiętać każdą plamę i miejsce każdego pozostawionego znaku. One były moją jedyną nadzieją na odnalezienie drogi powrotnej. Dziękowałem Bogu, że zabrałem z sobą powerbank.
W końcu, po długiej wędrówce, usłyszałem jakiś dźwięk. Przez chwilę myślałem, że to warkot, ale zaraz zdałem sobie sprawę z pomyłki. To były słowa. Ciche, rzeczowe słowa, dobiegające zza następnego zakrętu. Głos brzmiał, jakby należał do kobiety. Ruszyłem w kierunku z którego dochodził, z sercem walącym niczym młot.
– …Źrenice w normie, puls przyśpieszony, osłabiona reakcja na bodźce. Obiekt jest stabilny, wkrótce powinien się przebudzić. Rozpoczynam badania paznokci.
Te słowa zbiły mnie z tropu. Nie brzmiały jak nic, czego spodziewałem się usłyszeć w takich miejscu. Zgasiłem latarkę i podszedłem bliżej, na tyle, by móc wyjrzeć zza rogu. Zobaczyłem Lindę. Choć kompletnie blada, cała zabrudzona krwią, z włosami w nieładzie i pokryta siatką ugryzień, to na pewno była ona. Tylko że wcale nie leżała ranna na podłodze, tak jak to sobie wyobrażałem. Stała prosto, w dłoniach trzymając telefon, na którym zapewne nagrywała własne słowa. Jej lewa noga krwawiła, ale rana nie była groźna.
Nie wyglądała, jakby potrzebowała ratunku. Ona pracowała.
Wychyliłem się zza rogu jeszcze bardziej. Pomieszczenie wyglądało jak prowizoryczne laboratorium, wypełnione po brzegi sprzętem. Widziałem tam składany stół pełen strzykawek, szalek i narzędzi pomiarowych, probówki i stetoskopy wiszące na ścianach i góry notatek, rozrzuconych na ziemi. Lecz dopiero to co zobaczyłem na przeciwległej ścianie, naprawdę zmroziło mi krew w żyłach.
Tuż obok Lindy, przyklejone do ściany taśmą klejącą, wisiało… nie mam pojęcia, jak to nazwać. Wyglądało jak pies, ale jego zęby były znacznie mniejsze, łapy wyglądały jak zdeformowane kurze stopy, a długie, zgniłe owłosienie przykrywało niemalże całe jego ciało. I te oczy… nigdy nie zapomnę, jak wyglądały oczy tego czegoś. Niemalże identyczne jak ludzkie, tylko większe, jakby wypchnięte z czaszki i rozłożone w obrzydliwym zezie, przez który miałem wrażenie, że jedno z nich patrzy prosto na mnie.
Linda chwyciła skalpel, a to coś zaczęło skamleć z desperacją. Próbowało się wyrwać, lecz dobry tuzin warstw taśmy klejącej skutecznie to krępował.
Patrzyłem oniemiały, jak Linda podchodzi, chwyta dłoń tego czegoś i zaczyna ją nacinać. Stwór ryczał jak opętany, gdy krew skapywała mu z palców, ale nie mógł się wydostać. Dobrze wiedziałem, co robiła Linda. Wiedziałem też, że nie miała prawa pobierać w ten sposób próbek.
Po tym, jak wycięła stworzeniu paznokieć, zabrała go na pobliski stół i obserwowała chwilę pod mikroskopem. Następnie znów uniosła do ust telefon.
– Tak jak u poprzedniego obiektu, paznokcie wykazują znaczny rozrost i zwiększoną twardość, co prawdopodobnie ułatwia drążenie płytkich dziur w skałach. Pokrywa się to z hipotezą Nikolasa Tulpa, ale nie udowadnia twierdzenia o niewykorzystanym potencjale genetycznym. Konieczne są dalsze badania.
Linda zabrała ze stołu kolejny przedmiot, po czym podeszła z powrotem do tego, co wisiało przy ścianie. Gdy zobaczyłem obcęgi w jej dłoniach, nie wytrzymałem.
– Linda, co ty robisz?! – krzyknąłem, wychodząc ze swojej kryjówki. Dziewczyna aż cofnęła się z przerażenia, gdy mnie zobaczyła.
