- Opowiadanie: mniam - Ukryte II

Ukryte II

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ukryte II

Druga część większej całości. Wiem, że serwowanie historii w częściach nie jest fajne, ale nie widzę sensu wklejać tony badziewnego tekstu, tylko wedle rad komentujących do tego fragmentu (na które liczę i z góry dziękuję) spróbować uczynić kolejne fragmenty bardziej znośnymi :) Stosując się do rad z poprzedniej części, wywaliłem z tego fragmentu mnóstwo rzeczy. Mam nadzieję, iż już nie będzie tak nudno.

 

 

***

Zabrałem latarkę i wysiadłem z auta. Pomiędzy drzewami dojrzałem ścieżkę, jak się okazało, wiodła do polanki. Na jej północnym krańcu stał dom – mały, drewniany domek – taki, o jakim mówiła Helena.

 

Odetchnąłem z ulgą.

 

Pokonałem schodki, wiodące na deski werandy. W świetle latarki zdołałem dojrzeć niektóre szczegóły. Schody i podłoga były podniszczone, jednak nie tak, jakby codziennie przechodziły tędy setki osób, ale jakby jedna osoba robiła to przez bardzo długi czas. Nie wiedziałem, na czym polegała różnica, to pewnie przez tę ciszę wokół.

 

Dom był naprawdę stary, przynajmniej stuletni, z wielkimi belami, podtrzymującymi dach, czułem jednak, że tej nocy nie będę cierpiał z powodu wdzierającego się przez szczeliny październikowego wiatru.

 

Załomotałem do drzwi. Wnętrze domu wypełniło dudnienie. Przez chwilę nie działo się nic. Nie rozległ się żaden szmer, nie dotarł do mnie tupot nóg po schodach, nie skrzypnęły żadne drzwi, nie zapaliło się światło.

 

Dziwne.

 

Nawet jeśli Helena, zmęczona czekaniem, postanowiła się położyć, sen jej nie powinien być zbyt głęboki. Raczej nerwowy i lekki, wyczulony na wszelakie dźwięki, jak to zwykle bywa, kiedy po raz pierwszy spędzamy noc w obcym domu – obcym, nawet pomimo spoczywającego w szufladzie aktu własności. Moje pukanie powinno ją już zbudzić.

 

A jednak nie zbudziło.

 

– Helena? – zawołałem.

 

Żadnej odpowiedzi. Choć pukałem i nawoływałem na zmianę, nikt nie przyszedł, żeby mi otworzyć.

 

Pomyślałem, że jednak pomyliłem domy. Być może jechałem nie tą, co trzeba ścieżką? Być może troje łobuzów, których pytałem o drogę, było bardziej pijanych niż z początku mi się zdawało, dojechałem tam, gdzie nie powinienem, chciałem zbudzić ze snu kogoś zupełnie obcego, albo – co gorsza – kogoś, kogo w ogóle tutaj nie było?

 

A jeżeli nie? – przyszło mi nagle do głowy. Jeśli dotarłem na miejsce, tylko nie dotarła tutaj moja żona?

 

Niemożliwe, dumałem coraz bardziej dygocząc na zimnie. Miała tu dziś czekać, przecież miała przyjechać! „Spotkamy się weekend – poinformowała mnie przez telefon. – W sobotę. Zadzwonię, gdyby coś się zmieniło”.

 

Nie zadzwoniła. A skoro tak, to powinna tu być. A skoro powinna tu być, dlaczego nie otwiera?

 

A może rzeczywiście nie przyjechała, nie zadzwoniła, bo nie mogła, bo… o dobry Jezu… stało się coś złego?

 

– Helena! – krzyknąłem, ile sił w płucach.

 

Cisza.

 

Rozejrzałem się po werandzie. Klucze. Muszą gdzieś tu być.

 

Wspiąłem się na palce i przesunąłem dłonią po wystającej nad drzwiami belce. Zabawne, co czasami człowiekowi przychodzi do głowy… Pusto. Odwróciłem się, jeszcze niezrezygnowany, bo przecież absolutnie nic to nie znaczyło. Rozejrzałem się, mimo wszystko tracąc nadzieję – żadnych doniczek, żadnych większych szczelin w schodach, nie miałem pojęcia, gdzie wsadzić łapę.

 

A potem wyczułem wypukłość pod butem i uśmiechnąłem się półgębkiem. Może się myliłem, ale zdawało mi się, że wiem, co to za wypukłość.

 

Wydobyłem spod wycieraczki kluczyk i wsunąłem w zamek. Miałem nadzieję, że mimo wszystko nie włamuję się obcego domu. To by dopiero było, gdyby jednak w środku ktoś spał i gdybym nagle zmienił ten stan szczękiem przekręcanego klucza…

 

Zapadka odskoczyła, klamka zadrżała i wiedziałem, że nie ma już odwrotu. Przy odrobinie szczęścia, nie zarobię guza.

