
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Promienie słoneczne odbijały się od czerwonej, przesuszonej cegły. Stara miejska kamienica liczyła już wiele lat, o czym świadczył odpadający tynk, który odsłaniał lico muru. Na gzymsie widniała magiczna data 1888 r., a wiekowy anioł na samym szczycie utracił swoje skrzydła. Pomimo swojego żałosnego stanu i odstraszającego zielonego koloru, budynek nadal nadawał się do użytku. Na przerobionym parterze mieściła się niewielka kawiarenka „Pod aniołkiem".
– Co panie chciałyby zamówić? – zapytał blondyn o olśniewającym uśmiechu.
Na twarzach dziewczyn siedzących przy stoliku pojawił się rumieniec. Ukryły go za kartą menu, dając sercu chwilę na zwolnienie obrotów, po czym ponownie spojrzały w te niebiańskie oczy. Chłopak czekał cierpliwie, nadal się uśmiechając. W końcu jedna nabrała powietrza do płuc i płynnie wyrecytowała:
– Poprosimy trzy herbaty i po torcie truflowym – powiedziała, po czym wypuściła powietrze.
– Zrozumiałem. Dziękuję bardzo – odpowiedział notując. – Niedługo dostaną panie zamówienie.
– Ale słodziak… – usłyszał, gdy odchodził.
Ruszył w stronę kuchni, przyspieszając przed samymi drzwiami. Jego słodki uśmiech znikł zaraz po tym, jak je za sobą zamknął. Na jego twarzy pojawiło się znudzenie, a anielskie oczy straciły swój wcześniejszy blask, stając się bez wyrazu.
Zawiesił kartkę przy kuchence, po czym zamknął się w łazience. Jednak nawet strumień zimnej wody nie mógł zmyć oznak nieprzespanych nocy. Od tygodnia budziło go uczucie, jakby ktoś próbował wejść do jego umysłu. Zrywał się z łóżka, cały znany potem, a jego ciało reagowało, jak po przebiegnięciu maratonu. Przez moment przyglądał się swojej zmęczonej twarzy, przepłukał ją jeszcze raz i wrócił do pracy.
***
Jasny księżyc, wpadając do środka odbijał się od ciemnych ścian, oświetlając duże, okrągłe pomieszczenie. Pomiędzy srebrnymi promieniami przemykały dwie sylwetki; ich twarze ukrywała otaczająca ciemność. Ruchy jednej z nich były nerwowe, poruszała się po całym pomieszczeniu, sprawdzając coś na podłodze. Druga natomiast siedziała w miejscu, radośnie machając nogami.
– Podejdź tu! – zabrzmiał męski głos.
Postać zeskoczyła i posłusznie podeszła do swojego towarzysza. Stanęła naprzeciwko niego. Mężczyzna podniósł dłoń, otaczająca ich ciemność idealnie maskowała wszelkie ruchy. Kiedy skończył, dookoła nich rozbłysło czerwone światło.
– Próbujemy jeszcze raz. – powiedział.
***
Chłopak przyglądał się gładkiej jak lustro tafli jeziora, jego myśli błądziły gdzieś w oddali. Skręcił obok niego, wybierając skrót przez las. Wąska alejka, słabo oświetlona pojedynczymi latarniami, prowadziła prosto na niewielkie osiedle z domkami jednorodzinnymi.
Minął wiekowy dąb po prawej stronie i przez żelazną furtkę wszedł do własnego ogrodu. Było już późno, więc najciszej, jak potrafił przekręcił klucz w tylnich drzwiach i wszedł do korytarza. W domu było ciemno i tylko w kuchni paliła się nocna lampka. Chłopak ruszył w kierunku niebieskiego światła. Na stole stała przygotowana kolacja, a obok niej wypisany kobiecą ręką, leżał liścik.
Chwycił za talerz, pochłaniając wzrokiem świeże, pachnące kanapki. Odkąd zaczął pracę
w kawiarni, jego matka dbała o to, żeby nie szedł spać o pustym żołądku. Chociaż ona sama pracowała na dwa etaty, nie zaniedbywała swoich obowiązków domowych.
Zjadł pospiesznie późny posiłek i chwycił żółty kawałek papieru. Znajdowała się na nim krótka informacja oraz pouczenie od matki, skierowane do syna. Notka brzmiała : „Kochany Konradzie, był u nas Adam. Zostawił u góry jakąś paczkę, mówiąc, że będziesz wiedzieć co
z nią zrobić. PS. Jutro rano mam dyżur, nie wychodź z domu bez śniadania."
Zgasił nocną lampkę i kończąc po drodze kanapkę, wszedł na górę. Zanim ruszył w kierunku swojego pokoju, uchylił znajdujące się naprzeciwko drzwi, zaglądając do środka. Uliczne latarnie oświetlały sylwetkę drobnej kobiety, śpiącej w łóżku. Jej oddech był miarowy, a sen spokojny. Konrad jeszcze przez moment przyglądał się twarzy swojej matki, upewniając się, czy na pewno wszystko w porządku, po czym zamknął drzwi i poszedł do siebie.
Zmęczony, rozłożył się na łóżku, ze wzrokiem wpatrzonym w sufit. Małe gwiazdeczki, imitujące rozgwieżdżone niebo zlewały mu się przed oczami. Jego ciało odmawiało posłuszeństwa, a oczy same się zamykały. Już miał odpłynąć w objęcia Morfeusza, kiedy do jego uszu doszedł odgłos skrobania. Źródło hałasu znajdowało się zaraz obok, na biurku. Odchylając głowę przyglądał się w leżącemu kartonowi, po czym wzdychając podniósł się
i podszedł do niego.
– Ciekawe, co tym razem – powiedział do siebie zapalając lampkę.
Delikatnie podniósł wieko, jednocześnie odchylając się do tyłu. Bardzo dobrze znał swojego przyjaciela, więc był przygotowany na wszystko. Gdy tylko do środka dostało się światło, coś zareagowało, rzucając się po całym pudełku.
– No bez jaj – powiedział na głos, podnosząc do końca wieko, jednocześnie gasząc przy tym światło.
Zwierzak zwinął czarne skrzydła, wpatrując się swoimi małymi oczkami prosto w Konrada. Chłopak przysunął do siebie karton, aby lepiej się mu przyjrzeć. Już na pierwszy rzut oka, można było zauważyć, że ma załamane skrzydło, które bezwładnie oparte było o spód kartonu.