– Jacob?! Skąd ty tu…?!
– Linda, co do cholery się dzieje?! Czym jest ten potwór?!
Nie mogłem dokończyć, bo zwierzę zawyło przeraźliwie. Jakby na swój sposób zrozumiało, że jestem jego jedyną szansą na ratunek.
Ale Linda nie miała zamiaru go wypuścić. Na dowód stanęła między nami, jednocześnie odpinając od paska paralizator.
– Nie podchodź! – wykrzyknęła, celując bronią w moją stronę. W jej oczach tańczyły ogniki desperacji. – Odejdź stąd, to nie twoja sprawa!
Cofnąłem się szybko, unosząc dłonie w uspakajającym geście.
– Już dobrze Linda, wszystko w porządku – powiedziałem, starając się przybrać jak najłagodniejszy ton. Miałem nadzieję, że nie widzi, że dłonie trzęsą mi się ze strachu. – Powiedz mi tylko, co tu się dzieje. Co to za miejsce, czym jest ten potwór i czemu przykleiłaś go do ściany?
Spróbowałem zrobić krok do przodu, ale Linda wymownie potrząsnęła bronią.
– Nie podchodź! – wykrzyknęła, machając paralizatorem. Istota za nią zawyła ze strachu, gdy tylko podniosła głos.
– Dobrze. Spokojnie. – Cofnąłem się, starając się nie spowodować katastrofy. – Nie zrobię ci krzywdy. Jesteśmy przyjaciółmi, prawda? Powiedz mi tylko, o co chodzi.
Moje słowa zdawały się działać, bo Linda jakby się zawahała. W jej oczach widziałem przerażenie, ale nie szaleństwo. Wierzyłem, że mogę jakoś to wszystko załagodzić.
– Nie możesz mi jej zabrać. Ona jest moja, rozumiesz?
– Ona?…
– Ona jest moja! Tylko moja, tak samo jak i poprzedni i następny, którego złapię! Nie masz prawa ich dotykać, jasne?!
Zrozumiałem o czym mówi dopiero, gdy spojrzałem jej przez ramię, w róg pomieszczenia i zobaczyłem co leży tuż obok stwora przyklejonego do ściany. Ten widok wywołał u mnie torsje.
– O-oczywiście… – zapewniłem, najspokojniej jak tylko mogłem – Nikt nie zabierze ci… jej… po prostu chodź teraz ze mną. Wszystko będzie dobrze.
Patrzyłem jej prosto w oczy, niemal błagalnie wyciągając dłonie w jej kierunku. Musiałem tylko sprawić, by oddała mi paralizator. W tym celu mogłem powiedzieć i zrobić cokolwiek.
– Nie zadzwonisz na policję?
– Nie zadzwonię – obiecałem, ponownie podchodząc odrobinę. Tym razem, Linda zdawała się tego nie zauważyć. – Chcę tylko porozmawiać.
– I nikomu nie powiesz o moim odkryciu?
– Nikomu – dodałem, posuwając się powoli w jej kierunku. – Będę milczał jak grób.
Postawa Lindy zaczynała topnieć. Widziałem wahanie w jej oczach, czułem jej rosnącą dezorientacje. Stwór przyklejony do ściany miotał się i wył, ale nie on był teraz ważny.
– Powiedz mi tylko, co się dzieje. Nic ci nie zrobię.
– To moje odkrycie – mówiła z oczami pełnymi łez. Wykorzystałem to, by jeszcze się zbliżyć – Moja najważniejsza praca. Jeśli nikt się o niej nie dowie… Jeśli utrzymam ją tajemnicy, tylko do końca roku… będę mogła ją opublikować… I będzie to moja zasługa…
Skinąłem ze zrozumieniem głową. Uśmiechnąłem się i wyciągnąłem rękę, a ona wykonała gest, jakby chciała ją odtrącić i przyjąć jednocześnie.
