
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Rozpadam się wtedy. Rozdzierają mnie katusze; oddzielają wzrok od słuchu, czucie od myślenia. Wszystko przeplata się wzajemnie – węzeł bez szczeliny, w którą mógłbym się stoczyć, przeczekać.
Nie – Mag chce byśmy czuli. Nie-żywi, nie-martwi, utraciwszy ludzkie przymioty – namiastka Czarnoksiężnika. Już nie człowiek, nie zwierzę, czy przedmiot. Czym się stajem, gdy Sen w nas rozlewa, to rzecz nieopisana, wypełzła z nieznanych przestrzeni. Tylko ci, co Snem przeklętym zmogli pojmą, co znaczy dzielić uczucia z Czarnoksiężnym; przez chwili mgnienie zatracić człowiecze istnienie.
A mój horror najstraszniejszym. Nie kończy się ostatnim myśli Czarnego jaśnieniem. On przychodzi do mnie. Mimo że przemierza opuszczone miasta ulice, wbrew temu, że czyha przed progami domów, Senników rozsyła w spowite zaklęciem aleje – przybywa ku mnie, trwa u boku mego i grozą wypełnia czarne godziny.
II
Treść tekstu:
Na czas Snu, następującego zawsze w nocy, na ulice wychodzą Senniki – słudzy Maga. Niebacznych, którzy nie zdążyli przed Snem do swoich domów i zostali na ulicach miasteczka, znajdują Senniki i przygotowują na spotkanie z Czarnoksiężnym.
Po zbyt długim opowiadaniu zamieszczam coś mniejszego. Może dzięki temu będzie większy odzew.
Pompatycznie, romantycznie, ale może jednak. Napisałem tak, jak mi się zdawało, że być powinno, jednak ostatecznie, to Wasze zdanie będzie istotne.
Bez komentarza.
Przepraszam, wymiękłam po dwóch linijkach. Za wysokie loty na mój prosty umysł.
Nie martw się. Też czegoś takiego próbowałem. I też mi nie wyszło :) Zamysł ładny, ale rozdęta do granic redundancji poetyzacja, która jednak zachowuje treść - to szkoła jazdy najwyższa. Vide Will Shakespeare. Łatwo się na tym, jak widać, wykopyrtnąć.
Tym niemniej - jest to coś nowego i szkoda, że padło na etapie produkcji. Klimat kupiłem, w każdym razie. Czekam na następne!
Uch, jestem zwykłym śmiertelnikiem. Przeczytałem. Teraz idę się odstresować, poczytać o jakimś psychopacie z piłą mechaniczną, czy cuś...
W połowie tekstu zaczałem trzymać się za uszy i nos, którymi z rozpaczliwym krzykiem próbował uciecz mój mózg. Niby każde słowo z osobna jasne, niby zrozumiałe, ale jako całość jakoś nie daje się ogarnąć...
Dobre to na wiersz, przy którym naprawdę trzeba wniknąć głębiej, ale stanowczo po całym dniu pracy nie sięgnąłbym po książkę pisaną takim stylem.
Wcale nie straszno. Śmieszno. Dlatego, że przedobrzone, o czym już pisali inni.
W tym stylu --- ale trochę uproszczonym --- możesz napisać jakąś drobną groteskę, nadając jej formę jednoaktowej i bardzo krótkiej sztuki. Monolog nie bawi tak bardzo.
Bo to jest jak całowanie tygrysa w dupę: po części śmieszno, po części straszno.