– Najpierw mnóstwo wróbli, teraz nietoperz. Co ja jestem, weterynarz? – zapytał kierując rękę w kierunku zwierzęcia.
Stworzenie w ogóle się nie poruszyło, jakby całkowicie ufało chłopakowi. Konrad nie zastanawiając się wysunął dwa palce w kierunku złamanego skrzydła, po czym zamknął oczy. Na jego czole pojawiły się zmarszczki, a z opuszków palców w kierunku urazu spłynął jasny promień, otaczając całe skrzydło. Trwało to zaledwie minutę, po czym nietoperz podniósł zdrowe już skrzydło i otulił się zasypiając.
***
Purpurowe światło wypełniło całe pomieszczenie, odbijając się od przezroczystego kamienia. Jego źródło znajdowało się na samym środku posadzki, kierując swój promień w górę, ku wrotom wyrzeźbionym w skale. Po paru sekundach wszystko zniknęło i na powrót pomieszczenie zalała ciemność. Pośród niej słuchać było szybkie, płytkie oddechy. Ciemna postać wstała z posadzki, ledwo trzymając się na nogach.
– I jak? – zapytał męski głos.
Postać podniosła głowę do góry, poprzez ciemność zalśniła niebieska tęczówka.
– Udało się. – odpowiedział zmęczony dziewczęcy głos.
***
Rzucał się na łóżku, męczony przez koszmar. Pierzyna leżała na ziemi, a poduszkę ściskał
z całych sił, aż opuszki palców stały się białe. Po policzku spływały krople potu, a plecy były całe mokre. Kiedy koło jego ucha rozległ się charakterystyczny dzwonek budzika, zerwał się
i usiadł na łóżku.
Oddychał szybko, łapczywie chwytając powietrze. Serce waliło mu jak szalone, jakby próbowało wyrwać się z piersi. Siedział przez chwilę z zamkniętymi oczami, próbując zapanować nad własnym ciałem. Dopiero po paru minutach był w stanie normalnie oddychać. Wziął jeden głęboki wdech i otworzył oczy. Powietrze wystrzeliło z jego płuc, jak pocisk. Zamknął oczy, potarł je i otworzył ponownie.
– Co jest zgrane? – zapytał na głos.
Otwierał raz jedną, raz drugą powiekę, spoglądając przed siebie. Jego twarz z brązowej nabierała coraz to jaśniejszego koloru, aż w końcu całkowicie zbladła. Uszczypnął się mocno w rękę, sprawdzając czy na pewno nie śpi.
– Spokojnie Konrad, to się na pewno da jakoś racjonalnie wyjaśnić – powiedział do siebie.
Spojrzał lewym okiem na swój pokój, po czym zmienił je na prawe i znalazł się w całkowicie innym miejscu. Zamiast jasnobrązowych ścian, pojawił się ciemny pomarańcz. Na ścianach natomiast na miejscu plakatów, znajdowały się rysunki przedstawiające fantastyczny krajobraz.
Obraz zmienił się, jakby ktoś zamiast chłopaka poruszył głową. Zdezorientowało go to, ponieważ nawet nie drgnął. Pomarańcz przeszedł nagle w zieleń łazienki, otoczonej ciemnym dębem. Na miejscu zwykłej umywalki, znajdowało się wydrążenie, a ze ściany wytryskiwał strumień wody.
– To pewnie przez zmęczenie, zaczynam mieć halucynacje – powiedział, próbując jakoś to wyjaśnić, jednak coś mu nie pasowało. – Tylko dlaczego widzę to jednym okiem?
Obraz drgnął ponownie. Chłopakowi wydawało się, jakby poruszał się w zwolnionym tempie.
Z „umywalki" przeniósł się na prostopadłą ścianę, na której wisiało lustro. Gdy tylko naprzeciwko niego znalazło się odbicie, Konrad natychmiast zamknął oko.
Zerwał się na równe nogi i wyskakując z łóżka, ruszył w stronę wyjścia. Już miał złapać za klamkę, kiedy drzwi się przed nim otworzyły i w następnej sekundzie siedział na podłodze rozmasowując sobie czoło.
– Ałaaa… – powiedział wysoki brunet w stroju leśniczego.
– Adam? Co ty tutaj robisz? – zapytał chłopak, gdy zorientował się na kogo wpadł.
– Przyszedłem po nietoperza.
Jednym ruchem podniósł się z podłogi i ruszył w stronę biurka. Delikatnie podniósł wieko, sprawdzając, co ze zwierzakiem. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, gdy odwrócił się
w stronę przyjaciela, oczy aż świeciły mu ze szczęścia.
– Jak zawsze dobra robota – powiedział podnosząc karton i ruszając w stronę drzwi. – Jestem ci wdzięczny za wszystkie zwierzęta, które udało ci się uzdrowić. To jasne światło, które
z siebie emitujesz, to coś, czego nauka nie potrafi wyjaśnić. Prawie jak magia.
– Nie ma czegoś takiego jak magia, Adam.
– Skąd wiesz?
– Wiem, że uwielbiasz marzyć, ale na świecie jest tylko nauka.
Chłopak zrobił niezadowoloną minę, uwaga przyjaciela sprawiła, że spochmurniał.
– A czarownice? – zapytał.
– Stare kobiety posługujące się ziołami, uważane w średniowieczu za heretyków.
– A druidzi i ich wzmacniający napój? – chłopak nie dawał za wygraną.
– Za dużo oglądasz filmów, Adam – odpowiedział znudzony Konrad, siadając na łóżku.
– Czyli oni również nie istnieli?
– Druidzi istnieli, ale… – po chwili dodał widząc pełną nadziei minę chłopaka. – nie ważyli żadnych magicznych naparów dających niewyobrażalną siłę.
– Gadasz, jak dorosły, zero marzeń – powiedział leśniczy zrezygnowanym głosem.
– Mamy po dwadzieścia lat, niby jak mamy się zachowywać?
– Ach, wiek nie czyni ciebie dorosłym. Korzystaj trochę z życia Konrad, nie daj się zawładnąć nauce.
Wyprostował trzymany w ręku karton i miał już wychodzić z pokoju, kiedy przyjrzał się przyjacielowi. Coś w jego wyglądzie nie dawało mu spokoju.
– Czemu masz to oko cały czas zamknięte? – zapytał.
– Coś mi do niego wpadło – odpowiedział na odczepne.
– Pokaż! – rozkazał, odstawiając zwierzaka i podchodząc do chłopaka.
– Nic mi nie jest – powiedział oddalając się w głąb pokoju.