– Robię to od czasu tej imprezy Miguela – zaczęła mówić coraz szybciej, niemal bełkotać, jakby chciała wszystko z siebie wyrzucić. – Wtedy je znalazłam… od razu wiedziałam że będą cenne ale cholera niemaszpojecia…
– Rozumiem – powiedziałem, wyciągając dłoń jeszcze kawałek dalej. Niemal już dotykałem paralizatora. – Chodź do mnie Linda. Zaraz wszystko będzie dobrze. Dokonasz…
– Nie! – wrzasnęła, cofając się o krok. Była bliska załamania, zaczynała bełkotać. – Nie masz pojęcia o czym mówisz one są bardzo bardzo cenne! Gdy się o tym dowiedziałam zabrałam was stąd i badałam je w przedsionku dopóki tam nie wlazłeś wtedy zrozumiałam że muszę sięukryćniktniemożemichzabrćżeja…
Przerwałem jej słowotok, chwytając nagle za wylot paralizatora. Liczyłem na to, że wyrwę go, nim Linda zdąży wypalić.
Przeliczyłem się.
Gdy tylko dotknąłem broni, Linda krzyknęła i natychmiast pociągnęła za spust. Nie trafiła za dobrze, ale poczułem strumień elektryczności przechodzący przez moje palce i lewy bok. Krzyknąłem, po czym puściłem broń, upadając na ziemię i uderzając głową o kamień, wśród ogłuszającego wrzasku stworzenia. Myślałem, że Linda zaraz strzeli po raz drugi, albo poderżnie mi gardło skalpelem, ale poderwałem się na nogi, z zaskoczeniem zdając sobie sprawę, że nadal żyję. Jedna ręka mrowiła mnie okropnie, ale mogłem chodzić. Zobaczyłem Lindę, leżącą na podłodze i miotającą się konwulsyjnie. Stało na niej kolejne monstrum, takie jak to na ścianie. Rozrywało jej szyję zębami, wszędzie rozchlapując krew. Widziałem jej oczy, patrzące jednocześnie na mnie i na krwawe, miotające się w konwulsjach zwłoki. Zaraz potem zwróciło drugie oko w moim kierunku.
Zacząłem uciekać. Nie wiem, jak długo biegłem, ale mam wrażenie, że minęły godziny. Gdy wreszcie padłem na podłogę, zdałem sobie sprawę, że zgubiłem nie tylko potwora.
* * *
To wszystko miało miejsce dobre kilkanaście dni temu. Przez ten czas błąkałem się po tym labiryncie, szukając drogi powrotnej. Na początku myślałem, że uda mi się wrócić, nim w ogóle odczuję pragnienie. Potem zacząłem wysysać wilgoć, którą całe to miejsce jest wprost przepełnione. Kilka dni temu zmusiłem się, by zjeść grzyb, który wyrósł na jednej ze ścian, a dziś rano udało mi się wreszcie złapać szczura. Po tygodniu głodowania, smakował jak ambrozja.
Za jedyną pamiątkę cywilizacji służy mi mój telefon, ale jego bateria, mimo powerbanka, jest już na wyczerpaniu. Nawet teraz nie mogę uwierzyć, że najpewniej umrę kilka metrów pod zwykłym domem.
Długo próbowałem zadzwonić do kogoś, albo samemu znaleźć wyjście z tych korytarzy. Niestety to piekło nie ma zasięgu, a wszystkie drzwi jakie znalazłem były zamknięte na amen. Krzyczałem i waliłem w nie godzinami, ale bez odpowiedzi. Przyciągałem tylko coraz więcej stworów, które jak dotąd odstraszała moja latarka.
Nikt mnie nie znalazł, nikt mnie nie słyszał, nie wiem nawet, czy ktokolwiek szuka. Dlatego postanowiłem to zakończyć. Znalazłem luźny korzeń i zawiesiłem na nim swój pasek od spodni.
Nim to zrobię, chcę przekazać wam jedną rzecz. Najważniejszy fakt, który zrozumiałem po tylu dniach w tych podziemiach. Byłem w błędzie, wyobrażając sobie, że po zgubieniu się w tunelach umarłbym z głodu czy pragnienia. Młody niewolnik, który odłączył się od grupy, byłby w stanie tu przeżyć. Grzyby, szczury i woda utrzymałyby go przy życiu jeszcze przez lata, choć powoli ślepłby w tunelach. Zapominałby ludzkiej mowy i coraz częściej schodził na cztery łapy, by nie musieć pochylać się przy każdym niskim przejściu. Jego oczy powiększałyby się, by mógł zobaczyć jak najwięcej w gęstej ciemności tych korytarzy. Rozeszłyby się też na boki, by mógł obserwować kilka odnóg naraz.