 

Popchnąłem ostrożnie drzwi. Przywitała mnie ciemność i cisza. Zaświeciłem latarką do środka.

 

– Helena? – Głos powędrował w głąb domu.

 

– Elena… elena..?odpowiedziało echo.

 

– Jest tu kto?

 

– Est tu o… stu o..?

 

Czułem zapach starego domu. Nie stęchlizny jednak, tylko cudzych rzeczy i zupełnie obcych mi wspomnień. Przestąpiłem próg. Odnalazłem kontakt i wcisnąłem.

 

Pośrodku holu zaczynały się stopnie. Wraz z ciosaną w ciemnym drewnie barierką zakręcały u szczytu i nikły w ciemności piętra. U podnóża schodów popielaty dywan tulił się do podłogi, nie zakrywając jej nawet w połowie. Pod belkowanym sufitem wisiał żyrandol. Otworzyłem usta, ze zdumienia zapomniałem oddychać.

 

– Zobaczysz, będziesz zaskoczony – powiedziała mi moja nieobecna tutaj żona.

 

Pokiwałem głową i zamknąłem drzwi. To po prostu musiało być tutaj.

 

***

W środku było niewiele cieplej niż na zewnątrz. Dom zdawał się skulony i przemarznięty, jakby ostatni raz było w nim ciepło w odległych dniach upalnego sierpnia. Rozglądając się, udało mi się zauważyć dwie rzeczy: kurz na podłodze i ślady stóp w kurzu. Spojrzałem na kalendarz na ścianie – 1996. Oznaczało to, że od czterech lat nikt tutaj nie mieszkał.

 

Ale ślady, przynajmniej niektóre, musiały należeć do Heleny, pasowały do rozmiaru jej buta.

 

Poczułem ulgę. Była tutaj. Nie pobłądziłem, nie włamałem się do obcego domu. Dom był mój… tyle tylko, że pusty. Kupiła go, pojechała do rodziców i z jakiegoś powodu nie wróciła.

 

Stałem pośrodku holu i zastanawiałem się, co to mógł być za powód. Może to był deszcz? Miałem pojęcie, jak bardzo Helena boi się burzy, tym bardziej prowadzenia samochodu w taką pogodę. I nie dlatego, że była tchórzem, ale dlatego, że była realistką, w dodatku wychowaną przez człowieka, któremu przyszło być w życiu chirurgiem. Jako jedna z nielicznych osób stąpała po ziemi ostrożnie. Nie oznaczało to chowania się pod łóżkiem za każdym razem, kiedy po niebie szalały błyskawice, ale rozum podpowiadał jej, że należy wtedy odsunąć się od drzewa.

 

Wiedziałem, że nigdy nie starała się przyglądać pracy swojego ojca, ani, że on nie starał się o niej opowiadać. Wystarczyła jej mała czerwona plamka krwi odnajdywana od czasu do czasu na koszuli ojca.

 

 

Część dalsza nastąpi :)

 

 

Koniec

Komentarze

Mam parę uwag technicznych, głównie sugestii:
"Pomiędzy drzewami dojrzałem ścieżkę, jak się okazało, wiodła do polanki. Na jej północnym krańcu stał dom - mały, drewniany domek - taki, o jakim mówiła Helena." - moim zdaniem brakuje w pierwszym zdaniu slowa "która" (która jak się okazało lub po prostu która wiodła do polanki). W drugim zdaniu to wtrącenie zaznaczone myślnikami wydaje się niepotrzebne - czy nie lepiej: "stał mały drewniany domek, taki, o jakim mówiła Helena".

"Schody i podłoga były podniszczone, jednak nie tak, jakby codziennie przechodziły tędy setki osób, ale jakby jedna osoba robiła to przez bardzo długi czas. Nie wiedziałem, na czym polegała różnica, to pewnie przez tę ciszę wokół." - jak drugie zdanie ma się do pierwszego i co ma do tego cisza? Według mnie nie da się gołym okiem rozróżnić tego, o czym mówisz w pierwszym zdaniu.

"nie miałem pojęcia, gdzie wsadzić łapę." - brzmi to trochę dziwacznie. Może lepiej: "gdzie może być schowany klucz".

 Echo w małym drewnianym domku? To nie przejdzie. ;)

Jeszcze jedna uwaga - jak na mój gust, to bohater strasznie dużo rozważa, a przecież tylko wysiadł z samochodu, wszedł po schodach i otworzył drzwi. Ja bym bardziej dozował te wszystkie przemyślenia.

Co do samej treści, to nadal jestem ciekaw Tajemnicy, jaką skrywa ten domek i chętnie przeczytam dalszy ciąg.

Dziękuję za uwagi :) Słuszne zresztą. Nie wiem czemu, ale nie umiem dojrzeć we własnych tekstach podobnych "kwiatków". Tak więc dzięki za pomoc!

Nowa Fantastyka