Adam widząc reakcję przyjaciela, zatrzymał się. Nigdy do niczego go nie zmuszał, więc i tym razem nie miał takiego zamiaru. Martwił się jednak o Konrada, od dłuższego czasu zamknął w sobie i przestał się mu zwierzać.
– Na pewno nic ci nie jest? Nie wyglądasz za dobrze.
– Później je przemyje. Weź swojego zwierzaka i idź już.
Konrad podszedł do drzwi i nacisnął na klamkę. Wystarczyło kiwnięcie głową, a Adam wiedział, że jego przyjaciel nie ma ochoty na dalszą rozmowę. Wziął pudełko i bez słowa wyszedł na korytarz. Na dole zdążył pożegnać się z matką chłopaka, po czym opuścił dom.
Zanim do Konrada doszedł odgłos zamykanych drzwi, był już w drodze do łazienki. Stanął naprzeciwko lustra i dużo nie myśląc, podniósł prawą powiekę. Już po pierwszym spojrzeniu w swoje odbicie, zauważył drastyczną różnicę. Zamiast błękitnej tęczówki, posiadał teraz ciemnozielone oko, które odbierało nowy obraz.
Tym razem było to wnętrze dużego pokoju, prawdopodobnie salonu. Wystrój przypominał górskie chaty, z kominkiem na dłuższym boku i drewnianymi ścianami. Jednak poszczególne wyposażenie pomieszczenia daleko odbiegało od tego w normalnych domach.
Na samym środku wystawał pień wielkiego drzewa, który przerobiono na schody, a
w wolnych partiach wyrzeźbiono półki. Wejścia do odchodzących od salonu pomieszczeń, zwieńczono kamiennymi łukami, ozdobionymi ornamentami przedstawiającymi winorośle
i kwiaty. Najbardziej w oczy rzucał się niewielki wodospad spływający z sufitu. Kamienną rynienką przepływał przez cały pokój, po czym znikał pod posadzką.
Czym dłużej Konrad na to spoglądał, tym bardziej przekonywał się, że przekazywany mu obraz już go nie przeraża. Zaczął się nim interesować, pochłaniając wzrokiem każdy szczegół. Zamknął po chwili oko, ubrał się, po czym wybiegł z domu, kierując się ku obrzeżom miasta.
***
Błękitne, puszyste chmury stanowiły główny krajobraz otaczający drewniany dom. Gdzieniegdzie pomiędzy nimi widoczne były fragmenty unoszących się w powietrzu wysp. Wszystko spajały ze sobą kamienne schody i mosty, tworząc w ten sposób pajęczynę podniebnej zabudowy.
Pomiędzy wyspami, jak delfiny z wody, zaczęły wyłaniać się ptaki. Ich pióra pod wpływem promieni słonecznych zmieniały swoje barwy, a puszyste ogony przypominały tęczę. Z ich zakrzywionych dziobów wydobywały się melodyjne dźwięki, przy których odprawiały swój taniec, kręcąc się dookoła swojej osi, po czym ponownie znikały w chmurach.
Dziewczyna siedząca na progu, z zapartym tchem przyglądała się ich akrobacjom. Jej uwagę zwrócił największy z ptaków, prowadzący całe stado. Nagle odłączył się od reszty i robiąc kółko nad domem, wylądował przed dziewczyną. Jego żółte oczy wpatrzone w nią sprawiły, że przeszedł ją dreszcz. Bała się poruszyć, aby nie popełnić jakiegoś błędu.
– Eria jest zwykle zwiastunem śmierci – powiedział mężczyzna, podchodząc bliżej. – Jednak, kiedy znajduje się blisko młodej osoby, przynosi dobry znak.
Ptak spojrzał na zbliżającego się mężczyznę, po czym obrzucając go pogardliwym spojrzeniem, wzbił się w powietrze.
– Chyba za mną nie przepadają.
– To nieprawda! – odpowiedziała blondynka, zrywając się na równe nogi. – Pewnie coś go wystraszyło.
Posłała mu swój słodki uśmiech. Mężczyzna nie odpowiedział, wpatrując się z niesmakiem
w odlatujące ptaki.
– Wiedziałam, że nie wytrzymasz beze mnie tak długo i w końcu przyjdziesz w odwiedziny – powiedziała przytulając się do jego ramienia. – Pójdziemy się przejść?
– Nie teraz – odpowiedział, nie zwracając na nią uwagi.
– Rozumiem, wolisz romantyczną kolację przy świecach. Zaraz pójdę na zakupy i wszystko przygotuję…
– Przyszedłem tylko sprawdzić, czy wszystko dobrze się układa. – przerwał jej – i czy niczego nie zepsułaś.
– Nie wierzysz we mnie? – zapytała z przesadnie udawanym smutkiem.
– Nie – odpowiedział szczerze, przyglądając się leniwie płynącym chmurom.
– Twoje słowa bolą – powiedziała smutnym głosem, po czym dodała z uśmiechem – ale i tak cię kocham.
Posłał jej piorunujące spojrzenie i już chciał coś odpowiedzieć, ale do jego uszu doszedł odgłos kroków. Ktoś zbliżał się do nich, był blisko. Nie mając za dużo czasu, mężczyzna zareagował natychmiast.
– Zasłoń oko włosami – rozkazał.
– Ale dlaczego? – zapytała zagubiona. – Do twarzy mi, kiedy mam włosy na boku.
– Po prostu zrób to! – powiedział jeszcze bardziej zniecierpliwiony.
Nerwowo spoglądał w stronę zbliżającej się postaci, za drzew widział jej zarys.
– No dobrze – powiedziała niepewnie, po czym dodała z uśmiechem – jeśli mnie o to poprosisz.
– Nie mamy czasu na zabawę.
Blondynka nie zwróciła uwagi na jego odpowiedź, domagając się prośby. Wpatrywała się
w niego swoim świdrującym wzrokiem, po czym nie wytrzymawszy zawołała:
– No powiedź proszę, proszę, proszę!
Mężczyzna zrozumiał, że w tym momencie nie ma sensu naciskać. Osoby, jak ona były uparte
i dążyły tylko i wyłącznie do swojego celu.
– Proszę – powiedział przez zaciśnięte zęby.
Nie brzmiało to zachęcająco, ale dziewczynie wystarczyło. Dokładnie zasłoniła prawe oko, przyczesując przy tym włosy, po czym niespodziewanie pocałowała go w policzek.
– Yeehehe… zrobiłam to! – krzyknęła, po czym zakręciła się dookoła własnej osi.