A gdyby znalazł kobietę w tej samej sytuacji, przekazałby te zmiany dalej, tworząc kolejne pokolenia tak samo zdeformowanych półludzi. Aż po co najmniej dwustu latach życia tutaj, stworzyłby jedno z największych odkryć medycyny – jedyny w historii przypadek, gdy człowiek przez tyle pokoleń żył i zmieniał się w warunkach, które kompletnie nie przypominają naszego naturalnego środowiska. Odkrycie, które przyniosłoby jego badaczowi nieśmiertelną sławę. Sławę, której tak pragnęła Linda.
Ja jednak tego zaszczytu już nie dostąpię. I nie mam zamiaru być jednym z obiektów, który jakiś badacz zaprezentuje kiedyś światu.
Fajny horror spod znaku amerykańskich klasyków. Plus za ogrom pracy nad szlifowaniem pomysłu, który widać w jego wersji finalnej. W dłuższych formach zdecydowanie lepiej potrafisz rozwinąć fabułę i bohaterów. Mam nadzieję, że to nie ostatnia próba w tych klimatach.
Pozdrawiam.
No cóż, Abbadonie, jakkolwiek opowiadanie czytało się nieźle, nie mogę dać wiary opisanym zdarzeniom – niewiarygodny jest, moim zdaniem, zarówno pomysł na powstanie tuneli, jak i na istnienie osobliwych istot, w które przekształcili się rzekomo zagubieni tam ludzie.
Nie wydaje mi się możliwe, aby wzniesiono gmachy uczelni i żaden z budowniczych nie zorientował się, na jak rozległym labiryncie powstaje uniwersytet. Przecież musiano tam wykopać głębokie fundamenty, a z opowiadania wynika, że do podziemi schodziło się bezpośrednio z pokoju narratora…
Jeśli nawet w podziemiach dało się przeżyć, to dwieście lat wydaje mi się stanowczo za mało aby zagubiony tam człowiek żył, znalazł partnerkę, rozmnażał się i mutował do postaci opisanej w tekście.
Fajnie, że opowiadanie jest nasycone klimatem grozy i tajemnicy, szkoda jednak, że rozsiewasz w tekście ślady, po których szybko i łatwo można się zorientować, jaką rolę w tej historii odegra współlokatorka bohatera.
Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.
Jakie wielu świeżaków, najpierw mocno się zdziwił… ―> Literówka.
– Żartujesz Jacob?! – Przekrzykiwał się przez muzykę – Miałbym stracić trawę, piwo i normalne imprezy? Myślisz, że mi odbiło?! ―> – Żartujesz, Jacob?! – przekrzykiwał muzykę – miałbym stracić trawę, piwo i normalne imprezy? Myślisz, że mi odbiło?!
Tu znajdziesz wskazówki, jak poprawnie zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/
…i wszystkich obiecujących badaniach, za jakie zabierze się… ―> …i wszystkich obiecujących badaniach, do jakich zabierze się…
…z którą uczniowie naszego uniwersytetu… ―> …z którą studenci naszego uniwersytetu…
Dlatego gdy odnaleźliśmy tunele… ―> Dlatego gdy znaleźliśmy tunele…
Odnaleźć można coś, co się zgubiło.
…siedzieliśmy w niemalże w kompletnej ciszy… ―> Dwa grzybki w barszczyku.
…głód i pragnienie kończą moją męczarnie. ―> Literówka.
Choć, moim zdaniem, męczarnie głodu i pragnienia kończy raczej śmierć, lub zdobycie jedzenia i picia.
Jestem pewien, że podobne wizje nawiedzały tam wszystkich . ―> Zbędna spacja przed kropką.
Wracała popołudniu… ―> Wracała po południu… Lub: Wracała popołudniem…
…gdy ja byłem w pokoju, ona była na wykładach, gdy zaś wracałem z uczelni, ona już dawno była daleko. ―> Lekka byłoza.