– Co cię tak ucieszyło Rivio? – zapytał starszy mężczyzna, wychodząc za rogu.
Rozejrzała się dookoła i zrobiła kwaśną minę. Mężczyzna zdążył usunąć się, zanim ojciec Rivii pojawił się na horyzoncie. Jego biała szata delikatnie powiewała na wietrze. Do brązowego pasa przyszyte miał amulety, a z pochwy wystawała srebrna rękojeść sztyletu. Gdy szedł, stawiał przed sobą długą, czerwoną laskę, której szczyt ozdabiał przezroczysty kryształ.
– Tatko! – powitała go kłaniając się mu.
– Znów oglądałaś Erie? – zapytał stając przed nią.
– Tak, one są przecudowne. Jeden z nich usiadł naprzeciwko mnie – powiedziała z radością.
– To święte ptaki Rivio, powinnaś odnosić się do nich z pełnym szacunkiem.
Dziewczyna nie słuchała go, odpłynęła myślami razem z kolejna falą wynurzających się ptaków.
– Pięknie dziś wyglądają prawda? – zapytała półprzytomnym głosem.
Mężczyzna zignorował to pytanie. Cierpliwie poczekał, aż jego córka wróci myślami na ziemię, po czym zapytał.
– Jak twój Aeon?
– Bez zmian – odpowiedziała nadal wpatrując się w ptasi taniec. – Jest cały i zdrów.
– Głupia! – krzyknął całkowicie przywracając ją do rzeczywistości. – jego dobry stan oznacza dla ciebie jedynie zgubę. Zamiast myśleć tylko i wyłącznie o zabawie, powinnaś brać przykład ze swojej siostry.
– Ale Anette jest kapłanką, więc nie może się bawić.
– Po kim ty, dziewczyno, jesteś taką idiotką? – zapytał będąc na granicy opanowania. – Jeśli nie chcesz, abym wyrzucił cię z domu, zacznij interesować się swoją przyszłością.
– Ale jedna kapłanka w rodzinie w zupełności wystarczy – powiedziała takim tonem, jakby chciała wpoić mu swoje racje.
– To ja jestem głową rodziny i to ja decyduję, co jest dla was najlepsze. Jeśli nie chcesz rozłościć bogów, idź do wrót i proś o dobry znak – powiedział władczym tonem.
– Dobrze – odpowiedziała, spuszczając głowę i odchodząc w kierunku kamiennych schodów.
***
Konrad mijał wierzbową aleję, prowadzącą prosto nad jezioro i ruszył w głąb lasu. Echo jego kroków ginęło w gęstej trawie. Poruszał się powoli, gorączkowo się nad czymś zastanawiając. Instynktownie mijał stające mu na drodze drzewa; znał drogę na pamięć.
Na jego twarzy wymalowana była wewnętrzna walka. Część jego samego chciała iść dalej
i znaleźć odpowiedź na trapiące go pytania, druga zaś połowa, nakazywała aby zawrócił. Wiedział, że jego matka nie będzie zadowolona, jeśli dowie się, że tutaj przyszedł.
Kiedy jego umysł toczył moralną walkę, ciało prowadziło go dalej. Wyszedł za wysokich zarośli i stanął naprzeciwko małej chatki, ukrytej pośród szerokich gałęzi wierzby płaczącej. Tylko zawieszone przed domem zioła zdradzały, że ktoś tam mieszka. Przyjrzał się dokładnie posiadłości, po czym jego wzrok zatrzymał się na suszonym rumianku i kwiecie lipy.
Zrobił krok do przodu i się zawahał. Po kilku sekundach niepewności, jego rozsadek wygrał
i obrócił się o trzysta sześćdziesiąt stopni, ruszając przed siebie.
– Konrad? – usłyszał za sobą męski głos i zastygł w pół kroku – Dawno do mnie nie zaglądałeś!
Chłopak odwrócił się, zauważając na schodach jedynie zarys nóg. Następnie czyjaś ręka odsunęła gałęzie, odsłaniając młodą twarz. Mężczyzna zszedł po dębowych stopniach, podchodząc do chłopaka.
Miał długie włosy, starannie związane rzemykiem, na którego końcu odbijał się stary amulet. Ubrany był w granatowy bezrękawnik i zlewające się z gałęziami bojówki. Przez moment wyglądał, jak duch wychodzący z nawiedzonego domu. Szybkim krokiem pokonał dzielący go od Konrada dystans, jakby bał się, że mu ucieknie. Chłopak przyglądał się mu, nie zapominając o swoim anielskim uśmiechu.
– Dobrze widzieć cię po tych latach – powiedział mężczyzna obejmując go ramieniem. – Wejdźmy do środka. Porozmawiamy o starych czasach i czegoś się napijemy.
– Oczywiście – odpowiedział chłopak, nadal się uśmiechając.
Pozwolił mu zaprowadzić się do środka, próbując wyglądać jak najbardziej naturalnie, jednocześnie ukrywając zdenerwowanie. Popychany do przodu, przekroczył próg chatki
i stanął w prowizorycznym salonie.
Z zewnątrz budynek wydawał się opuszczony, jednak wnętrze było przytulne. Duży pokój na parterze spełniał funkcję zarówno salonu, jak i pracowni zielarskiej. Dookoła na dębowych belkach, zawieszone były suszone, polne zioła, rozprowadzające po pomieszczeniu mieszankę słodkiego i gorzkiego zapachu.
Konrad rozejrzał się dookoła. Stary, bujany fotel stojący przy kominku, prowizoryczna komoda własnej roboty i duża skórzana sofa, wszystko wyglądało tak samo. Oprócz nowych półek na książki, nic się przez te trzy lata nie zmieniło.
– Nadal interesujesz się zjawiskami paranormalnymi? – zapytał mężczyzna, pojawiając się
z zimnym piwem.
Chłopak odebrał od niego butelkę i zajął miejsce na sofie, mężczyzna usiadł naprzeciwko
w fotelu.
– Już o tym nie myślę – odpowiedział, biorąc porządny łyk.
Mężczyzna spoglądał na niego, przyglądając się, jak zawartość butelki ląduje w jego ustach. Następnie podniósł wzrok na Konrada, zmieniając wyraz twarzy na zdziwiony.
– Dlaczego? – zapytał.
– Gonienie za czymś nierealnym, nie ma już dla mnie sensu. Poza tym nie da się z tego wyżywić, a ja chce zapewnić rodzinie dogodne warunki do życia.
– Rozumiem, że sytuacja po wyjeździe twojego ojca nie jest za ciekawa, ale nie możesz brać na siebie całej odpowiedzialności.
Przez moment chłopak stracił panowanie nad sobą i jego twarz ściągnęła się w grymasie gniewu. Mężczyzna jednak tego nie zauważył, popijając w tym momencie piwo. Gdy podniósł wzrok na Konrada, chłopak z powrotem siedział z uśmiechem na twarzy. Nic nie odpowiedział na słowa mężczyzny. Zapadła niezręczna cisza.
– Więc, co cię do mnie sprowadza? – zapytał nagle.
– Mam pewną sprawę.
– Cóż za sprawę ma do mnie chłopak wyznający wyłącznie wiarę w naukę?
– Mam nadzieję, że ta ironia nie była zamierzona – powiedział Konrad, próbując być uprzejmym.
– Od tamtej sytuacji, ani razu mnie nie odwiedziliście.
– Zostawmy tamte czasy w spokoju – przerwał mu zniecierpliwiony.
Mężczyzna obrzucił go obrażonym spojrzeniem, po czym zmienił ton głosu i zapytał:
– Więc, czego ode mnie chcesz?
– Mam problem, którego nie potrafię racjonalnie wytłumaczyć.
Konrad wstał z sofy i podszedł do mężczyzny, jednocześnie odsłaniając prawe oko. Zielarz przed chwilę wpatrywał się w chłopaka, nie za bardzo rozumiejąc, o co mu chodzi. Kiedy jednak zauważył zieloną tęczówkę, jego oczy otworzyły się szeroko.
– To nie jest soczewka, prawda?
– Raczej nie przychodziłbym do ciebie, aby pochwalić się zakupem nowej soczewki kontaktowej – odpowiedział z trudem panując nad odpowiednim tonem głosu.
– To nie wszystko – stwierdził mężczyzna, przyglądając się oku z bliska. – Coś ukrywasz przede mną Konrad.
– Może dałoby się jakoś wyjaśnić zmianę koloru oka, ale nie to, co przez nie widzę.
– Mianowicie?
Konrad wahał się, czy aby na pewno powiedzieć mu wszystko. Z jednej strony właśnie po to tutaj przyszedł, aby znaleźć odpowiedź, ale z drugiej wiedział, że gdy mężczyzna zainteresuje się sprawą, to tak szybko się go nie pozbędzie. Pytanie brzmiało: czy jest gotowy się z nim użerać?
– Jak mam ci pomóc, skoro nie chcesz mi powiedzieć wszystkiego? – domagał się odpowiedzi.
– W tym momencie widzę wiszące w powietrzu wyspy, pomiędzy którymi rozciągają się wielkie kamienne schody. Jest ich mnóstwo i tworzą kilka poziomów.
Mężczyzna spoglądał na niego, zastanawiając się, czy chłopak nie żartuje sobie z niego. Konrad porzucił na chwilę swój uśmiech i zrobił poważną minę. W tym momencie całkowicie nie było mu do śmiechu. Zmusił się do tego, aby powiedzieć mu prawdę, a zielarz spoglądał na niego, jak na idiotę.
– Po twoim spojrzeniu odgaduję, że nie żartujesz – powiedział mężczyzna.
– Perfekcyjna dedukcja – pomyślał Konrad, ale zanim cokolwiek powiedział, ugryzł się
w język.
– Wiesz, co to może być? – zapytał na głos.
Zielarz zmarszczył czoło, jakby gorączkowo się nad czymś zastanawiał. Nagle zerwał się ze swojego miejsca i podbiegł do półki z książkami. Wyrzucił z niej kilka tomów, aż w końcu
z samej góry wyciągnął stary, zniszczony dziennik.
– To stary dziennik mojego dziadka – odpowiedział na nieme pytanie chłopaka.
Przewrócił wypadające już kartki, zatrzymując się prawie na samym końcu. Przeciągnął palcem po linijkach wypisanych wyblakłym atramentem, po czym podał zeszyt Konradowi. Wyrazy zlewały się z pożółkłym papierem, chłopcu z trudnością przychodziło odgadywanie poszczególnych liter.
– Ludzie… których …spotkałem… widzieli to samo… co ja kiedyś. Miejsca nie należące do … tego świata, zaprzeczające wszelkim prawom grawitacji. – chłopak coraz bardziej wczytywał się w gryzmoły starca. – Jedni uważają tutejszych ludzi za swoje połówki, inni przeklinają ich istnienie. Każdy w tamtym świecie podporządkowuje się Unrig, kapłanom, jednak ja … – tutaj brakowało sporej części tekstu, po czym po chwili pojawiał się dalej – Podporządkowanie się głównemu kapłanowi, nadal tego nie rozumiem…
Ktoś wyrwał resztę kartek, na których opisany był inny świat. Zanim zielarz odebrał Konradowi lekturę, chłopak zdążył zauważyć, że ślady po kartkach są świeże.
– Jeśli mój dziadek pisał o tych samych wyspach, to musieliście przechodzić przez coś podobnego – stwierdził mężczyzna.
– „Swoje połówki" – mruczał pod nosem Konrad. – Nie, to niemożliwe.
– Czy ty w ogóle mnie słuchasz? – zapytał poirytowany mężczyzna.
– Tak – odpowiedział Konrad, rozciągając twarz w swoim anielskim uśmiechu.
Pod wpływem jego uroku, mężczyzna złagodniał i usiadł na fotelu. Chłopak mając pewność, że jego uśmiech podziałał, przybliżył się do zielarza, czekając na to, co ma do powiedzenia.
– To, co mi pokazałeś, jest dla mnie bardzo interesujące, dlatego mam zamiar ci pomóc.
Chłopak dyskretnie przewrócił oczami, właśnie wyczuł w głosie mężczyzny, że zaczyna się to, czego na samym początku się obawiał. Zareagował, zanim zielarz powiedział coś więcej.
-Muszę lecieć! – przerwał mu, sprawdzając godzinę. – Matka będzie się niepokoić, miałem przyjść na obiad. – Szybko znalazł się przy drzwiach.
– Konrad, zostań jeszcze. Chce zbadać twoje oko!
– Innym razem – odpowiedział, zamykając za sobą drzwi.
***
Na samym dole, pod wiszącymi wyspami, rozciągała się pierwotna ziemia. Pozostałość po oderwanych wyspach, rozciągająca się na kilkudziesięciu tysiącach kilometrów. To z nią łączyła się podniebna sieć mostów, prowadząca ludzi do świętych wrót. Do każdego z nich ustawiały się kolejki ludzi. Nie przechodzili jednak przez nie, tylko zatrzymywali się przed nimi przez moment, po czym po prostu odchodzili.