Złapałem za głośnik i ruszyłem ku szafie… ―> Złapałem głośnik i ruszyłem ku szafie…
Przynajmniej kilka razy chwytałem w dłoń telefon… ―> Wystarczy: Przynajmniej kilka razy chwytałem telefon…
Czy mógł chwycić telefon inaczej, nie dłonią?
W kącie pokoju stał mikroskop… ―> Raczej: W kącie pomieszczenia stał mikroskop…
Nie wydaje mi się, aby w tunelu był pokój.
Widziałem zarys czteronożnej, pokracznej figury… ―> Raczej: Widziałem zarys czworonożnej, pokracznej figury…
…że to nie był na to najlepszy moment… ―> Nie brzmi to najlepiej.
…spuściła nogi na krawędź łóżka… ―> …spuściła nogi za krawędź łóżka…
Mój tok myślenia urwał się nagle, gdy moją głowę wypełniło nieznośne buczenie. Chciałem coś powiedzieć, ale moje usta… ―> Czy wszystkie zaimki są konieczne?
…środki nasenne mnie pokonywały. Oczy mi się zamykały, ręce i nogi robiły ciężkie. Linda stała nade mną do ostatniej chwili, głaszcząc mnie po głowie. ―> Jak wyżej.
…czytanie jakiś papierów… ―> …czytanie jakichś papierów…
…uda mi się poskładać to wszystko całość. ―> …uda mi się poskładać to wszystko w całość.
…liczyłem, że nie zajmie to długo. ―> …liczyłem, że nie potrwa to długo.
Twierdziła, że miała z udziałem bezdomnego psa. ―> Co miała z udziałem psa?
Ostatnio nikt nie w ogóle nie widywał Lindy w szkole. ―> Ostatnio nikt w ogóle nie widywał Lindy na uczelni.
Miejsce wyglądało jak leżę jakiegoś zwierzęcia… ―> Literówka.
Przyjrzałem się leżącym na podłodze śladom pazurów… ―> Czy ślady pazurów można położyć?
…odciskom butów i czerwonym plamą. ―> Literówka.
W końcu, po długiej podróży… ―> Raczej: W końcu, po długiej wędrówce…
Skierowałem się w kierunku z którego dochodził… ―> Brzmi ro fatalnie.
Proponuję: Ruszyłem w kierunku, z którego dochodził…
…a co to coś zaczęło skamleć z desperacją. ―> Coś się tutaj przyplątało.
Ten widok sprawił, że przeszły mnie torsje. ―> Jak torsje mogą przejść kogoś?
…czułem jej rosnącą dezorientajcę. ―> Literówka.
…ale cholera niemaszpojecia… ―> Brak spacji, czy to celowy zapis? Literówka.
Myślałem, że Linda zaraz strzel po raz drugi… ―> Literówka.
…chcę byście rozumieli jedną rzecz. Najważniejszy fakt, który zrozumiałem po… ―> Czy to celowe powtórzenie?
…by mógł obserwować kilka odnóg na raz. ―> …by mógł obserwować kilka odnóg naraz.
…stworzyłby świętego grala medycyny… ―> …stworzyłby Świętego Graala medycyny…
Nie rozumiem zdania. Co do tej historii ma Święty Graal?
I nie mam zamiaru być się jednym z obiektów… ―> I tu też coś się przyplątało.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dzięki wielkie za opinię i uwagi. Ogólnie, tunele miał pojawić się już po powstaniu uniwersytetu, który z czasem został do nich dołączony. Trochę zedytowałem tekst, by było to bardziej wyraźne. Wprowadziłem też prawie wszystkie twoje poprawki (poza brakującą spacją, bo ta była w istocie celowa). Niestety, po tylu czytaniach wiele szczegółów potrafi uciec
Bardzo proszę, Abbadonie, i ogromnie się cieszę, że uznałeś poprawki za przydatne. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Eee no, bez imprez, bez piwa, bez fajek, ale można mieszkać w pokoju z kobietą, która nie jest legalną małżonką?
Podzielam wątpliwości Reg, ewolucja nie ma takiego tempa. Poza tym nie wyobrażam sobie, jak w takich warunkach mógłby przeżyć noworodek.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!