Dziewczyna zmierzała właśnie w kierunku jednej z kolejek, z daleka przyglądając się wyrytym na szarym kamieniu runom. Sznurek ludzi stopniowo się zmniejszał, a Rivia podchodziła coraz bliżej. Rozejrzała się dookoła, otaczali ją niemalże sami nastolatkowie, gdzieniegdzie pojawiali się starsi, ale nikt nie przekraczał trzydziestki.
W parę minut później stała za młodym mężczyzną. Już na pierwszy rzut oka było widać, że nie jest trzeźwy, a bijący od niego zapach tylko to potwierdzał. Rivia zrobiła parę kroków
w tył, odsuwając się od pijanego.
– Ty gnojku! – krzyczał prosto w stronę wrót.
Nikogo w nich nie było, jedynie płaska powierzchnia lustra. Nie było jednak to zwykłe zwierciadło, w ogóle nie odbijało otaczającego go krajobrazu. Mężczyzna musiał widzieć
w nim coś, co nie wywoływało u niego radości. Wręcz przeciwnie, czym dłużej się w nie wpatrywał, tym bardziej był wściekły.
– Po co niby codziennie do ciebie przychodziłem, aby prosić o dobry znak?! Zmarnowałeś mi życie!! – mamrotał, pokazując palcem w stronę wrót – Nigdy ci tego nie wybaczę! – rzucił pustą butelkę, która roztrysnęła się na małe kawałeczki, nie robiąc zwierciadłu żadnej szkody. – Przynajmniej żaden z nas z niej nie skorzysta – powiedział odchodząc chwiejnym krokiem.
– Biedny mężczyzna, zaprzepaścił swoją szansę na zostanie kapłanem – doszły do Rivi głosy
z boku. – Musimy się mocniej modlić, aby nie skończyć tak jak on.
Dziewczyna próbowała nie słuchać otaczających ją szeptów, podeszła do wrót pełnym gracji krokiem. Czuła na sobie wzrok zebranych na placu ludzi, w końcu była córką jednego z Unrig, pretendentką do zajęcia tego samego stanowiska.
Stanęła przed taflą, której powierzchnia drgnęła, przypominając spadającą w wodospadzie wodę. Dziewczyna poczuła, jak zostaje wciągnięta do środka, chociaż jej ciało pozostało na swoim miejscu. Nie przeraziła się, przez wszystkie te lata przeżywała to codziennie. Po paru sekundach jej świadomość znalazła się pomiędzy gładką powierzchnią lustra, która miała za sobą, a wodospadem przed nią. Strumień nagle się uspokoił, po czym stanęła przed wnętrzem kuchni.
Jasne szafki pięknie komponowały się z pomarańczowymi ścianami oraz z wiszącymi na nich haftowanymi przedstawieniami czterech pór roku. Przy kuchence krzątała się niska kobieta
w fartuszku w białe kaczuszki. Wrzucała do garnka pokrojone w kostkę warzywa, radośnie sobie podśpiewując.
– Pokroisz mi pietruszkę? – rzuciła pytanie w kierunku chłopaka stojącego przy oknie.
– Na drobno? -zapytał Konrad.
– Tak, tylko nie przesadzaj.
Wzrok Rivii zatrzymał się na przystojnym blondynie, a serce zabiło mocniej. Jej oczy zalśniły, a sama zaczęła skakać z radości.
– Czyżby dobry znak? – usłyszała pytanie dochodzące za niej.
W jednym momencie jej świadomość powróciła do ciała i odwróciła się w kierunku małej dziewczynki, stojącej za nią.
– Ależ oczywiście! – krzyknęła na głos, uśmiechając się od ucha do ucha, po czym dodała – Właśnie pomaga swojej mamie w kuchni. Musi być bardzo miły.
Każdy spoglądał na nią, jak na nienormalną, jakby urwała się z innego świata.
– Ależ panienko, jeśli życiu twojego Aeona nie zagraża niebezpieczeństwo, to nie jest dobry znak dla twojej przyszłości.
Dziewczyna otwierała usta, żeby coś odpowiedzieć na to wtrącenie, gdy usłyszała z oddali:
– Hura!
W chwilę później pojawił się dwudziestoletni mężczyzna w uśmiechem na twarzy. Zauważając Rivię, zatrzymał się przed nią, wpatrując się swoimi szarymi oczyma prosto w nią.
– Dostałem dzisiaj bardzo pomyślny znak Rivio – powiedział, niemalże śpiewając – Za dzień, czy dwa dołączę do grupy przyszłych Unrig.
Po jego słowach zabrzmiały oklaski, każdy po kolei podchodził i osobiście mu gratulował. Dziewczyna stała jednak z miną oburzonego pawiana. Próbowała wyglądać poważnie, zamiast tego jej twarz wyglądała wręcz komicznie. Jej jasne policzki wydęły się, a oczy
z marnym skutkiem próbowały emitować mądrość.
– Coś się stało Rivio? – zapytał chłopak, widząc jej dziwną minę – Źle się czujesz?
– Nie widzisz, że jestem zdenerwowana? – zapytała zbliżając do niego swoją twarz.
– Acha – odpowiedział zdezorientowany – A mogę wiedzieć, dlaczego?
– Ja się cieszę, że moja połówka jest miła! – krzyknęła i odeszła.
Chłopak został sam, otoczony ciekawskimi spojrzeniami, nie bardzo wiedząc, co się przed chwilą stało.
***
– Nie przepracowujesz się ostatnio? – zapytała matka, nakładając mu na talerz zupę.
– Pracuję tylko latem, aby zarobić na następny rok studiów. Nie chcę obciążać cię dodatkowymi wydatkami.
Kobieta odstawiła wazę na stole, po czym zajęła miejsce naprzeciwko niego. Jej twarz zmieniła się na przeciągu tych paru lat, wyglądała na starszą, niż w rezultacie była. Konrad przyglądając się jej każdego dnia, utrwalał swoje przekonanie, że to wina jego ojca.
– Konrad, nie rezygnuj ze swoich przyjemności, tylko i wyłącznie z powodu ojca – powiedziała, jakby czytała w jego myślach.
– Mamo, nie ma o czym mówić – odpowiedział uśmiechając się.
Kiedy matka schodziła na temat ojca, coraz trudniej było mu zachować dobry nastrój. Nie chciał jednak odsłaniać przed nią swoich prawdziwych uczuć, którymi aktualnie go darzył.
– Właśnie, że jest! To, że twój ojciec wyjechał, nie znaczy, że musisz zachowywać się jak dorosły mężczyzna.
– Ja się tak nie zachowuję – zaprzeczył.
– Nie przerywaj mi teraz! – powiedziała władczym tonem.
Chłopak odłożył łyżkę i oparł się o ławkę. Była drobna i wyglądała niewinnie, jednak Konrad wiedział, że gdy zaczyna poważną rozmowę, to nie należy się jej sprzeciwiać.
– Nie zrzucaj na siebie błędów własnego ojca. To, że wybrał życie odludka, nie znaczy, że mamy go od razu potępiać. Chociaż nie ma go tutaj, to jednak nadal jest twoim ojcem. Nie rozumiem więc, dlaczego nie odbierasz jego telefonów.
– Nie słyszałem, kiedy dzwonił – odpowiedział.
– Przez trzy lata? – zapytała poirytowana – Takie bzdury wciskaj swoim kolegom, a nie mnie.
I otwórz w końcu to oko!
Konrad od razu skorzystał z podesłanej przez matkę okazji skończenia tej rozmowy i wstał od stołu. W parę kroków znalazł się przy drzwiach i już miał wychodzić na korytarz.
– A ty gdzie?
– Muszę przepłukać oko. Wpadło mi coś do niego i nie mogę podnieść powieki.
– Oj! – krzyknęła, ale chłopak był już na schodach – Nie skończyłam!
Wpadł do swojego pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Jeszcze chwila, a straciłby przy matce panowanie. Złapał leżącą na komodzie szmacianą piłkę i z całych sił rzucił nią o ścianę.
– Pieprzony egoista! – powiedział wściekły – Gdyby nie porzucił swojej pracy i nie zachciało mu się nagle podróżować po świecie, mielibyśmy całkiem inne życie.
Stracił nad sobą panowanie i całkowicie zapomniał o zamknięciu prawego oka. Gdy powieka podniosła się do góry, na jego twarzy zaczęło malować się zaciekawienie. Obraz przysłonięty był liśćmi, jakby ktoś siedział w zaroślach i przyglądał się całej sytuacji.
– Jestem już stary Anastarze – powiedział staruszek z długą brodą.
Miał na sobie złoto-srebrną szatę, a podpierał się o laskę zakończoną dużym, czerwonym kamieniem. Jego ciemne oczy aż emanowały mądrością.
– Wiek nie jest ważny, liczy się doświadczenie, Najwyższy – odpowiedział z powagą ojciec Rivii.
– Na tym stanowisku na pewno, jednak człowiek w moim wieku może błądzić
w podejmowaniu właściwych decyzji. Potrzebny jest ktoś młodszy, kto jednocześnie udźwignąłby odpowiedzialność za naszych ludzi. – spojrzał prosto przed siebie, po czym zapytał – Co jest dla ciebie najważniejsze Anastarze?
– Oczywiście przyszłość naszej krainy, Najwyższy.
– A twoja rodzina?
Obraz drgnął nerwowo, przybliżając się w stronę mężczyzny. Ojciec Rivi nie odpowiedział.
– Jedna z twoich córek jest już kapłanką – zaczął Najwyższy Kapłan – Twoja druga córka, Rivia ma duże predyspozycje, aby zostać dobrym Unrig.
– Tak, jej Aeon jest wyjątkowy. To niespotykane, aby druga połówka miała jakiekolwiek magiczne umiejętności, zanim nie pobierze energii poprzez śmierć naszego obywatela.
– Ta wymiana energii trwa od zawsze, odkąd bogowie stworzyli ten świat. Jeśli twoja córka zostanie obdarowana dobry znakiem, może w przyszłości zostać potężnym magiem. Problem stanowi jednak jej podejście do tego tematu.
– Tak, wiem Najwyższy. Zastanawiam się, czy to dla niej dobre rozwiązanie.
– Co przez to rozumiesz? – zapytał zdziwiony.
– Anette z własnej, nieprzymuszonej woli, udała się ścieżką magii. Rivia jest inna, dla niej magia po prostu jest i nie ma specjalnego znaczenia. Próbowałem ją naprowadzić na właściwie rozumienie, ale nie ma to żadnego sensu, ponieważ ona po prostu od tego ucieka. Zastanawiam się, czy za bardzo na nią nie naciskałem.
Mag odwrócił na chwilę wzrok, zainteresowany czymś w oddali, po czym powiedział:
– Gdy jesteś zmuszany do pracy, to nigdy nie motywuje twoich osiągnięć, wtedy nigdy nie będą szczytem twoich możliwości – odpowiedział mag oddalając się w stronę schodów. – Anastarze nasza kraina potrzebuje magów z powołania.
Obraz znikł. Przed oczami chłopaka pojawiła się jedna wielka, czarna plama.
***
Dziewczyna tyłem wyczołgała się spod krzaków, próbując nie zwracać na siebie uwagi. Zamknęła oczy, nie chcąc zranić się o wystające kolce. Źle oceniła koniec zarośli i podnosząc się na nogi, przecięła sobie prawą brew. Krew ciurkiem poleciała po policzku.
– Cóż robi tutaj córka Anastara? – zapytał męski głos.
Rivia podniosła głowę do góry, wpatrując się zdrowym okiem w sylwetkę starca.
– Najwyższy! – odpowiedziała z uśmiechem – Czy nie szedłeś właśnie po schodach w dół? – zapytała niewinnie.
– To była iluzja – odpowiedział, puszczając jej oczko – Chciałem porozmawiać z małym podglądaczem.
– Jak go zobaczę, to zawołam – powiedziała, zwracając się ku odejściu.
– Wszystko w porządku z okiem? – zapytał podchodząc.
Dziewczyna zatrzymała się. Jej ciało wbrew własnej woli odwróciło się w kierunku maga. Nadal się uśmiechał, a jego ciemne oczy przeszywały ją na wylot. Po chwili skierował wyciągniętą dłoń w kierunku rany. Spod opuszków palców spłynął jasny promień, po czym rana sama zaczęła się goić. Następnie, gdy podniósł palec wskazujący do góry, jej prawa powieka zareagowała, ukazując jasnobłękitną tęczówkę.
Jej źrenice rozszerzyły się, przez moment miała przed sobą obraz stojącego przed lustrem, przystojnego blondyna, z równie zdziwionym wyrazem twarzy, jak ona. Wnętrze łazienki znikło, gdy mag rozkazał oku się zamknąć.
– Zaklęcie podmiany – powiedział bardziej do siebie, niż do dziewczyny. – Rivio zdajesz sobie sprawę, że to zakazana magia?
– Zakazana? – zapytała zdziwiona – To miała być zabawa, nic więcej.
– Wchodzenie z butami w życie Aeonów nie jest zabawne. My o nich wiemy, oni o nas nie
i tak ma pozostać. – przyglądał się jej z zaciekawieniem – Tylko kapłani drugiej kategorii potrafią użyć kręgu podmiany. Kto ci w tym pomógł Rivio?
– Obiecałam, że nie powiem – odpowiedziała, odwracając wzrok.
– Komu obiecałaś? – zapytał uśmiechając się.
Starzec bardzo dobrze wiedział, jak należy postępować z młodymi ludźmi. Jego wiekowe doświadczenie nauczyło go, aby nie naciskać, powoli wyciągać szczegóły i cierpliwie czekać, aż jego rozmówca zacznie mówić.
– Czyżby ci ktoś groził? Nie musisz się bać, nikomu nie powiem.
– Nie mogę powiedzieć, ponieważ nie umówi się ze mną na randkę. Ja ukochanego nie zdradzę!
Mężczyzna zmarszczył brwi, gorączkowo się nad czymś zastanawiając. Czas podjąć inną taktykę.
– Szczęściara z ciebie Rivio, znaleźć osobę drogą twemu sercu. Musi być bardzo szczęśliwy, mając kogoś tak pięknego, jak ty.
– Najwyższy, nie żartuj sobie ze mnie – powiedziała rumieniąc się.
Zaczęła bujać się w prawo i lewo, gnąc falbanki swojej sukienki. Mag zauważył, że powoli dochodzi do swojego celu.
– Zamierzacie się pobrać? – zapytał nagle.
Z twarzy Rivii znikł uśmiech.
– Wątpię, żeby on pragnął tego tak bardzo, jak ja – powiedziała smutnym głosem.
– Może mógłbym ci jakoś pomóc? Szepnąć mu jakieś dobre słówko?
– Mógłbyś? – zapytała z entuzjazmem.
– Oczywiście! Wiesz, jako Główny Kapłan, mam swoje sposoby. Musisz mi tylko powiedzieć, kto to, żebym wiedział, z kim mam rozmawiać o tak pięknej damie.
Dziewczyna ponownie oblała się rumieńcem. Na jej twarzy malowała się wewnętrzna walka. W końcu z uśmiechem na twarzy powiedziała:
– On ma na imię… – zrobiła zdziwioną minę – dziwne, nie mogę wypowiedzieć jego imienia…
– Najpierw zaklęcie podmiany, teraz ochrona słowna? Tylko jedna osoba broniłaby tak swojej prywatności. – zwrócił się do Rivii – Dziecko, czy ten twój ukochany, nie ma czasem na imię Aperhon? Możesz kiwnąć głową.
Przytaknęła.
W jednej chwili serdeczny uśmiech znikł z twarzy starca, ustępując miejsca wściekłości. Bez słowa ruszył w stronę schodów. W wokół niego powietrze nagle zgęstniało, niemal można było zobaczyć je gołym okiem. Emanująca z niego energia podcinała stojące mu na drodze gałęzie.
– Jak tam z twoją obietnicą?! – zawołała za nim – Szepniesz mu dobre słówko o mnie?
– Spokojnie, utnę sobie z nim długą pogawędkę – powiedział, znikając za drzewami.
<anal-i-zator mode on>
Promienie słoneczne odbijały się od czerwonej, przesuszonej cegły. Stara miejska kamienica liczyła już wiele lat, o czym świadczył odpadający tynk, który odsłaniał lico muru. Na gzymsie widniała magiczna data 1888 r
Jeśli to miejska kamienica z 1888 roku, to jest niewątpliwie wybudowana z (czerwonej) cegły palonej. Skąd więc to „przesuszonej"?
Pomimo swojego żałosnego stanu i odstraszającego zielonego koloru, budynek nadal nadawał się do użytku.
Jakby był pomalowany na niebiesko, to by się nie nadawał.
Na twarzach dziewczyn siedzących przy stoliku pojawił się rumieniec. Ukryły go za kartą menu
Wielka karta musiała to być, albo ten wspólny rumieniec zajmował mało miejsca.
dając sercu chwilę na zwolnienie obrotów
Nie dość że rumieniec, to i serce maja wspólne. I ono się obraca!
Mutanty!!!
- Poprosimy trzy herbaty i po torcie truflowym - powiedziała, po czym wypuściła powietrze.
Którędy?...
Zawiesił kartkę przy kuchence, po czym zamknął się w łazience
Po czym szybko umył ręce wciąż kłaniając się w podzięce.
Zrywał się z łóżka, cały znany potem
Znaczy: najpierw się zrywał, a potem był z tego znany?
Jasny księżyc, wpadając do środka odbijał się od ciemnych ścian, oświetlając duże, okrągłe pomieszczenie.
Zagadka: Ile ścian ma okrągłe pomieszczenie?
Zagadka druga: jak księżyc odbija się od ciemnych ścian?
Pomiędzy srebrnymi promieniami przemykały dwie sylwetki; [...] Ruchy jednej z nich były nerwowe, poruszała się po całym pomieszczeniu, sprawdzając coś na podłodze. Druga natomiast siedziała w miejscu
Chciałbym umieć przemykać siedząc w miejscu.
Mężczyzna podniósł dłoń, otaczająca ich ciemność idealnie maskowała wszelkie ruchy.
No to skąd wiadomo, co podniósł, o ile w ogóle cokolwiek?
<anal-i-zator mode off>
No proszę, niecały ekran a już tyle kFiatków...
Nie, zdecydowanie nie warto czytac dalej.
Po kilku sekundach niepewności, jego rozsadek wygrał
i obrócił się o trzysta sześćdziesiąt stopni, ruszając przed siebie.
O co w tym zdaniu chodzi???
Było kilkanascie błędów, zobaczymy jak się skończyło.
Piękne opowiadanie :)
Jest kilka drobnych błędów, ale fabuła jest bardzo ciekawa i naprawdę wciąga ;)
@urtur; zabawny ten komentarz, ale przesadzasz ;)
Mnie opowiadanie się podobało i nie zwróciłem uwagi an większość tych błędów.